Komandor George Dixon siedział u szczytu stołu w mesie oficerskiej. Był z siebie dumny. Otaczali go oficerowie, którzy nie pełnili wachty, połowa z nich pracowała przez resztę nocy nad raportem z patrolu. Odtwarzali kasety wideo nagrane przez moduł pamięci systemu kierowania walką Cyclops i drukowali dwuwymiarowe zdjęcia celów w kluczowych momentach akcji. Druga połowa na dużej planszy ukazującej okręty Czerwonych zaznaczała jednostki zatopione na ich wachcie. Choć był środek nocy, Dixon nie mógłby zasnąć. Jeszcze nie opadło z niego napięcie. Trudno było uwierzyć, że zaledwie godzinę temu słyszeli ostatnią torpedę trafiającą w jeden z chińskich okrętów nawodnych. O dziwo, julang się nie pojawił. Być może usłyszał odgłosy rzezi i zawrócił na północ, żeby ostrzec pozostałe grapy bojowe. Albo po prostu był jeszcze tak daleko na północy, że nie zdążył wejść do akcji.
Nagle głośnik radiowęzła wrzasnął, tak że Dixon wylał sobie pół kubka kawy na udo.
– Szybki strzał z jedynki!
Alarmowy rozkaz oficera pokładowego sygnalizował, że podkradł się do nich nieprzyjacielski okręt podwodny i grozi im natychmiastowy ostrzał.
Dixon rzucił się do sterowni. Kingman był do połowy wychylony z boksu kierowania walką. Na rozkaz „Szybki strzał…!” automatycznie obsadzano stanowiska bojowe i teraz sterownia wypełniała się członkami wachty. Wkładali słuchawki i hełmy wirtualnej rzeczywistości.
– Co się dzieje? – parsknął Dixon.
– Sprawdzałem stożek ciszy i usłyszałem go na południu. Mieliśmy go na wąskim paśmie, ale nagle wszedł w kontakt szerokopasmowy, więc wali prosto na nas, kapitanie. Lada chwila będzie w zasięgu kontrdetekcji. Musimy wystrzelić torpedę wzdłuż linii kierunkowej.
– W porządku, OOD – odrzekł Dixon. Starał się, żeby jego głos brzmiał autorytatywnie i spokojnie, ale nie był pewien, czy mu się to udało.
Włożył swój hełm kierowania walką i natychmiast rozkazał komputerowi wyświetlić przestrzeń walki i twarze członków wachty na stanowiskach bojowych. Podoficer sonarowy spojrzał w górę na swój wyświetlacz i sklasyfikował kontakt.
– Dowodzenie, tu sonar. Wąskopasmowy kontakt sonarowy sierra dziewięć sześć, teraz na kierunku jeden siedem osiem. Korelacja ze śladem szerokopasmowym na tym samym kierunku. Liczba obrotów jeszcze nieustalona, ale to śruba siedmiołopatowa. Kontakt jest z całą pewnością bojowym okrętem podwodnym.
Komandor Dixon obniżył widok do zakresu przeciwpodwodnego, odwróconej niecki z nadpływającym atomowym okrętem podwodnym klasy Julang na południu. Na razie kontakt był słaby, mieli tylko kierunek do intruza.
– Cyclops, włączyć zasilanie torped w wyrzutniach od jeden do cztery – wydał rozkaz Dixon, koncentrując się na trójwymiarowym obrazie kierowania ogniem pod wodą. – Zanurzenie, cała naprzód jedna trzecia. Uwaga, zespół kierowania ogniem. Mamy drobną sytuację awaryjną. Atomowy okręt podwodny klasy Julang, oznaczony jako Cel Trzy Zero, rozwalił nam przejęcie. Musimy go szybko załatwić, bo jeśli nas wykryje, otworzy ogień albo wyskoczy na głębokość peryskopową i zaalarmuje drugą grupę nawodną. Jedno i drugie zepsuje nam dzień. Zamierzam wykonać szybki manewr analizy ruchu celu, przeciąć linię wzroku i ustalić w przybliżeniu jego odległość, a potem wystrzelić w niego Mark 58 ustawioną na wysoką szybkość tranzytową…
– Kapitanie – przerwała mu Phillips – zalecam wystrzelenie vorteksa. Jest dużo szybszy i czas tranzytu do celu byłby sześciokrotnie krótszy. I moglibyśmy się wycofać, mając pomiędzy nami i celem kilwater pocisku. Po pierwszym trafieniu odpalilibyśmy następne vortexy.
Dixon chciał już odeprzeć jej argumenty, ale zmusił się do rozważenia tego, co powiedziała. Vortex rzeczywiście dotarłby do celu dużo szybciej i jego kilwater pełen pęcherzy powietrza zakłócałby sonar julanga na całej trasie pocisku. Przeciwnik może ustaliłby pozycję strzelającego okrętu, ale otwarcie ognia byłoby bezcelowe, bo Leopard wycofywałby się z pełną szybkością.
– Uwaga, zespół kierowania ogniem. Poprawka. Wystrzelimy vorteksa numer jeden i wycofamy się na wschód, mając kilwater pocisku pomiędzy nami i Celem Trzy Zero. Do roboty. Oficer uzbrojenia, przygotować wyrzutnię vorteksa numer jeden i otworzyć wrota. Koordynator, uznajemy, że przepłynęliśmy już odcinek namiarowy do celu. Teraz przetniemy linię wzroku. Zanurzenie, ster pełna w lewo, stały kurs na zachód. Sonar, tu kapitan. Skręcamy na zachód, żeby wymanewrować na Cel Trzy Zero.
– Kapitanie, tu koordynator. Możliwość zygzakowania Celu Trzy Zero. Namiar ogniowy na julanga właśnie przepadł. Przeciwnik manewrował i obliczenia nie miały żadnej wartości.
– Dowodzenie, tu sonar. Trzy Zero chyba przyspiesza. Odbieramy już słabo liczbę jego obrotów. Sto pięćdziesiąt na minutę. Jedna śruba siedmiołopatowa.
– Sonar, tu kapitan. Możesz wywołać zmianę aspektu?
Skręca? – zastanawiał się Dixon.
– Dowodzenie, tu sonar. Nie.
