Michael Pacino stał na stanowisku dowodzenia Devilfisha w kombinezonie mokrym od potu. W dusznej sterowni było gorąco jak w łaźni. Pomieszczenie otaczały rury instalacji parowej i wysoką temperaturę mogłaby obniżyć tylko sprawnie działająca klimatyzacja. Pacino nie miał nic do roboty, mógł jedynie stać, pocić się i czekać, aż obudzi się pierwszy Tigershark. Gdyby sprawy przybrały zły obrót, torpedy zaczęłyby zataczać coraz szersze kręgi, aż w końcu wykryłyby SSNX-a i ruszyły w pościg. Lub naprowadziłyby się na inne Tigersharki. Gdyby Snarc się spóźnił, nastąpiłaby katastrofa – wszystkie Tigersharki ścigałyby się wzajemnie lub zabrakłoby im paliwa i poszłyby na dno, a tymczasem torpedownia Devilfisha była kompletnie pusta. Nie dość, że SSNX nie miał się czym bronić, to jeszcze zagrażały mu własne torpedy.
Pacino popatrzył na wyświetloną mapę. Widok morza z lotu ptaka pokazywał pozycje wystrzelonych Tigersharków, pozycję Devilfisha i trasę Snarca. No, ruszaj się, pomyślał Pacino. Przypłyń na to twoje spotkanie.
– Dowodzenie, tu sonar – zatrzeszczało w jego słuchawce. Pacino odetchnął. Nareszcie. – Mamy liczne pogłosy na wschodzie, sir.
– Sonar, tu kapitan. Sklasyfikować – rozkazał Pacino.
– Dowodzenie, tu sonar. To uruchamianie silników torped.
– Bardzo dobrze. Jest korelacja z kierunkami do Tigersharków?
– Dowodzenie, tu sonar. Tak. Mamy również daleki odgłos silników diesla i dwóch śrub czterołopatowych lekkiego statku nawodnego.
– Bardzo dobrze, sonar. – Pacino spojrzał na nawigatora Justina Westlake’a, który przejął od Vermeersa funkcję zastępcy kapitana, żeby XO mógł nadzorować naprawę systemu TESA. – To może być ten jacht.
Trzydziestodwuletni, wysoki, czarnoskóry oficer w okularach w drucianej oprawce skinął głową.
– Spóźnia się, panie kapitanie – odrzekł cicho z nosowym, chicagowskim akcentem.
– Sonar, tu kapitan. Jest coś na dwustu pięćdziesięciu czterech hercach tonacji Snarca? – Pacino przełączył wyświetlacz sonaru na konsoli dowodzenia na procesor wąskopasmowy.
– Dowodzenie, tu sonar. Mamy słaby ślad z anteny holowanej, ale jeszcze za wcześnie na jego sklasyfikowanie.
– To on – powiedział Pacino do Westlake’a.
– Zgadzam się z sonarem, panie kapitanie. Ten ślad jest jeszcze za szeroki, żeby go określić – odparł nawigator.
– Wiem, co pokazuje system, ale mówię ci, że to on.
– Gdyby tak było, sir, Tigersharki już powinny się na niego naprowadzać, a nie widać nic takiego.
– Zaczekaj dwie minuty – nie ustępował Pacino. – Mówię ci, że to on. Sonar, tu kapitan. Podaj wiązkę detekcji wąskopasmowej na dwustu pięćdziesięciu czterech hercach.
– Panie kapitanie, tu sonar. Dwieście pięćdziesiąt cztery herce są ustawione na wiązce siódmej, która łapie kierunki zero osiem pięć i jeden sześć pięć.
– Na wschodzie, nawigatorze – powiedział Pacino. – To on.
– Dowodzenie, tu sonar. Mamy silniki Tigersharków na wschodzie. Przyspieszają.
Pacino uśmiechnął się.
– Sonar, masz już silniki rakietowe?
– Dowodzenie, tu sonar. Nie… poprawka, są! Mamy zapłon silników rakietowych. Tigersharki coś znalazły, sir!
– Jeden, podejdź okrętem na głębokość odpalenia pocisków – rozkazał Victor Krivak. – Zanurzenie kila pięćdziesiąt metrów. Zwolnij do pięciu węzłów.
Kąt odchylenia pokładu wzrastał, gdy Snarc wypływał z zimnej głębi.
– Pokaż mi jeszcze raz mapę morską w tej samej skali, co poprzednio, z naniesionymi kręgami zasięgu.
Pozycja okrętu pulsowała dokładnie w punkcie przecięcia kręgów zasięgu pocisków Javelin IV wycelowanych w Waszyngton i Filadelfię.
– Powiększ skalę tak, Jeden, żeby szerokość obrazu wynosiła sto mil morskich. – Mapa rosła i w końcu Krivak zobaczył, że punkt na oceanie oznaczający okręt znajdzie się poza kręgami zasięgu, pięć mil na wschód od nich. Krivak chciał wcześniej zwolnić, podejść na mniejszą głębokość i wystrzelić pociski po upewnieniu się, że jest sam w tym rejonie i jacht czeka w miejscu spotkania. Kiedy okręt wzniósł się ponad warstwę termiczną, gdzie woda była dużo cieplejsza, Krivak rozkazał komputerowi szukać odgłosów silnika diesla. Mapa rozbłysła na kierunku do dwóch diesli. Jacht wynajęty przez Amorna i Pedra był dokładnie tam, gdzie miał czekać zgodnie z rozkazem. Dobry znak.
– Jeden, wyświetl status pocisków i cele.
Na ekranie pojawił się obraz pocisku manewrującego wycelowanego w Biały Dom. Krivak zastanawiał się, czy nie zmienić współrzędnych z centralnej części rezydencji na Zachodnie Skrzydło, gdzie prawdopodobnie byłaby pani prezydent i jej sztab, ale admirał Czu chciał zniszczyć symbol prezydentury. Szkoda marnować okazji, pomyślał Krivak. Rozważał usunięcie Filadelfii z listy celów i wystrzelenie dodatkowego pocisku w Zachodnie Skrzydło, ale Czu życzył sobie, żeby wyparował Independence Hall. Trochę dziwne, ale klient nasz pan. Krivak nie wprowadził żadnych zmian celowniczych i śledził na monitorze uruchomienie żyroskopów pocisków.
