30

Taksówka zatrzymała się maska w maskę z policyjnym radiowozem. Reacher wyskoczył z niej pierwszy, częściowo dlatego, że był strasznie spięty, a częściowo dlatego, że to Harper musiała zapłacić za taksówkę. Stanął na chodniku, rozejrzał się dookoła, a potem zszedł na jezdnię i podszedł do okna kierowcy.

– Wszystko w porządku? – spytał.

– Kim pan jest? – odpowiedział pytaniem gliniarz.

– FBI. Czy wszystko w porządku?

– Mógłbym zobaczyć legitymację?

– Harper, pokaż facetowi legitymację!

Taksówka wycofała się i zakręciła szerokim łukiem, od krawężnika do krawężnika. Harper schowała portmonetkę do torebki i wyjęła legitymację, złotą na złotym tle z orłem mającym łeb obrócony w lewo. Gliniarz rozpoznał ją z daleka i wyraźnie się odprężył. Harper schowała legitymację i stojąc na chodniku, uważnie przyjrzała się domowi.

– Wszystko w porządku, cisza, spokój – powiedział gliniarz.

– Jest w domu? – spytał Reacher. Gliniarz wskazał gestem drzwi garażu.

– Właśnie wróciła ze sklepu.

– Wyjeżdżała?

– Nie mogę zabronić jej wychodzić z domu – wyjaśnił gliniarz.

– Sprawdziłeś samochód?

– Tylko ona i dwie torby z zakupami. Przyjechał do niej z wizytą kapelan z armii. Z jakąś pomocą czy poradą. Odesłała go.

Reacher skinął głową.

– To do niej pasuje. Nie jest religijna.

– Jakbym nie wiedział – powiedział gliniarz.

– W porządku. Wchodzimy – zdecydował Reacher.

– Tylko nie proście o pozwolenie skorzystania z toalety.

– Dlaczego?

– Łatwo się denerwuje, kiedy uzna, że ktoś jej przeszkadza.

– Zaryzykuję.

– Możesz jej to oddać? Ode mnie?

Gliniarz pochylił się na siedzenie pasażera, po czym przez okno wręczył Reacherowi kubek.

– Poczęstowała mnie kawą – wyjaśnił. – Jest bardzo miła… kiedy ją lepiej poznać.

– Tak, to prawda – przyznał Reacher.

Wziął kubek, poszedł podjazdem za Harper. Przeszli krętą ścieżką, weszli po schodkach na ganek. Harper przycisnęła dzwonek. Reacher słuchał jego dźwięku odbijającego się echem od polerowanego drewna wnętrza. Harper odczekała dziesięć sekund, po czym ponownie przycisnęła dzwonek. Rozległo się głośne, mechaniczne terkotanie, odbiło echem, umilkło.

– Gdzie ona jest? – spytała.

Zadzwoniła trzeci raz. Hałas, echo, cisza. Spojrzała na Reachera wyraźnie przestraszona, a Reacher spojrzał na zamek w drzwiach. Wielki i ciężki. Najprawdopodobniej nowy. Pewnie z różnymi gwarancjami na cały okres używalności. Najprawdopodobniej gwarantujący różne zniżki ubezpieczeniowe. Bez wątpienia wyposażony w zasuwę z utwardzanej stali, doskonale pasującą do stalowej obejmy wpuszczonej we framugę drzwi. Framugę wykonano przypuszczalnie z oregońskiej sosny powalonej sto lat temu. Najlepsze budowlane drewno w historii miało wiek, by stwardnieć na kamień.

– Cholera – powiedział.

Cofnął się pod balustradę ganku, postawił na niej kubek, zrobił baletowy krok i z całej siły kopnął zamek.

– Co ty wyprawiasz? – krzyknęła Harper.

Reacher cofnął się, kopnął drzwi jeszcze raz i jeszcze, i jeszcze. Czuł, jak drewno zaczyna się poddawać. Złapał balustradę ganku niczym skoczek narciarski ławkę startową, podciągnął się dwukrotnie, po czym odepchnął od niej z całej siły. Wyprostował nogę, całą siłę i całe swe sto pięć kilogramów włożył w jedno kopnięcie piętą, tuż nad zamkiem. Framuga pękła, jej część wraz z drzwiami, poleciała do środka, lądując w korytarzu.

– Na górę – wystękał Reacher.

