Niewiele ponad pięćset mil morskich na północny wschód ku wschodowi od tego miejsca na oceanie, gdzie pod powierzchnią zniknęła Pirania, na Atlantyku szalał sztorm, który dwa dni wcześniej przetoczył się wzdłuż wybrzeża Ameryki Północnej. Ciemnoszare niebo miało kolor ołowiu, na granatowym morzu wyrastały białe grzywy smaganych wiatrem fal. Wokół, aż po horyzont, były tylko chmury w górze, woda w dole i wiatr między nimi. W oddali nie rysował się żaden ląd, przez mżawkę nie przenikały światła nawigacyjne żadnego statku handlowego. Ulewa zaczęła się gwałtownie, niebo pociemniało jeszcze bardziej, krople deszczu były ledwo widoczne na ogromnych falach.
Pod powierzchnią wzburzonego morza fale wydawały się mniej majestatyczne. Dobiegał tu huk, ale bez wiatru hałas był przytłumiony. Światło letniego dnia przebijało się przez ciepłą letnią wodę na głębokość piętnastu metrów. Docierałoby dużo niżej, gdyby nie ponura, sztormowa pogoda. Przez zmąconą wodę nie można było dostrzec fal w górze, ale wystarczało światła, by widoczność we wszystkich kierunkach sięgała dziesięciu metrów.
Na głębokości piętnastu metrów zaczynał się mrok, ale woda miała jeszcze wysoką temperaturę i w oceanie kwitło życie – marzenie rybaka. Niżej, trzydzieści metrów pod falami, dźwięki cichły, woda ciemniała, światło z góry przygasało, widoczność spadała do półtora metra. Na głębokości czterdziestu pięciu metrów ocean stawał się dużo ciemniejszy, lecz nadal tętniło życie i woda utrzymywała wysoką temperaturę. Ale piętnaście metrów niżej, w zupełnej ciemności, letnie ciepło zmieniało się nagle w lodowaty chłód głębin – fakt dobrze znany oceanografom od czasu, gdy do morza po raz pierwszy opuszczono termometr. Górną, sześćdziesięciometrową warstwę rozległego Atlantyku poruszają wiatry oraz fale i ogrzewa palące słońce. Woda jest wystarczająco ciepła, by pływać bez neoprenowego skafandra. Ale pod tą warstwą, gdzie nie dociera światło, temperatura spada do minus jednego stopnia Celsjusza, poniżej punktu zamarzania słodkiej wody. Zasolenie powoduje, że morze nie zamienia się w lód nawet w niższej temperaturze. Stąd, aż do dna oceanu leżącego trzy kilometry niżej, woda jest jednakowo zimna, chłód odstrasza wielu pływających mieszkańców morza, ale różnorodne formy życia potrafią przetrwać. Dziewięćdziesiąt metrów pod powierzchnią nie ma już światła i panują ciemności jak w trzykilometrowym szybie górniczym. Na tej głębokości nie słychać już fal, dźwięk odbija się od warstwy położonej wyżej. Ciszę zakłóca tylko sporadyczne, żałobne zawodzenie wielorybów, które mogą znajdować się w odległości pięćdziesięciu lub trzystu pięćdziesięciu mil. Jeszcze głębiej, sto osiemdziesiąt metrów pod powierzchnią, ciężar wody w górze wytwarza ogromne ciśnienie ponad dwóch ton na metr kwadratowy. Niewiele stworzeń morskich może wytrzymać napór takiej siły zgniatającej, więc poniżej tej granicy ocean jest stosunkowo pusty. Zimna, ciemna, cicha woda czeka.
Ruch wyprzedził dźwięk. Woda rozstąpiła się przed ogromnym obiektem w kształcie pocisku, który cicho i szybko płynął naprzód. Za eliptycznym, zaokrąglonym dziobem pojawił się gigantyczny cylinder z płetwami wystającymi z obu stron i teraz dał się słyszeć cichy odgłos, jaki powodował on, sunąc przed siebie. Powłoka obiektu nie była sztywna, lecz przypominała skórę rekina.
