25

Ukraść dziewczynie telefon było równie łatwo jak dziecku cukierek, ale rekonesans to mordęga. Najważniejsze jest zgranie w czasie. Musisz zaczekać, aż zrobi się zupełnie ciemno, a także na ostatnią godzinę dyżuru gliniarza; tak byłoby najlepiej. Bo gliniarz jest bardziej tępy niż facet z Biura, a poza tym czyjaś ostatnia godzina znacznie lepiej się nadaje niż pierwsza godzina kogoś innego. Uwaga nie jest już taka skupiona. Znudzenie jest gorsze niż kiedykolwiek. Oczy zaczynają się szklić, myślami jesteś już przy piwie z kumplami, wieczorze przed telewizorem, z żoną przy boku czy co tam robisz w wolnym czasie.

Na swoje sprawy masz więc czterdzieści minut, od siódmej, powiedzmy, do siódmej czterdzieści. Twój plan składa się z dwóch części. Po pierwsze dom, po drugie otoczenie domu. Wracasz z lotniska, podjeżdżasz od strony przelotówki. Przejeżdżasz na wprost przez skrzyżowanie odległe od jej domu o trzy ulice. Zatrzymujesz się dwieście metrów dalej na północ, na parkingu dla wycieczkowiczów. Szeroka żwirowa ścieżka prowadzi na wschód, w górę zbocza Mount Hope. Wysiadasz z samochodu, odwracasz się plecami od ścieżki, idziesz na zachód i północ przez słabo zadrzewiony teren. Jesteś mniej więcej na poziomie swej poprzedniej pozycji obserwacyjnej, ale po drugiej stronie jej domu, za nim, a nie przed nim.

Ukształtowanie terenu sprawia, że podwórka przy domach są niewielkie, ot wąski kawałek zadbanej, zarośniętej roślinami ziemi, dalej ogrodzenia, a za ogrodzeniami strome zbocze porośnięte krzakami. Przedzierasz się przez krzaki, stajesz przy jej ogrodzeniu. Stoisz nieruchomo w ciemności. Obserwujesz. Zasłony są zasunięte. Jest bardzo spokojnie. Słychać bardzo cichy dźwięk fortepianu. Domy wbudowano we wzgórze, stoją obrócone prawą ścianą do ulicy. Ich bok jest naprawdę frontem. Ganek biegnie dookoła. Patrzysz na ścianę z kilkoma oknami. Nie widzisz drzwi. Prześlizgujesz się przy ogrodzeniu, sprawdzasz z drugiej strony, tej, która w rzeczywistości jest tyłem domu. I tu nie ma drzwi. A więc do środka można wejść wyłącznie przez drzwi frontowe na ganku lub przez garaż wychodzący na ulicę. Nie jest to sytuacja idealna, ale właśnie tego należało się spodziewać. Trzeba planować na taką ewentualność. Planować na każdą ewentualność.


*

– W porządku, pułkowniku Kruger – powiedział kapitan Leighton. – Twoja dupa już jest nasza.

Siedzieli w jego biurze, mokrzy po krótkiej przebieżce w nocnym deszczu, pełni radosnego uniesienia, zaczerwieniem od zimnego powietrza i poczucia sukcesu. Wymieniono uściski dłoni, przybito piątki. Harper śmiała się i tuliła do Reachera. W tej chwili Leighton przeglądał dane komputerowe, a Reacher i Harper, oddychając szybko, siedzieli obok siebie naprzeciw jego biurka na starych prostych krzesłach. Harper uśmiechała się ciągle, pławiąc się w poczuciu ulgi i triumfie.

– Podobał mi się ten numer ze stołkiem – powiedziała. – Widzieliśmy wszystko na monitorze wideo.

Reacher wzruszył ramionami.

– Kantowałem – przyznał. – Po prostu wybrałem właściwy stołek. Uznałem, że podczas odwiedzin sierżant siada na tym przy drzwiach, nudzi się i wierci. Facet tych parametrów musiał osłabić konstrukcję. Można powiedzieć, że właściwie rozpadł się sam.

– Ale wyglądało to świetnie.