Pobiegł po schodach; Harper deptała mu po piętach. Wskoczył do sypialni. Nie tej sypialni. Pościel kiepskiej jakości, zapach stęchlizny, chłód. Pokój gościnny. Skoczył do następnych drzwi. To była ta sypialnia. Zasłane łóżko, przyklepane poduszki, zapach snu, na nocnym stoliku telefon i szklanka do wody. Drugie drzwi. Podbiegł do nich, otworzył je gwałtownie. Zobaczył łazienkę.

Lustro, umywalka, kabina prysznicowa.

Łazienka pełna obrzydliwie zielonej wody.

W wodzie Scimeca.

A na krawędzi wanny siedzi… Julia Lamarr.

Julia Lamarr poderwała się na równe nogi, odwróciła, stanęła twarzą w twarz z Reacherem. Miała na sobie sweter, spodnie, a na dłoniach czarne skórzane rękawiczki. Jej twarz była blada ze strachu i z nienawiści, usta na pół otwarte, zęby wyszczerzone w panice. Reacher złapał ją za sweter na piersi, obrócił, uderzył w głowę; tylko raz. Był to nagły, potężny, brutalny cios, zadany wielką pięścią, za którą stała potężna fizyczna siła i ślepy, wściekły gniew. Pięść trafiła ją z boku wprost w szczękę, obróciła jej głowę; Lamarr uderzyła plecami w ścianę i osunęła się na podłogę, jakby walnęła ją ciężarówka. Ale tego Reacher już nie widział, zdążył odwrócić się w stronę wanny. Wygięte w łuk ciało Scimeki wystawało ponad powierzchnię wypełniającej ją cieczy, nagie i sztywne. Głowę miała odrzuconą, oczy wytrzeszczone, usta rozchylony w wyrazie strasznego cierpienia.

Nie poruszała się.

Nie oddychała.

Reacher podłożył jej dłoń pod kark. Wyprostował palce drugiej dłoni. Wbił je w otwarte usta, ale nie sięgnął języka. Zwinął dłoń kciukiem w dół, pchnął ją z całej siły, aż kostki palców znikły za linią zębów. Usta Scimeki przybrały kształt upiornego „O”, otaczającego jego nadgarstek, jej zęby rozdarły mu skórę, ale palcem zdołał namacać jej podwinięty język i pociągnąć go, choć był śliski i ruchliwy jak żywa istota, długi, ciężki, umięśniony. Zwinięty w ciasny kłębek, po wyjęciu z krtani wyprostował się i bezwładnie opadł. Reacher uwolnił rękę, tracąc jeszcze trochę skóry. Pochylił się, gotów rozpocząć sztuczne oddychanie, ale kiedy ich twarze znalazły się blisko siebie, usłyszał, jak Scimeca gwałtownie wciąga powietrze. I kaszle. Jej pierś poruszyła się, Scimeca oddychała samodzielnie, kurczowo chwytała wielkie hausty powietrza. Nadal podtrzymywał jej głowę. Rzęziła. Z jej gardła dobywały się ostre, urywane, wręcz bolesne dźwięki.

– Puść prysznic! – krzyknął.

Harper wskoczyła do kabiny. Z prysznica poleciał strumień wody. Reacher podłożył rękę pod plecy Scimeki, wyjął zatyczkę. Gęsty zielony płyn zawirował, obmywając jej ciało, po czym zaczął się cofać. Dźwignął je w ramionach. Wyprostował się, cofnął. Stał pośrodku łazienki; strugi zielonej mazi brudziły podłogę.

– Trzeba to z niej zmyć – rzekł bezradnie.

– Ja to zrobię – powiedziała łagodnie Harper. Chwyciła Scimecę pod pachy. W pełnym stroju cofnęła się pod prysznic. Wbiła się w róg kabiny; bezwładne ciało podtrzymywała w pozycji pionowej, jakby miała do czynienia z pijakiem. Bijąca z góry woda zmieniła kolor farby na jasnozielony, po chwili pojawiły się czyste, zaczerwienione kawałki ciała. Harper trzymała ją minutę, dwie, trzy… Już była przemoczona do suchej nitki i cała wymazana na zielono. Poruszała się w kabinie, jakby wykonywała jakiś dziwny, spowolniony taniec, podstawiając pod strumień wody kolejne fragmenty ciała, aż wreszcie cofnęła się i przechyliła; przyszła pora na lepkie, sztywne włosy. Zabarwiona na zielono woda ciekła nieprzerwanym strumieniem, Harper zaczęła się męczyć. Farba była śliska, Scimeca nieuchronnie wymykała się jej z rąk.

