Rozdział 4

Toby prowadził szarego lśniącego cadillaca sedan de ville coraz bardziej zatłoczonymi ulicami. Po raz setny myślał o tym, że późnym popołudniem Waszyngton staje się koszmarem dla kierowców. O godzinie czwartej niektóre ulice zmieniały się w jednokierunkowe, a turyści, jeżdżący wynajętymi samochodami, nie wiedzieli o tym i powstawał straszny bałagan.

Toby zerknął w lusterko. Spodobała mu się ta dziewczyna, Patricia Traymore. Ładna. Wszyscy trzej, to znaczy on, Phil i Pelham, musieli namawiać Abby, żeby zgodziła się na zrobienie programu telewizyjnego o sobie. Toby czuł coś więcej niż zwykłą odpowiedzialność za dobrze wykonaną pracę.

Nie można jednak mieć pretensji do Abby, że się zdenerwowała. Jest o włos od zdobycia tego, o czym zawsze marzyła.

Spojrzenia Toby'ego i Pat spotkały się we wstecznym lusterku. Co za uśmiech ma ta dziewczyna! Kiedyś słyszał, jak Sam Kingsley opowiadał Abigail, że Patricia Traymore potrafi każdego nakłonić do wyjawienia najskrytszych tajemnic.

Pat zastanawiała się, w jaki sposób rozpocząć rozmowę z kierowcą, i zdecydowała się powiedzieć wprost, o co jej chodzi. Kiedy samochód zatrzymał się na światłach przy Constitution Avenue, przysunęła się do Toby'ego i powstrzymując się od śmiechu, zaczęła:

– Nie byłam pewna, czy dobrze słyszę, kiedy powiedziałeś do pani senator, żeby się nie denerwowała.

Toby odwrócił głowę i spojrzał na nią uważnie.

– Och, nie powinienem tak się odzywać przy pani. Zazwyczaj tego nie robię. Po prostu wiedziałem, że Abby ma bardzo napięty program zajęć, że zamierza iść na głosowanie i że tłum reporterów czeka na nią, aby wyjaśniła, dlaczego nie zgadza się z resztą partii. Pomyślałem więc, że dobrze byłoby, aby się trochę odprężyła. Ale niech pani mnie źle nie zrozumie, ja ją naprawdę szanuję. Nie należy przejmować się jej złością, bo szybko mija.

– Wychowaliście się razem? – delikatnie przerwała mu Pat.

Zapaliło się zielone światło i samochód powoli ruszył. Toby skręcił za furgonetką w małą uliczkę po prawej stronie. Wreszcie wyjaśnił:

– No, niezupełnie. Wszystkie dzieciaki w Apple Junction uczęszczają do tej samej szkoły, oczywiście oprócz tych, które uczą się w szkole parafialnej. Ale ona i tak była dwa lata wyżej niż ja, nigdy więc nie chodziliśmy do tej samej klasy. Potem, kiedy miałem piętnaście lat, zacząłem pracować jako ogrodnik w bogatszej części miasteczka. Abby powiedziała pani, że mieszkała w domu Saundersów?

– Tak.

– Pracowałem cztery domy dalej. Pewnego dnia usłyszałem, że Abby płacze. Naprzeciwko Saundersów mieszkał staruch, który wbił sobie do głowy, że musi mieć psa podwórzowego, i kupił owczarka niemieckiego, cóż to było za złośliwe bydlę! W każdym razie ten staruch zostawił otwartą bramę i pies wyskoczył akurat wtedy, gdy Abby przechodziła obok. Rzucił się prosto na nią.

– I uratowałeś ją?

– Pewnie, że tak. Zacząłem krzyczeć i odwróciłem jego uwagę. Na nieszczęście dla mnie upuściłem grabie i chwyciłem go za kark. A potem – skończył z dumą Toby – psa już nie było.

Pat wyjęła magnetofon z torebki i włączyła go.

– Teraz rozumiem, dlaczego pani senator czuje się przy tobie tak bezpiecznie – skomentowała. – Japończycy wierzą, że jeśli uratuje się komuś życie, to staje się za niego w jakiś sposób odpowiedzialnym. Czy sądzisz, że coś takiego przytrafiło się tobie? Mam wrażenie, że czujesz się odpowiedzialny za panią Jennings.

– No cóż, nie wiem. Może tak się zdarzyło, a może nadstawiała za mnie karku, kiedy byliśmy dziećmi.

Samochód się zatrzymał.

– Przepraszam, panno Traymore. Mogliśmy przejechać na tych światłach. Ale ten typek przede mną studiuje znaki drogowe.

