Lamarr pojawiła się dokładnie o czasie. Przyjechała nowiuteńkim buickiem; farba na tablicach rejestracyjnych Wirginii nie zdążyła jeszcze wyschnąć. Była sama i w buicku wydawała się bardzo drobna. Przyhamowała, wcisnęła przycisk otwierający bagażnik. U dołu klapy widniała plakietka: „Turbodoładowanie”. Reacher zamknął klapę, otworzył drzwiczki od strony pasażera, wsiadł.
– Gdzie twoja torba?
– Nie mam torby – powiedział.
Przez chwilę Lamarr wydawała się zdezorientowana, a potem odwróciła głowę, uciekając spojrzeniem, jakby znalazła się w krępującej sytuacji towarzyskiej. Ruszyła powoli. Na pierwszym skrzyżowaniu zatrzymała się, zdezorientowana.
– Jak najwygodniej dojechać na południe? – spytała.
– Najwygodniej byłoby dolecieć. Samolotem.
Znów odwróciła wzrok. Skręciła w lewo, od rzeki, a potem znowu w lewo. Szosą numer 10 pojechała na północ.
– W Fishkill zjadę na I-osiemdziesiąt cztery – wyjaśniła. – Pojadę na zachód do autostrady, potem na południe do Palisades i dalej Garden State.
Reacher milczał. Obrzuciła go szybkim spojrzeniem.
– Rób, jak chcesz – powiedział.
– Nie możemy po prostu porozmawiać?
– Nie mamy o czym rozmawiać.
– No to niewielki z ciebie pożytek. Reacher wzruszył ramionami.
– Powiedzieliście, że potrzebujecie mojej pomocy w kontaktach z armią, a nie w nauce geografii na poziomie szkoły podstawowej.
Lamarr uniosła brwi i skrzywiła wargi w grymasie mającym oznaczać rozczarowanie, lecz nie zaskoczenie. Reacher spojrzał w bok. Przez boczną szybę podziwiał krajobraz. W samochodzie było ciepło, tak ustawiła klimatyzację. Pochylił się, przykręcił ją o pięć stopni po swojej stronie.
– Za gorąco.
Tego wyjaśnienia nie skomentowała. Prowadziła w milczeniu. I-osiemdziesiąt cztery przeprawili się przez Hudson, minęli Newburgh. Wjechała na Thruway w kierunku na południe. Poprawiła się w siedzeniu, jakby w przygotowaniu na długą drogę.
– W ogóle nie latasz? – spytał Reacher.
– Od wielu lat. Kiedyś mogłam, teraz nie mogę.
– Dlaczego?
– Fobia – powiedziała po prostu. – Boję się i tyle.
– Nosisz broń?
Zamiast odpowiedzi zdjęła dłoń z kierownicy. Odchyliła żakiet. Reacher zobaczył paski kabury naramiennej, sztywne, brązowe, lśniące, otaczające jej pierś.
– Jesteś gotowa jej użyć? – spytał.
– Jeśli zajdzie taka konieczność? Oczywiście.
– W takim razie to głupota bać się latania. Milion razy prawdopodobniejsze, że wykończy cię udział w strzelaninach. Albo prowadzenie samochodu.
Skinęła głową.
– Chyba to rozumiem. Statystycznie.
– Czyli twój strach jest irracjonalny.
– Chyba tak.
Umilkli. Silnik pracował cicho.
– Biuro zatrudnia wielu irracjonalnych agentów?
Lamarr nie odpowiedziała, tylko poczerwieniała lekko. Reacher milczał, obserwując przemykającą szybko drogę. Nagle poczuł się kiepsko. Nie powinien tak się wyżywać na tej kobiecie, podlegała wielkim naciskom i to z różnych stron.
– Przykro mi z powodu twojej siostry – powiedział.
– Dlaczego?
– No… wiem, że się o nią martwisz.
Lamarr ani drgnęła. Wpatrywała się w drogę nieruchomym spojrzeniem.
– Blake ci powiedział? Kiedy parzyłam kawę?
– Wspomniał o niej, owszem.
– Właściwie to moja przyrodnia siostra. A jeśli niepokoi mnie sytuacja, w której się znalazła, jest to niepokój czysto profesjonalny, rozumiesz?
