22

„Anteusz” leciał do Alfy Łabędzia.

Szczerze mówiąc, Pawłysz przeżywał kuszenie, jakby mały zwierzak obudził się gdzieś w trzewiach: gdyby tak pójść, spełnić obowiązek i zameldować kapitanowi o przypadku Armine, to ten nakaże odwrót. I właściwie tak — nie twoja to wina, ty chciałeś lecieć dalej, ale okoliczności nie ułożyły się najlepiej. Istnienie takiego chytrego zwierzaczka wystraszyło Pawłysza. Ale i dochowywanie tajemnicy ciążyło mu. Kiedyś pewien cyrulik zdradził tajemnicę króla Midasa niemej trzcinie, a trzcina, stawszy się fujarką, zdradziła swój sekret. Należało odnaleźć taką trzcinę, która będzie trzymała język za zębami. Do tej roli nadawała się tylko jedna osoba — Grażyna.

To nie oznacza, że Pawłysz zaraz pobiegł do Grażyny podzielić się straszną tajemnicą. Do wieczora sam roztrząsał problem: jeśli Armine prosiła o zachowanie wydarzenia w sekrecie, to czy oznacza to, że informacja o jej próbie dotyczy również Grażyny?

Grażyna na kolację nie przyszła. Armine też.

Kolacja była nudna, rzeczowa, niemal bez rozmów. Pawłysz nagle pomyślał, że właśnie tak będą wyglądały tysiące kolacji, jakie czekają ich w drodze. Na dodatek kolacja była skromniejsza niż zazwyczaj — na statku już zaczęło się oszczędzanie.

Zjadłszy, Pawłysz od razu ruszył do kajuty Armine. Odpowiadał za nią. Jeśli coś się z nią stanie — winien będzie wyłącznie on.

Zastukał do jej drzwi.

Odezwała się i powiedziała, że już leży w łóżku.

— Nie sprawdzaj mnie. Przecież dałam słowo. A teraz chcę spać, jestem zmęczona.

— Ja w sprawie kolacji — skłamał Pawłysz. — Myślałem, że może ci przyniosę?

— Nie, dziękuję.

Armine odwróciła się do ściany. Pawłysz skierował się do Grażyny.

Nie spała jeszcze, ale już leżała w łóżku, nakryta pod szyję pledem.

— Co z tobą? — zapytał Pawłysz. — Złe się czujesz?

— Przeziębiłam się.

— To niemożliwe — odpowiedział. — Tu nie ma przeciągów.

— Przywiozłeś coś z Ziemi i zaraziłeś mnie — powiedziała Grażyna niemal serio.

— Chcesz, żeby ci przynieść kolację?

— Nie.

— Zawołać doktora?

— Nie trzeba. To nic poważnego.

Pawłysz rozejrzał się po kajucie — nic się w niej od wczoraj nie zmieniło. A co mogło się zmienić? Drobiazgi, okruszki istnienia zostały spakowane, raczej nie wrócą od razu na swoje miejsce.

— Odwiedziłem Armine — powiedział Pawłysz. — Ona też nie jadła kolacji.

— Wiem — powiedziała Grażyna.

— Trochę się o nią martwię. — Nie wiedział, co powiedzieć dalej. Może po prostu zakomunikować: „Dzisiaj chciała popełnić samobójstwo”?

— Armine mi opowiedziała. — Nieoczekiwana pomoc nadeszła od strony Grażyny.

— Co opowiedziała?

— Jak j ą znalazłeś przy Zewnętrznym Ogrodzie.

— Naprawdę? Cieszę się. Bo, wiesz, jeśli tylko ja sam o tym wiem…

— Nie bój się. Nic się jej nie stanie. To może się zdarzyć tylko raz. Potem już człowiekowi wstyd.

— Ty rozważasz to abstrakcyjnie, ale gdybyś widziała na własne oczy…

— Rozważam to konkretnie — powiedziała Grażyna. W tym momencie Pawłysz zrozumiał, że nie należy dalej dopytywać się.

— Ale będziesz jej pilnowała? — upewnił się.

— Dobrze zrobiłeś, że nikomu nie powiedziałeś. Upiory winny siedzieć w szafie, jak mówi angielskie przysłowie.

Pawłysz nigdy o nim nie nie słyszał.

Humor mu się właściwie polepszył. Znacznie lepiej jest dokonywać jakichś czynów, kiedy istnieje ktoś, kto doceni ich szlachetność.

Загрузка...