18

Uroczysty charakter ostatniego zebrania w messie wytłumaczyć można chyba było tym, że wszyscy obecni starali się, świadomie czy nie, okazać, że nic ekstraordynaryjnego się nie wydarzyło. Po prostu, zebrali się, by przedyskutować ważny problem. Rzeczywiście — ważny. Ale nic więcej. I gotowi są do powrotu do swoich zajęć i obowiązków, gdy tylko dyskusja się skończy.

Pawłysz usiadł z tyłu, na kanapie przy stoliku szachowym. Pomyślał, że statek wypełnia martwe powietrze. Takie, które nigdy nie było zasilane zapachami żywego świata. Pawłysz miał ochotę otworzyć okno. Właśnie dlatego, że nie można było tego zrobić. Można wytrzymać rok w zamkniętym pokoju, ale jak w nim żyć przez wiele lat? Nie, trzeba myśleć o czymś innym. Może wpatrywać się w twarze zebranych, żeby odgadnąć, kto i co powie?

Pawłysz rozumiał, że jeśli Kapitan-1, odświętny dziś, wyprasowany, wygolony, wydestylowany, zapyta właśnie jego, to on, Pawłysz, powie: „Tak”. Ale Pawłysz jednocześnie nic nie mógł zrobić z tym robakiem, siedzącym w jego wnętrzu i mającym nadzieję, że inni, na przykład posępny Wargezi czy Armine, składająca na kolanach wilgotną chusteczkę, albo może milczący przez cały ostatni dzień Johnson, powie: „Nie”.

I przyłapał się na tym, że usiłuje mentalnie wmówić w Wargeziego, by ten podniósł się i powiedział: „To nieludzkie i niewyobrażalne, byśmy my wszyscy, włącznie z takimi młodymi ludźmi jak Pawłysz, którzy tak się śpieszą do domów, odmawiali sobie i im wszystkich rozkoszy wynikających z życia wśród ludzi dla jakiegoś abstrakcyjnego celu”… I nagle Pawłysz zawstydził się tak, że aż się wystraszył, czy nie zarumienił się, bo rumienił się łatwo. I bał się, że napotka spojrzenie Grażyny, dla której wszystko było jasne i która już podjęła decyzję. A niby dlaczego miała decydować za niego, za Pawłysza?

— Pawłysz — powiedział Kapitan-1. — Pan jest najmłodszy z załogi. Powinien pan pierwszy zabrać głos.

Pawłysz niemal krzyknął: „Nie ja! Nie chcę być pierwszy!”. Jak na lekcji — wpatrujesz się w nauczyciela, którego palec przesuwa się po rubrykach dziennika. Oto minął literę „b” i twój sąsiad Borodulin odetchnął z ulgą, oto palec belfra zbliża się do twojego nazwiska, a ty prosisz go w myślach: „przeskocz, omiń mnie, tam są jeszcze inni, którzy na pewno przygotowali się do dzisiejszej odpytki i rozwiązali te zadania.”

Pawłysz wstał i, nie rozglądając się, poczuł, że spojrzenia obecnych dosłownie ścisnęły go.

W głowie panowała absolutna, bezdenna pustka. Dokładnie tak, jak wtedy w szkole. I nie wolno patrzeć przez okno, za którym na gałęzi drzewa siedzą dwa wróble, i myśleć: „który odleci pierwszy? A co się tyczy równania, to nie istnieją żadne równania”

Pawłyszowi wydawało się, że milczy już długi czas, może nawet godzinę.

Ale wszyscy cierpliwie czekali, czekali może ze dwadzieścia sekund, póki milczał.

— Tak — powiedział Pawłysz.

— Przepraszam — powiedział Kapitan-1. — Słowo „tak” oznacza?.. Lecieć czy wracać?

— Powinniśmy lecieć dalej.

— Dziękuję. — Kapitan-1 odwrócił się do młodego nawigatora, stażysty, który przyleciał razem z Pawłyszem.

Ten podniósł się szybko, niczym wzorowy uczeń, wyczekujący z utęsknieniem wezwania do tablicy.

— Lecieć dalej — powiedział.

