Drzwi do sekcji z basenem były zamknięte.
Dziwne, kto i po co je zamknął?
Na statku w ogóle nie było zwyczaju zamykania drzwi. W przypadku awarii automatyka i tak zadziała szybciej i niezawodnie.
Co prawda, wiele rzeczy mogło się wydarzyć — remont, profilaktyka, może zaciął się zamek. I gdyby nie łata w przeźroczystej ścianie, Pawłysz odwróciłby się i odszedł, ale postąpił inaczej.
Jego niepokój był niczym nieuzasadniony i najprawdopodobniej po prostu śmieszny. Naiwny. Pobiegł jednak do wnęki.
Znajdowała się na drugim poziomie, o dwie minuty biegu.
Pawłysz otworzył drzwi do wnęki i nałożył skafander.
To mu zajęto kolejne dwie minuty.
Wybiegł na korytarz i pomknął z powrotem.
Basen i Zewnętrzny Ogród były jedną sekcją. Jedną z dwudziestu trzech sekcji „Anteusza”. Między sekcjami, na wypadek awarii, znajdowały się łączniki. Można było posłużyć się łącznikiem, wyłączywszy automaty.
Pawłysz wyłączył je, potem przekręcił ciężkie koło. Wtedy drzwi zewnętrzne odsunęły się na bok. Wszedł do komory śluzy. Sprawdził, czy wszystko jest szczelne. Włączył łączność wewnętrzną.
Wskaźniki na pulpicie wskazywały, że w sekcji panuje normalne ciśnienie. Zdążył.
Drzwi za jego plecami zamknęły się, potem bardzo wolno uchyliły się drzwi przed nim.
Pawłysz wbiegł do sali basenu.
Armine siedziała w fotelu nad basenem i patrzyła w wodę. Była bardzo spokojna. Tak zamyślona, że nawet nie usłyszała, jak w sali pojawił się Pawłysz.
A Pawłysz, całkowicie skonfundowany, zamarł za progiem.
Przez ostatnie kilka minut działał: bieg — zadyszka — jedna wszechogarniająca myśl — byle zdążyć — strach przed zwłoką… A sekundy w łączniku, póki otwierały i zamykały się drzwi, dały jego fantazji plastyczne wyobrażenie szeroko otwartych drzwi do Ogrodu Zewnętrznego i szklanego, podobnego do szklanych drzwi, ciała Armine.
Ale Armine siedziała nad basenem.
Pawłysz po prostu się wystraszył. Za chwilę dziewczyna odwróci głowę, uniesie gęste, proste brwi: „Co ty tu robisz w skafandrze?”. Co jej odpowiedzieć? „Wymyśliłem, że postanowiłaś popełnić samobójstwo i pobiegłem, żeby nałożyć skafander, i, nie ryzykując własnego cennego żywota, wynieść twe ciało z Zewnętrznego Ogrodu?”
Pawłysz, starając się nie wywołać najmniejszego hałasu, zaczął wycofywać się do łącznika, żeby odejść niezauważonym.
I ten odwrót zadecydował o wszystkim.
Armine usłyszała go.
Właściwie, to dopiero w tym momencie podjęła decyzję i postanowiła wstać z fotela. I nagle szelest kroków Pawłysza dotarł do niej.
Odwróciła się gwałtownie, nie jak człowiek, a jak małe, wystraszone zwierzątko. I, niczym przerażone zwierzę, poderwała się błyskawicznie i rzuciła do ściany Ogrodu Zewnętrznego.
Pawłysz najpierw nie zrozumiał, o co jej chodzi. Porzucił przecież już myśl o tym, że Armine chce skończyć ze sobą. Dlatego zatrzymał się i powiedział po prostu:
— Nie bój się, to ja, Sławek. I nagle zobaczył, że Armine wystukuje kod na drzwiach do Ogrodu Zewnętrznego.
Zaczął odruchowo liczyć w myślach, jednocześnie stojąc nieruchomo i nie odzywając się, jednostki kodu. Powinno ich być siedem.. Kliknęła pierwsza cyfra. Druga, trzecia, czwarta… Przecież zaraz otworzy drzwi!
— Armine! — wrzasnął Pawłysz. — Stój, Armine! Proszę! Piąta, szósta…
— Popatrz na mnie! Patrz, co robię!
Chwycił obiema rękami za mocowania hełmu i szarpnął go do tyłu. Hełm odskoczył, zadrapawszy mu czoło, i potoczył się po podłodze.
Może właśnie ten dźwięk zmusił Armine do popatrzenia na niego.
I zobaczyła, że Pawłysz stoi bez hełmu.
— Coś ty? — Zrozumiała jego motywację. — Nie wolno. Tam jest próżnia!
— Wiem, wiem to!
— Przecież zginiesz.
— Tak.
