Rozdział 9

Waszyngton jest piękny, pomyślała Pat, w każdym miejscu i o każdej godzinie. W nocy światła wokół Kapitolu i pomników zdają się roztaczać nastrój niczym niezmąconego, wiecznego trwania. Wyjechała stąd dopiero trzydzieści godzin temu, a wydawało się jej, że minęły cale dni od tamtej chwili. Przy lądowaniu dało się odczuć nieznaczny wstrząs i samolot zaczął łagodnie kołować.

Gdy otworzyła drzwi domu, usłyszała dzwonek telefonu i rzuciła się, aby podnieść słuchawkę. Dzwonił Luther Pelham. Był zdenerwowany.

– Pat, świetnie, że cię złapałem. Nie powiedziałaś mi, gdzie się zatrzymałaś w Apple Junction. Kiedy wreszcie do tego doszedłem, ciebie już tam nie zastałem.

– Przepraszam. Powinnam była zatelefonować do ciebie rano.

– Abigail ma dziś ważne przemówienie przed jutrzejszym ostatecznym głosowaniem nad budżetem. Zaproponowała, abyś spędziła cały dzień w jej biurze. Przychodzi o szóstej trzydzieści.

– Będę tam.

– Jak znalazłaś jej rodzinne miasteczko?

– Interesujące. Możemy przygotować o nim ciekawy materiał filmowy, który nie rozjuszy pani senator.

– Chętnie o tym posłucham. Właśnie zjadłem obiad w Jockey Club i mogę być u ciebie za dziesięć minut. – Usłyszała trzask odkładanej słuchawki.

Ledwie zdążyła przebrać się w spodnie i sweter, kiedy przyjechał. Biblioteka była zawalona materiałami pani senator. Pat zaprowadziła Pelhama do salonu i zaproponowała drinka. Kiedy odwróciła się z napojem w ręce, Luther przyglądał się świecznikowi stojącemu na kominku.

– Piękna robota – powiedział. – Wszystko w tym pokoju jest piękne. W Bostonie urządziła sobie pokój do pracy podobny do tych, jakie mają ludzie wolnych zawodów. Nie przyszło jej do głowy, że kosztowne meble i wyposażenie tego domu mogą wywołać jakieś komentarze. Chciała, aby jej głos zabrzmiał zwyczajnie.

– Moi krewni w najbliższym czasie planują przeprowadzkę do własnego apartamentu. Mamy strych pełen jakichś rodzinnych sprzętów i matka powiedziała mi, że to ostatnia chwila, kiedy mogę je wziąć.

Luther usadowił się na kanapie i sięgnął po szklankę, którą Pat przed nim postawiła.

– Wiem tylko, że w twoim wieku mieszkałem w hotelu YMCA* [Young Men's Christian Association (przyp. tłum.).]. – Poklepał leżącą obok poduszkę. – Usiądź tu i opowiedz mi o naszym miasteczku.

O nie, pomyślała. Nic z tego, Lutherze Pelham. Nie reagując na propozycję, usiadła na krześle po drugiej stronie stołu naprzeciwko Luthera dalej zdawała mu sprawozdanie z pobytu w Apple Junction. Nie było to budujące.

– Abigail może i była najładniejszą dziewczyną w tamtych stronach – zakończyła – ale na pewno nie najbardziej lubianą. Teraz rozumiem, dlaczego tak się denerwuje na myśl o odgrzebywaniu starych spraw. Jeremy Saunders będzie jej złorzeczył aż do dnia swojej śmierci. Słusznie obawiała się też zwracania uwagi na jej tytuł miss stanu Nowy Jork, bo starsi mieszkańcy znowu zaczną opowiadać, jak to składali się po dwa dolce, aby ubrać ją do Atlantic City, a Abby uciekła w pośpiechu. Miss Apple Junction! O, pokażę ci jej zdjęcie. Luther aż zagwizdał na jego widok.

– Trudno uwierzyć, że ta kolubryna mogła być jej matką. – Zastanowił się nad uwagą Pat. – W porządku. Nie można się dziwić, że chce zapomnieć o wszystkim i wszystkich z tego miasteczka. Wydawało mi się, że potrafisz zdobyć jakieś ciekawe materiały ukazujące jej ludzkie oblicze.

