Rozdział 8

Kwadrans przed drugą Margaret Langley zrobiła sobie filiżankę kawy, mimo że nie miała takiego zwyczaju, i wiedziała, że potem może jej dokuczać chory żołądek.

Jak zawsze, gdy była zdenerwowana, zaczęła, spacerując, przyglądać się zielonym aksamitnym liściom kwiatów wiszących przy oknie. Właśnie czytała sonety Szekspira, popijając kawę, kiedy zadzwoniła Patricia Traymore i zapytała, czy może ją odwiedzić.

Margaret nerwowo potrząsnęła głową. Drobna i przygarbiona, miała siedemdziesiąt trzy lata. Jej siwe włosy układały się w delikatne fale. Uczesana była w nisko upięty kok. Podłużną, raczej końską twarz upiększał wyraz łagodnej mądrości. Przy bluzce Margaret widniało odznaczenie, które dostała ze szkoły, gdy odchodziła na emeryturę. Na odznaczeniu zło ty wieniec laurowy otaczał liczbę czterdzieści pięć – lata przepracowane w szkole.

Dziesięć po drugiej zaczęła mieć nadzieję, że dziennikarka się rozmyśliła. W tej samej chwili zobaczyła jadący ulicą mały samochód. Kierowca stanął przy skrzynce na listy, prawdopodobnie sprawdzając numer domu. Margaret podeszła niechętnie do drzwi frontowych.

Pat przeprosiła za spóźnienie.

– W którymś miejscu źle skręciłam – powiedziała i z chęcią przyjęła propozycję napicia się kawy.

Margaret poczuła, że jej zdenerwowanie powoli znika. Było coś delikatnego w tej młodej dziennikarce – może to staranność, z jaką wytarła buty, zanim weszła na wyfroterowaną podłogę. Kasztanowe włosy i piękne brązowe oczy dodawały jej urody. Nie wiadomo dlaczego starsza pani spodziewała się kogoś bardzo agresywnego. Może wysłucha, kiedy jej opowiem o Eleanor, pomyślała. Napełniła filiżanki.

– Wie pani – zaczęła Margaret i uznała, że jej głos brzmi ostro i nerwowo – kiedy w Waszyngtonie zginęły pieniądze, główny problem polegał na tym, że każdy mówił o Eleanor jak o poważnym przestępcy. Czy słyszała pani kiedykolwiek o wartości rzeczy, o której kradzież została posądzona, gdy była w ostatniej klasie liceum?

– Nie – odpowiedziała Pat.

– Sześć dolarów! Życie tej dziewczyny zrujnował flakonik perfum za sześć dolarów! Czy nigdy nie zdarzyło się pani wyjść ze sklepu, bezwiednie trzymając w ręku coś, co zamierzała pani kupić?

– Kilka razy – przyznała się dziennikarka. – Ale przecież nikogo nie oskarżono by o kradzież, gdy przez roztargnienie wyniósł ze sklepu rzecz za sześć dolarów.

– Owszem, jeśli w mieście trwa seria drobnych kradzieży. Sklepikarze byli uzbrojeni, a prokurator okręgowy poprzysiągł przykładnie ukarać następną złapaną osobę.

– I Eleanor była następna? -Tak.

Na czole Margaret pojawiły się kropelki potu. Zaniepokojona Patricia zauważyła, że twarz staruszki gwałtownie poszarzała.

– Pani Langley, źle się pani czuje? Może podać szklankę wody? Jej rozmówczyni potrząsnęła głową.

– Nie trzeba, to przejdzie. Muszę tylko chwilę odczekać. Siedziały w milczeniu, aż cera pani Langley odzyskała swój zwykły wygląd.

– Już lepiej. Chyba mówienie o Eleanor tak mnie denerwuje. Widzi pani, sędzia ukarał ją dla przykładu; została wysłana do domu poprawczego na trzydzieści dni. Kiedy stamtąd wyszła, była bardzo zmieniona. Stała się inną dziewczyną. Są ludzie, którzy nie potrafią znieść takiego poniżenia. Rozumie pani, nikt, oprócz mnie, jej nie wierzył. Ja znam młodzież. Ona nie była odważna. Należała do osób, które nigdy nie żuły gumy na lekcjach, nigdy nie rozmawiały, gdy nauczyciel na chwilę wyszedł z klasy, nie ściągały na klasówkach. Była nie tylko dobrą dziewczyną. Była po prostu z natury bojaźliwa.

Margaret Langley coś ukrywała, Pat to czuła. Wysunęła się lekko do przodu i łagodnym głosem zauważyła:

– Czegoś jeszcze brakuje w pani opowiadaniu. Usta starej nauczycielki zadrżały.

– Eleanor miała za mało pieniędzy, żeby zapłacić za perfumy. Tłumaczyła, że chciała poprosić o ich zapakowanie i odłożenie. Tamtego wieczoru szła na urodziny. Sędzia jej nie uwierzył.

