22

Kapitan Lien Hua wszedł na stanowisko dowodzenia. Czou był przy konsoli. Rysował coś na bloczku do notatek.

– Dou uruchomił reaktor – oznajmił Lien. – Akumulator znów działa. – Rozbłysło oświetlenie sufitowe, nierówne, falujące światło latarń bojowych zbladło w jasnym blasku. – Musimy się zanurzyć. Niech sekcja druga obejmie wachtę na stanowiskach rejsowych i przygotuje się do pionowego nurkowania.

Czou Ping wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Tak jest, kapitanie. Sekcja druga i przygotowanie do pionowego nurkowania.

Piętnaście minut później Nung Jatsu płynął w zanurzeniu o własnych siłach kursem północnym, żeby przechwycić drugą grupę bojową, ale już bez pośpiechu. Kapitan Lien wydał rozkaz utrzymywania szybkości ośmiu węzłów, optymalnej przy tranzycie z jednoczesnymi poszukiwaniami sonarowymi w maksymalnym zakresie. Pomyślał, że tym razem Amerykanie nie będą mieli przewagi, szukając powoli i cicho Nung Jatsu, zmuszonego pędzić przez morze z pełną szybkością. Tym razem Nung Jatsu podkradnie się do Amerykanów.

Pod koniec porannej wachty dotarli do miejsca zatonięcia amerykańskiego okrętu podwodnego. Kapitan Lien rozkazał podejść na głębokość peryskopową. W czasie gdy badali, czy na powierzchni unoszą się szczątki – dowód zatopienia, o którym mogliby zameldować admiralicji – nadali meldunek pooperacyjny do admirała Czu i odebrali wiadomości – było ich bardzo niewiele, gdyż admiralicja przypuszczała, że zatonęli. Lien postanowił zostać dłużej na głębokości peryskopowej, żeby się przekonać, czy admiralicja wyda im rozkazy alarmowe, kiedy przeanalizuje ich meldunek pooperacyjny i zrozumie, że Nung Jatsu nadal istnieje. Wtedy pojawił się amerykański helikopter. Lien rozkazał schować peryskop i wysuwać go co pewien czas tylko na dziesięć sekund.

Po dwóch minutach przyciskania twarzy do ciepłego modułu optycznego peryskopu i obserwacji śmigłowca U.S. Navy Lien zorientował się, że załoga helikoptera nie szuka ich sonarem zanurzeniowym, lecz koncentruje się na badaniu morza. Ze śmigłowca wyskoczyli dwaj płetwonurkowie i opuszczono kosz do transportu ludzi.

– Minimalna naprzód, kurs zero cztery zero – rozkazał Lien. – Podnieść peryskop.

Kiedy zobaczył, co się dzieje, wpadł w furię.

– Uzbroić baterię pocisków przeciwlotniczych! – zawołał. – Cel Numer Jeden, amerykański helikopter, który ratuje załogę ocalałą po naszym ataku na ich okręt podwodny.

– Bateria przeciwlotnicza uzbrojona – zameldował Czou Ping. – Stanowisko peryskopowe w pogotowiu.

– Wprowadzić kierunek i wysokość! – Lien nadal obserwował helikopter, choć już powinien schować peryskop. – Pocisk numer jeden, ognia!

Pocisk przeciwlotniczy Victory II bezdźwięcznie uniósł się z kiosku w pęcherzu pary z generatora gazowego i przebił powierzchnię. Zapaliło się rakietowe paliwo stałe, pocisk wzbił się pionowo na wysokość tysiąca metrów i opadł wdzięcznym łukiem z szybkością 1,1 macha. Czujnik podczerwieni wypatrzył dwa gorące wydechy helikoptera, pocisk wleciał do lewego silnika i eksplodował. Czterdzieści pięć kilogramów materiału wybuchowego nie wystarczyło do rozerwania maszyny, ale poważnie ją uszkodziło. Rotor oderwał się w kuli ognia, śmigłowiec wymknął się spod kontroli i wpadł w korkociąg. Od wybuchu w rurze wylotowej turbiny numer dwa rozprysły się łopaty jej wirnika, przebiły kadłub i przecięły dwa przewody paliwowe. Płonąca nadal kula ognia zapaliła paliwo, potem w płomieniach stanął zbiornik. Helikopter Sea Serpent IV eksplodował z siłą wybuchu tony trotylu i na powierzchnię morza opadły łopaty rotorów, kawałki aluminiowej konstrukcji, panele sterownicze i ludzkie szczątki. Fala uderzeniowa poraziła uszy komandor porucznik Donny Phillips w tratwie ratunkowej numer jeden. Nad jej głową śmignął półtorametrowy fragment rotora helikoptera, leciał wystarczająco szybko, żeby przeciąć ją na pół. Inny kawałek metalu przebił burtę tratwy.

