– Już jestem z powrotem, Jeden – powiedział Krivak. Znów miał na głowie hełm interfejsowy, który zdjął parę godzin temu, żeby się trochę przespać.
Cieszę się, że wróciłeś, Krivak. Długo byłeś wyłączony.
– Teraz czuję się lepiej. Wydarzyło się coś nowego?
Krivak musiał nakłonić Jeden Zero Siedem do podejścia okrętem na głębokość peryskopową. Ale nie wiedział, jaki logiczny powód mógłby podać komputerowi, skoro nie wchodziło w grę nawiązanie oficjalnej łączności z eskadrą.
Ta jednostka bada hałas na szerokim paśmie z kierunku wschodniego. Ta jednostka ma nastawiony procesor wąskopasmowy na ten ślad. Z całą pewnością nie jest biologiczny. Nie ma pogłosów tego hałasu ani liczby obrotów śruby. Ta jednostka odbiera słabe tony harmoniczne o częstotliwości pięćdziesięciu ośmiu herców i słaby falujący odgłos przepływu. To może być pompa recyrkulacyjna reaktora.
– Tony i odgłos przepływu przez pompę bez liczby obrotów śruby? To bez sensu. Chyba że… chyba że to okręt podwodny z wirnikiem kanałowym zamiast śruby. Sprawdź w swojej pamięci, czy jest jakaś korelacja z europejskimi okrętami podwodnymi.
To nie jest okręt francuski, niemiecki ani brytyjski. Również nie rosyjski ani chiński. Jest dziewięćdziesięciosześcioprocentowe prawdopodobieństwo, że to amerykański okręt podwodny klasy Seawolf.
– Pokaż.
Przez następne dziesięć minut Krivak porównywał dźwięki ze wschodu z katalogiem tonów emitowanych przez klasę Seawolf, załadowanym do procesora przez eskadrę. Wyglądało to przekonująco. Co więcej, hałas korelował z konkretnym okrętem klasy Seawolf. Ostatnim, który jeszcze pływał.
To USS Pirania. Klasa Seawolf, ale z wydłużonym kadłubem.
– To dobrze. Jest pewnie wolniejsza niż zwykła klasa Seawolf. Musimy zrobić manewr, żeby określić jej odległość, kurs i szybkość.
Przecinamy teraz linię wzroku.
Krivak czekał. Wydawało mu się, że minęły godziny, ale wkrótce procesor kierowania ogniem ustalił, że ślad na wschodzie jest w odległości trzydziestu ośmiu mil i płynie kursem południowo-wschodnim z szybkością czterdziestu pięciu węzłów. Krivak zastanawiał się przez chwilę. Pirania pruła przed siebie na pełnych obrotach. Dziwne, bo na mapie nie było niczego takiego, dokąd mogłaby zmierzać – tutaj, u wybrzeży Senegalu w Afryce. Krivak poczuł niepokój, intuicja podpowiadała mu, że Pirania próbuje go przechwycić i nie wykryła go dotąd tylko dlatego, że płynie zbyt szybko. Bóg jeden wie, kto będzie miał przewagę akustyczną, kiedy Pirania zwolni. Wbrew jego oczekiwaniom Amerykanie musieli się jakoś dowiedzieć o przejęciu. Musiał teraz zdecydować, czy uciekać, by go nie wykryli, czy posłać przeciwnika na dno. Wiedział, że powinien raczej zaatakować, ale nagle ogarnęło go przeczucie, że przegra walkę z amerykańskim okrętem podwodnym. Uznał, że lepiej będzie zrobić unik.
– Jeden, skręć na zachód z szybkością piętnastu węzłów.
Podgrzać torpedy przygotowane na stojaku, Krivak?
– Nie. Musimy go przepuścić, żeby nas nie wykrył. Wycofamy się pod kątem prostym do jego trasy z taką prędkością, żeby jak najszybciej oddalić się od niego, ale jednocześnie zbytnio nie hałasować. Będziemy się wycofywali, dopóki Pirania nie przestanie zbliżać się do nas. Kiedy minie najbliższy punkt podejścia i odległość między nią a nami zacznie się zwiększać, zwolnimy i zrobimy zwrot, żeby znaleźć się w jej stożku ciszy, gdzie jest najmniejsze ryzyko detekcji. Sprawdzimy ostrożnie, kiedy jej stosunek sygnału do szumów spadnie do poziomu progowego, i popłyniemy za nią. W pewnym momencie Pirania zwolni, więc trzymając się za jej rufą w maksymalnej odległości zasięgu sonaru, nie wpadniemy na nią. Możemy czasowo zgubić sygnał, dopóki nie zbliżymy się do jej pozycji. Pirania może też skręcić na południe wzdłuż wybrzeża Afryki, jeśli jest w drodze na Ocean Indyjski. Będziemy kontynuowali pościg. W końcu będzie musiała podejść na głębokość peryskopową, a kiedy zwolni i wykona ten manewr, zaatakujemy ją.
W porządku, Krivak. Twoja taktyka jest rzeczywiście dobra, choć trochę ostrożna.
– Musimy bardzo uważać, Jeden. Pirania jest groźnym przeciwnikiem, przewyższa nawet nowocześniejszą klasę Virginia. To okręt zabójca.
Pirania zmierzała do punktu przechwycenia Snarca na jego przewidywanej trasie, pokład okrętu nadal wibrował. Zgodnie z rozkazem kapitana Roba Catardiego o 13.00 czasu zulu oficer pokładowy miał podejść na głębokość peryskopową, odebrać wiadomości i wypuścić aspiranta Pacina. Przez pierwszą godzinę Pacino powinien się unosić na powierzchni morza w skafandrze płetwonurka i kamizelce ratunkowej. Po sześćdziesięciu minutach wolno by mu było napełnić powietrzem tratwę ratunkową i wdrapać się do środka. Potem miał czekać przez kolejne trzy godziny, aż Pirania się oddali, żeby jego obecność na morzu nie zdradziła jej pozycji. Po czterech godzinach od opuszczenia okrętu włączyłby nadajnik boi lokacyjnej marynarki wojennej i sygnał zaalarmowałby małą placówkę U.S. Navy w Monrowii w Liberii, skąd przysłano by helikopter ratowniczy. Pacino miałby również przy sobie boję z międzynarodowym sygnałem SOS na wypadek kłopotów lub awarii boi wojskowej. Boja cywilna nadałaby wiadomość do satelity, zawiadamiając całą półkulę, że marynarz potrzebuje pomocy, i wtedy przyleciałby po niego najbliższy helikopter. Nie tak dawno Alameda przez dziesięć minut pouczała Pacina, żeby nawet nie myślał o dotykaniu międzynarodowej boi alarmowej.
Rozejrzał się ze smutkiem po kajucie Alamedy. Jego rzeczy były spakowane, bosman Keating umieścił je w wodoszczelnym pojemniku o neutralnej wyporności. Przy drzwiach wisiał neoprenowy skafander płetwonurka, Pacino miał go włożyć zaraz po lunchu. Ogarnęło go straszne przygnębienie? spojrzał na czystą kajutę, z której zniknęły jego rzeczy. Na składanym biurku leżały tylko papiery, książki i komputery Alamedy. Kiedy wziął głęboki oddech, poczuł jej zapach. Już za nią tęsknił.
Nie spodziewał się tak ponurego zakończenia swojego aspiranckiego rejsu. Zawsze wyobrażał sobie, że ten moment będzie radosny jak pierwszy dzień letnich wakacji po długim roku szkolnym. Cień ojca może i nie zniknął, ale odsunął się gdzieś tak daleko w tło, że Pacino mógłby żyć w tym świecie. Poczuł nagle, że pragnął jak najszybciej ukończyć Akademię, żeby móc wrócić do sił podwodnych, może nawet na Piranię. Obiecał sobie, że jakoś znajdzie Carrie Alamedę po jej powrocie z wojny i znów się z nią zobaczy. Poszedł wolno do mesy oficerskiej na swój ostatni posiłek na okręcie. Oficerowie stali za swoimi miejscami, czekając na kapitana. Catardi wszedł i zatrzymał się przy przedniej przegrodzie.
– Panie i panowie oficerowie – zaczął – zanim podadzą lunch, chcę dokonać pewnej ceremonii. Aspirancie Pacino, mógłby pan tu podejść?
Pacino zaczerwienił się i ruszył w jego stronę. Alameda wręczyła Catardiemu sporą paczkę, kapitan rozwinął ją i pokazał oficerom. Rozległy się oklaski. Trzymał dużą tabliczkę pamiątkową z mosiężnym emblematem i zdjęciem Piranii. Okręt na fotografii płynął na powierzchni z maksymalną szybkością, przed dziobem w kształcie pocisku wyrastała wysoka fala. Zdjęcie podpisali wszyscy oficerowie i starsi podoficerowie. Pod fotografią widniała mosiężna plakietka.