Ani ja, pomyślała Pat. Było jej przykro, że nie przyjmuje wytłumaczenia, w które pani Langley wierzyła z taką mocą. Patrzyła, jak dawna dyrektorka przykładała rękę do gardła, jakby chciała uspokoić przyspieszone tętno.

– Ta miła dziewczyna przychodziła do mnie wieczorami – ze smutkiem ciągnęła Margaret – ponieważ wiedziała, że jestem jedyną osobą, która jej wierzy. Kiedy skończyła szkołę, napisałam do Abigail i zapytałam, czy nie mogłaby zatrudnić tej dziewczyny w swoim biurze.

– Czyż nie jest prawdą, że senator Jennings dała szansę Eleanor, zaufała jej, a ona ukradła pieniądze z funduszu wyborczego?

Na twarzy Margaret pojawiło się znużenie. Wyglądała na zgnębioną.

– Miałam wtedy roczny urlop naukowy i podróżowałam po Europie. Kiedy wróciłam, było już po wszystkim. Eleanor została skazana, wysłana do więzienia i tam przeszła załamanie nerwowe. Umieszczono ją na oddziale psychiatrycznym szpitala więziennego. Pisałam do niej regularnie, lecz nie odpowiedziała na żaden z moich listów. Z tego, co zrozumiałam, została potem zwolniona ze względu na słabe zdrowie, ale tylko pod warunkiem, że dwa razy w tygodniu będzie zgłaszała się do kliniki. Pewnego dnia po prostu zniknęła. Było to dziesięć lat temu.

– I nigdy już do pani nie napisała?

– No… nie… – Margaret wstała. – Przepraszam, czy chciałaby pani jeszcze kawy? Dzbanek jest pełny. Ja sobie naleję. Wprawdzie nie powinnam, ale się napiję. – Próbując się uśmiechać, Margaret przeszła do kuchni. Pat wyłączyła magnetofon. Na pewno dostała jakąś wiadomość od niej, pomyślała, i nie potrafi skłamać. Kiedy pani Langley wróciła, Pat zapytała delikatnie:

– Co dzieje się teraz z Eleanor?

Margaret postawiła na stole dzbanek z kawą i podeszła do okna. Czy skrzywdzi Eleanor, zawierzając Pat Traymore? Może dzięki temu dziennikarka wpadnie na trop prowadzący do Eleanor?

Jakiś samotny wróbel przeleciał za oknem i smutno przysiadł na obłożonej gałęzi wiązu rosnącego przy podjeździe. Margaret zdecydowała się nagle. Zaufa Patricii Traymore, pokaże jej listy, powie, w co wierzy. Odwróciła się i napotkała pełen niepokoju wzrok Pat.

– Chcę pani coś pokazać – powiedziała.

Podeszła do stołu, trzymając w każdej ręce po jednej kartce złożonego papieru listowego.

– Napisała do mnie dwa razy. Ten list – wyciągnęła prawą rękę – został napisany w dniu domniemanej kradzieży. Niech pani to przeczyta, niech pani tylko przeczyta.

Kremowy papier listowy był tak pognieciony, jakby ktoś go ciągle trzymał w dłoniach. Pat zerknęła na datę. List miał jedenaście lat. Przeczytała go pobieżnie. Eleanor wyrażała nadzieję, że pani Langley dobrze się bawiła Europie; pisała, że dostała awans i że praca bardzo jej się podoba. Uczęszczała na zajęcia z malarstwa na George Washington University i szły jej bardzo dobrze. Właśnie wróciła z popołudnia spędzonego w Baltimore. Miała im zrobić szkic jakiegoś krajobrazu z wodą i wybrała zatokę Chesapeake. Pani Langley podkreśliła jeden akapit. Było w nim napisane:


Ledwie tam zdążyłam. Musiałam biegać za sprawami senator Jennings. Zostawiła swój brylantowy pierścionek w biurze wyborczym i myślała, że jest schowany w sejfie. Ale tam go nie było, a ja ledwo zdążyłam na autobus.


To miał być dowód? – pomyślała Pat. Jej oczy spotkały się z pełnym nadziei spojrzeniem Margaret.

– Nie rozumie pani? Eleanor napisała do mnie tego wieczoru, kiedy jakoby została popełniona kradzież. Po co wymyślałaby tę historię?.

Pat nie wiedziała, jak w najmniej przykry sposób powiedzieć to, co musiała:

– Może chciała zapewnić sobie alibi.

– Jeśli chce się zapewnić sobie alibi, nie pisze się do kogoś, kto może dostać ten list po kilku miesiącach – odparła z przekonaniem Margaret. Po chwili westchnęła ciężko. – No cóż, próbowałam. Mam tylko nadzieje, że będzie pani tak dobra i nie zechce się grzebać w tej smutnej sprawie. Eleanor pewnie próbuje jakoś ułożyć sobie życie i zasługuje na to, aby ją zostawić w spokoju.