— Ale nie wolno ci! To tylko moja sprawa. Ja tak chcę! Włóż hełm!
— Nie nałożę.
— Ja i tak otworzę drzwi! Muszę odejść!
— Otwieraj.
Pawłysz nawet nie zdążył wystraszyć się. W chwili;, kiedy odczepiał hełm, nie bał się śmierci. Już był pewien, że Armine nie otworzy drzwi, wiedząc, że Pawłysz zginie wraz z nią.
Armine rzuciła się do Pawłysza. Nie, nie do Pawłysza. Skoczyła do hełmu, który wolno toczył się w kierunku basenu, a Pawłysz, zamiast chwycić dziewczynę, jak zaczarowany wpatrywał się w turlający hełm. Bania podjechała do krawędzi basenu i zrobiło się ciekawie — kto pierwszy? Czy hełm zdąży wpaść do wody? Czy Armine go schwyta? Jak na stadionie. Pawłysz kibicował hełmowi.
Armine zdążyła pierwsza. Chwyciła hełm, kiedy ten już leciał do wody, przycisnęła do piersi i pobiegła do Pawłysza. Pewnie z boku wyglądało to śmiesznie — Armine starała się wcisnąć mu hełm na głowę. Chyba straciła rozsądek, przecież nie da się nałożyć hełmu mężczyźnie, który tego nie chce.
Pawłysz bez trudu złapał za dłonie dziewczynę, jej nadgarstki były bardzo szczupłe, i podprowadził do kanapy. Armine szła posłusznie, nawet nie próbowała się wyrwać. Tak zamiera w dłoniach mały ptak.
— Siadaj — powiedział Pawłysz. Usiadł obok, ale nie wypuścił ze swych rąk dłoni Armine.
— To boli — powiedziała.
— A nie uciekniesz? — Pawłysz wypuścił jej dłonie.
— To boli, bardzo boli… — powtarzała jak zaklęcie. — To boli. — I rozpłakała się. Zaczęła szlochać i zwaliła się na kanapę. Waliła pięściami w miękkie obicie, a głupia kanapa nijak nie mogła pojąć, jak się ułożyć, by Armine było wygodniej.
— Tak boli…
„Trzeba by przynieść wody, ale gdzie tu może być szklanka?” Pawłysz zachowywał się tak, jakby obserwował wszystko z boku. Wstał, podszedł do drzwi prowadzących do Zewnętrznego Ogrodu, wystukał nowy kod, zamknął na nowo drzwi. Potem odwrócił się do Armine. Ta płakała cicho, włosy rozłożyły się po jej ramionach jak wachlarz na siedzisku kanapy.
— Omal mnie nie oszukałaś — powiedział Pawłysz. — Omal sam się nie oszukałem. Kiedy zobaczyłem cię, to pomyślałem, że wcale nie zamierzasz… wejść do Zewnętrznego Ogrodu. I pomyślałem sobie: „ale ze mnie głupiec”.
— Po coś tu przyszedł? — Armine zapytała cicho, jakby ją naprawdę interesowała odpowiedź.
— Nie było cię w kajucie — odparł Pawłysz. — Coś mi kazało tu przyjść. A kiedy zobaczyłem, że łącznik jest zamknięty, to wszystko zrozumiałem.
— A czy człowiek nie ma prawa zabić samego siebie? — zapytała Armine.
Usiadła, odsunęła wierzchem dłoni włosy z oczu. Oczy miała zaczerwienione.
— Po co? — zapytał Pawłysz.
— Żeby wam nie przeszkadzać.
— Nikomu nie przeszkadzasz.
W skafandrze było Pawłyszowi gorąco, musiał włączyć chłodzenie.
— Odeszłabym i wszystko by się dobrze skończyło — powiedziała Armine. — Polecielibyście dalej. Wszyscy chcecie lecieć dalej, żeby zostać bohaterami.
— Bzdury. Nikt nie planuje zostać bohaterem. A kiedy na Ziemi naprawią kabinę, wszyscy wrócimy.
— Czy ty naprawdę w to wierzysz? Chociaż trochę?
— Na sześćdziesiąt procent — odpowiedział zupełnie w tym momencie szczerze Pawłysz.
— Kłamiesz — oświadczyła Armine.
— A to, co ty wymyśliłaś to straszliwa zdrada.
— Nic nie rozumiesz.
— A co tu jest niezrozumiałego?
Armine podciągnęła kolana do brody. Kanapa aż sapnęła. Dziewczyna oparła podbródek na kolanie. Podbródek miała mały i okrągły. Pociągnęła nosem. „Dziwne — pomyślał Pawłysz — gdyby nie przypadek, to leżałaby już tam, w lodowym lesie”. Nie można było sobie tego wyobrazić.