– Taki był plan. Pierwsza zasada: musi wyglądać świetnie.

– W porządku – przerwał im Leighton. – Mamy go na liście personelu. LaSalle Kruger. Pełny pułkownik. O tu.

Postukał paznokciem w monitor. Ten dźwięk już znali; dźwięczny stuk, jakby puknął w butelkę.

– Miał problemy? – spytał Reacher.

– Na razie nie mogę powiedzieć. Wyobrażasz sobie, że będzie w aktach żandarmerii?

– Coś się musiało stać. Siły specjalne w Pustynnej burzy, a teraz zaopatrzenie? O co chodzi?

Leighton skinął głową.

– Rzeczywiście, sprawa wymaga wyjaśnienia. Zapewne problemy dyscyplinarne.

Wyszedł z akt personalnych, kliknął inną pozycję w menu. I zawahał się.

– To może potrwać całą noc – powiedział. Reacher się uśmiechnął.

– Chodzi ci o to, żebyśmy przypadkiem nic nie zobaczyli, prawda?

Leighton odpowiedział mu uśmiechem.

– Trafiłeś za pierwszym razem, przyjacielu. Aresztanta możesz mi tarmosić, ile ci się podoba, ale nie wolno ci zaglądać w komputerową bazę danych.

– Jasne – zgodził się Reacher. Leighton czekał cierpliwie.

– A… ta sprawa z oponami do jeepa – powiedziała nagle Harper. – Potrafilibyście znaleźć brakującą farbę maskującą?

– Może. Teoretycznie chyba tak.

– Jedenaście kobiet na liście… to powinno być jakieś tysiąc sto pięćdziesiąt litrów. Gdyby udało ci się połączyć Krugera z farbą, mnie wystarczyłoby to w zupełności.

Leighton skinął głową.

– Daty – mówiła dalej Harper. – Sprawdź, czy nie pełnił służby, kiedy ginęły te kobiety. No i miejsca, to może być przydatne. Potwierdź, że zdarzały się tam, gdzie służyły kobiety. Udowodnij, że mogły coś widzieć.

Leighton spojrzał na nią niezbyt przyjaźnie.

– Armia mnie za to pokocha, nie sądzisz? Kruger to nasz facet, a ja tu zarywam noc tylko po to, żeby potem oddać go wam.

– Przykro mi – powiedziała Harper, ale jurysdykcja jest w tym wypadku jednoznaczna. – Morderstwo bije kradzież.

Leighton skinął głową. Po jego wcześniejszej wesołości nie pozostał nawet najmniejszy ślad.

– Jasne – powiedział. – Nożyczki mą papier.


*

O domu wiesz już wszystko. Niczego nie zmieni stanie w ciemności i słuchanie, jak Scimeca gra na tym cholernym fortepianie. Odklejasz się od ogrodzenia, znikasz w krzakach, idziesz na wschód i południe. Wracasz do samochodu. Dochodzisz na miejsce, otrzepujesz się, wślizgujesz za kierownicę, włączasz silnik. Wracasz tą samą drogą, którą przyjeżdżasz. Przed tobą zadanie numer dwa. Na jego wykonanie masz dwadzieścia minut. Mijasz skrzyżowanie, jedziesz dalej. Nieco ponad trzy kilometry za skrzyżowaniem, po twojej lewej, znajduje się małe centrum handlowe. Staroświeckie, jednokondygnacyjne, ma kształt litery „C” o dwóch kątach prostych. Pośrodku, niczym zwornik, znajduje się supermarket, w obu ramionach stanowiska na małe sklepiki, niektóre zamknięte i niefunkcjonujące. Wjeżdżasz na parking z przeciwległego końca, jedziesz powoli drogą przeciwpożarową, rozglądasz się. Trzy stanowiska za supermarketem znajdujesz dokładnie to, czego potrzebujesz. Właśnie tego można się było spodziewać, lecz mimo to zaciskasz dłoń w pięść i uśmiechając się do siebie, walisz nią w kierownicę.