– Jeden, przygotuj pociski od jeden do dwanaście pod każdym względem i otwórz wszystkie wrota zewnętrzne.
Pulsujący punkt oznaczający pozycję okrętu przeciął kręgi zasięgu w momencie, gdy otworzyły się wrota. Nadszedł czas wystrzelenia javelinów.
– Jeden, cała stop, głębokość pięćdziesiąt metrów. Odpalić pociski od jeden do dwanaście w zaprogramowane cele. Po wystrzeleniu wszystkich podejść na głębokość dwudziestu metrów i przełączyć centralne sterowanie komorą ewakuacyjną na lokalne.
Krivak zdjął hełm interfejsowy i zszedł po drabince na środkowy poziom do włazu ewakuacyjnego, gdzie czekał Wang. Kiedy pokład zatrząsł się po odpaleniu pierwszej wyrzutni, naukowiec spojrzał dziwnie na Krivaka.
– Co się dzieje? – zapytał z rozwartymi szeroko oczami.
– Wystrzeliwujemy pociski manewrujące w Waszyngton – odrzekł Krivak i sięgnął do swojego worka marynarskiego.
– Co?! – Wangowi opadła szczęka, gdy okręt zadrżał od drugiego wystrzelenia.
– No, wiesz, w Biały Dom, Kapitol. I w kilka innych celów. Potem okręt popłynie do Chin, jeśli w ciągu następnych kilku godzin nie zniszczą go Amerykanie.
– Tego nie było w naszej umowie! – wrzasnął Wang. – Nie możesz używać tego okrętu do ostrzeliwania amerykańskich celów lądowych!
– Właśnie to robię – odparł Krivak w momencie gdy odpaliła trzecia wyrzutnia.
Znalazł ciężki, posrebrzany pistolet automatyczny Colt 45 z załadowanym magazynkiem, odbezpieczył broń i wyciągnął ją w chwili gdy Wang rzucił się ku niemu przez wąski korytarz. Huknęły strzały. Naukowiec dostał trzy kule w serce, pociski powstrzymały jego szarżę i odrzuciły go do tyłu na przegrodę. Gdy osuwał się na pokład, jego wciąż otwarte oczy miały oskarżycielski wyraz. Krivak wiedział, że to marnowanie amunicji, ale przystawił lufę do oka Wanga i nacisnął spust. Górna połowa czaszki doktora rozprysła się jak zgniły melon upuszczony na podłogę. Mózg bryznął na zakrwawiony już wcześniej laminat panela ściennego.
– Dzięki za wykonaną pracę, doktorze Wang – powiedział Krivak. – Mam nadzieję, że odprawa satysfakcjonuje pana.
Położył pistolet na pokładzie i ściągnął koszulę. Kiedy rzucał ją na pokład, wystartował czwarty pocisk. Krivak zdjął spodnie i zaczął wciągać skafander neoprenowy. Zanim go włożył, okręt opuściły dwa następne javeliny.
Krivak otworzył i zablokował dolny właz komory ewakuacyjnej, potem zerknął na panel sterowniczy wewnątrz. Był zadowolony – Jeden Zero Siedem przełączyła sterowanie z centralnego na lokalne. Wciągnął swoje rzeczy do środka i odblokował właz, żeby zamknąć komorę.
– Żegnaj, Wang. Szczęśliwej drogi! – powiedział. Zaryglował właz i czekał, aż głębokościomierz pokaże, że okręt jest blisko powierzchni, nasłuchując wystrzeliwania kolejnych pocisków.
Co za piękny dźwięk, pomyślał.
Torpeda Mark 98 Tigershark wystrzelona jako czwarta w kolejności odzyskała agresywną świadomość. Jej sonar nasłuchiwał dźwięków oceanu roztaczającego się dookoła. Uruchomiła turbinę spalania zewnętrznego i zaczęła przeszukiwać morze, ale nic nie znalazła. Otaczała ją pusta przestrzeń. Torpeda zatoczyła szeroki krąg średnicy pięciuset metrów, nie usłyszała niczego. Poszerzyła krąg i powtórzyła manewr, ale wciąż była sama. Po piątym, jeszcze szerszym kręgu postanowiła sprawdzić, co jest wyżej. Wzniosła się wolno ponad warstwę termiczną, gdzie woda nagle zmieniła się z lodowatej w ciepłą i wyższa temperatura zatrzymywała dźwięki.
Kiedy torpeda znalazła się ponad tą warstwą, natychmiast coś usłyszała. Przestawiła stery, żeby się zorientować, czy dźwięk się porusza. Okazało się, że tak. Był blisko, w obrębie jednej mili. Torpeda znów skręciła, żeby dokładnie określić odległość do celu i wyłączyła silnik. Zdetonowała ładunki wybuchowe wokół swojej środkowej części, które odstrzeliły pierwszy stopień i zmniejszyły ją o połowę. W następnej jednej dziesiątej sekundy w stożku dziobowym za sonarem otworzyła się butla ze sprężonym powietrzem i odpalił silnik rakietowy. Pęcherze sprężonego powietrza przepłynęły wzdłuż korpusu torpedy do dyszy wylotowej silnika. Kiedy napęd rakietowy osiągnął pełny ciąg, powietrze zastąpił kawitacyjny pęcherz pary, który otoczył całą torpedę. Broń miała już namierzony cel i przyspieszyła do stu, potem do stu pięćdziesięciu, wreszcie do dwustu węzłów. Przez ten czas pokonała cały dystans do celu.
Uderzyła w kadłub i energia kinetyczna rozerwała dziób. Gdy szczątki torpedy przedzierały się przez fragmenty celu, eksplodowała głowica Plastik-Pak i reszta obiektu wyleciała w powietrze. Jacht Amorna i Pedra przestał istnieć. Po dwóch mężczyznach pozostał tylko czerwony obłok rozpylonej krwi.
