Michael Pacino zszedł z pochyłości nabrzeża do łodzi na przystani. Jak zawsze zatrzymał się i utkwił wzrok w swej jednomasztowej żaglówce Colleen. Stara, czternastometrowa Hallberg-Rassy wydawała się zbyt duża, by żeglował nią ktoś samotnie, a jednocześnie za mała, by pływać nią na pełnym morzu. Zaprojektowano ją i zbudowano w Szwecji. Miała silnik diesla o mocy stu koni mechanicznych, dwa generatory, pokłady z drewna tekowego, mahoniowe umeblowanie, zmodernizowaną konsolę komputerową na stanowisku nawigacyjnym za salonem i drugie takie stanowisko w kokpicie. Była wyposażona w najnowszą elektronikę i mechanizmy zwijania żagli oraz układ hydrauliczny do obsługi szotów. Pacino wolał robić wszystko ręcznie, ale gdyby chciał, mógłby całymi dniami nie wychodzić spod pokładu: przy szotach i kole sterowym zastępowałby go wtedy komputer. Połączony z satelitarną siecią meteorologiczną komputer potrafiłby nawet ominąć sztorm. System był doskonały, ale Pacino postanowił, że będzie go wykorzystywał tylko jako pomoc, dopóki się nie okaże, że może zasnąć przy sterze. Liczył na to, że zmęczenie żeglugą przyniesie ten efekt; zaśnie i będzie spał bez żadnych snów. Bardzo tego potrzebował.
Przekroczył pięćdziesiątkę, ale jego rysy i sylwetka nie zmieniły się wiele od czasu, gdy mając trzydzieści siedem lat, dowodził Devilfishem. Był wysoki i chudy, miał pociągłą twarz, wystające kości policzkowe, pełne wargi, prosty, wydatny nos i ostry podbródek. Jego wiek zdradzała cera. Po odmrożeniu, którego doznał podczas misji w Arktyce, skóra była ciemna i zniszczona jak u rybaka po sześćdziesiątce. Głębokie kurze łapki przy oczach nie pozostawiały wątpliwości, że spędził życie na morzu. Miesiąc po uratowaniu go spod powłoki lodowej osiwiał. Krążyły legendy, że kruczoczarne włosy zbielały po jego przerażającym spotkaniu ze śmiercią, ale za bardziej prawdopodobne przyczyny należało uznać radiację, hipotermię i leczenie ich skutków. Brwi pozostały czarne i dziwnie kontrastowały z siwymi włosami. Lecz chyba najbardziej zdumiewające były szmaragdowozielone oczy. Miały taki odcień, jakby Pacino nosił staromodne szkła kontaktowe, które zmieniały kolor tęczówek. Gdziekolwiek się pojawił, przyciągał zaciekawione spojrzenia. Niegdyś sądził, że tak się dzieje z powodu admiralskich naramienników i pasków na rękawach. Ale już po odejściu z marynarki nadal wzbudzał wszędzie żywe zainteresowanie.
Po powrocie do cywila spędzał całe dnie na tarasie swego domu w Maryland, patrzył na zatokę lub majstrował przy łodzi. W końcu jego żona Colleen poprosiła, żeby zaczął pracować dla niej. Colleen O’Shaughnessy Pacino była prezesem Cyclops Systems, firmy, która zawierała kontrakty z resortem obrony i stworzyła pionierski system kierowania walką Cyclops Mark. Dzięki temu systemowi okręt podwodny SSNX odniósł zwycięstwo na Morzu Wschodniochińskim, jemu też Pacino zawdzięczał poniekąd to, że poznał Colleen. Ale przekwalifikowanie się z admirała dowodzącego flotą wojenną na konstruktora uzbrojenia wydało mu się bezsensownym krokiem. Nie widział się w tej roli i odmówił żonie.
Powrócił myślą do obecnego zadania – zaprowiantowania łodzi przed rejsem. Przez następne dwie godziny ładował zapasy. Przerwał, kiedy na nabrzeże przyszła Colleen. Bryza od zatoki rozwiewała jej włosy na ramionach. Smukła sylwetka żony wyglądała pięknie w popołudniowym słońcu. Pacino poczuł przez moment żal, że ją zostawia.
– Nie płyń – powiedziała, a jej twarz i głos zdradzały smutek.
– Muszę – odparł ochryple. – Zabierz się ze mną.