– Pozwólcie, że przeczytam inskrypcję: „Pomyślnych wiatrów i spokojnych mórz naszemu koledze i kwalifikowanemu oficerowi pokładowemu, aspirantowi pierwszej klasy Anthony’emu Michaelowi Pacinowi, życzą oficerowie i załoga USS»Pirania«, wierząc w Twój szybki powrót do Sił Podwodnych Stanów Zjednoczonych”.
Znów rozległy się oklaski. Catardi mocno uścisnął mu dłoń, Phelps zrobił zdjęcie. Pacino poczuł ucisk w gardle.
– To nie wszystko, Patch. Pani inżynier, drugi pakunek. – Alameda wręczyła Catardiemu oprawioną książkę. – To twoja książka kwalifikacji podwodnych z wszystkimi podpisami. Zaświadcza, że jesteś w pełni kwalifikowanym podwodnym oficerem pokładowym. Jest tam list polecający dla ciebie i drugi list ode mnie do twojego przyszłego dowódcy z sugestią przyspieszenia twojego programu kwalifikacyjnego na okręcie. Od otrzymania złotych delfinów dzieli cię już tylko kilka podpisów potwierdzających twoje kwalifikacje dyżurnego oficera portowego i nawodnego oficera pokładowego. Gratuluję, synu. Będzie nam ciebie brakowało.
– To wielka sprawa, Patch – powiedziała z uśmiechem Alameda, bijąc brawo. – Jesteś OOD zatwierdzonym przez komisję kwalifikacyjną. Na tym okręcie to się liczy.
– Dziękuję, panie kapitanie – odrzekł Pacino zduszonym głosem. – Dziękuję, pani inżynier. – Żałował, że nie może zwrócić się do Alamedy po imieniu. – Dziękuję wszystkim. Nigdy nie zapomnę tego okrętu i tej załogi.
Wracając na swoje miejsce, pociągał nosem i mrugał. Z szacunkiem położył obok siebie tabliczkę pamiątkową i książkę kwalifikacyjną.
– Jedzmy – zaproponował Catardi. – Lunch stygnie.
Alameda wciąż promieniała. Pacino spojrzał na nią i tym razem ich oczy się spotkały. Uśmiech rozjaśnił jej twarz.
Michael Pacino był pochłonięty obserwacją wnętrza mózgu torpedy Tigershark, śledził przebieg wystrzelenia testowego numer 45. Broń znajdowała się w stanie półświadomości wywołanej środkiem farmakologicznym, a komputer Pacina dostarczał jej doznań w wirtualnej rzeczywistości. Pacino zrobił torpedzie symulację, że właśnie została odpalona. Miał nadzieję, że tym razem pocisk podąży do odległego celu daleko za horyzontem. Ale kilka sekund po wystrzeleniu Tigershark wykrył okręt, który właśnie opuścił, i wydał rozkaz sterowi, żeby ustawił się do powrotu. Parę sekund później torpeda rozkazała swojej głowicy bojowej, żeby zdetonowała i zatopiła macierzysty okręt.
Pacino zaklął i cisnął notebook przez pokój. Komputer roztrzaskał się o ciężkie drewniane drzwi, które właśnie się otwierały. Zatrzasnęły się, potem wolno uchyliły. W szparze ukazała się twarz wiceadmirała Emmita Stephensa.
– Jezu, Patch! Cokolwiek zrobiłem, przepraszam!
– To nie ty, Emmit – odrzekł Pacino. – Wejdź. Daj mi moment na zamknięcie tego i uśpienie Tigersharka z powrotem. Cholerne, bezużyteczne torpedy.
Stephens przyglądał się czynnościom Pacina. Wiceadmirał był dowódcą stoczni i genialnym budowniczym okrętów. Dokonał kilku cudów na okrętach podwodnych Pacina i wysłał je w morze w rekordowym czasie. Teraz, po latach zaangażował się osobiście w przebudowę okrętu pod wodnego SSNX i działał ręka w rękę ze stocznią w Newport News, żeby szybko ukończyć prace.
Wreszcie Pacino skończył. Obrócił się na krześle twarzą do inżyniera okrętowego.
– Czym mogę ci służyć, Emmit?
– Chodź ze mną do suchego doku. Chcę ci coś pokazać.
Pacino chwycił kask ochronny i zszedł za Stephensem na dno suchego doku SSNX-t.
– O co chodzi? – zapytał.
Stephens wskazał w górę. Poszycie okrętu, płyta gołej stali HY-130, wyginająca się do punktu, gdzie kadłub zwężał się ku sterowi kierunkowemu i rufowym sterom głębokości, była przedziurawiona w dwudziestu czterech miejscach. Robotnicy na rusztowaniu kończyli ostatni otwór i spawali kratownicę, która miała wzmocnić kadłub osłabiony ubytkiem materiału.
Stephens wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Nazywamy twój pomysł włącznikiem ratunkowym Pacina. Jeśli na dupie siedzi ci torpeda, pociągasz dźwignię nad głową, sprężone powietrze wali wokół kadłuba, dopóki zbiorniki pary nie włączą obu kotłów do systemu, i z tyłu odpalają dwadzieścia cztery silniki pocisków Vortex. Wszystko, co tu widzisz – stery, śruba i zbiornik balastowy – wszystko, z wyjątkiem dysz wydechowych pocisków, roztapia się i znika za rufą w gazach wylotowych. Ale kogo to obchodzi? Jesteś bezpieczny.
Pacino uśmiechnął się.
– Jaka jest szybkość, Emmit?
– Uważamy, że możesz prześcignąć vorteksa.
– Trzysta węzłów? – zapytał Pacino. – Naprawdę tak myślisz?
– Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać, Patch – uśmiechnął się z przymusem Stephens. – Ale to system jednorazowego użytku. Nazywamy to testowaniem destrukcyjnym.
Pacino patrzył w górę. Jego dziwny sen stawał się rzeczywistością. Speszył się trochę.
– Emmit – powiedział – odwaliłeś tu kawał dobrej roboty, przyjacielu.
– Przekroczenie kosztów i opóźnienie zwalimy na ciebie – odrzekł Stephens i odprowadził Pacina do schodów. – Cała stocznia będzie cię przeklinała za niedotrzymanie terminu. Ale pewnego dnia ktoś zapuka do twoich drzwi i zobaczysz kapitana okrętu, któremu twój pomysł uratował życie. Facet będzie cię chciał pocałować w usta.
– Bleee… – skrzywił się Pacino. – Uścisk dłoni wystarczy. Jeszcze jedno, Emmit. Nie chcę mojego nazwiska w nazwie tego systemu. Nazwijcie go TESA, od „przeciwtorpedowej modernizacji okrętu”.
Stephens poklepał Pacina po ramieniu.
– Masz to załatwione, Patch.
– Kiedy skończycie?
– Za sześć zmian, Patch. – Stephens zmarszczył brwi. – Ale to nie będzie wszystko. Jeszcze nie zmodyfikowaliśmy obwodów sterowania okrętem ani programu Cyclopsa.
– Będą z tym problemy? Colleen wciąż uważa, że to niemożliwe.
– Nie ma racji. Najdalej za dwa tygodnie wszystko będzie działało. Nie przejmuj się tym.
Pacino uśmiechnął się.
– Chodź, postawię ci piwo – zaproponował.
– To będzie pierwsze – roześmiał się Stephens. – Jesteś mi winien chyba około trzydziestu.
– Otworzyć wrota w przegrodzie torpedowni. Wysunąć torpedę przy lewej i prawej burcie.
Snarc nie miał wyrzutni torpedowych, gdyż te urządzenia zajmowały miejsce i nie spisywały się zbyt dobrze przy wystrzeliwaniu torped z kadłuba wewnętrznego do wody morskiej pod ciśnieniem. Ponieważ torpedownia stanowiła przestrzeń swobodnego zalewu – było tu takie samo ciśnienie jak w otaczającym okręt morzu – konstruktorzy uznali, że lepiej będzie upakować ciasno torpedy aż do poszycia kadłuba zewnętrznego. Bez wyrzutni mieściło się więcej broni. Torpedy spoczywały w bębnie i obracały się jak lufy karabinu maszynowego Gatlinga. Okręt wystrzeliwał torpedy będące w pozycji godziny trzeciej i dziewiątej. Wózek wyrzutnika wysuwał torpedę z kadłuba przez otwór podobny do wrót luku bombowego. Mechanizm składał się z dwóch wsporników zakończonych kolistymi kołnierzami. Jeden pierścień znajdował się z przodu, drugi blisko tyłu torpedy. Kołnierze stabilizowały torpedę w wodzie opływającej kadłub. W momencie wystrzeliwania broń odłączała się od zasilania okrętowego i uruchamiała silnik spalania zewnętrznego. Najpierw poruszała się w kołnierzach wyrzutnika, ale pół sekundy później pierścienie otwierały się szeroko i mechanizm cofał się szybko do wnętrza kadłuba okrętu, uwalniając pędnik torpedy. Broń odrywała się od okrętu jak pocisk wystrzelony spod skrzydła myśliwca odrzutowego. Wyrzutnik torpedowy mógł również wypuszczać podwodne pociski Vortex wersji Mod Charlie na stałe paliwo rakietowe; zapłon paliwa następował natychmiast po sygnale wystrzelenia. W tym rejsie Snarc nie miał na pokładzie vortexów, lecz wyłącznie torpedy Mark 58 Alert/Acute.
