14

– Oficer zanurzenia, obsadzić ciche stanowiska bojowe.

Rozkaz porucznika Patricka Kingmana nie został przekazany przez radiowęzeł okrętowy, lecz dotarł do wszystkich członków wachty na każdym poziomie każdego przedziału przez telefon. Potem telefonista przeszedł przez wszystkie pomieszczenia i poinformował załogę o obsadzaniu stanowisk bojowych. W czasie ćwiczeń wachty powinny być przekazane obsadzie stanowisk bojowych w ciągu trzech minut. Wyśrubowany czas, jeśli wziąć pod uwagę, że niektórzy mogą mocno spać i muszą się ubrać, żeby zluzować kolegów na wachtach, a zluzowani muszą zastąpić innych. Zmiany trwają, dopóki każdej wachty nie obejmie członek załogi najodpowiedniejszy na dane stanowisko. Obsadzenie cichych stanowisk bojowych trwa zwykle dwa razy dłużej, gdyż telefonista w kwaterach załogi musi dojść do każdej koi i kolejno obudzić wszystkich.

To wezwanie na stanowiska bojowe nadeszło punkt trzecia. Wiedziano, że kapitan otworzy ogień o czwartej. Nikt nie spał. Reguły obowiązujące podczas ciszy taktycznej wymagały, by członkowie załogi, którzy nie są na wachcie, wrócili na koje. Ale załoga była rozbudzona i mamrotała między sobą w oświetlonych na czerwono przedziałach. Kiedy nadeszło wezwanie, wszyscy rzucili się objąć wachty i po dwóch minutach stanowiska bojowe były w pełni obsadzone.

Porucznik Kingman objął wachtę wcześniej, gdyż pełnił funkcję oficera pokładowego. Zjawiła się XO Donna Phillips i dołączyła do kapitana George’a Dixona i Kingmana. Miała na sobie kombinezon z flagą na prawym rękawie i emblematem Leoparda na lewym. Nad lewą kieszenią widniał podwodniacki delfin, nad prawą naszywka z nazwiskiem. Bez słowa skinęła Dixonowi głową, wzięła słuchawki i przeszła do boksu zero, na stanowisko kierowania ogniem wysunięte najdalej w kierunku dziobu. W pomieszczeniu wielkości kabiny telefonicznej znajdowały się tylko rękawice i hełm. Przybyli pozostali członkowie zespołu kierowania ogniem i zajęli miejsca w boksach od pierwszego do czwartego. Za boksem czwartym znajdowało się stanowisko oficera uzbrojenia. Kapitan Dixon nie wszedł do boksu, lecz został z tyłu przy konsoli dowodzenia. Wystawały z niej tymczasowe relingi, które otaczały go w pasie i chroniły przed upadkiem, kiedy miał na głowie hełm wirtualnej rzeczywistości. Kapitan zapiął uprząż bezpieczeństwa, żeby jakiś wstrząs okrętu – na przykład spowodowany wybuchem torpedy – nie odrzucił go od konsoli. Potem włożył rękawice kursora kierowania ogniem i hełm.

Hełm kierowania ogniem miał ciemny wizjer, słuchawki, mikrofon na wysięgniku i wentylację z dopływem chłodnego powietrza. Dixon zapiął go i sterownia zniknęła w zupełnej ciemności.

– Włączyć wyświetlacz kierowania ogniem – powiedział do komputera kierowania walką Cyclops Mark II.

Ciemność zastąpił trójwymiarowy obraz. Pod Dixonem – tam, gdzie powinny być jego stopy – pojawił się niebieski okręt podwodny oznaczony jako „własny okręt”. Miał niewiele ponad metr długości i był skierowany w lewo jak deska surfingowa. Wyglądało tak, jakby Dixon stał na oliwkowym dnie, które rozciągało się w promieniu około piętnastu metrów. Otaczały go białe kręgi zasięgu ognia biegnące w ponadmetrowych odstępach jeden od drugiego, dochodzące do granicy dna. Przecinały je linie proste rozchodzące się od miejsca, w którym stał Dixon, i rozmieszczone co dziesięć stopni. Czerwony promień oznaczał północ, kierunek na wprost Dixona. Na krawędzi dna zaczęły wyrastać pionowe ściany, pochylone najpierw łagodnie, potem wznoszące się stromo. Dixon znalazł się jakby w środku wirtualnego stadionu. Kręgi zasięgu ognia zaczęły się ścieśniać. Każdy oznaczał jedną milę morską, co dziesiąty był czerwony. Białe kręgi wspięły się na ścianę i pozostały tylko te czerwone. W końcu kolor dna zmienił się u szczytu pochyłej ściany z oliwkowego na różowy, wskazując zasięg broni Leoparda.

Oliwkowe dno i różowa ściana niecki tworzyły obraz działań przeciwnawodnych. Współdziałał z nim obraz działań przeciwpodwodnych, lustrzane odbicie niecki ze ścianą skierowaną w dół. Kiedy Dixon powiedział „ASW”, dno niecki przeciwnawodnej podniosło się do poziomu jego twarzy i znalazł się jakby pod wodą. Nad jego głową pojawiła się nowa płaszczyzna w kolorze niebieskim. Wskazywała pułap dla ASW – broni przeciwpodwodnej – wyznaczony przez komputer tuż pod powierzchnią morza. Obraz przeciwpodwodny miał takie same kręgi zasięgu ognia, linie kierunkowe rozchodzące się w dal – jak oliwkowy obraz przeciwnawodny, miał również jak tamten zakrzywioną ścianę niecki, zaczynającą się w odległości wirtualnych piętnastu metrów, tyle tylko, że zwróconą w dół, a nie do góry. Kolor niebieski zmienił się na zielony, pokazując maksymalny zasięg torpedy Mark 58 Alert/Acute. Ściana w dole niecki zmieniła się z zielonej na żółtą, wskazując granicę zasięgu pocisku kawitującego Vortex Mod Echo, podwodnej rakiety na paliwo stałe z laserowym naprowadzaniem na cel i plazmową głowicą bojową.

