Rozdział 21

Piętnaście po dziewiątej Pat i Lila w milczeniu wracały z przyjęcia od ambasadora. Kiedy znalazły się w pobliżu swoich domów, pani Thatcher odezwała się łagodnym tonem:

– Pat, nie umiem wyrazić, jak bardzo jest mi przykro.

– Ile było prawdy, a ile przesady w tym, co mówiła tamta kobieta? Muszę to wiedzieć.

W głowie błąkały się jej słowa: „nerwowo chora… długie, kościste palce… kobieciarz… Sądzimy, że ona skrzywdziła to biedne dziecko…”.

– Naprawdę muszę wiedzieć, ile jest w tym prawdy – powtórzyła.

– Pat, to wstrętna plotkarka. Doskonale wiedziała, co robi, zaczynając rozmawiać o przeszłości tego domu z felietonistką z „The Washington Tribune”.

– Myliła się, oczywiście – powiedziała Pat bezbarwnym głosem.

– Myliła?

Stały przed bramą domu Lili. Pat spojrzała przez ulicę na swój dom. Mimo że na dole zostawiła kilka świateł, ciągle sprawiał wrażenie obcego i mrocznego.

– Wiesz, jest jedna rzecz, którą dokładnie pamiętam. Kiedy tamtej nocy wbiegłam z holu do salonu, potknęłam się o ciało matki. – Odwróciła się. – Rozumiesz, co przyszło mi do głowy: nerwowo chora matka, która nagle uważa, że jestem nieznośna, i ojciec, który wpada w szał i próbuje mnie zabić. To dopiero spuścizna, co?

Lila nie odpowiedziała. Złe przeczucie, które ją nękało, teraz się nasiliło.

– Och, Kerry, tak chcę ci pomóc. Pat ścisnęła ją za rękę.

– I pomagasz mi – odrzekła. – Dobranoc.

W gabinecie mrugała czerwona kontrolka automatycznej sekretarki. Pat przewinęła taśmę. Był tylko jeden telefon.

– Mówi Luther Pelham. Teraz jest dwadzieścia po siódmej. Mamy problemy. Bez względu na to, o której godzinie wrócisz, zadzwoń do mnie. Jestem w domu pani senator pod numerem 703/555-0143. Koniecznie musimy jeszcze dzisiaj się zobaczyć.

Nagle zaschło jej w ustach; wykręciła szybko numer. Był zajęty. Trzy razy próbowała, zanim udało jej się połączyć. Odebrał Toby.

– Toby, tu Pat Traymore. Co się dzieje?

– Mnóstwo złych rzeczy. Gdzie jesteś?

– W domu.

– W porządku. Pan Pelham zostawił tu samochód, który za dziesięć minut przyjedzie po ciebie.

– Toby, co się dzieje?

– Panno Traymore, może to jest coś, co będzie pani musiała wyjaśnić pani senator.

Odłożył słuchawkę.

Pół godziny później wysłany przez Luthera służbowy samochód zajechał przed dom senator Jennings w McLean. Po drodze Pat snuła najrozmaitsze domysły, ale wszystkie jej przypuszczenia prowadziły do tego samego przygnębiającego wniosku: zdarzyło się coś, co bardzo zdenerwowało i zaniepokoiło Abigail Jennings i, cokolwiek to było, obwiniano za to Pat.

Toby otworzył jej drzwi z ponurą miną, po czym zaprowadził Pat do gabinetu. Milczące postacie siedziały wokół stołu, jakby odbywały naradę wojenną. Pat wyczuła wrogą atmosferę. Senator Jennings, z kamiennym obliczem sfinksa, wpatrywała się w nią lodowatym wzrokiem. Z prawej strony stał Philip; długie, cienkie strąki bezbarwnych włosów zwisały mu w nieładzie wokół twarzy.

Policzki Luthera Pelhama były poznaczone purpurowymi żyłkami. Wyglądał tak, jakby miał zaraz wybuchnąć.

To nawet nie rozprawa sądowa, pomyślała Pat. To inkwizycja. Moja wina została już dowiedziona. Ale jaka wina? Toby zwalił się na ostatnie krzesło przy stole, nie proponując jej, by usiadła.

– Pani senator – powiedziała Pat – dzieje się coś bardzo niedobrego i najwyraźniej ma to związek ze mną. Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, o co właściwie chodzi?

Na stole leżała gazeta. Philip jednym gestem pstryknął w nią palcami i popchnął do Pat.

– Kto dał im to zdjęcie? – zapytał zimno.

Przyjrzała się pierwszej stronie „The National Mirror”. Nagłówek brzmiał: „Czy miss Apple Junction będzie pierwszą kobietą wiceprezydentem?”. Na zdjęciu, które wypełniało całą kolumnę, stała Abigail w koronie miss Apple Junction, a obok jej matka.

W powiększeniu zdjęcie ukazywało jeszcze okrutniej ogromną sylwetkę Francey Foster. Źle skrojona sukienka we wzorek napinała się na jej otyłym ciele. Tłustym ramieniem obejmowała Abigail; dumny uśmiech dodatkowo uwydatniał podwójny podbródek.

– Widziała już pani to zdjęcie? – syknął Philip.

– Tak.

Jakie to okropne dla pani senator, pomyślała Pat. Pamiętała surową uwagę Abigail, że poświęciła ponad trzydzieści lat na to, żeby pozostawić Apple Junction daleko za sobą. Pomijając wszystkich innych, Pat zwróciła się bezpośrednio do pani Jennings:

– Czy naprawdę nie może pani uwierzyć, że nie mam nic wspólnego z opublikowaniem tego zdjęcia przez „Mirror”?