– Panie kapitanie, mamy pogłosy na szerokim paśmie na kierunku zero osiem osiem. Brzmią jak zapłony silników rakietowych.
Pacino zacisnął wargi.
– Rozumiem, sonar. Już to meldowałeś. Uruchamiają się silniki Tigersharków.
– Dowodzenie, tu sonar. Nie. To wystrzelenia pocisków, panie kapitanie. Pocisków manewrujących!
Pacino otworzył usta, żeby wydać rozkaz, gdy do sterowni wszedł z ponurą miną XO Vermeers i chwycił słuchawkę bezprzewodową z mikrofonem. Spojrzał na kapitana, wyciągnął przed siebie pięść z uniesionym kciukiem i pokazał w dół. Nie było czasu na to, by go zwymyślać. Pacino krzyknął do oficera zanurzenia:
– Podejście pionowe na głębokość peryskopową, dwadzieścia trzy metry, wysunąć Type 23 i BRA-44!
Okręt uniósł się leniwie, kiedy oficer zanurzenia wpuścił sprężone powietrze do zbiorników sterowania głębokością.
– BRA-44 Bigmouth idzie do góry, sir! – zawołał. – Dwadzieścia cztery metry!
– Podnoś nas – rozkazał Pacino i włożył hełm peryskopowy Type 23. – Uzbroić baterię pocisków Mark 80 SLAAM – powiedział głosem zniekształconym przez hełm.
Mark 80 SLAMM, pociski przeciwlotnicze wystrzeliwane spod wody, mogły dogonić javeliny, gdyby zostały odpalone dostatecznie szybko. Pacino gorączkowo przypinał do uda sterownik i przeklinał własną bezmyślność – nie pomyślał, że może być mu potrzebny peryskop.
– Dwadzieścia trzy metry, sir!
Zanim Pacino włączył obraz optyczny, pociski zniknęły z widoku. Pacino skierował peryskop na niebo i natychmiast zobaczył na tle chmur cztery smugi dymu wznoszące się łukiem zza horyzontu.
– Panel SLAAM uzbrojony, panie kapitanie! – krzyknął Vermeers.
– Odpalam Mark 80! – zawołał Pacino i uderzył w joystick na udzie. Pocisk przeciwlotniczy naprowadzany ciepłem wystartował z kiosku okrętu i natychmiast ruszył w pościg za javelinami. Pacino wystrzelił pięć sztuk, potem jeszcze szóstą, gdy z morza uniósł się następny pocisk manewrujący i po zapłonie silnika rakietowego tuż nad falami wzbił się do góry.
– Nie mam żadnych trafień! – zawołał Pacino, ale w tym momencie jeden z javelinów eksplodował, rozerwany na kawałki przez Mark 80, który go dogonił.
Z morza wystartował kolejny javelin i Pacino wystrzelił siódmy Mark 80. Był tylko jeden problem – miał osiem pocisków, a Snarc dwanaście.
– XO! – warknął Pacino, kiedy trzeci javelin eksplodował w chmurach. – Zawiadom Pentagon o tych pociskach. Na UHF-ie, w trybie alarmowym. Powiedz, że w powietrzu są cztery javeliny nadlatujące z tej pozycji.
Vermeers na szczęście nie zadawał pytań. Rzucił swoją słuchawkę na pokład i wybiegł do kabiny radiowej. Mógł nadać meldunek ze sterowni, ale uzgodnienia z radiowcami zajęłyby trzydzieści sekund i nie było na to czasu.
Pacino wystrzelił ósmy i ostatni pocisk i patrzył, jak eksploduje ósmy javelin. Gdy z morza uniósł się dziewiąty, na twarzy Pacina pojawił się wyraz bezsilnej wściekłości. Cholerny Snarc był na horyzoncie w odległości dwudziestu mil, a dotąd nie zdetonował ani jeden Tigershark!
– Dowodzenie, tu sonar. Mamy eksplozję w wodzie.
– To nie Snarc, sonar – odparł ze złością Pacino. – On nadal strzela.
– Ta eksplozja jest na kierunku do jachtu motorowego, sir.
– W porządku, sonar. Obserwuj kierunek zero osiem osiem i szukaj Tigersharków.
– Dowodzenie, tu sonar. Tak jest. Ale na razie nic tam nie ma.
– Jasna cholera! – zaklął pod nosem Pacino.
– Dowodzenie, tu sonar. Mamy zapłon silnika rakietowego Tigersharka na prawej krawędzi stożka ciszy, kierunek zero osiem pięć.
– Nareszcie – powiedział Pacino, patrząc przez peryskop na dziesiątego javelina startującego na horyzoncie z morza. Gdyby Snarc teraz eksplodował, w powietrzu byłyby tylko dwa pociski manewrujące, które uniknęły zestrzelenia, a nie cztery.
– Dowodzenie, tu sonar! – zatrzeszczało w słuchawce, aż Pacina zabolało ucho. – Odchylenie kierunku do Tigersharka jest w lewo, nie w prawo! Nadaję meldunek: „Torpeda w wodzie”! Tigershark naprowadza się na własny okręt!
Pacino zerwał z głowy Type 23 tak gwałtownie, że hełm odbił się od pokładu.
– Alarmowa w dół! – krzyknął do oficera zanurzenia. – Zalewać zbiorniki z maksymalną szybkością! Głębokość czterysta metrów! Ale już! – Chwycił mikrofon do łączności z pomieszczeniami technicznymi. – Manewrowa, tu dowodzenie, wykonać szybki rozruch reaktora, procedury alarmowe! – Rzucił mikrofon i znalazł Vermeersa. – Uzbroić system TESA! Vermeers wytrzeszczył oczy i gwałtownie pokręcił głową.