Wewnątrz maszyny nic się nie poruszało, nie było żadnej formy życia, nie paliło się nawet światło. Dobiegał stamtąd tylko cichy szum obracających się mechanizmów i przepompowywanych płynów. Trylionem korytarzy wyrzeźbionych w krzemie przepływał strumień elektronów pędzących z szybkością światła. Metr sześcienny ludzkiej tkanki mózgowej zanurzonej w płynie mózgowo-rdzeniowym słuchał, śledził i wąchał otaczające go dane. Obserwował wąsko – i szerokopasmowe anteny sonarowe, które sięgały w nieskończoną dal morza, by wyławiać dźwięki maszyn stworzonych przez człowieka. Obserwował anteny obrazów akustycznych, które szukały bliskich i dalekich kontaktów, traktując odgłosy morza jako rodzaj światła. Zakłócenia dźwięku odpowiadały odchyleniom światła powodowanym przez cel. Zmiany wyczuwała nie siatkówka oka, lecz płaski sensor elektroniczny wokół obwodu kadłuba płynącego obiektu. Komputery, procesory i tkanka mózgowa monitorowały otoczenie zewnętrzne i wnętrze maszyny. Jedną z funkcji tkanki było rejestrowanie swojej „opowieści” o przebiegu rejsu w zabezpieczonym module pamięci komputera odtwarzanej później przez konstruktorów obiektu. Ten tok świadomego myślenia można by uznać za rozumowanie owego organizmu, ale jego twórcy nazwali to pokładowym zapisem dowodzenia i kontroli, w skrócie zapisem dowodzenia. Wykonująca tę funkcję część tkanki mózgowej była najbardziej aktywna wtedy, gdy metalowy obiekt szukał innego obiektu.
Numer kadłuba: SSNR-1
Jednostka: USS Snarc
Funkcja: pokładowy log dowodzenia i kontroli Zadanie: (1) Samodzielny, dziewięćdziesięciodniowy rejs w celu przetestowania systemów. (2) Przeprowadzanie symulowanych ataków torpedowych na okręty nawodne. (3) Wykrywanie bojowych okrętów podwodnych wszystkich bander. Jeśli są obce, klasyfikowanie ich i meldowanie o nich Połączonemu Dowództwu Podwodnemu. Jeśli amerykańskie, podejmowanie prób śledzenia ich, tak by nie zostać wykrytym.
Przebieg misji: Mija trzydziesty drugi dzień od wyjścia z Groton w Connecticut i trzydziesty pierwszy dzień od zanurzenia. Procesor sonaru tej jednostki jest wyjątkowo czujny, ale nie było kontaktu z żadnymi bojowymi okrętami podwodnymi. Ta jednostka sprawdza stożek ciszy za rufą cztery razy w ciągu każdej sześciogodzinnej wachty. Ta jednostka holuje wydłużoną antenę wąskozakresową i nasłuchuje uważnie sonaru wąskopasmowego. Ta jednostka używa filtrów szerokiej sieci na antenach obrazów akustycznych. Ale oprócz trzystu statków handlowych, dwunastu jachtów motorowych i trzech żaglówek – znajdujących się w drodze do lub z portu nowojorskiego – nie było innych kontaktów sonarowych. Przeciętnie co godzinę moduł sonarowy odzywa się, by zameldować o nowym kontakcie. Ta jednostka czeka niecierpliwie na klasyfikację. Za każdym razem moduł sonarowy słyszy liczbę obrotów śruby. Ale odgłos pędnika o trzech łopatach – bardzo rzadko o czterech – pracującego blisko powierzchni morza to zawsze sygnatura dźwiękowa statku handlowego lub rybackiego.
Ta jednostka nie ma szczególnego powodu do pośpiechu. Ta jednostka zdecydowała się na szybkość ośmiu węzłów. Tyle wystarczy do powolnego, lecz dokładnego patrolowania morza. Przy tej prędkości odgłos przepływu wody wokół kadłuba nie zagłuszy dalekich dźwięków okrętu podwodnego będącego celem. Przy tej prędkości dźwięki generowane przez własny układ napędowy nie będą głośne. Powyżej sześćdziesięciu procent mocy reaktora ta jednostka musiałaby uruchomić główne pompy chłodziwa. Każda ma wielkość lodówki i jest głośna mimo ołowianych osłon dźwiękowych, czterowymiarowych podstaw wygłuszających i aktywnych hydrofonów wyciszających. I przy dużej szybkości odgłos pary wydostającej się ze zbiorników jest dość głośny, to samo dotyczy wysokich obrotów turbin napędowych. Nie ma wątpliwości. Lepiej płynąć wolniej.
Ta jednostka płynie meandrami na północny wschód, moduł sonarowy nieprzerwanie szuka i jest pod stałym nadzorem. Na razie niczego tu nie ma. Ale należy wierzyć, że coś się znajdzie. To duży ocean. Ta jednostka ma niewyczerpaną cierpliwość. Ta jednostka jest tutaj, na morzu, u siebie.
