2

Aspirant pierwszej klasy, Anthony Michael Pacino, zatrzasnął drzwi klasycznej corvetty i spojrzał niepewnie na strefę ograniczonego bezpieczeństwa amerykańskiej bazy okrętów podwodnych w Groton. W ustach czuł smak kwasu akumulatorowego, jak zawsze, kiedy był zdenerwowany. Starał się trzymać jak najdalej od sił podwodnych, ale nagła seria ćwiczeń floty uniemożliwiła aspirantom odbywanie służby w eskadrach myśliwskich i jednostkach SEAL. Cały jego rocznik przydzielono na okręty nawodne, tylko kilku młodych ludzi skierowano na podwodne. Uważał, że nie ma mowy, żeby kiedykolwiek poszedł w ślady ojca. Jego stary stał się idolem w siłach podwodnych, porównywany z nim młody Pacino mógłby tylko gorzko rozczarować podwodniaków. Nie odziedziczył po ojcu odpowiednich zdolności, był za bardzo podobny do matki. Zamierzał zostać lotnikiem i teraz znalazł się w idiotycznej sytuacji – miał się zameldować jako praktykant w Cichej Służbie swojego ojca. Jeszcze jedno będzie musiał wytrzymać, zanim zacznie pilotować odrzutowiec.

Przyjrzał się swojemu odbiciu w szybie samochodu i poprawił koszulę mundurową, pogniecioną po długiej jeździe z Annapolis. Był wysoki, szczupły i dobrze umięśniony. Miał na sobie wykrochmalony mundur tropikalny – białą koszulę, spodnie, pas, buty i czapkę. Ubranie kontrastowało z jego opaloną skórą. Na czarnych naramiennikach widniały wąskie, złote galony i kotwice, nad kieszenią na piersi baretka służby narodowej, powyżej srebrna odznaka lotnicza – orle skrzydła tworzące zamknięty owal wokół czaszy spadochronu w kształcie rożka lodowego. Tylko czarna plakietka z nazwiskiem różniła się kolorem od reszty umundurowania. Przeczesał palcami jasno-kasztanowe włosy, które opadały falą na czoło i na uszy i były dłuższe, niż zezwalał na to regulamin, poprawił czapkę i ukrył pod nią nieprzepisowe pukle. Uśmiechnął się szyderczo do szyby, bo nienawidził swojej twarzy odziedziczonej po matce. Miał miękkie, niemal kobiece rysy, ciemnoniebieskie oczy w kształcie migdałów, długie rzęsy, delikatnie zakrzywiony nos, wystające kości policzkowe i pełne wargi.

Przekonany, że jego wygląd nie spowoduje wściekłych telefonów do Akademii, zarzucił na ramię worek marynarski i ruszył ku wartowni bazy stojącej przy zasiekach z drutu kolczastego, gdzie nabrzeża wrzynały się w rzekę Thames. Podoficer zaprowadził go do podwodnego kolosa o dziwnym wyglądzie, przycumowanego w strefie podwyższonego bezpieczeństwa. Napis na trapie głosił, że to USS Pirania SSN-23. Pacino widział już tę jednostkę w naturze i w wiadomościach telewizyjnych, ale okręt przy nabrzeżu nie przypominał tego, który pamiętał.

Klasa Seawolf wyróżniała się gigantyczną średnicą prawie trzynastu metrów, o trzy metry większą od innych okrętów podwodnych. Szerokość kadłuba nadawała seawolfom serdelkowaty kształt, gdyż ich długość wynosiła tylko dziewięćdziesiąt dziewięć metrów, mniej niż dawnych sześćset osiemdziesiątek ósemek. Ale ten okręt był taki długi, że wydawał się smukły jak ołówek i wystawał daleko poza kraniec nabrzeża. Musi mieć ponad sto dwadzieścia metrów, pomyślał Pacino.

Dziwny był też kiosk. Wyglądał zupełnie nie tak, jak wyglądać powinien. Wszystkie okręty podwodne klasy Seawolf budowano z pionową „płetwą grzbietową” o płytowych bokach, wyrastającą sztywno z pokładu ku niebu. Ale ten kiosk przypominał kroplę. Opływowe krzywizny wznosiły się stromo od dziobu w kształcie pocisku, biegły daleko w kierunku rufy i zwężały się łagodnie ku środkowemu punktowi kadłuba. Z ciemnej wody za rufą wystawała płetwa steru. Różniła się od zwykłego pionowego płata łezkowatą głowicą umieszczoną poziomo na szczycie. Pacino zastanawiał się przez moment, czy przez pomyłkę nie przyprowadzono go na miejsce, gdzie przycumował ogromny rosyjski bojowy okręt podwodny. Ale nie – to musiała być amerykańska jednostka. Przy dziobowym luku załadunkowym uwijali się gorączkowo podoficerowie w mundurach khaki U.S. Navy i marynarze w kombinezonach roboczych – przywozili palety z prowiantem i częściami zamiennymi.

Kiedy Pacino przyglądał się okrętowi, jemu z kolei zaczął się przyglądać stojący na pokładzie Piranii wartownik. Pacino podszedł do niego i zasalutował.

– Aspirant Pacino melduje się do czasowej służby.

– Zostań tam – rozkazał wspaniale umundurowany wartownik i powiedział coś do mikrofonu swojego radia.