– Wynurzenie pionowe – rozkazał Lien.

Czou przekazał rozkaz oficerowi sterowania. Okręt zatrzymał się w wodach Morza Wschodniochińskiego, głębokość regulował teraz system inercyjny. Oficer sterowania wprowadził ujemną wartość zanurzenia i okręt uniósł się pionowo z głębokości pięćdziesięciu metrów na powierzchnię. Teraz oficer sterowania wysunął chrapy okrętu i uruchomił kompresor główny, żeby napompować powietrzem zbiorniki balastowe. Po dwóch minutach można było bezpiecznie obsadzić kokpit kiosku.

– Okręt wynurzony, kapitanie – zameldował Czou Ping.

– Obsadzić stanowiska wachtowe w kiosku – rozkazał Lien.

Kiedy kapitan wspiął się pionowym tunelem do kokpitu, Czou objął funkcję nawodnego oficera pokładowego. Wręczył Lienowi lornetkę.

– Spójrzcie, kapitanie. To muszą być rozbitkowie z okrętu podwodnego, który ostrzelał nas i grupę bojową.

Lien przyłożył lornetkę do oczu i rysy twarzy mu stwardniały.

– Podprowadźcie nas bliżej, komisarzu Czou, z minimalną szybkością.

Czou uniósł do ust mikrofon w kokpicie.

– Minimalna naprzód, kurs trzy cztery zero.

Okręt zbliżał się wolno do tratw ratunkowych, dopóki nie znalazł się o pół swojej długości od nich. Lien wściekle popatrzył z góry na rozbitków.

– Cała stop – rozkazał Czou przez mikrofon i zerknął na kapitana. – Co dalej?

Lien nie odpowiedział. Stał bez ruchu, jakby nie potrafił podjąć decyzji. Twarz Czou przybrała gniewny wyraz.

– Kapitanie, musimy szybko dotrzeć do drugiej grupy bojowej. Może zostać zaatakowana i potrzebować naszej pomocy.

Lien nie zareagował, nadal był niezdecydowany. Czou sięgnął po mikrofon i wywołał oficera wachtowego na stanowisku dowodzenia.

– Weźcie klucz do schowka z bronią ręczną. Jest w sejfie w kajucie kapitańskiej. Kombinacja to dzień skierowania tego okrętu do służby. – Tę datę musieli znać wszyscy na pokładzie. – Przyślijcie na górę pięć AK-80 i piętnaście magazynków.

– Czou – odezwał się niepewnie Lien – co wy robicie?

Pierwszy oficer obrzucił kapitana ponurym spojrzeniem.

– Nie możemy ich wziąć do niewoli. Nie chcę Amerykanów na naszym okręcie, zwłaszcza tych. Zatopili grupę bojową, którą mieliśmy chronić, mogliby się zbuntować i próbować przejąć kontrolę nad okrętem. Dokończę to, co zaczęła torpeda Tsunami.

Lien przyjrzał się Czou zmrużonymi oczami. Pierwszy oficer zamierzał złamać prawo międzynarodowe i niepisany kodeks morski. Lien czytał o załogach hitlerowskich U-Bootów, które robiły takie rzeczy i potępiał to. Nigdy nie przypuszczał, że jego protegowany posunie się do czegoś takiego, nawet wobec znienawidzonych Amerykanów.