Zadowolony Dixon powrócił do obrazu przeciwnawodnego. Gdyby pojawił się kontakt podwodny, oliwkowe dno obrazu przeciwnawodnego stałoby się przezroczyste. Kapitan widziałby wtedy w dole obraz przeciwpodwodny i mógłby prowadzić walkę w obu środowiskach jednocześnie. Dowódcy starej daty, tacy jak Dixon, potrzebowali trochę czasu, żeby przyzwyczaić się do nowego systemu kierowania ogniem. Dziwna, trójwymiarowa rzeczywistość powodowała początkowo chorobę lokomocyjną. Ale młodsi oficerowie nie mieli z tym żadnych problemów. Większość z nich spędzała całe godziny przy grach wideo, które stanowiły znacznie trudniejsze wyzwanie niż ten wirtualny świat. Dixon postanowił zapełnić puste miejsca na obrazie i polecił Cyclopsowi wyświetlić meldunki o statusach systemów okrętu, nałożyć siatkę nawigacyjną na ściany niecki i pokazać przestrzeń powietrzną – pułap nad obrazem przeciwnawodnym, umożliwiający określenie kierunku położenia samolotu w górze i dystansu dzielącego okręt od niego. Pułap zetknął się ze ścianą niecki w odległości dziesięciu mil morskich. W oddali ukazał się samolot. Był na tej samej płaszczyźnie niecki co okręt nawodny. Pojawił się status uzbrojenia i Dixona otoczyły cztery załadowane wyrzutnie torpedowe, dwie ciemne i dwie oświetlone, co oznaczało, że są zasilane. Ale żadna nie miała wprowadzonego namiaru celu. Wrota zewnętrzne górnych wyrzutni były otwarte, przygotowane do ataku. Wyświetliło się również dwanaście pionowych wyrzutni z czterema przeciwokrętowymi pociskami manewrującymi Javelin i ośmioma pociskami Vortex Mod Delta. Potem ukazał się status torpedowni z liczbą torped na stojakach i statusem każdej z nich.

Po następnych rozkazach Dixona pojawiły się twarze zespołu kierowania ogniem. Soczewki „rybie oko” zamontowane w hełmach zniekształcały widok, ale wyraz twarzy mówił więcej niż same głosy. Za pomocą rękawicy kursorowej Dixon mógł wybrać jedną z osób i rozmawiać na zamkniętym obwodzie tylko z nią; kiedy musiał zwymyślać kogoś z zespołu kierowania ogniem, nikt inny tego nie słyszał. Załoga nazywała ten obwód skrótem KITA, od słów „kopniak w tyłek”. Zanim Dixon skończył aranżowanie obrazu, jego wirtualny świat był pełen symboli i wskaźników.

– Pozycja Predatora – powiedział do Cyclopsa.

W oddali, wysoko na ścianie niecki, na promieniu wskazującym północ, poruszał się słabo pulsujący, niebieski punkt. Znajdował się w odległości sześćdziesięciu mil morskich od Leoparda. Minęła trzecia zero zero czasu lokalnego i wystrzelony godzinę wcześniej samolocik bezzałogowy leciał w zupełnej ciemności. Szukał w podczerwieni celów, chińskiej grupy bojowej numer jeden. Powinna się znaleźć w jego zasięgu lada chwila.

– Cyclops, wyświetlić namiar celu – rozkazał Dixon. Zażądał informacji o szybkości, kursie i odległości grupy bojowej – zebranych, kiedy zwolnili po raz ostatni – i naniesienia ich na wirtualne pole walki. W oddali, wysoko na różowej ścianie niecki, na promieniu wskazującym północ, pojawił się pulsujący czerwony diament. Był w odległości osiemdziesięciu mil morskich. Dixon miał wielką ochotę nakazać Predatorowi, by poleciał dalej na północ i ustalił dokładną pozycję zbliżającej się grupy bojowej, ale byłoby to ryzykowne. Żeby wydać rozkaz Predatorowi, musiałby podejść na głębokość peryskopową i wysunąć antenę BRA-44. Ten cholerny maszt radiowy o wymiarach słupa telefonicznego, machający na wietrze do chińskich polaryzacyjnych radarów przeciwperyskopowych, jakby chciał im powiedzieć „złap mnie i wydymaj”, mógłby zdradzić pozycję okrętu. Czerwoni rozproszyliby wówczas swój szyk, zygzakując w różnych kierunkach, nie trafiłaby w nich ani jedna torpeda, a co gorsza, ściągnęliby Dixonowi na kark swój pieprzony atomowy okręt podwodny klasy Julang. Choć zapewne hałasował jak pociąg wypadający z szyn, to znając pozycję Leoparda, mógłby wystrzelić tyle torped Wschodni Wiatr, że bardzo utrudniłby Dixonowi życie. A gdyby nawet Chińczycy nie wykryli peryskopu ani anteny BRA-44, zauważyliby Predatora nadlatującego prosto nad konwój. Natomiast samolocik wykonujący długie przeloty ze wschodu na zachód i z powrotem byłby w ocenie radarów poszukiwawczych grupy bojowej minimalnym zagrożeniem. Gdyby szczęście dopisało, powłoka antyradarowa Predatora nie odbijałaby sygnałów na tyle wyraźnie, żeby Czerwoni mogli je zobaczyć.

Podejście Leopardem na głębokość peryskopową byłoby niemądrym krokiem jeszcze z innego powodu. Przy letniej pogodzie sześćdziesięciometrową warstwę wody pod powierzchnią Morza Wschodniochińskiego burzyły fale i ogrzewało gorące słońce. Cztery metry niżej woda stawała się lodowata. Warstwa tworzyła płytki kanał dźwiękowy, który pozwoliłby Dixonowi wykryć chińskie okręty nawodne z większej odległości, ale uniemożliwiłby detekcję nadpływającego Julanga. Zbliżający się chiński okręt podwodny zmusiłby go do zaatakowania sił nawodnych z dużej głębokości. Dixon pomyślał, że jego broń i tak trafi tamtych daleko za horyzontem. Nie ma czego szukać na głębokości peryskopowej, nie zobaczy się nawet odległych dymów eksplozji. Telemetria z Predatora docierała do okrętu przez pływającą antenę przewodową, która nadawała się tylko do odbioru danych, nie do transmisji. Grupa nawodna była pomiędzy Predatorem i sonarami okrętu i powinni mieć ją w celownikach lada chwila. Ale Dixona niepokoiło to, że Predator jeszcze jej nie widzi.

– Kapitanie, Predator ma detekcję w podczerwieni – zameldował skomputeryzowany głos systemu Cyclops. – Kierunek na północ od Predatora. Odległość nieznana, ale Predator prowadzi powietrzną analizę ruchu celu, żeby uzyskać paralaksę. Cel powinien być na przewidywanej granicy naszego zasięgu za dziesięć minut.

– Przyjąłem, Cyclops – odpowiedział Dixon. Na obrazie w wizjerze hełmu zobaczył, że zespół kierowania ogniem przybrał bojowe miny. – Uwaga, zespół kierowania ogniem – zaczął. – Mamy daleką pasywną detekcję powietrzną zbliżającej się grupy bojowej. Zaatakujemy konwój najpierw torpedami Mark 58 Alert/Acute Mod Plasma, potem pociskami Vortex, na końcu pociskami manewrującymi Javelin. Możemy zużyć połowę stanu uzbrojenia, to znaczy trzynaście torped, cztery pociski Vortex i dwa pociski manewrujące. Pozostała część pozostanie w rezerwie – trzeba się liczyć z możliwością kontrataku i walki z okrętem podwodnym klasy Julang. Kiedy poślemy tę grupę na dno, zgodnie z rozkazami zawrócimy na północ, żeby zaatakować grupę bojową numer dwa. Zużyjemy na to resztę uzbrojenia. Po zatopieniu drugiego konwoju nie będziemy się musieli martwić o trzeci, bo zapewne da nogę do portu z podwiniętym ogonem.