– Nie mogę. Muszę sfinalizować kontrakt na system Tigershark. Ale kiedy to załatwię, może spotkamy się na Kajmanach? Mógłbyś chyba na kilka dni przerwać swoją podróż dookoła świata?
Pacino uśmiechnął się. Promyk słońca przeniknął mrok jego ponurego nastroju po raz pierwszy od miesięcy.
– W hotelu Cayman Reef. Będę czekał na ciebie w barze – powiedział.
Spoważniała.
– Posłuchaj, Michael. Uważaj na siebie. Dzwoń, kiedykolwiek będziesz mnie potrzebował. I na litość boską, wyślij sygnał SOS, jeśli zepsuje się pogoda. W ciągu godziny przyślemy po ciebie helikopter. Po prostu opuść łódź. Kupię ci lepszą.
Pacino uśmiechnął się z przymusem. Nigdy nie opuściłby Colleen. Pomyślał nagle, że właśnie opuszcza jej imienniczkę, wprawdzie tylko na jakiś czas, ale jednak…
– Tak zrobię – skłamał.
Nie powiedziała „do widzenia”. Pocałowała go tylko i przeczesała palcami jego włosy. Potem patrzyła na niego z nabrzeża.
Rozejrzał się ostatni raz i skinął głową na pożegnanie masywnemu domowi o drewnianej konstrukcji, stojącemu na cyplu. Ludzie z Pentagonu nazwali kiedyś tę posiadłość Półwyspem Pacina. Chwycił bulinę, zwinął na pokładzie i wciągnął cumę rufową. Z jedną ręką na kole sterowym zwiększył obroty silnika, odbił od nabrzeża i ruszył w dół rzeki. Przesłał Colleen pocałunek i machał do niej dopóty, dopóki ją widział. Łódź płynęła przy częściowo otwartej przepustnicy z szybkością pięciu węzłów. Za rufą znikał półwysep, w zamglonej dali kurczyły się tereny Akademii.
Fale w zatoce Chesapeake urosły do trzydziestu centymetrów. Pacino postawił grot. Żagiel załopotał gwałtownie i wydął się, bom ze zgrzytem przesunął się do lewej burty. Pacino wciągnął fok, wybrał fał i wskoczył z powrotem do kokpitu, żeby wyregulować szoty grota. Colleen przechyliła się lekko na sterburtę i pożeglowała półwiatrem na południe.
Pacino chwycił koło sterowe i wyłączył diesla. Na łodzi zrobiło się w miarę cicho. Wiatr gwizdał w olinowaniu, fale z pluskiem rozbijały się o dziób. Colleen nabierała szybkości.
Osiemdziesiąt mil morskich od Norfolk, na pogrążonym w ciemnościach Atlantyku, skomputeryzowana mapa na pokładzie Colleen odliczała odległość do miejsca zatonięcia Princess Dragon. Dystans zmalał do pięciu mil. Michael Pacino wciągnął głęboko powietrze. Nie mógł już dłużej odpychać od siebie myśli o katastrofie statku. Czas na wspomnienia, pomyślał z ciężkim sercem.
Pokręcił głową. Zginęło tutaj ponad tysiąc najlepszych oficerów amerykańskiej marynarki wojennej. Czterdziestu admirałów, stu kapitanów i większość najzdolniejszych niższych rangą oficerów. Ludzie tworzący elitę U.S. Navy stali na pokładzie Princess Dragon w hawajskich koszulach, popijali piwo Anchor Steam i śmiali się nieświadomi, że za chwilę nastąpi rzeź. Część podwładnych Pacina przeżyła. Znaleźli i zniszczyli bojowy okręt podwodny ukraińskiej Floty Czarnomorskiej, który zatopił statek. Ale sami Ukraińcy okazali się niewinni. Atakiem kierowały osoby trzecie – konsultanci wojskowi, uważani do tej pory za w pełni godnych zaufania. Ich firma, obracająca miliardami dolarów, wyparowała bez śladu. Organizatorów zamachu nigdy nie znaleziono i nie postawiono przed sądem. Nie wiedząc, kim byli przeciwnicy i o co im chodziło, nie można było wygrać tej wojny.
