Rozdział 11

Drzwi otworzyła pokojówka i zaprowadziła ją do salonu. Pat nie wiedziała, jakiego rodzaju osoby ma się spodziewać; wyobrażała sobie Cygankę w szalu na głowie. Ale kobietę, która przyszła ją przywitać, można było po prostu określić jako sympatyczną. Była lekko zaokrąglona; miała siwe włosy, inteligentne błyszczące oczy i ciepły uśmiech.

– Patricia Traymore – powiedziała. – Tak się cieszę, że mogę panią poznać. Witam w Georgetown. – Ściskając dłoń dziennikarki, uważnie jej się przyjrzała. – Wyobrażam sobie, jak musi być pani zajęta przy programie, który pani przygotowuje. Jestem pewna, że to dopiero projekt. Jak się pani współpracuje z Lutherem Pelhamem?

– Jak na razie dobrze.

– Mam nadzieję, że będzie tak dalej.

Lila Thatcher nosiła okulary przyczepione do długiego srebrnego łańcuszka na szyi. Bez zastanowienia uchwyciła je prawą ręką i zaczęła nimi uderzać w wewnętrzną stronę lewej dłoni.

– Mogę poświęcić pani tylko kilka minut. Za pół godziny mam spotkanie, a jutro rano muszę złapać wczesny samolot do Kalifornii. Dlatego zdecydowałam się zatelefonować. Zazwyczaj tak nie robię. W każdym razie uczyniłam to ze świadomością, że nie mogę wyjechać bez ostrzeżenia pani. Czy pani wie, że dwadzieścia trzy lata temu w domu, który pani teraz wynajmuje, zostało popełnione morderstwo i samobójstwo?

– Mówiono mi o tym. – Była to odpowiedź najbliższa prawdy.

– Nie czuje pani niepokoju z tego powodu?

– Wiele domów w Georgetown musi mieć około dwustu lat. Z pewnością w każdym z nich umierali ludzie.

– To nie to samo. – Głos starszej kobiety stał się ostrzejszy i wyraźnie podenerwowany. – Mój mąż i ja sprowadziliśmy się tutaj jakiś rok przed tą tragedią. Pamiętam, jak pierwszy raz powiedziałam mężowi, że zaczynam wyczuwać ciemność w atmosferze wokół domu Adamsów. Przez następne miesiące to wrażenie pojawiało się i znikało, ale z każdym powrotem stawało się coraz silniejsze. Dean i Renée Adams byli bardzo atrakcyjną parą. On wyglądał świetnie; jeden z tych mężczyzn, którzy przyciągają innych jak magnes i stale są w centrum uwagi. Renée była inna – spokojna, powściągliwa, bardzo zamknięta w sobie. Wydawało mi |się, że poślubienie polityka to najgorsza rzecz, jaka mogła jej się przytrafić, i zgodnie z moimi przewidywaniami ich małżeństwo zaczęło się rozpadać. Ale też bardzo kochała swojego męża, a oboje byli ogromnie przywiązani do dziecka.

Pat słuchała bez ruchu.

– Kilka dni przed śmiercią wyjawiła mi, że zamierza wrócić z Kerry do Nowej Anglii. Stałyśmy naprzeciwko tego domu i doświadczyłam takiego uczucia zagrożenia, że nie potrafię tego opisać. Próbowałam ostrzec Renée. Powiedziałam, że jeśli jej decyzja jest nieodwołalna, to nie powinna czekać ani chwili dłużej. A potem było za późno. Nigdy więcej nie czułam nawet najlżejszego niepokoju, związanego z pani domem, aż do tego tygodnia. Ale teraz to wrażenie wraca. Nie wiem dlaczego, ale jest takie samo jak wtedy. Czuję ogarniającą panią ciemność. Czy może pani opuścić ten dom? Nie powinna pani w nim mieszkać.

Pat starannie sformułowała pytanie:

– Czy ma pani jakiś inny powód niż to uczucie, aby przestrzec mnie przed pozostaniem tutaj?

– Tak. Trzy dni temu moja pokojówka zauważyła jakiegoś podejrzanego mężczyznę, kręcącego się na rogu. Później zobaczyła ślady na śniegu wzdłuż tego domu. Myślałyśmy, że to jakiś włóczęga, i zawiadomiłyśmy policję. Wczoraj rano, gdy spadł świeży śnieg, też widziałyśmy ślady stóp. Ktokolwiek tu węszy, dochodzi tylko do tego wysokiego rododendronu. Stojąc za nim, każdy może obserwować pani dom, nie będąc zauważonym ani z naszych okien, ani z ulicy.