– Wygląda na to, że niezbyt się ze sobą zgadzacie.
– Doprawdy? A to dlaczego? Powinnam bardziej przejmować się sprawą, ponieważ jedna z potencjalnych ofiar jest mi bliska?
– Nie tego po mnie oczekiwałaś? Spodziewałaś się, że będę gotów pomścić Amy Callan, ponieważ znałem ją i lubiłem.
Lamarr potrząsnęła głową.
– Nie ja, tylko Blake. W każdym razie miałam prawo oczekiwać, że się tym przejmiesz jako człowiek. Tyle, że nie oczekiwałam, ponieważ twój portret psychologiczny odpowiada portretowi mordercy.
– Twój profil jest zły. Im szybciej to zrozumiecie, tym szybciej złapiecie sprawcę.
– A co ty o tym możesz wiedzieć!?
– Nie wiem nic… ale nie zabiłem tych kobiet i nigdy bym ich nie zabił. Tracicie czas, szukając kogoś takiego jak ja, bo jestem przeciwieństwem kogoś, kogo szukacie. Nie uważasz, że to rozsądne rozumowanie? Oparte na solidnym fundamencie faktów?
– Lubisz fakty? Reacher skinął głową.
– O wiele bardziej od kitu.
– W porządku, spróbujmy faktów. Całkiem niedawno złapałam zabójcę. W Kolorado. Nie musiałam tam nawet jechać.
Zamordował kobietę w jej domu uderzeniami w głowę zadanymi tępym narzędziem. Ciało pozostawił leżące na wznak, z twarzą przykrytą ścierką. Brutalne przestępstwo seksualne popełnione pod wpływem chwili, ani śladu włamania, ani śladu zniszczeń w domu. Kobieta była młoda, niegłupia, ładna. Uznałam, że sprawcą był mężczyzna, miejscowy, starszy, mieszkający w odległości możliwej do przebycia pieszo. Że znał ofiarę, często bywał w jej domu, czuł do niej pociąg seksualny, ale nie potrafił jej go okazać we właściwy sposób bądź tłumił swe uczucia.
– I?
– Wysłałam swój profil, a miejscowa policja dokonała aresztowania w ciągu godziny. Sprawca natychmiast się przyznał.
Reacher skinął głową.
– To był miejscowy majster od wszystkiego, złota rączka. Po raz pierwszy od dobrych trzydziestu minut Lamarr oderwała wzrok od drogi. Spojrzała na Reachera szeroko otwartymi oczami.
– Nie mogłeś słyszeć o sprawie. Tutejsza prasa nic o tym nie pisała.
Reacher wzruszył ramionami.
– Po prostu wnioskuję z faktów. Twarz zakryta ścierką oznacza, że ofiara znała sprawcę, a sprawca znał ofiarę. I wstydził się pozostawić ją bez przykrycia. Być może budziło to w nim skruchę, jakby patrzyła na niego zza grobu albo coś. Tego rodzaju pseudopraktyczne myślenie charakterystyczne jest dla osób o niskim ilorazie inteligencji. Brak śladów włamania i zniszczeń w domu oznacza z kolei, że ją znał i wielokrotnie odwiedzał. Reszta jest dziecinnie prosta.
– Dlaczego?
– Bo kto z niskim ilorazem inteligencji może wielokrotnie odwiedzać młodą, ładną, niegłupia dziewczynę w jej domu? Tylko ogrodnik albo złota rączka. Ale ogrodnik odpada, bo ogrodnicy pracują w ogrodzie, w dodatku najczęściej dwójkami. Postawiłem na złotą rączkę. Faceta prześladowała pewnie jej młodość, uroda i pewnego dnia nie wytrzymał. Zaczął jej robić jakieś niezdarne awanse. A ją to żenowało, odrzuciła je, może nawet wyśmiała, Facetowi odbiło. Zgwałcił ją i zabił. Miał przy sobie swoje narzędzia, umiał się nimi posługiwać. Użył młotka.
Lamarr milczała. Tylko znów poczerwieniała, mimo naturalnej bladości.