Pierwsze wystrzelone torpedy będą krążyły w odległości czterech i pół tysiąca metrów od nas, dopóki cała partia trzynastu pocisków nie znajdzie się w wodzie. Potem wszystkie popłyną dalej ze średnią szybkością na dystansie do gotowości, wprowadzimy wachlarz kierunków, żeby nie doszło do kolizji między nimi. Po namierzeniu celów przyspieszą do dużej szybkości i zdetonują o czasie zero. Kiedy tylko torpedy opuszczą swoje orbity i ruszą w kierunku grupy bojowej, wystrzelimy pociski Vortex. Są sześciokrotnie szybsze od Mark 58, więc Cyclops skoordynuje ich odpalanie, tak że trafią w cele o czasie zero. Pójdą po trajektorii bumerangu na wschód od trasy chińskich okrętów, żeby nie naprowadziły się na torpedy lub nie zakłóciły ich sonarów poszukiwawczych.

Ponieważ wystrzelimy dużą liczbę pocisków, te odpalone w pierwszej kolejności będą przez pewien czas krążyły. Zużyją na to znaczną część paliwa, co zmniejszy ich zasięg. Oznacza to, że o czasie zero grupa bojowa znajdzie się dużo bliżej nas, niż byłaby, gdybyśmy wystrzelili pojedynczą torpedę. Ograniczony zasięg naszej broni i szybkość konwoju spowodują, że odległość do najbliższej jednostki skurczy się do niecałego tysiąca metrów. To cholernie mało. Mogą nas wykryć anteny holowane albo sonary zanurzeniowe helikopterów przeciwpodwodnych – prawdopodobnie wykryją nie okręt, ale wystrzeloną broń. Dlatego natychmiast po odpaleniu ostatniego pocisku wycofamy się wolno i cicho z naszej pozycji ogniowej. Odpłyniemy piętnaście mil na wschód, potem zrobimy zwrot na północ, żeby oszacować straty wroga. Wszyscy rozumieją plan taktyczny?

– Tu koordynator. Tak jest – odpowiedziała Phillips. Potem ta sama odpowiedź dotarła do Dixona kolejno ze wszystkich stanowisk.

– W porządku – powiedział Dixon, patrząc na twarze członków zespołu kierowania ogniem. – Teraz taktyka przeciwpodwodna. Spodziewam się, że julang płynie dziesięć do dwudziestu mil przed konwojem. To cholernie niedobrze, bo jeśli o czasie zero grupa bojowa będzie w odległości pięciu mil, nasza broń minie go w drodze do celu. Julanga zaalarmują albo nasze torpedy, albo pogłosy ich wystrzeleń, albo jedno i drugie. Zakończymy odpalanie, kiedy julang będzie jeszcze poza piętnastomilowym kręgiem zasięgu, ale jeśli wykryje naszą pierwszą sztukę, chińskie torpedy będą w wodzie, zanim wystrzelimy ostatnią. Sonar, to oznacza, że będziecie musieli szukać julanga i torped Wschodni Wiatr podczas odpalania naszych i jednocześnie uważać, czy konwój nie zygzakuje. Będziecie mieli pracowitą wachtę, bosmanie. Dacie radę?

– Panie kapitanie, tu główny sonarzysta. Możemy to robić nawet przez sen.

Dixon uśmiechnął się, nie tylko dlatego, że spodobała mu się pewność siebie bosmana Herndona. Ten uśmiech miał być świadectwem jego własnej pewności siebie i optymizmu – być może najważniejszym dla załogi wskaźnikiem określającym sytuację, co sprawiało, że dowodzenie stawało się trudniejsze. Musiał zachowywać się jak zwycięzca, nawet wtedy, kiedy przegrywał, inaczej straciłby zaufanie załogi.

– Kapitanie, tu Cyclops – powiedział komputer. – Zbliżająca się grupa bojowa w odległości sześćdziesięciu czterech mil morskich od nas, kierunek zero zero sześć, kurs jeden osiem pięć, szybkość trzydzieści pięć węzłów.

Pulsujący wcześniej diament przybrał krwistoczerwoną barwę i przestał migać.

– Sonar, tu kapitan. Jest jakaś detekcja na kierunku zero zero sześć?

– Dowodzenie, tu sonar. Nie.

– Torpedownia, tu kapitan – powiedział Dixon. – Podać status.

– Wyrzutnie od jeden do cztery ustawione na automatykę do przejęcia przez Cyclopsa, panie kapitanie – zameldował szef torpedowni. – System ładowniczy też na automatyce, stan wszystkich systemów nominalny.

– Dowodzenie, tu sonar. Nowy kontakt sonarowy na szerokim i wąskim paśmie, liczne kontakty nawodne na jednym kierunku, oznaczone sierra dziewięć pięć, kierunek zero zero cztery, prawdopodobnie grupa okrętów nawodnych – zabrzmiał chrapliwy głos Herndona.

Dixon spojrzał na jego kościstą twarz w oknie wyświetlacza. Bosman miał zmarszczone brwi i skupioną minę.

– Przyjąłem, sonar. Oznaczyć sierra dziewięć pięć jako Mistrz Jeden, Czerwona Chińska Grupa Bojowa Jeden.

– Dowodzenie, tu sonar. Tak jest. Oznaczam jako Mistrz Jeden.

– Koordynator – zwrócił się Dixon do XO Donny Phillips na stanowisku bojowym koordynatora kierowania ogniem – wstrzymujemy wystrzelenie, dopóki nie sklasyfikujesz najważniejszych celów i nie rozdzielisz kierunków torped.

– Tu koordynator. Tak jest, kapitanie. Właśnie korelujemy dane Predatora i sonaru.

