23

Komandor Rob Catardi trząsł się z zimna przy panelu kontroli składu powietrza. Analizator pokazywał, że poziom tlenku i dwutlenku węgla jest w normie, ale tlenu było dziewiętnaście i dziewięć dziesiątych procenta i szybko go ubywało. Zawory tlenowe były całkowicie otwarte, a żadna cząsteczka gazu nie wydostawała się na zewnątrz. Catardi wziął do ręki książkę techniczną instalacji rurowej DSV-a i poszukał systemu tlenowego, licząc na to, że znajdzie zawór odcinający między zbiornikami dla modułu dowodzenia i większego pomieszczenia ładowni. Ku jego radości był taki zawór. Kapitan poszedł wzdłuż instalacji biegnącej pod sufitem i dotarł do miejsca, gdzie rura ze stali nierdzewnej wychodziła poza przegrodę modułu dowodzenia. Tuż przed przegrodą znalazł zawór odcinający. Był otwarty, a zbiornik był pusty. Catardi cztery razy otworzył i zamknął zawór, ale bez skutku. Nie ulegało wątpliwości, że uduszą się tutaj. Za dziesięć godzin, kiedy nadejdzie pomoc, będą nieprzytomni. Nie mogli się doczekać na ratowniczy pojazd głębinowy, ale wiedzieli, że samo jego przybycie to nie wszystko. Musiał przeciąć stalowy kadłub Piranii grubości pięciu centymetrów, sięgnąć do wnętrza i usunąć płytę nad DSV-em. Jeden błąd przy wyjmowaniu i płyta ich przygniecie. Ratownicy będą musieli przyspawać do DSV-a kołnierz przejściowy, potem przeciąć jego kadłub i wyciągnąć wszystkie rury i kable, które skaziłyby atmosferę toksycznymi chemikaliami ze spalonej izolacji. To mnóstwo pracy, upłynie pewnie tydzień, zanim się z tym uporają i będą mogli wejść do DSV-a. Przez ten czas ocaleli członkowie załogi Piranii zdążą umrzeć.

Nawet gdyby wystarczyło im tlenu, zabije ich zimno. Catardi widział obłoki pary własnego oddechu. Nie miał czym się ogrzać, było tylko kilka koców, a właściwie jeden, resztę oddał tamtym trojgu, zanim zasnęli w lodowatym module dowodzenia.

Catardi często się zastanawiał, czy chciałby wiedzieć z góry, kiedy umrze. Kiedyś uznał, że tak, chciałby – pięć minut przed śmiercią. Miałby chyba wystarczająco dużo czasu, żeby pożegnać się z życiem, ale za mało, żeby się bać. Ale teraz to nie było pięć minut. Zostało mu zapewne dziesięć czy dwanaście godzin świadomego oczekiwania na śmierć. Kiedy ratownicy przetną kadłub, znajdą go zamarzniętego, jego ciało będzie miało temperaturę jednego stopnia Celsjusza poniżej zera, będzie zimne jak stalowa przegroda. Siedział skulony na stercie materiału obiciowego ze ścian DSV-a, owinięty kocem. Ze swojego miejsca widział pozostałą trójkę, smużki pary ich oddechu. Pacino zasnął, zgodnie z rozkazem. Schultz i Alameda ani na chwilę nie odzyskały przytomności. Zły znak. Catardi obudził się po godzinie czy dwóch, nerwy nie pozwalały mu znowu zasnąć.