– I ty to nazywasz tworzeniem portretu psychologicznego? Profilu? Przecież to tylko zdrowy rozsądek!
– Wybrałam bardzo łatwą sprawę – powiedziała cicho. Reacher się roześmiał.
– Ludzie, czy wam za to płacą? Uczycie się tego? Studiujecie?
Wjechali do New Jersey. Nawierzchnia szosy wyraźnie się poprawiła, rosnące wzdłuż niej rośliny były zdecydowanie lepiej utrzymane. Zawsze tak jest. Każdy stan wkłada wiele wysiłku w to, by pierwszy kilometr jego autostrady przekonywał cię, że wkraczasz do świata lepszego niż świat, który właśnie opuściłeś. Reacher zawsze się zastanawiał, dlaczego nie wkładają wysiłku w ostami? W ten sposób tęskniłbyś za światem, który opuszczasz.
– Musimy porozmawiać – powiedziała Lamarr.
– Więc rozmawiaj. Opowiedz mi o studiach.
– Nie będziemy rozmawiali o studiach.
– Dlaczego nie? Chętnie usłyszałbym o zajęciach z profilów psychologicznych. Zdałaś?
– Musimy porozmawiać o sprawie. Reacher uśmiechnął się.
– Skończyłaś studia, prawda? Lamarr skinęła głową.
– Tak. Uniwersytet stanowy Indiana.
– Specjalizacja w psychologii? Potrząsnęła głową.
– W takim razie co to było? Kryminologia?
– Architektura krajobrazu, jeśli już musisz wiedzieć. Zawodu nauczyła mnie Akademia FBI w Quantico.
– Architektura krajobrazu? Nic dziwnego, że Biuro rzuciło sią na ciebie bez wahania.
– To miało pewne znaczenie. Uczysz się widzieć całościowy obraz. I być cierpliwym.
– Oraz jak uprawiać roślinki. A to ma pewne znaczenie. Zajmuje czas, gdy kolejne gówniane profile prowadzą donikąd.
Lamarr umilkła.
– A powiedz mi, proszę, ilu cierpiących na irracjonalne fobie architektów krajobrazu spotyka się w Quantico? Ekspertów od bonsai z arachnofobią? Hodowców orchidei niedepczących szczelin między płytami chodnika, bo to przynosi pecha?
Lamarr stawała się coraz bledsza.
– Mam nadzieję, że jesteś z siebie bardzo dumny, Reacher – rzekła w końcu. – To prawdziwa sztuka stroić sobie żarty, kiedy giną kobiety.
Reacher się uspokoił. Wyjrzał za okno. Jechali szybko, nawierzchnia była wilgotna, na horyzoncie piętrzyły się ciemne chmury. Gonili uciekającą na południe burzę.
– Opowiedz mi o morderstwach – poprosił.
Lamarr zacisnęła dłonie na kierownicy i używając jej jako podpory, poprawiła się w siedzeniu.
– Znasz typologię ofiar. Bardzo charakterystyczna, prawda?
– Najwyraźniej – zgodził się, kiwając głową.
– Lokalizacja w sposób oczywisty przypadkowa. Sprawca tropi wybraną ofiarę, jedzie tam, gdzie musi pojechać. Na razie ofiary zabijano w ich domach. Te domy różnią się od siebie, to znaczy wszystkie są niewielkie, jednorodzinne, ale o różnym stopniu odosobnienia.
– Ładne, prawda?
Lamarr zerknęła na niego i Reacher się uśmiechnął.
– Armia dobrze im zapłaciła, rozumiesz? Odprawa. Nazywają to „unikaniem skandalu”. No więc te kobiety mają sporo gotówki, mogą osiąść gdzieś po paru latach włóczęgi, nic dziwnego, że kupują ładne domy.
Agentka skinęła głową.
– To się zgadza. I z dotychczasowych żaden nie leżał na uboczu.
– Zrozumiałe. Pragnęły być częścią społeczności. A mężowie? Rodziny?
– Callan była w separacji. Nie miała dzieci. Cooke miała przyjaciela. Nie miała dzieci. Stanley była samotniczką. Żadnych bliższych związków.
– Przyjrzeliście się mężowi Callan?