Dixon czekał niecierpliwie. Nie mógł po prostu posłać trzynastu torped Mark 58 wzdłuż jednej linii kierunkowej w stronę chińskiej grupy bojowej. Gdyby to zrobił, wszystkie wybrałyby najgłośniejszy lub największy cel. Trzynaście głowic plazmowych trafiłoby w lotniskowiec, wszystkie niszczyciele przeciwpodwodne pozostałyby całe i zapolowałyby na strzelca. Dixon musiał rozdzielić salwę pomiędzy cele, określić położenie każdego okrętu – nie obecne, ale to, jakie przyjmie on za trzydzieści minut – w stosunku do pozostałych jednostek grupy. Dane Predatora i sonaru wprowadzano do Cyclopsa. Komputer ustalał pozycję każdego celu i przekazywał ją do wirtualnego wyświetlacza kierowania ogniem i do pamięci każdej torpedy. Po tej operacji torpedy nie mogły wejść sobie w drogę ani skierować się wszystkie do jednego celu. Wszystko to było wspaniałe, ale zabierało cenny czas. Dixon stukał sygnetem Akademii w reling ze stali nierdzewnej otaczający stanowisko dowodzenia. W końcu Phillips się odezwała.

– Kapitanie, tu koordynator. Selekcja i oznaczanie celów zakończone. Do przestrzeni walki jest wprowadzonych dziewiętnaście obiektów priorytetowych. Mamy namiary ogniowe.

Obraz w wyświetlaczu nagle się zmienił. Pojedynczy pulsujący diament zniknął i pojawiło się mnóstwo innych, każdy z innym symbolem.

Był lotniskowiec, były niszczyciele przeciwpodwodne, krążowniki rakietowe, krążowniki ciężkie, fregaty i pływające cysterny, w sumie trzydzieści okrętów. Najgroźniejszą dziewiętnastkę wskazywał kolor czerwony, pozostałe obiekty miały rdzawą barwę. Dixon spodziewał się, że te jednostki skręcaąna północ, żeby dołączyć do grupy bojowej numer dwa lub że ich dowódcy stracą serce do walki i skierują się do domu. Jeśli będą na tyle głupi, żeby próbować odszukać napastnika, ich wysiłki nie przyniosą żadnych rezultatów i szybko zrezygnują. Gdyby któryś z nich miał sonar zanurzeniowy, na okręcie podwodnym zostanie jeszcze dużo torped. Ale należało przypuszczać, że ocalałe jednostki nie będą równorzędnym przeciwnikiem i nie powinny mieć pocisków manewrujących, mogących zagrozić Indiom.

– Procedury momentu odpalania – obwieścił Dixon. – Cele priorytetowe od jeden do dziewiętnaście, salwa torpedowa z wyrzutni od jeden do cztery, przeładowywanie aż do wystrzelenia sztuk od jeden do trzynaście, ogień z baterii pocisków Vortex, sztuki od jeden do cztery, przeciwokrętowe pociski manewrujące Javelin na końcu, jeden i dwa.

– Okręt gotowy – zameldował Kingman.

– Uzbrojenie gotowe – zgłosił się komandor porucznik Jay Taussig, oficer uzbrojenia.

– Namiar gotowy – warknęła Phillips.

– Cyclops gotowy – powiedział komputer swoim spokojnym głosem.

– Cyclops, przejąć torpedownię, wszystkie wyrzutnie i całe uzbrojenie i otworzyć ogień na zaprogramowane pozycje – polecił Dixon. Dotychczas wydawał taki rozkaz tylko na ćwiczeniach i teraz drżały mu lekko ręce.

– Tu Cyclops. Tak jest. Przejąć torpedownię, wszystkie wyrzutnie i całe uzbrojenie i otworzyć ogień na zaprogramowane pozycje – potwierdził komputer. Teraz mówił szybciej, niemal z podnieceniem. Ostatnio wprowadzono zmianę w oprogramowaniu, gdyż spokój, jaki zachowywał komputer w czasie walki, nie pasował do sytuacji i był irytujący. – Wszystkie systemy nominalne, czas do otwarcia ognia sześćdziesiąt sekund.

Pozostało tylko czekać, pomyślał Dixon.

– Trzydzieści sekund, kapitanie – powiedział szybko komputer. – Siłownik pneumatyczny tłoka w torpedowym zbiorniku wodnym w fazie sprężania. Siłownik pod pełnym ciśnieniem. Torpedy jeden i dwa na zasilaniu wewnętrznym, namiar ogniowy wprowadzony. Dziesięć sekund do wystrzelenia.

Dixon zagryzł wargi. Teraz już nie było odwrotu.

– Namiar w torpedach jeden i dwa potwierdzony – oznajmił Cyclops. – Torpeda jeden w pogotowiu. Wystrzelenie torpedy jeden. Ognia!

Hałas poraził Dixonowi bębenki w uszach, pokład zadrżał gwałtownie. Był to skutek nie tyle samego odpalenia torpedy, ile nagłego odpowietrzenia do wnętrza okrętu siłownika tłoka sprężającego wodę w zbiorniku torpedowym.

– Dowodzenie, tu sonar. Wystrzelenie pierwszej torpedy normalne.

– Torpeda dwa w pogotowiu – ciągnął Cyclops. – Wystrzelenie torpedy dwa. Ognia!

Hełm znów jakby zdetonował przy odpaleniu drugiej torpedy.

– Dowodzenie, tu sonar. Wystrzelenie drugiej torpedy normalne.

– Odcięcie przewodów od torped jeden i dwa – zawiadomił Cyclops. – Wrota zewnętrzne wyrzutni jeden i dwa w fazie zamykania. Wrota zamknięte. Osuszanie wyrzutni jeden i dwa. Wrota zewnętrzne wyrzutni trzy i cztery w fazie otwierania. Wrota otwarte. Torpedy trzy i cztery na zasilaniu wewnętrznym. Namiar wprowadzony. Torpeda trzy w pogotowiu. Wystrzelenie torpedy trzy. Ognia!

Następny pogłos odpalenia poraził Dixonowi uszy. Cykl trwał. Cyclops wystrzeliwał kolejne torpedy. Dixon czekał na odpalenie pierwszego vorteksa. Pociski rozwijające prędkość trzystu węzłów były tak szybkie, że startowały jako ostatnie, ale uderzały w cele jako pierwsze.


O trzeciej nad ranem czasu pekińskiego kapitan Lien Hua leżał na swojej koi pod czterema kocami i watowanym przykryciem na nogi. W ciągu dnia w kajucie było przyjemnie, ale w nocy Lien zawsze marzł, być może brakło mu ciepłego ciała żony u boku. W domu do łóżka rodziców często wkradały się bliźniaczki. Lien zwykle zasypiał w objęciach żony i budził się w towarzystwie dwóch chrapiących pięciolatek. Czuł się wtedy szczęśliwy. Choć lubił dowodzić okrętem, nie cierpiał samotnego zasypiania i budzenia się na wąskiej koi.

