Noc na statku, który zawsze leci w wiecznym mroku.
Jesteś cząstką ogromnego świata, jakkolwiek małym wydaje się on w przestrzeni.
Jarzą się światła w korytarzach, nieco niższa temperatura po-. wietrzą, cicho poskrzypuje plastik pod stopami — w dzień milczy. Ludzie spotykający się nocy na korytarzu mówią półgłosem, chociaż i tak nie da się w kajucie usłyszeć głosu z korytarza.
Pawłyszowi, jak i poprzedniej nocy, nie chciało się spać.
Szacunek dla kosmonauty, który potrafi zawsze zasnąć w czasie na sen przeznaczonym — to pierwsza zasada. Pawłysz złamał ją już dwukrotnie.
Zatrzymał się pod drzwiami kajuty Armine.
Nie chciał wchodzić. Wyobraził sobie, jak Armine zasnęła, wypłakawszy się. Jeśli Grażyna ma rację, to przecież aż trudno sobie wyobrazić powrót do ukochanego po ćwierćwieczu. Nawet jeśli będzie wiemy i będzie czekał, to już nie ten sam człowiek. Może lepiej, żeby nie czekał?
W kajucie paliło się światło.
Drzwi, jak zauważył Pawłysz, nie były szczelnie zamknięte.
— Armine — zawołał cicho, przycisnąwszy usta do szczeliny.
Jeśli Armine nie śpi, to wejdzie, postanowił. W tej chwili była znacznie mu bliższa i bardziej zrozumiała niż stalowa Grażyna, chociaż nie wierzył tak do końca i w niewzruszoność zasad, i samej Grażyny. Każdy nosi jakąś swoją maskę. A Armine jest człowiekiem bez maski.
Niechcący, a może i nie, trącił drzwi, a one uchyliły się.
Kajuta była pusta. Pościel na łóżku zmięta. Pawłysz nie przestąpił progu, to by było jak podglądanie.
Pomyślał nagle, że Armine musi być przy Ogrodzie Zewnętrznym, na basenie. Tam można zobaczyć i las, i wodę.
Tam samotność nie jest taka bezosobowa. I nie wolno jej zakłócać?
A może trzeba?
Pawłysz przymknął drzwi i poszedł korytarzem dalej.
Zdziwił się bardzo na widok wychodzącego ze sterówki Ka-pitana-2, wysokiego, smagłego mężczyznę, wyglądającego, jakby dopiero wczoraj zszedł z wysokich gór, opalonego przez takie wysokogórskie słońce.
— Nie możesz zasnąć? — zapytał.
— Zaraz idę spać — odpowiedział Pawłysz.
— Spij. Jutro masz wachtę. A od waszej pracy i dokładności wiele może zależeć.
Pawłysz nie chciał, by kapitan wiedział, w jakim jest humorze czy jak się czuje. Kapitan, na szczęście, o nic nie pytał. Stali po prostu jak ludzie, którzy po jakimś czasie spotkali się na ulicy, którym niezręcznie jest pożegnać się, ale też nie za bardzo jest o czym rozmawiać.
— Gdybyś chciał — powiedział nagle Kapitan-2 — pokażę ci jutro portrety moich synów. Jeden ma sześć, drugi dziewięć lat. Wspaniałe chłopaki. Chcesz?
— Chcę, dziękuję.
— No to dobrze. Dobranoc.
I Kapitan-2, stąpając bezszelestnie, oddalił się w kierunku swojej kajuty.
A Pawłysz ruszył dalej, do Ogrodu Zewnętrznego.