– Oczywiście. Gdy mamy do czynienia z morderstwem, zawsze najpierw sprawdzamy rodzinę, a gdy morderstwem zamężnej kobiety – męża. Ale on ma alibi, jest poza podejrzeniem. A potem zginęła Cooke, no i schemat stał się jasny. Wiemy już, że to nie mąż ani przyjaciel.
– Rzeczywiście, chyba nie.
– Teraz najważniejszym problemem jest dowiedzenie się, jak sprawca dostał się do środka. Nie było włamania. Wszedł jak do siebie.
– Sądzisz, że je przedtem obserwował? Lamarr wzruszyła ramionami.
– Trzy ofiary to nie tak dużo, więc ostrożnie wyciągam wnioski. Ale tak, moim zdaniem musiał je obserwować. Czekał, kiedy zostaną same. Jest sprawny, zorganizowany. Nie sądzę, by zostawił coś przypadkowi. Nie przeceniaj jednak obserwacji. Dla każdego szybko okazywało się oczywiste, że w ciągu dnia pozostają same.
– Jakieś dowody na to, że zastawiał pułapkę? Niedopałki papierosów albo stos puszek po coli pod pobliskim drzewem?
Lamarr potrząsnęła głową.
– Nie zostawia po sobie żadnych dowodów.
– Może sąsiedzi coś widzieli?
– Do tej pory nic.
– Wszystkie trzy zginęły w ciągu dnia?
– O różnych porach, ale tak, w godzinach dziennych.
– Żadna nie pracowała?
– Nie pracowała. Jak ty. Najwyraźniej niewielu was, odchodzących z armii, podejmuje pracę. Ciekawostka, którą zamierzam zapamiętać.
Reacher skinął głową. Po nawierzchni szosy płynęła woda, od burzy dzielił ich kilometr z kawałkiem.
– Dlaczego wy wszyscy nie pracujecie?
– My wszyscy? Jeśli o mnie chodzi dlatego, że nie potrafię jakoś znaleźć czegoś, co rzeczywiście chciałbym robić. Myślałem o architekturze krajobrazu, ale szukam wyzwania, a nie czegoś, czego nauczyłbym się raz-dwa.
Znów zapadła cisza. Przekroczyli ścianę deszczu. Lamarr włączyła wycieraczki i światła, zdjęła nogę z gazu.
– Będziesz mnie obrażał cały czas? – spytała.
– To, że pozwalam sobie na kpiny, to doprawdy drobiazg w porównaniu z groźbami wobec mojej przyjaciółki. By już nie wspomnieć o tym, jak radośnie kwalifikujesz mnie jako typ faceta, zdolnego zabić dwie kobiety.
– Nie wiem, czy odpowiadasz „tak”, czy „nie”.
– Odpowiadam „może”. Mam wrażenie, że przeprosiny mogłyby przechylić szalę na korzyść „nie”.
– Przeprosiny? Daj sobie spokój, Reacher. Upieram się przy swoim profilu. Jeśli to nie byłeś ty, to w każdym razie ktoś bardzo do ciebie podobny.
Niebo był czarne, deszcz lał jak z cebra. Poprzez ściekającą po przedniej szybie rzekę przedzierały się czerwone plamki błyskających przed nimi świateł stopu. Samochody zwalniały, ledwie pełzły przed siebie.
– O cholera! – Lamarr wyprostowała się i ostro wcisnęła hamulec.
– Zabawne, nie? – powiedział. – W tych warunkach ryzyko śmierci lub odniesienia obrażeń jest dziesięć tysięcy razy większe niż w podczas lotu samolotem.
Nie odpowiedziała. Wpatrywała się w lusterko wsteczne zaniepokojona, niepewna, czy jadący za nimi zareagują wystarczająco szybko. Przed nimi światła stopu ułożyły się w nieprzerwany łańcuch, ciągnący się jak okiem sięgnąć. Reacher znalazł przycisk, wcisnął go i oparcie siedzenia odchyliło się posłusznie. Przeciągnął się i ułożył wygodnie.
– Chyba się zdrzemnę – powiedział. – Obudź mnie, kiedy gdzieś dojedziemy.