Na morzu miał zazwyczaj lekki sen. Budziło go każde pukanie do drzwi, hałas na okręcie, cichy brzęczyk telefonu ze sterowni czy zmiana odgłosu wentylatorów. Siadał wtedy wyprostowany, czujny i spięty. Czasami wstawał i chodził po okręcie, zwykle nie dłużej niż dziesięć minut. Kiedy upewnił się, że wszystko jest w porządku, wracał na koję i spał do śniadania. Ale tej nocy spał wyjątkowo twardo. Przy czterech dzwonkach nocnej wachty łącznik zapukał lekko do drzwi. Nie było reakcji, więc zastukał mocniej. Lien obudził się i zobaczył nad sobą marynarza z wiadomością radiową na clipboardzie. Zmusił się, żeby usiąść, zapalił lampę do czytania i przejrzał tekst. Podpisał wiadomość, strona po stronie, zgasił światło i znów zapadł w głęboki sen.

Na pokładzie górnego poziomu pierwszy oficer Czou Ping siedział w fotelu kapitańskim na pomoście dowodzenia w oświetlonym pomieszczeniu z białymi kafelkami na podłodze, żółtymi konsolami i szerokimi, pochyłymi pulpitami. Boczne przegrody nie biegły prosto, tworzyły je dwie półokrągłe konsole z czterema fotelami na kółkach. Z lewej strony znajdował się sektor sterowania okrętem z panelami do obsługi układu sprężonego powietrza, zaworów zbiorników balastowych, systemu trymującego, pompy odpływowej i zbiorników zęzy, zbiorników sanitarnych i dziobowego układu elektrycznego. Prawą stronę zajmowały dwa stanowiska taktyczne z panelem obsługi uzbrojenia dziobowego i czterema połączonymi panelami sensorowymi i taktycznymi. Na górnym ekranie wyświetlały się dane sonarowe, na dolnych współrzędne pozycji przeciwnika obliczane przez system komputerowy Drugi Kapitan. Dwie półokrągłe konsole łączyły się przy przedniej przegrodzie, gdzie mieściła się pojedyncza, szeroka konsola sternika. Stanowisko wyglądało jak kokpit myśliwca. Miało drążek i pedały steru kierunku, telegraf maszynowni i kilka monitorów komputerowych. Środek pomieszczenia zajmowało dwudziestocentymetrowe podwyższenie otoczone relingami ze stali nierdzewnej ze stanowiskiem peryskopowym i konsolą kapitana nazywane pomostem dowodzenia. W pomieszczeniu było cicho i jednocześnie głośno – docierały tu dźwięki i odgłosy pracujących wentylatorów, czterystucyklowych systemów komputerowych i żyroskopów.

Nocną wachtę Czou pełnił w towarzystwie sternika na przednim stanowisku, oficera sterowania okrętem przy lewej konsoli i wachtowego oficera systemów taktycznych przy prawej. Pozostałe miejsca były puste. Wolne fotele umocowano do pokładu, żeby się nie przemieszczały. Pomieszczenie nagle wydało się zbyt jasne i Czou kazał włączyć czerwone lampy. Wolał spędzać nocną wachtę przy takim oświetleniu, ale czasem ogarniała go senność i mocny blask pomagał mu się rozbudzić. W czerwonym świetle czuł się bardziej zrelaksowany. Wyjął paczkę popularnych papierosów z białych Chin, przez chwilę patrzył na nią, po czym powiedział sobie, że musi rzucić palenie. Ale nie na tej wachcie. Włożył papierosa do ust i przysunął do niego płomień zapalniczki. Nikotyna działała nań pobudzająco. Zaciągnął się, zerknął na wyświetlacz sonaru na konsoli dowodzenia i przełączył szerokie pasmo na wąskie, a potem na obraz akustyczny.

Na północy, za rufą okrętu, wirowało wściekle pełno śrub grupy bojowej. Ale poza tym morze było puste. Oczywiście przy tranzytowej szybkości okrętów nawodnych trzydziestu pięciu węzłów, odgłosie wody opływającej kadłub i wzmożonym hałasie maszyn podczas rejsu z pięćdziesięcioprocentową mocą reaktora, wykrycie niewidocznego okrętu podwodnego byłoby niemożliwe. Sygnał przeciwnika byłby słaby, poziom hałasu wysoki, a stosunek sygnału do szumów poniżej progu detekcji. Podróżowanie przed grupą bojową i utrzymywanie jej tempa byłoby szaleństwem – hałas wszystko zagłuszał. Alternatywę stanowiła taktyka przyspieszania i zwalniania. Zmniejszanie szybkości do pięciu węzłów umożliwiało sonarowe przeszukiwanie trasy grupy, potem należało uciec do przodu z większą prędkością niż ona, żeby uniknąć staranowania.

Przy przeciętnej szybkości grupy bojowej – trzydziestu pięciu węzłów – okręt podwodny nawet po dziesięciominutowej podróży w tempie pięciu węzłów musiałby przyspieszyć do czterdziestu jeden, co byłoby katastrofą dla sonarzystów, gdyż prędkość powyżej trzydziestu dziewięciu węzłów wymagałaby przestawienia reaktora na wymuszoną cyrkulację. Zawiłości funkcjonowania reaktora nie interesowały Czou, bo od tego był towarzysz główny mechanik, komisarz ludowy Dou Ling, umazany smarami, uparty skurwiel, który zachowywał się tak, jakby dowodził Nung Jatsu. Czou wiedział jednak, że wymuszona cyrkulacja oznacza włączenie czterech pomp chłodziwa reaktora. Każda miała wielkość małej ciężarówki i były najgłośniejszymi urządzeniami na okręcie. Ryzykowaliby, że wykryje ich zachodni okręt podwodny, a sonary w ogóle by nie odbierały i stosunek sygnału do szumów byłby nie do określenia. Ale z drugiej strony warto byłoby zwolnić na dziesięć minut, żeby pozwolić procesorom wąskopasmowym na sprawdzenie morza w poszukiwaniu kontaktów.

Czou pokręcił głową. Wiedział, że wąskopasmowe procesory sonarowe to jednocześnie błogosławieństwo i przekleństwo. Potrzebowałyby dużo więcej czasu niż dziesięć minut, żeby zintegrować dane sonarowe z wąskiego wycinka oceanu przed okrętem. Musiałoby to trwać około osiemnastu minut. Za długo. Przy przyspieszaniu i zwalnianiu można było korzystać tylko z sonaru szerokopasmowego. Kilka minut ograniczonego hałasu na zewnątrz i wewnątrz okrętu dawało wtedy efekty. Dlatego kapitan Lien wydał rozkaz, żeby co godzinę zwalniać na pięć minut do pięciu węzłów. Przez pozostałe pięćdziesiąt pięć minut okręt miał płynąć z szybkością trzydziestu ośmiu węzłów, żeby utrzymać przeciętną prędkość trzydziestu pięciu. Następne zmniejszenie szybkości wypadło punkt trzecia, gdy wskazówka pięknego chronometru podarowanego przez Liena okrętowi znalazła się na godzinie dwunastej.