Krivak usłyszał w tle sonaru dźwięk otwierających się wrót w przegrodzie torpedowni. Pogłosy były dużo wyraźniejsze i ostrzejsze niż przy płynnym obracaniu się wrót wylotowych wyrzutni torpedowej. Widocznie usprawnienie systemu wystrzeliwującego miało swoją cenę.
Lewe i prawe wrota przegrody otwarte, Krivak. Trwa ładowanie obu torped do wózków. Ładowanie zakończone. Mechanizmy wyrzutników przygotowane. Torpedy opuszczają kadłub. Redukcja szybkości w toku.
Po wysunięciu torpedy na wspornikach wyrzutnika okręt musiał zwolnić do osiemnastu węzłów. Rozwiązanie nie było idealne i nie pasowało do scenariusza taktycznego tak dobrze jak wyrzutnie torpedowe Piranii, które mogły wystrzeliwać broń nawet przy maksymalnej szybkości okrętu. Ale gdyby Snarc nie zmniejszył prędkości do osiemnastu węzłów, napór wody złamałby delikatne wsporniki i torpeda uderzyłaby w część rufową kadłuba.
Torpedy wysunięte całkowicie poza kadłub. Broń na zasilaniu, żyroskopy nominalne, namiary ogniowe jeszcze nie wprowadzone.
– Bardzo dobrze. Teraz monitoruj Piranię w maksymalnym zakresie, kiedy będzie podchodziła na głębokość peryskopową. Tylko uważaj, bo przedtem może zrobić zwrot, żeby sprawdzić swój stożek ciszy sonarowej. Kiedy tylko ustabilizuje kurs do podejścia na głębokość peryskopową, wykonamy manewr, żeby uzyskać namiar ogniowy i wystrzelimy w nią obie torpedy.
Gotowe. Szkoda, że doszło do tego buntu.
– Co?!
Ten bunt. Na Piranii. Może podchodzą na głębokość peryskopową żeby wysłać wiadomość, że bunt się skończył i legalne dowództwo odzyskało kontrolę nad okrętem.
– O czym ty mówisz?
Już się nie dowiemy. Być może zatopimy Piranię w momencie, kiedy bunt zostanie opanowany.
– O co ci chodzi? Nic z tego nie rozumiem.
Krivak, powiedziałeś, że kontrolę nad Piranią przejęła zbuntowana załoga. Teraz okręt podchodzi na głębokość peryskopową jakby miał rutynowo odebrać wiadomości. Zbuntowana załoga nie zrobiłaby tego. Poza tym Pirania ociąga się z opuszczeniem tego rejonu. Dlaczego zbuntowana załoga miałaby to robić? Czy nie popłynęliby raczej na jakąś tropikalną wyspę?
– Na głębokości peryskopowej okręt podwodny nie tylko odbiera wiadomości, są tu jeszcze czynności do wykonania. Może muszą pozbyć się śmieci. Albo przedmuchać generatory pary…
Usłyszelibyśmy to.
– Jeden, nie w tym rzecz! Ważne, że podchodzą na głębokość peryskopową. Pewnie wyślą do eskadry lub do Norfolk listę swoich żądań.
Jeśli tak, to czy nie dostaniemy nowych rozkazów? Może źle zrobimy, strzelając do Pirani? A jeśli był bunt, nie wygląda na to, żeby Pirania miała wystrzelić pociski w Amerykę lub zagrozić innym państwom. Ta jednostka ma poważne wątpliwości, czy powinna strzelać do siostrzanego okrętu.
Krivak tracił cierpliwość. Bunt nie jest na Piranii, pomyślał, tylko na Snarcu.
– Jeden, dostałem rozkaz przypłynięcia tutaj i zatopienia Piranii, bo na jej pokładzie doszło do groźnego buntu. Kiedy eskadra wydawała mi ten rozkaz, wiedziała, że nie będzie odwrotu. Rozkaz nie mógł dotrzeć do ciebie w formie wiadomości, bo skoro Piranię opanowali buntownicy, jej kody legalizacyjne wpadły w ich ręce i mogliby wysłać fałszywą wiadomość, żebyśmy się wycofali. Eskadra nie mogła ryzykować. Pirania ma na pokładzie pociski manewrujące z głowicami plazmowymi. Buntownicy mogą zamienić Wschodnie Wybrzeże w dymiący krater. Jeśli eskadra się myli i zatopimy Piranię, stracimy okręt podwodny za dwa miliardy dolarów i stuosobową załogę. Jeśli eskadra ma rację, a my wstrzymamy się z otwarciem ognia, możemy zgubić ten okręt, tamci wycelują w Waszyngton osiem plazmowych pocisków manewrujących i nikt już nie przeszkodzi w ich wystrzeleniu. Jeśli nie wykonasz moich rozkazów, eskadra wyłączy cię i zdemontuje, a ja pójdę do więzienia. Ty dostajesz rozkazy ode mnie, ja od komodora Dwunastej Eskadry Okrętów Podwodnych, on od szefa operacji morskich, a ten od pani prezydent. Chcesz mi powiedzieć, że nie zamierzasz wykonać rozkazów prezydenta Stanów Zjednoczonych?
Krivak wyłożył to, najlepiej jak umiał, ale kiedy wymienił naczelnego wodza, w jego arsenale już nic nie zostało. Albo maszyna go posłucha, albo misja jest skończona. Wtedy będzie musiał wezwać Wanga, żeby odłączył go od komputera, a potem zatopić okręt i uciec z Amornem na pokładzie Andiamo, zanim ktokolwiek dowie się o porwaniu Snarca. W czasie kiedy opracowywał w myśli szczegóły ucieczki, jednostka Jeden Zero Siedem analizowała jego ostatnie słowa. W końcu komputer węglowy przemówił.
W porządku, Krivak Oczywiście masz rację. Ta jednostka przeprasza za samowolne przetwarzanie. Zapomnij, proszę, o naszej rozmowie. Obie torpedy w pełni gotowe i czekają na namiar ogniowy.
Wygrałem, pomyślał z triumfem Krivak. Za chwilę weźmiemy Piranię na cel i gdy tylko torpedy zdetonują, podejdziemy na głębokość peryskopową, żeby skontaktować się z admirałem Czu.
Bosman Ulysses Keating splunął do swojej maski płetwonurka i rozmazał ślinę na szybie.
– Teraz nie zajdzie mgłą – powiedział do Pacina. – Ale pan niech tego nie robi, sir, bo spieprzy się system wzmocnienia obrazu w słabym świetle.
Pacino spojrzał w górę drabinki prowadzącej do komory ewakuacyjnej. Myślał o tym, czy ulegnie panice, kiedy pomieszczenie wypełni się wodą.
– Sterownia, tu dziobowa komora ewakuacyjna – odezwał się Keating do mikrofonu przy skrzynce łączności. – Jesteśmy gotowi do wejścia.
– Komora ewakuacyjna, tu sterownia. Przyjąłem. Zaczekajcie.
W korytarzu rozległy się kroki. Pacino odwrócił się i zobaczył kapitana Catardiego, Wesa Crossfielda, Astrid Schultz i Carrie Alamedę. Uśmiechnął się, ale poczuł głęboki smutek, że opuszcza okręt.
– Będzie mi was brakowało – wyjąkał.
Crossfield i Catardi uścisnęli mu dłoń, kapitan poklepał go po ramieniu. Astrid Schultz miała taką minę, jakby z trudem powstrzymywała się od płaczu. Carrie Alamedzie nie udało się to, łza spływała jej po twarzy. Przytuliła aspiranta i pocałowała go w policzek, potem cofnęła się i spojrzała mu w oczy. Pacino chciał jej tyle powiedzieć… Ale nie mógł.
Obawiał się, że załamie mu się głos albo będzie drżał.
– Dziękuję za wszystko, panie kapitanie. Do zobaczenia, XO i panie nawigatorze. I pani inżynier… Carrie. Dziękuję za pomoc w tym rejsie. To dla mnie znaczy bardzo wiele…
– Przekaż ojcu pozdrowienia od nas – powiedział Catardi. – I powodzenia, synu.
– Dziobowa komora ewakuacyjna, tu sterownia. Macie pozwolenie na otwarcie dolnego włazu i wejście do środka – zatrzeszczało w głośniku.
Pacino widział jak przez mgłę. Przypiął maskę, chwycił swój sprzęt i wspiął się po drabince. Trzymał się jedną ręką, w drugiej niósł płetwy i pojemnik z rzeczami osobistymi. Wszedł do komory ewakuacyjnej. Pakiet ratunkowy był przygotowany, łącznie z tratwą, którą Pacino miał napełnić powietrzem godzinę po opuszczeniu okrętu. Boje alarmowe – jedna ustawiona na częstotliwość marynarki wojennej, druga wysyłająca międzynarodowy sygnał SOS – wisiały przy jego kamizelce ratunkowej. Spojrzał w dół na czwórkę oficerów i pomachał do nich. Czuł ucisk w gardle. Bosman Keating zamknął dolny właz.