Zawracasz, ciągle jedziesz bardzo powoli, przestajesz się uśmiechać. To ci się nie podoba. To ci się wcale nie podoba. Wszystko widać jak na dłoni, dobry widok z każdego sklepu. W tej chwili światło jest kiepskie, ale tobie chodzi przecież o dzień. Przejeżdżasz więc na drugą stronę ramienia litery „C” i znów możesz się uśmiechnąć. Jest tu dodatkowy parking, jeden rząd miejsc, dokładnie naprzeciw drzwi magazynowych będących tylnymi drzwiami do sklepów. Tu nie ma żadnych okien.

Zatrzymujesz samochód, rozglądasz się dookoła. Nie pomijasz niczego. Tak, to właściwe miejsce, co do tego nie masz żadnych wątpliwości. Po prostu doskonałe.

Wracasz na główny parking, zatrzymujesz się w małej grupce stojących tam samochodów. Wyłączasz silnik. Czekasz. Obserwujesz drogę przelotową. Patrzysz i czekasz dziesięć minut. Po dziesięciu minutach przejeżdża nią buick, ani za wolno, ani za szybko. Biuro skończyło zmianę.

Włączasz silnik. Wyjeżdżasz z parkingu. Skręcasz w przeciwną stronę.


*

Leighton polecił im motel znajdujący przy drodze numer jeden, półtora kilometra dalej w kierunku Trenton. Powiedział, że zatrzymują się tam rodziny aresztowanych, że jest tani, czysty i że to jedyne miejsce w promieniu wielu kilometrów, którego numer telefonu zna. Harper usiadła za kierownicą. Na miejsce trafili bez problemu. Z zewnątrz wyglądał przyzwoicie, wolnych pokoi nie brakowało.

– Dwunastka to ładny dwuosobowy pokój – powiedział recepcjonista.

Harper skinęła głową.

– Dobrze, weźmiemy go – zdecydowała.

– My? – zdziwił się Reacher. – Dwuosobowy pokój?

– Później o tym porozmawiamy. Zapłaciła gotówką, wzięła klucz.

– Numer dwanaście – powtórzył recepcjonista. – Kawałek drogi stąd.

Reacher poszedł piechotą, w deszczu. Harper przyprowadziła samochód. Zastała go czekającego przed wejściem do domku.

– O co ci chodzi? – spytała. – Przecież nie pójdziemy spać. Będziemy czekali na telefon od Leightona. Lepiej tutaj niż w samochodzie.

Reacher tylko wzruszył ramionami. Czekał, aż otworzy drzwi i wejdzie do środka. Poszedł za nią.

– Jestem zbyt podekscytowana, żeby zasnąć – powiedziała Harper.

Dostali typowy pokój motelowy, o pokrzepiająco znanym wyglądzie. W środku było za gorąco, deszcz hałaśliwie bębnił w dach. Przy oknie stał stół i dwa krzesła. Reacher usiadł na tym po prawej, oparł łokcie na blacie stołu, schował głowę w dłoniach. Siedział nieruchomo. Harper niecierpliwie chodziła od ściany do ściany.

– Mamy go, rozumiesz? – powiedziała. Reacher milczał.

– Powinnam zadzwonić do Blake’a, przekazać mu dobrą nowinę.

Reacher potrząsnął głową.

– Jeszcze nie – zaprotestował.

– Dlaczego nie?

– Niech Leighton skończy sprawę. Jeśli teraz włączy się Quantico, to mu ją odbiorą. Jest tylko kapitanem. Wciągną w nią jakiegoś dwugwiazdkowego dupka, a on nic nie znajdzie, bo nie potrafi. Zostawcie Leightona, niech ma chwilę chwały.

Harper poszła do łazienki. Przyjrzała się ręcznikom wiszącym na wieszakach, buteleczkom szamponu, mydełkom w opakowaniach. Wyszła i zdjęła marynarkę.

– Możesz patrzeć na mnie bezpiecznie – powiedziała. – Włożyłam stanik.

Reacher milczał.

– Coś ci chodzi po głowie?

– Tak sądzisz?

– Jasne. To dla mnie nie tajemnica. Jestem kobietą. Mam intuicję.

Tym razem spojrzał jej wprost w oczy.

