Rozdział 12

Na podjeździe stały dwa samochody policyjne z migającymi światłami, a nimi przyjechał jakiś trzeci. Byle tylko nie prasa, modliła się w duchu. Ale to była prasa.

Zrobiono zdjęcia wybitej szyby; policja przeszukała teren przy domu, zdjęła odciski palców w salonie.

Trudno było wyjaśnić sprawę kartki.

– Była do czegoś przypięta. – Oficer śledczy wskazał na ślady. Gdzie pani ją znalazła?

– Tutaj, przy kominku. – Było to wystarczająco prawdziwe. Podszedł do niej dziennikarz z „Tribune” i poprosił o pokazanie kartki.

– Wolałabym, żeby nie stało się to sprawą publiczną – upierała się Pat. Wreszcie jednak pozwoliła mu ją przeczytać.

– Co to znaczy „ostatnie ostrzeżenie”? – zapytał oficer śledczy. – Czy ktoś już pani groził?

Nie wspominając o „tym domu”, opowiedziała im o dwóch telefonach i o liście, który znalazła pierwszej nocy.

– Kartka nie jest podpisana – zauważył policjant. – Gdzie pani ma tamten list?

– Wyrzuciłam go. Także nie był podpisany.

– Ale ów człowiek przez telefon nazwał siebie aniołem zemsty?

– Powiedział coś takiego: „Jestem aniołem miłosierdzia, wybawienia i zemsty”.

– Jakbym słyszał wariata – skomentował śledczy i spojrzał na nią przenikliwie. – To ciekawe, że tym razem zadał sobie trud, żeby się włamać. Dlaczego znowu nie wsunął koperty pod drzwiami?

Skonsternowana Pat patrzyła na dziennikarza piszącego coś w notesie.

Wreszcie policja mogła już odjechać. Wszystko w salonie było pokryte proszkiem do zdejmowania odcisków palców. Drzwi prowadzące na taras zostały związane drutem, który miał być usunięty dopiero po wstawieniu szyby.

Pat nie była w stanie pójść spać. Sprzątnięcie salonu pomogłoby jej się uspokoić. W czasie pracy ciągle miała przed oczami okaleczoną lalkę.

Dziecko wbiegło do pokoju… podreptało do kominka… potknęło się o coś miękkiego, dłonie miało mokre i lepkie… Spojrzało w górę i zobaczyło…

Co zobaczyłam? – To pytanie dręczyło Pat. Co zobaczyłam?

Pracowała zamyślona, ścierając wstrętny, mazisty proszek, a potem irchową ściereczką nasączoną oliwą czyściła piękne, stare drewniane stoły, porządkowała drobiazgi, podnosiła i przesuwała meble. Na dywanie widniały resztki stopionego śniegu i błota z butów policjantów.

Co zobaczyłam?

Zaczęła ustawiać meble na swoje miejsca. Nie, nie tutaj; tamten stolik powinien stać pod krótszą ścianą, tamta lampka na fortepianie, głęboki fotel przy drzwiach na taras.

Gdy skończyła, zdała sobie sprawę z tego, co robiła.

Fotel. Ci z firmy przewozowej postawili go za blisko fortepianu.

Wbiegła z holu do pokoju. Krzyczała: „Tatusiu, tatusiu”… Potknęła się o ciało matki. Jej matka krwawiła. Spojrzała w górę, a potem…

A potem była już tylko ciemność…

Dochodziła prawie trzecia. Nie mogła myśleć o tym dłużej tej nocy. Była wyczerpana i bolała ją noga. Każdy zauważyłby, że utyka, gdy wlokła za sobą opróżniony odkurzacz z powrotem do składziku i szła na górę.


O ósmej zadzwonił telefon. Dzwonił Luther Pelham. Mimo że bardzo śpiąca, Pat wyczuła wściekłość w jego głosie.

– Pat, dowiedziałem się, że dziś w nocy było u ciebie włamanie. Nic ci się nie stało?

Zamrugała powiekami, starając się odpędzić sen.

– Nic – odrzekła.

– Znalazłaś się na pierwszej stronie „Tribune”. No i nagłówek: „Życie samotnej dziennikarki w niebezpieczeństwie”. Pozwól, że przeczytam ci pierwszy akapit: „Włamanie do domu w Georgetown to ostatnia z serii dziwacznych pogróżek, otrzymanych przez znaną dziennikarkę telewizyjną, Patricię Traymore. Pogróżki dotyczą programu dokumentalnego «Syl-wetka senator Abigail Jennings», który panna Traymore realizuje i przedstawi w następną środę na antenie Potomac Cable”. Takiej właśnie – reklamy potrzebuje Abigail!