– Ręczniki – wy dyszała. – Znajdź szlafrok.

Wisiały na hakach w ścianie, Lamarr leżała nieruchomo niemal dokładnie pod nimi. Reacher wziął dwa. Harper, chwiejąc się, wyszła spod prysznica; rozłożył je i przejął od niej Scimecę. Owinął ją grubym ręcznikiem, a Harper zamknęła prysznic i wzięła drugi. Stała w zapadłej nagle ciszy, oddychając ciężko i wycierając twarz.

Reacher wziął Scimecę na ręce, przeniósł do sypialni, delikatnie ułożył na łóżku. Pochylił się, odgarnął wilgotne włosy z jej twarzy. Nadal rzęziła; oczy miała otwarte, lecz nieprzytomne.

– Wszystko w porządku? – spytała z łazienki Harper.

– Nie wiem.

Przyglądał się Scimecę. Jej pierś wznosiła się i opadała, wznosiła i opadała, szybko, gwałtownie, jak po wyścigu na milę.

– Chyba tak. W każdym razie oddycha.

Chwycił jej nadgarstek, sprawdził puls. Okazał się silny i szybki.

– W porządku – powiedział z ulgą. – Serce pracuje bez zarzutu.

– Powinniśmy zawieźć ją do szpitala! – krzyknęła Harper.

– Lepiej jej będzie w domu.

– Musi dostać środki uspokajające. To, co przeżyła, może doprowadzić ją do szaleństwa.

Reacher potrząsnął głową.

– Obudzi się, niczego nie pamiętając. Harper spojrzała na niego, zdumiona.

– Kpisz sobie ze mnie?

Dopiero teraz Reacher spojrzał na nią. Stała, trzymając szlafrok, przemoczona do suchej nitki, wysmarowana farbą. Jej bluzka nabrała barwy oliwkowozielonej… i była przezroczysta.

– Została zahipnotyzowana – powiedział. Skinął głową w kierunku łazienki.

– Tak to właśnie załatwiała. Od początku. Za każdym razem. Była pieprzonym najlepszym ekspertem Biura.

– Hipnoza?

Reacher zabrał jej szlafrok, przykrył nim nieruchome ciało Scimeki. Otulił je dokładnie szlafrokiem. Pochylił się, wsłuchał w jej oddech, nadal silny i już znacznie spokojniejszy. Sprawiała wrażenie pogrążonej w głębokim śnie, tylko oczy miała szeroko otwarte, nieprzytomne i niewidzące.

– Nie wierzę – powiedziała Harper. Reacher wytarł twarz Scimeki rogiem ręcznika.

– Tak to właśnie załatwiała – powtórzył.

Kciukami zamknął jej oczy; wydawało mu się to rzeczą odpowiednią i właściwą. Oddychała głęboko, lekko obróciła głowę, przeciągając po poduszce mokrymi włosami, najpierw w jedną stronę, potem w drugą. Przeciągała twarzą po poduszce niczym śpiąca kobieta, śniąca niespokojne sny. Harper gapiła się na nią nieruchomym wzrokiem. Nagle odwróciła się i przemówiła do drzwi do łazienki.

– Od kiedy wiesz? – spytała.

– Z całą pewnością? Od wczorajszego wieczoru.

– Ale… skąd?

Reacher znów użył ręcznika, ścierając nim bladozielone pasemko wody ściekające z włosów śpiącej.

– Po prostu myślałem. Myślałem i myślałem, w dzień i w nocy. Doprowadzało mnie to do szaleństwa. To było takie myślenie: „A co, jeśli?”. Potem pojawiło się kolejne pytanie. „I co jeszcze?”.

Harper patrzyła, jak podciąga szlafrok na ramieniu Scimeki.

– Wiedziałem, że mylą się co do motywu – mówił dalej. – Wiedziałem od samego początku, ale nie mogłem tego zrozumieć. Przecież to cwani ludzie, powtarzałem sobie, nie? A tak strasznie się mylą. Sam siebie pytałem dlaczego? Dlaczego?! Czyżby aż tak zgłupieli? Nagle? Czyżby specjalizacja zawodowa odebrała im zdolność patrzenia? Najpierw byłem przekonany, że o to właśnie chodzi. Małe zespoły, działające wewnątrz wielkich organizacji, czasem przyjmują taką defensywną postawę. Z natury rzeczy. Uznałem, że banda psychologów, którym płacą za rozwiązanie trudnej, bardzo skomplikowanej pracy, nie podda się chętnie, nie powie: „Myliliśmy się, niestety, chodzi o coś zwykłego i prostego”. Wydawało mi się nawet, że to może być podświadome. Ale wreszcie machnąłem ręką. Byłoby to zbyt nieodpowiedzialne. Więc myślałem, myślałem i myślałem. Aż w końcu pozostała tylko jedna odpowiedź. Mylą się, ponieważ chcą się mylić.