– Szczerze mówiąc, wolałbym nie być w jednym pokoju z tobą i łóżkiem.

Harper uśmiechnęła się radośnie, figlarnie.

– Kusi cię?

– Jestem tylko człowiekiem.

– Ja też. Jeśli potrafię oprzeć się pokusie, to jestem pewna, że ty też.

Reacher nie odpowiedział.

– Wezmę prysznic – oznajmiła Harper.

– Chryste – mruknął pod nosem.


*

To standardowy pokój motelowy, jak tysiące innych pokoi motelowych, znanych ci osobiście, od oceanu do oceanu. Drzwi, po prawej łazienka, po lewej szafa, łóżko półtora na dwa metry, komoda, stół, dwa krzesła. Stary telewizor. Wiaderko z lodem. Okropne obrazki na ścianach. Wieszasz płaszcz w szafie, ale nie zdejmujesz rękawiczek. To bez sensu upstrzyć tu wszystko odciskami palców. Wprawdzie szanse, by kiedykolwiek doszli, gdzie się zatrzymałeś, są praktycznie zerowe, ale całe swe życie zbudowałeś przecież na ostrożności. Zdejmujesz je wyłącznie wówczas, gdy się myjesz, a motelowe łazienki są najzupełniej bezpieczne. Wyprowadzasz się o jedenastej, a o dwunastej pokojówka spryskuje wszystko środkiem czyszczącym i przeciera wilgotną ścierką. Nikt nigdy nie znalazł sensownych odcisków palców w motelowej łazience.

Przechodzisz przez pokój, siadasz na krześle po lewej. Prostujesz plecy, odchylasz głowę, zamykasz oczy. Zaczynasz myśleć. Jutro. To musi być jutro. Ramy czasowe określasz, posuwając się wstecz. Wyjdziesz dopiero wtedy, gdy zrobi się ciemno, to sprawa podstawowa rządząca wszystkim innym. Ale chcesz, by znalazł ją gliniarz z dziennej zmiany. Oczywiście wiesz, że to z twojej strony kaprys i tylko kaprys, ale do cholery, jeśli nie wolno ubarwić sobie życia jednym i drugim wymyślnym kaprysem, to co to za pieprzone życie? Zatem musisz być gotów, kiedy będzie ciemno, lecz przed ostatnią wizytą gliniarza w toalecie. Masz już czas oznaczony całkiem dokładnie: gdzieś między szóstą a szóstą trzydzieści. Przyjmijmy margines błędu: piątą czterdzieści pięć. Nie, piątą trzydzieści, bo przecież musisz wrócić na pozycję, by zobaczyć jego twarz.

Piąta trzydzieści. W porządku. Wprawdzie bardziej zmierzch niż mrok, ale jest to do przyjęcia. W żadnym poprzednim miejscu nie zajęło ci to więcej niż dwadzieścia dwie minuty. W zasadzie należałoby uznać, że i teraz nie potrwa dłużej, przyjmujesz jednak pełne pół godziny. Więc musisz być w środku i zacząć o piątej. Następnie stawiasz się w jej sytuacji i widzisz, że trzeba zadzwonić o drugiej.

A więc wymeldowujesz się z tej nory o jedenastej. Jesteś na miejscu przed dwunastą, czekasz, patrzysz, dzwonisz o drugiej. Decyzja zapadła. Otwierasz oczy, wstajesz, rozbierasz się, idziesz do łazienki. Odrzucasz kołdrę, wsuwasz się do łóżka. Nagi, jeśli nie liczyć rękawiczek.


*

Harper wyszła z łazienki ubrana wyłącznie w ręcznik. Twarz miała wymytą do czysta i mokre włosy. Pozbawiona makijażu wydawała się bardzo wrażliwa. Wyglądałaby na czternastolatkę, gdyby nie przeszło metr osiemdziesiąt wzrostu. Motelowe ręczniki nie są przeznaczone dla takich ludzi i jako strój nie spełniają swego zadania.

– Chyba jednak zadzwonię do Blake’a – powiedziała. – Powinnam się zameldować.