– Zrobimy z tego króciutki film. Na dalszym planie widoczki z miasta, szkoła, dom, w którym dorastała, następnie wywiad z dyrektorką szkoły, Margaret Langley, która wspomina o tym, jak Abigail jeździła do Albany na posiedzenia legislatury stanowej. Zakończymy jej zdjęciem ze szkolnej kroniki. Nie jest tego dużo, lecz zawsze to coś. Trzeba wytłumaczyć pani senator, że nie jest statkiem kosmicznym, który wylądował na Ziemi wieku dwudziestu jeden lat. Dobrze, że wyraziła chęć współpracy przy realizacji tego filmu. Mam nadzieję, że nie pozwoliliśmy jej na twórczą kontrolę.

– Na pewno nie na twórczą kontrolę, lecz ma jeszcze prawo weta. Nie zapominaj, Pat, że my nie robimy tego tylko o niej, ale razem z nią, i dobór materiału zależy przede wszystkim od jej zgody. – Luther wstał z kapy. – Jeśli koniecznie chcesz, żeby ten stolik stał pomiędzy nami…

Przeszedł naokoło, zbliżył się do Pat i ujął ją za ręce.

Zerwała się gwałtownie z krzesła, ale Pelham był szybszy. Przyciągnął do siebie.

– Jesteś piękną kobietą, kochanie.

Uniósł jej brodę i zaczął napierać ustami i językiem na usta Pat. Próbowała się wyrwać, lecz trzymał ją w żelaznym uścisku. Wreszcie udało jej się wbić łokcie w jego pierś.

– Puszczaj mnie! Uśmiechnął się znacząco.

– Pat, może pokażesz mi resztę domu? Trudno było się nie domyślić, o co mu chodzi.

– Jest już dość późno, ale wychodząc, możesz jeszcze zajrzeć do gabinetu i jadalni. Wolałabym, żebyś zaczekał, aż powieszą obrazy i całą resztę.

– Gdzie twoja sypialnia?

– Na górze.

– Chciałbym ją zobaczyć.

– Jeśli mam być szczera, to nawet wtedy, kiedy już zostanie urządzona, chciałabym, abyś tak myślał o pierwszym piętrze tego domu, jak musiałeś myśleć o hotelu dla dziewcząt, kiedy jako szczeniak mieszkałeś w Nowym Jorku: absolutny zakaz wstępu dla mężczyzn.

– Lepiej nie żartuj, Pat.

– Lepiej potraktujmy tę rozmowę jako żart. Jeśli nie, mogę to powiedzieć inaczej. Nie sypiam z nikim w czasie pracy ani po jej zakończeniu. Nie dziś. Nie jutro. Ani w przyszłym roku.

– Rozumiem.

Odprowadziła go do wyjścia i w holu podała mu płaszcz. Luther włożył go i uśmiechnął się kwaśno.

– Czasami ludzie, którzy, podobnie jak ty, cierpią na bezsenność, nie mogą podołać swoim obowiązkom – zauważył. – Często też dochodzą do wniosku, że lepiej się czują w jakichś zapadłych dziurach niż w dużych miastach. Czy w Apple Junction jest stacja telewizji kablowej? Może będziesz chciała to sprawdzić, Pat.

Dokładnie za dziesięć szósta Toby wszedł tylnymi drzwiami do domu Abigail w McLean, w Wirginii. Obszerna kuchnia pełna była smakowitego jedzenia. Pani senator zwykła odpoczywać, spędzając wieczór na gotowaniu. Zależnie od nastroju przyrządzała sześć lub siedem różnych przystawek, czasami zaś potrawkę z ryb lub mięsa. Kiedy indziej robiła pół tuzina różnych sosów albo biszkopty i ciasta, które rozpływały się w ustach. Później wrzucała wszystko do zamrażarki. Lecz kiedy urządzała przyjęcie, nigdy nie przyznawała się, że sama to wszystko przygotowała. Nienawidziła wszelkich skojarzeń ze słowem „kuchnia”.

