Następny dzień na statku przebiegał normalnie, zgodnie z tradycją.
Zastępca Kapitana-2 wezwał do siebie Pawłysza, Johnsona i jeszcze jednego stażystę-bioelektronika.
Pawłysz wiedział, po co.
Zastępca kapitana, niezbyt rozmowny, nawet mrukliwy, poprowadził ich do kapciory. Wręczył każdemu spryskiwacz kleju, gąbki, butle, chwytaki.
Robotów na statku było za mało, dlatego każda zmiana zaczynała się od prac kosmetycznych. Plastikowe obicia gdzieniegdzie uległy zniszczeniu; należało je podkleić, wyczyścić, w razie potrzeby wymienić. Może korpus statku, konstrukcja i silniki wytrzymają sto lat i więcej, ale wszystkich drobiazgów przewidzieć się nie da. Ulegały zniszczeniu naczynia, meble, tkaniny… Poza tym na statku był kurz.
Pawłyszowi przypadła sala gimnastyczna.
Kiedy ruszał w jej kierunku, zastępca kapitana powiedział:
— Oszczędzaj klej. I piankę.
— Dlaczego?
— A możesz mi powiedzieć, kiedy będzie następna dostawa?
— Jak każdy zastępca do spraw gospodarczych, tak i ten ulegał manii asekuracji. Ale w jego słowach rozbrzmiała ta niepewność, która stopniowo opanowywała załogę statku.
W sali gimnastycznej na macie walczyli dwaj mechanicy, a Armine starała się wykonać salto na równoważni. Za każdym jednak razem nie utrzymywała się i spadała na materac. Pawłysz wolno poszedł wzdłuż ściany, sprawdzając, czy plastik nie odstaje gdzieś przypadkiem. Na statku panowała zasada — jeśli możesz nie przeszkadzać, nie przeszkadzaj. Kiedy przyjdzie ci spędzić rok w metalowej puszce z trzydziestoma innymi ludźmi, najlepszą bronią przeciwko konfliktom jest delikatność.
Ściana na prawo od wejścia pełni funkcję szczególną. Na niej złożyli podpisy wszyscy członkowie załogi „Anteusza”. Ktoś dawno temu obliczył, ile miejsca będą wymagały podpisy wszystkich i dlatego podpisy z pierwszych lat znajdowały się wysoko, pod sufitem. Ale ten, kto to zaplanował, nie uwzględnił, że na statku za każdym razem będzie mniej ludzi. Tak więc ostatnie podpisy znajdowały się na wysokości piersi. Do podłogi makatka z autografów nie dociągnie.
Pawłysz zatrzymał się pod ścianą z podpisami. Bez drabinki nie dało się odcyfrować podpisów tych pierwszych kosmonautów. Ale podpis obywatelki Grażyny Tyszkiewicz — proszę bardzo — na wprost oczu.
Armine Nałbandian stoi obok.
— Nie jesteś dziś w brygadzie remontowej? — zapytała.
— A kiedy się składa podpisy? — odpowiedział pytaniem Pawłysz. — Na początku czy na końcu zmiany?
— Masz prawo podpisać się już teraz — powiedziała Armine.
— Ale zazwyczaj robi się to przed odlotem.
— Poczekam — zdecydował Pawłysz. — Ale chcę, żeby mój podpis był obok imienia Grażyny.
— Jesteś sentymentalnym studentem.
— A ty?
— Moje serce jest daleko stąd — przyznała Armine. Milczała chwilę, wpatrując się sobie pod nogi, potem dodała: -1 nie udało mi się opanować salta.
— Całe życie przed tobą — uspokoił ją Pawłysz. — Przy tym, kiedy będziemy zawracać, będziesz mogła jeszcze potrenować.
— Czuję, że nie przeżyję tego — powiedziała Armine. — W myślach już jestem na Ziemi. Jakby wszystko to tutaj tylko mi się śniło. Taki sobie nieprzyjemny sen.
— A ja w nim to koszmarny potwór?
— Nie jesteś zły — powiedziała Armine. — Nie rozmawiałabym z tobą, gdyby tak nie było.
— Grażyna też tak sądzi?
— Nigdy nie wiem, co tak naprawdę sądzi Grażyna. Ona się bardzo boi, że ktoś ją uzna za słabą kobietę.
— A ty?
— Ja się boję utyć. Komu się spodobam gruba? — Jej pulchne wargi drgnęły i rozciągnęły się w uśmiechu, ale brązowe oczy pełne były smutku.
— Nie jesteś gruba, jesteś… mocno zbudowana — powiedział Pawłysz.
— To wcale nie jest komplement. Pracuj, nie będę ci przeszkadzała. Jeszcze trochę poskaczę.
Armine odeszła do równoważni, a Pawłysz zaczął jeździć sondą po ścianach, sprawdzając, czy nie odstaje gdzieś okleina.
Potem znowu znieruchomiał.
Przed Czarną Skrzynką. Czy — skarbonką, jak kto woli.
Skrzynka stała w kącie.
Na jej wierzchu widniała szczelina, jakby przeznaczona na monety, ale monety ogromne, mniej więcej wielkości talerza. A i sama skarbonka sięgała Pawłyszowi do pasa.
Tu każdy odchodzący z „Anteusza” mógł wrzucić coś na pamiątkę z rejsu, jakiś przedmiot, który chciał wysłać do Alfy Łabędzia. Jedni zostawiali liściki, inni jakiś znaczek czy kasetę z ulubioną piosenką. Albo chusteczkę do nosa. Albo wyciętą z drzewa figurkę czy też swoje zdjęcie.
Kiedy „Anteusz” doleci do tej planety, Czarną Skrzynkę wyniosą i zakopią w jej gruncie. I nikt nie będzie wiedział, co posłał ten czy ów jego pasażer. Najważniejsze, by pozdrowienia i prezenty dotarły na miejsce.