– Przepraszam – wyjąkała Pat. – Starałam się trzymać tego dziennikarza z daleka od kartki.

– Nie przyszło ci do głowy, żeby zadzwonić do mnie, zamiast na policję? Szczerze mówiąc, uważałem cię za mądrzejszą, niż okazało się to dzisiejszej nocy. Mogliśmy zatrudnić prywatnych detektywów, żeby obserwowali twój dom. To pewnie jakiś nieszkodliwy wariat, ale Waszyngton natychmiast zacznie nurtować pytanie: kto tak bardzo nienawidzi Abigail?

Miał rację.

– Przepraszam – powtórzyła Pat i dodała: – W każdym razie, gdy nagle uświadamiasz sobie, że ktoś się włamał do twojego domu, i zastanawiasz się, czy jakiś wariat nie stoi dwa kroki od ciebie na tarasie, to uważam, że całkiem naturalną reakcją jest wezwanie policji.

– Nie ma sensu dłużej o tym dyskutować, skoro i tak nic nie poradzimy na to, co się już stało. Czy obejrzałaś filmy Abigail?

– Tak, znalazłam świetny materiał.

– Nie mówiłaś jej, że byłaś w Apple Junction?

– Nie.

– I lepiej, żebyś nie mówiła! Brakuje tylko, żeby teraz o tym usłyszała!

Luther bez pożegnania odłożył słuchawkę.


Arthur miał zwyczaj chodzić o ósmej do piekarni po świeże bułki, a potem do kiosku po poranną gazetę. Dzisiaj odwrócił ten rytuał. Koniecznie chciał zobaczyć, czy w gazecie będzie coś o włamaniu i najpierw poszedł do kiosku.

Było, dokładnie na pierwszej stronie. Czytał artykuł, rozkoszując się każdym słowem, a pod koniec, rozczarowany, zmarszczył czoło. Nie napisali nic o lalce. Przez nią chciał dać do zrozumienia, że w tym domu został zadany gwałt i teraz może się to powtórzyć.

Kupił dwie bułki i cofnął się o trzy bloki do nędznego domu; wszedł do ponurego mieszkania na pierwszym piętrze. Kilometr dalej była już King Street z drogimi sklepami i restauracjami, ale w sąsiedztwie stały odrapane, walące się rudery.

Drzwi w pokoju Glorii były otwarte. Ona sama miała na sobie jasnoczerwony sweter i dżinsy. Ostatnio przyjaźniła się z koleżanką z biura, bezwstydną dziewuchą, która nauczyła ją makijażu i namówiła na obcięcie włosów.

Gloria nie spojrzała w górę, ale musiała słyszeć, jak wchodził. Arthur westchnął. Córka zaczęła odnosić się do niego z rezerwą, nawet z niecierpliwością. Tak jak ostatniego wieczoru, kiedy próbował jej opowiedzieć, z jakim trudem stara pani Rodriguez usiłowała połknąć swoje lekarstwo i jak musiał rozkruszyć tabletkę i podać ją staruszce z odrobiną chleba, aby nie poczuła tego smaku. Gloria przerwała mu wtedy:

– Ojcze, czy nie moglibyśmy porozmawiać o czymś innym niż dom opieki?

A potem poszła do kina z koleżankami z pracy. Arthur położył bułki na talerzach i nalał kawę.

– Śniadanie na stole! – zawołał.

Gloria wpadła do kuchni. Była w płaszczu, przez ramię przewiesiła torebkę, jakby już dłużej nie mogła czekać.

– Dzień dobry – powiedział łagodnie. – Moja mała dziewczynka ślicznie dziś wygląda.

Gloria się nie uśmiechnęła.

– Jak było w kinie? – zapytał.

– Film był dobry. Słuchaj, nie przynoś już dla mnie bułek ani muffinów. Będę jadła ze wszystkimi w biurze.

Czuł się zdruzgotany. Lubił jeść z nią śniadanie przed wyjściem do pracy.

Dziewczyna musiała wyczuć jego rozczarowanie, bo spojrzała mu prosto w oczy i wyraz jej twarzy złagodniał.

– Jesteś dla mnie taki dobry – powiedziała, a w jej głosie zabrzmiała nuta smutku.

Długo po jej wyjściu siedział i tępo patrzył przed siebie. Ta noc była męcząca. Po tych wszystkich latach wrócić do tego domu, do tego pokoju i umieścić zabawkę Glorii dokładnie w tym samym miejscu, gdzie leżało dziecko… Kiedy ułożył już lalkę z podkurczoną prawą nogą przed kominkiem, niemalże był pewien, że odwróci się i znowu zobaczy nieruchome ciała mężczyzny i kobiety.

Загрузка...