– Nie skończyliśmy rozmowy. Zapomniałeś, że mamy układ? Pomyśl o Petrosjanie. Ciekawe, czym się zajmuje w tej chwili.
Reacher spojrzał w lewo, przez boczne okno od strony kierowcy. Gdzieś tam, dalej, znajdował się Manhattan, ale on ledwie widział pobocze szosy.
– W porządku, będziemy rozmawiać.
Lamarr była bardzo skoncentrowana, prowadziła z nogą na hamulcu. Pełzli powoli przez prawdziwy potop.
– O czym mówiliśmy? – spytała.
– Śledził je wystarczająco skutecznie, by wiedzieć, że w dzień są same. Bez problemu wchodzi do ich domów. Potem co?
– Potem je zabija.
– W domu?
– Tak sądzimy.
– Sądzicie? Nie potraficie stwierdzić tego z całą pewnością?
– Niestety, jest wiele rzeczy, których nie potrafimy stwierdzić z całą pewnością.
– Cudownie!
– Nie pozostawia po sobie dowodów. To cholerny problem. Reacher skinął głową.
– Opisz mi kolejne miejsca. I zacznij od roślin w ogródku przy wejściu.
– Dlaczego? Sądzisz, że to może być ważne? Reacher się roześmiał.
– A skąd! Pomyślałem sobie po prostu, że poczujesz się lepiej, opowiadając mi o czymś, na czym jakoś tam się znasz.
– Ty sukinsynu!
Samochód leniwie pełzł przed siebie. Wycieraczki przesuwały się po szybie powoli, tam i z powrotem, tam i z powrotem, a za szybą błyskały czerwone i niebieskie światełka.
– Wypadek – powiedział Reacher.
– Nie pozostawia dowodów – powtórzyła Lamarr. – Żadnych, nawet najmniejszych; mikrośladów, strzępów materiału, krwi, śliny, włosów, odcisków palców, podstawy do pobrania próbek DNA, dosłownie nic.
Reacher założył ręce za głowę. Ziewnął.
– Trudna sprawa – przyznał.
Lamarr siedziała nieruchomo, wpatrzona w szybę. Skinęła głową.
– A pewnie – powiedziała. – Mamy teraz takie laboratorium, takie możliwości przeprowadzenia badań, że musiałbyś zobaczyć, żeby uwierzyć, a on przebija je wszystkie.
– Jak można tego dokonać?
– Szczerze mówiąc, nie wiemy. Jak długo siedzisz w samochodzie?
Reacher wzruszył ramionami.
– W tej chwili mam wrażenie, że całe życie.
– Mniej więcej godzinę. I teraz twoje odciski są wszędzie: na klamkach drzwi, na desce rozdzielczej, na zamku pasa bezpieczeństwa, na przycisku regulacji oparcia. Plus kilkanaście włosów na zagłówku, tona strzępów materiału ze spodni i kurtki na siedzeniu, a na dywaniku ziemia z twojego ogródka. Plus, zapewne, włókna z wykładziny w domu.
Reacher skinął głową.
– A ja tylko tutaj siedzę – powiedział.
– No właśnie. Morderstwo łączy się z przemocą, tego wszystkiego powinno być wszędzie pełno… plus jeszcze krew i ślina.
– To może nie zabija ich w domu.
– Tam zostawia ciała.
– Więc przynajmniej musi je wnieść do środka. Lamarr skinęła głową.
– Wiemy z pewnością, że przebywa tam przez jakiś czas. Na to mamy dowód.
– Gdzie zostawia ciała?
– W łazienkach. W wannach. Ich buick powolutku mijał miejsce wypadku. Stare kombi wbiło się maską w SUV-a dokładnie takiego jak SUV Reachera. W przedniej szybie kombi widać było dwie dziury wielkości ludzkiej głowy. Przednie drzwi po obu stronach wyrwano z karoserii. Karetka czekała, gotowa zawrócić przez środkową linię. Reacher odwrócił się, dokładnie przyjrzał SUV-owi. To nie był jego samochód. Nie żeby spodziewał się czegoś innego, Jodie nigdzie się przecież nie wybierała. Jeśli miała choćby odrobinę zdrowego rozsądku.
– W wannie? – powtórzył.
