W mroku kajuty Pacina brzęczał telefon. Kapitan przez chwilę wpatrywał się w aparat, zaskoczony, że spał tak mocno. Czuł się jak pijany i z trudem przypomniał sobie, gdzie jest. Nie mógł uwierzyć, że to, co się działo w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, nie było snem.
– Pacino – zgłosił się.
– Panie kapitanie, tu oficer pokładowy – odezwał się młody porucznik nazwiskiem Deke Forbes. – Odbieramy nasz kod radiowy na ELF, sir. Wzywają nas na głębokość peryskopową.
Pacino usiadł na wibrującej koi. Rozkazy operacyjne wymieniały transmisje na ELF jako jedyne odstępstwo od ciszy radiowej i zakazu używania sieci bojowej do łączności. Nie wyjaśniono, dlaczego podczas tej operacji nie wolno korzystać z sieci bojowej. Pacino podejrzewał, że została rozpracowana przez wroga, a procedury jej omijania wydawały się kiepską improwizacją. Ale ponieważ nieprzyjaciel nie mógłby transmitować na ELF bez wielkich anten i dziesiątek megawatów mocy nadawczej, Pentagon nadal używał ELF w sytuacjach alarmowych.
Devilfish straciłby tylko dziesięć minut na podejście na głębokość peryskopową i odebranie poczty elektronicznej z serwera orbitalnego. Potem mogliby wrócić w głąb morza i znów przyspieszyć do szybkości alarmowej. Pokonaliby pięć mil mniej, niż powinni, ale Pacino musiał się z tym pogodzić.
– Podnieść okręt na czterdzieści pięć metrów, sprawdzić stożek ciszy i podejść na głębokość peryskopową – rozkazał. – Odebrać e-mail, wrócić na sto sześćdziesiąt siedem metrów i przyspieszyć do szybkości alarmowej. Zaraz przyjdę na stanowisko dowodzenia.
Forbes powtórzył rozkazy i Pacino wstał z koi. W kajucie paliła się tylko przyćmionym światłem lampa na biurku. Włączył czerwone oświetlenie sufitowe i włożył kombinezon podwodniacki, który dostał od Pattona. Strój pasował na niego doskonale, miał naszytą flagę amerykańską i nowy emblemat SSNX-a, ale wyglądał zbyt świeżo. Tradycja nakazywała noszenie kombinezonu z naszywką poprzedniego okrętu i Pacino natychmiast zatęsknił za starym strojem z Seawolfa, ale po chwili zdał sobie sprawę, że to śmieszne pragnienie. Objął dowodzenie nowym atomowym okrętem podwodnym na tydzień, a potem wróci do stoczni, dżinsów i wysokich butów z metalowymi noskami. Pomyślał o Anthonym Michaelu i akcji ratowniczej i nagle przyszło mu do głowy, że wiadomość do odebrania na głębokości peryskopowej może zawierać jakieś nowe informacje dla niego.
Zaczekał na stanowisku dowodzenia, aż antena BRA-44 wsunie się z powrotem do kiosku, wziął notebook i w czerwonym świetle sterowni sprawdził e-mail. Wiadomość była ściśle tajna, zaadresowana osobiście do oficera dowodzącego i podwójnie zaszyfrowana. Jej odczytanie wymagało użycia legalizatora SAS. Zanim e-mail został rozkodowany i zalegalizowany, okręt wrócił w głąb morza i przyspieszył do szybkości alarmowej. Pacino przeczytał wiadomość od admirała Pattona i zbladł.
Snarca porwali dwaj ludzie. Jeden z nich był konsultantem wojskowym, dokonał abordażu i pomógł wystrzelić torpedy w Piranię. To oni posłali Anthony’ego Michaela na dno. Drugi porywacz nie był po prostu kimś tam, lecz człowiekiem, którego Pacino kiedyś już spotkał. Na polarnej powłoce lodowej. Po zatopieniu pierwszego Devilfisha. Teraz ten człowiek nazywał się Victor Krivak. Zmienił nazwisko i wygląd, ale pod nową tożsamością krył się Aleksiej Nowskoj – Rosjanin, którego Pacino chciał niegdyś zabić gołymi rękami, darował mu jednak życie. To ten człowiek zatopił na Atlantyku statek pasażerski wyczarterowany przez marynarkę wojenną i zabił ponad tysiąc najbliższych przyjaciół i kolegów Pacina. Pacino wrócił myślami do tamtej chwili w arktycznym schronie, gdy lewą ręką trzymał Nowskoja za gardło, a prawą zaciskał w pięść. Nowskoj z rezygnacją zamknął oczy, jakby śmierć od ciosów Pacina miała mu przynieść ulgę i Pacino zdał sobie nagle sprawę, że bicie Rosjanina byłoby czymś podobnym do znęcania się nad bezbronnym zwierzęciem, i opuścił go na lód. W tym jednym momencie źle skierowanego miłosierdzia skazał się na los, który go potem spotkał – strata wyższych oficerów, koniec kariery i syn umierający trzy kilometry pod powierzchnią Atlantyku. Błąd, jaki popełnił, nie zabijając Nowskoja, zrujnował Pacinowi życie i spowodował śmierć tysięcy ludzi. Teraz tamten człowiek planował atak rakietowy przy użyciu pocisków manewrujących, w którym mogły zginąć miliony, a jeszcze zanim go dokona, mógł umrzeć syn Pacina.
