Gloria się zmieniła. Co rano układała sobie włosy. Miała nowe, bardziej kolorowe ubrania. Jej bluzki były ozdobione koronkowymi kołnierzykami zamiast zwykłymi, zapinanymi na guziki. A ostatnio kupiła kilka par kolczyków. Arthur nigdy wcześniej nie widziałby nosiła takie ozdoby.
Teraz codziennie prosiła go, żeby nie szykował dla niej lunchu, ponieważ będzie jadła w mieście.
– Sama? – zapytał.
– Nie, ojcze.
– Z Opal?
– Po prostu jem w mieście – odparła ze zniecierpliwieniem.
Nie chciała już także słuchać o jego pracy. Parę razy próbował jej powiedzieć, jak – nawet z respiratorem – biedna pani Gillespie charczała, kaszlała i cierpiała. Gloria słuchała zazwyczaj pełna współczucia, gdy opowiadał o swoich pacjentach, i zgadzała się z nim, kiedy mówił, że dostąpiliby miłosierdzia, gdyby anioł zabrał ich do nieba. To mu pomagało wypełniać swoją misję.
Głowę miał tak zaprzątniętą Glorią, że gdy wysyłał panią Gillespie do Pana, zachował się nieostrożnie. Myślał, że staruszka śpi, ale gdy wyłączył respirator i zaczął się za nią modlić, otworzyła oczy. Zrozumiała, co się dzieje, podbródek zaczął jej drżeć i wyszeptała:
– Proszę, proszę, och… Panienko Najsłodsza, pomóż mi… Patrzył, jak jej oczy zmieniły się z przerażonych w szkliste, a wreszcie stały się puste.
Pani Harnick widziała, że wychodził z pokoju pani Gillespie.
Siostra Sheehan nie uwierzyła, że śmierć starej kobiety była wolą Bożą, i nalegała, aby sprawdzić, czy respirator działał prawidłowo. Później widział ją razem z panią Harnick, która z wielkim przejęciem wskazywała ręką pokój staruszki.
Wszyscy w klinice lubili Arthura, oprócz siostry Sheehan. Zawsze zwracała mu uwagę, mówiąc, że wtrąca się w nie swoje sprawy.
– Mamy tutaj księży – mawiała. – Nie do pana należy udzielanie porad duchowych naszym pacjentom.
Gdyby wiedział, że siostra Sheehan ma dzisiaj dyżur, trzymałby się z dala od pani Gillespie.
Do tego stopnia bał się audycji telewizyjnej o senator Jennings, że nie potrafił jasno myśleć. Czterokrotnie ostrzegał Patricię Traymore, że nie wolno jej zrobić tego programu.
Piątego ostrzeżenia już nie będzie.
Pat nie mogła zasnąć. Po godzinie męczącego czuwania poddała się i sięgnęła po książkę. Nie potrafiła jednak zmusić się do zainteresowania biografią Churchilla, którą tak bardzo chciała przeczytać.
O pierwszej przymknęła oczy. O trzeciej zeszła na dół, żeby wypić filiżankę ciepłego mleka. Chociaż nie zgasiła światła na dole, na schodach było ciemno i na zakręcie musiała chwycić się poręczy.
Siadywałam na tym stopniu poza zasięgiem wzroku osób z holu i przyglądałam się wchodzącym gościom. Miałam niebieską koszulkę nocną w kwiatki. Włożyłam ją tego wieczoru… Siedziałam tam, lecz nagle czegoś się przestraszyłam i wróciłam do łóżka… A potem…
– Nie wiem – powiedziała na głos – nie wiem. Gorące mleko także nie pomogło jej zasnąć.
O czwartej znowu zeszła na dół i zabrała prawie skończony scenariusz programu.
Na początku wystąpią pani senator i Pat, siedzące naprzeciwko powiększonego zdjęcia z przyjęcia weselnego Abigail i Willarda. Starsza pani Jennings została wykadrowana. Podczas projekcji filmu z przyjęcia pani senator opowie o tym, jak poznała swego męża, gdy studiowała w Radcliffe.
Przynajmniej w ten sposób udało mi się zahaczyć o północny wschód, pomyślała Pat.
Później mieli pokazać zmontowany materiał z kampanii wyborczych Willarda do Kongresu. Podczas filmu Pat będzie rozmawiać z Abigail o jej pasji politycznej. Potem trzydzieste piąte urodziny Willarda, uświetnione obecnością Kennedych.
Następnie pogrzeb i Abigail w asyście Jacka Kennedy'ego. Wycięli fragment pokazujący jej teściową w oddzielnym samochodzie. Potem zaprzysiężenie Abigail w Kongresie; nosiła wtedy żałobę, twarz miała poważną i bladą.