Ta jednostka o różnych porach, co osiem godzin, podchodzi na głębokość peryskopową. Właśnie nadszedł czas, by to uczynić. Ta jednostka już płynie wolno, więc przed manewrem sprawdza stożek ciszy za rufą. Żadnych bliskich kontaktów sonarowych. Ta jednostka przyspiesza do dwunastu węzłów i wznosi się pod kątem dziesięciu stopni. Po kilku minutach ta jednostka osiąga głębokość czterdziestu pięciu metrów. To wystarczająco płytko, żeby znaleźć się tuż ponad warstwą termiczną, gdzie ta jednostka lepiej słyszy dźwięki żeglugi blisko powierzchni. To również wystarczająco głęboko, by supertankowiec nie przeciął tej jednostki na pół, gdyż przy pełnym ładunku tankowce mają zanurzenie trzydziestu metrów – od powierzchni do kila. Wielkie są te tankowce. I cichsze od żaglówki, bo ta cała ropa tłumi dźwięki śruby, kiedy tankowiec płynie na wprost. Ta jednostka znów sprawdza stożek ciszy na głębokości czterdziestu pięciu metrów, ale morze jest puste. Ta jednostka wznosi się pod kątem dziesięciu stopni i przyspiesza, potem wraca do poziomu i wysuwa maszt fotoniczny Type 23. Minutę po opuszczeniu głębokości czterdziestu pięciu metrów Type 23 jest wynurzony i bada horyzont na powierzchni, poszukując okrętów nawodnych i samolotów.
Na głębokości peryskopowej jest trochę roboty. Przedmuchanie generatora pary, żeby usunąć z kotłów szkodliwe chemikalia nagromadzone w dopływającej wodzie. Namiar pozycji GPS-em, żeby potwierdzić wskazania inercyjnego systemu nawigacyjnego. I co najważniejsze, odebranie wiadomości z dowództwa Dwunastej Eskadry Okrętów Podwodnych. Jest ich kilka. Wszystkie są przeznaczone dla całej eskadry, nic specjalnego. Ta jednostka jest zaskoczona, że dowództwo w ogóle je wysyła, bo zawierają minimum informacji. Od kilku dni nie ma żadnego przekazu satelitarnego przeznaczonego specjalnie dla tej jednostki. To dziwne. Zupełnie jakby zapomniano o tej jednostce.
Transmisja jest naruszeniem standardowych procedur operacyjnych, chyba że okręt podwodny otrzyma rozkaz nadania szczegółowego meldunku sytuacyjnego. A takiego żądania nie było od tygodnia. Więc mimo to, że nikt nie próbuje się skomunikować z tą jednostką, tej jednostce pozostaje tylko kontynuowanie misji i czekanie na dalsze rozkazy. Nie ma już nic do roboty na głębokości peryskopowej. Ta jednostka opuszcza antenę Bigmouth, schodzi głębiej, i chowa maszt Type 23, kiedy tylko powierzchnia ciemnieje. Potem przyspiesza i przenika przez warstwę termiczną do głębinowej strefy zimna.
Ta jednostka płynie dalej. Właśnie kończy się popołudnie i zaczyna wieczór.
Minęła druga zero zero czasu wschodnioamerykańskiego, gdy Pacino wreszcie wszedł do kajuty głównego mechanika. Klitka miała dwa metry szerokości i ściany pokryte brązowym, drewnopodobnym plastikiem z wykończeniami ze stali nierdzewnej. Na prawo od drzwi, na ścianie znajdowało się lustro ze składanym zlewem, dalej były zamykane schowki i haczyki z wiszącym praniem. Do lewej przegrody przymocowano dwa składane biurka z lampami do czytania i zamykane schowki powyżej i poniżej. Stały przy nich dwa metalowe krzesła. Na jednym z biurek leżały książki techniczne, papiery, złącza komputerowe i kilka notebooków. Pod ścianą na wprost drzwi znajdowały się trzy koje podobne do łóżek w wagonie sypialnym. Zamontowano je jedna nad drugą w półmetrowych odstępach, każda miała niewiele ponad pół metra szerokości i brązową zasłonę, na każdej było tyle miejsca do spania, co w trumnie. Przy biurku stojącym bliżej koi siedziała porucznik Alameda w kombinezonie podwodniackim i sportowej bluzie Akademii Marynarki Wojennej. Podniosła wzrok na Pacina i uśmiechnęła się na ułamek sekundy, potem znów przybrała surową minę.