– Musicie działać, kapitanie – powiedział Czou. – Jeśli nie wydacie rozkazu, pozbawię was dowództwa na podstawie paragrafu dwudziestego trzeciego regulaminu Marynarki Wojennej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej.

Lien westchnął, ale nie odpowiedział, nadal stał nieruchomo i patrzył na Amerykanów. Do kiosku wspięli się dwaj marynarze. Przynieśli karabiny. Czou zwrócił się do jednego z nich:

– Marynarzu Ling, aresztujcie kapitana Liena. Zostałem zmuszony do przejęcia dowództwa na okręcie.

Marynarz popatrzył na Czou, ale widząc, że kapitan stoi jak posąg, skinął głową, delikatnie pociągnął ręce Liena do tyłu i związał mu na plecach nadgarstki plastikową linką. Zaczął popychać go w kierunku otworu tunelu, ale zdał sobie sprawę, że będzie musiał poprosić pierwszego oficera o usunięcie się z drogi. Zawahał się, potem pokazał gestem, o co mu chodzi.

– Zostawcie go tutaj, dopóki się nie zanurzymy – zdecydował Czou, skupiając całą uwagę na morzu w dole.

Wziął do ręki jeden z karabinów i popatrzył groźnie na amerykańskich rozbitków.


Kapitan George Dixon zamrugał, usiadł prosto i oparł się ciężko o komandor Donnę Phillips.

– Co się dzieje? Nadeszła pomoc?

– Obawiam się, że to okręt klasy Julang, sir. Albo nie zatonął, albo Chińczycy mają więcej niż jeden.

– Jasna cholera – jęknął Dixon. – Mamy pistolet w pakiecie ratunkowym?

– Kilka dwudziestek dwójek, sir. Dobrych do odstraszenia małego rekina, ale nie do zatrzymania chińskiego okrętu podwodnego.

– O Boże – westchnął Dixon. – Moja matka nie po to o mnie dbała, żebym był jeńcem wojennym. Nie u tych facetów.

– Wyjdziemy z tego, kapitanie. Mój dziadek był jeńcem wojennym w Wietnamie. Mówił, że nie było tak źle, jak wszyscy myśleli – powiedziała Phillips.

Kłamała, jej dziadek został zestrzelony nad Hanoi i rzeczywiście dostał się do niewoli, ale w rzeczywistości przeżył tam dużo gorsze rzeczy niż te, o których opowiadano. Phillips starała się oddychać głęboko i przezwyciężyć strach. Wiedziała, że jeśli zdoła dodać Dixonowi odwagi, widok jego bojowej miny pomoże jej przetrwać.

– Okay, XO, wyjdziemy z tego.

Kapitan sięgnął do kieszeni na piersi pod emblematem delfinów i wyjął złotą monetę od żony, zamrugał szybko i schował ją z powrotem. Phillips czekała na jakieś słowo otuchy lub pocieszający gest z jego strony, ale zamknął oczy. Najpierw pomyślała, że to stres, ale po chwili zorientowała się, że stracił przytomność.

Porucznik Brett Oliver, oficer przydzielony do Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, który dołączył do załogi w trakcie operacji, zaczął się trząść ze strachu.

– XO – powiedział drżącym głosem – nie mogę się dostać do niewoli. Za dużo wiem. Jestem agentem NSA. Złamią mnie na przesłuchaniach. Dowiedzą się o sieci łączności bojowej i możemy przegrać wojnę.

– Niech pan nie będzie śmieszny – odparła ostro Phillips, ale rozumiała jego lęk. Próbowała coś wymyślić, lecz nie umiała znaleźć wyjścia z sytuacji.

– Proszę mi dać dwudziestkę dwójkę – zażądał.

– Co pan ma zamiar zrobić, panie Oliver?

– Proszę o pistolet, XO – powtórzył.

Na moment z jego oczu zniknął strach i pojawiło się w nich zdecydowanie. Phillips niechętnie wręczyła mu broń.

– Ale niech pan jej użyje dopiero w ostateczności – powiedziała.

– Żegnaj, Donna – odparł. – Powodzenia.