– Nic nie szkodzi, nie spieszę się. Czy pani senator naprawdę nadstawiała za ciebie karku?

– Powiedziałem – może. Zresztą dajmy temu spokój. Pani senator nie lubi, gdy wspominam o Apple Junction.

– Założę się, że opowiada o tym, jak jej pomogłeś. – Pat się zamyśliła. Wyobrażam sobie, jak ja bym się czuła, gdyby mnie zaatakował pies i ktoś rzuciłby się między nas.

– Abby była oczywiście bardzo wdzięczna. Owinęła swoim swetrem moją krwawiącą rękę, uparła się, aby zaprowadzić mnie na pogotowie, i chciała nawet czekać, aż mi zszyją ranę. Od tamtej chwili staliśmy się przyjaciółmi na całe życie. – Toby spojrzał przez ramię. – Przyjaciółmi – powtórzył z naciskiem. – Ale nie łączyły nas stosunki, jakie są zazwyczaj między chłopakiem a dziewczyną. Ona nie jest w moim typie. Nie muszę pani o tym mówić. Nie mieliśmy takich problemów. Czasami po południu przychodziła do mnie i rozmawialiśmy, gdy pracowałem w ogrodzie. Tak samo jak ja nienawidziła Apple Junction. Kiedy nie radziłem sobie z angielskim, Abigail mi pomagała. Nigdy nie miałem głowy do książek. Pokaż mi jakiś mechanizm, to rozbiorę go na części i złożę w dwie minuty, tylko nie każ mi robić rozbioru zdania. W każdym razie Abby wyjechała do college'u. Ja natomiast znalazłem się w Nowym Jorku i tam się ożeniłem, ale moje małżeństwo okazało się niewypałem. Zacząłem pracować dla pewnego bukmachera, szybko jednak to rzuciłem. Potem byłem kierowcą jakiegoś wariata z Long Island. Później Abby wyszła za mąż za kongresmana. Z gazet dowiedziałem się, że miała wypadek samochodowy, ponieważ jej kierowca był pijany. Pomyślałem więc sobie: o, do diabła! Zaraz do niej napisałem i dwa tygodnie później jej mąż przyjął mnie do pracy. Było to dwadzieścia pięć lat temu. Proszę powiedzieć, pod jakim numerem pani mieszka? Jesteśmy na North Street.

– Trzy tysiące – powiedziała Pat. – To tamten dom na rogu.

– Tamten dom? – Toby próbował ukryć zaskoczenie.

– Tak, a co w tym dziwnego?

– Woziłem Abby i Willarda Jenningsów do tamtego domu na przyjęcia. Należał do kongresmana Deana Adamsa. Czy słyszała pani o tym, że zabił swoją żonę i popełnił samobójstwo?

Pat miała nadzieję, że jej głos brzmiał spokojnie.

– Prawnik mojego ojca załatwiał mi wynajęcie tego domu. Wspominał o tragedii, która wydarzyła się tu przed wielu laty, lecz nie mówił nic bliższego.

Toby podjechał do krawężnika.

– Najlepiej o tym zapomnieć. Próbował nawet zabić swoją córeczkę, która zresztą później umarła. Mała, urocza dziewuszka. Pamiętam, że miała na imię Kerry. Cóż można na to poradzić? – Potrząsnął głową. – Zaparkuję na chwilę przy hydrancie. Gliniarze nie przyczepią się, jeśli nie będę tu stał zbyt długo.

Chciała otworzyć drzwi, ale był szybszy. W jednej chwili wyskoczył z samochodu, otworzył drzwiczki od strony Pat i pomógł jej wysiąść.

– Ostrożnie, panno Traymore. Jest ślisko.

– Tak, wiem. Dziękuję.

Ucieszyła się, że zapada już wczesny zmrok i że Toby nie będzie mógł zobaczyć wyrazu jej twarzy. Może i nie miał głowy do książek, lecz Pat zauważyła, że był bardzo spostrzegawczy. Gdy myślała o tym domu, wyobraziła sobie tylko ową fatalną noc. Rzeczywiście, przecież wcześniej urządzano tu przyjęcia. Abigail Jennings miała teraz pięćdziesiąt sześć lat, Willard był osiem lub dziewięć lat starszy od niej. Ojciec Pat miałby teraz niewiele ponad sześćdziesiątkę. Mieszkali w Waszyngtonie w tym samym czasie.

Toby otworzył bagażnik. Pat bardzo chciała zapytać go o Deana Renée Adamsów i o „małą, uroczą dziewuszkę, Kerry”. Czuła jednak, że nie powinna teraz o tym mówić.