– Tylko nic mu nie mów. Jestem śmiertelnie poważny. Sprawy wymkną się nam spod kontroli.

Skinęła głową.

– Powiem tylko, że jesteśmy już blisko. Reacher potrząsnął głową.

– Nie aż tak dokładnie, dobrze? Powiedz, że jutro spotykamy się z pewnym facetem, który może wiedzieć o czymś związanym ze sprawą.

– Będę ostrożna – obiecała Harper. Usiadła przed lustrem. Ręcznik powędrował do góry. Przyglądała się swoim włosom.

– Mógłbyś podać mi telefon? – spytała. – Jest w torebce.

Podszedł do łóżka, posłusznie wsunął rękę do torebki. Przesuwał ręką drobiazgi, czując jej słaby zapach. Odnalazł telefon i podał go jej.

– Nic mu nie mów, dobrze? – powtórzył. Harper skinęła głową. Otworzyła telefon.

– Nie martw się – powiedziała.

– Chyba też wezmę prysznic.

– Baw się dobrze – powiedziała. – Nie wejdę do łazienki, obiecuję.

Reacher wszedł do łazienki, zamknął drzwi. Na haczyku po ich wewnętrznej stronie wisiały jej rzeczy. Wszystkie, łącznie z białymi koronkowymi majteczkami. Pomyślał, że weźmie lodowaty prysznic, ale w końcu zdał się wyłącznie na siłę woli i nastawił bardzo gorący. Zrzucił ubranie, cisnął je na podłogę. Wyjął z kieszeni składaną szczoteczkę, umył zęby samą wodą. Wszedł pod prysznic, skorzystał z tego samego mydła i szamponu co ona. Stał pod nim bardzo długo, ale poddał się wreszcie, przestawił na zimny jak lód. Wytrzymał dwie minuty, walcząc o oddech. Uznał, że wystarczy, zaczął po omacku szukać ręcznika.

Usłyszał pukanie do drzwi.

– Skończyłeś? Chciałabym odzyskać moje rzeczy. Rozwinął ręcznik, zawiązał go w pasie.

– W porządku, możesz wejść! – krzyknął.

– Lepiej mi je podaj!

Zdął rzeczy Harper z haczyka. Uchylił drzwi, wyciągnął rękę. Harper zabrała ubranie i odeszła. Reacher wytarł się do sucha, ubrał niezdarnie w ograniczonej przestrzeni. Przeczesał palcami włosy. Przez dobrą minutę stał nieruchomo, a potem wyszedł.

Harper stała obok łóżka, niekompletnie ubrana; większość jej stroju wisiała na oparciu krzesła stojącego obok komody. Zdążyła się uczesać. Zamknięty telefon leżał obok wiaderka na lód.

– Co mu powiedziałaś?

– Tylko to, co kazałeś. Rano spotykamy się z pewnym facetem. Same ogólniki.

Miała na sobie koszulę, ale krawat wisiał na oparciu krzesła. Biustonosz też. I spodnie od garnituru.

– A on miał nam coś do powiedzenia?

– Poulton jest w Spokane. Z Hertzem nie wyszło, okazało się, że to jakaś kobieta podróżująca w interesach, za to facet z UPS może się nam przydać. Będą z nim rozmawiali dzisiaj wieczorem, ale u nich jest trzy godziny wcześniej, więc jeśli się czegoś dowiemy, to pewnie dopiero rano. W każdym razie odtworzyli datę po tym wydarzeniu z baseballu i UPS grzebie w papierach.

– Jedno wiemy na pewno, nie znajdą w nich LaSalle Krugera.

– Prawdopodobnie nie, ale co to ma za znaczenie? Żadne, prawda? Dorwaliśmy go! – Harper przysiadła na krawędzi łóżka, plecami do Reachera. – I to dzięki tobie! Miałeś rację, po prostu sprytny facet mający przyzwoity, prosty, mocny motyw.

Wstała. Nie mogła sobie znaleźć miejsca. Nerwowo chodziła po małym kawałku wolnej przestrzeni między łóżkiem i stolikiem. Włożyła majteczki. Widział je przez rozcięcia koszuli. Miała cudowny tyłeczek. Smukłe nogi. Bardzo długie. I małe jak na jej wzrost delikatne stopy.

