Spotkanie zakończyło się gwałtownym wybuchem energii. Blake zjechał windą piętro niżej do swojego biura, skąd miał zadzwonić do Jamesa Coza w Nowym Jorku. Poulton też musiał wykonać kilka telefonów do biura terenowego w Spokane, którego agenci sprawdzali firmy kurierskie i firmy wynajmu samochodów. Harper pojechała na górę, załatwić bilety lotnicze. Reacher został w sali konferencyjnej sam. Siedział przy wielkim stole. Ignorując telewizję, wpatrywał się w fałszywe okno, jakby rozciągał się za nim piękny widok.
Siedział tak blisko dwadzieścia minut. Czekał. Doczekał się powrotu Harper, która niosło plik papierów.
– Biurokracja – powiedziała. – Skoro ci płacimy, musimy cię ubezpieczyć. Wymagania administracji.
Usiadła naprzeciw niego, wyjęła długopis z wewnętrznej kieszeni marynarki.
– Gotowy? – spytała. Reacher skinął głową.
– Imię i nazwisko?
– Jack Reacher.
– I to wszystko. Skinął głową.
– To wszystko.
– Niezbyt wiele.
Wzruszył ramionami. Milczał. Harper zapisała jego imię i nazwisko. Dwa słowa, jedenaście liter w rubryce, ciągnącej się przez całą szerokość formularza.
– Data urodzenia?
Podał datę urodzenia. Widział, jak szybko oblicza jego wiek, dostrzegł wyraz zaskoczenia na jej twarzy.
– Starszy czy młodszy? – spytał.
– Od czego?
– Jestem starszy czy młodszy, niż ci się wydawało? Harper uśmiechnęła się.
– Och, starszy, oczywiście. Nie wyglądasz na swoje lata.
– Gówno prawda. W tej chwili wyglądam mniej więcej na setkę. A z pewnością czuję się tak, jakbym miał setkę.
Kolejny uśmiech.
– Zapewne szybko ci to minie. Numer ubezpieczenia.
W jego pokoleniu żołnierzy był on taki sam jak numer służbowy. Wyrecytował go po wojskowemu, jednym tchem, mechanicznie, osobno każdą cyfrę, od zera do dziewięciu.
– Pełny adres zamieszkania?
– Brak stałego adresu zamieszkania.
– Jesteś tego pewny?
– A dlaczego nie miałbym być tego pewny?
– Co z Garrison?
– Jak to „z Garrison”?
– Chodzi o twój dom. Twój dom to twój adres, nie? Reacher spojrzał na nią, zdziwiony.
– No… chyba tak. W pewnym sensie. Jakoś o tym nie pomyślałem.
Harper odpowiedziała mu równie zdziwionym spojrzeniem.
– Jak masz dom, to masz adres, nie uważasz?
– W porządku, wpisz Garrison.
– Nazwa ulicy i numer?
Wygrzebał je jakoś z pamięci, wyrecytował.
– Kod?
Wzruszył ramionami.
– Nie znam.
– Nie znasz własnego kodu pocztowego? Reacher milczał. Harper przyglądała mu się uważnie.
– Ciężko na to zapadłeś, prawda? – spytała.
– Na co?
– Obojętnie. Nazwijmy to mechanizmem wyparcia. Powoli skinął głową.
– Owszem, wygląda na to, że rzeczywiście ciężko na to zapadłem.
– I co masz zamiar z tym zrobić?
– Nie wiem. Może jakoś się przyzwyczaję?
– A może się nie przyzwyczaisz?
– Co ty byś zrobiła?
– Ludzie powinni robić to, co naprawdę chcą. Myślę, że to jest ważne.
– I ty robisz to, co chcesz? Skinęła głową.
– Rodzina naciskała, żebym pozostała w Aspen. Została nauczycielką albo coś w tym rodzaju. Ale ja chciałam strzec prawa i porządku. To była prawdziwa wojna.
– Nie chodzi o moich rodziców. Oboje nie żyją.
– Wiem. Chodzi o Jodie. Reacher potrząsnął głową.
– Nie chodzi o Jodie. Chodzi o mnie. Nie ona mi to robi, sam sobie to robię.
Jeszcze raz skinęła głową.
– Niech będzie.
Na chwilę zapadła cisza.
– No więc co powinienem zrobić? – spytał Reacher.
Harper niepewnie wzruszyła ramionami.
– Nie mnie o to pytaj – powiedziała.
– Dlaczego?
– Mogę udzielić ci takiej odpowiedzi, której nie chciałbyś usłyszeć.
