Podróż do granicy szelfu kontynentalnego miała trwać dziesięć godzin. Po minięciu krzywizny sześciuset sążni Pirania miała się zanurzyć i płynąć dalej do Punktu November, gdzie kończyła się tajna mapa morska, a zaczynała ściśle tajna.
Gdy nadszedł moment dokonania zwrotu z rzeki Thames do cieśniny Long Island, kapitan Catardi rozkazał zwiększyć szybkość. Pokład poniżej mostka przygotowano do zanurzenia. Wszystkie schowki na liny zamknięto, knagi obrotowe wpuszczono w kadłub, właz zaryglowano. Kadłub stał się gładki i opływowy. Wody przed Piranią były stosunkowo puste, więc szybkość okrętu na powierzchni wzrosła do trzydziestu węzłów całej naprzód maksymalnej. Najwyższą prędkość czterdziestu dziewięciu węzłów można było osiągnąć tylko w zanurzeniu, gdyż kadłub mający kształt cygara nie nadawał się do cięcia fal na powierzchni. Dziób w kształcie pocisku pruł morze, woda przepływała gładko po obu stronach kiosku, wznosiła się w śródokręciu, potem rozlewała w spieniony biały kilwater szerokości jednej trzeciej długości okrętu, który biegł za rufą aż po horyzont. Pacino patrzył na falę dziobową z kokpitu mostka, przepływ wody miał w sobie coś hipnotyzującego. Jeszcze silniejsze wrażenie niż widok fali wywierał jej grzmot. Przelewała się nad dziobem z ogłuszającym hukiem silnika odrzutowego. Z hałasem wody zdawał się współzawodniczyć ryk huraganowego wiatru. Przy maksymalnej szybkości na powierzchni był tak głośny, że ludzie musieli krzyczeć sobie wprost do ucha, żeby się słyszeć. Ciągły huk morza i wiatru mógł stać się męczący, ale w uszach aspiranta Pacina brzmiał jak muzyka, którą dotychczas słyszał tylko w marzeniach. Pokład pod jego stopami – krata nad tunelem wejściowym z górnego poziomu przedziału dziobowego na mostek – wibrował gwałtownie od zmagań okrętu z falą dziobową. Drżenie trzynastu tysięcy ton świadczyło o mocy, jakiej dostarczał wał śruby.
Po godzinie podróży z maksymalną szybkością z wody przy dziobie wyskoczył delfin, zniknął z powrotem w morzu i znów się pojawił. Wkrótce dołączył do niego drugi, ale po kilku minutach znudziła im się ta zabawa i przepadły na dobre.
Wachta manewrowa zakończyła służbę i na czas długiej drogi do punktu zanurzenia obsadzono wachtowe stanowiska rejsowe tranzytu nawodnego. Pacino nadal pełnił funkcję młodszego oficera pokładowego. Kapitan Catardi siedział na szczycie kiosku z nogami zwisającymi do kokpitu mostka i obserwował go. Godzinę później Catardi kazał zdemontować relingi lotnego mostka i zniknął we włazie tunelu wejściowego prowadzącego na pokład i biegnącego prawie dziesięć metrów pod stopami Pacina. Przez następne cztery godziny Pacino pełnił wachtę z niezadowoloną porucznik Alameda i obserwatorem za ich plecami, który miał w kiosku własną klitkę z włazem.
Z tyłu za Pacinem obracały się peryskopy. Przy jednym z nich stał nawigator Crossfield, brał wizualne namiary pozycji na kierunkach do lądowych znaków nawigacyjnych. Drugi peryskop okupował jeden z młodszych oficerów, koordynator kontaktu, który koncentrował się na ruchu statków i pomagał Pacinowi unikać kolizji. Za peryskopami obracała się powoli, ale nieprzerwanie antena radarowa, mająca w swoim zasięgu wybrzeże i morze przed okrętem. Punkty na ekranie radaru oznaczały statki handlowe, z wyświetlacza na dole w sterowni korzystali wspólnie nawigator i koordynator kontaktu. Za masztem radarowym wystawała z kiosku antena radiowa AN/BRA-44 Bigmouth. Pacino patrzył na morski krajobraz dookoła, soczystą zieleń wybrzeża, zielonkawoniebieską cieśninę Long Island, pędzącą falę dziobową, spienioną wodę omywającą kadłub i biały kilwater. Unosił lornetkę do oczu i szukał statków na swojej drodze, ale jeśli nie liczyć pojedynczych żaglówek, byli sami na morzu. Po kolejnej godzinie rejsu na powierzchni uświadomił sobie, że nie pamięta, żeby kiedykolwiek czuł się taki szczęśliwy. Wibracje pokładu pod stopami, wycie wiatru i huk morza odczuwał jako coś niezwykle romantycznego i wspaniałego, nic nigdy nie wywarło dotąd na nim tak potężnego wrażenia.