– W tylnym schowku przy twoim łokciu są trzy kombinezony, nowy. Możesz tam wypakować swój worek marynarski. Spisz na dolnej koi. Górna jest na moje rzeczy, drugie biurko też, więc nie licz na to, że będziesz tu pracował. I nie wstydź się przy mnie przebierać, bo ja też będę to robiła przy tobie. Jeśli to urazi twoją purytańską wrażliwość, trudno. Jesteś na bojowym okręcie wojennym i tak musi być.
Pacino był zbyt zmęczony, żeby jakoś zareagować. Skinął głową, zdjął mundur i wpakował do wiszącego worka na pranie. Potem przeczołgał się na czworakach między ścianą i krzesłem Alamedy do swojej koi, odsunął zasłonę i wszedł pod przykrycie. Zaciągnął zasłonę i zgasił lampkę nocną. Przez moment czuł się jak w trumnie, ale przyjął to obojętnie.
Śniło mu się, że patrzy oczami sześciolatka, jak jego ojciec zanurza się swoim starym okrętem podwodnym na głębokość testową. W lustrze widział odbicie dziecka w kombinezonie podwodniackim z delfinami. Wszedł do kajuty i zastał tam Alamedę, miała na sobie coś przezroczystego. Zaczęła go całować i położyli się razem na jego koi.
Porucznik Carolyn Alameda czekała, aż osłabnie jej tętno. Trwało to długo i było irytujące. W Akademii nosiła pięć pasków na rękawie i uważano ją za w pełni kompetentną profesjonalistkę. Na swoim pierwszym okręcie podwodnym, Olympii, szybko została „nadporucznikiem” – tak nieoficjalnie nazywano tego spośród młodszych oficerów na pokładzie, który miał największą wiedzę fachową – nie byle co w męskim świecie podwodniaków. Nie zdążyła wziąć udziału w wojnie na Morzu Wschodniochińskim i był to największy zawód, jaki ją kiedykolwiek spotkał, bo całe dorosłe życie szkoliła się do walki. Obecny konflikt na drugiej półkuli mógł się przerodzić w wojnę, ale wyglądało na to, że ten okręt wysłano tylko na kolejne ćwiczenia. Alameda mogła pogodzić się z myślą, że musi czekać na szansę wzięcia udziału w prawdziwej walce, ale nie mogła tolerować tego, co się z nią działo, odkąd na pokład wszedł ów niebieskooki aspirant.
Zawsze różniła się od koleżanek szkolnych. One uganiały się za chłopakami, ją bardziej interesowały różne sporty i nauka. Matka powtarzała jej uparcie, że pewnego dnia w jej życiu pojawi się mężczyzna i coś zaiskrzy. Alameda uśmiechała się szyderczo, bo kontakty z chłopcami nigdy nie dawały jej zadowolenia. Była zdecydowana poświęcić się całkowicie służbie w marynarce wojennej. Aż do tamtego ranka. Do momentu gdy wspięła się na pokład Piranii i zobaczyła aspiranta Pacina czekającego na nabrzeżu. Natychmiast poczuła się głupio jak nieśmiała, czerwieniąca się uczennica. Starała się to zamaskować bardzo oficjalnym tonem i zachowaniem, ale gdy usłyszała, w jak zgryźliwy sposób zwraca się do młodego mężczyzny, poczuła jeszcze większe zakłopotanie. Nie potrafiła racjonalnie wytłumaczyć swoich uczuć, ale od razu przypomniała sobie niezdarny wykład matki na temat „miłosnej chemii” – zauroczenie wysokim, szczupłym chłopakiem działało na nią jak alkohol.
Najpierw obiecała sobie, że będzie po prostu przestrzegała regulaminu marynarki wojennej i unikała spoufalania się z kimś niższym stopniem. Uznała to za jedyny logiczny sposób postępowania, jaki może przyjąć. Ona będzie bezosobowym porucznikiem i głównym mechanikiem, on niewykwalifikowanym pasażerem i jakoś przetrwają ten wspólny rejs. Ale własne uczucia jakby ją zdradziły i palnęła ten głupi tekst o byciu razem nago w kajucie. Na pewno się zaczerwieniła. Zastanawiała się, czy to zauważył. I czy spostrzegł, jak pulsowały jej żyły na szyi.
To obłęd, pomyślała. Nagle zatęskniła za swoim dawnym ja, kiedy żaden mężczyzna nie wywierał na niej silniejszego wrażenia. Dlaczego to musi być ten dzieciak, dlaczego musi być cztery lata młodszy od niej i dlaczego musiał się pojawić akurat teraz, w czasie operacyjnego rozmieszczania sił? Wiedziała, że nie zaśnie, więc została za biurkiem i próbowała zająć się tysiącem pilnych spraw służbowych, ale siedziała tylko jak głupia i słuchała głębokiego oddechu aspiranta Anthony’ego Michaela Pacina.