Pacino wiedział jedno – gdyby kiedykolwiek życie Aleksieja Nowskoja znów zależało od niego, nie popełniłby drugi raz tego samego błędu. Skręciłby mu kark, nawet gdyby resztę życia miał spędzić w więzieniu. Ocknął się z zamyślenia i podszedł do stołu nawigacyjnego za stanowiskiem dowodzenia. Wziął ołówek i zapisał współrzędne punktu planowanego spotkania Krivaka z jachtem motorowym. Miejsce leżało wewnątrz kręgu, z którego pociski Javelin IV mogły dolecieć do Waszyngtonu i Nowego Jorku. Pacino zaznaczył kursorem współrzędne na mapie morskiej i sprawdził pozycję Devilfisha. Potem obliczył czas podróży do tamtego punktu. Mógł wyprzedzić Snarca o dziesięć do dwunastu godzin. Po dotarciu na miejsce krążyłby i czekał na Krivaka.
Lotnictwo zrzucało do morza głowice sonarowe Mark 12, przede wszystkim w pobliżu pozycji Snarca, ale teraz miał się tam zjawić jacht motorowy. Pacino uświadomił sobie, że nad miejscem spotkania nie mogą krążyć bombowce, bo spłoszą Krivaka. Musiał przekonać Pattona i admirała McKee, że trzeba wycofać samoloty i że Tigersharki będą działały. Patton zawsze uważał, że torpedy bez głowic plazmowych nie mogą być skuteczne. Spierał się o to z Pacinem od sześciu miesięcy. Teraz będzie musiał mi uwierzyć, pomyślał Pacino.
Napisał e-mail do Pattona i rozkazał oficerowi pokładowemu załadować wiadomość do pamięci boi transmisyjnej SLOT. Wydał OOD rozkaz utrzymywania szybkości alarmowej do punktu docelowego, opracował strategię krążenia w odległości trzech tysięcy metrów od tamtego miejsca i zszedł na dół do torpedowni i pomieszczenia z procesorami węglowymi Tigersharków. Nadszedł czas, żeby nad nimi popracować. Kiedy jednak popatrzył na korpusy torped, ogarnęło go zwątpienie, czy coś z tego wyjdzie.
Może Patton miał rację, że powinny mieć głowice plazmowe. Ale takie głowice były ciężkie i zajmowały mnóstwo przestrzeni, którą można było wykorzystać na paliwo, żeby zwiększyć zasięg broni. Pacino zastosował taki sam typ hydraulicznego silnika spalania zewnętrznego z płytą wahliwą jak w torpedzie Mark 58 Alert/Acute. Ten rodzaj napędu miał umożliwić ciche poruszanie się broni z szybkością czterdziestu węzłów. Po znalezieniu celu Tigershark uzbroiłby ładunek molekularnego materiału wybuchowego PlasticPak i moduł napędowy zostałby odstrzelony. Znacznie zmniejszona torpeda odpaliłaby silnik rakietowy na paliwo stałe i w fazie ataku osiągnęłaby szybkość kawitacji. Trafiłaby w cel z prędkością dwustu węzłów – nie byłoby przed nią ucieczki. Połączenie energii kinetycznej uderzenia z siłą wybuchu ładunku PlasticPak przecięłoby wrogi obiekt na pół. Cel wprawdzie nie wyparowałby jak przy eksplozji głowicy plazmowej, ale zostałby zniszczony. Co więcej, zastosowanie głowicy konwencjonalnej pozwalało na tyle zmniejszyć ciężar torpedy i zużycia paliwa, że mogła ona ścigać uciekający okręt podwodny na koniec świata.
Podczas gdy Vortex i Mark 58 Alert/Acute mogły chybić i musiały mieć dokładny namiar na obiekt ataku, Mark 98 Tigersharkowi potrzebny był tylko kierunek i przybliżony dystans do celu. Jego procesor węglowy potrafił przewidywać uniki przeciwnika. Na ćwiczeniach torpedy okazywały się przebiegłe – podkradały się do celów z minimalną szybkością, a potem zataczały krąg, żeby odpalić silnik rakietowy. W dwóch wypadkach – na sześćdziesiąt – kiedy trafiły w cel, przecięły kadłub „wroga” na pół.