Sama jadła niewiele. Toby wiedział, że prześladowało ją wspomnienie matki, biednej, starej Francey, tej jęczącej kolubryny, której klocowate nogi utrzymywały się na tłustych kostkach i stopach tak rozczłapanych, że trudno było znaleźć dla niej obuwie.

Toby mieszkał nad garażem. Prawie każdego rana przychodził do domu, aby zaparzyć kawę i wycisnąć świeży sok. Po odwiezieniu pani senator do biura robił sobie porządne śniadanie i, jeśli nie był jej potrzebny, grał w pokera.

Teraz weszła do kuchni, wpinając w klapę marynarki złotą półokrągłą broszkę. Miała na sobie szkarłatny kostium, który podkreślał jej niebieskie oczy.


– Wyglądasz wspaniale, Abby – powiedział Toby.

Uśmiech przemknął po jej twarzy. Gdy Abigail miała wygłosić mowę w Senacie, zawsze taka była – zdenerwowana do tego stopnia, że potrafiła wybuchnąć, jeśli coś szło nie tak, jak chciała.

– Nie traćmy czasu na kawę – warknęła.

– Masz mnóstwo czasu – zapewnił ją Toby spokojnie. – Zawiozę cię tam na szóstą trzydzieści. Wypij kawę. Wiesz, jaka się robisz bez niej okropna.

Potem wstawił obie filiżanki do zlewu, wiedząc, że szefowa byłaby zła, gdyby jeszcze chciał je myć.

Samochód stał przed frontowym wejściem. Kiedy Abby poszła po płaszcz i teczkę, Toby szybko wybiegł i włączył ogrzewanie w aucie.

Dziesięć po szóstej wyjechali na główną drogę. Nawet jak na dzień, w którym miała przemawiać, Abby była bardzo spięta. Poprzedniego wieczoru poszła wcześnie spać. Toby zastanawiał się, czy zdołała usnąć.

Usłyszał, że westchnęła i zatrzasnęła teczkę.

– Skoro do tej pory nie wiem, co mam powiedzieć, równie dobrze mogę o tym zapomnieć – oświadczyła. – Jeśli ten cholerny budżet nie zostanie wreszcie uchwalony, obrady przeciągną się do Bożego Narodzenia. Na pewno jednak nie pozwolę na cięcia w programach dodatkowych dotacji społecznych.

Toby zobaczył w tylnym lusterku, jak Abby nalała sobie kawy z termosu. Z jej zachowania wiedział, że była już gotowa.

– Czy pani senator dobrze wypoczęła ostatniej nocy? – Raz na jakiś czas, nawet kiedy byli sami, nazywał ją „panią senator”. To jej przypominało, że, bez względu na wszystko, wiedział, gdzie jego miejsce.

– Nie. Zaczęłam się zastanawiać nad tym programem telewizyjnym. Głupio zrobiłam, że dałam się namówić. Czuję w kościach, że to będzie niewypał.

Toby zmarszczył brwi. Miał szacunek dla kości Abigail. Jeszcze nie powiedział jej, że Patricia Traymore mieszka w domu Dcana Adamsa. Na pewno bardzo by się zaniepokoiła. Teraz nie wolno jej denerwować. Ale kiedyś będzie musiała się dowiedzieć. To się wyda. Toby z odrazą pomyślał o programie.


Pat nastawiła budzik na piątą. Kiedy zaczęła pracować w telewizji, zauważyła, że spokój i opanowanie pomagają jej w skoncentrowaniu się na pracy. Wciąż pamiętała o tym, jak bardzo się martwiła, kiedy pędziła bez tchu na wywiad z gubernatorem Connecticut i uświadomiła sobie, że zapomniała wszystkie tak pieczołowicie przygotowane pytania.

Wydawało się, że po Apple Motel dobrze będzie położyć się w szerokim, wygodnym łóżku. Nie potrafiła jednak spokojnie zasnąć; cały czas myślała o zajściu z Lutherem Pelhamem. W dziale wiadomości telewizyjnych było wielu mężczyzn, którzy uważali, że muszą się tak zachowywać, a niektórzy potrafili się mścić, jeśli zostali odrzuceni.