– Sir, nie udało nam się podłączyć go do Cyclopsa! Jeśli pan go odpali, komputer nie będzie kontrolował dziobowych sterów głębokości! W ciągu sekundy opadniemy na głębokość krytyczną!
– Dowodzenie, tu sonar! Nadpływa Tigershark! Mamy potwierdzenie na obrazie akustycznym! Zaraz odpali silnik rakietowy, panie kapitanie!
– Panie kapitanie, głębokość czterysta metrów! – zawołał oficer zanurzenia, wystraszony chłopak, który stał wewnątrz półkolistej konsoli sterowania okrętem. – Przerywam zalewanie zbiornika numer dwa i zatrzymuję okręt na głębokości testowej.
Pacino na moment zamarł. Potem coś mu przyszło do głowy. Pomysł wydawał się obcy, jakby podsunął mu go ktoś, kto znajdował się daleko, a jednocześnie stał tuż obok. Usłyszał gdzieś w sobie jakiś głos, który krzyknął: Włącz system TESA przy wzniosie na sterach dziobowych jedna czwarta stopnia! Pacino zmarszczył brwi, ale nie potrafił wymyślić niczego innego.
– Dowodzenie, tu sonar. Zapłon silnika rakietowego Tigersharka, mała odległość!
– Oficer zanurzenia! – krzyknął Pacino, pewien, że za moment wyda swój ostatni rozkaz w życiu. – Wznios ćwierć stopnia na dziobowych sterach głębokości i alarmowe opróżnienie dziobu, ale już!
– Tak… jest… – Głos oficera zanurzenia brzmiał basowo i docierał do Pacina w zwolnionym tempie, jakby czas rozciągnął się tak, że sekunda trwała godzinę. Pacino znalazł wzrokiem dwie stalowe dźwignie pokryte żółtym plastikiem, umieszczone nad konsolą dowodzenia.
– Wznios… – mówił dalej dziwnie zniekształcony i spowolniony głos oficera zanurzenia, gdy Pacino sięgał oburącz do góry i chwytał dwa włączniki sytemu przeciwtorpedowego TESA.
– Ćwierć… – usłyszał Pacino, kiedy poczuł w dłoniach uchwyty i z całej siły pociągnął dźwignie w dół.
– Stopnia… na…
Pacino przytrzymał opuszczone dźwignie i obrócił. Gdy czekał na odpalenie systemu, na jego twarzy malowała się wściekłość.
– Dziobowych… sterach… głębokości…
Nie było żadnego efektu. Ale Pacino powiedział sobie, że nie wolno mu puścić dźwigni.
– I… alarmowe… opróżnienie…
Para z generatorów reaktora powinna trafiać do zbiorników na poszyciu okrętu, wydostawać się przez gumową powłokę bezechową kadłuba i tworzyć pęcherz wokół Devilfisha. Na dziobie system wysokiego ciśnienia miał sprężać zbiorniki TESA na poszyciu okrętu i wypychać pęcherze powietrza, które powinny się gromadzić wokół kadłuba i utworzyć kawitacyjną osłonę parową wzdłuż całego Devilfisha, gdy odpalą silniki rakietowe.
– Dziobu…
Głos oficera zanurzenia zmienił się w prawie nieartykułowany coraz powolniejszy pomruk. Pacino zerknął na niego pomiędzy dwoma wyciągniętymi aktywatorami TESA i zobaczył, jak ręce chłopaka wznoszą się w górę ku dźwigni alarmowego usuwania balastu. Wydawało się, że nigdy ich nie dosięgną.
Vermeers miał otwarte usta, jego wargi poruszały się wolno i przypominały zasłony falujące łagodnie na wietrze.
– Paaanie kaaapitaaanie! – zawołał.
Pacino był myślami gdzie indziej – poza reaktorem, turbinami zasilającymi, turbogeneratorami napędowymi, kabiną manewrową, instalacją hydrauliczną, zbiornikiem balastowym numer trzy i umieszczonym tam głównym silnikiem elektrycznym w osłonie olejowej, poza zbiornikiem balastowym numer cztery, gdzie zamontowano silniki rakietowe systemu TESA, poza kadłubem, sterem kierunku i rufowymi sterami głębokości i za osłoną pędnika. Był w morzu i patrzył przed siebie na okręt, na silniki rakietowe systemu TESA. Widział, jak eksplodują ładunki wybuchowe i odrzucają wodoszczelne pokrywy ochronne. Obserwował, jak kolejno odpalają silniki rakietowe – najpierw dolny i górny, potem lewy i prawy, później para na pozycjach godzin pierwszej i siódmej, w końcu pozostałe pary. Wszystkie osiągają pełny ciąg i gazy wylotowe topią grubą stal sterów kierunku i głębokości i przegrody zbiornika balastowego numer cztery. Nad poszyciem okrętu rośnie pęcherz powietrza i pary, Devilfish przyspiesza, wytwarza wokół siebie osłonę kawitacyjną, osiąga szybkość pięćdziesięciu węzłów, potem stu, wreszcie dwustu.
Pacino wrócił myślami do sterowni. Odgłos silników rakietowych wzmógł się do ogłuszającego huku i nagle wszystkie inne dźwięki ucichły. Pacino miał wrażenie, że świat stanął w miejscu. Nie wiedział, czy stracił poczucie czasu, czy słuch. Nie był pewien, czy system zadziałał, dopóki nagle nie poczuł, że znajduje się w pozycji poziomej. Wisiał w powietrzu równolegle do pokładu, zaciskając dłonie na dźwigniach aktywatorów TESA. Wydawało mu się, że waży pół tony. Ręce nie mogły utrzymać jego ciężaru, puścił uchwyty i poszybował przez sterownię, wpadł na tylną przegrodę, uderzył głową w konsolę inercyjnego systemu nawigacyjnego i osunął się na pokład. W oczach zawirowały mu gwiazdy i świat wokoło pomału pogrążył się w czarnym mroku.
Rufę Devilfisha ogarnęły ryczące płomienie, gdy odpaliło dwanaście par silników rakietowych pocisków Vortex Mod Alpha i wszystkie osiągnęły pełny ciąg. Ster kierunku, rufowe stery głębokości i pędnik stopiły się od wysokiej temperatury.
