Na kolację w messie zeszli się wszyscy wolni od wacht członkowie załogi. Kolacja była z gatunku „imieniny na sucho” — składała się z resztek obiadowej uczty. Pawłysz przybiegł jako jeden z pierwszych i wiercił się, czekając, aż przyjdzie Grażyna, Przyszła Armine, bardzo smutna, i powiedziała, siadając obok Pawłysza:
— Grażyna nie przyjdzie.
— Zmęczona?
— Zła.
— Dlaczego?
— Przecież wiesz — powiedziała Armine. — Rozmawiałyśmy z naszymi nawigatorami. Wyobrażasz sobie, ile czasu stracimy na wykonanie zwrotu statku?
— Nie myślałem o tym.
Rozmawiali cicho i wydawało się im, że nikt ich nie słyszy. Ale usłyszał biolog siedzący naprzeciwko.
— Dwa miesiące — powiedział. — Co najmniej dwa miesiące. Nawigatorzy siedzą teraz nad obliczeniami.
— Pewnie więcej niż dwa miesiące. I nie wiadomo, ile trzeba będzie lecieć z powrotem, żeby wróciła łączność. Przedział Dąbrowskiego jest dość rozległy.
Pawłysz zdziwił się. Wydawało mu się dotąd, że tylko w ich sekcji ktoś wpadł na pomysł połączenia wydarzeń na pokładzie „Anteusza” z teorią Dąbrowskiego. Okazało się, że wszędzie na statku myślano podobnie.
— Co w tym strasznego? — zapytał Pawłysz. — Dwa, trzy miesiące polatamy razem.
— Ale myśmy liczyły, że jutro będziemy w domu.
— Po co ten pośpiech?
Lekkomyślność czasem waliła się na Pawłysza jak atak choroby. Potem sam sobie się dziwił, dlaczego poważne myśli uciekają gdzieś.
Armine nałożyła mu na talerz sałaty.
— Chcesz powiedzieć, że się cieszysz?
Pawłysz zrozumiał, że zachowuje się głupio. Nie było z czego się cieszyć. Znalazł się w tej nieszczęśliwej zmianie, która być może, kończyła lot — wielki, trwający wiek zryw ludzkości, która potknęła się o krok od celu.
— Przeklęty Dąbrowski — powiedział Pawłysz.
— Nie wiem, kiedy udajesz, teraz czy wcześniej — westchnęła Armine — ale rzeczywiście to tragedia. Zawsze sądziłam, że odwiedzę inne światy. Myślałam, że jeszcze nie będę stara, kiedy wyjdę z kabiny na innej planecie. Wyobrażasz sobie, ile lat i ile wysiłków?! I wszystko nadaremnie.
— Nie nadaremnie! — zaoponował Pawłysz. — A poza tym można mnie zrozumieć, jestem fatalistą.
— To znaczy?
— Jeśli nie mogę nic zrobić, to nie tłukę łbem o ścianę. Rozważam to, co w mojej mocy.
— A co jest w twojej mocy?
— Trzeba szukać pocieszenia. Tak, lot się skończy, ale przecież będziemy razem, razem polecimy z powrotem. A potem, kiedy łączność wróci, może okazać się, że alarm był przedwczesny i statek ponownie poleci do gwiazd.
— Nie — powiedziała Armine.
— Dlaczego?
— Obliczyliśmy już, że hamowanie, zawrócenie i powrót na stary kurs pochłonie wszystkie zapasy statku. Przecież „Anteusz” jest obliczony na jeden lot. Po jakimś czasie trzeba będzie go zatrzymać.
Pawłysz skinął i zaczął pić herbatę.
Nie mógł wszak przyznać się Armine, której czarne brwi tragicznie załamywały się nad nasadą nosa, że on nie odczuwa żadnego niepokoju i dyskomfortu. Najważniejsze, że Grażyna zostaje na statku. Dwa, trzy miesiące… potem się zobaczy.
— Coś wymyślimy — powiedział Pawłysz ku zdziwieniu Armine. — Szkoda, że Maquise nie przyleciał. Przyjaźnimy się od pierwszego roku.