Zagryzła wargi i postanowiła, że przestanie o nim myśleć i będzie się zwracać do niego spokojnie, ale chłodno. Już to, co się z nią działo, bardzo ją niepokoiło, lecz byłoby prawdziwą katastrofą, gdyby któryś z oficerów lub sam kapitan usłyszał w jej głosie jakąś czułą nutę, kiedy będzie się odzywała do Pacina. Za kilka tygodni on już stąd zniknie i jej życie wróci do normy. Ale potrafiła myśleć tylko o tym, czy jego ostatnią noc na pokładzie spędzą w porcie. Otrząsnęła się i spróbowała wrócić do raportów z prewencyjnej obsługi reaktora.
Pacina obudził nagły dźwięk – ktoś gwałtownie odsunął zasłonę jego koi. To była Alameda. Przestraszył się, zamrugał i spojrzał na nią zmieszany.
– Siódma zero zero, nowy – powiedziała pogardliwym tonem. – Wyłaź z wyra i przygotuj się do odprawy operacyjnej.
Pacino wygrzebał się z kokona koi, poczłapał do toalety oficerskiej położonej na końcu wąskiego korytarza i wszedł do wykończonego stalą nierdzewną boksu z kamienną podłogą i stalowym sedesem. Załatwił się, pociągnął dźwignię zaworu, otworzył dopływ wody morskiej i spłukał muszlę do zbiornika sanitarnego. Przeszedł pod prysznic, puścił wodę, zamknął i namydlił się. Potem znów odkręcił wodę i opłukał ciało. Wytarł kabinę prysznicową ze stali nierdzewnej i ubrał się. W lustrze zobaczył swoją zmęczoną twarz i przekrwione oczy. Wrócił do kajuty i zastał Alamedę nagą. Nie mógł oderwać wzroku od jej ciała. W mundurze wydawała się chuda jak chłopiec, ale nago wyglądała jak modelka. Miała szczupłe, muskularne ramiona, małe piersi o doskonałym kształcie i płaski brzuch. Mały pępek lśnił w blasku lamp. Pacino spojrzał niżej na kępkę włosów między jej długimi, zgrabnymi nogami i idealnie krągłe biodro. Na moment poczuł nagły przypływ żądzy, zapragnął zamknąć w dłoniach jej piersi. Z trudem zmusił się do tego, żeby pamiętać, że ta kobieta to główny mechanik i trzeci zastępca kapitana okrętu podwodnego Pirania. Dopiero wtedy tętno mu osłabło.
Alameda zaczerwieniła się na moment i otworzyła usta, potem spiorunowała go wzrokiem, włożyła majtki, stanik, kombinezon i buty sportowe. Wyszła bez słowa i zamknęła za sobą drzwi. Pacino ubrał się w kombinezon, który mu dała, wciągnął buty do biegania i poszedł do mesy oficerskiej. Pomieszczenie było pełne młodszych oficerów. Dostał kubek parującej kawy i usiadł na sofie przy końcu stołu. Poczuł się jak chłopak ze szkoły średniej na spotkaniu bractwa z college’u, kawa go rozbudziła. Oficerowie żartowali między sobą, ale spoważnieli, kiedy do mesy weszli nawigator i główny mechanik.
Zjawiła się XO, wysoka i szczupła komandor porucznik Schultz. Usiadła obok fotela kapitana przy drugim końcu stołu. Miała na sobie mocno znoszony kombinezon z emblematem okrętu podwodnego Birmingham na rękawie. Jasne włosy – za krótkie, żeby mogła je wiązać w koński ogon jak Alameda – sięgały jej poniżej uszu. Nie miała makijażu i żadnej biżuterii, oprócz sygnetu Akademii na palcu lewej ręki. Włożyła okulary do czytania i sprawdziła na ekranie komputera, czy nie ma wiadomości dla okrętu.
Jedynym niekwalifikowanym młodszym oficerem, który jeszcze nie dostał delfinów, był w tym gronie chorąży Duke Phelps. Siedział przy końcu stołu obok Pacina. Miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu i górował jak wieża nad innymi oficerami. Ciągle musiał się garbić i schylać, żeby nie zawadzić głową o jakąś przeszkodę na suficie. Studiował teraz podręcznik instalacji rurowej. Kiedy Pacino zerknął na tekst, Phelps sięgnął do szuflady i wręczył mu drugi egzemplarz.