Zsunął się tyłem z tratwy i popłynął w kierunku przeciwnym do Julanga. Phillips obserwowała go, ale ledwo widziała jego głowę wśród grzbietów fal. Kiedy zniknął jej z oczu, rozległ się pojedynczy strzał.

– O Jezu – wyszeptała.

Kiedy podniosła wzrok, julang stał blisko tratwy. Patrzyła ze zdumieniem na nieprzyjacielski okręt. Dotąd był tylko bezosobowym diamentem na wyświetlaczu kierowania ogniem lub mgliście zapamiętanym ziarnistym zdjęciem wywiadowczym. W rzeczywistości wydawał się ogromny. Kiosk górował nad tratwami jak wieża, kadłub był szerszy niż kadłub Leoparda. Na mostku dostrzegła kilku mężczyzn. Wszyscy trzymali miotły w rękach. Nie… to była broń…

Phillips przyglądała się, jak z odległości niecałych trzydziestu metrów celują z karabinów automatycznych do tratw ratunkowych. Nagle zdała sobie sprawę, że nie grożą rozbitkom bronią, żeby wziąć ich do niewoli, lecz zamierzają strzelać, żeby zabić.

– Załoga! – wrzasnęła bez namysłu. – Wszyscy do wody! Ale już!

Zepchnęła Dixona z tratwy, chwyciła za ramię mężczyznę siedzącego obok i rzuciła się do morza w momencie, gdy nad falami rozległy się pierwsze strzały.


Czou Ping uniósł AK-80 i poczuł w dłoniach ciężar karabinu. Zanim broń dostarczono na mostek, zamontowano na niej precyzyjną lunetę dalekiego zasięgu. Czou zobaczył w celowniku najbliższą tratwę ratunkową z kobietą siedzącą obok mężczyzny opartego bezwładnie o żółtą burtę. Mężczyzna miał na piersi złote insygnia, był chyba wyższym oficerem. Czou odbezpieczył karabin i już miał zacząć strzelać, gdy nagle rozległ się jakiś huk.

– Co to było? – zapytał i odsunął twarz od lunety.

– Strzelają do nas, komisarzu! – zawołał marynarz Ling. – Ognia! Czou znów przyłożył oko do celownika optycznego, ale ludzie na tratwach właśnie skakali do morza. Odnalazł starszego oficera, do którego wcześniej mierzył, naprowadził podziałkę na jego pierś i pociągnął za spust. Karabin kopnął go lekko i wystrzelił pojedynczy pocisk.

– Przestawcie broń na ogień ciągły! – krzyknął marynarz Ling.

– Cholerny karabin! – zaklął Czou.

Znalazł przełącznik i znów wycelował do ludzi w wodzie. Nacisnął spust i zasypał rozbitków i tratwy gradem pocisków. Strzelał, dopóki nie opróżnił magazynka.

Kiedy wyjął pusty i włożył następny, odezwały się inne karabiny. Czou opróżnił drugi magazynek. W kierunku Amerykanów leciały nad falami serie pocisków.


– Obserwacja przez peryskop numer dwa. Podać głębokość i szybkość – rozkazał kapitan Andrew Deahl ze stanowiska dowodzenia w sterowni USS Essex, atomowego okrętu podwodnego klasy Virginia, wysłanego przez admirała McKee na poszukiwanie julanga.

Mieli go znaleźć, zanim zdąży dołączyć do drugiej grupy bojowej. Deahl stał za konsolą dowodzenia w hełmie Type 23. Mimo dziennej pory w sterowni było ciemno, żeby kapitan mógł lepiej widzieć morze przez peryskop. Załoga obsadziła stanowiska bojowe, kiedy tylko sonar wykrył julanga z dużej odległości i teraz czekała w milczeniu na rozkazy. Gdy julang, oznaczony jako Cel Jeden, wynurzył się pionowo, Deahl kazał zaczekać z odpaleniem torped w wyrzutniach jeden i dwa. Wstrzymał atak, żeby zobaczyć, co się dzieje.

– Głębokość dwadzieścia jeden metrów, szybkość zero, kapitanie.

– Peryskop idzie do góry.