– Powinniśmy jakoś to uczcić.

Reacher rzucił poduszki w przeciwległy róg łóżka, oparł się na nich, spojrzał w sufit i skoncentrował na stoku kropli deszczu walących w dach.

– W miejscach takich jak to nie obsługują w pokojach – powiedział.

Harper obróciła się twarzą do niego. Górne dwa guziki koszuli miała rozpięte. Efekt rozpiętych górnych guzików koszuli zależy od dzielącej je odległości. Jeśli to odległość niewielka, jest praktycznie zerowy. Ale guziki tej koszuli rozstawione były szeroko, co siedem, może nawet dziesięć centymetrów.

– Chodzi o Jodie, prawda? – spytała. Reacher skinął głową.

– To przecież oczywiste.

– Gdyby nie ona, tobyś chciał?

– I tak chcę… – Reacher umilkł na chwilę – ale nic z tego. Przez nią.

Harper spojrzała na niego. Uśmiechnęła się.

– Chyba podoba mi się to u mężczyzny. Reacher nie skomentował jej słów.

– Konsekwencja.

Reacher milczał. Zapanowała cisza, słychać było tylko ciągły, nieustępliwy stuk kropel deszczu o dach.

– Jest bardzo atrakcyjna. Reacher gapił się w sufit.

– Tobie też nic nie brakuje – ciągnęła.

Wsłuchiwał się w deszcz. Harper westchnęła cichutko. Odsunęła się. Zaledwie o centymetr, może dwa, ale i to wystarczyło, by zażegnać kryzys.

– A więc zamierzasz kręcić się po Nowym Jorku – powiedziała.

Jeszcze raz skinął głową.

– Dom ją wkurzy. Jej ojciec zapisał ci go w testamencie.

– Być może. Ale będzie musiała sobie z tym poradzić. Tak jak ja to widzę, przede wszystkim zostawił mi możliwość wyboru. Dom albo pieniądze, które za niego dostanę. Mogę zdecydować. Wiedział, jaki jestem. Nie czułby się zaskoczony. Ani zmartwiony.

– W grę wchodzą kwestie uczuciowe.

– Nie rozumiem dlaczego. Przecież to nie jest dom jej dzieciństwa czy coś w tym rodzaju. Tak naprawdę to nigdy tu nie mieszkali. Nie tu dorastała. Po prosto drewniany budynek.

– Dla niej jest kotwicą. Tak to widzi.

– I dlatego chcę go sprzedać.

– Toteż się boi, to całkiem naturalne. Reacher wzruszył ramionami.

– Przekona się, że nie ma czego. Będę w pobliżu, dom nie dom.

Znowu zapadła cisza. Deszcz ustępował. Harper usiadła na łóżku naprzeciw niego. Podciągnęła pod siebie kolana.

– Nadal uważam, że powinniśmy to uczcić. – Położyła dłoń na łóżku pomiędzy nimi, pochyliła się. – Tylko cię pocałuję. Nic więcej.

Reacher spojrzał na nią, wyciągnął lewą rękę, przytulił ją do siebie. Pocałował w usta. Harper ujęła go za głowę, przeciągnęła dłonią po jego włosach. Spojrzała mu w oczy, rozchyliła wargi. Poczuł jej język na zębach, w swych ustach. Ruchliwy język, głęboko w ustach. Było to bardzo przyjemne uczucie. Rozchylił powieki. Jej oczy były tak blisko, że nie mógł skupić na nich wzroku. Ale widział, że są zamknięte. Puścił ją i odsunął się z głębokim poczuciem winy.

– Jest coś, co powinienem ci powiedzieć. Harper oddychała ciężko, włosy miała w nieładzie.

– Co?

– Nie byłem wobec ciebie uczciwy.

– Jak to?

– Nie sądzę, by Kruger był naszym człowiekiem.

– Co!?

Zapadła cisza. Nadal dzieliły ich zaledwie centymetry. Nadal siedzieli na łóżku. I Harper nadal trzymała dłoń w jego włosach.