System przeciwtorpedowy uruchomił się na głębokości testowej okrętu. Dziobowe stery głębokości miały wznios ćwierć stopnia, trwało alarmowe opróżnianie dziobowych zbiorników balastowych. Atomowy okręt podwodny wiszący nieruchomo w wodzie na głębokości czterystu metrów zamienił się nagle w podwodną rakietę. Pęcherz powietrza i pary rósł wokół poszycia kadłuba, aż otoczył cały okręt od dziobu do silników rakietowych. Devilfish wystartował z przyspieszeniem dziesięciu g, osiągnął szybkość pięćdziesięciu węzłów, potem stu i pędził przez morze, dopóki nie skończyło się paliwo rakietowe. W momencie wyłączenia się silników miał prędkość dwustu pięciu węzłów i wznosił się pod kątem dwóch stopni. Oddalał się od ścigającej go torpedy Tigershark i pruł do góry ku warstwie termicznej. Opór wody złamał peryskop i maszt anteny radiowej BRA-44, zgniótł kopułę sonarową i kiosk. Zanim okręt wystrzelił ponad warstwę termiczną, siła przyspieszenia oderwała rury parowe od prawego turbogeneratora i maszynownia zaczęła się szybko wypełniać parą, która zagrażała życiu wszystkich ludzi znajdujących się w części rufowej – mogli ugotować się jak homary.
Torpeda Tigershark prowadząca pościg wyczuła, że kończy się jej paliwo rakietowe i zdetonowała głowicę bojową z materiałem wybuchowym PlasticPak tysiąc metrów za rufą Devilfisha. Fala uderzeniowa eksplozji dotarła do tylnej części kadłuba tuż przed oderwaniem się okrętu od powierzchni morza i przedziurawiła zbiornik balastowy numer trzy. Devilfish poszybował łukiem w powietrzu i opadł na wody Atlantyku. Gwałtowne przyhamowanie przemieściło wszystko z rufy na dziób. Ogromna siła skierowana do przodu wyrwała z zamocowań urządzenia i płyty pokładów. Kiedy USS Devilfish osiadł na falach, był trudnym do rozpoznania obiektem ze spłaszczoną kopułą sonarową, zgniecionym kioskiem i zniszczoną, osmaloną rufą.
Okręt zaczął nabierać wody i pogrążać się wolno w morzu.
Pokładem wstrząsnął start jedenastego i dwunastego javelina. Victor Krivak uśmiechnął się szeroko. Czekał, aż jednostka Jeden Zero Siedem podejdzie okrętem na głębokość dwudziestu metrów – wynurzenia masztu – żeby mógł zalać komorę ewakuacyjną i opuścić Snarca, zanim amerykańskie okręty i samoloty poszukiwawcze znajdą go po śladach pocisków na niebie. Była szansa, że Snarc ucieknie, okrąży Amerykę Południową i dotrze do czerwonych Chin, ale procesor węglowy zdradzał objawy tak głębokiej katatonii, że zapewne nie umiałby się wymknąć Amerykanom, którzy przechwyciliby go i zniszczyli. Głębokościomierz w komorze ewakuacyjnej pokazał w końcu sześćdziesiąt pięć stóp – był wyskalowany po amerykańsku – i Krivak zabrał się do zalewania komory. Już wcześniej włożył pneumatyczną kamizelkę ratunkową, akwalung oraz płetwy i przywiązał do tułowia swój bagaż.
Rozkazał lokalnemu panelowi otworzyć zawór wylotu powietrza do wnętrza modułu dowodzenia i kiedy wskaźnik zasygnalizował wykonanie czynności, polecił otworzyć zawór dopływowy i wpuścić wodę morską do komory. Poziom ciepłej wody atlantyckiej szybko rósł, aż sięgnął górnego włazu. Panel sterowniczy i głowa Krivaka znalazły się w niszy za stalową przegrodą, gdzie pozostał pęcherz uwięzionego powietrza. Krivak zamknął zawór odpowietrzający i czekał, aż ciśnienie w komorze zrówna się z morskim, by mógł otworzyć górny właz i wydostać się na zewnątrz.
Tigershark wystrzelony w pierwszej kolejności obudził się później niż inne i usłyszał odgłosy rzezi, gdy torpedy numer dwa i trzy rozerwały się nawzajem we wspólnej eksplozji. Uruchomił silnik i zaczął powoli zataczać krąg w poszukiwaniu celu, lecz w okolicy odnajdywał tylko pęcherze powietrza będące pozostałością po podwójnym wybuchu. Tigershark rozszerzył obszar poszukiwań, ale wykonując drugi i trzeci krąg, też nic nie wykrył. Przestawił stery i wzniósł się ku powierzchni morza, mając nadzieję, że cel jest ponad warstwą termiczną.
Zdumiony, że cel znajdował się tak blisko, choć był zupełnie niewidoczny z dołu, Tigershark uzbroił głowicę bojową i zatoczył krąg. Odstrzelił pierwszy człon, odpalił silnik rakietowy i przyspieszył. Obiekt rósł w celowniku.
Krivak dał nura pod stalową przegrodę i znalazł się pod otwartym górnym włazem komory ewakuacyjnej Snarca. Poruszył płetwami, wzniósł się, wystawił głowę z otworu i położył ręce na poszyciu kadłuba. Wiedział, że ma tylko dwadzieścia sekund do zamknięcia włazu przez komputer i siłowniki hydrauliczne mogą przeciąć go na pół. Ale worek z jego rzeczami zahaczył o dźwignię ręcznego sterowania zaworem. Krivak zastanowił się przez moment, czy go nie zostawić, w końcu zanurkował w dół, odczepił worek i szybko wrócił do góry, wpatrując się w klapę włazu. Wydostał się z okrętu i chwilę później właz zaczął się wolno zamykać. Krivak dwa razy klepnął w kadłub na pożegnanie i popłynął ku powierzchni morza.