Poinformował okręt na powierzchni, Emerald, że więcej nie będą rozmawiali, muszą spać, żeby oszczędzać tlen. Załoga Emeralda obiecała znaleźć sposób na dostarczenie im tlenu i zasilania do kadłuba, ale zadanie okazało się za trudne. Podobno na górze psuła się pogoda, na wschodnim Atlantyku szalał sztorm. Kilka godzin temu Catardi pożegnał się z niewyraźnym głosem z powierzchni i poprosił, żeby już się z nim nie łączyli. Fałszywe nadzieje były czymś gorszym od braku nadziei. Catardi położył się, potem wstał i podszedł do Pacina, Alamedy i Schultz. Chciał zobaczyć ich twarze i pożegnać się. Sięgnął do czoła Pacina i odgarnął mu włosy z oczu. Pomyślał, że zawiódł tego chłopaka. Spojrzał na Carrie Alamedę, która we śnie wyglądała jak dziecko. Dotknął jej włosów i policzka, potem przysunął się do Astrid Schultz, ładnej blondynki. Kiedy przydzielono ją na Piranię, żona Catardiego zaczęła być zazdrosna. Kapitan pogłaskał Schultz po policzku, podziękował jej w myślach za wszystko, co zrobiła, i pożegnał się z nią. W końcu wrócił na swoje posłanie i podciągnął cienki koc aż pod nos. Rozejrzał się po raz ostatni i zamknął oczy.

Wiedział, że powinien spróbować zasnąć, ale za bardzo się bał, że jeśli zapadnie w drzemkę, to już się nigdy nie obudzi. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że lepiej byłoby przeżyć te ostatnie, straszne godziny we śnie. Nie chciał być przytomny w chwili śmierci. Poczuł wilgoć pod powiekami i w końcu powiedział sobie, że musi wolniej oddychać i zasnąć. Ale waliło mu serce i strach ściskał go za gardło. Tylko jedno mogło go uspokoić – myśli o Nicole, jego córce. Zastanawiał się, co teraz robi. Miał nadzieję, że nie ogląda wiadomości i nie płacze. Pomyślał, że pewnie trzymają w tajemnicy zatonięcie okrętu i ujawnią to dopiero wtedy, gdy będzie po wszystkim. Żałował, że stracił zdjęcie Nicole, zostało na przegrodzie w jego kajucie i zapewne spłonęło w pożarze wywołanym eksplozją.

Catardi wyobraził sobie, że wypływa z tej zimnej, ciemnej, stalowej trumny i wynurza się z morza. Wzbija się w powietrze, szybuje wysoko nad Atlantykiem i wraca do domu z dalekiej przeszłości, w którym on i Sharon mieszkali razem z Nicole. Podchodzi do drzwi w letni dzień, za próg wybiega Nicole, przytula się do niego i piszczy: „Tatuś, tatuś, tatuś”. On podnosi ją do góry i wymawia jej imię. Bawi się z nią w berka, w chowanego, we wszystkie jej ulubione gry. O zmierzchu zabiera ją do domu, czyta jej bajki, pokazuje obrazki, śmiesznie naśladuje głosy, śpiewa zabawne piosenki, które dla niej ułożył, i słucha jej chichotu. Potem całuje ją w czoło i mówi, że pora spać. Czuje jej ciepły dotyk, gdy małymi ramionami obejmuje go po raz ostatni, i wstaje. Patrzy, jak córeczka zasypia i jej oddech staje się powolny i regularny. Gasi światło i stoi przy niej w ciemności, czuwając, żeby nie zagroził jej żaden potwór. Kiedy Catardi wreszcie zasnął, na policzkach miał ślady łez wsiąkających w jego zmierzwioną, posiwiałą brodę.

Na zewnątrz nietkniętego DSV-a Piranii pogięty kadłub okrętu podwodnego spoczywał zagrzebany w piaszczystym dnie morza. Osad usunięto tylko z kilku miejsc, w których umocowano hydrofony. Z ciemnego wraka biegły w górę przewody łączności i lina boi lokalizacyjnej, prowadziły na powierzchnię, gdzie zapadała noc. Na niebie nie było gwiazd, bo zasłaniały je chmury. Na morzu rosły fale, wył wiatr, kable wchodzące do wnętrza okrętu ratowniczego Emerald wibrowały i dźwięczały. Przy tymczasowej konsoli w mesie załogi siedział porucznik Evan Thompson. Monitorował dźwięki z DSV-a. Od pewnego czasu zaległa tam cisza, tylko usłyszał przytłumione kroki, potem ciche łkanie, później już nic. Zasnęli albo stracili przytomność, pomyślał. Zdjął słuchawki i westchnął, przetarł oczy i wziął do ręki kubek kawy, który przyniósł mu szef kuchni.