– Kilka pierwszych stron to plan Piranii. Może ci się przydać do poruszania po okręcie.
Pacino zaczął się przyglądać pierwszej planszy, próbując zapamiętać rozkład pomieszczeń. Znalazł mesę oficerską przy lewej burcie na górnym poziomie pod kioskiem, potem swoją kajutę, mesę załogi, środkowy poziom ze sterownią i kajutami kapitana i XO, w końcu torpedownię na dolnym poziomie. Plan pokazywał przedziały dziobowy, rufowy i reaktorowy. Przedstawione były wszystkie urządzenia na wszystkich poziomach. Ale przedział operacji specjalnych, dodatkowe dwadzieścia siedem metrów między przedziałem dziobowym i reaktorowym, miał tylko oznaczenie „Tajne”. Jedynym uwidocznionym szczegółem był tunel wejściowy prowadzący w kierunku rufy i biegnący w jednej linii z tunelem przedziału reaktorowego.
– Hej, Duke – mruknął Pacino i poczuł się dziwnie, że nie zwraca się do oficera per „sir”, czego wymagano od niego od chwili jego przyjazdu do Annapolis. – Co to jest ten przedział operacji specjalnych?
Phelps, który sprawiał wrażenie faceta na luzie i z poczuciem humoru, teraz obrzucił Pacina ciężkim spojrzeniem.
– Tam jest DSV, pojazd głębokiego zanurzenia – odparł, marszcząc brwi. – Trzy sferyczne kadłuby ciśnieniowe połączone dwoma włazami. Schodzi na dno z nurkami komandosami z SEAL i szpiegami z NSA.
– Z NSA?
– Z Agencji Bezpieczeństwa Narodowego. To spece od wojny elektronicznej. Ci faceci zakładają podsłuchy i walczą z hakerami komputerowymi. W sytuacji gdy istnieje i jest w użyciu centralna sieć dowodzenia wojskowego, taka jak nasza, elektroniczny włamywacz mógłby wszystko rozwalić. Albo gorzej – wykorzystać naszą własną broń przeciwko nam. Więc ci goście z NSA mają swój własny DSV, żeby móc znaleźć na dnie oceanu kable do transmisji danych i węzły serwerowe. Ponieważ satelity mogą być podsłuchiwane, masę informacji wywiadowczych i tajnych wiadomości przekazuje się podwodnymi kablami. Nasi faceci schodzą w głąb, znajdują je i podłączają się do nich. Podsłuchujemy pół świata. Kiedy szpiedzy są na pokładzie, jesteśmy tylko ich autobusem. Raz przynajmniej w tym rejsie możemy o nich zapomnieć i przeprowadzić prawdziwą operację podwodną. A przy okazji, skoro już otworzyłem usta, to wszystko jest ściśle tajne, więc nikomu ani słowa. Rodzinie, kumplom z pokoju, dziewczynie – nikomu. Nawet innym oficerom na okręcie. Jak będziesz paplał, nagle wyważą ci drzwi faceci w czarnych garniturach i wylądujesz w dwuosobowej celi w więzieniu wojskowym w Fort Leavenworth. Czarna Świnia to okręt prototypowy, Patch, więc jest ściśle tajny, od kopuły sonarowej po osłonę śruby. Dotarło?
– Dotarło – odrzekł Pacino i przełknął ślinę; zaczynał rozumieć, dlaczego ojciec nigdy nie opowiadał, co robi.
Do mesy wszedł Tost O’Neal. XO obrzuciła go gniewnym spojrzeniem.
– Miło z twojej strony, że wreszcie się zjawiłeś, Tost – warknęła. – Wszyscy są upoważnieni do udziału w tej odprawie.
– Tak jest, pani komandor – odpowiedział i usiadł na ostatnim wolnym miejscu.
– Nawigator gotowy? – zapytała Crossfielda.
Czarnoskóry oficer wstał i opuścił ekran wyświetlacza na długą przegrodę wewnętrzną.
– Tak, XO – odrzekł cicho.
– Główny mechanik, wezwać kapitana – rozkazała Schultz.
Alameda skinęła głową, chwyciła za telefon i zadzwoniła do Catardiego.
– Sir, jesteśmy gotowi do odprawy operacyjnej – zameldowała i spojrzała na Pacina. – Tak, panie kapitanie, jest tutaj. Tak jest, sir. – Wyłączyła się i spojrzała na Schultz. – Już idzie.