Pani Thatcher skuliła się w sobie, jakby nagle poczuła chłód. Skóra na jej twarzy była poorana głębokimi, grubymi zmarszczkami. Uważnie przyglądała się Pat. Kiedy dziewczyna na nią spojrzała, źrenice kobiety rozszerzyły się nagle; krył się w nich wyraz jakiejś tajemnej wiedzy. Gdy Pat wychodziła po kilku minutach, starsza pani wydawała się wyraźnie zdenerwowana i ponownie przynagliła ją do opuszczenia domu.


Lila Thatcher wie, kim jestem, pomyślała Pat. Nie ma żadnych wątpliwości. Poszła prosto do gabinetu i nalała sobie szklaneczkę brandy.

– Tak lepiej – mruknęła, gdy ciepło zaczęło ogarniać jej ciało. Starała się nie myśleć o ciemności na zewnątrz. Przecież, policja była tu i szukała tego włóczęgi. Pat próbowała nakazać sobie spokój. Lila błagała Renée, żeby wyjechała. Gdyby matka wtedy usłuchała, gdyby zwróciła uwagę na ostrzeżenie, czy udałoby się uniknąć tragedii? Czy ona sama powinna teraz pójść za radą tej kobiety i przenieść się do hotelu albo wynająć inne mieszkanie?

– Nie mogę – powiedziała głośno. – Po prostu nie mogę.

Miała bardzo mało czasu na przygotowanie programu. Głupotą byłoby tracić ten czas na przeprowadzkę. Lila, jako medium, czuła niebezpieczeństwo, ale nie oznaczało to, że mogła mu zapobiec. Pat pomyślała, że gdyby mama pojechała do Bostonu, ojciec prawdopodobnie ruszyłby za nią. Jeśli ktoś będzie chciał mnie znaleźć, to mnie znajdzie. W każdym innym mieszkaniu musiałabym tak samo uważać jak tutaj. I będę uważać.

Myśl, że Lila chyba odgadła, kim naprawdę jest Pat, była dla niej w jakiś sposób pocieszająca. Martwiła się o moich rodziców. Znała mnie dobrze, kiedy byłam mała. Po skończeniu programu porozmawiam z nią, skorzystam z jej wspomnień. Może przy jej pomocy złożę to wszystko w jakąś całość.

Teraz jednak trzeba koniecznie przejrzeć materiały od pani senator i wybrać coś do programu.

Taśmy z filmami były wszystkie razem w jednym z pudeł, które przyniósł Toby. Na szczęście miały kartki z opisem. Pat zaczęła je układać. Część przedstawiała działalność polityczną, zdarzenia z kampanii przedwyborczej i przemówienia. Wreszcie znalazła filmy z prywatnego życia. Te interesowały ją najbardziej. Zaczęła od filmu zatytułowanego „Willard i Abigail – przyjęcie weselne w Hillcrest”.

Wiedziała, że uciekli, zanim Willard ukończył prawo na Harvardzie. Abigail dopiero zaliczyła pierwszy rok w Radcliffe. Willard zgłosił swoją kandydaturę do Kongresu kilka miesięcy po ślubie. Żona pomagała mu w czasie kampanii wyborczej, potem ukończyła college przy uniwersytecie w Richmondzie. Najwidoczniej przyjęcie odbyło się, kiedy Willard przywiózł ją do Wirginii.

Film rozpoczynał się widokiem suto zastawionych stołów w ogrodzie. Kolorowe stoły osłonięte parasolami i ustawiono w cieniu drzew. Służba krążyła w tłumie gości – pokojówki w letnich sukienkach i ślicznych kapeluszach, służący w ciemnych marynarkach i białych eleganckich spodniach.

Gości witano na tarasie. Stała tam zapierająca dech w piersiach młoda Abigail, ubrana w białą jedwabną suknię przypominającą tunikę, obok niej widać było śliczenie wyglądającego młodego człowieka. Jakaś starsza kobieta, najwyraźniej matka Willarda, stała po prawej stronie Abigail. Na jej arystokratycznej twarzy widoczne były napięcie i złość. Przedstawiała pannie młodej wolno przechodzących gości. Ani razu nie spojrzała wprost na synową.

