26

Leighton przeszedł przez pokój i usiadł przy stole na krześle po prawej, tym samym, przy którym wcześniej siedział Reacher. Położył łokcie na blacie, podparł głowę dłońmi. Ta sama pozycja.

– Po pierwsze, nie mieliśmy żadnej listy – powiedział i spojrzał na Harper. – Poprosiłaś mnie, żeby sprawdził kradzieże w miejscach, gdzie pracowały kobiety, więc oczywiście potrzebowałem listy kobiet. Spróbowałem ją znaleźć. Nie znalazłem. Wykonałem parę telefonów i okazało się, że kiedy twoi ludzie przyszli do nas miesiąc temu, musieliśmy taką listę stworzyć od początku. Było to cholernie upierdliwe, grzebanie w papierach i tak dalej. Jakiś gość wpadł wtedy na błyskotliwy pomysł, poszedł na skróty, pod byle pretekstem zadzwonił do jednej z kobiet. Sądzimy, że była to właśnie Alison Lamarr. I ta kobieta dała mu listę. Wygląda, że parę lat temu założyły sobie wielką grupę wsparcia.

– Scimeca nazwała je siostrami – powiedział Reacher. – Pamiętasz? Powiedziała, że cztery jej siostry nie żyją.

– To była ich lista? – zdziwiła się Harper.

– Nie mieliśmy żadnej listy – powtórzył Leighton. – A potem zaczęły przychodzić akta Krugera. Miejsca i daty się nie pokrywają. Nawet we fragmentach.

– Nie mógł ich sfałszować? Leighton wzruszył ramionami.

– Móc to by pewnie mógł. To as w fałszowaniu inwentarzy, co do tego mamy absolutną, cholerną pewność. Tylko że na razie nie wiecie o tym, co najważniejsze.

– O czym?

– Jak powiedział Reacher, droga od sił specjalnych do zaopatrzenia wymaga jednak jakiegoś wytłumaczenia. Sprawdziłem. Kruger był ważnym człowiekiem podczas wojny w Zatoce. Prawdziwa gwiazda. Major. Operowali na pustyni za linią wroga. Szukali ruchomych wyrzutni scudów. Mały oddział, kiepskie radio. Nikt oprócz nich nie wiedział tak naprawdę, gdzie są, to się zmieniało z godziny na godzinę. No więc zaczęła się nawała ogniowa i ludzie Krugera mocno ucierpieli. Ostrzał własny. Wielkie straty. Sam Kruger został poważnie ranny. Ale armia to było całe jego życie. Chciał zostać. Dali mu awans do pełnego pułkownika i stanowisko tam, gdzie rany mu nie przeszkadzały, czyli za biurkiem. Moim zdaniem dowiemy się, że zgorzkniał, że ma fioła, że zorganizował przekręt jako swego rodzaju zemstę. Takie tam. No wiesz, przeciw armii, przeciw całemu życiu.

– Ale co jest w tym najważniejsze? Leighton odpowiedział nie od razu.

– Ogień własny. Facet stracił obie nogi. Zapadło milczenie.

– Jeździ na wózku inwalidzkim.

– Gówniana sprawa – powiedziała Harper.

– Racja, gówniana sprawa. Nie ma mowy, żeby biegał po schodach z łazienki i do łazienki. Ostatnim razem robił to dziesięć lat temu.

Harper zapatrzyła się w ścianę.

– W porządku. Kiepski pomysł.

– Obawiam się, że ma pani rację. A oni mieli rację w sprawie Cooke. Ja też sprawdziłem. Przez swą całą krótką karierę nie miała w dłoni nic cięższego od pióra. To też miałem wam powiedzieć.

– W porządku.

Nadal gapiła się w ścianę.

– Tak czy inaczej, dziękujemy – rzekła po chwili. – No, najwyższy czas ruszać w drogę. Do Quantico. Jakoś poradzimy sobie z konsekwencjami.