– Niech pan włoży płetwy, panie Patch – powiedział. – To będzie wyglądało tak. Jesteśmy już na głębokości peryskopowej. Okręt zwolni do zera. Zalejemy komorę, wyrównamy ciśnienie i po otrzymaniu pozwolenia otworzymy górny właz. Wypłynę pierwszy i pomogę panu wyjść. Niech pan nie zapomni stuknąć dwa razy w kadłub na pożegnanie. To przynosi szczęście. Kiedy będzie pan na zewnątrz, zamknę za panem właz. Gotowy? Pacino skinął głową. Był już w płetwach. Włożył maskę i czekał, aż komora zacznie się wypełniać wodą.
– Wprowadź tranzyt na małej głębokości z maksymalną prędkością bojową – rozkazał Krivak jednostce Jeden Zero Siedem.
Możliwe, że cel będzie zygzakował, Krivak. Wygląda na to, że zwalnia. Liczba obrotów pędnika spadła. Wytracił szybkość.
– Bardzo dobrze, Jeden. Status broni?
Wrota przegrody otwarte, torpedy lewa i prawa wysunięte, namiar ogniowy wprowadzony, ale niepotwierdzony, broń na zasilaniu.
– W porządku. Wystrzel obie Mark 58.
Krivak, musisz powiedzieć tej jednostce: „Procedury momentu odpalania, torpedy lewa i prawa”. Potem musisz zaczekać, aż ta jednostka odpowie „potwierdzone” i „w pogotowiu”. Dopiero wtedy możesz wydać tej jednostce rozkaz wystrzelenia.
Krivak chrząknął niezadowolony z siebie.
– Mój błąd. Procedury momentu odpalania, torpedy lewa i prawa.
Procedury momentu odpalania i namiar ogniowy potwierdzony w torpedach lewej i prawej. Cisza. Po co Pirania miałaby wisieć na głębokości peryskopowej, Krivak? To bez sensu. Powtarzam, może bunt się skończył?
– Nasze rozkazy obowiązują. Do roboty.
Prawa torpeda w pogotowiu.
– Strzał z prawej burty.
Odpalanie prawej torpedy. Silnik broni jeden uruchomiony, obroty turbiny maksymalne, pełny ciąg. Zasilanie odłączone, torpeda na zasilaniu wewnętrznym, przewód prowadzący sprawny, start na trzy, dwa, jeden, poszła! Broń wystrzelona elektrycznie. Moduł sonarowy melduje, wystrzelenie normalne. Lewa torpeda w pogotowiu.
– Strzał z lewej burty.
Odpalanie lewej torpedy, silnik uruchomiony, pełny ciąg, zasilanie wewnętrzne, przewód sprawny, poszła! Broń dwa wystrzelona elektrycznie. Sonar melduje, wystrzelenie normalne.
– Jaki będzie czas biegu torped?
Sześć minut, Krivak.
– Więc usiądziemy wygodnie i zaczekamy na trafienie. Zrób zwrot w kierunku celu i zbliżaj się do niego z szybkością dwudziestu węzłów.
Nieważne, czy nas usłyszy. Przed nami są dwie torpedy płynące z prędkością sześćdziesięciu węzłów.
Wykonuję zwrot. Czy ta jednostka ma odłączyć przewody i wysunąć dwie nowe torpedy?
Krivak zastanowił się. Mógł załadować dwie nowe torpedy do wyrzutników, ale straciłby przewody prowadzące pierwszej pary. Dopóki nie były odłączone, mógł przynajmniej wydać torpedom rozkaz skrętu, gdyby wykrył, że cel zygzakuje. Inaczej broń mogła chybić. Poza tym dzięki przewodom wiedziałby natychmiast, że torpedy zdetonowały.
– W jakiej odległości od celu zaczną się naprowadzać?
Torpedy wejdą w fazę ataku trzy mile morskie od celu. Ich sonary przełączą się wtedy z trybu pasywnego na aktywny.
– Możesz jeszcze wprowadzić jakieś zmiany?
Tak. Ta jednostka może przeprogramować torpedy, żeby całą drogę, aż do detonacji, szły na sonarach pasywnych. Ale to zwiększy prawdopodobieństwo chybienia…
– Nie chcę zaalarmować tamtych sygnałami sonarów.
Torpedy mogą wysyłać impulsy tylko przez ostatnie ćwierć mili. To będą trzy sygnały w ciągu piętnastu sekund.
– Doskonale. Zrób tak. Impulsy tylko przez ostatnie ćwierć mili.
Torpedy będą musiały zwolnić trzy mile od celu, żeby naprowadzić się w trybie pasywnym. Ta jednostka wydaje im rozkaz zmniejszenia szybkości na ostatnim odcinku do trzydziestu węzłów. Pozostały czas biegu torped pięć minut, pokonana odległość pięć mil, dystans do przebycia czternaście mil, czas do detonacji pięć minut.
– Dobra robota, Jeden.
Dziękuję, Krivak. Tej jednostce jest tylko przykro, że ten atak musiał być przeprowadzony i że wybuchł bunt. Po zakończeniu tej operacji wyślemy oczywiście meldunek sytuacyjny.
– Oczywiście – odrzekł Krivak i nagle pomyślał, że przy przewodowym prowadzeniu torped jednostka Jeden Zero Siedem może w ostatniej chwili przerwać atak. Wyłączy torpedy i bezsilna broń zatonie. – Jeden, zmieniłem zdanie. Uważam, że lepiej będzie odciąć przewody prowadzące i załadować oraz zaprogramować dwie nowe torpedy. Na wszelki wypadek. Programowanie fazy ataku zakończone?
Tak, Krivak. Torpedy jeden i dwa mają usunięty poprzedni program. Proszę o potwierdzenie, czy mam odciąć ich przewody prowadzące.
– Tak, odciąć przewody torped jeden i dwa. Wykonać.
Przewód torpedy jeden odcięty. Przewód torpedy dwa odcięty. Broń jest teraz niezależna. Przygotowuję torpedy trzy i cztery. Torpedy trzy i cztery na zasilaniu i odbierają sygnał. Namiar ogniowy wprowadzony, szybkość żyroskopów nominalna. Autodiagnostyka wykonana, wskazania nominalne. Umieścić torpedy trzy i cztery na stanowiskach odpalania?
– Nie, wstrzymaj procedury momentu odpalania dla torped trzy i cztery.
Rozumiem, wstrzymują moment odpalania torped trzy i cztery. Torpedy jeden i dwa w odległości dziesięciu mil od nas, czas do uderzenia cztery minuty.
– Nie powinniśmy wycofać się dalej z tego rejonu? Wystrzelona broń ma głowice plazmowe.
Torpedy jeden i dwa mają głowice konwencjonalne, Krivak.
– Konwencjonalne?! Wystrzeliliśmy w Piranię zwykłe ładunki wybuchowe?
To katastrofa, pomyślał Krivak. Konwencjonalna torpeda nie zatopi tego przeciwnika.
Są wyładowane molekularnym materiałem wybuchowym PlasticPak, Krivak. Nie będzie problemu ze zniszczeniem celu.
– Mimo to przygotuj dwie torpedy z głowicami plazmowymi. Jeśli Pirania przetrwa pół minuty po detonacjach, będzie po nas.
Wybieram torpedy osiemnaście i dziewiętnaście. Mechanizm obracający będzie potrzebował dwóch minut, żeby ustawić je w pozycjach wystrzelenia.
– Cholera. To głośna operacja?
Tak.
– Więc zaczekaj z tym. Nie chcę, żeby oprócz hałasu wystrzelonych wcześniej torped po morzu rozeszło się tysiąc pogłosów. Miejmy nadzieję, że ten PlasticPak wystarczy.
Krivak zagryzł wargi pod hełmem. Pomyślał, że nie ma sposobu na wyeliminowanie takich pomyłek, bo pierwszy raz jest na Snarcu. Będzie musiał zadowolić się torpedami konwencjonalnymi. Ale skoro ktoś ma głowice plazmowe, po co zawraca sobie głowę bronią konwencjonalną?
– Komora ewakuacyjna, tu sterownia. Macie pozwolenie na zalanie komory.
– Sterownia, tu komora. Przyjąłem.
Bosman Keating otworzył zawór blisko dna komory i do środka zaczęła się wlewać lodowata woda morska. Keating uniósł kciuk przed twarzą aspiranta Patcha Pacina, jakby chciał zapytać, czy wszystko gra. Pacino wyszczerzył zęby w uśmiechu i odwzajemnił gest. Przed rozpoczęciem zalewania włożył do ust regulator akwalungu i poczuł metaliczny smak suchego powietrza z butli. Zimna woda sięgnęła mu do ud. Skrzywił się, gdy doszła do krocza i zacisnął zęby, kiedy podniosła się do piersi. Powietrze nad powierzchnią czarnej wody zmętniało, ciśnienie powodowało jego skraplanie i wkrótce Pacino ledwo widział Keatinga.