– Oficer sterowania, minimalna naprzód, szybkość pięć węzłów.

– Tak jest, komisarzu Czou. Minimalna naprzód, szybkość pięć węzłów.

Na konsoli sternika zabrzmiał dzwonek telegrafu maszynowni. Po zmniejszeniu prędkości okrętu do pięciu węzłów Czou, wachtowy oficer systemów taktycznych, wachtowy oficer sonarowy i komputer Drugi Kapitan mieli zbadać morze i poszukiwać zachodnich przeciwników, mimo iż wywiad donosił, że Amerykanie są daleko za horyzontem, a Brytyjczycy nadpływają z innej strony półkuli.

– Komisarzu Czou, maszynownia odpowiada minimalna naprzód, szybkość pięć węzłów – zameldował oficer sterowania.

Czou skinął głową.

– Przyjąłem. – Sięgnął po mikrofon na konsoli dowodzenia. – Wachtowy oficer sonarowy, pięć węzłów, przeprowadzić dokładne przeszukanie sonarowe i zameldować o wszystkich kontaktach.

– Tu oficer sonarowy. Przyjąłem. Wykonuję.

Czou wybrał na swoim lewym ekranie szerokie pasmo, na środkowym zakresy częstotliwości wąskopasmowych. Choć pięć minut nie wystarczało do zintegrowania danych wąskopasmowych z jednego sektora, mogli mieć szczęście. Na prawym panelu Czou wyświetlił analizator pogłosów, moduł komputerowy, który nasłuchiwał krótkotrwałych hałasów w morzu i potrafił rozpoznać dźwięk zamykanego włazu, upuszczonego klucza czy kroków i oddzielić to od dźwięku wydawanego przez krewetkę czy wieloryba wypuszczającego powietrze nozdrzami.

Po trzydziestu sekundach Czou wiedział, że morze jest puste. Na szerokim paśmie nie było nic. Poszukiwania wąskopasmowe mogły coś dać dopiero po pięciominutowym filtrowaniu danych, ale najwięcej mówił wyświetlacz pogłosów, który był pusty. Czou zgasił papierosa i wyjął następnego. Kiedy go zapalał, wyświetlacz pogłosów pokazał dziwny, głośny dźwięk w oddali, który nagle zamarł.

– Oficer dowodzący, tu sonar – zatrzeszczał głośnik.

– Tu oficer dowodzący – odpowiedział Czou do mikrofonu.

– Komisarzu, odebraliśmy daleki pogłos na kierunku jeden siedem trzy, na południu, trochę w lewo od naszej trasy. System go nie rozpoznał.

– Przyjąłem. – Czou włożył słuchawki i polecił swojej konsoli powtórzenie pogłosu. Usłyszał niewiele więcej niż szum, który szybko ucichł.

– Oficer dowodzący, tu sonar. Brak korelacji na tym kierunku z kontaktem szerokopasmowym czy zakresem wąskopasmowym. Pogłos prawdopodobnie pochodzenia biologicznego.

– Przyjąłem – odrzekł Czou.

Palił papierosa i nie odrywał wzroku od ekranu pogłosów. Był niemal rozczarowany. Pomyślał, że to zapewne wieloryb na powierzchni, wypuszczający nozdrzami powietrze. Aparatury sonarowej nie przystosowano do analizowania dźwięków wydawanych przez takie gatunki.

– Sonar, tu oficer dowodzący. Nie ma żadnej możliwości, że to pogłos mechaniczny?

– Taki dziwny szum? Nie mamy dźwięków pęcherzy powietrza, a na analizatorze częstotliwości brak oznak kontaktu metalu z metalem. Nie ma też pulsowania, więc to nie pompa.

– Jest jakaś inna aktywność na tym kierunku?

– Żadnej, komisarzu. Morze jest puste. Oznaczam pogłos jako biologiczny.

Czou skinął głową.

– Zachowajcie ten ślad w pamięci komputera, wprowadźcie długość i szerokość geograficzną oraz czas.

– Tu sonar. Przyjąłem.

Czou zerknął na telefon do łączności z kajutą kapitańską. Lien wydał rozkaz, żeby meldować mu o każdym niezidentyfikowanym pogłosie. Czou zastanawiał się, czy zawiadomić kapitana teraz, czy zaczekać z tym, aż się obudzi. W końcu podniósł słuchawkę i zadzwonił. Lien Hua zgłosił się dopiero po kilku minutach. Miał niewyraźny, zaspany głos.

– Kapitanie, tu oficer dowodzący. Melduję, że pojawił się niezidentyfikowany pogłos. – Czou Ping zdał dokładną relację, niczego nie pominął.

– Co proponujecie? – zapytał sennie kapitan Lien.

– Skatalogowanie dźwięku i kontynuowanie nasłuchu – odparł Czou.

– W porządku. Zróbcie to. – Lien ziewnął. – I zmieńcie moją porę budzenia na osiem dzwonków porannej wachty.

– Przyjąłem, kapitanie. – Czou wyłączył się i też ziewnął.

Wskazówka chronometru minęła znak pięciu minut. Nadszedł czas, żeby znów przyspieszyć, bo inaczej dogoniłyby ich okręty nawodne. Skoro odbiór sonaru był kiepski dwadzieścia mil przed grupą bojową, Czou wolał sobie nawet nie wyobrażać hałasu, jaki docierałby do nich, gdyby znalazła się w odległości dziesięciu mil.

– Oficer sterowania, cała naprzód, pełna szybkość.

Moc z powrotem zwiększono do pięćdziesięciu procent i okręt przyspieszył do trzydziestu ośmiu węzłów. Płynął w kierunku Cieśniny Tajwańskiej. Czou wyjął paczkę papierosów i zapalił po raz ostatni tej nocy. Znów ziewnął i przetarł oczy. Czekał na koniec wachty, żeby pospać kilka godzin.


Torpeda Mark 58 miała nazwę Alert/Acute, która symbolizowała jej „czujność i przenikliwość” i zastępowała długi opis: ultracicha torpeda maksymalnie dalekiego zasięgu. Początkowo używano skrótu ELRT/UQT, ale już we wczesnej fazie projektowania personel firmy DynaCorp, będącej kontrahentem resortu obrony, wymyślił określenie „Alert/Acute”, które się przyjęło i trafiło nawet do literatury technicznej. Wszystkie torpedy Alert/Acute wystrzelone z okrętu podwodnego Leopard wykryły swoje cele nawodne w minutowych odstępach i przyspieszyły do szybkości bojowej pięćdziesięciu dziewięciu węzłów.