– A jaką bym chciał usłyszeć?
– Chcesz, żebym powiedziała, że powinieneś zostać z Jodie. Ustatkować się, żyć długo i szczęśliwie.
– To chcę usłyszeć?
– Tak mi się wydaje.
– Ale nie możesz mi tego powiedzieć? Harper potrząsnęła głową.
– Nie, nie mogę – przyznała. – Bo miałam chłopaka. Wyglądało to bardzo poważnie. Był gliną w Aspen. Między glinami i Biurem, jak wiesz, zawsze panuje napięcie. Głupie to, nie ma żadnego powodu, żebyśmy się nie lubili, a jednak. To się rozciąga na sprawy osobiste. Chciał, żebym zrezygnowała. Błagał mnie o to. Byłam rozdarta… ale w końcu powiedziałam „nie”.
– Dokonałaś właściwego wyboru? Skinęła głową.
– Dla mnie to był właściwy wybór. Ty musisz po prostu robić to, co chcesz.
– Byłby to dla mnie dobry wybór? Wzruszyła ramionami.
– Nie potrafię powiedzieć, ale pewnie tak.
– Najpierw muszę zdecydować, czego naprawdę chcę.
– Wiesz, czego chcesz. Wszyscy zawsze wiedzą, instynktownie. Jeśli masz jakieś wątpliwości, to są tylko zakłócenia, taka próba pogrzebania prawdy, kiedy nie chcesz stanąć z nią twarzą w twarz.
Reacher odwrócił wzrok, znów wpatrzył się w fałszywe okno.
– Zawód? – spytała Harper.
– Głupie pytanie.
– Wpiszę „konsultant”. Skinął głową.
– Brzmi poważnie.
W korytarzu rozległy się kroki. Otworzyły się drzwi, do środka wpadli Blake i Poulton. Mieli ze sobą nowe papiery, a z ich twarzy łatwo dawało się odczytać, że są zdania, iż dokonali postępu.
– Być może zrobiliśmy już pierwszy mały kroczek we właściwym kierunku – oznajmił Blake. – Mamy wiadomości ze Spokane.
– Kierowca w miejscowym oddziale UPS trzy tygodnie temu rzucił pracę – powiedział Poulton. – Przeniósł się do Missuoli w Montanie, pracuje w hurtowni. Rozmawiali z nim przez telefon i jemu się zdaje, że pamięta tę dostawę.
– I co? UPS nie ma papierów? – spytała Harper. Blake potrząsnął głową.
– Archiwizują je po jedenastu dniach. A my mówimy o dwóch miesiącach. Jeśli kierowca potrafi dokładnie wskazać dzień, może się nam udać.
– Ktoś tu wie coś o baseballu? – spytał Poulton. Reacher wzruszył ramionami.
– Kilku facetów mocno wyśrubowało wyniki najlepszej dziesiątki, a tylko dwóch z nich miało w imionach i nazwiskach literę „U”.
– Dlaczego baseball? – zdziwiła się Harper.
– Tego dnia jakiś gość z Seattle zaliczył wielkiego szlema – wyjaśnił Blake. – Kierowca usłyszał to przez radio i zapamiętał.
– Jeśli z Seattle, ja też bym zapamiętał – powiedział Reacher. – Tam to nieczęste.
– Babe Ruth tego dokonał – odezwał się nagle Poulton. – A jak się nazywał ten drugi?
– Honus Wagner.
Poulton spojrzał tępo na Reachera.
– Nigdy o nim nie słyszałem.
– Hertz też się odezwał – powiedział Blake. – Wydaje im się, że ktoś brał na krótko wóz na lotnisku w Spokane. Dokładnie tego dnia, kiedy zginęła Alison. Facet wyjechał i zaraz przyjechał. Po jakichś dwóch godzinach.
– Mają nazwisko? – spytała Harper.
Blake pokręcił głową.
– Komputer im padł. Pracują nad nim.
– Pracownik na stanowisku wypożyczeń nie pamięta jego nazwiska?
– Żartujesz? Taki facet ma szczęście, jeśli pamięta swoje!
– Więc kiedy je dostaniemy?
– Zapewne jutro. Rano, jeśli będziemy mieli szczęście. Jeśli nie będziemy mieli, po południu.
– Trzy godziny różnicy czasu. Dla nas to i tak będzie popołudnie.
– Prawdopodobnie.
– To co? Reacher leci?
Blake nie odpowiedział. Reacher skinął głową.