Deahl poruszył joystickiem przypiętym do jego umięśnionego uda i maszt fotoniczny wysunął się z kiosku. Kapitan zobaczył w wizjerze spody fal z nałożonymi komputerowo kierunkami i linią wskazującą julanga. Kiedy peryskop przebił powierzchnię, Deahl oznajmił:

– Peryskop wynurzony! Mam na powierzchni Cel Jeden. Obserwacja celu! Kierunek trzy zero pięć. Wysokość masztu dziesięć metrów. Odległość czterysta pięćdziesiąt metrów. Kąt na dziobie sto dwadzieścia stopni na sterburtę. Uwaga, zespół kierowania ogniem, wstrzymujemy atak torpedowy do momentu rozpoznania działań Celu Jeden.

– Skurwiel pewnie ma awarię, kapitanie – odezwał się XO.

– Sonar, tu kapitan – powiedział Deahl do swojego mikrofonu na wysięgniku. – Masz oznaki braku napędu Celu Jeden?

– Kapitanie, tu sonar. Nie. Jego silniki pracują na obrotach biegu jałowego, ale płynie.

– To tyle, jeśli chodzi o twoją teorię, XO – powiedział Deahl.

Miał trzydzieści osiem lat, biegał w maratonach. Essex był pierwszym okrętem, którym dowodził, objął to stanowisko zaledwie dwa miesiące temu. Załoga uwielbiała poprzedniego kapitana i na razie dowodzenie wyglądało zupełnie inaczej, niż Deahl sobie wyobrażał. Przekonał się, że od zastępcy dowódcy do kapitana jest daleka droga i czasem brakowało mu wiary w siebie. Wojna na Morzu Wschodniochińskim skomplikowała jego sytuację, ale przynajmniej nauczył się polegać na swoim oficerze wykonawczym, choć nie przyszło mu to łatwo. Był nowojorczykiem i początkowo nie ufał XO Harlanowi Simoneaux z Południa.

– Kapitanie, ludzie w kiosku mają karabiny – zameldował XO. – Strzelają do czegoś!

– Co za cholera? – mruknął Deahl.

– Niech to szlag! Kapitanie, w tamtym miejscu zatonął Leopard! Tam są rozbitkowie!

– Szybki strzał z jedynki, Cel Jeden! – krzyknął Deahl.- Wyłączyć blokady przeciwpowrotne, natychmiastowa gotowość, tryb uderzenia na powierzchni, poszukiwanie aktywne przy dużej szybkości, kontakt bezpośredni!

Wrota zewnętrzne wyrzutni otwarto już wcześniej. Torpeda Mark 58 Alert/Acute od trzydziestu minut była na zasilaniu i miała wprowadzony namiar na cel. Czekała tylko na wystrzelenie. Wykonanie przez oficera uzbrojenia ryzykownych rozkazów kapitana trwało chwilę – musiał zaprogramować torpedę, tak żeby mogła zdetonować w niewielkiej odległości od własnego okrętu i wyłączyć blokady bezpieczeństwa.

– Wprowadzone! – zameldował w końcu XO.

– W pogotowiu – zawołał oficer uzbrojenia zza swojej konsoli gotowej do odpalenia torpedy.

– Strzał na wyliczoną pozycję!

– Ognia! – krzyknął oficer uzbrojenia. Pokład zadrżał i wystrzelenie torpedy poraziło Deahlowi uszy.

– Sir, wyrzutnia jeden odpalona elektrycznie – zameldował oficer uzbrojenia.

– Dowodzenie, tu sonar. Wystrzelenie własnej torpedy normalne.

Ledwo szef sonaru umilkł, obraz w wizjerze Type 23 zbladł, potem zniknął. Deahl zamrugał, ale wnętrze hełmu było ciemne. Coś się stało z masztem Type 23, pomyślał. W tym momencie przez kadłub dotarł huk eksplozji i okręt zatrząsł się gwałtownie jak od uderzenia ogromnym młotem kowalskim.

– Dowodzenie, tu sonar. Eksplozja z kierunku do Celu Jeden.

– To chyba jasne – zauważył sarkastycznie Simoneaux.