– Koordynator, potwierdź zygzakowanie celu. Co robi?
– Przyspiesza, kapitanie – odpowiedziała Phillips spokojnym głosem. – Najwyraźniej stosuje taktykę sprintu i dryfu. Zwolnił i teraz musi z powrotem zwiększyć szybkość, żeby nadrobić stratę i rozszerzyć rejon poszukiwań. Ale skoro przyspiesza, możemy założyć, że nas nie słyszy.
– Koordynator, masz już nowy pierwszy odcinek namiarowy na cel po jego przyspieszeniu?
Phillips skinęła głową wewnątrz swojego hełmu. Dixon widział w oknie wyświetlacza, że jej ciemne oczy były szeroko otwarte.
– Jeszcze minuta, potem zwrot na wschód, sir, ale zróbmy drugi odcinek przy dziesięciu węzłach.
– Daję ci osiem, XO.
Dixon czekał w napięciu, zaciskając dłonie w rękawicach.
– Pierwszy odcinek zakończony, kapitanie.
– Zanurzenie, ster pełna w lewo, stały kurs na wschód, cała naprzód dwie trzecie, osiem węzłów. Sonar, tu kapitan. Skręcamy w lewo na zero dziewięć zero do drugiego odcinka namiarowego.
Członkowie wachty potwierdzili i okręt wykonał zwrot na wschód. Dixon czekał. Od przypływu adrenaliny dzwoniły mu zęby. Zacisnął ze złością szczęki.
– Sir, stały kurs na wschód, szybkość osiem węzłów – zameldował oficer zanurzenia.
– Koordynator! – zawołał Dixon. – Daj mi namiar. Uzbrojenie, sprawdź status vorteksa.
– Tak jest, panie kapitanie. Vortex na zasilaniu wewnętrznym, przewód sygnałowy podłączony i sprawny, czekam na namiar…
– Kapitanie, Cel Trzy Zero w odległości dwudziestu dwóch tysięcy metrów, kierunek jeden siedem osiem, kurs zero jeden zero, szybkość dwadzieścia węzłów. Mamy namiar ogniowy!
– Cyclops i zespół kierowania ogniem, procedury momentu odpalania, Vortex numer jeden, Cel Trzy Zero! – krzyknął Dixon i natychmiast zdał sobie sprawę, że krzyknął za głośno.
– Okręt gotowy – odpowiedział Kingman.
– Uzbrojenie gotowe – warknął Taussig.
– Namiar gotowy – zameldowała Phillips.
– Cyclops gotowy.
– Strzał na zaprogramowaną pozycję.
Pokład podskoczył lekko, gdy vortex numer jeden opuścił pionową wyrzutnię. Kiedy generator gazowy wypychał pocisk, rozległ się grzmot, ale dźwięk nie był nawet w przybliżeniu tak głośny jak przy wystrzeleniu torpedy. Pierwszy człon vorteksa, który był małym urządzeniem napędowym typu torpedowego, przeniósł pocisk na bezpieczną odległość od macierzystego okrętu, zanim nastąpił zapłon stałego paliwa rakietowego. Po trzydziestu sekundach podróży na napędzie torpedowym odpalił silnik rakietowy vorteksa i sterownię wypełnił huk. Pocisk przyspieszył do trzystu węzłów i pomknął w kierunku okrętu podwodnego Julang.
– Zanurzenie, cała naprzód maksymalna i kawitacja! Głębokość czterysta metrów! Uzbrojenie, przygotować wyrzutnię vorteksa numer dwa, ale nie otwierać wrót. Uwaga, zespół kierowania ogniem. Przygotować się na torpedę w wodzie z kierunku Celu Trzy Zero i na dzwonek maksymalnej alarmowej.
Pokład pochylił się pod kątem trzydziestu pięciu stopni, gdy oficer zanurzenia dał pełne obroty i pchnął dziobowe stery głębokości do pozycji pełnego nurkowania. Kiedy szybkość przekroczyła czterdzieści węzłów, pokład zaczął gwałtownie dygotać.
– Sonar, tu kapitan. Czy kilwater vorteksa zasłania cel?
– Dowodzenie, tu sonar. Tak.
Dixon odetchnął głęboko. Strzelił do julanga i uciekł. Teraz się przekona, ile warci są Chińczycy.
– Stanowisko dowodzenia, tu sonar! Pogłos wystrzelenia torpedy na kierunku południowym! Odbieram silnik rakietowy! Zbliża się torpeda kawitująca, kierunek zero zero osiem!
Lien Hua bez namysłu wyrzucił z siebie potok rozkazów, tętno natychmiast mu wzrosło.
– Maszynownia, alarmowa naprzód! Kąt trzydzieści stopni w górę! – Chwycił mikrofon, wybrał radiowęzeł i krzyknął: – Torpeda w wodzie! Wszyscy na stanowiska taktyczne!
Zanim dokończył ostatnie zdanie, pokład odchylił się tak stromo do góry, że ledwo mógł stać. Złapał się uchwytu i zaczął pospiesznie rozważać następny krok.
Mógł zrobić tylko jedno, żeby uciec przed torpedą kawitująca, zwłaszcza jeśli to była torpeda amerykańska o szybkości maksymalnej trzystu węzłów – wykonać wynurzenie alarmowe. Gdyby okręt osiągnął wystarczającą prędkość, istniała niewielka szansa, że wyskoczy z morza jak wieloryb, a wtedy jego nagłe zniknięcie zdezorientowałoby czujnik poszukiwawczy pocisku. Po opadnięciu okrętu z powrotem do oceanu w wodzie byłoby pełno pęcherzy powietrza i piany, co mogłoby zmylić torpedę. Poza tym pocisk miał zapewne tak ustawiony pułap, żeby utrzymywać się daleko od powierzchni, gdyż blisko niej jego szybkość trzystu węzłów wywoływałaby tak silny efekt Bernoulliego, że torpeda mogłaby zostać wyssana do góry i wystrzelić z wody lub stracić stabilność i przekoziołkować. Wynurzenie alarmowe stanowiło, co prawda, manewr niebezpieczny, gdyż ładunki wybuchowe systemu alarmowego usuwania balastu miały paskudny zwyczaj rozrywania zbiorników balastowych, a nawet dziurawienia kadłuba ciśnieniowego, ale Lien uświadomił sobie, że pozostały mu tylko sekundy życia i nie chciał, żeby jego dusza opuściła ciało w głębi morza – było stąd za daleko do nieba.