Tigershark numer jeden widział, jak cel rośnie, ogromnie, w końcu wszystko przesłonił. Tuż przed uderzeniem w zanurzony opasły kadłub torpeda zdetonowała swój ładunek PlasticPak. Gwałtowna eksplozja rozniosła część rufową okrętu podwodnego i oderwała ją od części dziobowej. Fala uderzeniowa dotarła do płetwonurka opuszczającego zaatakowany obiekt.
Gdy pomarańczowa kula ognia opadła, ostygła i zamieniła się w kwadrylion pęcherzy pary, z toperdy już nic nie zostało. Kiedy morze uspokoiło się i dziobowa część okrętu zaczęła tonąć, trafiły w nią dwa następne Tigersharki i rozerwały ją na drobne kawałki, zanim opadła na głębokość krytyczną.
Część dziobowa SSNX Devilfish wynurzyła się wolno z morza, gdy część rufowa zaczęła tonąć. Dwadzieścia mil za okrętem dwa pozostałe Tigersharki zataczały kręgi w poszukiwaniu celu.
Kapitan Michael Pacino leżał na pochylonym ku rufie pokładzie sterowni, Vermeers wrzeszczał mu coś w twarz, lecz Pacino nic nie słyszał, otworzył oczy i spróbował usiąść, ale czuł się tak, jakby miał połamane wszystkie kości. Nie było światła, paliły się tylko przyćmione awaryjne latarnie bojowe zasilane z akumulatorów. Pacino otworzył usta, żeby się odezwać, gdy nagle odzyskał słuch i poraził mu uszy wrzask Vermeersa: Musimy opuścić okręt, sir!
Pacino zdołał wstać, oparł się ciężko na Vermeersie i pozwolił się zaciągnąć na środkowy poziom, gdzie przez właz ewakuowano ludzi i sprzęt. Pod Pacinem ugięły się nogi, wpadł na przegrodę i zakręciło mu się w głowie.
– W wodzie są jeszcze Tigersharki! Szybciej! – krzyknął Vermeers do ludzi w komorze ewakuacyjnej. – Będą tutaj, zanim usłyszymy ich silniki rakietowe! Ruszać się!
Pacino poczuł, że go ciągną i pchają w górę drabinki do komory ewakuacyjnej. Miał mdłości i starał się powstrzymać wymioty. Nad nim pojawił się krąg jasnego światła, od blasku mocnego reflektora zabolały go oczy. Po chwili zdał sobie sprawę, że to słońce – okręt był na powierzchni. Wyciągnięto go przez właz na pochyły pokład dziobowy. Zobaczył kiosk oderwany od kadłuba i rufę w wodzie. Zatoczył się. Z wnętrza okrętu wydobywano następnych członków załogi. Pacino zwymiotował na siebie i świat wokół zalała ciemność.
Michael Pacino stracił przytomność, spadł z kadłuba do morza i znalazł się przy lewej burcie okrętu.
– Vickerson! – zawołał Vermeers. – Wciągnij kapitana do tratwy ratunkowej!
Młoda porucznik skoczyła do wody z zapasową kamizelką ratunkową. Dopłynęła do bezwładnego Pacina, przypasała mu kamizelkę i doholowała go wokół rufy tonącego okrętu do jednej z tratw unoszących się na falach po drugiej stronie.
Pacino ocknął się, gdy z włazu wyciągnięto ostatnich ludzi i sprzęt ratunkowy. Zgnieciony dziób Devilfisha wzniósł się ku niebu i okręt zaczął się pogrążać w morzu. Pacino patrzył, jak właz dziobowej komory ewakuacyjnej zalewają fale. Kadłub nabierał wody i po pewnym czasie nad powierzchnią pozostało tylko to, co ocalało ze stożka dziobowego, w końcu wszystko zniknęło w kręgach piany.
Pacino spuścił wzrok. Misja się nie powiodła. Cztery pociski manewrujące uniknęły strącenia, a Tigersharki naprowadziły się na Devilfisha zamiast na Snarca.
– Daj mi lornetkę – powiedział do Vickerson.
W tym samym momencie w miejscu, gdzie zatonął Devilfish, morze eksplodowało wulkanem piany. Dziesięć sekund później nastąpił drugi wybuch. Przez następne dwie minuty na tratwy ratunkowe opadała woda.
– Co to było, do cholery? – zapytał Pacino.
Bosman sonarzysta spojrzał na niego i pokręcił głową.
– Dwa Tigersharki, kapitanie. Zdążyliśmy w samą porę.
Pacino odwrócił się do Vickerson.
– Straciliśmy kogoś? – zapytał.
Popatrzyła na niego smutnym wzrokiem.
– Ewakuowaliśmy tylko część dziobową, sir. Rufową zalało i było tam mnóstwo pary. Nie mogliśmy otworzyć włazu. Nikt się stamtąd nie wydostał.
Pacino westchnął.
– Lornetkę, sir?
– Z której strony jest wschód? Chcę znaleźć kierunek do Snarca. Jest jakaś szansa, że go trafiliśmy?
– Trudno powiedzieć, sir – odrzekł bosman sonarzysta.
Victor Krivak unosił się na powierzchni morza twarzą do góry. Zgubił regulator akwalungu, a wybuch zdarł mu maskę do połowy. Od eksplozji Snarca minęło pół godziny. Krivak był nieprzytomny, ale oddychał. Na wodzie utrzymywała go pneumatyczna kamizelka ratunkowa, którą napełnił powietrzem przed opuszczeniem komory ewakuacyjnej.
Na wschodzie rozległ się nagle huk.
– Co to było? – zapytał Pacino i spojrzał w stronę Vermeersa, który siedząc na sąsiedniej tratwie ratunkowej, obserwował horyzont przez lornetkę. – Widziałeś coś?
– Nie, kapitanie! – odkrzyknął Vermeers. – Ale to było na kierunku do Snarca. Chyba go trafiliśmy.