Co takiego powiedziała pani senator? „Moja teściowa zawsze uważała mnie za jankeskę, która ukradła jej syna”. Rzeczywiście, nie przesadzała.

Pat przyjrzała się Willardowi. Niewiele wyższy od żony, miał rudawoblond włosy i szczupłą łagodną twarz. Wydawał się jakoś uroczo nieśmiały, widać było brak pewności siebie, gdy ściskał czyjąś dłoń lub całował kogoś w policzek.

Z nich trojga tylko Abigail sprawiała wrażenie całkowicie swobodnej. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, pochylała głowę, jakby starannie zapamiętywała podawane jej nazwiska, wyciągała rękę, aby pokazać pierścionki.

Gdyby jeszcze tylko był dźwięk, pomyślała Pat.

Przywitano ostatniego gościa. Pat przyglądała się, jak państwo młodzi zwrócili się ku sobie. Matka Willarda wypatrywała kogoś. Jej twarz złagodniała; złość i napięcie gdzieś zniknęły.

A potem uśmiechnęła się ciepło, gdy podszedł do niej wysoki mężczyzna o kasztanowych włosach. Uścisnął panią Jennings, puścił ją, znowu uścisnął i odwrócił się, aby powitać nowożeńców. Pat wysunęła głowę do przodu. Kiedy twarz mężczyzny stała się już dobrze widoczna, zatrzymała projektor.

Spóźnionym gościem był jej ojciec, Dean Adams. Wygląda tak młodo! Pomyślała. Nie ma więcej niż trzydzieści lat. Ze ściśniętym gardłem stała się powstrzymać łzy. Czy miała choć mgliste wspomnienie tak wyglądającego ojca? Jego szerokie ramiona wypełniły ekran. Jest piękny jak młody bóg, pomyślała. Wyższy od Willarda, emanował magnetyczną energią.

Centymetr po centymetrze Pat oglądała tę zatrzymaną w kadrze, nieruchomą twarz. Zastanawiała się, gdzie była wtedy matka, a potem przypomniała sobie, że Renée studiowała jeszcze w konserwatorium bostońskim i planowała karierę muzyczną.

Dean Adams był więc świeżo upieczonym kongresmanem z Wisconsin. Ciągle wyglądał na zdrowego, otwartego mieszkańca Środkowego Zachodu, szukającego czegoś więcej niż beztroskiej atmosfery przyjęcia.

Pat włączyła projektor i postacie obudziły się do życia: Dean Adams dowcipkował z Willardem, Abigail wyciągała do niego rękę. Adams nie zwrócił na to uwagi i pocałował ją w policzek. Coś powiedział do Willarda i wszyscy zaczęli się śmiać.

Kamera podążała za nimi, gdy schodzili po kamiennych schodach tarasu i zaczęli krążyć wśród gości. Dean Adams trzymał pod ramię starszą panią Jennings, która mówiła coś do niego z ożywieniem. Widać było, że bardzo się lubią.

Kiedy film się skończył, Pat obejrzała go powtórnie, zaznaczając fragmenty, które chciała wykorzystać w programie. Willard i Abigail krojący tort, wznoszący toasty, tańczący pierwszy taniec. Nie mogła zaznaczyć żadnej migawki z momentu powitania – niechęć na twarzy starszej pani Jennings była zbyt widoczna. Nie ulegało wątpliwości, że nie mogła także wykorzystać scen z Deanem Adamsem.

Co czuła Abigail tamtego popołudnia? – zastanawiała się Pat. Piękny biały dom, tłum dobrze urodzonego towarzystwa z Wirginii, a w tym wszystkim ona, która zaledwie kilka lat temu opuściła pokój dla służby u państwa Saundersów w Apple Junction.

Dom Saundersów. Matka Abigail, Francey Foster. Co działo się z nią tamtego dnia? Czy nie przyjęła zaproszenia na przyjęcie weselne córki, czując, że nie pasowałaby do tych ludzi? Czy raczej zdecydowała za nią Abigail?

Pat oglądała filmy, jeden po drugim, uodporniając się na wstrząs, kiedy widziała swego ojca, który regularnie pojawiał się na zdjęciach.

Nawet bez dat można było ułożyć te filmy w kolejności chronologicznej.