– Wiedziałeś, że motywem zajmuje się Lamarr. Bo w istocie to była jej sprawa. Dlatego zacząłeś ją podejrzewać.

Reacher skinął głową.

– No właśnie. Kiedy zginęła Alison, po prostu musiałem zacząć myśleć o Lamarr, ponieważ istniał tu bliski związek, a jak sama powiedziałaś, bliskie związki rodzinne są zawsze znaczące. Zadałem sobie pytanie: A co jeśli zabiła je wszystkie? Jeśli przypadkowość pierwszych trzech ofiar ma tylko zamaskować motyw osobisty w zabójstwie czwartej? Nie miałem jednak pojęcia, jak tego dokonała. I dlaczego? Brakowało motywu osobistego. Może nie były najlepszymi siostrami na świecie, ale układało się im w porządku. Żadnych konfliktów rodzinnych, choćby niesprawiedliwego dziedziczenia. Miały dziedziczyć po równo. Nie musiały być o siebie zazdrosne. Poza tym nie latała, więc jak mogła to być ona?

– Ale…?

– Ale w końcu pękła tama. Chodzi o to, co powiedziała Alison. Przypomniałem sobie o tym dopiero później. Powiedziała, że ojciec umiera, ale „siostry się sobą zajmują, nie?”. Myślałem, że mówi o wsparciu emocjonalnym czy czymś takim, ale potem przyszło mi do głowy, że można to przecież inaczej rozumieć. Co ludzie mają na myśli, używając takiego określenia? Na przykład ty. Piliśmy kawę w Nowym Jorku, dostaliśmy rachunek i wtedy powiedziałaś: „Ja się tym zajmę”. Chodziło o to, że zapłacisz, że ty mnie zaprosiłaś. Pomyślałem: A co, jeśli Alison chciała powiedzieć, że zajmie się Julią? Finansowo? Że się z nią podzieli? Jakby wiedziała, że to ona dziedziczy, Julia nie dostaje nic i jest z tego powodu bardzo rozdrażniona? Ale przecież Julia powiedziała mi, że dziedziczą po równo i że i tak jest bogata, ponieważ stary był hojny i sprawiedliwy? Toteż nagle zadałem sobie pytanie: A co, jeśli w tej sprawie kłamie? Jeśli stary nie był hojny, nie był sprawiedliwy? Jeśli nie jest bogata?

– Kłamała? W tym kłamała? Reacher skinął głową.

– Musiała. Bo nagle zaczęło to mieć sens. Uświadomiłem sobie, że nie sprawia wrażenia bogatej. Ubierała się bardzo tanio. Miała tanią torbę.

– Wyciągałeś wnioski po jej torbie?! Wzruszył ramionami.

– Mówiłem ci przecież, że to domek z kart. Ale doświadczenie mówi mi, że jeśli ktoś dysponuje pieniędzmi większymi niż pensja, jakoś to po nim widać. Może subtelnie, ze smakiem, ale jednak widać. Po Julii Lamarr nic nie było widać. Czyli była biedna. I kłamała. A Jodie powiedziała mi, że w takich sytuacjach w jej firmie zadają kolejne pytanie: I co jeszcze? Kiedy znajdą gościa, który łże w jednej sprawie, zadają sobie pytanie: I co jeszcze? Na jaki temat jeszcze kłamie? Pomyślałem, że ona może kłamać o stosunkach z siostrą. Może nadal jej nienawidzić, może jej zazdrościć, jak wtedy, kiedy była małą dziewczynką. A co, jeśli kłamie o równym podziale spadku? Jeśli w ogóle nie dziedziczy?

– Sprawdziłeś to?