Chińska grupa bojowa nie spodziewała się ataku. Lotniskowiec klasy Kuzniecow Kaoling, dwa krążowniki klasy Pekin, trzy niszczyciele z ciężkimi pociskami manewrującymi, cztery niszczyciele przeciwpodwodne, pięć niszczycieli przeciwlotniczych, cztery szybkie fregaty oraz cysterny i transportowce płynęły na południe. Dowódca floty, jego sztab i kapitanowie okrętów spali. Zegary wskazywały kilka minut po trzeciej nad ranem.

Sonar pierwszej torpedy Mark 58 Alert/Acute nie musiał nawet przejść na tryb aktywny. Masywny kadłub Kuzniecowa został wykryty z odległości kilkudziesięciu mil i prowadził torpedę przez całą drogę. Lotniskowiec był takim gigantem, że sygnał sonarowy nasilał się coraz bardziej, aż wreszcie cały świat zniknął dla torpedy – pozostała tylko ona i cel. Wkrótce czujniki odległości kadłuba przekroczyły skalę i torpeda uderzyła w okręt. Włączyły się elektroniczne obwody kontaktu bezpośredniego i procesor przesłał sygnał do obwodów detonacyjnych głowicy plazmowej.

Torpeda eksplodowała na sterburcie lotniskowca, w jednej czwartej jego długości, licząc od dziobu. Wybuch plazmy wyrwał w kadłubie okrągłą dziurę i zmiótł wszystko w promieniu piętnastu metrów. Stal, plastik, farba, paliwo lotnicze, koje i obsługa wyparowały. W ciągu następnych milisekund siła eksplozji rozeszła się do góry i na zewnątrz. Jedna trzecia okrętu rozpadła się, dużą część ogarnął pożar. Fala uderzeniowa na powierzchni trafiła w nadbudowę wyspową jak pięść boga.

W kabinie sztabowej Kaolinga stał komandor Czeng Czi, dowódca taktyczny floty. Patrzył przez szybę na pokład startowy w dole, gdy nagle solidny pokład pod jego stopami wystrzelił do góry i rzucił go na przegrodę, która zamieniła się w ciemną ścianę bólu. Siła uderzenia zmiażdżyła Czengowi czaszkę, połamała kości, uszkodziła narządy wewnętrzne i rozerwała tętnice. Bezwładne, zakrwawione ciało opadło wśród czarnego, gryzącego dymu na pokład, zostało przygniecione stołem nawigacyjnym i zasypane szkłem z roztrzaskanego blatu. Odsłonięte przewody elektryczne pod napięciem dwustu dwudziestu woltów poraziły Czenga prądem tuż przed utratą zasilania. Zdążył jeszcze odczuć ulgę, że skończył się ból i jego świadomość zgasła jak światło.


Ocalała część ogromnego lotniskowca, płynącego z szybkością trzydziestu pięciu węzłów, zanurzyła się siłą rozpędu pod wodę. Pokład rufowy zniknął w gwałtownie spienionym morzu i zdeformowana połowa okrętu szybko zatonęła. Opadła poniżej sześćdziesięciometrowej warstwy oceanu, gdzie nie dochodziło już światło z powierzchni i pogrążyła się w ciemnej, zimnej głębi. Po kilku minutach uderzyła w skaliste dno trzy tysiące trzysta metrów pod wciąż spienionymi falami.

Inne okręty grupy bojowej nie miały tyle szczęścia. Większość z nich rozleciała się na kawałki mniejsze od ciężarówki i rozrzucone fragmenty szybko zatonęły. Trzy minuty po eksplozji na Kaolingu osiemnaście innych okrętów trudno było rozpoznać i konwój przestał istnieć. Pozostał tylko okręt radiowy, cztery pływające cysterny i sześć transportowców z żywnością i częściami zamiennymi.

Okręt radiowy Dong Laou był stumetrową, pokraczną konstrukcją najeżoną antenami. Dowodzący nim komandor porucznik Bao Siung stał na prawym skrzydle mostka i patrzył na dymy pożarów. W końcu wypuścił z rąk lornetkę, która zawisła na jego szyi na skórzanym pasku i odwrócił się do swojego oficera pokładowego.

– Chcieliście walki, komisarzu Meng – powiedział oschłym tonem – no to ją macie. Co proponujecie w sytuacji, kiedy z całej grupy bojowej zostało tylko kilka transportowców?

Młody porucznik Meng Lo przełknął z trudem ślinę, potem powoli opuścił własną lornetkę.

– Musiała tu przypłynąć cała flota nieprzyjacielskich okrętów podwodnych, tylko dlatego wróg mógł dokonać takich zniszczeń. Nie mamy wyboru. Musimy się wycofać na północ i dołączyć do drugiej grupy bojowej. I zawiadomić przez radio admiralicję o tej klęsce.

Bao skinął głową. Żałował teraz, że potraktował z takim sarkazmem młodego idealistę.

– Zwrot na północ, komisarzu Meng. I zawiadomcie przez radio transportowce, że przejmujemy dowództwo taktyczne nad ocalałą częścią pierwszej grupy bojowej. Wszyscy mają zygzakować w drodze na północ. Może się uda.

– Tak jest – wymamrotał Meng. Nawet w przyćmionym świetle mostka i słabym, dalekim blasku pożarów widać było wyraźnie, że pobladł na twarzy. Wbiegł do sterowni i pokręcił smutno głową – Dong Laou skręcał na północ, oddalając się od nienawistnych Amerykanów.

Niech ich piekło pochłonie, pomyślał Bao. Niech będą przeklęci na zawsze.


Papierosy skończyły się godzinę temu. Komandor porucznik Czou Ping wyciągnął się w fotelu dowodzenia i pozwolił sobie na luksus ziewnięcia.

Kapitan przesunął swoją porę budzenia o dwie godziny, co oznaczało, że Czou będzie tu siedział o dwie godziny dłużej. Na samą myśl o tym poczuł zmęczenie. Przez następne cztery i pół godziny mógł tylko bezczynnie czekać na podwodny kontakt. Rozmarzył się, że byłoby wspaniale wykryć amerykański okręt podwodny i zaalarmować kapitana. Zarządzono by gotowość bojową i stanowisko dowodzenia zapełniłoby się. Kapitan dostałby odległość do kontaktu zmierzoną sonarem pasywnym i wystrzeliłby salwę torped Dong Feng lub może nową torpedę Tsunami z głowicą nuklearną. Oba typy broni były torpedami kawitującymi na paliwo stałe i rozwijały szybkość prawie dwustu węzłów. Ale tsunami potrafiła wyrządzić takie szkody, że nawet nie musiała zbliżać się zbytnio do celu. Jej wystrzelenie byłoby niemal samobójstwem, gdyż eksplozja głowicy o sile wybuchu jednej megatony najprawdopodobniej zniszczyłaby własny okręt. Admiralicja najwyraźniej tak uważała, bo każdy okręt miał na pokładzie tylko jedną Tsunami. Po co marnować miejsce w torpedowni na więcej pocisków, skoro po odpaleniu jednego okręt miał zatonąć? Ale Czou nie był o tym przekonany. Tsunami pomknęłaby do celu z szybkością dwustu węzłów, a ponieważ miała maksymalny zasięg pięćdziesięciu mil, więc jej podróż trwałaby piętnaście minut. Przez ten czas Nung Jatsu zdążyłby odpłynąć w przeciwnym kierunku na odległość dwunastu mil. W momencie eksplozji okręt i torpedę dzieliłby zatem dystans sześćdziesięciu dwóch mil, a taka odległość stanowiła dla Nung Jatsu pełną gwarancję przeżycia podwodnego wybuchu. Czou od dawna nie wierzył, że wystrzelenie tsunami oznacza samobójstwo.