Spojrzał na Alamedę. Jej twarz zasłonięta częściowo daszkiem czapki baseballowej i lornetką miała surowy wyraz, jak zwykle. Pacino próbował zrozumieć, dlaczego Alameda jest do niego tak nieprzychylnie nastawiona, ale bez rezultatów. Przypomniał sobie słowa ojca, który napisał mu w pewnym e-mailu, że niektórzy ludzie będą go nienawidzieć, sami nie wiedząc dlaczego, i nie warto się tym przejmować. Lepiej ułożyły się jego stosunki z Wesem Crossfieldem, zawsze poważnym nawigatorem, który przed rejsem nauczył go komend wydawanych przy odcumowywaniu i korzystania z map morskich. To było dziwne – całym okrętem zarządzała ta dwójka oficerów. Alameda odpowiadała za część rufową z pomieszczeniami technicznymi, Crossfield za część taktyczną, pomieszczenia dziobowe z torpedownią, elektroniką i sensorami. Oboje składali raporty Catardiemu i jego zastępcy, nazywanemu – zgodnie ze zwyczajem obowiązującym w całej w marynarce wojennej – XO.
XO na Piranii była komandor porucznik Astrid Schultz, wysoka, szczupła blondynka o przenikliwym spojrzeniu piwnych oczu. Miała silną osobowość, wiele wymagała od podwładnych, traktowała ich surowo, zachowywała jednak umiar w tej surowości. W mesie oficerskiej uśmiechnęła się na powitanie do Pacina i uścisnęła mu dłoń, zanim wyszedł na mostek. Młodsi oficerowie wyraźnie się jej bali, ale pod powłoką twardości kryła w sobie wiele macierzyńskich uczuć.
Młodsi oficerowie docinali sobie i żartowali z siebie nawzajem. Swobodna, koleżeńska atmosfera na okręcie kojarzyła się Pacinowi z jakimś bractwem. Każdy oficer, podoficer i marynarz znał i doceniał zalety innych członków tego grona. Znał też dobrze ich wady i słabości. Cała załoga działała jak jeden organizm. Pacino słyszał od ojca, że tak właśnie jest, ale nigdy nie wierzył, żeby osiemdziesięciu ludzi wywodzących się z różnych środowisk mogło współżyć ze sobą przez całe tygodnie czy miesiące wspólnego pobytu w zaspawanej rurze aż tak doskonale. Zdał sobie nagle sprawę, że wielu innych, zapewne tak samo prawdziwych opowieści ojca również nie traktował dotąd poważnie.
O osiemnastej zero zero słońce na zachodzie nieba zeszło niżej. W kokpicie mostka zjawił się zmiennik Alamedy na stanowisku OOD – oficera pokładowego, podporucznik O’Neal. Pacino nie znał jego imienia, bo załoga nazywała go po prostu Tost. Wysoki blondyn o jasnej cerze ukończył Akademię. Był nieśmiały i wyrozumiały dla innych, ale poprzedniego lata odznaczono go za odwagę Brązową Gwiazdą. O’Neal zluzował Alamedę i wrogo nastawiona do Pacina pani główny mechanik zniknęła w tunelu wejściowym. Podporucznik odwrócił się do niego i oznajmił mu, że może zejść na dół, bo młodszy oficer pokładowy nie pełni wieczornej wachty.
– Jeśli pan pozwoli, sir, chciałbym zostać na wachcie do zanurzenia.
– Nie wyciągniemy zatyczki aż do północy, panie Pacino. Proszę bardzo, może pan zostać, ale straci pan kolację.
– Nie szkodzi, sir. I proszę mi mówić Patch.
– Jestem Tost. Dobrze cię mieć na pokładzie. – Uniósł lornetkę i zbadał horyzont. Milczał przez jakiś czas, w końcu znów się odezwał. – Więc poszedłeś w ślady twojego starego?
– Zobaczę, jak wypadnę w tym rejsie. Może się nie nadaję na podwodniaka.
O’Neal wybuchnął śmiechem.
– Jezu, człowieku! Ruszyłeś w drogę pełną wstecz i maksymalną naprzód bez holowników. Te obiboki przy cumach na nabrzeżu pewnie zlały się w gacie z wrażenia. Wszedłeś okrętem na sam środek farwateru pod nosem komodora eskadry i jeszcze się zastanawiasz, czy będziesz w tym dobry? Nie ma na pokładzie oficera, który potrafiłby to zrobić. Wątpię, cholera, czy kapitan dałby sobie radę.
Pacino się zaczerwienił.
– Prowadzenie okrętu to co innego – powiedział, obserwując przez lornetkę niewyraźny horyzont na wprost – a bycie podwodniakiem z prawdziwego zdarzenia co innego.
– Główny mechanik uważa, że masz to we krwi.
– Alameda? Dziwne. Traktuje mnie, jakbym był śmieciem.