Odległość do Princess Dragon zmniejszyła się do pół mili, potem do niewielu metrów. Pacino zrzucił fok oraz grot i zatrzymał łódź – zaczęła się kołysać w dryfie na łagodnych falach. Sięgnął do schowka w kokpicie i wyjął niewielką torbę. Znajdowała się w niej flaga piracka, którą Colleen zdobyła mu z wraku okrętu podwodnego SSNX. Ta flaga powiewała kiedyś na jego Devilfishu, zabrał ją z wnętrza zniszczonego kadłuba tuż przed opuszczeniem okrętu pod powłokę lodową. Flaga zainspirowała twórców późniejszego logo Połączonego Dowództwa Podwodnego. Wypisane na niej motto brzmiało: „Głęboko, cicho, szybko, zabójczo – Siły Podwodne Stanów Zjednoczonych”. Trupia czaszka szczerzyła do niego zęby. Starsi oficerowie sił podwodnych pływali z nim pod tą flagą. Żaden z nich nie zasłużył na taką śmierć, jaka ich spotkała. Umrzeć na pokładzie bojowego okrętu podwodnego w czasie walki to zupełnie co innego, niż stracić życie, popijając piwo i zajadając przystawki.
Pacino musiał czymś obciążyć flagę, żeby opadła na głębokość ponad dziewięciuset metrów, gdzie spoczywał wrak Princess Dragon. Ale nie miał pod ręką nic odpowiedniego. W końcu jego wzrok padł na skrzynkę piwa Anchor Steam, które było nieoficjalnie piwem sił podwodnych, odkąd Bruce Phillips zakochał się w tej marce wiele lat temu. Pacino przykleił skrzynkę taśmą do flagi pirackiej, zaniósł ją do burty, potrzymał przez sekundę, po czym rzucił do wody. Trupia czaszka i skrzyżowane piszczele przez moment były jeszcze widoczne na powierzchni, potem zniknęły. Pacino wyprężył się na baczność i zasalutował.
Usiadł z powrotem w kabinie. Bolało go całe ciało. Postanowił zaczekać do świtu i zakończyć noc tutaj, na grobie swoich przyjaciół. Przez pierwszą godzinę myślał o każdym z nich, przypominał sobie ich twarze, dowcipy, opowieści. Ogarnęła go senność i nagle poczuł, że jest mu zimno. Wyciągnął się na siedzeniu w kokpicie i otulił grubym kocem.
Kiedy się obudził, postawił żagle i popłynął na południe, zostawiając za sobą Princess Dragon i przeszłość. Colleen spokojnie pruła fale, jej kapitan czuł ze zdziwieniem, że jest mu lekko na duchu – w takim nastroju nie był już od dawna. Czekał, aż powróci i przygniecie go stale ostatnio obecne poczucie winy, ale tym razem się spóźniało.
Colleen płynęła na południe bejdewindem lewego halsu, w mocnym przechyle na sterburtę. Podczas żeglowania na wiatr najbardziej czuło się jej szybkość. Fale były wysokie, ale niezbyt dokuczliwe, wiatr wiał z prędkością piętnastu do dwudziestu węzłów. Wysoko w górze przesuwały się po niebie białe obłoki, linia horyzontu była wyraźna jak narysowana wprawną ręką kreska. Michael Pacino relaksował się w kokpicie, utrzymując kurs czternastometrowej łodzi ruchami koła sterowego. Mógł pozostać na dole, ale kiedy wiatr zaczął wiać skośnie od dziobu, wyszedł na pokład. W czasie żeglowania bejdewindem zawsze był na górze, taki miał zwyczaj. Chciał patrzeć na szoty i żagle, czuć rozbryzgi wody, gdy ostry dziób rozbijał nadciągające fale, słyszeć szum wiatru na olinowaniu. Wszystko to sprawiało mu teraz ogromną radość, podobną do tej, jakiej doznawał niegdyś, gdy pływał na szczycie kiosku wynurzonego okrętu podwodnego, radość, z którą żadna inna nie mogła się równać. Myślał, że już nigdy takiej nie zazna. Ale obecnie okazało się, że radość sprawia mu nie tyle okręt z wysokowytrzymałej stali, ile samo morze. To odkrycie przyniosło mu dziwną ulgę.
Choć przez większość rejsu myślał o ludziach, którzy zginęli na Princess Dragon, od dwóch dni tamta tragedia wydawała mu się jakoś bardzo odległa. Być może, powiedział sobie, odeszli tam, gdzie każdy trafia po śmierci, i znaleźli spokój lub po prostu przestali istnieć i żyją tylko w moim udręczonym umyśle. Ogarnęło go nagłe uczucie spokoju.