Ubrała się szybko; włożyła czarną wełnianą sukienkę z długimi rękawami i zamszowym stanikiem. Zapowiadał się kolejny wietrzny dzień, jakich wiele już było w tym miesiącu.

Brakowało kilku podwójnych okien. Po północnej stronie domu brzęczały szyby, gdy wiatr zaczynał zawodzić.

Pat stanęła na podeście schodów.

Zawodzenie przybrało na sile. Aż nagle stało się płaczem dziecka. Zbiegłam na dół po schodach. Byłam tak przerażona i płakałam…

Poczuła lekki zawrót głowy i musiała chwycić się poręczy. Zaczyna się, pomyślała gorączkowo. To naprawdę powraca.

W drodze do biura pani senator Pat czuła się rozbita, daleka od rzeczywistości. Nie mogła się uwolnić od przytłaczającego strachu, wywołanego przelotnym wspomnieniem.

Czego się teraz obawiam?

Ile widziałam z tego, co wydarzyło się tamtej nocy?


Philip Buckley czekał już na nią w biurze, gdy przyjechała. W szarości wczesnego poranka wydawało się, że jest jeszcze bardziej wrogo nastawiony niż poprzednio. Czego on się boi? – zastanawiała się Pat. Można by pomyśleć, że jestem agentem obcego wywiadu. Powiedziała mu o tym.

W jego ledwie dostrzegalnym, zimnym uśmiechu nie dostrzegła rozbawienia.

– Gdybyśmy uważali panią za agenta obcego wywiadu, nie byłoby pani tutaj – skomentował. – Pani senator powinna przybyć lada moment. Może chce pani zerknąć na jej dzisiejszy rozkład zajęć. To pozwoli pani zobaczyć, jak jest obciążona pracą. – Spojrzał jej przez ramię, gdy czytała zapełnione stronice. – Musimy przesunąć terminy spotkań co najmniej z trzema osobami z tej listy. Pomyśleliśmy, że jeśli będzie pani po prostu siedzieć w senatorskim biurze i obserwować, to zdoła pani wybrać te fragmenty dnia, które nadadzą się do programu. Oczywiście, nie może pani być obecna przy poufnych rozmowach. Kazałem wstawić dla pani biurko do gabinetu szefowej. W ten sposób nie będzie się pani rzucała w oczy.


– Myśli pan o wszystkim – zauważyła Pat. – A teraz bardzo proszę o piękny, szeroki uśmiech. Musi pan się uśmiechać, kiedy zaczniemy kręcić.

– Zostawiam swój uśmiech na chwilę, gdy obejrzę ostateczną, gotową wersję programu – odparł, ale wyglądał już na bardziej odprężonego.

Po kilku minutach nadeszła Abigail.

– Bardzo się cieszę, że jesteś – powiedziała do Pat. – Nie mogliśmy cię złapać i myśleliśmy, że wyjechałaś z miasta.

– Wczoraj wieczorem dostałam pani wiadomość.

– Och, Luther nie był pewny, czy będziesz osiągalna.

A więc oto powód tej krótkiej indagacji, pomyślała dziennikarka, pani senator chce się dowiedzieć, gdzie byłam. Pat nie zamierzała jej nic mówić.

– Będę pani cieniem aż do ukończenia tego programu – oświadczyła. Jeszcze będzie mnie pani miała dosyć.

Jej rozmówczyni nie wyglądała na udobruchaną.

– Muszę mieć możliwość natychmiastowego kontaktu z tobą. Luther wspominał, że chcesz omówić ze mną jeszcze kilka spraw. Przy tak napiętym planie zajęć często nie wiem z góry, kiedy będę miała wolny czas. A teraz do roboty.

Pat podążyła za Abigail do gabinetu i starała się zwracać na siebie jak najmniej uwagi. Po chwili pani senator przeprowadziła poważną rozmowę z Philipem. Jeden z raportów, które położył na jej biurku, był spóźniony. Ostro zażądała podania przyczyny opóźnienia.

– Miał być przygotowany na zeszły tydzień.

– Dane liczbowe nie zostały zestawione.

– Dlaczego?

– Po prostu nie było czasu.

– Jeśli nie ma czasu w dzień, jest jeszcze wieczór – oświadczyła oschle Abigail. – Jeśli ktoś z mojego personelu myśli w czasie pracy tylko o tym, kiedy się ona skończy, chcę o tym wiedzieć.