– Ona już taka jest w stosunku do niekwalifikowanych. Kiedy nosisz delfiny, jest wobec ciebie okay. Ale dopóki oficer, podoficer czy marynarz nie jest kwalifikowanym podwodniakiem, Alameda uważa, że ten ktoś tylko zużywa jej powietrze – bo ona odpowiada za urządzenia regulacji składu powietrza – i wypija jej wodę.
– No cóż, wykołowała mnie – powiedział Pacino i znów uniósł lornetkę do oczu.
Umilkli obaj, teraz słychać było tylko huk fali dziobowej. Morze rozciągało się aż po horyzont we wszystkich kierunkach.
Pirania płynęła dalej ku granicy szelfu kontynentalnego. Za rufą zachodziło słońce.
Maszynownia zawiadomiła, że okręt dzieli trzydzieści minut drogi od punktu zanurzenia i wachta o wiele za szybko dobiegła końca.
– Wyprostuj się – rozkazał O’Neal – rozejrzyj i nabierz świeżego powietrza do płuc. Przez całe tygodnie nie zobaczysz powierzchni gołym okiem i nie będziesz oddychał prawdziwym powietrzem, więc zrób to ostatni raz i naciesz się nim. – Pacino wykonał polecenie i spojrzał na niego, wiedział, że dopełnia rytuału praktykowanego od pokoleń. – A teraz przykucnij w tunelu wejściowym i trzymaj latarkę.
O’Neal sięgnął w lewo do góry i przyciągnął metalową płytę na zawiasach. Zawisła poziomo nad jego głową i częściowo przesłoniła gwiazdy.
Zaskoczył zamek. O’Neal powtórzył tę czynność z innymi płytami: tylną i przednią. Ostatnia klapa „żółwiej skorupy” całkowicie zasłoniła niebo i kokpit zniknął. Ich stanowisko zamieniło się w gładką górną powierzchnię kiosku.
Pacino zszedł po drabince do pionowego tunelu oświetlonego czerwoną lampą. Zatrzymał się i patrzył, jak O’Neal schodzi w dół, chwyta klapę górnego włazu i zatrzaskuje ją na pierścieniu. Podporucznik obrócił w prawo koło mechanizmu ryglującego, metalowe pazury rozsunęły się i zablokowały właz. Pacino ruszył w dół i wyłonił się z mrocznego tunelu w oświetlonym na czerwono korytarzu górnego poziomu. O’Neal dołączył do niego i zgasił światło w tunelu wejściowym. Potem zamknął i zaryglował dolny właz. Pacino wykreślał kolejne czynności z listy kontrolnej dotyczącej zanurzenia. W końcu O’Neal wykonał ostatnią z nich, sprawdził, czy jest zamknięty zawór odpływowy.
Zeszli w słabym, czerwonym świetle do sterowni na pokładzie środkowego poziomu. W przeciwieństwie do górnego poziomu tu było zupełnie ciemno, świecił się tylko panel w boksie sterowania okrętem w przedniej części pomieszczenia. Pacino z trudem dostrzegł w mroku sylwetkę mężczyzny w pękatym hełmie. Za konsolą stał chorąży Breckenridge.
– Sir – zameldował Pacino – mostek i kiosk przygotowane do zanurzenia przez pana O’Neala i sprawdzone przeze mnie.
Obaj ponownie objęli wachtę. Pacino został zaprowadzony do fotela przy konsoli dowodzenia i poinstruowany, że ma włożyć hełm peryskopowy Type 23.
– Jestem gotów do wysłuchania meldunku młodszego oficera pokładowego – rozległ się za jego plecami głos Catardiego.
– Odczyt sondy! – zawołał Pacino do mikrofonu na wysięgniku w hełmie. Pojawił się trójwymiarowy obraz. Widok zapierał dech, Pacino miał wrażenie, że jest z powrotem na szczycie kiosku.
– Sześćset pięćdziesiąt cztery sążnie! – odpowiedział O’Neal.
– Panie kapitanie – zgłosił się Pacino i przełknął ślinę: miał nadzieję, że pamięta wszystko, czego nauczył go O’Neal. – Kurs okrętu jeden jeden zero, cała naprzód maksymalna, szybkość trzydzieści węzłów. Okręt przygotowany do zanurzenia przez bosmana Cavallę i sprawdzony przez pana Breckenridge’a. Kiosk przygotowany do zanurzenia przez pana O’Neala i sprawdzony przeze mnie. Jesteśmy dwie minuty od punktu zanurzenia. Wskazania inercyjnego systemu nawigacyjnego i GPS NAVSAT potwierdzone przez nawigatora według gwiazd. Podoficer zanurzenia na stanowisku. Brak kontaktów wizualnych i sonarowych na powierzchni. Głębokość sześćset pięćdziesiąt cztery sążnie. Proszę o pozwolenie na zanurzenie okrętu. – Pacino odetchnął. Miał nadzieję, że o niczym nie zapomniał.
– Bardzo dobrze, JOOD – pochwalił Catardi; skrót oznaczał młodszego oficera pokładowego. – Zanurzyć okręt na głębokość czterdziestu pięciu metrów.