Szybko zerwał osłonę ochronną z panela, jej skośne, czerwone i białe pasy oznaczały system alarmowy. Druga listwa ochronna, która osłaniała włączniki, była pomalowana tak samo. Lien odsunął ją na bok, żeby dostać się do czterech dźwigni kolankowych pod spodem. Dwa włączniki uzbrajające zasilały obwody ładunków wybuchowych, dwa następne powodowały detonacje, jedną na dziobie, drugą na rufie. Lien przesunął do góry obie dźwignie uzbrajające i czekał, aż się zapali sygnalizator gotowości. Wydawało mu się, że trwało to całą wieczność, choć wiedział, że minęła zaledwie sekunda. Przesunął do góry włącznik dziobowy. Przez stanowisko dowodzenia przetoczył się huk eksplozji. Lien zdetonował ładunek rufowy. Tym razem odgłos był dużo bardziej przytłumiony.
– Alarmowe usunięcie balastu i wynurzenie! – zawołał Lien do mikrofonu radiowęzła. Okręt wydawał się nieuszkodzony. Eksplozje w zbiornikach balastowych najwyraźniej nie rozerwały metalowego poszycia okrętu ani samych zbiorników. – Status tsunami w wyrzutni szóstej – warknął.
– Załadowana, kapitanie, ale bez zasilania. Wyrzutnia sucha – odparł Czou Ping.
Lien nastawił uszu, jakby chciał usłyszeć zbliżającą się torpedę kawitująca, choć wiedział, że przy szybkości trzystu węzłów pocisk znajdzie Nung Jatsu znacznie wcześniej, niż jego dźwięk dotrze do wnętrza okrętu. Zginą w ciszy, chyba że uda się wynurzenie alarmowe.
Pokład odchylił się do góry pod kątem czterdziestu pięciu stopni. Lien złapał się uchwytu na konsoli dowodzenia i przyciągnął się do panela obsługi uzbrojenia.
– Trzysta metrów, kapitanie! – zawołał oficer sterowania. – Kąt doszedł do pięćdziesięciu stopni i nie mogę utrzymać okrętu niżej.
– Cisza! – parsknął Lien.
Wybierał funkcje w oprogramowaniu obsługi uzbrojenia. W ciągu sekund uruchomił zalewanie wyrzutni szóstej i włączył zasilanie broni, ale nie był w stanie zrobić niczego więcej, dopóki wyrzutnia nie została całkowicie zalana – dopiero wtedy mógł otworzyć wrota zewnętrzne – i żyroskop tsunami nie osiągnął pełnych obrotów, co musiało potrwać następne sześćdziesiąt sekund. Żałował, że nie włączył zasilania torpedy, gdy zaczęli szukać amerykańskiego okrętu podwodnego, ale pocieszył się, że oznaczałoby to złamanie rozkazów obowiązujących we flocie. Pomyślał, że jeśli przeżyją tę wachtę, zawsze będą mieli broń na zasilaniu i otwarte wrota wyrzutni.
– Jesteśmy na powierzchni, kapitanie! – zawołał oficer sterowania.
Stromy kąt odchylenia gwałtownie zmalał i pokład opadł do poziomu.
– Zanurzamy się z powrotem, kapitanie. Siedemdziesiąt metrów. Osiemdziesiąt. Wracamy do góry.
– Silniki stop! – rozkazał Lien.
– Przyjąłem, kapitanie, silniki stop. Obsługa reaktora odpowiada, silniki stop.
– Mamy zostać na powierzchni, kapitanie?! Być może uda nam się uniknąć trafienia torpedą, ale utraciliśmy niewidzialność.
Lien odchrząknął niecierpliwie.
– Straciliśmy ją już jakiś czas temu, o czym świadczy zbliżająca się torpeda nieprzyjacielska. Zostaniemy na powierzchni, Czou, dopóki nie będzie po wszystkim. Pod wodą jest zbyt niebezpiecznie. Zaczekamy, aż ta cholerna torpeda nas zgubi. A nawet dłużej. Jeśli pozostaniemy na powierzchni w bezruchu, nieprzyjacielski okręt podwodny może nas nie wykryć. Jest bez wątpienia pod warstwą przypowierzchniową. Musimy wyłączyć wszystkie obracające się mechanizmy, na wypadek gdyby kontynuował nasłuch wąskopasmowy. Może nas zdradzić każda pracująca pompa, turbina czy generator. Zastopujemy wszystko i będziemy zasilali system kierowania walką z niezależnego źródła energii.
Lien uniósł mikrofon i przestawił selektor na pomieszczenie obsługi instalacji jądrowej.
– Maszynownia, tu kapitan. Wyłączyć reaktor i przejść na zasilanie akumulatorowe.
W głośnikach zabrzmiał głos głównego mechanika.
– Kapitanie, tu główny mechanik. Jesteście pewni, że to dobry pomysł?
– Wyłączyć reaktor.
Niemal natychmiast zgasły światła i zatrzymały się wentylatory. Na stanowisku dowodzenia zrobiło się dużo ciszej, choć bardziej gorąco i duszno. Wyłączenie zasilania na okręcie wydawało się czymś smutniejszym niż spodziewane zatonięcie po trafieniu torpedą. Sekundy ciągnęły się jak godziny. Wyglądało na to, że tsunami nigdy się nie rozgrzeje. Lien pomyślał, że stojąc tu bez ruchu jak idiota, może zginąć od nieprzyjacielskiej torpedy i nie zdążyć odpowiedzieć ogniem na jej wystrzelenie.
Pocisk Vortex Mod Echo numer jeden tkwił bezpiecznie w cieple swojej pionowej wyrzutni. Od dwóch minut był na zasilaniu. Autodiagnostyka wypadła satysfakcjonująco i zameldował sterowni o swojej całkowitej sprawności. Przewodem sygnałowym dotarł namiar ogniowy na cel i trafił do procesora, który wysłał do sterowni sygnał potwierdzający odbiór. Sterownia poinformowała procesor, że zbliża się moment wystrzelenia i vortex czekał.