Kolejną zaprezentowaną sprawą będzie afera ze sprzeniewierzeniem funduszy wyborczych, a potem Abigail wypowie się w kwestii bezpieczeństwa lotów. Jej słowa brzmią tak ostro i świętoszkowato, pomyślała Pat, a obok niej damy zdjęcie tej przestraszonej dziewczyny, Eleanor Brown. Jest jeszcze jedna kwestia związana z bezpieczeństwem lotów – trzeba zwrócić uwagę na to, że pilot też stracił życie… Wiedziała jednak, że nie będzie w stanie przekonać Luthera, aby wprowadził jakiekolwiek zmiany.
W drugi dzień świąt sfilmują Abigail w jej biurze razem z personelem i kilkoma starannie wybranymi gośćmi. Kongres wreszcie zakończył obrady i realizacja powinna pójść szybko.
Dobrze chociaż, że Luther zgodził się na scenę przedstawiającą Abigail w domu z przyjaciółmi. Pat zaproponowała kolację w Boże Narodzenie z migawkami pokazującymi Abigail, gdy nakrywa do stołu. Gośćmi będą znane osobistości z Waszyngtonu i kilka osób z personelu, które nie mogą spędzić świąt ze swoimi rodzinami.
Ostatnia scena pokaże panią senator wracającą do domu o zmroku, z teczką pod pachą. A na zakończenie słowa: „Podobnie jak wiele samotnych osób w Stanach Zjednoczonych, senator Abigail Jennings znalazła rodzinę, powołanie i radość w pracy, którą kocha”.
To zdanie miała przeczytać Pat.
O ósmej Pat zadzwoniła do Pelhama i jeszcze raz poprosiła go, żeby namówił panią senator na włączenie do programu materiałów związanych z pierwszymi dwudziestoma latami jej życia.
– To, co mamy, jest nudne – tłumaczyła. – Poza filmami z życia osobistego zostaje nam półgodzinna kampania reklamowa.
Luther przerwał jej:
– Czy obejrzałaś wszystkie filmy?
– Tak.
– A zdjęcia?
– Było ich niewiele.
– Zadzwoń i dowiedz się, czy mają więcej. Nie. Ja to zrobię. Akurat teraz nie masz wysokich notowań u pani senator.
Czterdzieści pięć minut później zadzwonił Philip z wiadomością, że Toby zjawi się około południa i przyniesie albumy ze zdjęciami. Pani senator wierzyła, że Pat znajdzie w nich coś ciekawego.
Pat pobiegła bez tchu do biblioteki. Pudło z lalką było wciśnięte pod stół. Postanowiła wykorzystać ten czas na obejrzenie pamiątek po swoim ojcu.
Wyjęła lalkę z pudła, zaniosła ją do okna i przyjrzała jej się dokładniej. Wprawna ręka namalowała czarne oczy i narysowała brwi, nadając twarzyczce ponury wygląd. W świetle dziennym zabawka robiła jeszcze większe wrażenie.
Czy miała przedstawiać Pat?
Odłożyła lalkę i zaczęła rozpakowywać pudło. Znalazła w nim zdjęcia matki i ojca, pakiety listów i papierów, albumy ze zdjęciami. Przy sortowaniu tych materiałów ubrudziła sobie ręce. Usiadła po turecku na dywanie i zaczęła wszystko przeglądać.
Ktoś bliski zachował pamiątki z dzieciństwa Deana Adamsa. Świadectwa zostały starannie poukładane według kolejności. Miały oznaczenia A, A-plus. Ostatnie było B-plus.
Dean mieszkał na farmie odległej o osiemdziesiąt kilometrów od Milwaukee. Dom był drewniany, biały, średniej wielkości, z małym gankiem. Pat zobaczyła też zdjęcia ojca z rodzicami. Moi dziadkowie, pomyślała. Uświadomiła sobie, że nie zna ich imion. Jedno ze zdjęć było podpisane po drugiej stronie: „Irenę i Wilson z sześciomiesięcznym Deanem”.
Wzięła do ręki paczkę z listami. Pękła gumka spinająca kartki, które rozsypały się po dywanie. Pat szybko je zebrała i przejrzała pobieżnie. Zwłaszcza jeden zwrócił jej uwagę:
Kochana Mamo,
Dziękuję Ci. Myślę, że to najwłaściwsze słowa za lata Twoich poświęceń, które pozwoliły mi skończyć college i wydział prawa. Wiem o sukienkach, których sobie nie kupiłaś, i o spotkaniach pań z miasteczka, na które nigdy nie chodziłaś. Dawno temu obiecałem, że będę taki jak tata. Dotrzymam tej obietnicy. Kocham Cię. I proszę, pamiętaj, żebyś poszła do lekarza. Tamten kaszel był paskudny.
Twój kochający syn Dean
Pod listem znajdował się nekrolog Irenę Wagner Adams. Miał datę późniejszą o sześć miesięcy.
Oczy Pat napełniły się łzami, kiedy myślała o tym młodym człowieku, który nie wstydził się słów miłości do swojej matki.