– Lecę – powiedział. – Bo nazwisko z pewnością będzie fałszywe. A UPS też nas do niego nie doprowadzi. Ten facet jest cwany, nie popełnia szkolnych błędów, nie zostawi po sobie papierowego śladu.
Wszyscy czekali. Wreszcie Blake przytaknął.
– Chyba muszę się z tym zgodzić. Reacher leci.
Przed zmierzchem dotarli na lotnisko w Dystrykcie Columbii, dowiezieni na miejsce nierzucającym się w oczy chevroletem Biura. W tłumie prawników i lobbystów stanęli w kolejce do lotu okrężnego linii United. Reacher wyróżniał się wśród stojących w kolejce mężczyzn i kobiet tym, że nie nosił garnituru. Obsługa pasażerów wydawała się znać wszystkich, witała ich przy wejściu niczym starych znajomych. Harper bez wahania przeszła na tył maszyny i tam wybrała im miejsce.
– Nie będziemy się spieszyć – powiedziała. – Z Cozem spotykasz się dopiero jutro rano.
Reacher milczał.
– A Jodie nie zdąży jeszcze wrócić do domu, prawda? O ile wiem, prawnicy pracują bardzo długo. Zwłaszcza ci, którzy lada dzień mają zostać wspólnikami.
Skinął głową. Przed chwilą zaświtała mu właśnie ta myśl.
– Tu sobie usiądziemy. Będzie spokojniej.
– Ten samolot ma silniki z tyłu.
– A faceci w garniturach z przodu.
Reacher się uśmiechnął. Usiadł przy oknie i zapiął pas.
– No i tu będziemy mogli spokojnie porozmawiać – dodała Harper. – Nie lubię, kiedy ludzie mi się przysłuchują.
– Powinniśmy się przespać. Będziemy zajęci.
– Wiem, ale najpierw porozmawiamy. Pięć minut, dobrze?
– O czym mamy rozmawiać?
– O zadrapaniach na jej twarzy. Chcę zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.
Reacher rzucił jej krótkie spojrzenie.
– Dlaczego? Chcesz rozwiązać sprawę sama? Harper skinęła głową.
– Gdybym miała okazję dokonać aresztowania, to z pewnością bym z niej nie zrezygnowała.
– Ambicja? Skrzywiła się.
– Powiedzmy, że cenię sobie współzawodnictwo. Reacher znów się uśmiechnął.
– Lisa Harper przeciwko jajogłowym.
– A pewnie! Taka sobie zwykła agentka… mają nas za nic. Silniki wyły. Samolot wycofał się spod rękawa, obrócił, potoczył powoli w stronę drogi dojazdowej do pasa.
– Więc co z tymi śladami na jej twarzy? – spytała Harper.
– Uważam je za dowód, że mam rację. Sądzę też, że to najważniejszy pojedynczy dowód, jaki do tej pory zdobyliśmy.
– Jak to? Wzruszył ramionami.
– To było takie bez przekonania, prawda? Takie wymuszone. Sądzę, że mamy dowód, że facet stwarza pozory. Udaje. No bo tak: przyglądam się tym sprawom i myślę: A gdzie tu przemoc? Gdzie gniew? A gdzieś tam ten facet analizuje swoje postępy i myśli: O mój Boże, nie okazuję gniewu! No i następnym razem próbuje okazać, ale tak naprawdę gniewu nie czuje, więc właściwie nic mu z tego nie wychodzi.
Harper skinęła głową.
– Zdaniem Stavely’ego nawet nie drgnęła.
– Bezkrwawy gwałt. Niemal dosłownie bezkrwawy. Jak techniczne ćwiczenie. Bo to było techniczne ćwiczenie, cała ta sprawa jest technicznym ćwiczeniem. Jakiś twardy jak skała, całkiem ziemski motyw kryje się za tą psychiczną maskaradą.
– Kazał jej, żeby sama to sobie zrobiła?
– Tak sądzę.
– Ale dlaczego?
– Bał się zostawić odciski palców? Bał się ujawnić, czy jest prawo – czy leworęczny? Chciał pokazać, kto tu rządzi?
– Nie sądzisz, że całkiem nieźle sobie radzi? Ale mamy przynajmniej wytłumaczenie, dlaczego zrobione to zostało w ten sposób. Sama nie raniła się poważnie.
– Jasne – powiedział Reacher sennie.
– Tylko… dlaczego Alison? Dlaczego czekał do numeru czwartego?
– Nieustanne poszukiwanie ideału, przynajmniej tak przypuszczam. Faceci tacy jak on cały czas myślą, cały czas coś doskonalą.
