Grażyna chorowała ponad trzy tygodnie. Wargezi powiedział, że choroba Grażyny ma podłoże psychiczne. U jej źródeł leży stres, który odbił się na odpornościowych funkcjach organizmu. Nic strasznego, ale lepiej to wyleżeć.
Armine nie odzywała się nienagabywana, wykonywała wzorowo swoje obowiązki i starała się być niezauważalną. Z Pawłyszem niemal nie rozmawiała. Zresztą, nie było to trudne — pracowali w oddalonych od siebie sekcjach i spotykali się tylko w messie. Pawłysz nie narzucał się ze swoim towarzystwem. Zdawał sobie sprawę, że dla Armine jest swego rodzaju niedobrym wspomnieniem. Jeśli będzie się narzucał, to będzie jej jeszcze trudniej.
Kiedyś Pawłysz przyniósł Grażynie obiad.
Czytała książkę. Pawłysz odnotował — szósty odcinek „Podwodnego świata”. Odmówiła zjedzenia zupy, więc zapytał:
— Gdzie się podziała twoja żelazna wola?
— Nigdy jej nie miałam.
Pewnie powinien był wyjść, ale nie miał na to wielkiej ochoty.
— Rozmawiałem z mechanikami. Oni sądzą, że można podnieść granicę mocy przerzutu. Przynajmniej teoretycznie.
Grażyna machnęła ręką, jakby opędzając się od słów Pawłysza.
— Sam się oszukujesz — powiedziała. — Teoretycznie to można dolecieć w ciągu pięciu nawet minut.
Pawłysz wykorzystał ten ruch jej ręki, by włożyć w nią łyżkę. Przysunął bliżej talerz.
Grażyna zjadła dwie łyki zupy.
Odłożyła łyżkę.
— Słowo honoru, nie chcę.
— Poczekam. Jestem uparty.
— No to czekaj.
— Czytasz szóstą część „Podwodnego świata”?
— Tak sobie, przeglądałam…
— Tylko się nie łam. — Pawłysz chwycił łyżkę i podał ją Grażynie.
Grażyna nieoczekiwanie chwyciła Pawłysza za przegub.
Znieruchomiał.
— Nie mam tu nikogo prócz ciebie — powiedziała.
— Jest nas tu trzydzieści osób… I Armine.
— Tylko ty, Sławku — powiedziała Grażyna. — Armine jest teraz zupełnie obca.
— Poważnie?
— Jestem pozbawiona poczucia humoru. Przecież wiesz. Jej ręka odsunęła się. Pawłysz znowu podał jej łyżkę, nie udało mu się wymyślić nic lepszego.
— Powiedz, tylko szczerze, nie obrażę się. Zakochałeś się we mnie od pierwszego spojrzenia?
— W ogóle nie ma innej miłości poza tą od pierwszego spojrzenia — powiedział Pawłysz, — Bo inaczej, jaki by to miało sens? Po co przypatrywać się sobie przez pół roku? Co nowego można zobaczyć?
— To prawda?
— Mnie to się tylko tak przydarza.
— Jak, tak? — Grażyna aż usiadła na łóżku. Jej zielone oczy rozpaliło ostre panterze światło. — Natychmiast wyjdź stąd. Wszystkim to mówisz? Zawsze ze wszystkimi tak ci wychodzi?
— Jak skończysz zupę, to wyjdę. Nie wcześniej. Mogę czekać. Nawet dwadzieścia lat.
— Dziękuję, Sławeczku. Ale teraz już sobie idź, dobrze?
— Zgoda.
— Przyjdziesz jutro?
— Zastanowię się — powiedział Pawłysz, wstając.
— Nienawidzę cię — powiedziała Grażyna — bo ciągle sobie kpisz.
— Bo jestem zdezorientowany. Pod drzwiami dogonił go jej głos:
— Od pierwszego spojrzenia?
— Słowo honoru.
— A wcześniej coś takiego nie miało miejsca?
— Nigdy.
— Dobranoc.