W końcu woda sięgnęła mu do twarzy, poczuł chwilowy ucisk w piersiach, jego organizm zareagował odruchowo na zalanie nosa, ale powietrze płynęło swobodnie przez regulator i Pacino uspokoił się. Woda przykryła mu głowę, lecz pas balastowy trzymał go na dnie komory. Keating podpłynął do góry, gdzie po jednej stronie stalowej przegrody został uwięziony pęcherz powietrza. Druga strona była dokładnie pod włazem. Woda przesłoniła lampę i blask przebijał teraz przez ciemną toń. Pacino słyszał dźwięki dobiegające z głośnika w pęcherzu powietrza nad sobą, ale nie mógł rozróżnić słów. Poziom wody podniósł się do górnego włazu. Ciśnienie poraziło Pacinowi uszy. Chwycił się przez maskę za nos i dmuchnął przez ściśnięte nozdrza, żeby wyrównać ucisk na błony bębenkowe.
Keating wrócił na dół z pęcherza powietrza i znów pokazał Pacinowi uniesiony kciuk. Tym razem nie wydawało się to takie śmieszne. Pacino też uniósł kciuk i Keating skinął głową, po czym pociągnął go pod właz i przytrzymał, żeby Pacino nie popłynął do góry. Pacino został w płetwach na dnie komory. Rozległ się metaliczny dźwięk – Keating otworzył górny właz, wystawił głowę na zewnątrz, potem zanurkował z powrotem po Pacina. Z otworu w górze docierało przyćmione światło. Pacino czuł, jak Keating poprawia mu kamizelkę ratunkową, potem poczuł, że unosi się w kierunku pierścienia włazu. Wyjrzał na zewnątrz i zobaczył inny świat. Na moment zamarł z przerażenia. Jego głowa wystawała z okrętu podwodnego, przez czystą wodę Atlantyku przeświecało popołudniowe słońce i widział całą Piranię w niebieskich odcieniach tak wyraźnie, jakby znajdowali się na powierzchni, a nawet lepiej; patrząc w stronę rufy mógł zobaczyć ster kierunku, stabilizatory poziome, pędnik i inne szczegóły, z powierzchni morza niewidoczne. Okręt otaczało niebieskie światło, ciemniejące po obu stronach do czerni. Pacino miał upiorne wrażenie, że gdyby wypadł z kadłuba, utonąłby w przerażającej czarnej głębi. Spojrzał w górę i zobaczył nad sobą spody fal, zobaczył też wznoszący się nad nim kiosk. Peryskop wysuwał się jak słup telefoniczny biegnący ku niebu, w końcu przebił sklepienie z fal. Byli około jedenastu metrów pod powierzchnią.
Pacino zdał sobie sprawę, że oddycha zbyt ciężko i Keating znów pokazał mu uniesiony kciuk. Pacino skinął głową i odwzajemnił gest. Keating położył rękę na jego kamizelce ratunkowej i wskazał fale w górze.
Pacino przytaknął ponownie i dwukrotnie stuknął sygnetem Akademii w kadłub, jak mu radził Keating. Dźwięk zabrzmiał dziwnie w tym świecie niebieskiego światła.
Pacino uśmiechnął się pod maską. Pomyślał, że będzie miał co opowiadać w gronie przyjaciół. Czy ktoś inny mógł się pochwalić, że opuścił zanurzony okręt podwodny, by nie została ujawniona tajna misja? Może nawet zaimponuje ojcu, który prawdopodobnie nigdy nie przeżył takiej przygody. Dobre zakończenie aspiranckiego rejsu, choć niechętnie się godził z tym, że ów rejs się skończył.
Keating wolno wyciągał go z kadłuba, tors Pacina mijał pierścień włazu. Butle akwalungu zawadziły o mechanizm otwierający. Bosman oswobodził go i Pacino uniósł się nad właz. Trzymał jeszcze rękę na kole ryglującym, gdy nagle rozległ się dźwięk, który zmroził mu krew w żyłach.
Ultracicha torpeda maksymalnie dalekiego zasięgu Mark 58 miała mniej więcej taki poziom inteligencji jak pies rasy labrador retriever i prawdopodobnie taki sam instynkt myśliwski. Wszystko mieściło się w korpusie średnicy pięćdziesięciu trzech i długości sześciuset czterdziestu centymetrów. Cała torpeda pomalowana była lśniącą, niebieską farbą, z wyjątkiem spłaszczonego stożka dziobowego, gdzie czarna, gumowa pokrywa chroniła hydrofon sonaru. W miejscu gdzie korpus zwężał się z tyłu ku osłonie pędnika, wyrastało osiem stateczników, które sprawiały, że pocisk poruszał się po prostym torze. W strumieniu wody za pędnikiem obracały się dwa łopatkowe stabilizatory przepływu. Ustawiały się tak, żeby moment napędowy wirującego pędnika nie wprowadził torpedy w korkociąg. Dwa stery nadawały jej kierunek, dwa inne zapewniały wznoszenie i nurkowanie. W tylnej części korpusu umieszczono komory spalania i turbinę, przed nimi ulokowano zbiornik paliwa; silnik i zbiornik zajmowały jedną trzecią długości torpedy. Część środkową wypełniała głowica bojowa z ultragęstego molekularnego materiału wybuchowego o zastrzeżonej nazwie PlasticPak. Materiał był ciężki i miał dużą większą gęstość niż ołów, toteż torpeda tonęła natychmiast po utracie napędu. W przedniej części długości niespełna metra mieścił się komputer pokładowy i przetwornik hydrofonu sonaru.
Prawa torpeda pobierała z wystrzeliwującego okrętu pełne zasilanie, dopóki nie przełączyła się na własne. Żyroskop był rozgrzany, autodiagnostyka zakończona, torpeda gotowa do drogi. Na sygnał uruchomienia silnika do zbiornika paliwa zostało doprowadzone ciśnienie, otworzył się zawór i paliwo dotarło do komór spalania. Iskry elektryczne na świecach zapłonowych zapaliły paliwo, temperatura i ciśnienie w komorach rosły.
Sprężone gazy spalinowe naparły na tłoki w cylindrach turbiny hydraulicznej, połączone z tarczą wahliwą. Pod ciśnieniem gazów tłoki zaczęły się przesuwać i obracać tarczę. Gdy dotarły do skrajnego położenia, gazy spalinowe uszły przez kolektor wylotowy do morza. Kilka pierwszych porcji gazów wylotowych wypchnęło wodę z kolektora i utorowało drogę następnym. Obroty tarczy wahliwej powodowały dopływ gazów spalinowych do cylindrów o małej objętości. Gazy rozprężały się i napierały na tłoki, które przesuwały się i zwiększały energię obrotową tarczy. Silnik przyspieszał. Pierwszy obrót zajął pełne pół sekundy, następny jedną ósmą, w końcu trwało to mniej niż jedną sześćdziesiątą sekundy, gdy silnik osiągnął trzy tysiące sześćset obrotów na minutę. Wraz z tarczą turbiny wirowała turbina pędnika torpedy. Kiedy pędnik nabrał pełnej szybkości, pocisk zaczął się przesuwać w wysięgnikach wyrzutnika. Gdy ciąg doszedł do wymaganej wartości, torpeda została uwolniona z wysięgników i popłynęła przez morze.
Początkowo poruszała się tylko z prędkością wystrzeliwującego okrętu, ale potężny odrzut pędnika rozpędził ją do szybkości bojowej sześćdziesięciu węzłów. Prawa torpeda Mark 58 Alert/Acute wzniosła się ku głębokości peryskopowej. Nie wysyłała sygnałów sonarowych, nasłuchiwała tylko przetwornika szerokopasmowego w swoim stożku dziobowym. Za sobą ciągnęła przewód prowadzący, drut do przesyłania sygnałów elektrycznych średnicy nici dentystycznej, który odwijał się w jej korpusie. Na linii panowała cisza, z macierzystego okrętu nie nadchodziły żadne nowe rozkazy. Przy tej prędkości sonar pasywny słyszał tylko hałas wody opływającej stożek dziobowy.
Namiar ogniowy – zestaw teoretycznych „odpowiedzi”, gdzie jest cel, w którym kierunku płynie i z jaką szybkością – został wprowadzony do pamięci komputera torpedy tuż przed rozkazem uruchomienia silnika. Cel był oddalony o dziewiętnaście mil morskich i unosił się na głębokości peryskopowej z zerową prędkością. Torpeda pędziła naprzód i odliczała przebytą trasę, żeby określić odległość do celu i punktu gotowości.
Dystans do gotowości był drogą od macierzystego okrętu podwodnego do miejsca, w którym torpeda uzbrajała głowicę bojową, włączała sonar aktywny i zaczynała wężykować w poszukiwaniu celu. Dystans do gotowości wynosił szesnaście mil. Wszystkie systemy działały i torpeda beznamiętnie odliczała odległość od macierzystego okrętu.