Rozmowy zaczęły się o siódmej. Podziw Pat dla pani senator rósł przy każdej następnej osobie wchodzącej do biura.

Lobbyści przemysłu naftowego, ochrony środowiska, zasiłków dla weteranów. Spotkanie poświęcone omówieniu kosztów w budownictwie. Przedstawiciel Izby Skarbowej, zgłaszający szczególne zastrzeżenia wobec proponowanego zwolnienia od podatku osób przeciętnie zarabiających. Delegacja sędziwych obywateli protestujących przeciwko redukcji etatów w opiece socjalnej.

Kiedy Senat zebrał się na obrady, Pat poszła na salę razem z Abigail i Philipem. Nie miała przyznanego miejsca za podwyższeniem w sektorze dla dziennikarzy i usiadła na galeryjce dla gości. Obserwowała panią senator, która wychodząc z szatni, witała się z każdym po drodze; była teraz uśmiechnięta i odprężona. Znajdowali się tam najprzeróżniejsi ludzie – wysocy i niscy, trupio chudzi i zaokrągleni, jedni kudłaci, inni starannie uczesani, niektórzy łysi. Czterech czy pięciu miało wygląd profesorów college’u.

Były jeszcze dwie kobiety pełniące funkcję senatorów: Claire Lawrence z Ohio i Phyllis Holzer z New Hampshire, wybrana w burzliwej atmosferze jako kandydatka niezależna.

Pat szczególnie zainteresowała się Claire Lawrence. Młodsza pani senator z Ohio była ubrana w trzyczęściową niebieską garsonkę zrobioną na drutach, która świetnie leżała na jej szczupłej figurze. Ciemne, przyprószone siwizną włosy zachowały delikatny wygląd dzięki naturalnej fryzurze, która okalała i łagodziła jej kanciastą twarz. Pat zwróciła uwagę na to, że koledzy senatorowie witali ją z prawdziwą przyjemnością: wybuchy śmiechu towarzyszyły każdemu pozdrowieniu. Claire Lawrence była godna uwagi; bystra, zazwyczaj łagodziła spory dotyczące zaistniałych problemów, nie zacierając przy tym istoty danej sprawy.

W swoim notatniku Pat zanotowała pośpiesznie „humor” i podkreśliła to słowo. Abigail słusznie uważano za poważną i zaangażowaną. W programie powinno się znaleźć kilka starannie dobranych pogodnych fragmentów.

Długi, natarczywy dzwonek wezwał senatorów do zajęcia miejsc. Senator senior z Arkansas przewodniczył obradom w zastępstwie chorego wiceprezydenta. Kiedy posiedzenie zostało oficjalnie otwarte, przewodniczący udzielił głosu pani senator senior z Wirginii.

Abigail wstała i bez śladu zdenerwowania ostrożnie włożyła okulary w niebieskiej oprawce. Włosy miała zaczesane do tyłu w prosty kok, który podkreślał jej szlachetny profil i szyję.

– Oto dwa z najbardziej znanych zdań z Biblii – powiedziała. – „Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione!”. W ostatnich latach nasz rząd pochopnie i za dużo dawał i dawał. A potem zabierał i zabierał. Niewielu jednak błogosławi jego imię. Myślę, że każdy odpowiedzialny obywatel zgodzi się, iż gruntowny przegląd programów dodatkowych dotacji socjalnych był konieczny. Ale teraz nadszedł czas, abyśmy przyjrzeli się temu, co zrobiliśmy. Twierdzę, że operacja była zbyt radykalna, a cięcia zbyt drastyczne. Uważam, że nadszedł czas, aby reaktywować wiele programów o dotacjach dla obywateli. Mają prawo oczekiwać pomocy od państwa. Nikt z Izby nie będzie kwestionował tego, że każdy człowiek w kraju ma prawo domagać się mieszkania i jedzenia…


Abigail była świetnym mówcą. Jej wystąpienie zostało starannie przygotowane, poparte oficjalnymi danymi, ubarwione stosownymi anegdotami, aby podtrzymać uwagę nawet fachowców.