— Kiedy dowiedziałam się, że nie można wrócić — powiedziała Armine — to właściwie już byłam z powrotem na Ziemi. Wiedziałam od początku, że mam tu być rok. Wszyscy się za mnie cieszyli. Mówili, że udało mi się. Tylko mama płakała. A za miesiąc miał być nasz ślub. Tak zdecydowaliśmy. Od kilku miesięcy nie miałam z domu. grawigramów. Niby wiadomo, skoro nie ma grawigramów, to w domu wszystko w porządku. Ale ja nagle się wystraszyłam. Bo niby pracowałam, wszystko, co trzeba robiłam, śmiałam się, byłam zwyczajna, a tak naprawdę aż się trzęsłam ze strachu. Już tak dawno nie ma mnie na Ziemi, że Sarkis mógł o mnie zapomnieć. Z każdym dniem było gorzej, ale Grażynie tego nie mogłam powiedzieć. Najpierw usiłowałam się zwierzyć, ale wyszło mi, że ona tego nie rozumie. Zaczęłam liczyć dni. Pierwsze jedenaście miesięcy było stokroć krótsze od tego ostatniego. Myślałam: „wyjdę z Centrum w Moskwie, a tu na mnie czeka tylko mama. A ja się boję zapytać, gdzie Sarkis”. To psychoza, oczywiście…
— Klasyczna psychoza — potwierdził Pawłysz. — Dlaczego nie porozmawiałaś z lekarzem?
— Jesteś jeszcze chłopcem… Pawłysz wzruszył ramionami.
— A potem dowiedziałam się, że do domu nie wracam. Że przez wiele lat nie wrócimy. I wszystko runęło. No bo jaki to ma sens? Po co mam lecieć? Dokąd lecieć? Po co mi ta gwiazda? I wystraszyłam się, że nie wytrzymam. Że przeze mnie będziecie musieli wszyscy zawrócić.
— I tak teraz będziemy musieli to zrobić — powiedział.
— Dlaczego? — Armine wpatrywała się w niego z bliska. Miała wielkie, ciemne, ale przejrzyste oczy, można było zajrzeć w ich głębiny.
— Zamelduję kapitanowi, a ten od razu poleci zawrócić.
— Nic nie powiesz kapitanowi.
— Żebyś znowu przyszła tu jutro?
— Po co? — Armine nagle uśmiechnęła się. — Przecież wiem, że zmieniłeś kod zamykający. I nikt prócz ciebie go nie zna. Ale to jest złamanie przepisów.
— Zauważyłaś?
— Domyśliłam się.
Armine patrzyła na Zewnętrzny Ogród.
— Mogłam tam być.
— Głupio, prawda?
— Nie, nie głupio. Ale niepotrzebnie — powiedziała Armine. -Chyba dlatego, że niemal dopięłam swego, wszystko minęło.
— Zrozumiałaś?
— Grażyna mogłaby porozmawiać ze mną bardziej przekonująco niż ty. Powiedziałaby, że powierzam swój los sumieniom pozostałych.
— On na pewno doczeka się ciebie — powiedział Pawłysz. -Przecież nie wybrałaś sobie takiego obrzydliwca, który by się nie doczekał?
— To było bardzo dawno temu. W innym życiu.
— A twoja mama? Czeka na ciebie?
— Nie mów mi o tym.
— Wstydzisz się?
— Teraz już nie.
— Potem będziesz się wstydzić.
— Pewnie tak.
— Chodźmy do kapitana.
— Nigdzie nie pójdziesz.
— Nie rozumiem cię. Nie chcesz wrócić do domu?
— Nigdy ci tego nie wybaczę.
— Jeśli nie powiem kapitanowi, polecimy dalej.
— Słusznie.
— Armine, nic nie rozumiem. Jeśli pójdę do kapitana, to lot zostanie przerwany i wszyscy wrócimy. Przecież chcesz tego tak, że… że niemal odeszłaś.
— Gdybym odeszła, to nigdy bym nie wróciła do domu — powiedziała Armine. — A teraz chcę wrócić. Niechby nawet za wiele lat.
— Ale ja muszę zameldować kapitanowi.
— Proszę cię, błagam. Jeśli to zrobisz, to mnie zabijesz. Uratowałeś mnie dzisiaj, proszę więc, nie zabijaj teraz. Nie zniosę takiego powrotu…
Armine chwyciła Pawłysza za rękę. Jej palce zacisnęły się na nich tak, że paznokcie wpiły się w skórę. Ale Pawłysz nie powiedział jej tego. Wytrzymał.
— Chodźmy — powiedział. — Muszę schować skafander, żeby nikt nie zauważył.
Armine szybko poderwała się na równe nogi. Była uradowana. Kiedy Pawłysz też wstał, pocałowała go w policzek.
— Przyrzekasz? — zapytał Pawłysz.
— Przecież wiesz. Ja nigdy nie kłamię.