– Niech pani posłucha, panno Traymore – odpowiedział Toby – nie musi pani kłamać. Dowiedziałem się, że węszyła pani w Apple Junction i nawet dotarła do starych materiałów z gazety. Byłem u pani w domu tego dnia, gdy dzwonił Saunders. – Nie okazywał jej teraz żadnego szacunku.

– Powiedziałem pani senator, że pojechałaś do Apple Junction wbrew moim wyraźnym zakazom – zagrzmiał Luther.

Pat zrozumiała ostrzeżenie. Nie mogła powiedzieć, że szef zgodził się na jej wyjazd do rodzinnego miasteczka pani senator. Ale teraz nie miało to znaczenia. Ważna była Abigail.

– Pani senator – zaczęła – rozumiem, jak musi się pani czuć…

Te słowa podziałały jak ładunek wybuchowy. Abigail zerwała się na równe nogi.

– Czyżby? Myślałam, że wyrażam się jasno, ale powiem to jeszcze raz. Nienawidziłam każdej chwili w tej cuchnącej dziurze. Luther i Toby wreszcie powiedzieli mi o twojej wizycie, więc wiem, że widziałaś się z Jeremym Saundersem. Co ci nagadał ten gad? Że musiałam korzystać z tylnych drzwi i że moja matka była kucharką? Założę się, że tak. Wierzę, że to ty dałaś tę fotografię do druku. I wiem dlaczego. Jesteś zdecydowana przedstawić mnie na swój sposób. Podobają ci się opowieści o Kopciuszku. Dałaś mi to wystarczająco do zrozumienia w listach. I gdy byłam na tyle głupia, by dać się namówić na ten program, postanowiłaś, że musi on być zrealizowany na twoją modłę. Żeby każdy chwalił tę umiejącą trafić w sedno, wzruszającą Patricię Traymore! Nieważne, że mogłabym zapłacić za to wszystkim, na co pracowałam całe swoje życie.

– Wierzy pani w to, że wysłałabym to zdjęcie, aby jakoś pomóc swojej karierze? – Pat przenosiła wzrok z jednej osoby na drugą. – Luther, czy pani senator widziała już scenariusz programu?

– Tak, widziała.

– A scenariusz alternatywny?

– Zapomnij o nim.

– Jaki scenariusz alternatywny? – zapytał Philip.

– Błagałam Luthera, aby wykorzystać drugi scenariusz – i zapewniam, że nie ma w nim mowy o konkursie piękności ani zdjęć z niego. Pani senator, w pewnym sensie ma pani rację. Chciałabym zrealizować program według mojego pomysłu. Ale z najlepszego z możliwych powodów. Ogromnie panią podziwiałam. Kiedy do pani napisałam, nie wiedziałam, że jest szansa, iż wkrótce może pani zostać mianowana wiceprezydentem. Miałam nadzieję, że będzie pani liczącym się kandydatem w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Pat przerwała, aby zaczerpnąć tchu, i mówiła dalej: – Chciałabym, aby znalazła pani pierwszy list, który do pani wysłałam. Moje słowa nie były bez pokrycia. Jedynym pani problemem jest to, że Amerykanie uważają panią za zimną i nieprzystępną. To zdjęcie stanowi dobry przykład. Oczywiście, pani się go wstydzi. Ale proszę spojrzeć na wyraz twarzy swojej matki. Ona jest dumna z pani! Jest gruba – czy tym się pani martwi? Miliony ludzi cierpi na nadwagę, a w pokoleniu pani matki miało ją dużo więcej starszych osób. Na pani miejscu, gdybym udzielała wywiadu, powiedziałabym każdemu, kto by mnie zapytał, że był to pierwszy konkurs piękności i że wzięła pani w nim udział, ponieważ wiedziała, jak szczęśliwa będzie pani matka, jeśli jej córka wygra. Nie ma takiej matki na świecie, która by pani za to nie pokochała. Luther może pani pokazać resztę moich propozycji. Ale powiem pani jedno. Jeśli nie zostanie pani wiceprezydentem, to wcale nie z powodu tego zdjęcia, ale pani reakcji na nie i dlatego, że wstydzi się pani własnej przeszłości. Poproszę kierowcę, żeby odwiózł mnie do domu – dodała i z błyskiem w oczach odwróciła się do Luthera. – Zadzwoń do mnie rano i powiedz mi, czy chcesz jeszcze robić ten program. Dobranoc, pani senator.

Już miała wychodzić, ale zatrzymał ją głos Luthera:

– Toby, rusz tyłek i zaparz kawę. Usiądź, Pat, i uporządkujmy to wszystko.

Było wpół do drugiej, gdy Pat wróciła do domu. Przebrała się w koszulę nocną i szlafrok, zrobiła sobie herbatę, przyniosła ją do salonu i padła bez życia na kanapę.

Patrzyła na choinkę i przypomniała sobie wydarzenia minionego dnia. Jeśli wierzyć temu, co mówiła Catherine Graney, to cała opowieść o wielkiej miłości między Abigail a Willardem była kłamstwem. Jeśli wierzyć temu, co usłyszała na przyjęciu u ambasadora, to jej matka było chora nerwowo. Według senator Jennings wszystko, co powiedział Jeremy Saunders, było wierutnym łgarstwem.

To on musiał wysłać zdjęcie do „Mirror”. Taki podły czyn pasował do niego.

Przełknęła ostatni łyk herbaty i wstała. Nie ma sensu dłużej się nad tym wszystkim zastanawiać. Podeszła do choinki i wyciągnęła rękę, żeby zgasić lampki; nagle stanęła bez ruchu. Wydawało się jej, że kiedy piła sherry z Lilą, jedna z ozdób zsunęła się z gałązki na podłogę. Przywidziało mi się, pomyślała.

Wzruszyła ramionami i poszła spać.

Загрузка...