Brytyjczycy płynęli szybciej, niż się spodziewano i mieli być na miejscu przed świtem, ale nie mogliby nic zrobić. Sztorm przybierał na sile. Kapitan Emeralda planował odłączyć przewody hydrofonowe i wrócić do portu lub, jeśli pogoda pogorszy się, tak jak zapowiadały prognozy, popłynąć na północ, żeby uciec przed sztormem. Thompson miał nadzieję, że zostaną na miejscu wystarczająco długo, żeby przekazać operację Angolom, ale załoga Emeralda odpowiadała za bezpieczeństwo okrętu. Ona decydowała. Porucznik z powrotem włożył słuchawki, położył głowę na poziomym blacie konsoli hydrofonowej i zamknął oczy. Postanowił spać tutaj, na wypadek gdyby wywoływali go ludzie na dole.

Mijała noc, Emerald kołysał się na falach. Z wraka Piranii nie dochodził żaden dźwięk.


Kapitan Lien Hua odwrócił się na bok i wtulił głowę w poduszkę. Odgłosy wentylatorów okrętowych tłoczących chłodne powietrze brzmiały uspokajająco jak zawsze. Na moment otworzył oczy. Wokół było ciemno. Usłyszał przytłumione głosy, zapewne na zewnątrz w korytarzu. Postanowił poinstruować komisarza Czou Pinga, że załoga ma się trzymać z daleka od kajuty kapitańskiej. Ziewnął i zamierzał z powrotem zasnąć, ale nagle zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Usiadł na koi i ogarnęła go panika, uświadomił sobie, że szepczące głosy nie mówią dialektem mandaryńskim ani kantońskim, lecz jakimś innym. Sięgnął ręką tam, gdzie powinno się znajdować jego składane biurko, ale go nie znalazł. Nie było również konsoli telefonicznej ani wyświetlacza sterowania okrętem. Obrócił się, żeby postawić nogi na pokładzie, lecz jego materac leżał na podłodze, poczuł pod bosymi stopami zimne kafle.

– Co się dzieje? – krzyknął.

Zerwał się, pobiegł przed siebie i wpadł na ciężką zasłonę. Odsunął ją na bok i zobaczył korytarz oświetlony na czerwono. Stali tam dwaj mężczyźni w ciemnych kombinezonach podobnych do jego stroju, ale na rękawach mieli wrogie symbole – naszywki przedstawiające flagę Stanów Zjednoczonych. Lien przez chwilę patrzył na nich, potem spojrzał w górę na przewody i rury pod sufitem. Otoczenie przypominało wnętrze Nung Jatsu, ale przegrody były ciemniejsze, pokład zaś pokrywały kafle, a nie gumowa wykładzina przeciwpoślizgowa. Lien wiedział już, że jest na okręcie, być może podwodnym, ale na pewno nie chińskim. Spojrzał na Amerykanów i podniósł ręce do góry.

Pokazali mu, że ma iść z nimi korytarzem do stromej drabinki. Jeden z nich szedł przed nim, drugi za nim. Dotarli do drzwi z napisem w języku angielskim. Jeden z Amerykanów zapukał i Lien został wprowadzony do małej kajuty. Miała trzy metry kwadratowe i przypominała jego kajutę na Nung Jatsu. Zza małego stołu wstali dwaj mężczyźni, jeden był szczupły, drugi potężnie zbudowany. Obaj mówili w swoim dziwnie brzmiącym języku. Lien pokręcił głową, że nie rozumie, zastanawiając się, dlaczego jeszcze go nie zastrzelili. Szczupły mężczyzna wskazał mu miejsce. Lien usiadł i zaczął się trząść, może z zimna, a może ze strachu. Amerykanin okrył mu ramiona wełnianym kocem i powiedział coś do telefonu. Po chwili zjawił się kucharz z dzbankiem herbaty. Lien odmówił. Postawiono przed nim półmisek zjedzeniem. Choć głód skręcał mu kiszki, Lien zignorował poczęstunek.