Z włazu w śródokręciu wyskoczył na pokład oficer w roboczym mundurze khaki i zbiegł w dół po trapie. Pacina lekko zatkało – to była kobieta. Niewysoka i drobna, miała lśniące, czarne włosy związane w koński ogon. Na jej rozpiętym kołnierzu widniały dwie srebrne belki. Nosiła granatową czapkę baseballową z wyhaftowanym złotym napisem USS Pirania SSN-23 i złotymi delfinami. Spod daszka czapki spoglądały gniewnie na Pacina ciemne oczy o kształcie migdałów. Kobieta miała łukowate brwi, lekko zadarty, trochę piegowaty nos, wystające kości policzkowe i modelowy podbródek. Na pierwszy rzut oka w jej urodzie dostrzec można było tylko jedną wadę – odstające uszy. Nad lewą kieszenią koszuli nosiła złote delfiny, odznakę kwalifikowanego oficera podwodnego. Emblemat przypominał skrzydła, które noszą piloci, ale z bliska można było rozpoznać dwie pokryte łuskami ryby patrzące na kiosk okrętu podwodnego. Kobieta poruszała się szybko, wręcz gwałtownie, jakby ją coś rozsadzało od środka. Łatwo można było się domyślić, że wypiła cały dzbanek kawy. Pacino wyprężył się na baczność, zasalutował i spojrzał w jej zwężone oczy. Miała surową, nieprzyjazną minę i zaciśnięte zęby.

– Pacino, jak się domyślam – powiedziała, po czym wyrzuciła z siebie gardłowo potok słów. – Witam na Czarnej Świni. Jestem porucznik Alameda, główny mechanik Piranii. Kapitan Catardi polecił mi zabrać cię na okręt i przyprowadzić do jego kajuty. – Odwróciła się w stronę schodków. – Za mną – rzuciła.

Pacino zszedł z trapu na pokład. Czarna powierzchnia była gładka i gumowata jak skóra rekina. Cały kadłub pokrywała powłoka bezechowa, wyciszająca sonar przeciwnika. Porucznik zniknęła w dole włazu w śródokręciu. Pacino przypomniał sobie z dzieciństwa zwyczaje podwodniaków, pochylił się nad otworem i krzyknął: „Schodzę!” – Potem wrzucił do środka worek marynarski i opuścił się w dół. Szukając stopami szczebli drabinki, wyczuwał dotykiem tłustą, lśniącą, chłodną stal pierścienia włazu. Przerzucił nogi przez poręcze i zjechał płynnym ruchem na pokład pod sobą. Jego buty uderzyły z hałasem o płyty.

Ogarnęła go nostalgia, cofnął się w czasie do chłopięcych lat, ostry charakterystyczny zapach obudził pamięć okrętów podwodnych ojca. Wciągnął powietrze i poczuł woń ropy i spalin diesla z generatora awaryjnego, ozonu z instalacji elektrycznej, oleju do smażenia, smarów i amin z urządzeń regulacji składu powietrza. Wąski korytarz kończył się przy przegrodzie tuż za drabinką. Był wyłożony ciemnoszarym laminatem, jego krawędzie i drzwi wykonane z nierdzewnej stali nasuwały skojarzenie z wnętrzem przedziału w pociągu transkontynentalnym. Korytarz prowadził w kierunku dziobu do mesy załogi i kuchni okrętowej. Po obu stronach ciągnęły się rzędy drzwi, a na przegrodach wisiały zdjęcia przedstawiające triumfalny powrót okrętu po zwycięstwie na Morzu Wschodniochińskim.

Alameda wręczyła Pacinowi kawałek plastiku wielkości zapalniczki.

– To jest dozymetr termoluminescencyjny, w skrócie TLD – powiedziała. – Mierzy dawki promieniowania. Przypnij go do pasa.

– Oficer dyżurny, tu oficer mechanik wachtowy – zaskrzeczało jej radio.

– Oficer dyżurny – zgłosiła się Alameda przez walkie-talkie. – Mów.

– Wachtowe stanowiska manewrowe na rufie obsadzone, pani porucznik. Kontrola przedkrytyczna reaktora zakończona i zatwierdzona. Szacunkowa pozycja krytyczna obliczona i sprawdzona. Proszę o pozwolenie na rozruch reaktora.

– Zaczekaj, jeden – odpowiedziała Alameda i schowała radio do kieszeni. – Chodź ze mną – rozkazała Pacinowi.

Poszli korytarzem, minęli wejście do mesy załogi i dotarli do schodków na środkowy poziom. Zeszli po stromych stopniach, które kończyły się w przedniej części sterowni. Pomieszczenie w niczym nie przypominało sterowni Seawolfa z młodych lat Pacina. Stanowisko peryskopowe zniknęło. Zastąpiła je konsola z dwoma siedzeniami. Usunięto panele sterowania okrętem i obsługi balastu, ich miejsce zajęła dwuosobowa klitka z centralną konsolą i półkolem wyświetlaczy. W górze nie biegły już rury, kable i przewody. Między sufitem i przegrodami umieszczono okrągły ekran. Konsole centrum ataku wzdłuż sterburty zastąpiono pięcioma klitkami. Z dawnej sterowni pozostały tylko dwa stoły nawigacyjne w tylnej części pomieszczenia. Zmian było dużo więcej, ale maszerując szybko za głównym mechanikiem, Pacino nie mógł wszystkiego ogarnąć.