Pierwsza kampania: profesjonalne zdjęcia Abigail i Willarda spacerujących pod rękę ulicą, pozdrawiających przechodniów… Abigail i Willard podczas inspekcji osiągnięć nowego budownictwa. Zabrzmiał głos komentatora: „Gdy Willard Jennings prowadził dziś po południu kampanię wyborczą o miejsce, które ma zostać zwolnione przez odchodzącego na emeryturę jego wuja, kongresmana Portera Jenningsa, zadeklarował publicznie, że będzie kontynuował rodzinną tradycję służby swojemu krajowi”.

Był także jakiś wywiad z Abigail.

– Jak się pani czuje, spędzając miesiąc miodowy na prowadzeniu kampanii wyborczej? – zapytano.

Pat usłyszała odpowiedź młodej żony:

– Nie wyobrażam sobie nic lepszego niż trwać u boku mego męża i pomagać mu w rozpoczęciu kariery politycznej.

Głos Abigail miał inną melodię, wyraźnie było słychać nutkę południowej wymowy. Pat policzyła szybko: Pani Jennings przebywała wówczas mniej niż trzy miesiące w Wirginii. Zaznaczyła ten fragment.

Na jednym z filmów znajdowały się migawki z pięciu kampanii. Z każdą kolejną batalią polityczną Abigail zaczynała odgrywać coraz większą rolę w ponownych wyborach. Często jej przemówienie zaczynało się słowami:

– Mój mąż pracuje dla was w Waszyngtonie. W przeciwieństwie do innych nie traci cennego czasu pracy Kongresu, żeby samemu prowadzić swoją kampanię wyborczą. Miło mi przedstawić wam kilka z jego dokonań.

Najtrudniejsze do obejrzenia były filmy przedstawiające wydarzenia towarzyskie w rezydencji. „Trzydzieste piąte urodziny Willarda”. Razem Abigail i Willardem uwieczniono dwa młode małżeństwa – Jack i Jackie Kennedy oraz Dean i Renée Adamsowie, obie pary niedawno po ślubie.

Po raz pierwszy Pat zobaczyła na filmie swoją matkę. Renée miała na sobie bladozieloną suknię; ciemne włosy swobodnie opadały na ramiona, wydawała się onieśmielona, ale kiedy uśmiechnęła się do męża, była piękna. Pat poczuła, że nie może dłużej na to patrzeć. Cieszyła się, że może puścić film dalej. Po kilku kadrach już tylko państwo Kennedy i Jenningsowie pozowali razem. Pat zapisała coś w notesie. To będzie wspaniałe ujęcie do programu, pomyślała gorzko. Życie elity wolne od kłopotliwych powiązań z kongresmanem Deanem Adamsem i zamordowaną przez niego żoną.

Ostatni film, który obejrzała, przedstawiał pogrzeb Willarda. Zawierał fragment materiału telewizyjnego, który zaczynał się widokiem katedry. Głos komentatora był stonowany:

– Orszak żałobny kongresmana Willarda Jenningsa właśnie przybył. Rodzina i przyjaciele zebrali się tu, aby po raz ostatni pożegnać prawodawcę z Wirginii, który poniósł śmierć, gdy wynajęty przez niego samolot rozbił się w drodze na umówione spotkanie. Kongresman Jennings i pilot, George Graney, zginęli na miejscu. Młodej wdowie towarzyszy senator John Fitzgerald Kennedy z Massachusetts – ciągnął komentator. – Matkę zmarłego, panią Stuart Jennings, prowadzi kongresman Dean Adams Wisconsin. Senator Kennedy i kongresman Adams byli najbliższymi przyjaciółmi Willarda Jenningsa.

Pat zobaczyła Abigail wysiadającą z pierwszego samochodu. Była opanowana; czarna woalka przykrywała jej jasne włosy. Miała na sobie prosto skrojony czarny elegancki kostium i sznur pereł. Młody przystojny senator z Massachusetts w milczeniu podał jej ramię.

Matka Jenningsa była pogrążona w smutku. Kiedy prowadzono ją od limuzyny, popatrzyła na trumnę okrytą flagą. Załamała ręce i bezsilnie potrząsnęła głową, pogrążona w cierpieniu, jakby chciała tym gestem oddalić od siebie prawdę. Pat zobaczyła, jak jej ojciec wsunął rękę pod ramię pani Jennings i uścisnął jej dłoń. Orszak ruszył powoli do katedry.

