Pawłysz wrócił do kabiny.
Sądził, że będzie przy niej tylko Stanzo, ale był tam już i Johnson, i Wargezi. I jeszcze dwaj kabiniarze z poprzedniej zmiany.
Stanzo powiedział, że Pawłysz słusznie postąpił, przychodząc. Trzeba „przedzwonić” wszystkie zaciski. Nawet przy potrójnym dublowaniu mogło wydarzyć się coś nieprzewidzianego.
Zaczęli działać. To było nudne zajęcie, zrozumiałe i niepotrzebne, ponieważ jego wykonywanie negowało ostatni grawigram z Ziemi.
Najpierw wszyscy pracowali w milczeniu, oddzieleni od siebie przegródkami i korpusami bloków. Potem zaczęto rozmawiać. Jedna z właściwości człowieka to budowanie hipotez, ale najważniejszego przypuszczenia, które wisiało na końcu języka każdego z nich, jakoś nie wypowiadano głośno. Pierwszy zaczął o tym mówić Pawłysz.
Jako najmłodszy. Ponieważ na starych statkach — w messie — pierwszy zabierał głos podczas rady wojennej najmłodszy oficer. A ostatnie słowo należało do kapitana.
— Czytałem artykuł Dąbrowskiego — rzekł Pawłysz. Zrobiło się cicho. Wszyscy usłyszeli jego słowa. Potem Pawłysz usłyszał głos Stanza:
— Kontrargumenty były przekonujące.
— Po prostu kpili z niego — odezwał się rozdrażnionym tonem Wargezi. — A to przecież nie jest chłopczyk ze szkoły, przeliczył wszystkie warianty.
— Ale nie wolno zapominać — to odezwał się Johnson — że według jego obliczeń granica przerzutów powinna była nastąpić już sześć czy siedem lat temu.
— Sześć — odezwał się Pawłysz. — Punkt krytyczny „Anteusz” już minął.
Artykuł, o którym rozmawiano, był skazany na wąski krąg odbiorców, ponieważ został wydrukowany w Komunikatach Wrocławskiego Instytutu Łączności Kosmicznej, a i sam Dąbrowski nie był przecież kabiniarzem. Ale tekst wpadł w ręce dziennikarzowi specjalizującemu się w popularyzacji nauki, a dziennikarz ten zrozumiał, o czym w tekście jest mowa.
Dąbrowski rozpatrywał teoretyczny model łączności grawitacyjnej. Z jego umownych i wielce nieortodoksyjnych założeń wynikało, że fale grawitacyjne — nośniki teleportacji — miały w Galaktyce określony energetyczny zasięg. Twierdził, że konstruktorzy statku popełnili błędy w swoich obliczeniach. I że łączność z „Anteuszem” nieuchronnie ustanie.
Artykuł został opublikowany około dziesięciu lat temu.
Dziennikarz, który wygrzebał gdzieś artykuł, dotarł do Dąbrowskiego, który opowiedział przystępnym językiem, co miał na myśli. Następnie dziennikarz odbył rozmowy z oponentami autora, którzy wskazali na trzy oczywiste błędy w jego obliczeniach. Ten właśnie spór został opublikowany.
Argumenty oponentów Dąbrowskiego wyglądały znacznie bardzie przekonująco niż jego obliczenia, sam tekst wywołał dyskusje i polemiki, które formalnie zakończyły się porażką Dąbrowskiego. Co prawda, najpoważniejsi matematycy twierdzili, że w jego obliczeniach coś jest. Poza tym jego teorię potwierdzał fakt, że wydatki energii na łączność i (deportację rosły szybciej niż to zakładano na początku.
Ponownie o artykule przypomniano sobie cztery lata później, kiedy, jeśli wierzyć Dąbrowskiemu, łączność miała się urwać.
Łączność nie urwała się, ale miał miejsce istotny skok w wydatkowaniu energii. Oponenci Dąbrowskiego odetchnęli z ulgą, ale i jego stronnicy nie umilkli.
I tak minęło kolejnych sześć lat.
— Nawet jeśli on nie ma racji — powiedział Wargezi — to lot w tych warunkach jest zwyczajnym marnowaniem energii. Każdy przerzut kosztuje teraz tyle, co wzniesienie wieży babilońskiej.
— Na szczęście nie potrzebujemy wieży babilońskiej — zauważył Stanzo.
— A czy może tak się stać, że zostaniemy teraz sami? — zapytał Pawłysz. — Mam na myśli, jeśli Dąbrowski ma jakąś tam rację?
Odpowiedziało mu milczenie.
— A jeśli tak, to co możemy zrobić? — zapytał Pawłysz po długiej pauzie.
— Wiadomo, co — powiedział Wargezi. Ponownie nikt się nie odezwał.
Ale ponieważ Pawłysz nadal nie wiedział, co to znaczy, powtórzył pytanie.
— Wracać — powiedział Stanzo.