O czasie zero uruchomił się generator gazu, mały silnik rakietowy z wylotem skierowanym do zbiornika wody destylowanej, która wytworzyła ogromną ilość sprężonej pary u podstawy pocisku. Ciśnienie na dnie wyrzutni wzrastało, dopóki z łatwością nie uniosło ciężaru vorteksa. Zanim pocisk przesunął się o więcej niż centymetr, miał już przyspieszenie równe pięciu g«Wyrzutnia zaczęła poruszać się wokół niego tak szybko, że mogło się wydawać, iż vortex pędził stalowym tunelem. Opuścił okręt i zanurzył się w zimnym morzu.
Kiedy pocisk całkowicie wydostał się poza kadłub, odpalił pierwszy stopień napędowy, mały silnik typu torpedowego z komorą spalania połączoną z silnikiem hydraulicznym. Wysokie ciśnienie uchodzących gazów spalinowych spowodowało wirowanie silnika hydraulicznego wraz z jego płytą wahliwą. Szybkość wału przekroczyła pięć tysięcy obrotów na minutę i doszła do dziesięciu tysięcy. Gdy powstał ciąg, dysza silnika przestawiła się i obróciła pocisk z pozycji pionowej do poziomej, a potem w dół. Vortex przyspieszał pod kątem trzydziestu stopni, aż znalazł się trzydzieści metrów głębiej niż Leopard. Wtedy wyszedł z nurkowania i wrócił do poziomu. Ładunki wybuchowe odstrzeliły pierwszy człon pocisku, który dostał się w kilwater vorteksa.
Siedemdziesiąt milisekund później iskrownik zapalił lotną substancję w małym pojemniku umieszczonym w zbiorniku stałego paliwa rakietowego. Kompozyt chemiczny w małym pojemniku był zadziwiająco inercyjny, dopóki nie osiągnął wysokiej temperatury. Wtedy eksplodował, wywołując zapłon otaczającego go paliwa rakietowego, które zaczęło spalać sąsiednią matrycę paliwową. W pobliżu zbiornika gromadziły się sprężone gazy spalinowe. Zbiornik znajdował się na końcu długiego tunelu biegnącego przez człon paliwowy i rozszerzającego się przy dyszy wylotowej pocisku. Gazy spalinowe sprężały wnętrze tunelu, dopóki nie wyrównało się ciśnienie w jego tylnej i przedniej części, a wtedy pokrywa ochronna dyszy wylotowej została odrzucona do morza. Dysza zaczęła odprowadzać wzrastającą ilość gazów spalinowych, aż zapłonęła cała tylna powierzchnia paliwa i ciśnienie wejściowe dyszy doszło do kilku ton na centymetr kwadratowy. U wylotu dyszy rósł płomień, dopóki przyspieszenie pocisku nie zwiększyło się z pięciu do dwudziestu g. Prędkość Vorteksa wzrosła z trzydziestu do osiemdziesięciu węzłów. Jego korpus wibrował gwałtownie przy przekraczaniu częstotliwości własnej, potem trochę się uspokoił i nagle pocisk wszedł w fazę kawitacji. Tarcie powierzchniowe zmalało niemal do zera, kiedy cząsteczki wody na poszyciu vorteksa zamieniły się w parę. Pęcherz pary rósł od ostrego stożka dziobowego z modułem czujnika poszukiwawczego, aż otoczył cały korpus wraz z dyszą wylotową. Pocisk przyspieszył wkrótce do stu węzłów, potem do stu pięćdziesięciu, wreszcie osiągnął końcową szybkość trzystu ośmiu węzłów.
Nad zachowaniem vorteksa czuwała dysza wylotowa. Silnik rakietowy obracał się, żeby utrzymać ciąg w jednej linii ze środkiem ciężkości pocisku i dostosowywał się do różnych kształtów pęcherza pary. System sterowniczy wymagał użycia jednego z najszybszych procesorów krzemowych na świecie, gdyż constans czasu potrzebny do kierowania vortexem musiał być liczony w dziesiątych częściach milisekundy. W ciągu jednej dziesięciotysięcznej sekundy tor pocisku mógł się zmienić z idealnego w katastrofalny i jedynie błyskawiczna reakcja dyszy wylotowej mogła go uchronić przed utratą stabilności.
Laser poszukiwawczy w dziobie vorteksa włączył się w trybie testowym i oświetlił wąski stożek morza na wprost. Stożek rozszerzał się, gdy laser przeszukiwał spiralnie przestrzeń jak reflektor lokomotywy. Laser dostrzegł wielokrotne odbicia od fal sunących wysoko w górze, ale na razie nie znalazł żadnego odbicia od celu. Procesor porównywał widok morza na wprost ze swoim modelem morza z namiaru ogniowego dostarczonego przez macierzysty okręt. Spodziewał się, że wrogi obiekt zdążył już zmienić pozycję. Prawdopodobną lokalizację celu wyznaczał krąg wokół niego, rosnący wraz z jego maksymalną szybkością, którą określono na czterdzieści pięć węzłów. Pocisk miał rozkaz kierować się do środka kręgu, choć była minimalna szansa, że wrogi obiekt nadal tam jest. Przypuszczano, że kiedy vortex przetnie krąg prawdopodobnej lokalizacji celu, zwany TPC, będzie miał najwyżej dziesięć procent szans na wykrycie wrogiego obiektu. Plan ataku wymagał, żeby pocisk przepłynął przez średnicę TPC i zawrócił wzdłuż linii swojego tranzytu, ale z odchyleniem pięciuset metrów na zachód. Gdyby przy powrotnej podróży przez krąg nie znalazł celu, miał powtórzyć manewr z następnym odchyleniem o pięćset metrów na zachód. W ten sposób vortex przeszukałby cały TPC, mimo że krąg rósł z każdą sekundą, zwiększając swoją średnicę z prędkością czterdziestu pięciu węzłów. W końcu wrogi obiekt zostałby wykryty i pocisk naprowadziłby się na niego.