Ona także doświadczyła jego wspaniałej miłości. Trzymała go za rękę. Krzyczała z radości, gdy wracał do domu. „Tatusiu. Tatusiu!”. Huśtał ją w powietrzu, podrzucał i łapał mocnymi rękami. Jechała podjazdem na trójkołowym rowerku… przewróciła się na żwirowej alejce… Jego głos mówiący: „To nie będzie bardzo bolało, Kerry. Musimy to dokładnie oczyścić… Jakie zjemy lody?…”.
Usłyszała dzwonek u drzwi. Zebrała wszystkie zdjęcia i listy i wstała. Połowa wysunęła się jej z rąk, kiedy próbowała wrzucić je do pudła. Ponownie usłyszała dzwonek, tym razem już bardziej natarczywy. Rzuciła się, aby pozbierać rozsypane fotografie i papiery i schować je razem z innymi.
Już wychodziła z pokoju, gdy uświadomiła sobie, że zapomniała sprzątnąć fotografie rodziców i że zostawiła szmacianą lalkę. Gdyby Toby tu wszedł zobaczył je! Wrzuciła wszystko do pudła i wepchnęła pod stół.
Toby miał znowu zadzwonić, gdy Pat nagle szarpnęła drzwi. Cofnęła się odruchowo na widok jego potężnej postaci.
– Chciałem już odejść. – Nie zabrzmiało to miło.
– Chyba możesz chwilę zaczekać – odrzekła chłodno.
Za kogo się uważał, żeby tak się irytować z powodu kilku sekund oczekiwania? Przyglądał się jej uważnie. Przypomniała sobie, że tarła oczy brudnymi rękami. Pewnie miała umorusaną twarz.
– Wyglądasz, jakbyś piekła ciasto z błota.
Był zaciekawiony i patrzył na nią podejrzliwie. Nie odpowiedziała. Poprawił paczkę, którą trzymał w rękach; wielki sygnet z onyksem przesuwał się na jego palcu.
– Gdzie mam to zanieść, Pat? Do biblioteki?
– Tak.
Toby szedł tuż obok. Pat miała przykre wrażenie, że wpadłby na nią, gdyby się nagle zatrzymała. W wyniku długiego siedzenia po turecku zdrętwiała jej prawa noga. Znowu utykała.
– Kulejesz, Pat? Nie przewróciłaś się na lodzie ani nic takiego, prawdą?
Odpieprz się, pomyślała.
– Połóż to pudło na stole.
– Zabiorę je, kiedy ci już nie będzie potrzebne. Pani senator miała dużo roboty ze znalezieniem tych albumów. To ja już pójdę.
Odczekała, aż Toby zatrzaśnie drzwi frontowe, i podeszła, żeby je zamknąć na zasuwę. Kiedy była w holu, drzwi ponownie się otworzyły. Toby był wyraźnie zaskoczony jej widokiem; uśmiechnął się krzywo.
– Ten zamek nie powstrzyma nikogo, kto będzie chciał tu wejść, Pat – powiedział. – Załóż solidniejszy.
Dodatkowe materiały od pani senator były mieszaniną wycinków prasowych i listów od sympatyków. Większość zdjęć przedstawiała ją na uroczystościach państwowych, oficjalnych przyjęciach, inauguracjach, przy przecinaniu wstęgi. Podczas przeglądania kilka fotografii spadło na podłogę.
Ostatnie strony albumu okazały się bardziej obiecujące. Dostrzegła duże zdjęcie przedstawiające młodą Abigail i Willarda siedzących na kocu nad jeziorem. Willard czytał jej książkę. Było to sielankowe ujęcie; wyglądali jak kochankowie z wiktoriańskiej kamei.
Znalazła jeszcze kilka fotografii, które można było dołączyć do montażu. Kiedy już wszystkie przejrzała, schyliła się po te, które upadły. Pod spodem leżała pognieciona kartka eleganckiego papieru listowego. Pat rozwinęła list i przeczytała:
Billy, kochanie. Byłeś wspaniały na dzisiejszych obradach. Jestem z Ciebie bardzo dumna. Ogromnie Cię kocham i z niecierpliwością czekam na czas, kiedy będę z Tobą żyć i pracować. O, mój najdroższy, naprawdę zmienimy ten świat.
List nosił datę trzynastego maja. Tydzień później, dwudziestego, Willard Jennings zginął w katastrofie lotniczej. Byłoby to przejmujące zakończenie, pomyślała Pat. Przekonałoby każdego, kto uważa panią senator za kobietę zimną i pozbawioną uczuć. Gdyby tylko udało się jej skłonić Luthera do zaprezentowania tego listu w programie. Jak by to brzmiało?
– Billy, kochanie – przeczytała głośno. – Przykro mi… – Głos Pat się załamał. Co się ze mną dzieje? – pomyślała niecierpliwie. Postanowiła zacząć jeszcze raz: – Billy, kochanie. Byłeś wspaniały…