– Tak jest, sir, zanurzyć okręt na głębokość czterdziestu pięciu metrów.
Pacino czekał, dysząc ciężko. Serce znów mu waliło.
– Trzydzieści sekund do punktu zanurzenia!
– Przyjąłem, bosmanie.
– Punkt zanurzenia!
– Podoficer zanurzenia, sprowadzić okręt na głębokość czterdziestu pięciu metrów! – zawołał Pacino. Był zdenerwowany, ale jego głos brzmiał pewnie.
Podoficer zanurzenia siedział w boksie sterowania okrętem. Stanowisko wyposażone w konsole centralną i boczne wokół foteli przypominało dwumiejscowy kokpit dużego odrzutowca. Funkcję podoficera zanurzenia pełniła tęga kobieta o nazwisku Marshall; potwierdziła rozkaz grubym głosem, miała stopień starszego bosmana i była szefową torpedowni.
– Tak jest, sprowadzić okręt na głębokość czterdziestu pięciu metrów. – Podniosła do ust mikrofon radiowęzła i na całym okręcie zabrzmiał jej komunikat: – Zanurzenie! Zanurzenie!
Sięgnęła w górę do dźwigni sygnału alarmowego. Pacino aż podskoczył, kiedy tuż nad jego głową zawyła syrena.
– Zanurzenie! Zanurzenie! – powtórzyła Marshall. – Sternik, dwie trzecie naprzód! – zawołała. O’Neal wyjaśnił Pacinowi, że podczas manewru zanurzania Marshall dyryguje szybkością.
– Tak jest, dwie trzecie naprzód – odpowiedział sternik. – Ustawiam przepustnicę i zmniejszam obroty do całej naprzód dwie trzecie.
– Przyjęłam – odrzekła bosman. – Otwieram zawory głównych dziobowych zbiorników balastowych.
– Ustaw peryskop na zero zero zero – szepnął do Pacina Tost O’Neal.
Pacino zrobił tak i zobaczył dziwny widok. Z dziobu w kształcie pocisku tryskały cztery pionowe słupy wody.
– Teraz zawołaj: „Odpowietrzanie dziobu!” – powiedział O’Neal.
– Odpowietrzanie dziobu! – powtórzył Pacino.
– Tak jest, sir, odpowietrzanie dziobu – potwierdziła starszy bosman. – Otwieram zawory głównych rufowych zbiorników balastowych.
Pacino obrócił peryskop, żeby widzieć rufę, i zobaczył to samo zjawisko. Cztery strumienie wody strzelały w górę z kadłuba niczym z węży strażackich. Pomyślał, że tak gwałtowny upust musi oznaczać wyrzucenie z powietrzem tysięcy litrów wody.
– Odpowietrzanie rufy!
– Tak jest, sir, odpowietrzanie rufy. Przygotowuję dziobowe stery głębokości. – Chwila ciszy. – Dziobowe stery głębokości wysunięte i zaryglowane. Sternik, przejąć dziobowe stery głębokości.
– Dziobowe stery głębokości przetestowane i sprawne – zameldował sternik.
– Sternik, nurkowanie pod kątem dziesięciu stopni na dziobowych sterach głębokości.
– Tak jest, nurkowanie dziesięć stopni, dziobowe stery głębokości opuszczone.
Pacino patrzył, jak dziób w kształcie pocisku zagłębia się w wodę. „Gejzery” znajdowały się teraz pod powierzchnią, przez fale strzelało jeszcze trochę pary, w końcu wszystko przykrył ocean. Pacino obrócił peryskop w kierunku rufy. Woda zalewała cylindryczny kadłub. Pojawiał się jeszcze co parę sekund między falami, potem zniknął pod powierzchnią.
– Pokłady w wodzie! – zawołał Pacino.
Rufa ukazała się po raz ostatni i poszła w dół. Spieniony kilwater zmalał.
– Kadłub zanurzony!
– Tak jest, sir, kadłub zanurzony. Uruchamiam rufowe stery głębokości. Rufowe stery głębokości przetestowane w pochyle i wzniosie. Rufowe stery głębokości sprawne i ustawione do nurkowania dziesięć stopni. Przechodzę do nurkowania. Kąt na dziobie dziesięć stopni. Zalewam zbiornik regulacji zanurzenia numer jeden do połowy. Zalanie wykonane. Napełnienie zbiornika pięćdziesiąt procent, zawór w kadłubie zamknięty, zawór rezerwowy zamknięty.
– Bardzo dobrze, zanurzenie – odpowiedział Pacino.
Poczuł, jak jego fotel pochyla się lekko w przód. Ustawił widok peryskopowy na wprost i patrzył w dół ze szczytu kiosku, który zbliżał się do fal. Jedna z nich ochlapała kiosk i opadła. Kąt pochylenia wzrósł.
– Głębokość dwadzieścia metrów – zameldowała Marshall.