Mówiła godzinę i dziesięć minut. Oklaski były długie i szczere. Kiedy senatorzy zasiedli na miejscach, Pat zauważyła lidera partii większości, który pośpieszył do Abigail z gratulacjami.

Pat czekała z Philipem na panią senator, która w końcu zdołała się oderwać od innych senatorów i gości tłoczących się wokół. Razem ruszyli z powrotem do biura.

– Dobrze wypadłam, prawda? – zapytała Abigail, ale było to raczej stwierdzenie niż pytanie.

– Świetnie, pani senator – zapewnił ją szybko Philip.

– Pat? – Abigail spojrzała na nią.

– Żałowałam, że nie mogę tego nagrać – przyznała uczciwie Pat. – Chciałabym zamieścić fragmenty tego przemówienia w programie.

Zjedli lunch w biurze. Abigail zamówiła tylko jajko na twardo i czarną kawę. Cztery razy przerywano jej pilnymi telefonami. Raz zadzwoniła dawna ochotniczka z kampanii wyborczej.

– Jasne, Maggie – powiedziała Abigail. – Nie, nie przeszkadzasz mi. Dla ciebie zawsze znajdę czas, wiesz o tym. Co mogę dla ciebie zrobić?

Pat przyglądała się, jak twarz pani Jennings tężeje, a czoło przecina bruzda.

– To znaczy, kazali ci zabrać matkę ze szpitala, choć ona nie może nawet unieść głowy z poduszki?… Rozumiem. Myślisz o jakichś prywatnych klinikach?… Sześć miesięcy trzeba czekać. A co ty masz zrobić przez te sześć miesięcy… Maggie, oddzwonię do ciebie. – Z trzaskiem rzuciła słuchawkę na widełki. – Takie sprawy doprowadzają mnie do wściekłości. Maggie musi sama wychowywać trójkę dzieci. Pracuje dodatkowo w soboty, a teraz każą jej zabrać ze szpitala starą, ciężko chorą matkę Philip, znajdź mi Arnolda Pritcharda. I nie obchodzi mnie, czy je gdzieś dwugodzinny lunch. Szybko!

Po piętnastu minutach pani senator odebrała telefon, na który czekała.

– Miło cię słyszeć, Arnoldzie… Cieszę się, że u ciebie wszystko dobrze… Nie, u mnie nie za dobrze. Prawdę mówiąc, jesiem dość zdenerwowana. – W ciągu pięciu minut zakończyła rozmowę, konkludując: -Tak, zgadzam się. Willows wydaje się idealnym miejscem. Jest wystarczająco blisko, żeby Maggie nie musiała poświęcać całej niedzieli na dojazd w odwiedziny. I wiem, że mogę na ciebie liczyć, Arnoldzie, że dopilnujesz, aby ta staruszka tam się znalazła… Tak, po południu wyślij po nią karetkę do szpitala. To będzie duża ulga dla Maggie. – Abigail mrugnęła do Pat, odkładając słuchawkę. – To jest ta strona mojej pracy, którą lubię – powiedziała. – Nie powinnam tracić czasu, aby osobiście dzwonić do Maggie, ale chcę… – Szybko wykręciła numer. – Halo, Maggie. Wszystko w porządku.

Maggie będzie gościem programu, zdecydowała Pat. Między drugą i czwartą odbywały się obrady Komitetu do spraw Ochrony Środowiska. W trakcie obrad Abigail wdała się w dyskusję z jednym z przemawiających i cytowała fragmenty ze swojego raportu. Mężczyzna powiedział:

– Pani senator, to błędne dane. Myślę, że ma pani stary raport. Claire Lawrence także była na obradach.

– Może pomogę? – zaproponowała. – Jestem zupełnie pewna, że mam aktualne dane, które w jakiś sposób zmienią nam obraz…

Pat patrzyła, jak Abigail nerwowo wzruszyła ramionami, jak splatała i rozplatała dłonie, kiedy Claire Lawrence czytała swój raport.

Za Abigail siedziała młoda kobieta, wyglądająca na pilną pracownicę. Była to prawdopodobnie asystentka, która sporządziła zły raport. Abigail kilkakrotnie odwracała się i patrzyła na nią podczas wystąpienia Claire Lawrence. Dziewczyna była najwyraźniej bardzo zakłopotana.