Lamarr kiwnęła głową, nie odwracając głowy.
– W wannie.
– Wszystkie trzy? Kiwnęła głową po raz drugi.
– Wszystkie trzy.
– Coś jak podpis?
– Właśnie.
– Skąd wiedział, że wszystkie mają wanny?
– Jak mieszkasz w domu, to masz wannę.
– Skąd wiedział, że wszystkie mają domy? Nie wybiera ich przecież ze względu na miejsce zamieszkania. Po prostu wybiera. Wybrane ofiary mogą mieszkać gdziekolwiek. Jak ja w motelu. A niektóre z pokoi w motelach mają tylko prysznice.
Tym razem Lamarr na niego spojrzała.
– Przecież nie mieszkasz w motelu. Masz dom w Garrison. Reacher opuścił wzrok, jakby o tym zapomniał.
– No… teraz chyba tak. Ale przedtem byłem ciągle w drodze. Skąd wiedział, że tak nie jest z dziewczynami?
– Paragraf dwadzieścia dwa. Gdyby nie miały domów, nie figurowałyby na jego liście. Chodzi mi o to, że kobiety, by trafić na listę, muszą gdzieś mieszkać. Żeby mógł je znaleźć.
– Ale skąd wie, że wszystkie mają wanny? Wzruszyła ramionami.
– Jeśli gdzieś mieszkasz, to masz wannę. Tylko bardzo małe kawalerki mają wyłącznie prysznice.
Reacher skinął głową. W tej dziedzinie nie był specjalistą. Nieruchomości to była dla niego terra incognita.
– W porządku. Ciała są w wannie.
– Nagie. Ich ubrania giną.
Minęli miejsce wypadku, przyspieszyli trochę mimo deszczu. Wycieraczki ruszyły w szybszym tempie.
– Zabiera ze sobą ubrania? – zdziwił się Reacher. – Dlaczego?
– Prawdopodobnie jako trofeum. Kolekcjonowanie trofeów to rzecz znana u seryjnych zabójstw, takich jak ten. Może ma to znaczenie symboliczne? Albo sprawca uważa, że nadal powinny nosić mundur, więc zabiera im wyposażenie cywila? Wraz z życiem?
– Zabiera coś jeszcze? Lamarr pokręciła głową.
– O ile wiemy, nie. Nie rzucało się w oczy, żeby coś usunął. Nie zostało nigdzie duże, puste miejsce. Gotówka i wszystkie karty były tam, gdzie powinny.
– No więc zabiera ubrania i nie zostawia śladów?
– Coś jednak zostawia – odparła Lamarr po bardzo krótkiej chwili milczenia. – Farbę.
– Farbę?
– Wojskową zieloną farbę maskującą. Całe litry.
– Gdzie?
– W wannie. Wkłada nagie ciała do wanny, a potem wypełnia wannę farbą.
Reacher patrzył przed siebie, za poruszające się wycieraczki, w deszcz.
– Topi ofiary? W farbie? Lamarr pokręciła głową.
– Nie topi ich. Już nie żyją. Zalewa je farbą po śmierci.
– Jak? Maluje? Od stóp do głów?
Lamarr wcisnęła gaz. Chciała nadrobić stracony czas.
– Nie, nie maluje. Wypełnia wannę farbą. Po brzegi. Oczywiście farba pokrywa ciała.
– Pływają w wannie wypełnionej zieloną farbą? Skinęła głową.
– W takim stanie je znajdujemy.
Reacher milczał. Odwrócił głowę, popatrzył przez okno i milczał, bardzo długo. Na zachodzie pogoda robiła się lepsza. Przejaśniało się. Jechali szybko. Szosa była mokra od deszczu, opony syczały, woda uderzała o podwozie. Gapił się na zachód, na jasne niebo, na rozwijającą się bez końca taśmę drogi i nagle uświadomił sobie, że jest szczęśliwy. Dokądś jechał, znów był w ruchu. Krew szybciej krążyła mu w żyłach, jak u zwierzęcia, gdy kończy się zima. Przemawiał do niego demon włóczęgów. „Jesteś szczęśliwy – szeptał mu do ucha. – Jesteś szczęśliwy, prawda? Na chwilę zapomniałeś nawet, że utknąłeś w Garrison, prawda?”.