Kilka fal przykryło kiosk i kokpit znalazł się pod powierzchnią, został tylko spieniony ślad. Pacino spojrzał w kierunku rufy. Woda za nimi uspokajała się, ponad fale wystawała tylko tylna krawędź kiosku, potem zniknęła.
– Kiosk pod powierzchnią! – zawołał Pacino.
Fale sunęły ku niemu, były trzy metry poniżej. Zatoczył peryskopem pełny krąg, a kiedy skończył, fale dotarły już blisko.
– Dwadzieścia cztery metry.
Kąt pochylenia pokładu zwiększył się.
– Dwadzieścia pięć metrów. Pięć stopni na dziobie.
Fale zbliżyły się jeszcze bardziej. Szybkość okrętu powodowała, że Pacino miał wrażenie, iż woda pędzi ku nim. Wkrótce grzbiet fali znalazł się ponad poziomem wzroku Pacina. Instynktownie wstrzymał oddech. Fala przesłoniła mu widok.
– Peryskop w wodzie – powiedział i odetchnął.
Na moment otoczyła go fosforyzująca piana, potem widok powierzchni powrócił i fala przeszła dalej. Przez chwilę znów widział wyraźnie gwiazdy na niebie, później grzbiet następnej fali chlusnął mu w twarz i omyła go zielona piana. Po raz ostatni ukazała się na krótko powierzchnia oceanu, rozgwieżdżone niebo i nadciągająca wysoka fala. Jej grzbiet uderzył w Pacina i widok przesłoniły rozbryzgi piany i eksplozja pęcherzy powietrza. Soczewka oczyściła się i Pacino zobaczył fale od spodu. Oświetlały je gwiazdy i niknący, fosforyzujący ślad peryskopu. Nad głową Pacina przetoczyły się trzy fale, przepłynęły tysiące pęcherzy powietrza, potem w otaczającym go morzu zapadła ciemność.
– Peryskop pod powierzchnią. Opuszczam Type 23.
Pacino zdjął hełm i zamrugał. Wrócił do mrocznej rzeczywistości sterowni. Włosy nad uszami miał mokre od potu. O’Neal wręczył mu czerwone gogle, żeby jego wzrok nie odzwyczaił się od ciemności, sam też włożył czerwone okulary.
– Sterownia na czerwono! – zawołał O’Neal do podoficera zanurzenia.
Zapłonęły czerwone lampy. Mroczne przed chwilą pomieszczenie oświetlone ich blaskiem, który początkowo wydawał się Pacinowi jasny, wyglądało teraz upiornie. Okręt zszedł na głębokość czterdziestu pięciu metrów, gdzie system Cyclops strymował go do neutralnej wyporności.
Pacino odwrócił się do kapitana, który stał za nim z rękami skrzyżowanymi na piersi. Catardi przebrał się w kombinezon podwodniacki z delfinami, odznaką dowódcy na lewej kieszeni i wyhaftowanym nazwiskiem. Na lewym ramieniu miał naszyty emblemat Połączonego Dowództwa Podwodnego, flagę piracką, poniżej naszywkę okrętu. Na prawym rękawie jego kombinezonu widniała naszywka z flagą amerykańską. Czarne buty sportowe i czarna przepaska na lewym oku dopełniały jego strój. Pacino wiedział, że ta przepaska, w której Catardi wyglądał jak pirat, nie miała nic wspólnego z pretensjonalnością, była po prostu niezbędna. W wypadku alarmowego podejścia na głębokość peryskopową oko musiało być przyzwyczajone do ciemności.
Pacino wstał.
– Panie kapitanie, okręt jest na głębokości czterdziestu pięciu metrów, strymowany do jednej trzeciej. Proszę o pozwolenie na zejście niżej i powrót do punktu zamierzonego ruchu.
– Sprowadzić okręt niżej, JOOD – rozkazał Catardi. – Głębokość testowa, ostry kąt zejścia.
Pirania zanurzyła się w zimnej głębi Atlantyku.
Admirał Kelly McKee zajrzał do pustego kubka i potrząsnął dzbankiem, w którym nie było już kawy. Zapalił cygaro – trzecie, licząc od początku tego lotu – i znów zaczął się zastanawiać nad zawiłymi problemami nadciągającej wojny.
Uznał, że kluczową sprawą w tym konflikcie jest zatrzymanie Brytyjczyków daleko od pola walki i wczesny atak na Czerwonych. Przymknął oczy i wrócił myślami do odprawy zorganizowanej w bunkrze na wybrzeżu Maryland przez admirała Pattona. Skupił się, próbując przypomnieć sobie każde słowo i każdą zmianę wyrazu twarzy szefa marynarki wojennej od momentu, kiedy Patton rozłożył na stole mapę Azji.
– Dwa lata temu, gdy na wschodnim wybrzeżu Chin czerwoni Chińczycy walczyli z białymi, dyktator Hinduskiej Republiki Indii, Nipun, wysłał swoje oddziały szturmowe na północ, dokonał inwazji i zajął rozległy płaskowyż na terytorium Czerwonych. – Patton powiódł palcem wokół regionu położonego na północ od granicy Indii. Obszar miał czerwoną barwę Chińskiej Republiki Ludowej i nosił nazwę Xinjiang Uyger Zizhiqu.