– Chwileczkę – powiedział Leighton. – Powinniście dowiedzieć się o farbie.

– Kolejna zła wiadomość?

– Dziwna wiadomość. Chcieliście, żebym sprawdził brakującą zieloną maskującą, więc zacząłem ją sprawdzać. Jedyna konkretna rzecz, jaką udało mi się znaleźć, była zagrzebana głęboko w aktach. Zamknięta sprawa. Kradzież trochę ponad tysiąca dwustu litrów.

– To musi być to – powiedziała Harper. – Tysiąc dwieście litrów, jedenaście kobiet. Jakieś sto dziesięć litrów na osobę.

– Dowody nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości. Wskazują na sierżanta zaopatrzenia z Utah.

– Co to za facet?

– Nie facet. Sierżant Lorraine Stanley.

Tym razem milczenie było dłuższe niż poprzednio. Przerwała je Harper.

– Ale to przecież niemożliwe! Jest jedną z ofiar. Leighton potrząsnął głową.

– Zadzwoniłem do Utah. Złapałem oficera prowadzącego dochodzenie. Wyciągnąłem go z łóżka. Powiedział, że to Stanley i nikt inny, i że nie ma wątpliwości. Próbowała zatrzeć ślady, ale nie była wystarczająco cwana. Proste jak drut. Nie wszczęli przeciw niej postępowania, ponieważ akurat wtedy nie było to możliwe. Polityka. To było tuż po zakończeniu sprawy o napastowanie. Nie ma mowy, żeby się do niej dobrali właśnie wtedy. Dlatego tylko ją obserwowali, aż odeszła. Ale to była ona.

– Jedna ofiara ukryła farbę? – spytał Reacher. – A druga dostarczyła listę nazwisk?

Leighton bardzo poważnie skinął głową.

– Tak właśnie było. Daję słowo. Wiesz, że nie oszukałbym jednego z chłopców Garberà.

Reacher tylko skinął głową. Krótko.

Potem nie było już żadnej rozmowy. Nawet obojętnej. W pokoju panowała cisza. Leighton siedział przy stole, Harper ubierała się obojętnie, mechanicznie. Reacher włożył płaszcz, znalazł kluczyki do nissana w jej marynarce. Wyszedł z pokoju, przez długą chwilę stał na deszczu, a potem wsiadł do samochodu, włączył silnik i czekał. Harper i Leighton pojawili się na progu jednocześnie, ona podeszła do ich samochodu, on do swojego. Pożegnał się z nimi, na chwilę unosząc rękę. Reacher wrzucił bieg i powoli wyjechał z parkingu.

– Sprawdź mapę, dobrze? – poprosił.

– Dwieściedziewięćdziesiątkąpiątką do autostrady. Skinął głową.

– Co potem, to już wiem – powiedział. – Lamarr mi pokazała.

– Po cholerę Lorraine Stanley miałaby kraść farbę?

– Nie wiem.

– I jeszcze wytłumacz mi, dlaczego to zrobiłeś? Wiedziałeś, że ta sprawa z armią nic nie znaczy, ale kazałeś nam spędzić nad nią trzydzieści sześć godzin. Dlaczego?

– Już ci tłumaczyłem. To był eksperyment. I potrzebowałem czasu do namysłu.

– O czym myślałeś.

Nie odpowiedział. Harper zamilkła, ale tylko na chwilę.

– Przynajmniej nie posunęliśmy się za daleko w świętowaniu. Tych słów także nie skomentował. Potem już nie rozmawiali.

Reacher po prostu skręcał w kolejne właściwe drogi i przebijał się przez deszcz. Pojawiły się nowe pytania, szukał na nie odpowiedzi, ale ich nie znajdował. Potrafił myśleć wyłącznie ojej języku w swych ustach. Był inny niż język Jodie. Smakował inaczej. Miał nieodparte wrażenie, że w ogóle wszystko było inne.