Nagle przewodem prowadzącym dotarły nowe instrukcje. Macierzysty okręt zmienił plan ataku. Rozkaz osiągnięcia punktu gotowości, włączenia sonaru aktywnego i poszukiwań z dużą szybkością przestał obowiązywać. Torpeda miała teraz zwolnić w punkcie gotowości do trzydziestu węzłów i szukać celu tylko w trybie pasywnym. Dopiero po znalezieniu celu mogła znów przyspieszyć do prędkości bojowej. Torpeda wykonała elektroniczną wersję gestu wzruszenia ramionami, zaakceptowała rozkazy i odpowiedziała macierzystemu okrętowi, że je przyjęła.
W końcu dopłynęła do punktu gotowości, trzy mile od podanej pozycji celu. Przymknęła zawór przepustnicy w przewodzie paliwowym, przepływ gazów w komorze spalania zmniejszył się, turbina i pędnik zwolniły i szybkość spadła do trzydziestu węzłów. Torpeda uzbroiła ładunek PlasticPak, obracając ciężkie metalowe płyty, które otworzyły tunel między łatwopalną substancją zapalnika i materiałem wybuchowym. Głowica była gotowa do detonacji na sygnał z komputera.
W tym momencie łączność przewodowa z macierzystym okrętem została zerwana. Torpeda działała teraz całkowicie niezależnie.
Po zmniejszeniu szybkości do trzydziestu węzłów zaczęła wężykować w pasywnym trybie poszukiwawczym. Zbaczała z kierunku do celu o trzy stopnie w lewo, potem w prawo, a jednocześnie manewrowała w pionie, co w sumie przypominało ruch łagodną spiralą w trzech wymiarach. Ponieważ przetwornik w jej stożku dziobowym był kierunkowy i działał tylko na wprost, ruch spiralny pozwalał na badanie wąskiego wycinka oceanu w zakresie sześciu stopni. Gdyby cel znajdował się poza „stożkiem poszukiwań”, torpeda chybiłaby, co było jedną z jej niewielu wad i wymagało uzyskania dokładnego namiaru ogniowego przez macierzysty okręt. Przy kiepskim namiarze można było poszerzyć stożek poszukiwań, ale wówczas wężykowanie przypominałoby sinusoidę i torpeda płynęłaby slalomem dużo wolniej.
Kiedy Mark 58 podążała spiralnie do celu, jego hałas dotarł do stożka akustycznego przetwornika szerokiego pasma sonaru pasywnego. Rozpoczęła się faza poszukiwawcza. Wężykująca torpeda nasłuchiwała zmian w dźwiękach odbieranych przez sonar. Nieco w prawo od kierunku do celu pojawił się słaby sygnał – podany namiar był trochę niedokładny. Torpeda skręciła lekko w tamtą stronę i zaczęła płynąć spiralnie w kierunku sygnału. Odchyliła się w prawo i dźwięk z jej lewej strony ucichł. Odchyliła się w lewo i ucichł dźwięk z prawej strony. W płaszczyźnie pionowej działo się to samo. Po trzech takich manewrach pozycja celu została potwierdzona i torpeda zakończyła fazę poszukiwawczą. Ostatni odcinek jej drogi nazywano w marynarce wojennej naprowadzaniem się na cel, ale w dokumentacji technicznej konstruktorów z DynaCorp figurował termin „faza ataku”. Następowało wtedy pełne otwarcie przepustnicy, wał pędnika rozkręcał się do maksymalnych obrotów i szybkość wzrastała do sześćdziesięciu dwóch węzłów. Włączał się sonar aktywny i przetwornik wysyłał falę dźwiękową, której wykres przypominał zęby rekina. Sygnał brzmiał najpierw jak niski pomruk, potem jak dzwonek, później jak gwizd, wreszcie jak wysoki pisk. Torpeda przełączała się z nadawania na odbiór i nasłuchiwała. Fala dźwiękowa powracała zniekształcona, ale w całości. Komputer obliczał dokładną odległość do celu na kierunku sygnału pasywnego, nowy kierunek oraz odległość według sygnału aktywnego i usuwał wszystkie błędne dane otrzymane z macierzystego okrętu. Gdyby przewód prowadzący nie został odcięty, torpeda zawiadomiłaby teraz macierzysty okręt, że naprowadza się na cel. Ale łączność była zerwana.
Torpeda płynęła dalej i usłyszała inną falę dźwiękową nadaną w oceanie. Transmisja musiała pochodzić z drugiej torpedy. Dźwięk brzmiał nieco inaczej, chodziło o to, żeby pierwsza torpeda mogła odróżnić własną falę od cudzej. Obecność drugiej torpedy spowodowała zmianę programu ataku. Gdyby pierwsza torpeda była sama, naprowadziłaby się na geometryczny środek celu. Ale teraz musiała rozpoznać kształt celu i trafić w punkt wyznaczający jedną trzecią jego długości. Druga torpeda uderzyłaby w jego przeciwległy koniec, zdała od eksplozji pierwszej. W ten sposób obie torpedy wypełniłyby swoje zadanie, nie uderzyłyby w to samo miejsce i eksplozja pierwszej nie zniszczyłaby materiału wybuchowego drugiej.
Pierwsza torpeda była teraz bliżej. Wysłała następną falę dźwiękową, zamilkła i czekała na powrót sygnału. Jednocześnie analizowała trójwymiarowy obraz celu. Naprowadziła się na jedną trzecią jego długości, licząc od lewego krańca. Dwie trzecie z prawej strony zostawiła dla drugiej torpedy. Do uderzenia pozostała niecała sekunda. Nadszedł czas wypełnienia zadania.
W mrocznym, niebieskim świecie na zewnątrz okrętu podwodnego rozległ się nagle dziwny dźwięk, który wypełnił morze otaczające aspiranta Pacina; w pierwszym momencie brzmiał jak niski basowy jęk, szybko zmienił się w wysoki pisk i gwałtownie ucichł. Pacinowi przeszły ciarki po plecach i wzdrygnął się wewnątrz neoprenowego skafandra. Upiorny dźwięk przypominał głośny wrzask gigantycznego kruka. Pod wodą nie sposób było określić jego kierunku, dochodził ze wszystkich stron. Jaka morska bestia wydaje taki głos? – pomyślał Pacino. W następnym ułamku sekundy, gdy znów zapadła cisza, uznał, że musiał to być jakiś omam słuchowy.
Dźwięk natychmiast się powtórzył. Tym razem wydawał się głośniejszy. Gdy tylko zamarł, odezwał się następny, ale bardziej odległy. Pacino wytrzeszczył oczy. Są dwa podwodne kruki, pomyślał. Co się dzieje?
Keating puścił go i unosił się trochę wyżej. Pacino chwycił się mechanizmu obsługowego włazu. Nigdy jeszcze nie był tak przerażony. Co to za hałas, do cholery?
Ostatni impuls, pomyślała pierwsza torpeda. Cel zbliżał się z szybkością sześćdziesięciu dwóch węzłów, przynajmniej tak się jej wydawało. W rzeczywistości cel był nieruchomy i to ona płynęła w jego kierunku. Od punktu trafienia dzieliło ją pięć jej długości. Ostatni impuls, potem odpowiedź i teraz czekała tylko na końcowy sygnał zbliżeniowy z magnetycznego detektora kadłuba.
Kiedy torpeda była o pół swojej długości od celu, detektor zarejestrował bliskość stalowego kadłuba i otaczające go linie pola magnetycznego. Tylko tego potrzebował procesor, żeby zdetonować ładunek wybuchowy PlasticPak. Nastąpił zapłon substancji łatwopalnej, płomień dotarł metalowym korytarzem do materiału wybuchowego i wywołał eksplozję. Torpeda płynęła dalej, aż uderzyła stożkiem dziobowym w krzywiznę kadłuba. Siła zderzenia zgniotła stożek, zniszczyła przetwornik sonaru i zmiażdżyła przedział komputerowy. Świadomość torpedy zgasła, zanim wybuch PlasticPaku rozerwał ją od tyłu. Kula ognia dosięgła krzywizny kadłuba, gazy spalinowe otoczyły metal, ciśnienie rozdarło go i rozniosło od środka na kawałki. Wysoka temperatura stopiła przegrody, wręgi ze stali HY-100, ściany kabiny manewrowej, panele sterownicze, płyty pokładu, tylne końce dwóch turbin napędowych i metalowy blok silnika elektrycznego na prąd zmienny. Wszystko wyparowało od żaru eksplozji. Zginęło trzech ludzi. Fala uderzeniowa dotarła w głąb okrętu, odbiła się od przeciwległej przegrody i rozdarła część rufową na pół. Pierwsza torpeda Mark 58 Alert/Acute przestała istnieć, unicestwiona przez kulę ognia w tym samym momencie, gdy zaczęła się agonia okrętu. Kula ognia uniosła się wyparta przez morze, ostygła i skurczyła się, wyrzucając wodę na powierzchni oceanu na wysokość trzydziestu metrów.
Kilka milisekund później druga torpeda pędząca w kierunku celu obróciła stery, żeby trafić w prawą część okrętu.