Pat spojrzała na drugi arkusik, który Margaret trzymała w ręku.

– Napisała do pani po swoim zniknięciu?

– Tak, ten list przyszedł trzy lata temu.

Pat wzięła go do ręki. Litery było słabo widoczne, a papier tani.


Droga Pani Langley. Proszę zrozumieć, że nie powinnam utrzymywać kontaktów ze swoimi dawnymi znajomymi. Jeśli mnie znajdą, to trafię z powrotem do więzienia. Przysięgam Pani, że nie wzięłam tych pieniędzy. Byłam bardzo chora, ale staram się odbudować swoje życie. Zdarzają się dobre dni. Powoli zaczynam wierzyć, że znowu będzie wszystko w porządku. Kiedy indziej jestem tak przerażona, tak się boję, że ktoś mnie rozpozna. Często o Pani myślę. Kocham Panią i bardzo za Panią tęsknię.


Podpis Eleanor był chwiejny, litery nierówne – całkowity kontrast z porządnym i ładnym charakterem pisma w poprzednim liście. Pat musiała wykorzystać cały swój dar przekonywania, żeby uzyskać od Margaret zgodę na zabranie obu listów.

– Zamierzam przedstawić tę sprawę w naszym programie – tłumaczyła – ale jeśli nawet Eleanor zostanie rozpoznana i ktoś doniesie o niej policji, będziemy mogli przywrócić jej zwolnienie warunkowe. Wtedy nie musiałaby się ukrywać do końca życia.

– Bardzo chciałabym ją jeszcze zobaczyć – wyszeptała Margaret. Łzy zalśniły w jej oczach. – Była dla mnie najbliższą osobą, prawie jak własne dziecko. Proszę zaczekać, pokażę pani jej zdjęcie.

Na najniższej półce biblioteczki leżały sterty kronik szkolnych.

– Mam ich tyle, ile lat przepracowałam w szkole – wyjaśniła staruszka. – Ale kronikę, w której jest Eleanor, trzymam na wierzchu. – Przerzuciła szybko kilka kartek. – Skończyła szkołę siedemnaście lat temu. Czyż nie jest urocza?

Dziewczyna na zdjęciu miała delikatne mysie włosy i miły, niewinny uśmiech. Podpis brzmiał:

Eleanor Brown. Hobby: malarstwo. Ambicje: sekretarka. Kółka zainteresowań: chór. Uprawiany sport: jazda na wrotkach. Przewidywania: prawa ręka kierownika, wyjdzie młodo za mąż, dwójka dzieci. Ulubiona rzecz: perfumy Soir de Paris.


– Mój Boże, jakież to okrutne – zauważyła Pat.

– No właśnie. Dlatego chciałam, aby stąd wyjechała. Pat potrząsnęła głową i spojrzała na pozostałe kroniki.

– Chwileczkę – powiedziała. – Czy nie ma pani przypadkiem kroniki, w której jest coś o senator Jennings?

– Oczywiście. Zobaczmy, to będzie gdzieś tutaj.

Kolejna książka, którą sprawdziła Margaret, leżała po prawej stronie. Na tej fotografii Abigail była ostrzyżona na pazia; włosy sięgały jej do ramion. Na ustach miała delikatny uśmiech, jakby podporządkowała się bezwzględnie poleceniom fotografa. Jej szeroko otwarte duże oczy patrzyły spokojnie i tajemniczo. Podpis pod zdjęciem brzmiał:


Abigail Foster (Abby). Hobby: obserwacja obrad legislatury stanowej. Ambicje: zostać politykiem. Kółka zainteresowań: klub dyskusyjny. Przewidywania: zostanie delegatką do legislatury stanowej z Apple Junction. Ulubiona rzecz: każda książka z biblioteki.


– Delegatka do legislatury stanowej! – wykrzyknęła Pat. – To wspaniałe! Pół godziny później wychodziła z kroniką nauczycielki pod pachą, wsiadając do samochodu zdecydowała, że przyśle tu ekipę z kamerą, żeby mieć materiał filmowy z miasteczka: Main Street, dom Saundersów, liceum i drogę do Albany. W czasie tego filmu senator Jennings opowiedziałaby krótko o dorastaniu w Apple Junction i wczesnym zainteresowaniu się polityką. Ten fragment kończyłby się zdjęciem pani senator w koronie miss stanu Nowy Jork oraz fotografią z kroniki szkolnej wraz komentarzem, że decyzja o wyjeździe do Radcliffe zamiast do Atlantic City, była najważniejsza w jej życiu.

Z nieznanym i niepokojącym uczuciem, że w jakiś sposób upiększa całą tę opowieść, Pat jeździła z godzinę po mieście, wynotowując miejsca, które chciała sfilmować. Potem uregulowała rachunek w Apple Motel, jechała do Albany, oddała wypożyczony samochód i z ulgą weszła na pokład samolotu odlatującego do Waszyngtonu.

Загрузка...