*

Prowadził szybko, z przedmieść Trenton do Quantico dojechali w niespełna trzy godziny. Reacher skręcił z dziewięćdziesiątkipiątki w nieoznakowaną boczną drogę, w ciemności minął posterunki piechoty morskiej, zatrzymał się przy szlabanie. Strażnik FBI oświetlił latarką najpierw ich znaczki, a potem twarze, po czym podniósł pasiasty słup i gestem kazał im jechać dalej. Pokonali garby na drodze dojazdowej, powoli, zygzakiem przejechali przez puste parkingi i wreszcie zatrzymali się naprzeciw szklanych drzwi. W Marylandzie przestało padać, Wirginia była sucha jak pieprz.

– Jesteśmy na miejscu – powiedziała Harper. – Idziemy. Zaraz dobiorą nam się do dupy.

Reacher skinął głową. Wyłączył silnik i światła. Przez krótką chwilę siedzieli nieruchomo, po czym wymienili krótkie spojrzenia, wysiedli i podeszli do drzwi. Wzięli głęboki oddech. Ale wewnątrz budynku panował niezwykły spokój. I cisza. Nie widzieli nikogo. Nikt na nich nie czekał. Zjechali windą na dół, poszli do podziemnego biura Blake’a. Znaleźli go siedzącego za biurkiem, z jedną ręką na telefonie, a drugą ściskającą zwinięty w rulon faks. Telewizor z wyłączonym dźwiękiem, nastawiony na kablowy program polityczny, ukazywał mężczyzn w garniturach siedzących przy imponującym stole. Blake kompletnie go ignorował. Wpatrywał się w blat biurka, dokładnie pomiędzy telefonem i faksem, z twarzą doskonale obojętną, nieruchomą. Harper skinęła głową na powitanie, Reacher nie odezwał się ani słowem.

– Faks z UPS – powiedział Blake. Mówił cicho, łagodnie, przyjaźnie, wręcz dobrotliwie. Sprawiał wrażenie załamanego, zagubionego, jakby nie wiedział, co dalej. Wyglądał na załamanego. – Zgadniecie, kto wysłał farbę do Alison Lamarr?

– Lorraine Stanley – powiedział Reacher. Blake skinął głową.

– Zgadłeś. Z małego miasteczka w Utah. Był to adres magazynów do wynajęcia. Chcesz zgadywać dalej?

– Wysłała farbę wszystkim. Blake skinął głową po raz drugi.

– UPS ma jedenaście kolejnych adresów listów przewozowych na jedenaście identycznych przesyłek wysłanych na jedenaście adresów, w tym jej własny w San Diego. Zgadujesz dalej?

– Co?

– Umieszczała farbę w magazynie, nie mając jeszcze adresu w San Diego. Czekała przeszło półtora roku, póki nie urządziła się komfortowo, a potem wróciła do Utah i zarządziła wysyłkę. Co z tego rozumiesz?

– Nic – przyznał Reacher.

– Ja tak samo.

Blake podniósł słuchawkę telefonu, popatrzył na nią i odłożył ją na miejsce.

– Przed chwilą dzwonił Poulton – oznajmił. – Ze Spokane. Zgadniesz, co miał do powiedzenia?

– Co?

– Skończył przesłuchanie kierowcy UPS. Facet świetnie pamięta przesyłkę. Takie pustkowie, taka ciężka paka, to chyba powinien pamiętać.

– I?

– Kiedy przyjechał, Alison była w domu. Zaprosiła go do środka, zaparzyła kawę i wówczas był ten wielki szlem. Pokrzyczeli trochę, poskakali z radości, dostał drugą kawę, powiedział, że ma dla niej duże ciężkie pudło.

– I?

– I ona na to: „Och, świetnie!”. Facet wrócił więc do samochodu, uruchomił windę załadowczą, zwiózł nią paczkę na ręczny wózek, a kiedy przygotowała miejsce w garażu, przetransportował tam i złożył. A Lamarr cieszyła się jak głupia.