– Wysunięcie peryskopu numer jeden – oznajmił kapitan Deahl i wybrał sterownikiem na udzie peryskop z prawej burty. Z kiosku wysunął się drugi Type 23 i przebił fale. Deahl zobaczył wielką, pomarańczowoczarną chmurę w kształcie grzyba i duże kawałki metalu spadające z nieba. Dywan szczątków na powierzchni morza rósł z każdą sekundą.

– Cel Jeden załatwiony – powiedział Deahl bezbarwnym głosem, właśnie zdał sobie sprawę, że być może popełnił katastrofalny błąd – jeśli rozbitkowie znajdowali się w odległości sześćdziesięciu metrów od kadłuba Julanga, to już było po nich.

– Oficer pokładowy, pionowe wynurzenie okrętu!


– Kapitanie, ciała w wodzie z lewej burty, trzydzieści stopni od dziobu!

Komandor Deahl skierował Essexa na pozycję wskazaną przez OOD i kazał zastopować maszyny.

– Nurkowie do wody – zarządził.

Przez następne dwie godziny przeczesywali morze wokół miejsca zatonięcia julanga. Wyłowili trzydzieści pięć osób, trzynaście nie żyło, reszta była nieprzytomna. Ocalało pięciu Chińczyków, w tym dwóch oficerów, jeśli Deahl prawidłowo rozszyfrował emblematy na ich mundurach. Martwych zawinięto w worki na śmiecie i umieszczono w chłodni. Żywych zabrano do mesy załogi. Deahl kazał odkręcić stoły od pokładu, żeby stworzyć miejsca dla uratowanych, na podłodze rozłożono materace załogi. Rannymi zajął się sanitariusz w stopniu starszego bosmana, odbywający ostatnią turę na morzu. Kapitan Deahl obserwował jego zabiegi z rogu pomieszczenia, w końcu sanitariusz podszedł do niego, ocierając pot z czoła.

– I co, bosmanie?

– Mieli szczęście, sir. Skaleczenia, złamania i kilka ran postrzałowych. XO Leoparda Phillips, jest w dobrej formie jeśli nie liczyć przestrzelonego ramienia. Kapitan Dixon został trafiony dwa razy w ramię i raz w pierś. Miał krwawienie wewnętrzne, ale jego stan jest stabilny.

– Dostał w pierś i jeszcze żyje? – zdziwił się Deahl.

– Miał w kieszeni na piersi jakąś pamiątkę, coś ciężkiego ze złota, medalion lub zegarek albo coś w tym rodzaju. Teraz to wklęsły kawałek metalu zagięty wokół rozpłaszczonego pocisku z karabinu AK-80, ale uratował mu życie. Gdyby kieszeń była pusta, Dixon dostałby prosto w serce.

– Szczęściarz – mruknął Deahl. – A co z Chińczykami?

– Będzie dobrze, sir. Byli na szczycie kiosku julanga, więc eksplozja zrzuciła ich tylko do morza. Jeden z nich to chyba kapitan.

– Który to?

Starszy bosman zaprowadził Deahla do chińskiego oficera dowodzącego. Dziwne, pomyślał Deahl, leżący pod kocem, z zamkniętymi oczami i igłą kroplówki w ramieniu, dowódca Czerwonych wyglądał niewinnie jak śpiące dziecko. Nie przypominał groźnego potwora, którego Deahl sobie wyobrażał. To po prostu wojna, pomyślał Deahl. Gdyby nie wojna, ten facet miałby pewnie teraz na głowie dom, żonę, dzieci, upierdliwego szefa eskadry, okręt wymagający obsługi technicznej, załogę potrzebującą dowodzenia i wszystkie inne problemy codziennego życia. Deal uświadomił sobie nagle, że w pewnym sensie łączy go więcej z tym chińskim oficerem niż z jakimkolwiek cywilem z własnego kraju.

– Dzięki, starszy – powiedział do bosmana. – Daj mi znać, kiedy któryś z nich odzyska przytomność.

Poszedł do sterowni i polecił oficerowi pokładowemu:

– Płyń na północ, dopóki nie znajdziemy drugiej grupy bojowej. I cholernie uważaj na inne chińskie okręty podwodne.

Загрузка...