Oczywiście w pięćdziesięciu ośmiu pozostałych wypadkach uznały, że celem jest macierzysty okręt. Nauczenie procesora węglowego odróżniania wroga od przyjaciela wydawało się niemożliwe. Nie można było zastosować elektronicznych blokad bezpieczeństwa, jak wcześniej w procesorach krzemowych, więc wszystko zależało od odpowiedniej edukacji Tigersharków. Jak dotąd nic z tego nie wyszło. Pacino przymknął oczy. Musiał pomyśleć. Próbował zapomnieć o Nowskoju-Krivaku, Anthonym Michaelu, pociskach manewrujących, statku pasażerskim i końcu swojej kariery, starał się skoncentrować na problemie Tigersharków.
Osiem godzin później zasnął przy konsoli w torpedowni. Kiedy na ELF nadeszło następne wezwanie na głębokość peryskopową, znalezienie kapitana zajęło trochę czasu.
Anthony Michael Pacino miał pięć lat i patrzył, jak jego ojciec podpływa okrętem podwodnym Devilfish do nabrzeża numer dwadzieścia dwa. Ojciec pomachał do niego ze szczytu wysokiego kiosku, gdy smukły, czarny okręt przybił do brzegu bez holowników i pilota. Rzucono cumy i komandor Pacino rozkazał opuścić banderę amerykańską i flagę piracką, pod którą pływał wbrew zakazowi swoich szefów. Hałaśliwy dźwig położył trap na stalowym kadłubie, tata zszedł z kiosku i przemaszerował po kładce na ląd. W głośniku zabrzmiał komunikat, że Devilfish odpływa. Komandor podbiegł do małego Anthony’ego, uściskał go, podniósł wysoko do góry i kilka razy obrócił w powietrzu. Matka się śmiała. Czarnowłosy komandor postawił synka na betonie, uśmiechnął się do mamy i pocałował ją mocno. Cała trójka poszła nabrzeżem do samochodu. Tata obiecał, że wieczorem będzie pizza. Siedzieli do późna i kiedy małemu Pacinowi zaczęły się kleić oczy, ojciec zaniósł go do łóżka. Rano tata nadal był w domu. Miał tydzień urlopu i wszystko na świecie było w porządku. Obrazy napływały coraz wolniej, w końcu zatrzymały się w momencie, gdy ojciec uśmiechał się do niego przy lunchu, a na pierwszym planie znalazła się kanapka z masłem orzechowym małego Pacina. Scena z uśmiechającym się ojcem była ostatnią, jaką Anthony Michael zobaczył. Obraz zaczął ciemnieć na obrzeżach, mrok gęstniał i rozszerzał się, w końcu pochłonął nawet białe zęby ojca. Kiedy została tylko czarna ciemność, w oddali pojawił się maleńki punkt białego światła i zaczął rosnąć.
Komandor Peter Collingsworth odwrócił wirniki napędowe i odpłynął pojazdem głębinowym od miejsca założenia plazmowego ładunku tnącego. Kiedy stracił z oczu pokryty piaskiem garb, który był pozostałością rozbitej Piranii, zawiadomił Explorera II unoszącego się wysoko nad jego głową, że można zacząć odliczanie. Gdy doszło do zera, sterownia zdetonowała krąg plazmy średnicy sześciu metrów i szerokości dwóch i pół centymetra. Żar osiągnął temperaturę powierzchni Słońca i w ciągu sekund wysoko wytrzymała stal kadłuba Piranii stopiła się, a potem wyparowała. Cztery ucha przyspawane do wyciętej płyty zapobiegały jej runięciu w dół na DSV-a.
Berkshire zbliżył się ostrożnie do wraka okrętu podwodnego, żeby pilot mógł coś zobaczyć. Okrągła, zakrzywiona płyta trzymała się jeszcze na trzech stalowych pierścieniach strukturalnych grubości pięciu centymetrów. Plazma przecięła je tylko częściowo. W pojeździe głębinowym znajdowały się na szczęście materiały wybuchowe, którymi można się było posłużyć w takiej sytuacji. Collingsworth założył ładunki i przeciągnął przewody, żeby zdetonować je z kabiny. Zajęło mu to dziesięć minut, przygotowania do detonacji trwały dziesięć sekund, eksplozje usunęły przeszkodę w ciągu dziesięciu milisekund.
– Płyta uwolniona – powiedział Collingsworth do sterowni przez swój mikrofon na wysięgniku. – Wyjmijcie ją, odciągnijcie na odległość pięćdziesięciu metrów i zostawcie na dnie.