– Wkrótce po rozpoczęciu okupacji Hindusi odkryli tam bogate złoża ropy. Nazwali je Shamalan. Ta ropa jest niewiarygodnie czysta, nie zawiera prawie siarki. Hindusi zaprosili swoich przyjaciół ze Zjednoczonego Królestwa i w ciągu roku Angole wykonali robotę, która miała trwać dziesięć lat. Zbudowali dwa rurociągi biegnące przez kontynent, dwie rafinerie i dwa wielkie terminale przeładunkowe. Rafinowana ropa z pól naftowych Shamalan ma najwyższą jakość na świecie i Hindusi drogo ją sprzedają. Kiedy saudyjskie dostawy zostały przerwane po eksplozji supertankowców, Indie wkroczyły na scenę i stały się światową potęgą ekonomiczną.
Ale Hindusi odmawiają sprzedaży tej ropy Chinom Ludowym. Więc Czerwoni chcą odzyskać płaskowyż. I zemścić się. – Patton osunął się na krzesło, dowódcy floty też usiedli. – Wielka wojna w Azji jest nieunikniona. Na tym kończy się jawna część tej odprawy. Reszta jest ściśle tajna i ma kod „Echo”. Sześć godzin temu Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza rozpoczęła mobilizację i koncentrację sił na froncie zachodnim. W kierunku granicy z Indiami jadą pociągi i konwoje samochodowe, lecą samoloty transportowe i myśliwce Czerwonych. Jednocześnie ich Flota Północna przygotowuje się do wypłynięcia z portów w zatoce Bo Hai na wschód od Pekinu.
Kelly, w tej zatoce czai się twój Leopard, okręt podwodny klasy Virginia. Szpieguje łączność Pekinu, ale dostanie inne zadanie. Kiedy flota Czerwonych wyruszy z zatoki na Ocean Indyjski, Leopard będzie śledził jej drogę na południe.
Jak wiecie, Chińska Flota Pomocna jest naprawdę potężna. Kiedyś była flotyllą wraków, które nie mogły pływać nawet po głębokiej wodzie w zatoce, ale Czerwoni ciągle ją unowocześniali i nadal unowocześniają. Republika Rosyjska na okrągło buduje dla nich eksportowe wersje lotniskowców, niszczycieli przeciwpodwodnych, szybkich fregat i ciężkich krążowników rakietowych. Trzy chińskie lotniskowce klasy Kuzniecow to giganty reprezentujące najwyższy poziom techniczny. Krążownikom atomowym klasy Pekin też nic nie brakuje. Ich samoloty są znakomite i jeśli nawet nie dorównują naszym, to jest ich masa. Czerwoni chcą otoczyć i zgnieść Hindusów, posługując się grupami bojowymi trzech lotniskowców.
Admirał chińskich sił podwodnych, Czu Hua-Feng, odbudował swoją flotę po klęsce na Morzu Wschodniochińskim. Ma teraz jedenaście atomowych okrętów podwodnych szybkiego ataku: sześć rosyjskich, trzy japońskie klasy Destiny, jeden francuski klasy Valiant i wiodącą jednostkę chińskiej produkcji, Wielka Fala, inaczej klasa Julang, która zakończyła testy morskie i jest już uzbrojona. Będzie nią dowodził najlepszy kapitan Czerwonych. Wszystkie okręty podwodne kupione za granicą zostały przystosowane do przenoszenia chińskich torped kawitujących Wschodni Wiatr, maksymalnie wyciszone przez Szwedów i usprawnione technicznie przez Niemców.
Ale aby móc wykorzystać tę siłę ognia, Czerwoni muszą najpierw podejść na tyle blisko do przeciwnika, żeby mieć cele w zasięgu pocisków manewrujących. Głowice bojowe są teraz dużo cięższe, co zmniejsza ten zasięg. Za chwilę powiem wam, dlaczego. Generałowie Czerwonych zaproponowali szybkie uderzenie na Indie i użycie tych pocisków manewrujących, w których zasięgu już teraz znajduje się terytorium wroga, ale naczelny wódz, generał Fang Szui, sprzeciwił się temu. Zarządził powolną, przemyślaną mobilizację sił, żeby Hindusi pocili się ze strachu. Kiedy wybije godzina zero, wszystkie bomby i rakiety spadną na Indie jednocześnie. Zmasowany atak może całkowicie zniszczyć łączność i infrastrukturę. Morale wroga upadnie. Pierwszymi celami będą wieże wiertnicze, rurociągi i rafinerie.
Każda chińska grupa bojowa lotniskowca ma około trzystu pocisków manewrujących krótkiego zasięgu z głowicami plazmowymi. Ich ciężar zmniejsza zasięg, dlatego generał Fang chce je umieścić przed wystrzeleniem na wyznaczonych pozycjach.