Pawłysz poczuł ulgę. Jakby skończył jakąś ważną i jednocześnie nieprzyjemną robotę. I teraz czuł się lekko. Już widział świat normalnie. A pierwsze słowa jakby obudziły całą messę. Ktoś odkaszlnął, ktoś rozsiadł się wygodniej…

Ludzie wstawali i mówili „tak”.

Odbywało się to prosto i spokojnie, inaczej niż wyobrażał sobie Pawłysz.

Jako dziesiąty czy jedenasty wstał Wargezi.

Pawłysz zrozumiał, że nadszedł krytyczny moment. To samo rozumieli inni. Znowu zrobiło się bardzo cicho.

— Lećmy dalej — po prostu oświadczył Wargezi.

Pawłyszowi wydało się, że usłyszał westchnienie ulgi.

A może ktoś był tak samo słaby jak Pawłysz? I westchnął nie

z ulgą, tylko odwrotnie? Jakby zamknęły się jakieś drzwi? Ale Wargezi nie usiadł. Miał ochotę powiedzieć coś jeszcze.

I nikt mu nie przerywał.

— Kiedy jest się młodym — kontynuował Wargezi — życie nie wydaje się takie cenne, ponieważ ma się przed sobą jeszcze zbyt wiele wszystkiego. Tak wiele, że ten skarb jest nie do wyczerpania. Byłoby mi łatwiej się zdecydować, gdybym był taki młody jak Sława Pawłysz. W końcu, minie kilka lat, i stanę się pierwszym człowiekiem, który postawi nogę na planecie pod innymi gwiazdami. Stanę się wielkim człowiekiem. Mimo całej względności wielkości. Pewnie, na miejscu Sławka zazdrościłbym wszystkim, którym przypadło być w ostatniej zmianie. A los wskazał palcem nas. Tyle, że z przesunięciem o trzydzieści lat. Mieliśmy szczęście? Mieliśmy. Czy ja osobiście miałem szczęście? Nie wiem. Dlatego, że już mam za sobą połowę życia i nauczyłem się je cenić. Nauczyłem się liczyć dnie, ponieważ biegną za szybko. Ale przecież tak samo będą biegły na Ziemi. A ja będę przez wszystkie te lata, trzynaście lat, w myślach leciał do gwiazdy i codziennie żałował, że nie zgodziłem się na ten lot. Przecież trzynaście lat to nie jest tak dużo. Wiem. Już trzy razy przeżyłem taki okres.

I usiadł.

Pawłysz pomyślał, że Wargezi trochę jakby oszukiwał. Powiedział tylko o trzynastu latach, nie o dwudziestu sześciu. Chociaż, może, i ma rację. Nie może być, żeby przez te lata na Ziemi nie wymyślili, jak dogonić „Anteusza”.

I Pawłysz spróbował wyobrazić sobie siebie za te trzynaście lat. Mam trzydzieści trzy. Jestem miody. Otwieram luk lądownika. Wychodzę na chłodną trawę planety, której nikt jeszcze nie oglądał na oczy. Idę po niej…

— Armine? — odezwał się Kapitan-1.

Armine poderwała się szybko jak prostująca się sprężyna.

— Ja z wami — powiedziała. — Nie mogę być przeciwko wszystkim.

— Ale jesteś przeciwna? — zapytał kapitan.

— Nie, ja jak wszyscy.

Skierowała się do wyjścia.

Grażyna poderwała się i ruszyła za nią.

— To nic — powiedziała. °— Nie przejmujcie się. Zaraz wracam.

— A jakie ty masz zdanie? — zapytał Kapitan-1.

— Ja głosuję za lotem. Oczywiście, że za lotem, czy to nie jest jasne?

I wybiegła za Armine.

Ani jeden człowiek z trzydziestu czterech członków załogi nie powiedział, że chce wracać.

„Pewnie — pomyślał Pawłysz — wielu by chciało wrócić. Ja też. Ale nie chciałbym żyć na Ziemi i za trzynaście lat uświadomić sobie: oto dziś zszedłbym na grunt tej planety”.

— W końcu — powiedział mechanik ze starej zmiany, jeden z ostatnich — mam i tu do cholery roboty.

Загрузка...