Alameda wprowadziła go do tylnego korytarza i zapukała do drzwi z napisem COSR. Skrót oznaczał kajutę oficera dowodzącego. Otworzył komandor w roboczym mundurze khaki, wyszedł na zewnątrz i zamknął za sobą drzwi. Wyglądał na groźnego twardziela. Był wzrostu Pacina, miał około czterdziestki, posiwiałe skronie, długie baki, oliwkową cerę, czarne włosy i takież oczy, przy których widniały kurze łapki. Takich czarnych oczu Pacino jeszcze nigdy dotąd nie widział. Były podkrążone i patrzyły spod kruczoczarnych brwi. Na okrągłej twarzy z kwadratową szczęką odznaczały się wyraźnie kości policzkowe. Kapitan spojrzał na Pacina i jego ponurą minę zastąpił radosny uśmiech, który zdawał się rozświetlać korytarz. Teraz jego twarz promieniała wyłącznie entuzjazmem. Nagła zmiana nastroju kapitana była tak uderzająca, że Pacino przez chwilę sądził, iż wzrok go zawodzi. Komandor uścisnął mu dłoń jak staremu przyjacielowi.

– Patch Pacino! Jak to wspaniale znów cię zobaczyć – wykrzyknął tenorem z ostrym, bostońskim akcentem. – Pewnie nawet mnie nie pamiętasz, ale to ja, Rob Catardi.

Kapitan cofnął się i obejrzał Pacina od stóp do głowy. Na jego twarzy pojawił się wyraz zdumienia i aprobaty.

– Mój Boże, ale się zmieniłeś. Kiedy widziałem cię ostatni raz, miałeś pięć lat. Siedziałeś w Devilfishu przy konsoli kierowania ogniem i pytałeś twojego tatę, co to jest stałointerwałowa jednostka danych.

Pacino poszukał tego w pamięci, ale bez skutku. Catardi położył mu rękę na ramieniu.

– Byłem wtedy zielonym młodszym oficerem. Służyłem na Devilfishu pod rozkazami twojego staruszka. Facet z cholernymi jajami. Najlepszy kapitan okrętów podwodnych, jaki kiedykolwiek się urodził. Uwielbialiśmy go. Nauczył mnie wszystkiego o dowodzeniu bojowym okrętem podwodnym. Dostałem przeniesienie, zanim tamta stara łajba poszła na dno. – Catardi puścił ramię Pacina i posmutniał. – To, co się stało ostatniego lata… Cholerna tragedia… Jak tam twój ojciec?

Pacino skrzywił się na jedno ze swoich najbardziej bolesnych wspomnień. Poprzedniego lata jego ojciec był szefem operacji morskich, admirałem pełniącym najwyższe stanowiska, głównodowodzącym Marynarką Wojenną Stanów Zjednoczonych. W rok po awansie wpadł na pomysł, żeby zabrać swoich wyższej i średniej rangi oficerów w dwutygodniowy rejs na statku pasażerskim Princess Dragon, należącym do firmy admirała Bruce’a Phillipsa. Mieli „zniknąć z widoku”, żeby uwolniwszy się od codziennej harówki, omówić problemy taktyczne i kwestie dotyczące sprzętu. Princess Dragon wypłynął z Norfolk pod silną eskortą złożoną z krążownika klasy Aegis II, dwóch niszczycieli klasy Bush i okrętu podwodnego SSNX. Osiemdziesiąt mil morskich od Norfolk „zniknięcie z widoku” dokonało się zupełnie nie tak, jak planowano. Pierwsza torpeda plazmowa przecięła statek na pół i posłała go na dno. Następne zatopiły eskortę. Admirał Pacino został wessany głęboko pod wodę przez przełamany kadłub Princess Dragon. Znaleziono go dopiero po wielu godzinach. W niespodziewanym ataku terrorystycznym zginęło ponad tysiąc najlepszych oficerów marynarki wojennej. Stracili życie niemal wszyscy przyjaciele admirała, spoczęli na dnie Atlantyku lub wyparowali w kulach ognia eksplozji plazmowych.

Admirał zrezygnował ze służby w marynarce, gdy tylko stan jego zdrowia poprawił się na tyle, że mógł chodzić, i od tamtej pory zajmował się wyłącznie swoją żaglówką. Ojciec jest w głębokiej depresji, pomyślał Anthony Michael. Ale nie mógł tego powiedzieć kapitanowi Catardiemu.

– Przez jakiś czas był w kiepskiej formie, panie kapitanie, ale jego samopoczucie pomału się poprawia – odrzekł i nagle coś go zastanowiło. – Skąd pan wiedział, że mam przezwisko Patch?

Catardi spojrzał na niego z uznaniem.

– Tak nazywaliśmy twojego ojca – odpowiedział łagodnie.

Pacino przełknął ślinę.

– Przepraszam, panie kapitanie – wtrąciła się Alameda. – Proszę o pozwolenie na rozruch reaktora i włączenie napędu silników głównych.

– Uruchomić reaktor i włączyć napęd głównych.

– Tak jest, sir, uruchomić reaktor i włączyć napęd. Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, chciałabym zakwaterować pana Pacina.