Toby odprowadził ją do domu, niosąc dwa duże pudła. Były ciężkie, ale niósł je bez wysiłku. Zaprowadziła go do biblioteki i kazała położyć kartony obok rzeczy przyniesionych ze składziku. Dobrze, że jakieś przeczucie kazało jej zerwać wszystkie karteczki z nazwiskiem ojca.

Ale Toby uśmiechnął się tylko na widok stojących pudeł.

– Lepiej już pójdę, panno Traymore. W tym kartonie są wycinki z gazet, albumy ze zdjęciami i inne szpargały. W drugim znajdują się listy od wyborców, którzy prosili Abby o radę. Będzie pani mogła się zorientować, w jaki sposób im pomagała. Są tam też jakieś amatorskie filmy nakręcone w domu, głównie z okresu, kiedy żył jej mąż. Pewnie nic szczególnego. Moglibyśmy kiedyś obejrzeć je razem, a ja opowiedziałbym o przedstawionych tam osobach i wydarzeniach.

– Najpierw to wszystko przejrzę, a potem się umówimy. Dziękuję, Toby. Jestem pewna, że bardzo mi pomożesz w pracy. Może razem stworzymy coś, z czego pani senator będzie zadowolona.

– Jeśli nie, to nie omieszka nam o tym powiedzieć. – Mięsistą twarz mężczyzny rozjaśnił uśmiech. – Dobranoc, panno Traymore.

– Mów mi Pat. W końcu do pani senator zwracasz się „Abby”.

– Tylko ja tak do niej mówię. Nie znosi tego. Ale kto wie? Może tobie także uratuję życie?

– Nie wahaj się ani chwili, jeśli ci się nadarzy taka okazja. – Pat wyciągnęła rękę i patrzyła, jak jej dłoń niknie w jego dłoni.

Kiedy odszedł, stała jeszcze na podjeździe zamyślona. Będzie musiała się nauczyć panować nad emocjami, gdy ktoś wspomni o Deanie Adamie. Na szczęście Toby zaczął o nim mówić, kiedy osłaniał ją mrok panujący w samochodzie.


Z zaciemnionego domu naprzeciwko ktoś inny obserwował odjeżdżający samochód. Z gniewem i z ciekawością patrzył na Pat stojącą na podjeździe. Ręce trzymał w kieszeniach kusego płaszcza. Białe bawełniane spodnie, białe skarpetki i białe gumowe podeszwy butów zlewały się ze śniegiem leżącym przed domem. Skóra napięła się na jego kościstych nadgarstkach, gdy zacisnął pięści, czując, jak pręży się każdy mięsień jego ramion. Mężczyzna był wysoki i chudy, wyglądał, jakby szykował się do skoku. Głowę miał nienaturalnie odchyloną do tyłu. Przyprószone siwizną włosy, zaczesane do tyłu nad czołem, wyglądały dziwnie przy twarzy pozbawionej zmarszczek.

Była tu. Poprzedniego wieczoru widział, jak dziennikarka wyjmowała bagaże z samochodu. Mimo jego ostrzeżeń zaczęła pracować nad nowym programem. Tamten samochód należał do pani senator, a w pudłach były prawdopodobnie jakieś taśmy z nagraniami. A Patricia Traymore zamierzała zostać w tym domu.

Przypomniał sobie tamten poranek sprzed lat: mężczyznę leżącego na plecach, wciśniętego pomiędzy niski stolik i sofę; oczy kobiety, wbite tępo w jeden punkt; włosy dziewczynki zlepione krwią…

Stał tak w ciszy jeszcze długo po tym, gdy młoda kobieta zamknęła drzwi, jakby nie potrafił ruszyć się z miejsca.


Pat piekła mięso w kuchni, kiedy zadzwonił telefon. Wprawdzie nie spodziewała się, że to Sam, ale z uśmiechem sięgnęła po słuchawkę.

– Słucham.

– Patricio Traymore – dał się słyszeć szept.

– Kto mówi? – zapytała, ale rozpoznała ten miękki, skrzekliwy głos.

– Czy dostała pani mój list?

Chciała, aby jej głos zabrzmiał miło i spokojnie.

– Nie wiem, czemu pan się denerwuje. Proszę mi powiedzieć.

– Niech pani zapomni o swoim programie z panią senator. Nie chcę pani karać, proszę nie zmuszać mnie do tego. Ale nie wolno pani zapomnieć, co powiedział Pan: „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza”.

Połączenie zostało przerwane.

Загрузка...