Pacino skinął głową i popatrzył w tamtą stronę. Z morza wytrysnął gejzer piany podwodnej eksplozji.
– Wspaniale – powiedział. – Vickerson, włączyłaś sygnalizator boi alarmowej?
– Pół godziny temu, sir. Myślałam, że na zachodzie krążą samoloty.
– Może boja nie działa – mruknął Pacino.
– Więc będziemy długo czekali – odrzekła Vickerson.
Victor Krivak powoli otworzył oczy, zamrugał i popatrzył na morze wokół siebie. Nie pamiętał, co się stało. Wydawało mu się, że przed sekundą wydostał się z kadłuba Snarca. Nie wiedział, dlaczego unosi się na wodzie i dzwoni mu w uszach, a na twarzy i w ustach ma krew, jakby przegryzł sobie język. Uszy też mu krwawiły, bolały go plecy pod butlami akwalungu. Coś się wydarzyło. Może na Snarcu eksplodował ładunek wybuchowy samodestrukcji okrętu. Miał cholerne szczęście, że zdążył się stamtąd ewakuować. Zastanawiał się przez chwilę, czy wystrzelenie pocisków nie spowodowało ataku na okręt. Niemożliwe, pomyślał. Nikogo nie wykrył, a Snarc miał przewagę akustyczną nad każdym okrętem podwodnym na świecie. Nie widział też ani nie słyszał samolotów. To musiała być samodestrukcja.
Krivak ziewnął, żeby odetkać bolące uszy i odszukał swój bagaż. Podciągnął go do góry, znalazł tratwę ratunkową i napełnił ją dwutlenkiem węgla. Po chwili na metrowych falach kołysał się żółty ponton średnicy czterech metrów. Krivak wrzucił do niego resztę swojego ekwipunku, zdjął akwalung, władował do pontonu i wgramolił się do środka. Wciąż bolały go plecy i głowa. Otworzył pojemnik wodoszczelny, wyjął telefon satelitarny i zadzwonił do Amorna. Próbował połączyć się kilkanaście razy, ale linia była wciąż zajęta. To się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Krivak zdał sobie sprawę, że coś poszło nie tak.
Nasłuchiwał silników dieslowskich jachtu Amorna. Badał wzrokiem horyzont, ale nic nie zobaczył. Czemu nie zabrał ze sobą lornetki? Dziwił się podwójnie, bo zlokalizował przecież z grubsza jacht przed wystrzeleniem pocisków manewrujących. Musiał skorzystać z planu rezerwowego, włączyć sygnalizator boi alarmowej i wymyślić jakąś historyjkę dla władz cywilnych. Było możliwe, że wyłowią go Amerykanie. Zachichotał na tę myśl, ściągnął skafander neoprenowy, włożył bawełniany kombinezon. Sprawdził magazynek posrebrzanego colta 45 i wetknął pistolet za pas. Broń mogła się przydać do obrony przed rekinami. Otworzył kilka pojemników z prowiantem i zjadł baton proteinowy. Kwadrans później oparł się o burtę tratwy i czekał. Po kilku minutach zasnął.
– Sir, tam! – zawołała Vickerson i wręczyła Pacinowi lornetkę. – Na wodzie unosi się coś żółtego!
– Wiosłujcie – polecił Pacino, patrząc przez lornetkę. – Niech wszystkie tratwy kierują się w tamto miejsce.
Przez następną godzinę cztery tratwy ratunkowe z Devilfisha płynęły w stronę żółtego obiektu. Kiedy zbliżyły się doń na tyle, że stał się dobrze widoczny, Pacino zdumiał się.
– Tam ktoś jest – powiedział. – Żyje.
To może być tylko Victor Krivak, pomyślał. Aleksiej Nowskoj.
Pacino zacisnął wściekle zęby. Pogrzebał w worku ze sprzętem ratunkowym, dyskretnie wyciągnął nóż płetwonurka i przyczepił pochwę do pasa. Miał nadzieję, że nikt tego nie zauważył.
– Przerwać wiosłowanie – powiedział. – Nie podpływać bliżej. – Spojrzał na Vermeersa. – XO, nie pozwól nikomu płynąć za mną. To rozkaz. Przejmujesz dowodzenie.
Zsunął się do wody i popłynął w kierunku żółtej tratwy. Po drodze ściągnął kamizelkę ratunkową, żeby mieć swobodę ruchów, wszystko go bolało, ale mógł to znieść. Dużo łatwiej niż fakt, że Aleksiej Nowskoj jeszcze żyje.
Przeciwpodwodny samolot patrolowy P-5 Pegasus dostał przez radio rozkaz, żeby sprawdził sygnał alarmowy wysłany z boi lokalizacyjnej, który wykryła w rejonie eksplozji głowica nasłuchowa Mark 12. Na rozkaz admirała McKee samoloty trzymały się poza zasięgiem pocisków przeciwlotniczych Snarca. Ale po wszystkich podwodnych detonacjach – ostatnia zniszczyła zapewne również głowicę Mark 12 – McKee ocenił, że morze jest bezpieczne i kazał skierować na miejsce maszynę P-5.
Daleko na zachodzie, pięćdziesiąt mil morskich od Waszyngtonu, Nowego Jorku i Filadelfii, nad Atlantykiem krążyło kilka eskadr myśliwców przechwytujących Scorpion. Wszystkie miały kontakt z samolotem radarowym KC-10 AWACS, który zataczał kręgi na wysokości dwunastu tysięcy metrów i szukał nadlatujących pocisków manewrujących. Gdyby Snarcowi udało się wystrzelić je potajemnie, leciałyby poniżej zasięgu radarów przeciwlotniczych i znalezienie ich graniczyłoby z cudem. Ale po ostrzeżeniu z Devilfisha, zawierającym dokładny czas i pozycję ich odpalenia, lotnictwo wysłało w powietrze wszystko, co miało skrzydła. Zamiast gorączkowo szukać pocisków załogi samolotów mogły sobie pozwolić na luksus spierania się o to, kto dostąpi przywileju strącenia javelinów. We wszystkich przypadkach dokonali tego dowódcy eskadr. Naprowadzane ciepłem pociski Mongoose rozerwały Javeliny IV na strzępy i szczątki głowic plazmowych opadły do morza. Kiedy wiadomość o ich zniszczeniu dotarła do prezydenckiego bunkra ewakuacyjnego, wezwano Air Force One i pani prezydent oraz jej sztab wrócili do bazy lotniczej Andrews. Admirał Patton pojechał służbową limuzyną do Pentagonu, żeby czekać na wiadomości o Devilfishu.