Catardi uniósł dłoń i powstrzymał energiczną panią inżynier.

– Ty nas wyprowadzisz, Patch. Skontaktuj się z nawigatorem i niech cię we wszystko wtajemniczy. Musisz znać prądy oraz przypływy i zapamiętać mapę. Dużo razy prowadziłeś okręt?

Pacino zamrugał nerwowo. Spocił się pod pachami i żołądek podszedł mu do gardła.

– W Akademii mieliśmy zajęcia na symulatorach z programem dla okrętów podwodnych i ćwiczyliśmy na czterometrowych modelach kierowanych radiem. Prowadziłem stoczniowe diesle patrolowe. – Kiepska odpowiedź, pomyślał ponuro.

– Poradzisz sobie. Wiem, że przeraża cię rozkaz dowodzenia specjalnie zaprojektowanym okrętem podwodnym klasy Seawolf, ale Alameda i ja będziemy z tobą na górze. Oczekuję firmowego manewru Pacina przy wyruszaniu w rejs, czyli pełna wstecz i maksymalna naprzód.

Pacino uniósł brwi.

– Jest pan pewien, sir?

Ojciec stale mówił mu, że wyruszanie w rejs pełną wstecz i maksymalną naprzód jest niebezpieczne i ryzykowne, chociaż sam zawsze to robił. Nie cierpiał holowników i pilotów, a poza tym chciał mieć pewność, że jego załoga wie, iż okręt jest dobrze przygotowany do walki. Ale szefowie ciągle go opieprzali za te manewry.

Catardi przytaknął skinieniem głowy.

– Chcę, żebyś pokazał moim ludziom, jak Pacino wychodzi w morze. Myślisz, że potrafisz to zrobić?

Pacino znów przełknął ślinę.

– Tak, sir.

Catardi uśmiechnął się.

– W czasie rejsu będziemy raczej mocno zajęci, Patch, ale ucz się, ile możesz. Kiedy będzie spokój, nie wahaj się, zadawaj każde pytanie, jakie chcesz. I witamy w Siłach Podwodnych. Czekaliśmy na ciebie.

Zniknął z powrotem w swojej kajucie i zamknął drzwi. Jego ostatnie słowa sprawiły, że Pacino przez chwilę stał nieruchomo, patrząc za nim.

Kajuta kapitańska była klitką o powierzchni czternastu metrów kwadratowych. Mieściła koję, biurko i mały stół konferencyjny. U jego szczytu stał skórzany fotel dowodzenia z wysokim oparciem. Komandor Rob Catardi zatrzymał się za zamkniętymi drzwiami kajuty głęboko zamyślony. Popatrzył na bałagan w pomieszczeniu, potem na powiększone zdjęcia. Wisiały na przegrodzie za stosami papierów i monitorami komputerowymi. Z fotografii uśmiechała się jego córka Nicole z mysimi ogonkami wysoko na głowie. W tle widniała kolejka górska w parku rozrywki.

Zdjęcie zrobiono ostatniego lata, kiedy on i Sharon po raz pierwszy poważnie rozmawiali o końcu ich małżeństwa. Zimą żona odeszła od niego i zamierzała wrócić do Detroit i zabrać ze sobą Nicole. Catardi próbował przeszkodzić jej w wywiezieniu córki poza granice stanu, ale rozprawę sądową wyznaczono na pewne wtorkowe popołudnie, a poprzedniego wieczoru Pirania dostała nagły rozkaz wypłynięcia na Atlantyk. Kiedy sąd rodzinny decydował o losie Catardiego jako ojca, kapitan właśnie otwierał zawory głównych zbiorników balastowych i sprowadzał okręt na głębokość testowana wschód od szelfu kontynentalnego. Przegrał sprawę i stracił córkę. Tak wyglądało jego nieudane małżeństwo – we wszystkich momentach, kiedy rodzina najbardziej go potrzebowała, marynarka nie mogła się obejść bez niego.

Catardi osunął się na swój głęboki, skórzany fotel dowodzenia i popatrzył na cywila, który siedział obok niego przy stole. Mężczyzna był niższy od niego i mniej więcej w tym samym wieku. Miał na sobie garnitur i wzorzysty, czerwony krawat, jego twarz pokrywały głębokie zmarszczki, nad piwnymi oczami sterczały krzaczaste brwi.

– Przepraszam za tę przerwę, panie admirale – powiedział Catardi.

Nalał z dzbanka kawę gościowi, którym był admirał Sił Podwodnych, i sobie. Napełniwszy dwa kubki z emblematem Piranii, usadowił się wygodnie, żeby wysłuchać swojego szefa.

– Rob, kilka miesięcy temu brałeś udział w ćwiczebnym pojedynku okrętów podwodnych. Walczyłeś z USS Snarc, SSNR-1, pierwszą jednostką klasy SNARC – zaczął McKee.

Snarc był zrobotyzowanym bojowym okrętem podwodnym. Akronim oznaczał zautomatyzowany i zrobotyzowany podwodny system bojowy marynarki wojennej. Okręt miał zaledwie pięćdziesiąt pięć metrów długości, osiem szerokości i wyporność tylko trzech tysięcy ton. Mimo to mieściło się na nim niemal dwukrotnie więcej broni dużego kalibru niż na okrętach załogowych. Po testowych ćwiczeniach morskich z udziałem USS Pirania był w pełnej gotowości bojowej od dwóch miesięcy.