Potężnie zbudowany mężczyzna wyciągnął duży, płaski, giętki wyświetlacz panelowy. Pomanipulował przy nim i pojawiła się mapa Chin. Wskazał Pekin. Lien podniósł wzrok – przesłuchują go? Pokręcił głową i Amerykanin usiadł.

Lien pomyślał, że to nic nie znaczy. I tak wkrótce go rozstrzelają.


– Panie kapitanie, okręt jest zanurzony na głębokość czterdziestu pięciu metrów i zadowalająco wytrymowany w jednej trzeciej – zameldowała porucznik Vickerson. – Sonda wskazuje pięćset sześćdziesiąt pięć sążni.

Pacino stał na stanowisku dowodzenia w oświetlonej czerwonym blaskiem sterowni Devilfisha. Myślał o tym, że kiedy był tu ostatni raz, okręt wracał z Morza Wschodniochińskiego po finałowej walce z Czerwonymi. Skupił się na treści meldunku i spojrzał na kobietę oficera.

– Bardzo dobrze. Zwiększyć szybkość do standardowej i zejść na sto dwadzieścia metrów, pod płaskim kątem.

Vickerson wpatrywała się w niego z napięciem.

– Limit głębokości to czterdzieści pięć metrów, panie kapitanie. Stocznia ostrzegała, że spawy nie są dokończone. Zaleje nas, zanim dotrzemy do sześćdziesięciu.

Ze stanowiska nawigacyjnego w tyle sterowni podszedł do nich XO. W upiornym, czerwonym świetle lamp na suficie jego twarz wyglądała jak maska strachu.

– Sir, Vickerson ma rację – wykrztusił z siebie.

Pacino skinął głową.

– Wiem. Sprowadź okręt w dół, OOD. Płaski kąt.

– Tak jest, sir – odpowiedziała i wydała rozkazy.

Pacino wziął do ręki mikrofon radiowęzła i we wnętrzu okrętu zadudnił jego głos.

– Uwaga, cała załoga. Tu kapitan. Jak wszyscy wiecie, dostaliśmy pilne zadanie zatopienia Snarca, który całkowicie wymknął się spod kontroli i otworzył ogień do jednego z naszych okrętów. Pirania poszła na dno, a Snarc wydostał się poza zasięg broni Hammerheada. Płynie na wschód, żeby ostrzelać amerykańskie cele, ale nigdy nie dotrze do miejsca, w którym ma odpalić swoje pociski, jeśli Devilfish będzie miał coś do powiedzenia w tej sprawie. Jednak do pokonania Snarca potrzebna nam jest pełna sprawność bojowa. Rozkazuję przygotować wyrzutnie torpedowe. Zmodyfikuję Tigersharki, tak żebyśmy mogli nawiązać walkę ze Snarkiem. Rozkazuję również sprowadzić okręt na głębokość testową, żebyśmy mogli sprawdzić, czy kadłub będzie przeciekał, czy pozostanie nienaruszony, gdyż zaatakujemy Snarca z głębin, nie z głębokości peryskopowej z udziałem bombowców sił powietrznych. Mogę się założyć, że stocznia wykonała swoją robotę lepiej, niż się do tego przyznaje, dlatego Devilfish schodzi teraz w dół. Cała załoga, przygotować okręt do głębokiego zanurzenia. Wykonać.

Pacino odłożył mikrofon na miejsce i napotkał wzrokiem dziesięć par wątpiących oczu. Vickerson odwróciła się, spojrzała na niego i zagryzła wargi.

– Sześćdziesiąt metrów, panie kapitanie.