– A mogłem? Sprawdź sama, to zobaczysz. Tylko tak wszystko pasuje. Wtedy pomyślałem: I co jeszcze, do diabła? Co, jeśli wszystko jest kłamstwem? Jeśli kłamie o strachu przed lataniem? Jeśli jest to wielkie, piękne kłamstwo, całe na widoku, takie wielkie i takie oczywiste, że nikt nie poświęci mu nawet chwili uwagi? Pamiętasz, pytałem nawet, jak udaje się jej z tym pracować. Powiedziałaś, że wszyscy jakoś sobie z tym radzą, jak z prawem natury. No więc rzeczywiście, wszyscy sobie z tym radziliśmy. Dokładnie tego chciała. Bo to ją wykluczało, całkowicie, nieodwołalnie. Kłamstwo. Bez wątpienia kłamstwo. Jest zbyt racjonalna, żeby bać się latania.

– Przecież to kłamstwo niemożliwe. To znaczy, albo człowiek lata, albo nie lata – zaprotestowała Harper.

– Sama mi powiedziała, że przed laty nie bała się samolotów. Należy założyć, że potem zaczęła się ich bać. Brzmiało to całkiem przekonująco. No i nikt z nowych znajomych nigdy nie widział jej na lotnisku. Uwierzyli na słowo. Ale, jeśli chciała, potrafiła przestać się bać. Jeśli się opłacało. A jej się bardzo opłacało. Chcesz motywu, ten jest najlepszy w świecie. Alison miała dostać wszystko, a to ona chciała dostać wszystko. Była kopciuszkiem, zżerała ją uraza, zazdrość, nienawiść.

– Ze mnie zrobiła idiotkę – przyznała Harper. – To z pewnością.

Reacher pogładził Scimecę po włosach.

– Zrobiła idiotów ze wszystkich. Nie przypadkiem zaczęła od miejsc najbardziej od siebie odległych. Chciała, żeby wszyscy zaczęli myśleć o geografii, odległościach, zasięgu, dystansie. Usunęła się z naszego pola widzenia. Wykluczyliśmy ją podświadomie.

Harper milczała przez krótką chwilę.

– Ale… taka była wstrząśnięta. Pamiętasz” nawet się popłakała. Popłakała się przy nas wszystkich.

Reacher potrząsnął głową.

– Wcale nie była taka wstrząśnięta. Raczej przerażona. W tym momencie znalazła się w największym niebezpieczeństwie. Pamiętasz, co było przedtem? Odmówiła wzięcia urlopu okolicznościowego. Wiedziała, że musi trzymać się blisko nas, kontrolować sytuację, gdyby sekcja zwłok jednak coś ujawniła. Potem ja zacząłem kwestionować motyw i cała spięła się jak cholera, ponieważ mogłem pójść we właściwym kierunku. Popłakała się, kiedy powiedziałem, że chodzi o kradzież wojskowej broni. Nie dlatego, że była wstrząśnięta, tylko z ulgi. Nie wykurzyłem lisa z jamy. Nadal była bezpieczna. Pamiętasz, co wtedy zrobiła?

Harper skinęła głową.

– Natychmiast poparła tę twoją teorię o broni.

– Właśnie – powiedział Reacher. – Nagle stała się jej zagorzałą zwolenniczką. Wkładała mi w usta odpowiednie słowa. Powiedziała, że powinniśmy myśleć wielotorowo, spróbować tego podejścia, poświęcić mu cały nasz wysiłek. Uczepiła się kurczowo czegoś, o czym wiedziała, że jest błędne. Cały czas myślała, improwizowała jak szalona, posłała nas w kolejną ślepą uliczkę. Nie myślała jednak wystarczająco dobrze. W tym rozumowaniu był błąd wielkości góry.

– Jaki błąd?

– To przecież zupełnie niemożliwe, by jedenastoma świadkami było wyłącznie jedenaście kobiet, żyjących potem ostentacyjnie samotnie. Powiedziałem ci, że częściowo był to eksperyment. Chciałem sprawdzić, kto mnie nie poprze. Okazało się, że tylko Poulton. Blake się nie liczył, był wytrącony z równowagi, bo Lamarr była wytrącona z równowagi. Lamarr poparła mnie z całego serca. Poparła mnie manifestacyjnie, bo gwarantowałem jej bezpieczeństwo. A potem wróciła do domu, otoczona powszechnym współczuciem i sympatią. Jednak nie wróciła do domu, a przynajmniej nie na dłużej, niż wymaga tego spakowanie torby. Przyleciała tu i zabrała się do roboty.

Harper zrobiła się nagle przeraźliwie blada.

– Przecież ona praktycznie się przyznała! Właśnie wtedy, przed wyjazdem. Nie pamiętasz? Powiedziała „zabiłam siostrę”. Przez to, że zmarnowała dużo czasu. Ale w zasadzie powiedziała prawdę. To był chory żart.