Na konsoli uzbrojenia rozbłysnął zielony sygnalizator. Tsunami miała pełne zasilanie, ale czerwone światełko oznaczało brak celu dla torpedy.
– Sonar, tu kapitan – powiedział Lien do mikrofonu interkomu. – Macie kontakt na południu?
– Kapitanie, tu sonar. Nie. Mamy zakłócenia od kierunku wystrzelenia torpedy do torpedy.
– Na jakim kierunku zaczyna się jej kilwater?
– Jeden siedem pięć, kapitanie.
Lien wprowadził cel widmo do komputera obsługi uzbrojenia na swojej konsoli.
– Mam linię kierunkową, kolego pierwszy – oznajmił. – Ale muszę zdecydować, czy nasza broń ma się wyłączyć i zatonąć, jeśli nie znajdzie celu, czy mimo jego braku zdetonować.
– Nie mamy nic do stracenia, kapitanie. Niech szuka, a jeśli go nie znajdzie, niech zawróci i zdetonuje.
– Zaproponujcie odległość do punktu detonacji.
– Dwadzieścia mil, kapitanie.
– Nie, bliżej.
– Piętnaście?
– Dziesięć – zdecydował Lien i wprowadził odległość do komputera.
– Kapitanie, nawet jeśli nieprzyjacielska torpeda chybi, to przy takiej odległości zatopi nas własna tsunami.
– Dobrze, niech będzie dwadzieścia mil. – Zapłonęły zielonym światłem wszystkie lampki kontrolne gotowości tsunami. – Autosekwencja za pięć sekund, kolego pierwszy.
Czou czekał i zagryzał wargi. Zastanawiał się, co robi nieprzyjacielska torpeda. Powinna już uderzyć. Pokład zatrząsł się, kiedy zdetonował generator gazowy wyrzutni torpedowej i wystrzelił tsunami.
– Wyrzutnia szósta odpaliła, kolego pierwszy. Tsunami jest w drodze. Szkoda, że nie mamy ich więcej.
– Może powinniśmy wystrzelić wzdłuż linii kierunkowej torpedy w wyrzutniach od pierwszej do piątej, kapitanie…
Czou nie zdążył dokończyć zdania.
Po czterech minutach podróży vortex dotarł do południowego krańca TPC i włączył się obwód uzbrajający w plazmowej głowicy bojowej. Głowica była bronią termojądrową – bombą wodorową – otoczoną materiałami, które miały zareagować podczas detonacji o temperaturze stu milionów stopni, żeby ograniczyć wybuch do wyrzucenia niewielkiej ilości plazmy, maleńkiej cząstki jądra Słońca, zdolnej zamienić jedną trzecią celu w parę, a resztę rozerwać na kawałki. Laser prowadził poszukiwania w szerokim i wąskim stożku, gdy pocisk pędził przez TPC, ale nie znajdował celu. Vortex opuścił TPC wzdłuż jego średnicy i zawrócił. Przez następne cztery minuty płynął z północy na południe, ale krąg okazał się pusty.
Celu nie było.
Pocisk skierował się według wzorca siatki poszukiwawczej ze wschodu na zachód, tym razem płynął na głębokości poniżej sześćdziesięciu metrów. Jeśli cel zbliżył się do powierzchni morza, warstwa termiczna mogła zakłócać odbiór lasera. Vortex uważał, żeby nie podchodzić na głębokość mniejszą niż trzydzieści metrów, gdyż współdziałanie wody i powietrza powodowało ssanie, które mogło pozbawić go stabilności i system sterowniczy nie nadążyłby z korygowaniem jego kierunku. Niektóre pociski testowe wystrzeliwały nawet z morza, wymykały się spod kontroli i przełamywały przy uderzeniu w wodę. Bliżej powierzchni też nie było celu.
Vortex uświadomił sobie, że wkrótce zabraknie mu paliwa i nadchodzi czas detonacji. Gdyby pocisk został tak zaprogramowany, usunąłby z obudowy głowicy bojowej dodatki plazmowe i spowodował eksplozję o większym zasięgu. Ale to było surowo wzbronione przez konstruktorów Mod Echo. Mógł tylko zdetonować plazmę mimo braku celu. Miejsce detonacji wyznaczono w centralnym punkcie północnej jednej trzeciej TPC, gdyż zakładano, że cel będzie raczej uciekał przed vortexem, niż płynął ku niemu. Pocisk tak obliczył czas przybycia do wyznaczonego punktu, żeby zostało mu jeszcze paliwo na dwie minuty, na wypadek gdyby w ostatniej chwili znalazł cel. Lecz celu wciąż nie było.
Vortex zanurkował z powrotem na głębokość stu pięćdziesięciu metrów, dopłynął do punktu detonacji i eksplodował. Zapalony inicjujący ładunek miotający zdetonował pośredni materiał wybuchowy, który spowodował eksplozję głównych ładunków kształtowanych. Rozdzielone pierwiastki plutonu zderzyły się ze sobą i utworzyły masę krytyczną. Eksplozja jądrowa plutonu zamieniła w parę pojemniki z trytem, potem niewielki wybuch o dużej energii i temperaturze milionów stopni połączył uwolnione izotopy w cząsteczki helu. Hel był nieco lżejszy od innych substancji biorących udział w reakcji, utracona masa zamieniła się w czystą energię i eksplozja jądrowa przekształciła się w silniejszą eksplozję termojądrową. Gdyby reakcja trwała nadal, na morzu wyrósłby atomowy grzyb średnicy pięciu mil i rejon zostałby napromieniowany. Ale chemikalia osłony plazmowej połączyły się i otoczyły wybuch najsilniejszym polem magnetycznym, jakie kiedykolwiek wynalazł człowiek. Osłona magnetyczna ograniczyła zasięg eksplozji termojądrowej i skupiła ją w trzymetrowej kuli plazmy o wysokiej energii. Temperatura wewnątrz pola osiągnęła setki milionów stopni, lecz otoczenie – przez kilka dziesiątych mikrosekundy – pozostało nienaruszone.