– Bardzo dobrze. – Pacino stał wyprostowany na stanowisku dowodzenia i patrzył na głębokościomierz.

Vickerson przełknęła ślinę.

– Siedemdziesiąt pięć, sir. Wszystkie stanowiska meldują gotowość okrętu do głębokiego zanurzenia, sir.

– Bardzo dobrze.

Na poziomie każdego pomieszczenia telefoniści z latarkami mieli szukać przecieków, zanim okręt zostanie katastrofalnie zalany. Nie mogli niczego przeoczyć. Stare powiedzenie podwodniaków mówiło: „Jeśli nie znajdziesz przecieku, on znajdzie ciebie”.

– Sto metrów, sir.

– Oficer pokładowy, schodzimy na głębokość testową czterystu metrów.

– Tak jest, sir, czterysta metrów. Okręt jest na całej naprzód standardowej.

– Cała naprzód pełna – rozkazał Pacino, choć wiedział, że pełna szybkość na głębokości testowej oznacza naruszenie procedury operacyjnej, gdyż przy niekontrolowanym nurkowaniu z taką prędkością opadliby poniżej głębokości krytycznej, zanim zdążyliby zareagować.

– Tak jest, panie kapitanie, pełna – odpowiedziała Vickerson.

Pacino uśmiechnął się pod nosem – dziewczyna zaczyna się uczyć, pomyślał. Vermeersowi przychodziło to znacznie trudniej, bo na czoło wystąpiły mu krople potu.

– Sto pięćdziesiąt metrów, sir.

Okręt zanurzał się coraz głębiej. W pewnej chwili nad sterownią rozległo się głośne skrzypnięcie. Vermeers aż podskoczył.

– To tylko kadłub dostosowuje się do ciśnienia – uspokoił go Pacino.

– Wiem, sir – odrzekł Vermeers. – Noszę delfiny.

Pacino popatrzył na głębokościomierz.

– Trzysta metrów, sir.

Zabrzęczał telefon na konsoli dowodzenia. Vickerson sięgnęła po słuchawkę, potem spojrzała na Pacina.

– Torpedownia melduje przeciek z wrót wewnętrznych trzeciej wyrzutni, sir. To tylko kapanie, ale powiększa się.

Pacino skinął głową, jakby dostał dobrą wiadomość.

– W porządku.

– Nie wracamy wyżej? – zapytał Vermeers.

Pacino zmiażdżył go wzrokiem.

– Trzysta trzydzieści pięć metrów, panie kapitanie.

Kadłub znów zaskrzypiał. Od lewej do prawej burty przeszła seria głośnych trzasków i odbiła się echem w głębi morza. Vermeers starał się zachować bojową minę, ale nie było to dla niego łatwe.

– Trzysta sześćdziesiąt pięć metrów, panie kapitanie.

Znów zadźwięczał telefon. Vickerson słuchała przez chwilę.

– Sir, z trzeciej wyrzutni już się leje.

Pacino skinął głową i zerknął na Vermeersa. Młody oficer też skinął głową, jakby go naśladował.

– Czterysta metrów, panie kapitanie – zameldowała Vickerson. – Z trzeciej wyrzutni płynie tyle wody, że zalewa pokład w odległości sześciu metrów, sir.

– Wykonać cykl otwarcia i zamknięcia wrót zewnętrznych trzeciej wyrzutni – rozkazał Pacino. – I cała naprzód maksymalna.

Nawet w czerwonym świetle sterowni Vermeers wyraźnie zbladł. Jeśli pełna szybkość na głębokości testowej była niebezpieczna, to maksymalna wręcz samobójcza. Zwłaszcza że okręt nie przeszedł jeszcze testów morskich. Gdy Devilfish przyspieszył do maksimum, pokład pod stopami Pacina zaczął wibrować.

– Tak jest, sir, otwarcie wrót zewnętrznych trzeciej wyrzutni. Wrota otwarte. Zamknięcie wrót zewnętrznych.