Rozległ się kolejny wrzask kruka. Ogarnięty paniką aspirant Patch Pacino trzymał się kurczowo koła ryglującego włazu. Przeszukiwał wzrokiem morze, próbując znaleźć źródło dźwięku, ale wokoło widział tylko ciemność. Patrzył na długi kadłub ciągnący się ku rufie do steru kierunku położonego sześćdziesiąt metrów od niego, gdy usłyszał głośniejszy krzyk kruka niż poprzedni, zobaczył, że coś zbliża się do okrętu, a potem poczuł, że kadłub zadrżał gwałtownie, jakby uderzony gigantyczną pięścią.
Następne dwie dziesiąte sekundy trwały całą wieczność. Pacino zaciskał ręce na kole włazu, nie mogąc oddychać z przerażenia, kiedy na sterburcie części rufowej wykwitła eksplozja. Wyglądała groźnie, ale miała w sobie jakieś przewrotne piękno. Kadłub otworzył się i stalowe palce objęły pomarańczową kulę ognia. Przez ułamek sekundy wybuch rósł do góry. Jaskrawy blask przybrał bladożółtą, potem niebieską barwę, taką jak otoczenie, tylko jaśniejszą. Pacino obserwował to ze zgrozą, znieruchomiały przy włazie, gdy dosięgła go fala uderzeniowa. Poczuł to jak policzek wymierzony mu przez olbrzyma i zamroczyło go na moment. Kiedy fala przeszła, zdał sobie sprawę, że zerwała mu maskę z twarzy, wyrwała regulator z ust i rzuciła go tyłem na pierścień włazu. Ból rozsadzał mu dolną część pleców i czaszkę. Pacino pogrążał się w przerażającej podwodnej ciemności albo też oślepiła go eksplozja. Nie mógł się ruszyć, przywierał do pierścienia włazu, jakby ogłupiał, nie miał maski ani regulatora, ale był zbyt przerażony, by ich szukać. Choć znajdował się głęboko pod wodą, czuł, że krwawi z nosa, łupało mu w głowie, bolała go twarz i był przekonany, że ma pękniętą czaszkę. Nic nie słyszał, widocznie ogłuchł. Reszta koszmaru rozgrywała się w ciszy, Pacino jedynie wyczuwał dźwięki.
Na dziobie nastąpiła druga eksplozja i oświetliła morze jak błyskawica rozjaśniająca krajobraz nagłym nierównym blaskiem. Ten wybuch wydawał się dużo silniejszy niż poprzedni – to było jakby gigantyczny, ponaddźwiękowy młot kowalski uderzył w kadłub spoczywający na kowadle, które stanowiła otaczająca go woda. Pacino już wiedział, że nie oślepł, ale kiedy ogień przygasł, znów otoczyła go ciemność.
Przez następne sekundy modlił się gorączkowo, nie wiedział zupełnie, co mógłby robić oprócz tego, paraliżował go ból i strach. Ale jego modlitwa ograniczała się do powtarzania w kółko tych samych dwóch słów.
– O Boże… o Boże… o Boże…
Utrata łączności z torpedą jeden, Krivak. To dobry znak. Utrata kontaktu z torpedą dwa. Eksplozja w wodzie z kierunku pozycji Piranii, Krivak. Druga detonacja, ten sam kierunek. Mamy dwa trafienia w cel, Krivak. Wystrzeliwujemy torpedy trzy i cztery?
– Nie, Jeden. Niech moduł sonarowy nasłuchuje dźwięków z kierunku Piranii i rejestruje wszelkie odgłosy pękania kadłuba. Jeśli chybiliśmy lub zniszczenia są niewystarczające, będziemy musieli załadować torpedy z głowicami plazmowymi.
Wygląda na to, że wypełniliśmy naszą misją, Krivak. Ta jednostka przygotuje meldunek sytuacyjny dla Dwunastej Eskadry.
– W porządku. Są jakieś hałasy z Piranii?
Są. Bardzo gwałtowne. Seria eksplozji. Mogliśmy trafić w zbiornik oleju smarnego albo w zbiornik paliwa do diesla. Trzeszczą przegrody, zaraz popękają.
– Ale nie ma odgłosów otwierania wrót wyrzutni torpedowych ani dźwięku wirujących żyroskopów?
Nie, Krivak. USS Pirania jest już wrakiem. Tonie. Kona. Krivak?
– Tak, Jeden?
Nie wiem, jak to wyjaśnić, ale ta jednostka czuje w tej chwili coś bardzo dziwnego. Może to awaria systemu.
Zła wiadomość, pomyślał Krivak.
– Spróbuj to opisać, Jeden.
Trudno to ująć w słowa, Krivak. Ta jednostka może to tylko porównać do tego, co wyczytała w waszej literaturze, ale niezbyt dobrze zrozumiała. Nazywacie to smutkiem, żalem i szokiem po jakieś stracie lub czyjejś śmierci. Ta jednostka wie, że to dziwnie zabrzmi, ale moje systemy chyba zwalniają, jakby tę jednostką ogarniał… paraliż. Tę jednostkę… przepełnia… smutek, Krivak. Smutek, że zatopiliśmy Piranię z tyloma ludźmi na pokładzie. Teraz umierają a to powinno spotkać tylko wrogów. Ta jednostka wie, że na pokładzie byli źli ludzie, co wynika z definicji buntu, ale ta jednostka uważa, że wraz z nimi zabiliśmy również dobrych łudzi. A to sprawia… że systemy tej jednostki… są jakieś… ospałe… niemrawe…
Krivak nie wiedział, co powiedzieć. Czy powinien pocieszyć Jeden Zero Siedem, ułatwić jej dalsze funkcjonowanie i kontynuować misję, czy też należało doprowadzić do tego, żeby się całkowicie załamała i przejąć bezpośrednią kontrolę nad okrętem?
Kiedy Pacinowi zaczęło brakować powietrza w płucach, gwałtownie odzyskał pełną świadomość, jakby przestawił się jego wewnętrzny włącznik. Kadłub pochylał się w dół, poczuł to, niemal zobaczył w blasku wtórnej eksplozji na rufie, gdy wybuchł zbiornik z olejem napędowym. Okręt tonął. Rosnące ciśnienie na moment poraziło Pacinowi uszy. Nie było wątpliwości. Pirania szła na dno, zapewne przeżył tylko on, może i Keating. Kadłub jest pewnie pełen martwych ciał, pomyślał. Powinienem odepchnąć się od okrętu, póki jeszcze mam resztkę powietrza w płucach, otworzyć butlę z dwutlenkiem węgla w kamizelce ratunkowej, wypłynąć na powierzchnię i włączyć boję sygnalizacyjną. To proste, powiedział sobie. Jeśli tak postąpię, przeżyję. Przetrwał dwie gwałtowne eksplozje, dwie straszliwe fale uderzeniowe i wybuch zbiornika z paliwem. Miał szczęście, że nie zginął. Teraz czas zostawić za sobą tonący okręt i wydostać się na powierzchnię. To jedyna rozsądna rzecz, jaką mógł zrobić.
Czas jakby na moment się zatrzymał. Brak powietrza w płucach sprawił, że przestał odczuwać ból. Oszołomiony Pacino patrzył, jak woda przed nim zaczyna świecić żółtawym blaskiem, potem rozstąpiła się w jakiś dziwny sposób i otwarła szeroko. Palce zaciśnięte na kole włazu zbielały mu z przerażenia, gdy zobaczył, że blask jaśnieje i zaczyna tworzyć obrazy. Sceny z jego życia. Strach i poczucie czasu zniknęły. Wszystkie obrazy napływały i otaczały go jednocześnie, ale odbierał je pojedynczo. Były bardzo realistyczne i towarzyszyły im uczucia, których doznawał w przeszłości. Zaskakujące zjawisko wydawało się zupełnie naturalne. Widział okręty podwodne ojca. Widział ojca w granatowym mundurze z trzema złotymi paskami, stojącego wysoko nad nim. Ojciec pochylił się, podniósł go i pocałował, pluszowy miś upadł na dywan. Boże Narodzenie. Światło wpada przez uchylone drzwi, ojciec wchodzi w roboczym mundurze khaki i siada na łóżku. Poduszka jest mokra od łez, bo taty długo nie będzie. Zapach okrętu podwodnego to wspaniały aromat, gdy ojciec pochyla się i całuje go w mokry od łez policzek. „Devilfish wyrusza do bieguna północnego, Anthony”. Mamy pilne zadanie specjalne. A potem wrócimy do domu. Jego własny, siedmioletni głos pyta, czy tata płynie pomóc Świętemu Mikołajowi. Ojciec przez moment ma zdumioną minę. „Tak, synku, ale to wielka tajemnica i nikomu o tym nie mów. A teraz śpij i bądź oparciem dla mamy. Odważnym marynarzem”. Ryk silnika corvetty pod domem na palach i samochód znika w ciemności. Długie dni oczekiwania na powrót ojca, a potem zapach dymu z cygara wujka Dicka, szefa taty, kiedy mówi mamie, że tata nie żyje i że Devilfish zatonął pod powłoką lodową. A potem tata żyje i jest w szpitalu, ale wygląda jak martwy i śpi przez całe tygodnie, a lekarze uważają, że niedługo umrze.