Wkrótce jednak osłona plazmowa zniknęła i rozpoczął się efekt detonacji. Eksplozja widziana z powierzchni morza była potężna, choć nie mogła się równać z wybuchem dawnej broni nuklearnej. Fala uderzeniowa dotarła do powierzchni oceanu i wyrzuciła do góry wysoki strumień wody, potem rozeszła się we wszystkich kierunkach i w końcu dosięgnęła kadłuba obiektu z niskomagnetycznej stali najwyższej jakości, który nazwano Nung Jatsu.
W pierwszej jednej dziesiątej sekundy okręt przechylił się gwałtownie na sterburtę i pokład ustawił się niemal pionowo. Przez krótką przerażającą chwilę Czou Ping czuł się tak, jakby wisiał w powietrzu, obok przelatywały przedmioty ze stanowiska dowodzenia. Wpadł na konsolę i rozbił łokciem ekran wyświetlacza. Zgasły światła i w pomieszczeniu rozbłysły łuki zwarć elektrycznych. Ping zdał sobie sprawę, że ogłuszyła go eksplozja, kiedy zobaczył tuż przed sobą twarz krzyczącego kapitana, ale nie usłyszał jego głosu. Pokręcił głową, otoczenie zawirowało mu w oczach i zwymiotował gwałtownie na konsolę. Wokół znów wystrzeliły snopy iskier i zapadła ciemność.
Torpeda Tsunami wystrzelona z lewej burty Nung Jatsu opuściła wyrzutnię numer sześć odchyloną o dziesięć stopni na zewnątrz od osi symetrii okrętu. Impuls z generatora gazowego wyrzutni rozpędził torpedę do trzydziestu węzłów i z boku korpusu tsunami uaktywnił się sensor szybkości. W stożku dziobowym otworzyła się mała butla ciśnieniowa i pierścień zaworów wokół korpusu torpedy wypuścił sprężone powietrze, które otoczyło jedną szóstą jej długości. Pęcherz powietrza był wstępem do późniejszej kawitacji w pęcherzu pary. System wprowadzono w prototypach, kiedy okazało się, że wszystkie egzemplarze testowe tracą stabilność przy odpalaniu silnika rakietowego. Wypuszczanie pęcherza gazu tuż po starcie rozwiązało problem i gdy uruchamiał się napęd rakietowy, broń pędziła prosto jak strzała, a pęcherz powietrzny po pewnym czasie był zastępowany parowym.
Kiedy sprężone powietrze rozeszło się wokół stożka dziobowego i reszty korpusu, odpalił silnik rakietowy. Torpeda przyspieszyła gwałtownie do szybkości ataku i jej poszycie, aż do dyszy wylotowej, otoczył pęcherz pary. Tsunami osiągnęła prędkość dwustu węzłów i skierowała się na południe wzdłuż linii kierunkowej do celu. Po dwóch minutach podróży włączył się laser poszukiwawczy, którego projekt kupiono za umiarkowaną cenę od naukowca pracującego w Morskim Ośrodku Badawczo-Rozwojowym Davida Taylora, należącym do DynaCorp. Laser prowadził spiralne poszukiwania wzdłuż linii kierunkowej do celu. Po dwudziestu milach zameldował procesorowi, że nic nie znalazł.
Procesor wprowadził tsunami w wężykowanie poszukiwawcze, ale broń była stosunkowo mała, bo musiała się mieścić w typowych wyrzutniach torped Dong Feng, a ponieważ miała dużą i ciężką termojądrową głowicę bojową i rozbudowany procesor, pozostało niewiele miejsca na paliwo. Tsunami wykonała manewr poszukiwawczy ostatniej szansy i zawróciła do punktu detonacji w odległości dwudziestu mil od Nung Jatsu. Wodorowa głowica bojowa eksplodowała na głębokości trzystu metrów i w oceanie zrobiło się jasno jak w dzień.
Fala uderzeniowa rozeszła się we wszystkich kierunkach i w końcu dotarła do kadłuba amerykańskiego okrętu podwodnego Leopard osiemnaście mil morskich na zachód od miejsca wybuchu. Woda morska zadziałała jak kowadło, fala uderzeniowa jak młot, kiedy dosięgnęła okrętu.
– Co to jest, do cholery? – zapytał komandor Dixon, gdy usłyszał przez kadłub jakiś dźwięk na wschodzie. – Sonar, tu kapitan. Co to jest?! – wrzasnął.
Bosman Herndon rozdziawił usta w oknie wyświetlacza Dixona ukazującym jego twarz. Spojrzał w swoją kamerę.
– Sterownia, torpeda kawitująca w wodzie, kierunek dwa osiem jeden, odchyla się w lewo.
– Zanurzenie, ster pełna w prawo, cała naprzód alarmowa i kawitacja! Oficer uzbrojenia, szybki strzał z jedynki, torpeda Alert/Acute na poprzednią pozycję Celu Trzy Zero, szybkość zero! Oficer pokładowy, uzbroić boję alarmową, wprowadzić naszą długość i szerokość geograficzną, ustawić na funkcję poczty elektronicznej i zakodować legalizatorem SAS… Wysłać dwóch ludzi do sejfu SAS i to już! Zanurzenie, meldować szybkość!
– Sir, przepustnice ustawione na szybkość alarmową, moc reaktora sto pięćdziesiąt procent, robimy pięćdziesiąt dziewięć węzłów.
Jasna cholera, pomyślał Dixon. Maksymalna moc reaktora przekroczona o pięćdziesiąt procent i tylko marne osiem węzłów zysku na szybkości. Reaktor zaraz się spieprzy i napromieniuje cały okręt.
– Oficer uzbrojenia, meldować status!
– Sir, wyrzutnia jeden przygotowana pod każdym względem, wrota zewnętrzne otwarte, broń gotowa.
– Ognia z jedynki, Cel Trzy Zero!
– Gotowość wyrzutni jeden potwierdzona – warknął system Cyclops znajdujący się w stanie sztucznej ekscytacji. – Torpeda czternaście w pogotowiu. Torpeda czternaście, ognia! Torpeda czternaście odpalona.
Pokład podskoczył tuż przed eksplozją z lewej burty i okręt przechylił się nagle na sterburtę. To nie był normalny wstrząs od wystrzelenia torpedy, pomyślał Dixon.
– XO, co się stało? – krzyknął do Phillips.