– Czy to czyni ją w pewien sposób wyjątkową? Znaczącą? Reacher wzruszył ramionami.
– To sprawa dla jajogłowych. Gdyby tak myśleli, to z pewnością by nam powiedzieli.
– Może znał je lepiej niż inne? Współpracował z nią bliżej?
– Może? Ale nie wchodź na terytorium jajogłowych. Stój mocno na ziemi. Pamiętaj, jesteś taką sobie agentką.
Harper skinęła głową.
– A takim sobie motywem są pieniądze.
– Muszą – powiedział Reacher. – Zawsze albo miłość, albo pieniądze. A nie może być miłość, bo z miłości się szaleje, a ten facet nie jest szalony.
Samolot obrócił się i zatrzymał gwałtownie na końcu pasa. Stał tak przez krótką chwilę, po czym ruszył, przyspieszając, aż wreszcie ciężko wzniósł się w powietrze. Światła Waszyngtonu przemknęły za oknami i znikły w dole.
– Dlaczego zmienił odstęp? – spytała Harper, przekrzykując ryk silników.
Reacher wzruszył ramionami.
– Może dlatego, że tak mu się spodobało?
– Spodobało?
– Może zrobił to dla zabawy? Dla was nie ma nic bardziej destrukcyjnego niż wzór, który się zmienia.
– Zmieni się znowu?
Samolot zakołysał się, przechylił, wyrównał lot. Silniki przycichły. Osiągnęli prędkość przelotową.
– Już po wszystkim – powiedział Reacher. – Kobiety znalazły się pod strażą, a ty wkrótce dokonasz aresztowania.
– Taki jesteś pewien siebie? Reacher znów wzruszył ramionami.
– Bez sensu jest zaczynać, wierząc, że się nie uda. Ziewnął. Położył głowę między zagłówkiem fotela i plastikową szybą. Przymknął oczy.
– Obudź mnie, kiedy dotrzemy na miejsce – poprosił.
Ale obudził go stuk i jęk wysuwającego się podwozia, na wysokości tysiąca metrów i pięć kilometrów na wschód od lotniska La Guardia w Nowym Jorku. Zerknął na zegarek. Spał pięćdziesiąt minut. W ustach czuł smak zmęczenia.
– Chcesz zjeść kolację? – spytała go Harper. Zamrugał i jeszcze raz spojrzał na zegarek. Jodie wróci do domu za godzinę. Najwcześniej. Raczej za dwie. A może nawet trzy.
– Masz na myśli konkretne miejsce? – odpowiedział pytaniem.
– Prawie nie znam Nowego Jorku. Jestem dziewczyną z Aspen.
– A ja znam dobrą włoską restaurację.
– Wynajęli mi pokój w hotelu na rogu Park i Trzydziestej Szóstej. Przypuszczam, że ty zatrzymasz się u Jodie?
– Też tak przypuszczam.
– Czy ta restauracja jest blisko Park i Trzydziestej Szóstej? Reacher potrząsnął głową.
– Trzeba jechać taksówką. To duże miasto. Teraz to Harper potrząsnęła głową.
– Żadnych taksówek. Przyślą nam samochód. Kierowca czekał na nich przy wyjściu, ten sam, który woził ich przedtem. Samochód zaparkował wprost przed terminalem przylotów, w miejscu zakazu parkowania, za wycieraczkę włożył dużą kartę z symbolem Biura. Jechali w korku aż na Manhattan; trwała właśnie druga połowa godzin szczytu, ale facet prowadził, jakby w ogóle nie bał się glin i pod Mostro’s zajechali w zaledwie czterdzieści minut od lądowania. Zrobiło się ciemno i restauracja lśniła niczym piękna obietnica. Zajęte były cztery stoliki, z głośników sączył się Puccini. Właściciel dostrzegł Reachera, gdy jeszcze stali na chodniku, i natychmiast pospieszył do drzwi, uśmiechając się promiennie. Zaprowadził ich do stolika, osobiście przyniósł menu.
– Na niego naciskał Petrosjan? – spytała Harper. Reacher kiwnął głową w kierunku małego właściciela.
– I co powiesz? Zasłużył na to?
– Powinieneś zostawić sprawę gliniarzom.
– To samo powiedziała mi Jodie.
– Musi być mądrą kobietą.