Pacino czekał.

– Sir, z trzeciej wyrzutni znów tylko trochę kapie.

– Bardzo dobrze. Oficer pokładowy, podejść okrętem na sto sześćdziesiąt siedem metrów, kąt wzniosu trzydzieści stopni.

Pokład uniósł się stromo. W kuchni okrętowej na górnym poziomie rozległ się hałas tłuczonych naczyń, na środkowym poziomie spadło kilka książek i innych przedmiotów. Ledwo odgłosy ucichły, pokład wrócił do poziomu.

– XO – powiedział oschłym tonem Pacino – uważam, że mogłeś lepiej wysztauować okręt. Mam zrobić jeszcze kilka takich ewolucji czy już wiesz, w czym problem i potrafisz to rozwiązać?

– Zajmę się tym, sir.

– OOD, chcę, żebyś powoli zwiększała szybkość…

– Sir, już płyniemy z maksymalną…

– …przez stopniowe podnoszenie mocy reaktora o jeden procent w uzgodnieniu z manewrową, aż do włączenia się sygnalizacji przegrzania łożysk głównych. Wtedy obniżysz moc o jeden procent, co będzie odpowiadało szybkości alarmowej. Zanim zaczniesz, dopilnuj, żeby wachtowy oficer techniczny całkowicie otworzył zawory chłodnicy oleju.

– Tak jest, panie kapitanie – odpowiedziała Vickerson, tym razem spokojniej, i sięgnęła po telefon.

– Panie kapitanie, przecież pan wie, że zwiększenie mocy powyżej stu procent zniszczy reaktor i spowoduje wysokie napromieniowanie okrętu – wtrącił się Vermeers. – Wrócimy do stoczni na dwa lata, jeśli przekroczy pan sto dziesięć procent.

– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, XO, z tego, że Snarc już podgrzewa dwanaście pocisków manewrujących.

Pacino stał na stanowisku dowodzenia, czuł pod stopami dygotanie pokładu Devilfisha i czekał na dotarcie do punktu przechwycenia Snarca.


Prezes firmy Cyclops Systems Incorporated, Colleen O’Shaughnessy Pacino, projektowała obecną generację podwodnych systemów kierowania walką, odkąd SSNX po raz pierwszy wyszedł w morze. Colleen i Michael Pacino odnieśli wtedy wielki sukces, Cyclops dostał większy, bardziej lukratywny kontrakt i pobrali się. Ale dobre czasy minęły i teraz Colleen musiała tłumaczyć się przed Kongresem z porażki programu Tigershark. To był jej największy problem, dopóki dwadzieścia godzin temu mąż nie zawiadomił jej o koszmarze, który spotkał Anthony’ego Michaela.

– Oczywiście, że polecę – odpowiedziała, usiadła w łóżku i odgarnęła z twarzy kruczoczarne włosy.

Lot helikopterem trwał wiele godzin. W końcu śmigłowiec zawisnął nad Explorerem II i opuścił Colleen na pokład rufowy. Zanim zabrano ją do wnętrza okrętu, zdążyła przemoknąć i przemarznąć.

Komandor Peter Collingsworth przywitał ją w wąskim korytarzu. Był bardzo wysoki i potężnie zbudowany, ale mógłby zrzucić kilka kilogramów. Miał rudą brodę i zmierzwione, rudawobrązowe włosy, wesołe, niebieskie oczy, piegowaty nos i mocny uścisk dłoni. Mówił wysokim głosem, który nie pasował do jego sylwetki, był otwarty i przyjazny. Colleen zrzuciła kaptur, wytarła włosy ręcznikiem i uścisnęła dłoń komandorowi Królewskiej Marynarki Wojennej.

– Colleen Pacino – przedstawiła się. – Kontrahent resortu obrony. Przysyła mnie admirał Patton. Jeden z ocalałych członków załogi Piranii to mój pasierb.

Collingsworth skłonił się z powagą i puścił jej dłoń.