– Jakby spodziewała się przesyłki?

Blake przytaknął, kolejny raz kiwając głową.

– Takie odniósł wrażenie. A potem co robi?

– Co?

– Oddziera tę torebkę z papierami, niesie do kuchni. Facet idzie za nią dopić kawę. Widzi, jak wyjmuje papiery z plastikowej torebki, drze je na drobne kawałki i wrzuca je do śmieci, torebkę też.

– Dlaczego?

Blake wzruszył ramionami.

– A kto, u diabła, może to wiedzieć? Facet pracował dla UPS cztery lata, sześć razy na dziesięć ludzie czekali na niego na miejscu, ale nigdy czegoś podobnego nie widział.

– Można na nim polegać?

– Poulton jest zdania, że tak. Mówi, że to solidny facet, mówi jasno i zrozumiale, i jest gotów przysiąc na cały stos Biblii, że powiedział prawdę.

– Rozumiesz coś z tego? Blake potrząsnął głową.

– Jeśli coś zrozumiem, dowiecie się o tym pierwsi. W pokoju zapanowała cisza.

– Przepraszam – powiedział nagle Reacher. – Moja teoria nie doprowadziła nas do niczego.

Blake skrzywił się przeraźliwie.

– Nie ma o czym mówić. Myśmy decydowali. Uznaliśmy, że warto spróbować. Gdybyśmy uznali inaczej, tobyśmy cię nie puścili.

– Jest Lamarr?

– Dlaczego pytasz?

– Ją także powinienem przeprosić. Blake potrząsnął głową.

– Pojechała do domu. Jeszcze nie wróciła. Twierdzi, że jest wrakiem człowieka, i ma rację. Trudno ją za to winić.

Reacher skinął głową.

– Ciągły stres. Powinna wyjechać. Blake wzruszył ramionami.

– Dokąd? Nie lata przecież, a w tym stanie nie pozwolę jej poprowadzić samochodu.

Nagle jego spojrzenie stwardniało, zupełnie jakby w jednej chwili powrócił na ziemię.

– Zamierzam poszukać nowego konsultanta – oznajmił. – Kiedy go znajdę, ty się stąd wynosisz. Kręcisz się w kółko. Z ludźmi z Nowego Jorku musisz radzić sobie sam.

Reacher skinął głową.

– W porządku.

Blake spojrzał na Harper, która właściwie zrozumiała jego spojrzenie i wyprowadziła Reachera z biura. Wyjechali windą najpierw na poziom ziemi, potem na trzecie piętro. Przeszli razem korytarzem pod jakże znajome drzwi.

– Dlaczego Alison spodziewała się przesyłki farby, kiedy wszystkie inne się jej nie spodziewały – spytała Harper.

Reacher wzruszył ramionami.

– Nie wiem.

Harper otworzyła drzwi do pokoju.

– Jasne. No to dobranoc.

– Jesteś na mnie wściekła?

– Zmarnowałeś trzydzieści sześć godzin.

– Nie. Zainwestowałem trzydzieści sześć godzin.

– W co?

– Nie wiem. Jeszcze nie wiem. Wzruszyła ramionami.

– Dziwny z ciebie facet. Reacher skinął głową.

– Tak o mnie mówią – przyznał.

Nim zdążyła się uchylić, pocałował ją skromnie, w policzek. Potem wszedł do pokoju. Harper odczekała, aż zamkną się drzwi, a następnie wróciła do windy.


*

Zmieniono pościel i ręczniki. W łazience było nowe mydło, nowy szampon, nowe ostrza do golenia i nowa pianka w sprayu. Reacher obrócił kubeczek i włożył do niego swoją szczoteczkę do zębów, a potem podszedł do łóżka i położył się na nim całkowicie ubrany, nawet w płaszczu. Najpierw patrzył w sufit, a później obrócił się na bok i podniósł słuchawkę. Wybrał numer Jodie. Po czterech sygnałach usłyszał jej senny głos.