– To były cholernie trudne ćwiczenia, sir. Trzy razy nawiązaliśmy z nim walkę, ale on dwa razy wciągnął nas w pułapkę. Jest cichy jak duch i jego sygnatura dźwiękowa ciągle się zmienia. Zaprogramował go chyba jakiś chory skurwiel. Ten okręt jest podstępny, agresywny i nie walczy czysto. Musiał chyba złamać rozkaz operacyjny, żeby nas dopaść te dwa razy. Ta pieprzona maszyna to wredna suka. Oszukuje, admirale.

– Znów wystawimy cię do walki przeciwko niej.

Catardi przypomniał sobie, co wiedział o sterowanym komputerowo okręcie. W części rufowej mieścił się reaktor, kompresor, generator pary, pojedyncza turbina zasilająca, pojedyncza turbina napędowa i silnik główny. Wszystko w jednym, małym przedziale. Nie było diesla awaryjnego, pomostów, pomieszczenia obsługi instalacji jądrowej ani tunelu w osłonie przeciwpromiennej, prowadzącego przez pomieszczenie reaktorowe. Przed wręgą 47, pomiędzy pomieszczeniami technicznymi i dziobowym pomieszczeniem bojowym, znajdował się dwupoziomowy pokład elektroniczny. Przy przednim końcu kadłuba ciśnieniowego zaczynał się przedział torpedowy swobodnego zalewu. Za nim mieścił się dziobowy zbiornik balastowy z dwunastoma pionowymi wyrzutniami i małą, hydrofonową anteną sferyczną sonaru. Nie było kiosku, płetwy grzbietowej czy wieżyczki obserwacyjnej. Nie było też żadnego wystającego ponad kadłub steru kierunkowego, zastępowało go osiem małych powierzchni sterowych podobnych do stateczników rakiety, otoczonych osłoną. Kształt kadłuba bardziej przypominał torpedę niż okręt podwodny. Moc mierzona na wale napędowym wynosiła trzydzieści tysięcy koni mechanicznych. Reaktor wytwarzał osiemdziesiąt megawatów i miał większą sprawność cieplną niż S20G na Piranii. W systemie sterującym zastosowano materiał wyhodowany z ludzkiej tkanki mózgowej – po raz pierwszy w elektronicznym systemie bojowym użyto ludzkich komórek.

– Dobrze – odrzekł Catardi. – Chciałbym się odegrać na tej skomputeryzowanej wiedźmie. Tym razem to my będziemy oszukiwali i poślemy ją na dno.

Oczy McKee zwęziły się nagle.

– To nie będą ćwiczenia, Rob – powiedział cicho.

Zdumiony Catardi odchylił się do tyłu w fotelu.

– Sam Patton wprowadził mnie w tę sprawę. A on dowiedział się o niej od Agencji Bezpieczeństwa Narodowego. Pracowałeś już dla nich, Rob, więc nie muszę ci mówić, że oprócz nasłuchu połączeń telefonicznych, przechwytywania sygnałów radiowych i e-mailów wroga mają zadanie wyciągania informacji z obcych systemów dowodzenia wojskowego. Po włamaniu się do jednej z zagranicznych sieci kierowania walką odkryli, że sieci komputerowe i systemy dowodzenia naszej marynarki zostały spenetrowane. Poprawka – nie tylko spenetrowane. Opanowane. Utraciliśmy kontrolę nad naszymi sieciami dowodzenia i ściśle tajnymi systemami telekomunikacyjnymi… – McKee urwał. – Wszystkie nasze przekazy radiowe są monitorowane, przechwytywane, rozkodowywane, tłumaczone i przesyłane na najwyższe szczeble przeciwnika. To samo jest z e-mailami, rozmowami telefonicznymi przez komórki, aparaty stacjonarne i sieć oraz z danymi przesyłanymi przez NTDS – system danych taktycznych marynarki wojennej. Dowódcy nie mogą się już komunikować ze sobą. A ci, co kontrolują nasze systemy, mogą wydawać rozkazy elektroniczne, unieruchamiać nasze systemy bojowe, kiedy chcemy ich użyć, lub kierować nasze własne uzbrojenie przeciwko nam.

– Jezu, to znaczy, że jesteśmy sparaliżowani. Bez NTDS i sieci łączności gówno możemy zrobić. Kto spenetrował nasze sieci dowodzenia? Czerwoni Chińczycy czy Hindusi?

– To złożona sprawa – odpowiedział McKee. – Elektroniczni penetratorzy są niezależną grupą najemnych konsultantów wojskowych. Oni właśnie dokonali ostatniego lata zamachu terrorystycznego na Princess Dragon. Możliwe, że zrobili to na polecenie dyktatora Indii, ale mogą sprzedawać informacje obu stronom. Na tym kończy się nasza wiedza. Ale ważniejsze dla nas jest to, że uzgodniliśmy, jak będziemy się porozumiewali w sytuacji, gdy tamci rozpracowali naszą łączność.

McKee sięgnął do nesesera, wyjął zeń dwa notebooki i wręczył oba Catardiemu.