Reacher skinął głową.

– Bo ona jest chora. Taka chora, że bardziej nie można. Zabiła cztery kobiety dla pieniędzy ojczyma. A ta historia z farbą? Zawsze była dziwaczna. Taka dziwaczna, że aż oszałamiająca. Ale też trudna. Potrafisz sobie wyobrazić te trudności? Po co ktoś używa takiej sztuczki?

– Żeby nas zmylić.

– I?

– Ją to bawiło – powiedziała powoli Harper. – Jest naprawdę chora.

– Taka chora, że bardziej nie można – powtórzył Reacher. – A także bardzo sprytna. Wyobrażasz sobie to planowanie? Musiała zacząć planować dwa lata temu. Jej ojczym zachorował mniej więcej wtedy, kiedy przyrodnia siostra wystąpiła z armii. To wówczas zaczęła sobie wszystko układać. Bardzo, bardzo skrupulatnie. Listę członków grupy wsparcia dostała od siostry. Wybrała te kobiety, które żyją bez wątpienia samotnie. Odwiedziła wszystkie, w tajemnicy, prawdopodobnie w weekendy, przenosząc się z miejsca na miejsce samolotem. Wszędzie wchodziła, jak chciała, bo jest kobietą z legitymacją FBI, zupełnie jak ty, kiedy weszłaś do domu Alison, a dziś bez problemu minęłaś gliniarza. Nie ma nikogo budzącego większe zaufanie niż kobieta z legitymacją FBI, prawda? Opowiedziała im pewnie jakąś historyjkę, jak to Biuro próbuje dopaść wreszcie armię, co dla nich musiało być bardzo przyjemne i satysfakcjonujące. Powiedziała, że rozpoczyna śledztwo zakrojone na naprawdę dużą skalę. Siedziała w pokojach dziennych ich własnych domów, pytała każdą po kolei, czy może ją zahipnotyzować, żeby zdobyć dodatkowe informacje, prawidłowo zarysować tło.

– Siostrę też? Jak to możliwe? Alison od razu zorientowałaby się, że musiała do niej przylecieć!

– Skłoniła Alison, żeby przyleciała do Quantico. Nie pamiętasz? Przecież Alison sama powiedziała nam, że przyleciała, by Julia mogła zahipnotyzować ją i w ten sposób poznać szczegóły. Nie pytała jednak o żadne szczegóły. W ogóle o nic nie pytała, tylko wydawała polecenia na przyszłość. Powiedziała jej, co ma zrobić, wszystkim mówiła, co mają zrobić. Lorraine Stanley jeszcze wtedy służyła, więc miała ukraść i przechować farbę. Inne miały odebrać przesyłki i przechować. Każdą uprzedziła, że kiedyś jeszcze ją odwiedzi, a do tego czasu, gdyby ktokolwiek spytał je o cokolwiek, mają zaprzeczać. Sama napisała im bzdurne historyjki o nieistniejących współlokatorkach i przypadkowych pomyłkach.

Harper skinęła głową. Patrzyła na drzwi łazienki.

– Potem poleciła Stanley rozpocząć wysyłki – powiedziała. – A później poleciała na Florydę. Zabiła Amy Callan. I Caroline Cooke. Wiedziała, że zabójstwo Cooke ustali wzór, a skoro jest wzór seryjnych zabójstw, sprawę dostanie Blake z Quantico. Była na miejscu, gotowa motać w śledztwie. Boże, przecież powinnam się zorientować! Nalegała, żeby przydzielili jej tę pracę. Nalegała, żeby przy niej zostać. Idealna sytuacja, nie uważasz? Kto opracowywał profile psychologiczne? Ona, oczywiście. Kto nalegał na motyw wojskowy? Ona. Kto powiedział, że szukamy żołnierza? Ona. Podała nawet ciebie jako przykład kogoś, kogo szukamy!

Reacher milczał. Harper nadal wpatrywała się w drzwi.

– To Alison była jej jedynym prawdziwym celem. I pewnie dlatego skróciła odstęp. Była cała nabuzowana, podniecona, nie mogła się doczekać.

– Zrobiliśmy dla niej rozpoznanie – dodał Reacher. – Pamiętasz, jak nas wypytywała? Skracała odstęp, nie miała czasu, więc wykorzystała naszą wizytę. Pamiętasz? Czy dom stoi samotnie? Czy drzwi są zamykane? Odwaliliśmy jej robotę.