– Uzbrojenie! – zawołała. – Co jest u ciebie?
Siedzący w boksie obsługi uzbrojenia Taussig miał minę, jakby trafił go piorun.
– Torpeda zdetonowała przy opuszczaniu wyrzutni, pani komandor. Szybkość alarmowa musiała ją przełamać na pół i wybuch poszedł na kadłub. Przewód prowadzący jest zerwany, wrota zewnętrzne nie chcą się zamknąć, wyrzutnia przecieka…
– Zalewa torpedownię! – krzyknął bosman Joyce na linii łączności taktycznej. – Przez wrota wyrzutni jeden!
– Przeciek w torpedowni – obwieścił oficer pokładowy Kingman przez radiowęzeł. – Ekipa naprawcza, do torpedowni.
– XO – powiedział Dixon do Donny Phillips – przekaż wachtę koordynatora nawigatorowi, idź do torpedowni i zajmij się sprawą.
– Tak jest, sir – odrzekła Phillips i jej okno na wyświetlaczu zgasło, gdy zdjęła swój hełm.
– Sonar, tu kapitan! Melduj status torpedy w wodzie!
– Dowodzenie, tu sonar. Odchylenie kierunku torpedy wysoko w lewo, sir. Nie dopadnie nas.
Dixon skinął głową. Chyba uniknął trafienia i pozostało mu tylko uratować okręt od zalania przez torpedownię. Jeśli ktokolwiek potrafi to zrobić, to na pewno Donna Phillips, pomyślał. Wziął głęboki oddech. Żałował tylko, że z powodu przecieku wystrzelenie następnych torped na pozycję julanga opóźni się. Przeciwnik najwyraźniej zdążył odpowiedzieć ogniem, zanim zatopił go vortex. Przedśmiertny prezent pożegnalny od chińskiej załogi. Skurwiele.
Dixon wybrał na wyświetlaczu obraz ponad niecką przeciwpodwodną i rozkazał Cyclopsowi pokazać mapę morską. Sprawdził kierunki do torpedy, ale namiar był słaby, bo nie wykonali manewrów w jej stronę. Zastanowił się, czy nie wysłać impulsu sonaru aktywnego, żeby określić odległość do torpedy, ale zrezygnował. Nie było sensu zdradzać swojej obecności, skoro pocisk ich nie znalazł. Pewnie już znikał daleko za rufą.
Dixon nie spodziewał się eksplozji jądrowej. Fala uderzeniowa dosięgnęła rufy Leoparda bez ostrzeżenia. Okręt uciekał przed torpedą na zachód i nagle został uderzony gigantycznym młotem kowalskim. Dixon poleciał na ściankę boksu, złamał sobie obojczyk i prawą rękę. Wysięgnik jego mikrofonu pękł, przebił mu policzek i język, wizjer hełmu rozstrzaskał się. Dixon poślizgnął się na krwi cieknącej z rannego ramienia i osunął nieprzytomny do boksu.
Inni członkowie zespołu kierowania ogniem na swoich stanowiskach bojowych w sterowni zostali również rzuceni na przegrody i odnieśli tak poważne rany i obrażenia, że nie mogli sobie nawzajem pomóc. Był tylko jeden wyjątek – wachtowy oficer zanurzenia, chorąży zdobywający kwalifikacje OOD, technik elektryk Brendon Farragut, nazywany „Malutkim”, ponieważ miał sto trzynaście kilogramów wagi. Farragut siedział na fotelu oficera zanurzenia przy konsoli sterowania okrętem w pięciopunktowych pasach bezpieczeństwa. Poczuł mocne szarpnięcie, ale choć przestał widzieć cokolwiek, gdy uległy uszkodzeniu wszystkie obwody elektryczne, zrobił jedno, coś, czego uczono go w kółko na symulatorach w New London – sięgnął do dwóch stalowych dźwigni alarmowego opróżniania głównych zbiorników balastowych, odblokował je i pchnął wysoko do góry. Chwycił mikrofon radiowęzła, żeby nadać komunikat o wynurzeniu alarmowym, ale linia była nieczynna.
Hydraulika awaryjna nadal działała, więc pociągnął dziobowe i rufowe stery głębokości do wzniosu pod kątem pięćdziesięciu stopni. Nieprzytomni koledzy za jego plecami uderzyli w tylną przegrodę i poranili się jeszcze bardziej. Ale Farraguta szkoliła osobiście komandor porucznik Donna Phillips i nauczyła go podwodniackiej mantry: „Ratuj misję, ratuj okręt, ratuj reaktor, ratuj załogę – w takiej kolejności”. Farragut nie miał możliwości uratowania misji, ale mógł uratować okręt. Zamierzał wynurzyć zalewanego Leoparda, jeśli tylko systemy okrętu będą sprawne. Głębokościomierz i pochyłomierz Cyclopsa nie działały, lecz Farragut włączył latarnię bojową i oświetlił swój panel. Na suficie był zamontowany staromodny pochyłomierz wypełniony wodą. Kąt wzniosu okrętu zbliżał się do sześćdziesięciu stopni. Farragut opuścił dziobowe stery głębokości, zastanawiając się, na jak długo wystarczy ciśnienie w układzie hydraulicznym. Kąt zmalał do pięćdziesięciu stopni. Mosiężny głębokościomierz również zamontowany na suficie na wypadek całkowitej utraty zasilania, pokazał sto metrów i wskazówka szybko pięła się do góry. Lada chwila powinni wypłynąć na powierzchnię.
Problem polegał na tym, jak długo utrzymają się w wynurzeniu z zalewaną torpedownią i uszkodzeniami spowodowanymi eksplozją. Okręt wyłonił się z wody i wypoziomował. Farragut zastanawiał się, jakim cudem torpeda, która była tak daleko za rufą, mogła spowodować tyle zniszczeń. Musiała być druga, pomyślał, nie zauważono jej. Okręt zanurzył się z powrotem na głębokość sześćdziesięciu metrów, potem leniwie wrócił na powierzchnię i zaczął się kołysać na falach. Farragut zerwał z głowy hełm, szybko odpiął pasy, wyskoczył ze swojego stanowiska przy konsoli i zapalił latarnie bojowe w sterowni. Leżące ciała martwych lub nieprzytomnych ludzi wyglądały upiornie, ale bardziej przeraził go ogień buzujący przy tylnej przegrodzie.