– Te komputery NSA, używane razem z tajnym systemem legalizacji, są jedynymi bezpiecznymi środkami łączności, jeśli nie liczyć mówienia na ucho.

Tajny system legalizacji, znany jako SAS, składał się z zapieczętowanych pakietów foliowych z kodami na papierowych fiszkach. Pakiety dostarczono dowódcom wszystkich jednostek pływających. Kody wydrukowane na papierze służyły do weryfikacji autentyczności nagłych wiadomości dotyczących walki. System uparcie pozostawał jedyną nieelektroniczną częścią sieci łączności bojowej. Przed laty Patton przekonywał, że należy zlikwidować SAS i przejść całkowicie na system cyfrowy. Dzięki Bogu, że go nie posłuchano, pomyślał Catardi.

– Na twój okręt zostaną przydzieleni dwaj pracownicy Agencji Bezpieczeństwa Narodowego. Będą obsługiwali elektronikę sieci dowodzenia i realizowali program dezinformacji, żeby zmylić wroga. Systemem zarządza NSA. Będziesz miał łączność internetową. E-maile będą szyfrowane i rozszyfrowywane przez przenośne komputery NSA i legalizowane przy użyciu SAS. Ponieważ nasza sieć dowodzenia jest rozpracowana i penetrowana, mamy poważny problem ze Snarkiem. Musimy założyć, że wróg o nim wie. Nie możemy dopuścić, żeby ten okręt wpadł w ręce przeciwnika. Jest na Atlantyku i gdyby został porwany, mógłby wziąć na cel nasze okręty podwodne ze Wschodniego Wybrzeża, płynące na Ocean Indyjski.

– Na Ocean Indyjski, sir?

– Uprzedzam fakty. Na razie chcę przydzielić Piranii misję poszukiwawczo-likwidacyjną. Znasz sygnaturę dźwiękową i charakterystyczne zachowanie operacyjne Snarca. Znajdziesz go pierwszy. Poślij go na dno i to szybko. Potem skieruj Piranię na Ocean Indyjski. Powiem ci po co, kiedy będziesz w drodze.

– Tak jest, sir.

Dziesięć minut później admirał w cywilnym ubraniu wstał i uścisnął dłoń Catardiemu. Kapitan odprowadził gościa na górę i patrzył, jak szef idzie energicznym krokiem przez nabrzeże. Catardiemu jeszcze kręciło się w głowie po odprawie z admirałem. Pirania miała wyruszyć na wojnę, a on nie mógł tego powiedzieć swojej załodze, dopóki okręt nie zanurzy się w Atlantyku. Przyszło mu na myśl, że Snarc może się gdzieś czaić i czekać na niego, a potem zatopić go, zanim on zdąży zatopić jego.

– Pieprzę go – mruknął pod nosem.

Spojrzał na Piranię i na Pacina wysoko w kokpicie mostka. Chłopak studiował mapę komputerową i przypływy. Patrzył na szlak wodny przez lornetkę i w dół na holowniki. Od czasu do czasu mówił coś do mikrofonu na mostku lub przez swoje radio. To było niesamowite. Z wyglądu mało przypominał ojca, ale poruszał się dokładnie tak samo jak on, robił identyczne gesty i miny.

Catardi odwrócił się i wszedł po trapie na okręt. Włączył się radiowęzeł i głośnik oznajmił: Pirania przypływa!” Komunikat informował, że kapitan wraca na pokład. Catardi wspiął się po drabince do kokpitu mostka, a stamtąd na lotny mostek na górnej powierzchni kiosku.

– Panie Pacino – powiedział – w drogę.


Aspirant Patch Pacino poczuł mdłości, kiedy dostał rozkaz wyprowadzenia okrętu w morze. Przełknął ślinę, zmrużył oczy i z bojową miną spojrzał na komandora Catardiego.

– Tak jest, sir – wyrzucił z siebie. – Młodszy oficer pokładowy melduje gotowość do rejsu! – Przyłożył megafon do ust i zawołał: – Zabrać trap!

Zaterkotał silnik dieslowski dźwigu na nabrzeżu, kładka uniosła się z pokładu i spoczęła na betonie. Następny rozkaz Pacino wydał holownikom przez radio VHF. Jego niepewny głos zabrzmiał echem w innych aparatach na mostku.

– Holowniki jeden i dwa, odsunąć się i czekać w odległości dwustu metrów.

Silniki holowników zaryczały na wstecznym biegu i dwie jednostki zaczęły się cofać w dół rzeki. Pacino uniósł do ust mikrofon na mostku.

– Nawigatorze, odsuwamy holowniki.

Nawigator, komandor porucznik Wes Crossfield, najwyraźniej nie był zachwycony. Spędził z Pacinem całą godzinę, ucząc go rozkazów dla holowników, zaznajamiając z prądami i mapą rzeki Thames. Pacino polubił nawigatora dużo bardziej niż Alamedę. Trzydziestoletni Afroamerykanin miał prawie dwa metry wzrostu, grał kiedyś w uniwersyteckiej drużynie koszykówki, zrezygnował z kariery w NBA i wstąpił do marynarki wojennej, żeby pływać na okrętach podwodnych. Wyglądało na to, że ma autorytet wśród załogi, ale było w nim coś zagadkowego, pod jego powagą krył się jakiś nieokreślony smutek.