Harper zamknęła oczy.

– W dniu śmierci Alison nie było jej na służbie. Niedziela. W Quantico cisza, spokój. Wtedy o tym nie pomyślałam. Wiedziała, że w niedzielę nikt niczego nie wymyśli. Bo nikogo nie będzie.

– Jest bardzo sprytna.

Harper skinęła głową. Otworzyła oczy.

– Przypuszczam, że tłumaczy to też brak dowodów. Wie, czego szukamy na miejscu przestępstwa.

– I jest kobietą – dodał Reacher. – Prowadzący śledztwo szukali mężczyzny, bo powiedziała im, że mają szukać mężczyzny. Tak samo z wypożyczonymi samochodami. Wiedziała, że nawet jeśli komuś przyjdzie do głowy je sprawdzić, dostanie kobiece nazwisko, które oczywiście zignoruje. Co też się stało.

– Jakie nazwisko? Do wypożyczenia samochodu potrzebny jest dowód tożsamości.

– Tak jak do kupienia biletu lotniczego. Jestem pewien, że ma szufladę pełną fałszywych dokumentów. Po kobietach, które Biuro posłało do więzienia. Dopasujecie je bez większych problemów, odpowiednie daty i miejsca. Niewinnie brzmiące nazwiska, niemające żadnego znaczenia.

Harper spojrzała na niego żałośnie.

– To ja przekazałam wiadomość, pamiętasz? „Nic wielkiego, jakaś kobieta podróżująca w interesach”.

Reacher skinął głową.

– Jest bardzo sprytna. Moim zdaniem nawet ubierała się jak ofiary, kiedy przyjeżdżała do ich domów. Obserwowała je i jeśli któraś z nich miała na sobie, powiedzmy, bawełnianą sukienkę, ona też wkładała bawełnianą sukienkę. Jak spodnie, to spodnie. Nawet teraz ma na sobie stary sweter. Jak Scimeca. Jeśli nawet pozostawiała włókna, to je ignorowaliście. Spytała nas przecież, jak wyglądała Alison. Nie miała czasu na obserwację, więc zwróciła się do nas, tak niewinnie i nie wprost. Czy ciągle taki z niej sportowy typ? Czy ciągle jest opalona? Nosi kowbojskie buty? Odpowiedzieliśmy, że właśnie tak, oczywiście, więc z pewnością pojechała do niej w dżinsach i ciężkich buciorach.

– Podrapała jej twarz, ponieważ jej nienawidziła. Reacher potrząsnął głową.

– Nie. Obawiam się, że to przeze mnie. Dziwił mnie brak oznak przemocy, ciągle do niego wracałem. Przy niej. Dlatego przy najbliższej okazji się o nie postarała. Powinienem trzymać gębę na kłódkę.

Harper milczała.

– Właśnie dlatego wiedziałem, że będzie tutaj – kontynuował Reacher. – Przez cały czas próbowała naśladować kogoś takiego jak ja, a przecież powiedziałem ci, że według mnie następna powinna być Scimeca. Wiedziałem, że prędzej czy później się u niej pojawi. Tylko okazała się odrobinę szybsza, niż sądziłem. A my odrobinę wolniejsi. Nie marnuje czasu, prawda?

Harper zerknęła na drzwi łazienki. Zadrżała, odwróciła wzrok.

– Jak domyśliłeś się, że to hipnoza? – spytała.

– Tak jak wszystkiego innego. Sądziłem, że wiem kto i dlaczego, ale jak… to zupełnie inna sprawa. Więc myślałem i myślałem. Właśnie dlatego tak bardzo chciałem wynieść się z Quantico. Potrzebowałem przestrzeni do myślenia. Zabrało mi to strasznie dużo czasu, ale w końcu uznałem, że to jedyna możliwość. Hipnoza wyjaśniała wszystko. Pasywność, posłuszeństwo, przyzwolenie. I to, że miejsca zbrodni wyglądały, jak wyglądały. Jakby sprawca nie tknął ofiary nawet paluszkiem. Bo nie tykał jej, nawet paluszkiem. Lamarr po prostu znów rzucała na nie urok. Mówiła im, co mają robić, krok po kroku. Ofiary wszystko robiły same. Same wypełniały wanny, same połykały języki. Jej pozostawało jedno: wyciągała języki, żeby lekarze sądowi się nie zorientowali.

– Ale… skąd wiedziałeś o językach? Reacher zawahał się na krótką chwilkę.