W dużej sali było ciepło. Harper zdjęła marynarkę i obróciła się, by powiesić ją na poręczy fotela. Obróciła się przy tym także jej bluzka, napięła, a potem rozluźniła. Po raz pierwszy od czasu, kiedy się poznali, włożyła biustonosz. Zauważyła, na co patrzy, i zaczerwieniła się.
– Nie byłam pewna, kogo spotkamy – powiedziała. Skinął głową.
– Kogoś spotkamy. To, cholera, więcej niż pewne. Tak czy inaczej.
Powiedział te słowa w sposób, który kazał Harper przyjrzeć mu się dokładniej.
– Teraz naprawdę chcesz dorwać tego faceta.
– Tak. Teraz naprawdę chcę go dorwać.
– Za Amy Callan? Lubiłeś ją, prawda?
– Była w porządku. Alison Lamarr lubiłem bardziej, chociaż właściwie jej nie znałem. Ale tak naprawdę chcę dorwać tego faceta dla Rity Scimeki.
– Ona też cię lubi. To widać. Reacher jeszcze raz skinął głową.
– Coś was łączyło? Wzruszył ramionami.
– Łączyło to takie ogólne słowo.
– Miałeś z nią romans? Potrząsnął głową.
– Spotkałem ją po tym, jak została zgwałcona. Ponieważ została zgwałcona. Jej stan wykluczał cokolwiek, co choćby przypominałoby romans. Sądząc z tego, co widziałem, nadal wyklucza. Jestem trochę od niej starszy, pięć, może sześć lat. Zaprzyjaźniliśmy się, ale to był taki paternalistyczny układ, rozumiesz. Potrzebowała go chyba, ale jednocześnie nienawidziła. Jeśli dobrze pamiętam, musiałem się napracować jak cholera, by zmienić go w braterski. Umówiliśmy się parę razy, ale jak starszy braciszek z młodszą siostrzyczką. Była jak wracający do zdrowia ranny żołnierz.
– Tak to widziała?
– Dokładnie tak. Jak ktoś, komu odstrzelono nogę. Nie można wyprzeć tego ze świadomości, ale można nauczyć się z tym żyć.
– A teraz cofa się przez tego faceta? Reacher skinął głową.
– Na tym właśnie polega problem. Ukrywając się za tą sprawą z napastowaniem, facet rozdrapuje ledwie zagojoną ranę. Gdyby wystąpił otwarcie, byłoby w porządku. Moim zdaniem Rita zaakceptowałaby to jako odrębny problem. Tak jak beznogi facet radzi sobie, powiedzmy, z grypą. Ale to się pojawia jak upiór z przeszłości.
– I doprowadza cię do wściekłości.
– Czuję się odpowiedzialny za Ritę. Nadepnął jej na odcisk, a więc nadepnął na odcisk mnie.
– A ludzie nie powinni ci deptać po odciskach.
– Rzeczywiście, nie powinni.
– A jeśli nadepną?
– No to wpadli po szyję w gówno. Harper skinęła głową, powoli.
– Przekonałeś mnie.
Reacher nie skomentował jej słów.
– Zdaje się, że Petrosjana też udało ci się przekonać.
– Nigdy nie zbliżyłem się do Petrosjana. Nawet go nie widziałem.
– A wiesz, jesteś swego rodzaju arogantem. Prokurator, sędzia, ława przysięgłych i kat, wszystko w jednej osobie. Co z zasadami.
Uśmiechnął się.
– To są zasady. Jeśli ktoś nadepnie mi na odcisk, szybko się o tym dowiaduje.
Harper potrząsnęła głową.
– Aresztujemy tego faceta, pamiętaj. My go znajdziemy i my go aresztujemy. Załatwimy to jak należy. Zgodnie z moimi zasadami. W porządku?
Reacher skinął głową.
– Już wcześniej się na to zgodziłem, nie pamiętasz?
Podszedł kelner, stanął nad nimi z ołówkiem w dłoni. Zamówili, każde dwa dania, i w milczeniu czekali, aż im je podadzą. Potem zjedli, także w milczeniu. Niewiele tego było, ale doskonałe jak zwykle, a może nawet lepsze. I to na koszt zakładu.
Po kawie kierowca FBI zabrał Harper do jej hotelu w północnej części centrum, a Reacher przeszedł się do mieszkania Jodie. Był sam i cieszył się samotnością. Otworzył sobie drzwi, sam wsiadł do windy. Otworzył mieszkanie. Powietrze wewnątrz było nieruchome, mroczne, panowała cisza. Nikogo tu nie było. Włączył lampę, zasunął zasłony. Usiadł na sofie w dużym pokoju i czekał.