– Witam na pokładzie Explorera II. Dowodzę tą operacją. Kapitan okrętu nazywa się Kenneth Knowles. Jest na mostku. Zaproponowałbym pani coś do picia, ale przypuszczam, że chce pani od razu zająć się sprawą. Może pani skorzystać z tej wolnej kajuty, wziąć prysznic i przebrać się w suchy kombinezon. Spotkamy się w sterowni za pięć minut.

Colleen skinęła głową i weszła do kajuty. Wzięła gorący prysznic, wytarła się i włożyła brytyjski kombinezon z dziwnymi emblematami powyżej kieszeni. W korytarzu czekał na nią jeden z członków załogi, który zaprowadził ją do sterowni. Duże pomieszczenie wypełniały monitory, komputery, aparatura radiowa i inne urządzenia. Collingsworth rozmawiał z jednym ze swoich oficerów, słyszała jego spokojny, pewny głos. Kiedy skończył, podszedł do Colleen. Spodziewała się, że będzie mówił o złej pogodzie i przekonywał ją, że akcja ratownicza zajmie zbyt wiele czasu.

– Sytuacja wygląda tak, pani Pacino. Emerald odpłynął stąd z powodu sztormu. Odłączył się od hydrofonów i zostawił boję lokalizacyjną nad wrakiem. Teraz ją wyciągamy. Kiedy będzie na pokładzie, uruchomimy system stabilizacyjny, żeby utrzymać się w miejscu nad wrakiem. Potem opuścimy za burtę pojazd głębinowy ze sprzętem do przecinania kadłuba.

– Gdzie jest ten pojazd?- zapytała Colleen. – Nie widziałam go na pokładzie.

– Jest w ładowni okrętu. Schodzi w dół z jego wnętrza, więc pogoda nie ma dla nas znaczenia. Dwa wysięgniki opuszczają go pod kil i wobec tego może wrócić nawet w czasie huraganu. Mówi się, że wraki okrętów podwodnych pasują do złej pogody jak mleko do herbaty. Admiralicja nie pozwoliłaby na to, żeby niewielki sztorm przeszkodził nam w akcji ratowniczej.

Colleen uśmiechnęła się szczerze po raz pierwszy od wielu dni.

– Nie przeprowadzimy operacji zgodnie z planem, bo nie mamy na to czasu. Według chłopaków z Emeralda odgłosy z wnętrza kadłuba ucichły kilka godzin po tym, jak kapitan Catardi przekazał wiadomość, że jest mu strasznie zimno i spada poziom tlenu. Jeśli nie wydostaniemy tych ludzi w ciągu czterech godzin, cała akcja będzie stratą czasu. Proponujemy użycie eksperymentalnego i potencjalnie niebezpiecznego palnika z plazmowym ładunkiem wybuchowym nad modułem dowodzenia DSV-a okrętu podwodnego. Chodzi o to, że chcemy przeciąć grubą stal w ciągu minut, a nie w ciągu godzin. Jednak energia potrzebna do stopienia materiału kadłuba okrętu podwodnego może się okazać groźna dla ludzi uwięzionych wewnątrz, może nawet rozerwać kadłub DSV-a. Ale nie mamy innego wyjścia, czas jest tutaj czynnikiem decydującym. Zgadza się pani na użycie tej metody?

– Ile to potrwa? – zapytała Colleen.

– Godzinę.

– Więc niech pan się pospieszy.

Collingsworth skinął głową, pobiegł w głąb korytarza i zniknął w otworze włazu. Colleen spojrzała na zegarek. Za godzinę Anthony Michael powinien powrócić. Żywy lub martwy.


– Jeden, wyświetl mapę morską z kręgiem zasięgu pocisków manewrujących i naszą pozycją, pokaż też przewidywany czas przybycia do granicy zasięgu. Dobrze, teraz wywołaj procedurę celowniczą ze zbliżeniami następujących lokalizacji do selekcji celów.