Obserwował w blasku mocnych reflektorów, jak cztery liny kołyszącego się Eksplorera II powoli unoszą zakrzywioną płytę, fale na górze szczęśliwie nie spowodowały jej uderzenia w DSV-a. Collingsworth zobaczył moduł dowodzenia pojazdu głębinowego mieszczącego się w przedziale Piranii. Teraz należało odciąć moduł od jego własnej komory powietrznej i odłączyć od mechanizmów okrętu podwodnego. Komandor skierował światło szperacza w dół na szklaną kopułę modułu. Miał nadzieję, że nie jest pęknięta. Była cała. Otarł pot z czoła i zabrał się do zakładania pierścienia plazmowego wokół komory powietrznej, żeby odciąć ją wraz z ładownią od modułu dowodzenia.
Kiedy szperacz oświetlił szklaną kopułę, blask przeniknął na krótko do modułu. W środku nie paliły się lampy, wnętrze było oblodzone, urządzenia oczyszczające powietrze już nie pracowały. Czworo ludzi ledwo oddychało w skażonej atmosferze zimnego pomieszczenia. Astrid Schultz zaczęła doznawać palpitacji serca. Brak tlenu i nadmiar dwutlenku węgla zakłócał funkcjonowanie pnia jej mózgu. Jej stan się pogarszał, serce waliło szaleńczo i nieefektywnie. Zanim eksplodowały ładunki uwalniające moduł od mechanizmów okrętu, zamarło. Kiedy wyciągano moduł z wraka Piranii, Catardi i Alameda doznali migotania przedsionków. W trzeciej minucie podróży do góry zaczęły się skurcze serca u Pacina.
Gdy dźwigi na rufie HMS Explorer II wydobyły wreszcie z morza i opuściły na pokład moduł dowodzenia DSV-a, dwie kobiety i dwóch mężczyzn wewnątrz trudno było nazwać uratowanymi.
Czterej członkowie załogi stali w pogotowiu z palnikami, na wypadek gdyby właz z odciętej komory powietrznej nie dał się otworzyć. Jeden z nich obrócił koło ryglujące i mechanizm zadziałał. Mężczyzna pchnął właz i cofnął się. Do modułu weszła ośmioosobowa ekipa w maskach tlenowych, wiedziano bowiem, że powietrze wewnątrz jest skażone. Colleen Pacino prawie nie mogła na to patrzeć. Dwaj pierwsi ratownicy wynieśli młodą, ciemnowłosą kobietę i ułożyli ją na wózku. W drodze do wnętrza okrętu zajął się nią pięcioosobowy zespół medyczny. Wyniesiono mężczyznę, kapitana Catardiego. On też został zabrany na wózku. Trzecią ofiarą była szczupła blondynka. Colleen omal nie wrzasnęła na ratowników w module, ale w końcu dwaj ostatni wynieśli ciało Anthony’ego Michaela.
Colleen podbiegła i dotknęła jego ręki. Skóra chłopaka była poszarzała, zimna i sztywna. Oficer Królewskiej Marynarki Wojennej przytrzymał Colleen, gdy młodego Pacina powieziono do okrętowej izby chorych. Zaczęła spacerować po pokładzie, nie wiedząc, co ma robić. W końcu zdecydowała się wejść do modułu dowodzenia DSV-a. We wnętrzu brakowało powietrza, było duszno i zimno. Na lewo od włazu leżała sterta koców. Jakże odrażające miejsce do umierania, pomyślała Colleen.
Pomoc nadeszła za późno.
– Pani Pacino?
– Tak, o co chodzi, komandorze?
Zaskoczona Colleen przystanęła w korytarzu przed drzwiami izby chorych. Lekarz okrętowy na Explorerze II, specjalista od ratownictwa medycznego, zdjął brudną kurtkę lekarską i włożył czystą. Potem ściągnął przepocony czepek chirurgiczny.
– Przykro mi. Ten młody aspirant, pani pasierb, zbyt długo był nieprzytomny. Kiedy wyjęto go z pojazdu głębinowego, miał niebezpiecznie niską temperaturę ciała. Trzy razy próbowaliśmy przywrócić akcję serca, ale bez skutku. Kilka minut temu stwierdziliśmy zgon.
Colleen utkwiła wzrok w rozkołysanym pokładzie i przytrzymała się uchwytu na przegrodzie. Michael się załamie, pomyślała.
– A co z innymi?
– Wszyscy żyją. Ich stan jest przynajmniej stabilny. Ale cała trójka ma prawdopodobnie uszkodzenia mózgu. Kobiety są w stanie śpiączki, kapitan Catardi odpoczywa.
– Mogę się z nim zobaczyć?
W momencie gdy lekarz otwierał usta, drzwi izby chorych otworzyły się nagle, pchnięte przez innego, młodszego lekarza.
Doktorze Crowther, chłopak się poruszył!
Lekarz wpadł z powrotem do pomieszczenia. Colleen pobiegła za nim. Próbowała coś zobaczyć przez szybę, ale obaj lekarze zniknęli za rogiem. Przez godzinę nie miała żadnych wiadomości, w końcu doktor Crowther wrócił z ponurą miną.