Michael Pacino dopłynął wolno w pobliże tratwy ratunkowej, zanurkował i dotarł do niej pod wodą. Wynurzył się i starał oddychać bez żadnego dźwięku. Wyciągnął nóż z pochwy i spojrzał w górę na głowę pasażera pontonu. Wiedział, że to Victor Krivak, choć wolał go pamiętać jako Aleksieja Nowskoja. Wstrzymał oddech, wyrzucił ramię z wody, chwycił swojego wroga za gardło i ściągnął z tratwy. Zdążył dostrzec twarz czterdziestoletniego mężczyzny, przystojnego jak gwiazdor filmowy. Żadna operacja plastyczna nie mogła jednak zmienić paskudnych oczu, w które Pacino patrzył wiele lat temu na polarnej powłoce lodowej. Ten mężczyzna storpedował i zatopił pierwszego Devilfisha, a teraz wystrzelił pociski manewrujące w dom Pacina i posłał na dno drugiego Devilfisha, ale przede wszystkim doprowadził do tego, że syn Pacina był o krok od śmierci. Pacino dźgnął mocno i krew z przebitej szyi Nowskoja trysnęła mu w oczy.
Ledwo zdążył ją strząsnąć powiekami, gdy Rosjanin wybił mu ramieniem nóż z ręki. Był dużo silniejszy, zdzielił Pacina pięścią w twarz i złamał mu nos. Pacino chciał chwycić Nowskoja za szyję, ale zbrodniarz wojenny sięgnął do pasa i uderzył bykiem. Siła ciosu odrzuciła Pacina do tyłu. Udało mu się znów zbliżyć do Rosjanina i nagle zobaczył przed sobą wylot lufy pistoletu. Zamarł na moment, potem dał nura pod wodę, myśląc teraz tylko o tym, czy mokra broń wypali.
Victor Krivak drzemał błogo, oczekując na pomoc, gdy nagle ktoś chwycił go za gardło i ściągnął z tratwy. Nie zdążył dostrzec twarzy napastnika, błysnęło mu w głowie, że to Wang i na myśl, że doktor powrócił, żeby się zemścić, poczuł przypływ adrenaliny. Kiedy spróbował zadać przeciwnikowi cios, dostał nożem w szyję. W pierwszej chwili nawet nie poczuł bólu, zakręciło mu się tylko w głowie od upływu krwi. Woda wokół zrobiła się czerwona i przeląkł się, że rana jest śmiertelna. To dodało mu sił do walki. Zdołał trafić przeciwnika w nos i tamten zalał się krwią. O dziwo, siwowłosy napastnik wydał mu się znajomy. Krivak sięgnął do pasa, licząc na to, że posrebrzany colt jest na swoim miejscu. Wtem pociemniało mu w oczach. Wyciągnął pistolet prawą ręką i uniósł go wysoko nad wodę, lewą ręką chwycił przeciwnika za kołnierz i kiedy w niego celował, dostrzegł naszywkę z nazwiskiem Pacino. Wiedział, że zna to nazwisko, ale nie mógł sobie przypomnieć skąd – było mu zimno i miał zawroty głowy, z pewnością od rany na szyi.
Wymierzył broń w twarz napastnika, ale tamten zanurkował pod fale. Krivak wycelował niżej, oddał cztery strzały i czekał, aż przeciwnik wróci na powierzchnię. Mijały sekundy. Morze i niebo straciły błękitną barwę, przypominały pejzaż starego, czarnobiałego filmu. Szum fal i wiatru ucichł. Jasne światło przygasło, zaczęło się zmierzchać, choć było o wiele za wcześnie na zachód słońca.
Krivak czekał, aż na powierzchnię wypłynie ciało. Ale kiedy się wynurzyło, mężczyzna nazwiskiem Pacino zacisnął palce na jego piersi i pistolecie. Krivak był już za słaby, żeby się bronić. Broń wypaliła po raz ostatni i Krivak nie miał pewności, czy w końcu zabił napastnika. Powoli zdał sobie sprawę, że to już nie ma znaczenia. O dziwo, mimo przypływu adrenaliny spowodowanego walką, poczuł nagle senność i chłód.
To na pewno przez tę ciemność, pomyślał, wypuszczając pistolet z dłoni.
Pacino zanurkował głęboko, ale nie dość głęboko. Palący ból przeszył mu lewe ramię, potem prawe udo, a w końcu ucho. Otworzył oczy i spróbował się zorientować, gdzie jest Nowskoj. Zobaczył przed sobą tylko niewyraźny kształt miotający się w wodzie. Rosjanin trzymał jedną rękę nad powierzchnią, w górze lśniło coś srebrnego. Mimo bólu Pacino podpłynął bliżej i rzucił się na pistolet. Dosięgnął go, ale kiedy zaciskał na nim palce, lufa błysnęła ogniem, wydało mu się, że ten krótki blask zgasił światło dnia i pogrążył się w ciemności. Miał wrażenie, że jest w głębokim lochu, jego ciało odpływa od niego, a on nie może go zatrzymać.
Pomyślał o Anthonym Michaelu i spróbował wypowiedzieć jego imię, ale czuł się tak, jakby nie umiał mówić. Słowa już nic nie znaczyły, świat wirował wolno wokół niego. Pacino opadał i obracał się coraz szybciej, zapomniał imienia syna, Colleen i własnego. Przestał istnieć, cały świat zniknął i wszystko się skończyło.