– Mostek, tu nawigator. Przyjąłem. Zalecam trzymać holowniki w pogotowiu – rozległ się na linii łączności się szorstki głos.

– Nawigator, tu mostek. Tak jest.

– Niech pan przełączy pompy, panie Pacino, tak jak mówiliśmy – poleciła Alameda.

Pacino skinął głową i uniósł mikrofon do ust.

– Manewrowa, tu mostek. Przełączyć pompy recyrkulacyjne reaktora na dużą szybkość.

– Mostek, tu manewrowa. Tak jest. Przełączam główne pompy chłodziwa na dużą szybkość – zaskrzeczał w głośniku zniekształcony głos oficera mechanika wachtowego. – Mostek, tu manewrowa. Główne pompy chłodziwa pracują z dużą szybkością.

– Manewrowa, tu mostek. Przyjąłem.

Pacino odwrócił się, spojrzał na holowniki wycofujące się przed okrętem na szeroki farwater, przyjrzał się prądowi rzecznemu, sprawdził wiatr i uniósł megafon do ust.

– Załoga na pokładzie dziobowym, wciągnąć linę jeden!

Odwrócił się i zrobił krok do tylnej części kokpitu.

– Załoga na pokładzie rufowym, wciągnąć trójkę, czwórkę, piątkę i szóstkę! – krzyknął w dół ku rufie.

Marynarze zabrali się do pracy. Obsługa portowa na nabrzeżu przerzucała na okręt cumy opasujące masywne pachołki, ludzie na pokładzie szybko zwijali liny, wpychali je do schowków, zatrzaskiwali pokrywy i wpuszczali obrotowe knagi w kadłub. Okręt zaczynał wyglądać tak, jakby nigdy nie był przycumowany do nabrzeża. Patrząc nań teraz, Pacino czuł, że serce bije mu szybciej. Próbował zignorować to podniecenie, wyciągnął szyję nad krawędzią uszczelniającą kokpitu i spojrzał w kierunku rufy na ster wrzynający się w rzekę. Po odcumowaniu rufy prąd zaczął ją odsuwać od nabrzeża. Między kadłubem i betonem tworzył się klin brunatnej wody. Okręt obracał się na jednej linie przymocowanej solidnie do ostatniej knagi pozostawionej na pokładzie.

– Zluzować dwójkę! – krzyknął Pacino przez megafon i przez chwilę obserwował, jak załoga popuszcza linę, potem zawołał, że wystarczy. – Wybrać dwójkę!

Rozkaz oznaczał, że cuma ma być napięta. Prąd odpychał rufę coraz dalej od nabrzeża, co było okolicznością korzystną, bo Pacino mógł cofnąć okręt prosto, bez obawy że uszkodzi fiberglasową kopułę sonaru, i niekorzystną zarazem, ponieważ dryfowanie rufy z prądem ustawiało dziób na północ, w niewłaściwym kierunku.

– Sternik, tu mostek – warknął Pacino do mikrofonu. – Ster pełna w lewo.

– Mostek, tu sternik! – ryknął głośnik. – Tak jest. Ster pełna w lewo.

Wykonano.

Pacino wychylił się daleko poza krawędź uszczelniającą kokpitu i popatrzył na rufę, chcąc się upewnić, czy ster obrócił się w dobrą stronę, czyli w jego prawą. Kąt między okrętem i nabrzeżem wzrósł do dwudziestu stopni. Pacino wziął głęboki oddech. Następne dziesięć sekund wydało mu się godziną, ręka, w której trzymał mikrofon, drżała.

– Sternik, tu mostek. Cała wstecz pełna! – krzyknął do mikrofonu. – Trzymać linę dwa! – zawołał przez megafon do załogi na pokładzie dziobowym.

– Mostek, tu sternik. Tak jest. Otwieram przepustnicę i zwiększam obroty do pełnej wstecz.

Za rufą zakipiało i do góry wytrysnął trzymetrowy słup gorącej wody. Pacino policzył do pięciu, oczekując, aż napływająca woda przykryje ster, żeby mógł się wgryźć w rzekę pod prąd. Musiał szybko wydać następny rozkaz, zanim potężna siła śruby rozerwie pojedynczą cumę i przetnie marynarza na pół. Pokład drżał pod jego stopami od mocy stu tysięcy koni mechanicznych na wale, skierowanej wstecz. Pacino czekał z bijącym gwałtownie sercem, w końcu nie wytrzymał.

– Wciągnąć linę dwa! – krzyknął na pokład.

Obsługa na nabrzeżu chwyciła zluzowaną w pośpiechu grubą cumę i rzuciła na przyspieszający okręt. W momencie gdy lina została odczepiona od pachołka, Pirania oficjalnie rozpoczęła rejs. Nabrzeże oddaliło się raptownie, gdy okręt ruszył wstecz. Pacino odwrócił się do obserwatora w stopniu podoficera.

– Zmienić barwy!