– Wygląda na to, że jego serce zaczęło bić samorzutnie – powiedział – ale to prawdopodobnie tylko odwlekanie tego, co nieuniknione. Jest w głębokiej śpiączce, a my nie mamy tu odpowiedniego sprzętu diagnostycznego, który jest niezbędny do oceny sytuacji. Na razie jego stan jest stabilny, więc proponuję rejs do Anglii, gdzie będziemy mogli mu zapewnić właściwą opiekę medyczną.
Colleen skinęła głową.
– Chcę się zobaczyć z komandorem Catardim, a potem niech pan mnie zaprowadzi do Anthony’ego Michaela – powiedziała.
Catardi miał ziemistą, spuchniętą twarz.
– Komandorze? Słyszy mnie pan? – zaczęła Colleen.
Kapitan spojrzał na nią pytająco.
– Nazywam się Colleen Pacino, jestem macochą aspiranta Pacina.
– Co z nim? – wychrypiał Catardi.
– Źle – odrzekła i wyjaśniła, jaki jest stan pasierba.
– A reszta?
– Żyją, ale mogą mieć uszkodzenia mózgu.
Catardi coś wymamrotał.
– Słucham?
– To Patch nas uratował – odparł kapitan i przez kilka minut opowiadał, jak to było, w końcu zasnął w połowie zdania.
Colleen zaprowadzono do Anthony’ego Michaela. Wzdrygnęła się, gdy go zobaczyła. Wyglądał, jakby spadł z dachu wysokiego budynku, jego twarz, biała jak pościel, w której leżał, była pokryta sińcami i spowita w bandaże. Wzięła go za rękę i zadrżała przerażona strasznym chłodem tej dłoni. Wiedziała, że jego ojciec czeka na wiadomość, więc napisała e-mail do Johna Pattona z prośbą o przekazanie go Pacinowi. Wróciła do izby chorych, usiadła przy łóżku chłopca i starała się nie myśleć o tym, co robi teraz jej mąż, ale przypuszczała – a właściwie była niemal tego pewna – że jest na pokładzie SSNX-a i prawdopodobnie tropi okręt podwodny, który zatopił Anthony’ego Michaela, bo tylko to mogło tłumaczyć jego nieobecność.
Kapitan Lien Hua siedział spokojnie przy stole w pomieszczeniu wyglądającym na mesę oficerską. Wiedział już, że znajduje się na amerykańskim okręcie podwodnym i było dlań rzeczą oczywistą, iż po tym, jak Czou Ping wydał rozkaz strzelania do amerykańskich rozbitków, nie mógł gorzej trafić.
Drzwi się otworzyły i dwaj wysocy, przekarmieni Amerykanie wprowadzili komisarza Czou Pinga. Wydawał się blady, ale nie miał na twarzy sińców, a zatem Amerykanie musieli go bić po plecach. Jednak nie wyglądał na wymęczonego i Lienowi przyszło na myśl, że Czou jest może w transie lub po narkotykach, ale przeczył temu jego zupełnie przytomny wzrok. Drzwi się zamknęły i Czou usiadł.
– Jak się czujecie, kapitanie?
– Bili was? Mnie torturują w ten sposób, że muszę czekać na ten moment, kiedy zaczną mnie bić.
– Nie bili mnie. Ich kapitan i pierwszy oficer zabrali mnie do swojej kajuty.
– Mówiliście im coś?
– To oni mówili. Odeślą nas do Republiki Ludowej, gdy tylko dopracują szczegóły techniczne sprawy. Uzgadniają spotkanie z okrętem nawodnym, helikopter przewiezie nas z tego okrętu podwodnego na pokład niszczyciela. Zaczekamy tam na śmigłowiec naszej marynarki wojennej, który nas zabierze na jeden z okrętów trzeciej grupy bojowej. Przypłyną po nas z Bo Hai.
Lien wpatrywał się zdumiony w swojego pierwszego oficera.
– Wypuszczą nas? Tak po prostu? Po tym, jak strzelaliście do ich rodaków? Wiedzą, że to zrobiliście?
– Zastępczyni kapitana ich okrętu Leopard – tego, który zatopiliśmy – ocknęła się i wszystko im opowiedziała. Potwierdziłem to.
– Co?!
– Nieważne, kapitanie. Odeślą nas do domu.
– Tylko tak mówią. Zobaczymy, co będzie. Przyznaliście się do zbrodni wojennych.
Czou wzruszył ramionami.
– Musiałem, kapitanie. Popełniłem je. Jestem wam winien przeprosiny. Źle zrobiłem, że pozbawiłem was dowództwa. Jeszcze gorzej, że strzelałem do Amerykanów.
Lien milczał przez chwilę, w końcu zapytał niepewnym tonem:
– Trzecia grupa bojowa jest w Bo Hai? Dlaczego?