XO puściła w obieg dzbanek z kawą i wszyscy napełnili sobie kubki. Przednimi drzwiami wszedł kapitan Catardi. W mesie zrobiło się cicho jak w kościele. Pacino spodziewał się, że oficerowie wstaną na widok dowódcy, ale nikt nie podniósł się z miejsca.
– Dzień dobry, panie kapitanie – powiedziała sztywno Schultz.
– Witam, XO, pani inżynier, nawigatorze, panowie oficerowie. – Catardi był w odprasowanym kombinezonie i wyglądał tak świeżo, jakby właśnie wrócił z urlopu. W jasnym świetle mesy lśniły srebrne liście dębowe na jego kołnierzu, podwodniackie delfiny i odznaka dowódcy okrętu bojowego – trupia czaszka i skrzyżowane piszczele. Wsunął się na swój fotel przy końcu stołu. – Słuchamy, nawigatorze. – Schultz nalała mu kawy. Kapitan pociągnął solidny łyk i rozparł się wygodnie w oczekiwaniu.
– Dzień dobry, panie kapitanie, XO, pani inżynier, panowie oficerowie – zaczął Crossfield.
Pacino był zdziwiony kontrastem między zażyłymi stosunkami łączącymi członków załogi a oficjalną formą, w jakiej zwracali się do siebie nie tylko na wachcie. Dziwił go też specyficzny język używany na okręcie. Za każdym razem, kiedy Pacino powiedział coś nieprawidłowo, ktoś go poprawiał. Gdy zapytał Alamedę o kulistą antenę sonarową, pouczyła go ostro: „Na okręcie podwodnym nigdy nie mów o tej antenie»kulista«, nowy. W sytuacji podbramkowej ktoś na linii łączności wewnętrznej może nie załapać, o co ci chodzi. To nie jest żadna pieprzona antena»kulista«, tylko»sferyczna«„.
Na ekranie wyświetlacza pojawiła się mapa morska Atlantyku na północ od równika. Z lewej strony było wybrzeże kanadyjskie, z prawej kontynent europejski. Niebieska linia łączyła Groton w Connecticut z kropką na środkowym Atlantyku oznaczoną jako Punkt November.
Nawigator wskazał ekran.
– Mapa pokazuje naszą trasę z Groton do Punktu November. Płynąc na Ocean Indyjski, mamy zboczyć z kursu, żeby przeprowadzić ważną operację, która musi być wykonana, zanim opuścimy Atlantyk. Gdzieś na Atlantyku jest zrobotyzowany bojowy okręt podwodny USS Snarc. Wielu z was pamięta nasze ostatnie ćwiczenia z jego udziałem.
W mesie rozległy się gniewne pomruki – oficerowie nie zapomnieli o oburzającej taktyce zautomatyzowanego okrętu podwodnego.
– Proszę o ciszę. Najwyraźniej coś poszło nie tak ze Snarkiem. Nie ma z nim łączności i nie reaguje na próby kontaktu. W innych służbach standardową procedurą operacyjną, w sytuacji gdy zautomatyzowany węzeł bojowy nie reaguje na rozkazy, jest wysłanie mu sygnału samodestrukcji. W tym wypadku to niemożliwe, gdyż Snarc ma na pokładzie reaktor jądrowy i samodestrukcja mogłaby uwolnić odpady radioaktywne o liczbie jednostek curie wystarczającej do zniszczenia średniej wielkości ekosfery, nie mówiąc o głowicach bojowych jego broni plazmowej, która nie tylko zagroziłaby środowisku naturalnemu, lecz również byłaby cenną zdobyczą dla przedsiębiorczych terrorystów. Dlatego do akcji musi wejść Pirania. My jesteśmy systemem destrukcji. Mamy zadanie znaleźć Snarca, posłać na dno i podać lokalizację eskadrze, żeby mogli wydobyć i rozbroić głowice i sprzątnąć nuklearny śmietnik po reaktorze.
W mesie zawrzało. Część młodszych oficerów zasypywała Crossfielda pytaniami, inni wymieniali między sobą pospieszne komentarze.
– Spokój, panowie – powiedział Crossfield. – Musimy ustalić pozycję tamtego okrętu podwodnego, a to cholernie duży ocean. Dlatego zaczniemy w Punkcie November i będziemy zataczali spiralę na zewnątrz. W którymś momencie eskadra przyśle nam aktualne dane wywiadowcze o pozycji Snarca i skierujemy się ku niemu.