– Kto mówi?

– To ja – powiedział.

– Jest trzecia rano.

– Prawie.

– Obudziłeś mnie.

– Przepraszam.

– Gdzie jesteś?

– W Quantico. Zamknięty na cztery spusty.

Jodie milczała. Usłyszał szum linii i dalekie nocne odgłosy Nowego Jorku. Klaksony samochodów, odzywające się rzadko, z przerwami, dalekie wycie syreny.

– Co tam u ciebie?

– U mnie nic. Zamierzają zmienić konsultanta. Wkrótce będę w domu.

– W domu?

– W Nowym Jorku.

Znów zapadła cisza. Dźwięk syreny, nadal cichy, stawał się coraz bardziej natarczywy. Prawdopodobnie dobiega z Broadwayu – pomyślał Reacher. Rozlega się tuż pod jej oknami. Jaki samotny.

– Dom niczego nie zmieni – powiedział. – Przecież mówiłem.

– Jutro mam spotkanie wspólników.

– To będzie co świętować. Kiedy wrócę. Jeśli nie wsadzą mnie do więzienia. Nadal mam na pieńku z Deerfieldem i Cozem.

– Myślałam, że zamierzają o tobie zapomnieć?

– Jeśli się wykażę. A jeszcze się nie wykazałem. Jodie znów nie od razu odpowiedziała.

– Przede wszystkim nie powinieneś się w to wplątać.

– Teraz już wiem.

– Ale i tak cię kocham.

– Ja też cię kocham. Trzymaj się jutro. Życzę szczęścia.

– Tobie też się przyda.

Reacher odłożył słuchawkę, opadł na wznak i wrócił do kontemplowania sufitu. Pragnął zobaczyć na suficie Jodie, ale widział Lisę Harper i Ritę Scimecę, czyli dwie kobiety, z którymi szczególnie nie powinien iść do łóżka. Z Scimecą byłoby to skrajnie nieodpowiednie, z Harper byłaby to niewierność. Bardzo słuszne powody, ale powody, dla których nie należy czegoś robić, nie sprawiają, że znika chęć zrobienia tego. Pomyślał o ciele Harper, o tym, jak się porusza, o niewinnym uśmiechu, o szczerym, ujmującym spojrzeniu. Pomyślał o twarzy Scimeki, o niewidzialnych ranach, o pełnym poczucia krzywdy spojrzeniu. O życiu, które odbudowała sobie w Oregonie, kwiatach, fortepianie, lśnieniu politury na meblach; defensywnym domowym zaciszu. Zamknął oczy, a potem otworzył je i jeszcze pilniej zapatrzył się w białą farbę, po czym znów przewrócił się na bok i podniósł słuchawkę do ucha. Wybrał zero z nadzieją, że połączy się z centralą.

– Tak? – powiedział głos, którego nigdy przedtem nie słyszał.

– Mówi Reacher. Z trzeciego piętra.

– Wiem, kim pan jest i gdzie pan jest.

– Czy Lisa Harper nadal przebywa w budynku?

– Agent Harper? Proszę zaczekać.

Zapadła cisza. Nie słyszał muzyczki. Nie słyszał nagranych reklam. Śladu sugestii, że twój telefon jest dla nas bardzo ważny. Po prostu cisza.

Znów odezwał się ten głos.

– Agent Harper nadal przebywa na terenie.

– Proszę poinformować ją, że chcę się z nią zobaczyć. Jak najszybciej.

– Przekażę wiadomość.

Na tym skończyła się rozmowa. Reacher siadł na krawędzi łóżka, opuścił nogi na podłogę. Patrzył na drzwi i czekał.


*

Trzecia nad ranem w Wirginii oznaczała północ na wybrzeżu Pacyfiku, a Rita Scimeca szła spać dokładnie o północy. Co noc o tej samej porze, częściowo dlatego, że z natury była osobą zorganizowaną, a częściowo dlatego, że ten aspekt jej natury wzmocniły rygory wojskowego życia. Poza tym jeśli zawsze było się samotnym i samotnym pozostanie, do łóżka chodzi tylko po to, by spać.