– Przegraliśmy wojnę. Amerykanie zatopili drugą grupę bojową i Pekin kazał trzeciej zawrócić. Armia Ludowo-Wyzwoleńcza wycofuje się znad granicy z Indiami. Widziałem wiadomości BBC. Premier wygłosił oświadczenie.
Lien zmarszczył brwi, gdy podano im kolację. Czou jadł ostrożnie, ale wyczyścił talerz do końca. Kiedy skończył, Lien najpierw spróbował potrawy, potem zjadł swoją porcję.
– Wróciliśmy z głębokości peryskopowej, panie kapitanie – zameldowała przez telefon oficer pokładowy Vickerson. – Notebook jest w drodze do pana.
– Już dotarł – odpowiedział Pacino znad konsoli w torpedowni.
Odłożył słuchawkę i włączył mały komputer, żeby przeczytać e-maile.
Były dwa – jeden od Colleen, drugi od McKee. Oba doszły za pośrednictwem Pattona. Pacino otworzył wiadomość od Colleen. Trzęsły mu się ręce. Kiedy przeczytał treść, ogarnęło go przygnębienie, z trudem skupił się na tekście e-maila od McKee, który, choć niechętnie, zgodził się wycofać lotnictwo z miejsca spotkania Snarca z jachtem, ale uparł się, żeby samoloty na wszelki wypadek krążyły w odległości stu mil morskich na zachód. Pacino oddał notebook łącznikowi wachtowemu i wrócił do pracy, w której pomagał mu okrętowy oficer medyczny, chirurg w stopniu porucznika. Pacino uważał za jeszcze jedno dziwactwo to, że do załóg podwodnych przydzielano obecnie lekarzy. Po godzinie usiadł i zadzwonił do kajuty oficera wykonawczego.
– Zebrać oficerów i podoficerów w mesie oficerskiej – rozkazał.
Dziesięć minut później ludzie kierujący SSNX-em zajęli wszystkie krzesła wokół stołu w dużym pomieszczeniu i wpatrywali się oczekująco w kapitana. Pacino nalał sobie kubek kawy, po czym usiadł u szczytu stołu.
– Mam do was kilka słów – powiedział, spoglądając na swoją załogę. – Właśnie dostałem wiadomość od Pattona i McKee, że wycofują samoloty. Wszystko zależy teraz od Devilfisha i Tigersharków. – Pociągnął łyk kawy i mówił dalej. – Wiem, że niepokoicie się tym, że użyjemy tych torped. Ja też się niepokoję. Ta broń to zabójca. Jeśli wykryje coś w wodzie, rozerwie to na strzępy. Obojętnie, czy to będzie macierzysty okręt, wróg, jednostka nawodna czy inny Tigershark. Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny pracowałem nad tym, żeby znaleźć na to sposób, ale problem jest po prostu zbyt trudny. Rozwiązałem go doraźnie po przestudiowaniu wszystkich dotychczasowych zastosowań depresantów w procesorach węglowych. Wybrałem środek odpowiedni dla naszych Tigersharków.
– Depresanty, sir? – wtrącił się Vermeers. – Chce pan im dać leki?
– Otóż to – przytaknął Pacino. – Procesory Tigersharków nie różnią się od mózgów zwierząt. Skoro podaje się środek uspokajający niedźwiedziowi grizzly, to samo zrobimy z Tigersharkami. Zostawimy im tylko niższe funkcje. Ich procesory zachowają taką zdolność przetwarzania, żeby torpedy działały nadal i utrzymały się nieruchomo pod wodą z neutralną wypornością, dopóki środek farmakologiczny hamujący ich czynności nie przestanie działać. Zanim się ockną, będziemy daleko, a one zaatakują to, co znajdzie się w zasięgu ich sensorów.
Pacino włączył pilotem wyświetlacz.
– Nakreśliłem trasę podejścia Snarca do miejsca spotkania z jachtem. Popłyniemy wzdłuż niej na wschód i rozmieścimy Tigersharki jak miny stacjonarne. Nie będą miały napędu, więc będziemy musieli się zatrzymywać, wystrzeliwać je i usuwać się ostrożnie z drogi, żeby nasz kilwater nie wprawił ich w ruch wirowy ani nie przewrócił do góry dnem. Zostawimy torpedy na prawo i lewo od szlaku Snarca, potem wycofamy się na zachód. Kiedy znajdziemy się poza zasięgiem sensorów Tigersharków na wschodzie, torpedy się obudzą, bo nie możemy przedawkować im leku, dam go im tylko tyle, żebyśmy zdążyli opuścić tamten rejon. Oddalimy się o dwadzieścia mil morskich od Tigersharka wysuniętego najdalej na zachód. Ulokujemy go tutaj, dziesięć mil na zachód od punktu spotkania Snarca z jachtem. Zatrzymamy się tu i wprowadzimy ciszę taktyczną na okręcie. Wyłączymy reaktor i zostawimy tylko zasilanie akumulatorowe. Nie będziemy emitowali tonów ani pogłosów z pomp chłodziwa, turbin parowych, generatorów, wentylatorów czy innych urządzeń. Działać będzie tylko system Cyclops ze swoimi wyświetlaczami, układ chłodzenia jego sonaru i minimalne oświetlenie okrętu. Przy nieczynnej wentylacji i urządzeniach kontroli atmosfery zrobi się tutaj cholernie gorąco, ale okręt będzie cichszy niż otaczający go ocean. Kiedy zatopimy Snarca i upewnimy się, że wszystkie Tigersharki zdetonowały lub wyłączyły się i zatonęły, uruchomimy reaktor oraz inne systemy okrętu i popłyniemy na wschód, żeby oszacować dokonane zniszczenia. Są pytania?