– Jest człowiekiem Leightona. Moim zdaniem nie naszym. Nigdy nie miałem go za naszego człowieka.

– Co? Przecież miałeś! Przecież to była twoja teoria, Reacher. Dlaczego teraz się z niej wycofujesz?

– Ponieważ nigdy nie traktowałem jej poważnie, Harper. Ja tylko myślałem głośno. Nawet gorzej, plotłem trzy po trzy. Zaskoczyło mnie, że w ogóle istnieje taki facet.

Harper cofnęła rękę zaskoczona.

– Przecież to była twoja teoria, Reacher – powtórzyła. Wzruszył ramionami.

– Wymyśliłem ją. Nie przywiązywałem do niej znaczenia. Potrzebowałem sensownego pretekstu, żeby choć na trochę wyrwać się z Quantico.

Harper patrzyła na niego z niedowierzaniem.

– Wymyśliłeś!? Nie przywiązywałeś znaczenia? Reacher powtórnie wzruszył ramionami.

– Chyba rzeczywiście ta teoria była przekonująca. Ale ja nie wierzyłem w nią ani przez chwilę.

– Więc po cholerę ją głosiłeś!

– To tłumaczyłem. Chciałem się stamtąd wynieść. Dać sobie trochę czasu. Pomyśleć. To był także rodzaj eksperymentu. Sprawdzałem, kto mnie poprze, a kto się będzie sprzeciwiał. Kto naprawdę chce rozwiązania zagadki.

– Nie wierzę własnym uszom. Dlaczego?

– A dlaczego nie?

– Przecież wszyscy chcemy rozwiązania zagadki!

– Poulton był przeciw.

Harper przyglądała mu się z odległości może trzydziestu centymetrów.

– Czym to dla ciebie jest? – spytała z niedowierzaniem. – Grą?

Reacher nie odpowiedział. Milczał minutę, dwie, trzy.

– Co ty, do cholery, wyprawiasz! Przecież w tej grze stawką jest ludzkie życie.

Przerwał im łomot do drzwi. Głośny i natarczywy. Harper odsunęła się od Reachera. Reacher puścił ją, postawił stopy na podłodze, wstał. Przygładził dłonią włosy, podszedł do drzwi, w które ktoś znów walił z całej siły.

– W porządku! – krzyknął. – Już otwieram!

Hałasy ustały. Reacher otworzył drzwi. Przed ich pokojem stał zaparkowany krzywo Chevrolet. Na ganku stał Leighton. Rękę miał podniesioną, kurtkę rozpiętą, krople deszczu na ramionach.

– Kruger jest naszym człowiekiem – oznajmił. Przeszedł obok Reachera, nie czekając na zaproszenie, i zobaczył Harper zapinającą koszulę.

– Przepraszam – powiedział. Harper spuściła wzrok.

– Nie ma za co. Tu jest bardzo gorąco.

Reacher spojrzał na łóżko, jakby jego obecność go zaskoczyła.

– Jest naszym człowiekiem – powtórzył. – Pasuje jak ulał. W tym momencie zadzwonił telefon komórkowy. Leżał na komodzie obok wiaderka do lodu i brzęczał jak budzik. Leighton umilkł, pokazał gestem, że chętnie zaczeka. Harper przesunęła się na łóżku w jego kierunku, chwyciła go i otworzyła. Reacher usłyszał głos, cienki, zniekształcony, daleki. Widział, jak z twarzy słuchającej go agentki odpływa krew, jak staje się ona coraz bledsza. Patrzył, jak zamyka i odkłada telefon.

– Wzywają nas do Quantico – powiedziała. – Mamy wracać natychmiast. Dostali pełne akta służby Caroline Cooke.

Miałeś rację, stacjonowała dosłownie wszędzie. Ale nigdy nie zbliżyła się do magazynów broni. Nigdy. Choćby na kilometr. Choćby na minutę.

– Właśnie to miałem wam powiedzieć – wtrącił Leighton. – Kruger jest naszym człowiekiem. Naszym, nie waszym.

Reacher tylko skinął głową.

Загрузка...