Zaczęła od garażu. Wyłączyła zasilanie automatu otwierającego drzwi, zasunęła rygle, sprawdziła, czy samochód jest zamknięty, wyłączyła światło. Zamknęła i zaryglowała drzwi do piwnicy. Sprawdziła piec. Weszła na górę, wyłączyła światło w piwnicy, zamknęła drzwi na korytarz. Sprawdziła drzwi frontowe, też je zaryglowała, założyła łańcuch.

Następnie przyszła kolej na okna. W domu było czternaście okien, wszystkie wyposażone w zamki. Późną, chłodną jesienią nie otwierała ich w ogóle, ale i tak sprawdzała je co wieczór. Rutyna. Wróciła do frontowego saloniku ze ścierką. Grała przez cztery godziny, głównie Bacha, głównie na pół tempa, ale robiła postępy. Musiała wytrzeć klawisze. To bardzo ważne, zetrzeć z nich kwas z opuszek palców. Wiedziała, że klawisze wyłożone są najprawdopodobniej odpowiednim tworzywem sztucznym i odporne na kwas, ale w ten sposób okazywała fortepianowi oddanie. Właściwie traktowany z pewnością jej się odwdzięczy.

Energicznie wycierała klawiaturę, od dźwięcznych basów w górę, wszystkie osiemdziesiąt osiem klawiszy. Zamknęła pokrywę, wyłączyła światło, odniosła ściereczkę do kuchni. Wyłączyła światło w kuchni, po omacku dotarła do sypialni. Skorzystała z łazienki, umyła ręce, zęby i twarz, jak zwykle w ściśle przestrzeganej kolejności. Stała pod kątem do umywalki, tak żeby nie widzieć wanny. Nie patrzyła na wannę od chwili, gdy Reacher powiedział jej o farbie.

Wróciła do sypialni, wślizgnęła się do łóżka. Podciągnęła kolana, objęła je ramionami. Myślała o Reacherze. Lubiła go. Naprawdę lubiła. Miło było znowu spotkać Reachera. Po chwili przewróciła się jednak na drugi bok i przestała o nim myśleć, bo nie spodziewała się zobaczyć go znowu.


*

Czekał dwadzieścia minut, nim otworzyły się drzwi i stanęła w nich Harper. Nie zapukała, po prostu skorzystała ze swego klucza i weszła jak do siebie. Nie miała marynarki, rękawy koszuli podwinęła aż po łokcie. Przedramiona miała smukłe, opalone, włosy rozpuszczone. Nie włożyła stanika. Może nadal byli w pokoju motelowym w Trenton?

– Chciałeś mnie widzieć? – spytała.

– Nadal pracujesz przy sprawie?

Harper weszła do pokoju. Zerknęła na swoje odbicie w lustrze. Stanęła obok komody, odwróciła się, stanęła z nim twarzą w twarz.

– Jasne – powiedziała. – Bycie zwykłym, pospolitym agentem ma swoje plusy. Nikt nie obciąża cię winą za zwariowane pomysły innych.

Reacher milczał. Spojrzała na niego.

– Czego ode mnie chcesz?

– Chcę ci zadać pytanie. Co by się stało, gdybyśmy wcześniej wiedzieli o farbie i zapytali o nią Alison Lamarr zamiast tego faceta z UPS? Co by nam powiedziała?

– Prawdopodobnie to samo co on. Poulton twierdzi, że facet jest rzetelny.

– Nie – odparł Reacher. – Jest rzetelny. To ona by nas okłamała.

– Okłamałaby nas? Dlaczego?

– Ponieważ one wszystkie nas okłamują, Harper. Rozmawialiśmy z siedmioma kobietami i wszystkie nas okłamały. Te ich mgliste opowieści o lokatorkach i pomyłkach… co za bzdury! Gdybyśmy wiedzieli wcześniej, Alison sprzedałaby nam podobną historyjkę.