Farragut chwycił gaśnicę i pobiegł do pożaru. Opróżnił całą, ale nie zdołał ugasić rosnących płomieni. Czyjaś dłoń zaciśnięta na rękawie jego kombinezonu powstrzymała go od szukania następnej gaśnicy. Odwrócił się i zobaczył Brudną twarz XO. Błyszczały jej oczy, wykrzywione usta odsłaniały białe zęby.
– Farragut! – krzyknęła do niego. – Cała torpedownią zalana i mamy przeciek na rufie. Zostało nam najwyżej kilka minut. Musimy opuścić okręt. Leć do rufowej komory ewakuacyjnej i otwórz oba włazy. Potem wróć tutaj, pomożesz mi przy rannych.
Kiedy Farragut wybiegł ze sterowni w kierunku drabinki dziobowej, Phillips weszła do boksu kapitana Dixona. Klęknęła przy nim, zdjęła mu hełm Cyclopsa i delikatnie wyciągnęła wysięgnik mikrofonu z jego policzka.
– Sir? Sir? Słyszy mnie pan? – zapytała.
Dotknęła jego twarzy, potem go spoliczkowała, żeby się ocknął. Dixon otworzył oczy. Widział wszystko jak przez mgłę, sterownia wirowała.
– Donna – wychrypiał.
– Okręt został trafiony, sir. Torpedownią zalana. Woda wdziera się przez półmetrowy otwór wyrzutni. Zabezpieczyłam włazy, ale przegrody przeciekają. Uszczelniacze wału i główny system wody morskiej też.
Dixon miał szkliste oczy.
– Możemy uruchomić reaktor? – zapytał, z trudem wymawiając słowa.
– Kapitanie, los Leoparda jest przesądzony. Okręt tonie i to szybko. Musimy go opuścić. Farragut właśnie otwiera komorę ewakuacyjną. Mamy tylko kilka minut, żeby się stąd wydostać, sir.
– Idź – powiedział Dixon. – Ja zostanę i uruchomię system samodestrukcji. Czerwoni nie dostaną Leoparda. Nie na mojej wachcie.
Dixon znów stracił przytomność. Phillips postawiła go na nogi. Kiedy wrócił Farragut, oboje wnieśli kapitana po drabince na górny poziom.
– Przeciągnij go przez właz – rozkazała Phillips. – Idę poszukać innych żywych.
Komandor porucznik Donna Phillips objęła dowodzenie akcją ewakuacyjną. Osobiście przeszła przez wszystkie korytarze na okręcie, dostała się do zalanej maszynowni i przyciągnęła rannych do włazów. Młodsi oficerowie zabrali ich na wyższy pokład. Włazy torpedowni zamknięto i zaryglowano. W zalanym pomieszczeniu zostało dwunastu zabitych. Martwi członkowie załogi leżeli też na pokładzie przedziału operacyjnego. Kiedy ostatni żywi zostali wyniesieni przez właz, Phillips pobiegła do sterowni, mając nadzieję, że jeszcze działa akumulator. Po zatopieniu przedział akumulatorowy mógł eksplodować, ale niezależne źródło energii w sterowni powinno zasilać obwody okrętu, dopóki też nie znajdą się pod wodą.
Sterownia była zniszczona. Phillips znalazła boję alarmową i zakodowała w niej wezwanie o pomoc. Napisała szybko wiadomość, że zaatakowali siły nawodne, zostali trafieni torpedą, kapitan jest ranny, a ona zamierza uruchomić system samodestrukcji okrętu. Załadowała boję i uzbroiła. Uniosła osłonę ochronną i przestawiła dźwignię kolankową. Zapaliła się lampka kontrolna sygnalizująca wystrzelenie boi. Jej nadajnik miał zacząć wysyłać do serwera w górze informację o ich pozycji i gdyby mieli więcej szczęścia niż dotąd, powinni być uratowani.
Phillips pozostało już tylko jedno – znalazła zamknięty panel systemu samodestrukcji i wystukała na klawiaturze kod otwarcia pokrywy. Pod osłoną ochronną znajdowała się uzbrajająca dźwignia kolankowa, czerwony przycisk grzybkowy i dwa wyświetlacze. Jeden był zegarem sterującym, drugi wskazywał, ile czasu pozostało do eksplozji. Phillips ustawiła zegar na dziesięć minut, uzbroiła obwód i wcisnęła przycisk grzybkowy. Drugi wyświetlacz pokazał dziewięć minut pięćdziesiąt dziewięć sekund i odliczał dalej. Phillips zamknęła pokrywę i raz jeszcze rozejrzała się po sterowni, potem pobiegła do drabinki prowadzącej na górny poziom i wydostała się przez właz z okrętu. Stuknęła dwa razy w stalowy pierścień włazu, żeby pożegnać Leoparda, skoczyła z kadłuba do wody i popłynęła do najbliższej tratwy ratunkowej.
– Wiosłować, oddalić się od okrętu – rozkazała głośno. – Taussig, znalazłeś boję alarmową?
– Tak, pani komandor.
– Włącz ją i upewnij się, czy nadaje.
USS Leopard powoli pogrążał się w wodzie. Pięćdziesiąt metrów na wschód trzy czterometrowe tratwy ratunkowe unosiły się na metrowych falach Morza Wschodniochińskiego. W pontonach leżało czterdziestu jeden członków załogi, siedemnastu, łącznie z kapitanem Georgem Dixonem, było nieprzytomnych. Pozostali mogli tylko patrzeć, jak ich okręt tonie. Już tylko dziób i kiosk wystawały ponad powierzchnię. Pokład rufowy zakryły fale. Okręt ustawił się niemal pionowo i poszedł pod wodę rufą w dół. Morze zalało właz dziobowy, potem kiosk, w końcu dziób w kształcie pocisku i Leopard zniknął pod powierzchnią.
Po policzku Phillips spłynęła łza, gdy z głębi morza dobiegł przytłumiony huk eksplozji dwóch plazmowych ładunków wybuchowych. Dla nas wojna się skończyła, pomyślała.