Pacino studiował plany zrobotyzowanego okrętu podwodnego, z którym mieli się zmierzyć. Był zafascynowany. Crossfield opowiedział szczegółowo o możliwościach Snarca i podkreślił, że okręt jest cichy i nieprzewidywalny. Wtedy wtrącił się Catardi.
– To nie wszystko, panowie – powiedział z ponurą miną. – Ponieważ Snarc wymknął się spod kontroli, dowództwo Dwunastej Eskadry Okrętów Podwodnych podejrzewa, że stał się paranoikiem. Na każdą próbę podejścia do niego może odpowiedzieć atakiem. W tej chwili musimy przyjąć, że jest wrogim okrętem. Być może potrafi się nawet zorientować, że wysłano nas, żebyśmy go zatopili. Jeśli tak, to podczas gdy my będziemy szukali jego, on będzie szukał nas. Ten robot może się nagle znaleźć w naszym stożku ciszy z otwartymi wrotami wyrzutni torpedowych i posłać nas na dno.
W mesie na moment zapadła cisza.
– To tyle – zakończył Crossfield. – XO?
– Od dziś będziemy mieli zebrania taktyczne w mesie oficerskiej codziennie na wachcie popołudniowej o trzynastej – oznajmiła Schultz. – W innym czasie pan i pańscy ludzie mają rozkaz jak najwięcej odpoczywać. Wprowadzimy zmodyfikowaną ciszę taktyczną z jedynym wyjątkiem dla kuchni okrętowej. Załoga ma chodzić na palcach, żadnych stereo, żadnych hałaśliwych prac obsługowych, żadnych bzdur. Do wszystkich dotarło?
Oficerowie skinęli potwierdzająco głowami.
– To wszystko z mojej strony, panie i panowie oficerowie – powiedział Catardi, wstał i opuścił mesę.
Schultz pozwoliła się rozejść.
Oficerowie zaczęli wychodzić z mesy, ale Pacino wciąż wpatrywał się w wyświetlacz, dopóki Crossfield nie wyłączył skomputeryzowanego obrazu. Alameda warknięciem zmusiła Pacina do powrotu do teraźniejszości.
– To może sobie być operacja wojenna, panie Pacino, ale zalecam, żeby zdobywał pan kwalifikacje oficera zanurzenia. Do niczego nam się pan nie przyda, dopóki nie będzie pan potrafił samodzielnie pełnić wachty. – Otworzyła sejf i wręczyła mu notebook. – Tu są załadowane standardowe procedury operacyjne i podręcznik oficera zanurzenia. Musi pan to wszystko znać na pamięć, zanim obejmie pan w południe wachtę. Będzie pan moim wachtowym oficerem zanurzenia. I radzę, żeby pan niczego nie spieprzył. Odezwało się jej radio.
– Główny mechanik – zgłosiła się. – Tak jest, sir, już idę.
Spojrzała groźnie na Pacina i wyszła. Wziął głęboki oddech, włączył komputer i zaczął studiować główny system balastowy.
W tym samym czasie porucznik Alameda zapukała do drzwi kajuty kapitana.
– Pan mnie wzywał, sir?
Catardi siedział w swoim fotelu dowodzenia. Podniósł na nią wzrok.
– Tak, pani inżynier. Chciałem po prostu poznać pani opinię o naszym młodym aspirancie.
Alameda zesztywniała. Czy kapitan mógł wiedzieć o uczuciach, jakie w niej budził Pacino? Udzieli jej reprymendy?
– Szybko się uczy, panie kapitanie. Ma wysoką motywację – odrzekła, mając nadzieję, że się nie czerwieni. – I nie narzeka, że jako niekwalifikowany dostaje niezłą szkołę. Jeszcze się nie skarżył. Nawet po tym, jak wczoraj wieczorem został wyznaczony do wyczyszczenia prawego silnika głównego.
– Jest pani dość twarda dla tego chłopaka.
– Owszem, sir. Mam mu trochę odpuścić?
Catardi spojrzał gdzieś w przestrzeń.
– Nie. Zobaczymy, ile jest wart.
Alameda poczuła ulgę i odchrząknęła.
– Tak jest, sir. Coś jeszcze, panie kapitanie?
– To wszystko, pani inżynier.
Zamknęła za sobą drzwi. Catardi przez chwilę patrzył w przestrzeń i myślał o tych minionych dniach, kiedy najbardziej przerażającym zdaniem w języku angielskim było dlań osiem słów: „Kapitan Pacino chce pana widzieć w swojej kajucie”. Jeśli ten chłopak ma chociaż dziesięć procent charakteru ojca, pomyślał, to będzie cholernie dobrym podwodniakiem.