Rick Bracefield, główny mechanik wyglądający na bardzo młodego, podniósł rękę jak w szkole.
– Słucham, inżynierze – powiedział spokojnie Pacino.
– Sir, przy wyłączonym reaktorze i instalacji parowej nie uda nam się zrobić uniku ani przed Tigersharkami, ani przed torpedami Mark 58 wystrzelonymi przez Snarca.
Pacino z niezadowoleniem zmarszczył brwi. Sprawa wydawała się oczywista.
– Ustawimy okręt tak, żeby wektor zagrożenia był za rufą na granicy stożka ciszy i jeśli wykryjemy torpedę w wodzie, wykorzystamy system TESA, przeciwtorpedowej modernizacji okrętu… – Pacino urwał, spostrzegłszy ponure miny Bracefielda i Elaine Kessler, oficera uzbrojenia. – O co chodzi?
– Panie kapitanie, stocznia nie dokończyła systemu TESA – wyznał główny mechanik.
– A my go nie ruszaliśmy, bo nie byliśmy pewni, czy to system uzbrojenia, czy napędowy – dodała Kessler.
– Rozejść się – rozkazał Pacino. Jego wściekły ton poderwał zebranych w mesie na nogi. – Zostają tylko XO, główny mechanik i oficer uzbrojenia.
Wszyscy niewymienieni wyszli na palcach z mesy. Trójka oficerów przypominała psy domowe przyłapane na kradzieży steków z talerzy.
– Za dwadzieścia sekund wychodzę stąd i wracam do torpedowni – oświadczył Pacino z tłumioną furią. – Za dziesięć godzin system TESA ma być w pełni sprawny. Wasza sprawa, jak to zrobicie. Nie obchodzi mnie, czy trzeba będzie się wynurzyć, żeby wejść do zbiorników balastowych. System ma działać. Co pół godziny chcę mieć meldunek, XO. I lepiej, żebym nie słyszał słów „niemożliwe” czy „za późno”. Zrozumiano? Albo wam się uda, albo postaram się, żebyście stracili stopnie oficerskie. Zakładając, że przeżyjemy tę misję. Jakieś pytania, XO?
– Sir – zaczął ostrożnie Vermeers – może powinniśmy zmienić naszą misję? Bez TESA to samobójstwo, a możemy nie zdążyć uruchomić systemu na czas. Proszę mnie wysłuchać, sir. To nie tylko kwestia przygotowania silników rakietowych do odpalenia w prawidłowej kolejności i właściwym czasie. Jest jeszcze problem ze sterowaniem okrętu przez system Cyclops. Jego constans czasu może nas zabić, panie kapitanie. Jeśli komputer nie zdąży zareagować i odpowiednio ustawić dziobowych sterów głębokości, odpalenie silników rakietowych może nas posłać na głębokość krytyczną w ciągu sekundy. Albo możemy wystrzelić z morza i przełamać się na pół przy lądowaniu na falach.
Pacino patrzył groźnie na trójkę oficerów i zastanawiał się, w jaki sposób mógłby zmienić ich negatywne nastawienie.
– Wy troje i wasi ludzie macie uruchomić system. Jeśli wam się nie uda, nie zmienimy misji. Przeprowadzę ją dokładnie tak, jakbym to zrobił z działającym TESA. To kwestia życia lub śmierci. Dosłownie. – Pacino zmrużył oczy, żeby nadać sobie wygląd bardziej wściekłego, niż był w tym momencie. – Wynocha – powiedział cicho, ale cała trójka stała jak przyśrubowana do pokładu. – Jazda stąd, do jasnej cholery! – ryknął. Rzucili się do wyjścia, w drzwiach zderzyli się ze sobą i z framugą.
Pacino pokręcił głową. Miał nadzieję, że ze strachu przed nim zrobią wszystko, żeby system działał. Jedno było pewne – nie będzie oszczędzał okrętu. Nowskoj nadpływał uzbrojony po zęby w pociski manewrujące i torpedy i Pacino musiał go zatrzymać. Nawet gdyby miał stracić okręt i całą załogę.