Pat obejrzała tyle, ile była w stanie wytrzymać jednego wieczoru. Oczywiście najbardziej interesujące materiały znalazła w dużej obfitości na starych filmach. Zgasiła światła w bibliotece i wyszła do holu.

W holu panował przeciąg. W bibliotece okna były zamknięte. Sprawdziła także jadalnię, kuchnię i przedpokój. Wszystko okazało się pozamykane na klucz.

Mimo to był przeciąg.

Pat czuła, że serce bije jej mocniej ze strachu. Drzwi do salonu znalazła zamknięte. Położyła na nich rękę. Przestrzeń między futryną a drzwiami była lodowato zimna. Pat powoli otworzyła drzwi. Uderzył w nią podmuch zimnego powietrza. Wyciągnęła rękę do kontaktu, żeby zapalić światło.

Drzwi na taras były otwarte. Wycięta z nich szyba leżała na dywanie. I wtedy to zobaczyła.

Rzucona przed kominkiem, z podkurczoną prawą nogą, w białym fartuszku nasiąkniętym krwią, leżała szmaciana lalka. Pat przyklękła i zaczęła się w nią wpatrywać. Zręczna dłoń namalowała jakieś kreski na wyszytych ustach, łzy na policzkach i dorysowała zmarszczki na czole. W ten sposób zwykła uśmiechnięta lalka została zmieniona w przepełnioną bólem, zapłakaną istotę.

Pat zasłoniła ręką usta, aby powstrzymać się od krzyku. Kto tu był? Po co? Do sukienki przypięto szpilką kartkę, którą do połowy zakrywał poplamiony fartuszek. Sięgnęła po nią; czuła obrzydzenie, dotykając zaschniętej krwi. Był to taki sam tani papier, na jakim napisano poprzedni list.


To ostatnie ostrzeżenie. Nie może być programu ukazującego w dobrym świetle Abigail Jennings.


Coś skrzypnęło. Połówka drzwi od tarasu poruszyła się nagle. Czy ktoś tam jest? Pat skoczyła na równe nogi. Ale to był tylko wiatr. Przebiegła przez pokój, przyciągnęła oba skrzydła drzwi razem i zatrzasnęła. Nie miało to jednak sensu. Ręka, która wycięła szybę, mogła wsunąć się przez pustą ramę i znowu otworzyć drzwi. Może intruz ciągle tam był i chował się w ogrodzie wśród wiecznie zielonych krzewów.

Ręce jej się trzęsły, gdy wybierała numer policji. Głos oficera dyżurnego ją uspokoił:

– Za chwilę wyślemy do pani radiowóz.

Czekając, Pat jeszcze raz przeczytała list. Już czwarty raz przestrzegano ją przed zrobieniem tego programu. Nagle zrobiła się podejrzliwa i zaczęła się zastanawiać, czy te pogróżki miały coś wspólnego z prawdą. Czy możliwe, że było to obrzydliwe posunięcie towarzyszące kampanii wyborczej i mające uczynić program o Abigail Jennings przedmiotem zainteresowania? Czy ktoś chciał jej zapewnić taką dziwaczną reklamę?

A lalka? Dla Pat była wstrząsająca z powodu wspomnień, jakie wywoływała. Dlaczego miała tak jaskrawo pomalowaną twarz? Po dokładniejszym obejrzeniu wydawała się raczej dziwaczna niż przerażająca. Nawet zakrwawiony fartuszek nie był specjalnie straszny. Gdybym była dziennikarzem zajmującym się tą sprawą, zamieściłabym zdjęcie lalki na pierwszej stronie jutrzejszej gazety, pomyślała.

Ryk policyjnej syreny pobudził ją do działania. Szybko odpięła list położyła go na kominku. Biegnąc do biblioteki, wyciągnęła spod stołu jakieś pudło i wrzuciła tam lalkę. Odrażający fartuszek przyprawiał ją o mdłości. Usłyszała dzwonek do drzwi – mocny, natarczywy. Odruchowo odwiązała fartuszek, ściągnęła go i wrzuciła głęboko do pudła. Bez niego laleczka przypominała skrzywdzone dziecko.

Pat wepchnęła pudło pod stół i pospieszyła otworzyć policjantom.

Загрузка...