Tymczasem pogoda poprawiła się wyraźnie. Zachmurzenie ustąpiło, wiatr przybrał na sile, zrobiło się cieplej. Pacino przez kilka minut nie myślał o niczym, po prostu rozkoszował się wiatrem, morzem i pobytem na łodzi. Minęła godzina, potem druga. W końcu zdał sobie sprawę, że jest popołudnie, a on nie spojrzał przez sekstans na słońce, żeby sprawdzić działanie urządzeń nawigacyjnych, co zawsze robił o dwunastej. Wzruszył ramionami i pomyślał, że jutro nastawi budzik, żeby nie przegapić pory, w której należało ustalić pozycję łodzi. Nagle jego uwagę zwrócił ryk dobiegający z lewej burty.
Przez chwilę wpatrywał się w morze. Pomyślał, że śni, kiedy na powierzchni utworzyła się biała fala, a niżej za nią pojawił się czarny obiekt, który gwałtownie wypychał wodę do góry i usuwał ze swojej drogi. Nie, powiedział sobie Pacino, to niemożliwe. Czarny kształt wyłaniający się z morza wciąż płynął dokładnie z tą samą prędkością, co Colleen. Biała, spieniona fala przetaczała się po obu stronach czarnego obelisku, wynurzającego się z głębi nieprzeniknionego, niebieskiego oceanu. Pochłonięty jego obserwacją zapomniał o sterowaniu, jacht zboczył z kursu, grot wyluzował się lekko i częściowo stracił wiatr. Pacino ocknął się, poprawił żagiel, włączył autopilota i stanąwszy przy lewym relingu, przyglądał się czarnemu obiektowi, który coraz bardziej wyłaniał się z wody. Fala poniżej omywała teraz większy, poziomy kształt, oddalony o niecałą długość łodzi.
Górna część obiektu była prostym, pionowym kioskiem okrętu podwodnego, z pokładem cylindrycznego kadłuba łączył ją lekko wygięty kołnierz. Wyglądała identycznie jak kiosk dawnego Seawolfa Pacina, ale wynurzający się teraz kadłub miał za małą średnicę jak na klasę Seawolf. Pacino nie odrywał wzroku od okrętu podwodnego, który nadal płynął równo z Colleen z szybkością dwunastu węzłów. Z kiosku wysunął się peryskop. Dopiero teraz, pomyślał Pacino, to jasne, gdyż wcześniej przy prędkości powyżej siedmiu czy ośmiu węzłów złamałby się mimo opływowej osłony w szare i czarne plamy. Wysunął się drugi peryskop, potem maszt radiowy BRA-38 w tyle kiosku. Wokół dziobu w kształcie pocisku utworzyła się fala dziobowa. To klasa Virginia, pomyślał Pacino. Na szczycie kiosku pojawili się dwaj członkowie załogi, zapewne oficer pokładowy i obserwator. Kiedy Pacino gapił się na okręt, jeden z oficerów uniósł do ust radio i na konsoli sterowniczej Colleen rozległy się trzaski zakłóceń. Żeglarskie radio VHF Pacina do łączności mostek-mostek stojące na ładowarce i okryte osłoną wodoszczelną było ustawione na częstotliwość międzynarodową.
Pacino wyciągnął je z osłony. Znów zatrzeszczały zakłócenia, potem czyjś głos warknął:
– Łódź żaglowa Colleen, tu okręt podwodny Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych, odbiór.
Nie może się zidentyfikować na otwartej linii, pomyślał Pacino. Dlatego załoga nie podała nazwy okrętu.
– Okręt podwodny Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych, tu kapitan Colleen, odbiór. – Pacino miał ochrypły głos po kilkudniowym milczeniu.
– Dzień dobry panu. Prosimy o pozwolenie na wysłanie do pana łodzi.
Jak mógłbym odmówić, pomyślał Pacino. Zżerała go ciekawość.
– Przyjąłem, marynarka wojenna. Zezwalam na przysłanie łodzi. Zalecam zmianę waszego kursu na południowo-wschodni, żebym mógł zrobić zwrot i wyluzować żagle do łopotu.
– Przyjęliśmy, wykonujemy manewr.