Victor Krivak zdjął hełm interfejsowy i wytarł spocone włosy.
– Wang! – zawołał. – Mamy godzinę. Spakuj nasze rzeczy i czekaj z nimi pod włazem wejściowym. I włóż skafander neoprenowy. Zdecydowałem, że nie wynurzymy okrętu na spotkanie z Amornem i Pedrem. Dzięki temu może dotrze do Chińczyków.
– Co masz jeszcze do zrobienia przed spotkaniem z Amornem?
– Nic.
– Chciałbym zostać na pokładzie i spróbować pomóc Jeden Zero Siedem dojść do siebie – powiedział Wang. – Możesz iść pierwszy.
Krivak zastanawiał się przez chwilę, potem skinął głową.
– W porządku. Tylko pomóż mi spakować moje rzeczy i przygotuj mi mój skafander.
Wang uśmiechnął się. Był szczęśliwy jak dziecko.
– Już się robi, Victor!
– Panie kapitanie, stanowiska bojowe obsadzone – zameldował Jeff Vermeers.
Michael Pacino stał na stanowisku dowodzenia, mając przy uchu słuchawkę bezprzewodową z mikrofonem na wysięgniku i patrzył w dół na swoją niewyszkoloną załogę. Większość obecnych w sterowni utrzymywała z nim łączność bezprzewodową.
– Bardzo dobrze. Oficer uzbrojenia, podać status wszystkich wyrzutni.
– Sir, wyrzutnie od jeden do cztery sucho załadowane Tigersharkami Mark 98. Procesory torped zaprogramowane i pod wpływem środka uspokajającego.
– Bardzo dobrze. Nawigator?
– Sir, okręt na pozycji wystrzelenia Tigersharka numer jeden.
– Bardzo dobrze. Uwaga, zespół kierowania ogniem – powiedział Pacino i zdumiało go uczucie, którego doznał przed wypowiedzeniem słów komendy. – Procedury momentu odpalania, wyrzutnia jeden, Tigershark jeden.
Kiedy system Cyclops wypuścił pierwszą torpedę, Pacino wywołał oficera medycznego.
– Obudzi się za sześćdziesiąt minut, zgadza się? – zapytał cicho.
– Tak jest, sir. Mamy godzinę na oddalenie się od niej.
– Miejmy nadzieję, że środek uspokajający działa. XO, status systemu TESA?
– Jeszcze nad tym pracujemy, panie kapitanie. Powinniśmy coś wiedzieć, zanim zjawi się Snarc.
– XO, jeśli będę musiał włączyć TESA i okaże się, że nie działa, uduszę ciebie, kurwa, oficera uzbrojenia i głównego mechanika, zanim dopadnie nas torpeda.
Vermeers przełknął ślinę.
– Jeśli ktoś mógłby mnie zastąpić na stanowisku koordynatora kierowania ogniem, sir, poszedłbym dopilnować prac przy TESA.
– Doskonale, XO. Nawigator, zastąpić XO na stanowisku koordynatora kierowania ogniem.
Pacino zerknął w dół na wyświetlacz systemu Cyclops z mapą pokazującą punkt, w którym został ulokowany pierwszy Tigershark.
– Sir – odezwał się nawigator – jesteśmy na pozycji wystrzelenia drugiego Tigersharka.
Pacino skinął głową. Devilfish wypuszczał kolejne torpedy i wycofywał się na zachód. Po godzinie pozostało tylko wyłączyć systemy okrętu i czekać na Krivaka i Snarca.
– Manewrowa, tu kapitan – powiedział Pacino do swojego mikrofonu przy słuchawce. – Wsunąć całkowicie pręty regulacyjne reaktora i przejść na ograniczone zasilanie elektryczne.
Kiedy wentylatory zwolniły i w sterowni zrobiło się duszno, Pacino mimo woli zaczął się zastanawiać, czy systemy okrętu zostaną jeszcze kiedykolwiek uruchomione, i nie mógł pozbyć się myśli, że być może nigdy to już nie nastąpi. Starał się zachować optymizm, ale było to cholernie trudne, w sytuacji gdy funkcjonowało zaledwie minimum urządzeń Devilfisha, a niedoświadczona załoga miała stawić czoło najlepszemu okrętowi podwodnemu na świecie. Jego jedyny syn leżał w stanie głębokiej śpiączki i lekarze uważali, że nie przeżyje. Pacino zadał sobie pytanie, czy właśnie dlatego podejmuje tak wielkie ryzyko. Czyżby kierowało nim pragnienie śmierci?
Nie, krzyknął jego wewnętrzny głos. Jeśli pragniesz czyjejś śmierci, to tylko Aleksieja Nowskoja. I – jeśli to odpowiednie słowo – śmierci Snarca.