Patton przerwał i nalał sobie kawy. Dwaj admirałowie, milcząc, wpatrywali się w niego z napięciem, jakby za chwilę miał wykonać sztuczkę magiczną. Patton wypił łyk i odchrząknął.
– Jednakże wojna na morzu z Czerwonymi to tylko część problemu. Wróćmy na chwilę do Hindusów. Brytyjczycy zbudowali im instalacje naftowe mimo sprzeciwów Unii Europejskiej, która ekonomicznie jest blisko związana z Chinami. UE wierzy niezbicie, że Chińczycy wykopią Hindusów z pól naftowych Shamalan. Brytyjczycy wycofali flotyllę Królewskiej Marynarki Wojennej z unijnej Floty Pełnomorskiej. Zatankowali, zaprowiantowali i uzbroili swoje okręty. Ich pierwsza eskadra już zmierza ku wschodniemu Morzu Śródziemnemu. Przypuszczamy, że stamtąd popłynie przez Kanał Sueski do Zatoki Omańskiej, na Morze Arabskie i zachodni Ocean Indyjski. Zanim Czerwoni dotrą na wschodni Ocean Indyjski, na zachodzie będzie już połowa sił brytyjskich, a reszta ich floty dołączy po dwóch tygodniach.
Flota Królewskiej Marynarki Wojennej to grupy bojowe czterech lotniskowców i dwadzieścia atomowych okrętów podwodnych pierwszej linii ataku. Ich siła ognia liczona w ciężkich pociskach manewrujących i samolotach jest dwukrotnie większa od tej, jaką dysponują Chińczycy. Sądzimy, że gdy Czerwoni zobaczą zbliżających się Brytyjczyków, mogą zrezygnować z dotychczasowego planu i przyspieszyć atak na Indie, ale ponieważ większość ich pocisków manewrujących będzie jeszcze zbyt daleko, wystrzelą międzykontynentalne pociski balistyczne z czterdziestu silosów w północnych Chinach. Uzbrojenie tych wielogłowicowych rakiet to bomby wodorowe starego typu z dodatkiem kobaltu dla zwiększenia promieniowania, niszczyciele miast. To broń nuklearna waszych dziadków. Jej użycie byłoby pogwałceniem Traktatu Azjatyckiego. A zatem, według wszelkiego prawdopodobieństwa, pojawienie się Królewskiej Marynarki Wojennej w rejonie konfliktu wywoła w Azji wojnę jądrową, której skutkiem będą między innymi opady radioaktywne i która doprowadzi do całkowitego zniszczenia pól naftowych Shamalan.
Angole nie będą patrzyli z założonymi rękami, jak na ich sojuszników spadają bomby atomowe. Przeprowadzą kontratak na Czerwonych i ich flotę północną. Niestety, wiedzą, że chińskie pociski balistyczne są uzbrojone w głowice jądrowe. Londyn zapowiedział, że spróbuje powstrzymać Chińczyków i zagroził im użyciem własnej broni nuklearnej. W drodze na Ocean Indyjski Brytyjczycy zastąpią głowice plazmowe – które uderzają w cele z chirurgiczną precyzją i nie powodują dodatkowych zniszczeń – bombami wodorowymi o zmaksymalizowanej sile eksplozji, najpotężniejszymi termojądrowymi głowicami bojowymi, jakie kiedykolwiek wynaleziono. Mało tego, wyciągają z magazynów stare bomby neutronowe i dostarczają je samolotami swoim grupom bojowym na morzu, by te mogły ewentualnie ich użyć przeciwko oddziałom Czerwonych. Podobno pięć takich pocisków ma być wycelowanych w Pekin. Po kilku dniach walki z Armii Ludowo-Wyzwoleńczej i ogromnej liczby chińskich cywilów zostałyby tylko stosy zwęglonych kości. Patton urwał i popatrzył na ponure twarze swoich dowódców floty.
– Mamy w tej wojnie dwa zadania. Po pierwsze, zaatakować i zatopić okręty nawodne Czerwonych, zanim będą miały w zasięgu cele w Indiach, oraz znaleźć i zniszczyć ich siły podwodne. Po drugie, zneutralizować Królewską Marynarkę Wojenną. W tym konflikcie zawziętość Brytyjczyków i ich radioaktywna broń narobią tylko szkód. Trzeba ich zmusić do wycofania się.
Kelly, twoje okręty podwodne ze wschodniego wybrzeża wyruszą z Morza Arabskiego do wejścia na zachodni Ocean Indyjski. Grupy bojowe Królewskiej Marynarki Wojennej muszą tamtędy popłynąć, żeby dotrzeć w rejon działań. Twoje siły zajmą pozycje w zasięgu ataku Angoli. Jestem pewien, że dyplomacja wystarczy, konfrontacja z Królewską Marynarką Wojenną pozostanie tylko planem rezerwowym i usłyszysz ode mnie, że masz się wycofać i zaatakować flotę Czerwonych razem z Wikingiem. Jeśli zdarzy się najgorsze i Angole nie posłuchają, dostaniesz rozkaz zablokowania ich floty.