Okręt podwodny skręcił delikatnie i zwiększył odległość. Pacino ujął ster i ustawił Colleen – żagle straciły wiatr i zaczęły głośno łopotać. Najpierw zrzucił foka. Kiedy żagiel opadał, Pacino wskoczył na przedni pokład i zamocował go tam. Odwrócił się, zluzował fał grota i ściągnął żagiel, następnie ułożył go na bomie. Colleen zwolniła i kołysała się na falach, bom przesuwał się niebezpiecznie nad kokpitem, dopóki Pacino nie wybrał obciągacza. Zanim ustabilizował Colleen, przy sterburcie okrętu podwodnego pojawił się ponton zodiac. Teraz, kiedy okręt zatrzymał się na morzu i fala dziobowa opadła, załoga mogła działać. Zaskoczył pięciokonny silnik doczepny i do łodzi pneumatycznej wsiadła jedna tylko osoba – wysoka, szczupła kobieta w neoprenowym skafandrze płetwonurka. Wspinając się na grzywy fal i opadając w dół, ponton po kilku minutach zbliżył się do żaglówki. Gdy kobieta znalazła się w zasięgu głosu, zawołała do Pacina:
– Proszę o pozwolenie na podejście do pańskiej burty!
– Zezwalam, niech pani podpłynie! – odkrzyknął i chwycił linkę cumowniczą, rzuconą z pontonu.
Przesunął ją pod relingiem, zacumował do knagi na pokładzie i wyciągnął rękę do kobiety. Wspięła się na pokład, przeszła nad relingiem, strząsnęła wodę z długich, ciemnych włosów i uśmiechnęła się do niego. Pacino odwzajemnił uśmiech i nagle uświadomił sobie, że od tygodnia jest na morzu bez Colleen. Przypomniał sobie też, że ostatni raz kochał się z kobietą jeszcze przed zatonięciem Princess Dragon. Kiedy przyjrzał się pasażerce pontonu, stało się dlań jasne, czemu wzbudziła w nim takie myśli. Próbował nie gapić się na nią.
– Witam na pokładzie Colleen – powiedział, starając się nie wypaść śmiesznie. – Michael Pacino – przedstawił się i wyciągnął rękę.
Kobieta miała miękką, ciepłą dłoń. Poczuł, że się zaczerwienił.
– Porucznik Dayne Valker, Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych.
– Co to za okręt? Należy pani do załogi?
– Nie, panie admirale.
Więc wie, kim jestem, pomyślał Pacino.
– To okręt klasy Virginia, USS Hammerhead – wyjaśniła. – Jestem z jednostki SEAL, tymczasowo na pokładzie.
Hammerhead, pomyślał Pacino. Ten okręt pomścił Princess Dragon. Tyle że nie dopadł zamachowców, którzy zabili moich towarzyszy broni i zrujnowali mi życie.
– Proszę mi wybaczyć, pani porucznik. Czy mogę zaproponować pani coś do picia? Kawę czy herbatę?
Pacino nie przypuszczał, żeby chciała czegoś mocniejszego. Zachowywała się oficjalnie, może nawet starała się być czujna w rozmowie z nim.
– Nie, dziękuję, panie admirale. Na pewno domyśla się pan, że jestem tu służbowo. – Rzuciła okiem na Hammerheada, dryfującego kilkaset metrów na wschód od Colleen.
– A w jakiej sprawie, pani porucznik? I czy to takie pilne, że nie możemy usiąść tu w kokpicie?
Wskazał jej miejsce. Usiadła. Była wyraźnie spięta.
– Wzywa pana admirał Patton. Przysyła to…
Wyjęła coś z wodoszczelnej kieszeni na udzie i wręczyła mu lśniącą kopertę. Pacino przez chwilę wpatrywał się w list, zanim go otworzył. W środku znalazł złożoną kartkę drogiego papieru z godłem Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych na górze, pokrytą pochyłym pismem Johna „Bebecha” Pattona. Pacino i Patton znali się od dziesięciu lat i prowadzili razem dwie wojny. Tylko jeden człowiek mógł wezwać Pacina do powrotu z rejsu – właśnie John Patton. Pacino zaczął czytać list. Od czasu do czasu zerkał na Hammerheada, raz spojrzał na panią porucznik.
Drogi Patch,
pani prezes Cyclops Systems powiedziała mi, że od roku odrzucasz propozycję podjęcia ważnej z punktu widzenia narodowego bezpieczeństwa pracy. Nie możemy sobie dłużej pozwolić na twoją nieobecność, kiedy walą się dwa programy, bez których nasze siły podwodne utkną na obecnym poziomie technologicznym, co jest nie do przyjęcia. Chcę, żebyś zjawił się w Pentagonie i albo przyjął stanowiska dyrektora tych programów i stworzył flotę jutra, albo powiedział mi prosto w oczy, dlaczego odmawiasz. Od twojej decyzji będzie zależało życie setek Amerykanów, Patch. Jeszcze nigdy nie odwróciłeś się plecami do twojej marynarki i twojego kraju. Oczekuję Cię w moim biurze dziś wieczorem, stary przyjacielu.