Obserwator rzucił się do tymczasowego masztu stojącego za kapitanem i wciągnął nań wielką banderę amerykańską. Pacino chwycił dźwignię syreny okrętowej w kokpicie i pociągnął ją mocno. Przeraźliwy dźwięk oznajmiający, że Pirania wychodzi w morze, brzmiał głośniej niż syrena największego transatlantyku. Pacino trzymał dźwignię przez pełne osiem sekund i patrzył, jak okręt płynie z prądem rzeki. Odgłos sygnału niósł się nad wodami bazy. Obserwator wciągnął obok bandery amerykańskiej flagę Połączonego Dowództwa Podwodnego i na wietrze załopotała trupia czaszka nad skrzyżowanymi piszczelami. Syrena okrętowa wciąż wyła. Pacino trzymał jej dźwignię jedną ręką i wyciągał szyję, by móc widzieć rufę.

Miał wrażenie, że to nabrzeże odsuwa się od okrętu, najpierw w tempie joggingu, potem coraz szybciej. Zobaczył, że na betonie stoi jakiś admirał z rękami przy ustach i wybałuszonymi oczami. Okręt wystrzelił wstecz w nurt rzeki. Pacino spojrzał do tyłu na spieniony kilwater i zaczął się modlić, żeby rufa „trafiła” w prąd. Okręty podwodne poruszają się przy nabrzeżu ze zwinnością maciory. Gdyby śruba „przeszła po dnie”, okręt skręciłby w przeciwną stronę niż ustawienie steru i popłynął na północ, zamiast na południe. Cały świat zobaczyłby, że Pirania wymknęła się spod kontroli. Nabrzeże oddalało się szybko, jego kraniec znajdował się w polu widzenia obok kiosku, potem za kopułą sonaru. Okręt uwolnił się ze smyczy i cofał na farwater, za dziobem kipiała piana. Do roboty, ster, pomyślał Pacino, obróć tę cholerną rufę pod prąd. Przez dwie niekończące się, pełne napięcia sekundy wyglądało na to, że rufa skręci w złą stronę. Ale potem wreszcie zaczęła reagować. Kiedy nabrzeże oddaliło się jeszcze bardziej, ster wgryzł się w końcu w rzekę i rufa wbiła się w wodę pod prąd, Pirania skręciła i jej dziób obrócił się na południe. Pacino usłyszał z dołu wiwaty załogi zgromadzonej na pokładzie.

– Sternik, tu mostek! Cała naprzód maksymalna! Ster na śródokręcie!

– Mostek, tu sternik. Tak jest. Cała naprzód maksymalna, ster na śródokręcie – zatrzeszczała w głośniku odpowiedź. – Otwieram przepustnicę i zwiększam obroty do maksymalnej naprzód, daję ster na śródokręcie.

Zachodziła obawa, że rozpęd wstecz i siła skrętu są zbyt duże i okręt nie zareaguje, będzie się nadal cofał, uderzy rufą w wystający beton nabrzeża i uszkodzi sobie kadłub. Pokład podskoczył i zatrząsł się gwałtownie, gdy wirująca śruba zmieniła kierunek obrotu przy stuprocentowej mocy reaktora. Woda za rufą spieniła się wściekle. Pacino upewnił się, że ster znajduje się z powrotem w jednej linii z osią symetrii okrętu, potem odwrócił się w stronę dziobu, żeby zobaczyć, czy Pirania płynie naprzód. Na kilka sekund okręt zastygł nieruchomo w rzece. Pacino zdawał sobie sprawę, że ma spocone dłonie, serce mu wali jak młotem i dyszy, jakby przebiegł sprintem kilometr. W końcu Pirania ruszyła do przodu i w dole wyrosła fala dziobowa.

– Sternik, tu mostek. Cała naprzód jedna trzecia. Tak trzymać.

– Mostek, tu sternik. Tak jest. Cała naprzód jedna trzecia, przepustnica ustawiona na całą naprzód jedną trzecią, tak trzymać, kurs jeden osiem dwa, sir!

– Bardzo dobrze, sternik! – zawołał Pacino, nadal waliło mu serce, czuł niemal seksualne podniecenie. – Nawigator, tu mostek. Okręt bezpiecznie minął nabrzeże, zalecam kurs na środek farwateru.

– Mostek, tu nawigator. Przyjąłem. Sprawdzam. – W głosie Crossfielda brzmiała wyraźna nuta niedowierzania.

Za plecami Pacina obracały się gorączkowo peryskopy; zespół nawigacyjny brał wizualne namiary pozycji. Maszt radarowy wysoko w górze obracał się co sekundę. Wiatr wiał Pacinowi w twarz, mimo iż na przedniej ścianie kokpitu sterczała pleksiglasowa szyba. Nad ciemnym, groźnym cielskiem okrętu podwodnego łopotała bandera amerykańska i flaga piracka.

– Mostek, tu nawigator. Okręt jest dwadzieścia metrów na zachód od środka farwateru. Zalecam kurs jeden osiem jeden.

– Nawigator, tu mostek. Tak jest! – zawołał Pacino. – Sternik, tu mostek. Kurs jeden osiem jeden.

– Dobra robota, panie Pacino. Niech pan uważa na farwaterze! – krzyknął z lotnego mostka na górze kapitan Catardi.

– Tak jest, sir – odpowiedział Pacino i uniósł lornetkę do oczu. Wciąż trzęsły mu się ręce. Doznał nagle uczucia jakiejś szczególnej więzi z ojcem, uczucia, którego dotąd rzadko doświadczał – dobrze wiedział, że ojciec zawsze robił ten manewr, kiedy wychodził w morze.

Загрузка...