– Zablokowania? A jeśli blokada się nie uda? Bierze pan pod uwagę wydanie mi rozkazu otwarcia ognia do Brytyjczyków?
Patton westchnął.
– Jeśli do tego dojdzie, tak.
Wiking poczerwieniał, Kelly McKee zmarszczył groźnie czoło.
– Ale nie dojdzie, Kelly. Najcięższe zadanie będą miały twoje eskadry na Pacyfiku. Razem z twoim okrętem w zatoce Bo Hai twoje zachodnie siły podwodne przechwycą każdą z trzech nawodnych grup bojowych Czerwonych, które płyną na Ocean Indyjski. Zatop Chińczyków, zanim zdążą narobić szkód. Jeśli będziesz mógł, zaatakuj zza horyzontu, przed ich dotarciem w rejon działań. Jeśli nie, dogoń ich na Oceanie Indyjskim i tam poślij na dno. Jeżeli dopisze nam szczęście, twoje okręty podwodne dopadną ich, zanim zdążą się zbliżyć do grup bojowych Wikinga. Stratedzy uważają, że po zatopieniu floty chińskiej Czerwoni cofną się przed Hindusami. Nie mają tylu pocisków rakietowych przemieszczanych pociągami i samochodami, żeby powstrzymać ofensywę indyjskich oddziałów szturmowych. Rozpoczęłaby się walka, której Czerwoni nie byliby w stanie zakończyć.
Vic, jeśli okręty podwodne Kelly’ego spóźnią się lub zostaną pokonane, ciężar operacji spadnie na twoje grupy bojowe. Twoje lotniskowce i flota nawodna będą musiały walczyć samotnie z dobrze uzbrojonymi siłami chińskimi. Od ciebie będzie zależało zatrzymanie Czerwonych.
Potem Patton „zdetonował bombę”. Powiedział im o rozpracowaniu ich sieci łączności przez wroga i nadzwyczajnych decyzjach nakazujących porozumiewanie się za pomocą przenośnych komputerów i e-mailów. Kiedy McKee i Ericcson próbowali dojść do siebie po szoku, Patton wtajemniczył Wikinga w dalsze szczegóły operacji. Po wyjściu Ericcsona Patton, marszcząc brwi, utkwił wzrok w twarzy McKee.
– Kelly, ponieważ nasza sieć łączności nie jest bezpieczna, musisz osobiście przedstawić sprawę twoim kapitanom. Nie mogą nic zdradzić swoim załogom, dopóki bezpiecznie się nie zanurzą. Żadnemu członkowi załogi z wyjątkiem agentów NSA nie wolno wysyłać e-mailów na ląd. Będziemy żeglowali po staremu, w ciemno. Co do jednostki na wysuniętej pozycji, czyli Leoparda, musisz go zawiadomić, że bierze udział w wojnie. Ale nie możesz skontaktować się z nim przez bojową sieć łączności, a on nie może się wynurzyć.
– Mamy pewną nową technikę, która pozwala nam spotkać się z zanurzonym okrętem. Dostarczę mu notebooki, zanim dotrze na Morze Wschodniochińskie. – McKee odsunął się z krzesłem od stołu. – Czy to wszystko, sir?
– Niestety nie, Kelly. Jestem zaskoczony, że nie pomyślałeś o tym wcześniej. Ponieważ nasza sieć łączności jest rozpracowana i penetrowana, mamy poważny problem ze Snarkiem. Jest na Atlantyku i mógłby wziąć na cel nasze okręty ze Wschodniego Wybrzeża, płynące na Ocean Indyjski.
W tym momencie McKee przeszedł w myślach od spraw mobilizacji i rozlokowania sił do samej wojny. Przyjął spokojnie do wiadomości, że trzeba się będzie zmierzyć z potężnym przeciwnikiem, jakim byli czerwoni Chińczycy. Ale wizja zagrażającego mu własnego supernowoczesnego systemu bojowego wzbudziła w nim przerażenie.
Z zamyślenia wyrwał go pilot samolotu marynarki, który stanął nagle przed nim.
– Panie admirale? Schodzimy w dół, żeby podejść do lądowania. Za piętnaście minut powinien pan być na ziemi. Witamy na Hawajach, sir.
– Dzięki – odpowiedział McKee i wyciągnął szyję, żeby zobaczyć przez okno światła Honolulu.
Pakując notebook do nesesera, zastanawiał się, czy Pirania wystarczy do powstrzymania Snarca. Odrzucił wątpliwości. Catardi pokona zrobotyzowany okręt podwodny, który wymknął się spod kontroli. Musi go pokonać, bo jeśli Snarc zatopi Piranię i wydostanie się na Ocean Indyjski, wojna będzie przegrana.