Pozdrawiam,
John Patton
Pacino oderwał wzrok od listu i wpatrzył się w horyzont. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, miał się po prostu pogodzić z tą tragedią i na prośbę Pattona zająć jakimś nowym, nieokreślonym projektem? Co pomyśleliby jego polegli przyjaciele, gdyby po powrocie z miejsca zatonięcia Princess Dragon zaczął pracować nad projektem Pattona, jakby nic się nie stało?
Bylibyśmy za, zabrzmiał w jego głowie jakiś obcy głos. Pacino przestraszył się, usłyszawszy tę narzucającą mu się nie swoją myśl. Coś podobnego zdarzyło mu się chyba tylko trzy razy w życiu i zawsze to ów obcy głos miał rację. Przeszły mu ciarki po plecach, kiedy głos powtórzył te dwa słowa.
Następna myśl też była dziwna. Zapragnął naraz wrócić do domu i mieć już za sobą ten melancholijny rejs. Kiedy wyruszał w podróż, czuł w sercu ciężar kotwicy, wyjście w morze wydawało się jedynym lekarstwem. Ale po złożeniu hołdu poległym przyjaciołom, w miejscu gdzie zatonął Princess Dragon, nie czuł potrzeby dalszego żeglowania. Patton proponował mu to, czego w gruncie rzeczy sam chciał.
Pacino odgarnął z czoła długie włosy i podniósł wzrok na kiosk Hammerheada. Za oficerami na mostku, obok bandery amerykańskiej, łopotała na wietrze piracka flaga Połączonego Dowództwa Podwodnego. Zaprojektował ją, gdy okręt podwodny jego ojca poszedł na dno. Kiedy teraz patrzył na trupią czaszkę i skrzyżowane piszczele, serce biło mu mocniej, ból żołądka na chwilę zelżał i gdzieś w jego umyśle pojawiła się odpowiedź. Zrobię to, zdecydował. Wstał, trzymając list w ręku.
– Przechodzę na Hammerheada, pani porucznik. Ale nie chcę zostawiać Colleen samej.
– Zostanę tutaj, a pan weźmie zodiaca. Na okręcie czekają żeglarze, którzy popłyną Colleen z powrotem do Annapolis. Kiedy znajdzie się pan na pokładzie Hammerheada, przyleci wezwany helikopter i zabierze pana do bazy lotniczej, gdzie czeka myśliwiec ponaddźwiękowy. Przed zachodem słońca wyląduje pan w Waszyngtonie.
Pacino przymknął na chwilę oczy. Kręciło mu się w głowie, gdy żegnał się z żaglówką i wsiadał do pontonu. Odpalił silnik, wciągnął cumę i popłynął przez fale do okrętu podwodnego. Zanim tam dotarł, odwrócił się i spojrzał na majestatyczną sylwetkę Colleen. Kilku marynarzy Hammerheada chwyciło łódź pneumatyczną, wciągnęło go na pokład i szybko zaprowadziło do włazu. Ledwo zdążył po raz ostatni rzucić okiem na swą żaglówkę. Znalazł się w luku do załadunku uzbrojenia, jasne słoneczne światło zniknęło i zastąpił je przyćmiony blask fluorescencyjnych lamp sufitowych. Szum wiatru i fal ucichł, zastąpił go sopran czterystucyklowego zasilania i głęboki baryton wentylatorów. Pacino poczuł zapach instalacji elektrycznej, oleju do smażenia, ozonu, ropy, środków czyszczących, amin i ogarnęła go nostalgia. Zszedł z dolnego szczebla drabinki i zaszokował go widok dwóch równych szeregów oficerów i podoficerów. Ktoś krzyknął: „Oddać honory!”- Wszyscy zasalutowali. Pacino uprzytomnił sobie nagle, jak w tym momencie wygląda ze swą brodą, siwą czupryną, w starym swetrze i znoszonej kurtce, i poczuł zażenowanie.
Dziesięć godzin później stanął przed gabinetem szefa operacji morskich w strefie E w Pentagonie.