Krivak nie miał pojęcia, na jakiej długości i szerokości geograficznej leży Biały Dom, więc przeszukiwał podziałką Waszyngton, dopóki go nie znalazł. Zatwierdził cel i przeszedł do następnego pocisku. Obawiał się trochę, że Jeden Zero Siedem może nie wystrzelić pocisków, ale musiał zaczekać do momentu ich odpalenia, żeby się o tym przekonać.

Zastanawiał się przez chwilę, czy nie powinien zbliżać się do punktu wystrzelenia zygzakiem, żeby pozbyć się wszelkich amerykańskich jednostek wojskowych, które będą próbowały go zatrzymać. Wydawało się to paranoją i znacznie wydłużyłoby czas, jaki ich dzielił od momentu eksplozji pocisków. Odrzucił ten pomysł. Popłynie prosto. Może nawet przyspieszy z trzydziestu pięciu węzłów do pięćdziesięciu. Ale wtedy Snarc będzie tak hałasował, że łatwo go wykryją. Nie, najlepsza jest średnia prędkość. Pogratulował sobie dobrego instynktu. Dokończył wprowadzanie celów i teraz nie miał już nic do roboty, musiał tylko czekać.

Czekać i obmyślić plan ucieczki, wiedział bowiem, że po starcie pocisków z morza na niebie pojawi się dwanaście śladów wskazujących jego pozycję. Jeśli Amerykanie wykryją go w momencie odpalania, zginie w ciągu godziny. Jeżeli przeżyje wystrzelenie i pociski dotrą do wybrzeża, obława zacznie się po eksplozjach. Tak czy inaczej, będzie martwy, jeśli zostanie na pokładzie Snarca. Musi opuścić okręt. Ewakuacja na środku oceanu nie była niestety przyjemną perspektywą.

Bez paniki, pomyślał. Trzeba wezwać Amorna do punktu odpalenia pocisków, żeby mnie stąd zabrał. Tylko co zrobić z Wangiem? Zostawić go na okręcie i niech sam sobie radzi? Zastrzelić go przed opuszczeniem Snarca? Wziąć go ze sobą i wciągnąć do interesu?

Krivak kazał Jeden Zero Siedem zwolnić i podejść na małą głębokość. Połączy się przez komórkę z Pedrem i Amornem i powie im, żeby przypłynęli po niego wyczarterowanym jachtem w pobliże jego pozycji ogniowej. Potem skieruje Snarca do Chin. Do tego czasu zdecyduje, co zrobić z Wangiem. Kilka dziewięciomilimetrowych pocisków prosto w oczy byłoby zapewne najlepszym rozwiązaniem. Snarc stałby się pływającą trumną doktora i naukowiec mógłby umrzeć razem ze swoim dziełem.


Admirał John Patton nie cierpiał biura w betonowym bunkrze ewakuacyjnym. Było ciasne i cuchnęło pleśnią. Próbował się skoncentrować na swoim e-mailu, gdy do pokoju zajrzała komandor Marissa Tyler, jego sztabowiec. Miała zaniepokojoną minę. Wskazał jej krzesło.

– Jakiś problem? – zapytał.

– Jedna ze stacji nasłuchowych NSA, monitorująca satelitarną sieć telefonii komórkowej, zarejestrowała rozmowę. Padło słowo Snarc. Oto treść.

Marissa połączyła swój notebook z wyświetlaczem głównym i na ekranie pojawił się moduł nagrania dźwiękowego. Wybrała wskaźnikiem laserowym funkcję odtwarzania.

– Amorn, to ja. Krivak. Na Snarcu, do cholery.

– Teraz pana słyszę.

– To słuchaj uważnie. Weźmiesz szybki jacht motorowy i przypłyniesz na pozycję na Atlantyku, którą ci zaraz podam.

Patton odsłuchał to jeszcze dwa razy, potem zaczął pospiesznie pisać wiadomość do Kelly’ego McKee.

Загрузка...