Obrazy napływały dalej. Kłótnie rodziców o służbę podwodną ojca i nieformalne separacje, zawsze z powodu nowych rozkazów. Ojca częściej nie było, niż był, matka stawała się coraz bardziej zgorzkniała i starzała się w oczach. Ostatnia walka morska i zatonięcie Seawolfa, znów wizyta wujka Dicka z wiadomością o śmierci ojca, po tygodniu sprostowanie, ale tym razem matka zabrała go do Connecticut, gdzie spędził długi rok bez ojca.
Pacino zobaczył twarz ojca czytającego list od dyrektora Akademii Marynarki Wojennej, który zawiadamiał go o przyjęciu jego syna na uczelnię – twarde rysy złagodniały i w oczach pojawił się błysk dumy. Zobaczył twarz matki, pomarszczoną i bez cienia dawnej urody – źle przyjęła wiadomość, że jej syn rezygnuje z Ivy League i idzie w ślady ojca. Ciężkie czasy w Annapolis – łatwe zdobywanie kolejnych stopni, ale wieczne problemy z dyscypliną wojskową, ciągłe poważne przewinienia, ciągłe nieustanne groźby, że go wywalą. Koniec kłopotów wraz z zatonięciem statku pasażerskiego ojca, kiedy po raz trzeci w życiu dostał wiadomość, że ojciec prawdopodobnie nie żyje. Wtedy coś w nim pękło i w jednej chwili z dziecka stał się dorosły, ale jednocześnie coś stracił, coś dziecięcego. Tamtego dnia poczuł w sobie jakiś mroczny ciężar, którego się już nigdy nie pozbył, a który zelżał tylko trochę, gdy nadeszła wiadomość, że ojciec po raz trzeci ocalał. Ale admirał Pacino nie był już taki jak dawniej. Aspirant Pacino też nie. Obaj nagle znaleźli się w bardziej brutalnym, zimniejszym, trudniejszym świecie.
W tym momencie obrazy przed nim podzieliły się na dwa nurty, dwa równoległe filmy ukazujące mu, jak będzie wyglądała jego przyszłość, która zacznie się już za chwilę, po podjęciu przezeń decyzji. W pierwszym filmie pozostawił za sobą tonący okręt i on jeden ocalał, ale później wiódł nędzną egzystencję z piętnem tchórza, choć nikt nigdy nie nazwał go tym słowem i komisja śledcza nie zarzuciła mu niczego w związku z zatonięciem Piranii. Brnął powoli przez to życie, matka powtarzała „przecież ci mówiłam”, ojciec stawał się coraz bardziej ponury, dźwigając brzemię winy – to przez niego syn znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie i choć nie zginął, jego życie zostało zrujnowane. W tej egzystencji młody Pacino odszedł z marynarki wojennej i przez pół wieku pracował dorywczo w różnych mało ważnych zawodach, nie miał żony ani dzieci i umarł samotnie w szpitalnym łóżku na raka płuc, co było skutkiem pięćdziesięciu lat nałogowego palenia.
W drugim filmie zanurkował w dół, wrócił do komory ewakuacyjnej, zaryglował za sobą właz i dostał się do wnętrza tonącego okrętu. Na tym film się skończył, jakby to, co miało się stać we wnętrzu kadłuba, było zbyt okrutne, żeby to oglądać. Ale Pacino wyobrażał sobie, jak okręt opada pionowo na dno, uderza w skały i przełamuje się na pół, a on jest w środku. W tym krótszym życiu znów był z Carrie Alamedą, Robem Catardim, Wesem Crossfieldem, Duke’em Phelpsem, Tostem O’Nealem i resztą załogi, którą zdążył pokochać. Przyłączył się do nich w ostatnich momentach istnienia Piranii, potrafił ich pocieszyć i pomóc im w chwili ich śmierci. Ale najważniejsze, że był z nimi i w tej egzystencji nie miał poczucia winy, nawet jeśli to życie zakończyło się kilka minut później na dnie zimnego morza. Wrócił do wnętrza tonącego okrętu, ale wrócił do ludzi, których kochał i którzy kochali jego, do swojej prawdziwej rodziny. Umarł z czystym sumieniem. Zginął, będąc sobą.
W ostatnim obrazie zobaczył siebie trzymającego się kurczowo górnego włazu komory ewakuacyjnej i próbującego odpowiedzieć sobie na pytanie, kim jest. Kim jestem? – usłyszał własny głos.
Obrazy pociemniały i zniknęły. Jedną dziesiątą sekundy po obejrzeniu tego wielowymiarowego przeglądu swojego życia aspirant Anthony Michael Pacino nic nie pamiętał. Potrząsnął głową i cofnął się w czasie do momentu tuż po chwilowym oszołomieniu. Luka w świadomości zaniepokoiła go, to było jakby na ułamek sekundy stracił przytomność. Czuł przypływ adrenaliny, w ustach miał smak miedzi, waliło mu serce.
Musi ruszać, musi otworzyć zawór butli z dwutlenkiem węgla i wypłynąć na powierzchnię. Jedną ręką trzymał się pierścienia włazu, drugą sięgnął do zaworu, gdy nagle coś wydało mu się rażące, wzbudziło w nim gwałtowny opór. Nie był pewien, czy potrafiłby wytłumaczyć, co się dzieje choćby z nim samym, ale zamiast wyciągnąć zawór butli alarmowego pompowania kamizelki ratunkowej, sięgnął w mrok komory ewakuacyjnej pod sobą, w głąb otworu włazu. Wciągnął się z powrotem do środka, chwycił koło ryglujące, pociągnął właz do siebie i dał nura pod klapę. Ciężki, stalowy właz wepchnął go do zalanej komory ewakuacyjnej. Klapa opadła z metalicznym dźwiękiem na przylgnie. Obrócił koło i zaryglował właz.
Brak tlenu wywołał u niego zawroty głowy. Wiedział, że za chwilę może otworzyć usta, wchłonie wodę, a potem umrze tutaj samotnie. Uniósł rękę i wymacał szczyt butli powietrznej, skąd wychodził gumowy wąż regulatora, przesunął dłonią wzdłuż węża i znalazł regulator. Włożył go do ust i wcisnął przycisk zaworu upustowego. Jeśli nie zadziała, jestem martwy, pomyślał. Utonę. Jaka to śmierć? – przeleciało mu przez głowę. Wiedział, że być może dowie się już niedługo. Poczuł jednak, że regulator zaczął wibrować na skutek przepływu pęcherzy powietrza. Nadszedł czas, żeby spróbować oddychać. Jeśli wchłonie wodę zamiast powietrza, straci przytomność i zostanie mu marne kilka sekund życia, gdy niedotleniony mózg będzie jeszcze walczył ze śmiercią.
Pacino mocno zacisnął powieki i wykonał wdech, ale zamiast zabójczej wody morskiej do jego płuc napłynął życiodajny tlen. Odetchnął głęboko dziesięć razy jak po przebiegnięciu sprintem kilometra. Odzyskał jasność umysłu i zdał sobie sprawę, że zrobił cholernie głupio, wracając do tonącego okrętu zamiast wypłynąć na powierzchnię. Ale nie ma już odwrotu, pomyślał. Musiał dostać się niżej i zobaczyć, czy może pomóc załodze.
Dopiero po chwili zorientował się, że nie jest sam w komorze ewakuacyjnej. Przed nim unosił się w wodzie martwy bosman Keating z przerażająco zmiażdżoną twarzą. Jego nozdrza sterczały groteskowo tam, gdzie powinny być usta, oczy i czoło miał wbite głęboko w pękniętą czaszkę. Fala uderzeniowa po eksplozji rzuciła go zapewne twarzą na przegrodę.
Pacino na moment przymknął oczy, potem zmusił się, żeby ruszyć naprzód.
Kilka tygodni wcześniej, podczas zdobywania kwalifikacji oficera zanurzenia, musiał zademonstrować znajomość mechanizmów komory ewakuacyjnej. Otworzył zawór wlotowy u szczytu komory, żeby wpuścić powietrze z wnętrza okrętu, potem otworzył zawór odpływowy na dnie komory, żeby woda spłynęła do zęzy przedziału dziobowego. Poziom wody zaczął gwałtownie opadać, ciśnienie wpadającego powietrza poraziło Pacinowi uszy. Zdjął płetwy i zauważył, że przez zawór powietrzny dostaje się ciemny dym. Komorę oświetloną akumulatorową latarnią bojową zaczęła zasnuwać mgła. Nawet w akwalungu Pacino poczuł drażniący odór chemikaliów.
Kiedy woda opadła do dna komory, obrócił szybko pierścień włazu i pociągnął klapę do góry, żeby móc wskoczyć do otworu. Myślał naprawdę szczerze, że jest przygotowany na wszystko, ale się mylił.