Twarz miała zaczerwienioną, zaciskała usta, aby powstrzymać ich drżenie.

Wykorzystując moment, w którym Claire Lawrence skończyła, Abigail odezwała się:

– Panie przewodniczący, chciałabym podziękować pani senator Lawrence za pomoc, pragnę również przeprosić zebranych, że dostarczone mi dane były nieaktualne i zmarnowałam cenny czas obecnych tu osób. Przyrzekam, że nigdy więcej to się nie zdarzy. – Odwróciła się ponownie do swojej asystentki. Pat odczytała z ruchu ust Abigail: – Jesteś zwolniona.

Dziewczyna zsunęła się z krzesła i wyszła z sali, zalewając się łzami.

Pat aż jęknęła w duchu. Obrady były transmitowane przez telewizję – każdy, kto widział tę wymianę słów, na pewno żywi współczucie dla młodej asystentki.

Po obradach Abigail pośpieszyła do biura. Wszyscy wiedzieli, co się stało. Sekretarki i asystentki nie śmiały wychylić głów ze swoich pokojów, gdy pani senator pędziła jak burza korytarzem. Nieszczęsna dziewczyna, która popełniła błąd, patrzyła pustym wzrokiem w okno, na próżno wycierając oczy.

– Tutaj, Philipie – wyrzuciła z siebie Abigail. – Ty także, Patricio. Powinnaś przecież wiedzieć, co się dzieje w takim wypadku.

Usiadła za biurkiem. Mimo pobladłej twarzy i mocno zaciśniętych ust dawała się zupełnie opanowana.

– Co się stało, Philipie? – zapytała podniesionym głosem.

Nawet on nie potrafił zachować zwykłego spokoju. Nerwowo przełknął ślinę, nim zaczął wyjaśniać:

– Pani senator, dziewczęta właśnie ze mną rozmawiały. Kilka tygodni temu od Eileen odszedł mąż. Z tego, co mi mówiły, zrozumiałem, że ona przeżywa poważny stres. Pracuje dla nas od trzech lat i, jak pani wie, jest jedną z naszych najlepszych asystentek. Czy nie mogłaby pani dać jej urlopu do czasu, aż się jakoś pozbiera? Ona kocha tę pracę.

– Naprawdę? Tak bardzo kocha, że pozwala, abym wyszła na idiotkę podczas obrad transmitowanych przez telewizję? Jest skończona, Philipie. Chcę, żeby za piętnaście minut już jej tu nie było. I ciesz się, że nie wylecisz razem z nią. Jeśli raport był opóźniony, do ciebie należało wyjaśnić przyczynę. Wokoło jest tylu łebskich ludzi czyhających na pracę, także moją. Sądzisz, że zamierzam zbierać wszystkie cięgi tylko dlatego, że jestem otoczona tępakami?

– Nie, pani senator – wymamrotał Philip.

– W tym biurze nie daje się drugiej szansy. Czy ostrzegałam o tym cały personel?

– Tak, pani senator.

– Więc wyjdź stąd i zrób, co ci kazałam.

O rety! – pomyślała Pat. Nie sądziłaby Philip tak miał się na baczności przed swoją szefową. Spostrzegła, że pani senator jej się przygląda.

– No cóż, Pat – powiedziała spokojnie Abigail – chyba uważasz mnie za potwora? – Nie czekała na odpowiedź. – Moi ludzie wiedzą, że jeśli mają problemy osobiste, to ja nie będę za nikogo pracowała. Obowiązkiem każdego jest zawiadomić mnie, co się dzieje, i poprosić o urlop. W ten sposób chcę uniknąć takich wpadek. Kiedy ktoś z personelu popełnia błąd, odbija się to na mnie. Pracuję zbyt ciężko i zbyt długo, żebym się miała kompromitować przez czyjąś głupotę. I wierz mi, Pat, jeśli ktoś zrobi to raz, zrobi to samo powtórnie. O Boże, jestem teraz umówiona przy schodach wejściowych na zdjęcie z drużyną skautek.

Загрузка...