– Skąd wiesz?

– Stąd, że Rita Scimeca łgała. Nie mam żadnych wątpliwości, że łgała. Uświadomiłem to sobie dosłownie przed chwilą. Nigdy z nikim nie mieszkała. Nigdy. To do niej po prostu nie pasuje.

– Jak to?

– Zwyczajnie. Nie pasuje. Widziałaś jej dom. Widziałaś, jak żyje. Wszystko zapięte na ostatni guzik. Wszystko takie sztywne, poukładane, czyste i wypolerowane. Obsesja. Żyjąc w ten sposób, nie zniosłaby niczyjej obecności w tym swoim domu. Nawet nas wyprosiła cholernie szybko, a przecież byłem jej przyjacielem. Przecież nie potrzebuje współlokatorki z powodu pieniędzy! Widziałaś jej samochód, nowy i całkiem spory. Widziałaś fortepian. Wiesz, ile kosztuje koncertowy fortepian? Prawdopodobnie więcej niż samochód. Widziałaś te jej narzędzia wiszące schludnie na kołkach? Wszystkie te kołki zabezpieczone były plastikowymi nakładkami!

– Opierasz swe rozumowanie na plastikowych nakładkach na kołkach?

– Na wszystkim. To wszystko na coś wskazuje.

– Co właściwie próbujesz udowodnić?

– Twierdzę, że spodziewała się dostawy, podobnie jak Alison. Jak one wszystkie. Przychodziła do niej paczka i każda mówiła: „Och! To dobrze!”. Jak Alison, każda miała przygotowane miejsce. Każda ją przyjęła.

– Niemożliwe. Dlaczego miałyby to robić?

– Bo nasz facet coś na nie ma – powiedział Reacher. – Zmusza je do współpracy. Zmusił Alison, by dała mu ich własną listę, zmusił Lorraine Stanley do kradzieży farby, zmusił ją do ukrycia jej w Utah, zmusił ją do wysłania farby we właściwym czasie, zmusił każdą z nich do przyjęcia przesyłki i przechowania jej, aż będzie gotowy. Zmuszał każdą z nich do natychmiastowego niszczenia papierów. Każda z nich gotowa była załgać się na śmierć, gdyby coś wyszło na jaw, nim do nich dotrze.

Harper patrzyła na niego z niedowierzaniem

– Ale… jak? Jak, do diabła! Jak mógł tego dokonać?

– Nie wiem – powiedział Reacher.

– Szantaż? Pogróżki? Mówił każdej z nich: rób co każę, to inne zginą, a ty nie? Jakby oszukiwał każdą z osobna?

– Po prostu nie wiem. Nic tu do niczego nie pasuje. Te kobiety nie były szczególnie strachliwe, prawda? Zwłaszcza Alison. Ja wiem, że niewiele było rzeczy zdolnych przestraszyć Ritę Scimecę.

Harper nie spuszczała z niego wzroku.

– Ale nie chodzi tylko o współpracę, prawda? – powiedziała. – Także o coś więcej. On je zmusza, żeby były z tego powodu szczęśliwe! Kiedy przyszła paczka, Alison powiedziała: „Och! To dobrze!”.

W pokoju zapadła cisza.

– Może poczuła ulgę czy coś w tym rodzaju – mówiła dalej Harper. – Czyżby obiecał jej, że jeśli dostanie przesyłkę UPS, a nie FedExem, albo wieczorem zamiast rano, albo jakiegoś szczególnego dnia tygodnia to znaczy, że wszystko będzie w porządku?

– Nie wiem – powtórzył Reacher. Cisza.

– Czego ode mnie chcesz?

Wzruszył ramionami

– Myśl – powiedział. – Chyba tylko tego, żebyś nie przestawała myśleć. Jesteś jedyną osobą, która może jeszcze coś zdziałać w tej sprawie. Inni do niczego nie dojdą, nie jeśli nadal będą szli drogą, którą szli do tej pory.