Oczywiście, rozkaz użycia broni nuklearnej mógł w zasadzie wydać tylko Pekin, używając specjalnych kodów. Przywódcy partyjni nie byliby zachwyceni samowolnym atakiem jądrowym. Ale gdyby kapitan okrętu podwodnego uznał to za sprawę życia lub śmierci, miałby błogosławieństwo Pekinu. Czou wyświetlił panel obsługi uzbrojenia i zobaczył, że wyrzutnie od jeden do pięć były załadowane torpedami Dong Feng, a w szóstej umieszczono tsunami – tego domagał się stanowczo i uparcie kapitan Lien Hua. Czou był w połowie wybierania instrukcji technicznej dla tsunami, gdy dookoła rozpętało się piekło.

– Dowodzenie, tu sonar. Mamy wielokrotne eksplozje na północy w stożku ciszy. Proszę o natychmiastowy zwrot okrętem na północ!

– Sternik, pełna w prawo, stały kurs na północ, jedna druga naprzód! – Kiedy sternik potwierdził rozkaz, Czou włączył interkom. – Kapitan na stanowisko dowodzenia, kapitan na stanowisko dowodzenia!

Pokład przechylił się gwałtownie przy ostrym skręcie z dużą szybkością, moment napędowy śruby i opór kiosku wywołały boczne kołysanie.

Kapitan Lien Hua pojawił się na stanowisku dowodzenia.

– Co się dzieje? – krzyknął.

– Sonar, meldować! – wrzasnął Czou do mikrofonu obok głośnika sufitowego.

– Dowodzenie, tu sonar. Powtarzam, mamy wielokrotne eksplozje na północy, teraz już poza stożkiem ciszy. Mamy też odległe ślady sonarowe torped w wodzie.

– Niech to piekło pochłonie, kolego pierwszy – powiedział Lien. – Amerykański atomowy okręt podwodny zaatakował grupę bojową. Dobrze zrobiliście, odwracając okręt. Tamten ślad, który wydawał się nam biologiczny…

– Wcale nie był biologiczny, kapitanie.

– Zakreślcie krąg wokół pozycji tamtego tajemniczego hałasu. Oznaczcie go jako Cel Numer Jeden i przyjmijcie, że płynie z szybkością dwudziestu węzłów. Pokażcie mi, gdzie teraz może być.

Czou pomanipulował przy konsoli kierowania ogniem. Na wykresie geograficznym zaczął się pojawiać krąg odległości. Cholernie duży obszar, pomyślał Czou.

– Zbyt rozległa przestrzeń do przeczesania, kapitanie. Będziemy musieli prowadzić poszukiwania metodą przyspieszania i zwalniania.

– Dowodzenie, tu sonar. Następne eksplozje na północy. Straciliśmy kontakt sonarowy z torpedami w wodzie.

– Przejmuję pomost, kolego pierwszy – oznajmił Lien. – Idźcie do sonaru i upewnijcie się, czy robimy wszystko, żeby znaleźć ten amerykański okręt podwodny. Spróbuję odtworzyć wstecz te ślady torped, żeby zobaczyć, skąd zostały wystrzelone. Może uda mi się zacieśnić krąg poszukiwań.

– Tak jest – odpowiedział Czou i poszedł szybko do kabiny sonarowej.

– Amerykański skurwiel – mruknął Lien i zagryzł wargi.

Przez kilka minut zastanawiał się, czy nie podejść na głębokość peryskopową, żeby ostrzec admiralicję i drugi konwój przed atakiem podwodnym, ale pomyślał, że sami się wkrótce dowiedzą. Priorytetem było znalezienie i zatopienie amerykańskiego okrętu podwodnego.

– Sonar, tu kapitan – zawołał przez interkom. – Sprawdzacie, czy na północy nie ma Celu Numer Jeden?

– Dowodzenie, tu sonar. Tak. Zalecamy szybkość dwudziestu pięciu węzłów na północny zachód ku północy, żeby spróbować określić przybliżoną pozycję Celu Numer Jeden.

– W porządku – zgodził się Lien. – Sternik, cała naprzód, pełne obroty, szybkość dwadzieścia pięć węzłów.

Wrócił Czou Ping.

– Kapitanie, sonar ma obraz. Kiedy zwolnimy po tym przyspieszeniu?

– Za dwadzieścia minut – odparł Lien. – Przez piętnaście minut będziemy płynęli z szybkością ośmiu węzłów, potem znów przyspieszymy. Amerykanin musi być na północy. Prawdopodobnie ściga drugą grupę bojową.

– W takim razie na pewno przyspieszył do szybkości maksymalnej, kapitanie.

– Możliwe. Ale na jego miejscu nie opuściłbym tak szybko rejonu ataku. Oszacowałbym straty przeciwnika i storpedował niedobitki.

– Jeżeli coś zostało, to z pewnością mało ważne cele. Pewnie kilka cystern i transportowców.

– Jeśli stąd zniknął, może już go nie znajdziemy. Ale nie możemy płynąć na północ z maksymalną szybkością, bo w pewnym momencie sprawdzi swój stożek ciszy, usłyszy nasze głośne pompy i będzie miał łatwy strzał. Musimy się skradać, nawet w tej kiepskiej sytuacji.

– Tak jest. Ale jeśli go dopadniemy, chciałbym wystrzelić w niego torpedę własnymi rękami i mieć tę satysfakcję, że sam mogłem przelać jego krew.

– Rozumiem was, kolego pierwszy, ale widzę, że nienawidzicie Amerykanów bardziej niż reszta oficerów. Dlaczego?

– Bo ta klęska spotkała nas na mojej wachcie, kapitanie. Chcę się zemścić i uratować mój honor.

– Więc wystrzelicie torpedę osobiście, kolego pierwszy. Czy w ten sposób odzyskacie swój honor, pozostawię to waszej ocenie.

Загрузка...