– Wszystko w porządku? – spytała Lamarr.
Odwrócił się, spojrzał na nią, stłumił szepczący głos obrazem jej twarzy, bladości, cienkich włosów, kpiąco wykrzywionych zębów.
– Opowiedz mi o farbie – powiedział cicho. Lamarr przyglądała mu się dziwnie.
– Zwykła wojskowa farba maskująca. Zielona. Wytwarzana w Illinois w setkach tysięcy litrów. Wyprodukowana w ciągu ostatnich jedenastu lat, ponieważ to nowy proces. To wszystko. Nic bliższego nie wiemy.
Reacher niemal niezauważalnie skinął głową. Nigdy nie używał takiej farby, ale widział pomalowane nią miliony metrów kwadratowych.
– Brudzi – powiedział.
– Miejsca zbrodni są niepokalanie czyste. Nie rozchlapał nawet kropelki.
– Kobiety już nie żyły – zauważył. – Nie broniły się, nie było walki, a tym samym chlapania farbą. Ale jakoś musiał ją wnieść do domów. Ile farby trzeba, żeby wypełnić wannę.
– Od osiemdziesięciu do stu dwudziesto litrów.
– Sporo. Musiała dla niego wiele znaczyć. Doszłaś do tego, o co mu chodzi?
Lamarr wzruszyła ramionami.
– Właściwie nie. Tyle że w sposób oczywisty odsyła to do wojska. Może usunięcie cywilnych ubrań i pokrycie ciał farbą to coś w rodzaju rewindykacji? Rozumiesz, wskazał im miejsce, które uważa za właściwe dla nich, armię, w której powinny pozostać. Bo wiesz, farba jest pułapką. Po kilku godzinach zaczyna tężeć na powierzchni. Potem twardnieje, a pod powierzchnią staje się galaretowata. Jeśli dać jej wystarczająco dużo czasu, stwardnieje na kamień z uwięzionymi w środku zwłokami. Są ludzie, którzy zatapiają dziecinne buciki w pleksiglasie.
Reacher siedział nieruchomo. Wyglądał przez przednią szybę. Horyzont błyszczał światłem. Złą pogodę zostawili za sobą. Po prawej mieli zieloną i słoneczną Pensylwanię.
– Taka farba to cholerna rzecz – powiedział. – Osiemdziesiąt do stu dwudziesto litrów? Ciężko poruszać się z takim ładunkiem, a to oznacza duży samochód. Trudno ją kupić po cichu. Trudno w sekrecie wnieść do domu. Robiąc to, stajesz się widzialny. Nikt nic nie widział?
– Przepytaliśmy wszystkich sąsiadów. Chodziliśmy od drzwi do drzwi. Nikt nam nic nie powiedział.
Reacher powoli skinął głową.
– Farba jest kluczem. Skąd ją wziął?
– Nie mamy pojęcia. Armia nam nie pomaga.
– To rozumiem. Armia was nienawidzi. Poza tym trochę to zawstydzające. Wskazuje na żołnierza odbywającego służbę. Kto inny mógłby zdobyć tyle farby maskującej?
Lamarr nie odpowiedziała. Prowadziła na południe. Deszcz ustał, wycieraczki zgrzytały po suchej szybie. Wyłączyła je zdecydowanym, szybkim ruchem nadgarstka. Reacher rozmyślał o żołnierzu ładującym beczki farby. Ma listę dziewięćdziesięciu jeden kobiet, a jakiś skrzywiony proces myślowy każe mu przeznaczyć na każdą osiemdziesiąt do sto dwudziesto litrów. Czyli razem od siedmiu do jedenasto tysięcy litrów. Tony farby. Ciężarówki farby. Może sprawca był kwatermistrzem?
– Jak zabija? – spytał.
Lamarr przesunęła dłonią po kierownicy, ścisnęła ją mocniej. Przełknęła ślinę. Nie odrywała oczu od drogi.
– Nie wiemy – odparła.
– Nie wiecie? Potrząsnęła głową.
– Ofiary po prosto są martwe. Nie wiemy, jak zginęły.