– Musisz powiedzieć Blake’owi. Reacher potrząsnął głową.

– Blake nie będzie mnie słuchał. Przestałem być dla niego wiarygodny. Teraz wszystko zależy od ciebie.

– Może dla mnie też przestałeś być wiarygodny? Usiadła obok niego na łóżku, jakby nogi się pod nią ugięły.

Przyglądał się jej, a w jego oczach było coś dziwnego.

– No co? – spytała.

– Kamera włączona? Zaprzeczyła gestem.

– Nie – powiedziała. – Pod tym względem się poddali. A co?

– Chcę cię znów pocałować.

– Dlaczego?

– Za pierwszym razem bardzo mi się to spodobało.

– Dlaczego ja miałabym chcieć cię pocałować?

– Bo za pierwszym razem bardzo ci się to spodobało. Harper nagle się zaczerwieniła.

– Jeden pocałunek? Reacher skinął głową.

– No… to chyba nie zaszkodzi.

Obróciła się ku niemu, a on wziął ją w ramiona i pocałował. Poruszyła głową dokładnie tak jak wtedy. Mocniej przycisnęła wargi do jego warg, przesunęła po nich językiem, sięgnęła nim głębiej, do zębów, w głąb ust. Wplotła palce w jego włosy. Całowała go jeszcze mocniej. Jej język był bardzo natarczywy. Nagle przyłożyła mu dłoń do piersi i odsunęła się. Oddychała szybko, ciężko.

– Powinniśmy przestać – powiedziała.

– Chyba tak.

Wstała, zachwiała się, pochyliła w przód i gwałtownie wyprostowała. Odrzuciła włosy na ramiona.

– Idę – oznajmiła. – Do zobaczenia jutro.

Otworzyła drzwi, przestąpiła próg. Słyszał, że czeka na korytarzu, póki drzwi się za nianie zamkną. Słyszał, jak odchodzi w stronę windy. Położył się na łóżku. Nie zasnął, tylko myślał o posłuszeństwie i przyzwoleniu, o środkach, motywach i okazjach. O prawdzie i kłamstwie. Spędził całe pięć godzin na myśleniu o tych rzeczach.


*

Harper wróciła o ósmej rano, umyta aż lśniąca, ubrana w inny garnitur i krawat. Aż kipiała energią. Reacher był zmęczony, wygnieciony, spocony, było mu na przemian to zimno, to gorąco. Ale czekał na nią, tuż przy drzwiach, w zapiętym płaszczu, a serce waliło mu mocno. Sprawa była wyjątkowo pilna.

– Idziemy – powiedział. – Już.

Blake siedział w swoim gabinecie przy biurku, dokładnie tak jak poprzedniego dnia. Być może spędził tu całą noc. Faks z UPS leżał przy jego łokciu. Telewizor z wyłączonym dźwiękiem nadal grał, nastawiony na ten sam kanał. Jakiś waszyngtoński reporter stał na Pennsylvania Avenue, mając za plecami Biały Dom. Pogoda wyglądała całkiem obiecująco: błękitne niebo, czyste chłodne powietrze. Niezły dzień na podróż.

– Dziś znowu posiedzisz przy papierach – powiedział Blake.

– Nie – zaprotestował Reacher. – Muszę się dostać do Portland. Możesz mi dać samolot?

– Samolot? – powtórzył Blake. – Człowieku, czyś ty oszalał? Nie ma mowy!

– W porządku – powiedział Reacher.

Podszedł do drzwi. Obrzucił pokój pożegnalnym spojrzeniem. Wyszedł na wąski korytarz, zatrzymał się. Harper pospieszyła za nim.

– Dlaczego Portland? – spytała. Spojrzał na nią.

– Prawda i kłamstwa.

– Co to znaczy?

– Jedź ze mną, to się dowiesz.

Загрузка...