– Stąd, że cię pocałowałem – przyznał.

– Co?

Uśmiechnął się lekko.

– Twój wspaniały język, Harper, sprawił, że zacząłem myśleć. Wyniki badań Stavely’ego wskazywały na uduszenie. W grę wchodził w zasadzie tylko język. Ale uznałem, że nie ma sposobu, żeby zmusić kogoś do połknięcia języka. Jednak potem, kiedy uświadomiłem sobie, że to Lamarr, a ona jest hipnotyzerką, nagle wszystko stało się jasne.

Harper milczała.

– I wiesz co?

– Co?

– Po tym, jak się spotkaliśmy, dosłownie pierwszego wieczoru, chciała zahipnotyzować mnie. Powiedziała, że to może pomóc jej znaleźć głęboko ukryte podstawowe informacje, ale jestem pewien, że powiedziałaby mi tylko, że mam wyglądać przekonująco i nic nie robić. Blake nalegał, żebym się zgodził, ale powiedziałem „nie”, bo jeszcze każe mi biegać nago po Piątej Alei. Żartowałem, ale to był żart cholernie bliski prawdy.

Harper zadrżała.

– Aż strach pomyśleć, kiedy to się mogło skończyć.

– Pewnie jeszcze jedna. Sześć by jej wystarczyło. Sześć ofiar załatwiłoby sprawę. Piasek na plaży.

Harper podeszła, usiadła na łóżku obok Reachera. Spojrzała na Scimecę, leżącą nieruchomo, przykrytą szlafrokiem.

– Nic jej nie będzie? – spytała.

– Prawdopodobnie. Jest cholernie twarda.

Przeniosła wzrok na niego. Koszulę i spodnie miał mokre, zabrudzone farbą, ramiona zielone aż po łokcie.

– Cały jesteś mokry – powiedziała z roztargnieniem.

– Ty też. Nawet bardziej niż ja.

Skinęła głową. Milczała.

– Oboje jesteśmy mokrzy – rzekła po chwili. – Ale przynajmniej to już koniec.

Reacher milczał.

– Uczcijmy nasz sukces.

Pochyliła się, mokrymi ramionami otoczyła jego szyję. Przyciągnęła go i pocałowała w usta, mocno. Poczuł jej język na swoich wargach. I nagle ten język przestał się poruszać. A Harper odsunęła się od niego.

– Dziwne uczucie – powiedziała. – Nie zdołam zrobić tego nigdy więcej, nie myśląc źle o językach.

Reacher spojrzał na nią. Uśmiechnął się.

– Kiedy spadniesz z konia, to powinnaś od razu na niego wsiąść.

Pochylił się, ujął ją za głowę, przyciągnął do siebie. Pocałował. No chwilę znieruchomiała, potem mu się poddała. Był to długi pocałunek, a kiedy się wreszcie odsunęła, na jej ustach pojawił się wstydliwy uśmiech.

– Idź, ocuć ją – powiedział Reacher. – Dokonaj aresztowania, zacznij przesłuchanie. Wielka sprawa jest twoja.

– Nie zechce ze mną rozmawiać.

Spojrzał na rozluźnioną we śnie twarz Scimeki.

– Zechce, zechce. Powiedz jej, że po pierwszym pytaniu, na które nie udzieli odpowiedzi, złamię jej rękę. Po drugim zacznę ocierać o siebie odłamki kości.

Harper znów zadrżała. Odwróciła się. Wstała, poszła do łazienki. W sypialni zrobiło się bardzo cicho. Znikąd nie dobiegał żaden dźwięk, tylko Scimeca oddychała równo, ale głośno, jak maszyna. Po długiej chwili w sypialni pojawiła się Harper. Była blada jak upiór.

– Nie odpowie mi na żadne pytanie – powiedziała.

– Skąd wiesz? Jeszcze o nic jej nie zapytałaś.

– Bo nie żyje. Cisza.

– Zabiłeś ją. Cisza.

– Kiedy ją uderzyłeś. Cisza.

– Skręciłeś jej kark.

Na korytarzu na parterze rozległy się donośne kroki. Zatupały po schodach. Odbiły się echem od ścian korytarza piętra. W sypialni pojawił się gliniarz sprzed drzwi. W ręku trzymał kubek; zabrał go z balustrady na ganku. Zamarł, wytrzeszczył oczy.

– Co tu się, do cholery, dzieje? – spytał.

Загрузка...