Ja, Elizabeth Ecclestone, urodzona w dniu 24 czerwca 1888 jako Elizabeth Shawcross, postanawiam, co następuje:
1) Natychmiast po mojej śmierci cały mój majątek ruchomy i nieruchomy ma zostać podzielony w równych częściach pomiędzy moich spadkobierców prawnych.
2) Z podziału tego zostanie całkowicie wyłączona wnuczka moja Joan Robinson, o ile do dnia mojej śmierci nie stanie się matką.
3) W wypadku gdyby któryś ze spadkobierców moich umarł przede mną, majątek mój ma być przekazany innym na zwykłych zasadach kodeksu spadkowego. Do podziału między pozostałych.
4) W wypadku gdyby Joan Robinson urodziła dziecko w okresie dwu lat od dnia mojej śmierci, przypadająca na nią część mojego majątku zostanie przekazana temu dziecku, lecz zarząd nie będzie należał do rodziców dziecka, ale do osoby wyznaczonej przez egzekutora testamentu. Kurator ten zadba, by suma ta została przekazana dziecku lub dzieciom Joan Robinson w dniu ich dojścia do pełnoletności. Gdyby dzieci było więcej niż jedno, część majątku przypadająca na Joan Robinson ma być podzielona pomiędzy nie równo i przekazywana im przy każdorazowym dojściu do pełnoletności.
5) Gdyby, czego niechaj nie da Bóg, wszyscy ludzie, w których żyłach płynie krew rodziny Ecclestone’ów, uprzedzili mnie w drodze do wieczności, polecam, aby cały mój majątek ruchomy i nieruchomy przekazany został rządowi malajskiemu z intencją przeznaczenia całej kwoty na rozwój szpitalnictwa tych terytoriów. 6) Posiadłość rodzinna Norford Manor ma przejść na własność najstarszego z rodu Ecclestone’ów. W wypadku gdyby nikt z nich nie pozostał przy życiu, należy zmienić ją w dom dla sierot pochodzących z hrabstwa Suffolk.
W dniu mojej śmierci polecam wypłacić legaty następującym osobom: a) 3000 funtów sir Alexandrowi Gilburne’owi, długoletniemu radcy prawnemu rodziny Ecclestone’ów i naszemu przyjacielowi, który równocześnie jest egzekutorem tego testamentu. Pragnę, aby potraktował to jako częściowe honorarium za wiele bezinteresownych trudów, które podejmował dla mnie w ciągu mego życia, oraz jako wynagrodzenie za pracę związaną z wprowadzeniem w życie niniejszego testamentu. b) 1000 funtów Agnes Stone, pielęgniarce, która od kilku lat opiekuje się mną ku memu zadowoleniu. c) 1000 funtów doktorowi Archibaldowi Duke’owi, który opiekuje się moim zdrowiem od lat pięciu w sposób nie budzący żadnych moich zastrzeżeń.
Legaty w stosunku do obu wyżej wymienionych osób tracą ważność, jeśli osoby te nie będą w dniu mojej śmierci zatrudnione przeze mnie. Poza tym legat ten nie wpływa na ważność mojej umowy z doktorem Archibaldem Dukiem. Ma ona być dokładnie honorowana i podsumowana w dniu mojej śmierci, d) Polecam wypłacić po 500 funtów: Marcie Cowley, kucharce w Norford Manor, Józefowi Fieldowi — ogrodnikowi tamże, i Cynthii Rowland — pokojówce tamże. e) Lokaj mego zmarłego męża, Joseph Rice, który służył naszej rodzince wiernie od najwcześniejszej młodości, winien otrzymać 2000 funtów, a także dożywotnie prawo mieszkania w Norford Manor wraz z pełnym utrzymaniem, które zobowiązany będzie mu dostarczać prawny mój spadkobierca…”
Potem następowały podpisy świadków: Agnes Stone i Austina Rowlanda.
— Czy pani Ecclestone naprawdę była pewna dyskrecji panny Stone, zważywszy, że testament i wszystkie legaty dotyczą osób. pomiędzy którymi ta pielęgniarka nieustannie przebywa?
— Tak. Nawet ja nie miałem obiekcji. Agnes Stone to osoba oschła, praktyczna, dokładna, ale absolutnie uczciwa i dyskretna. W tej chwili ma mniej więcej trzydzieści lat, a przybyła tutaj zaraz po szkole pielęgniarskiej. Skierowano ją tu, gdyż była prymusem. I pozostała nim w pewnym sensie nadal. Pani Elizabeth, pragnąc absolutnej dyskrecji, sama zaproponowała ją jako świadka testamentu. Zresztą Agnes przywiozła ją tu w fotelu na kółkach.
— A cóż to jest za umowa z doktorem Dukiem, o której wspomina testament?
— Był to pomysł pani Ecclestone. Doktor Duke mieszka tu już cd ośmiu lat. Kupiła go po prostu, oferując więcej, niż mógłby zarobić jako młody lekarz gdzie indziej. Miał doskonałe referencje i pochodzi z niezamożnej rodziny. Przyjechał tu z rocznym kontraktem i potem chyba przyzwyczaił się. Życie jego płynie tu prawdopodobnie nudno, ale wygodnie. Poza tym nie wydaje na nic pieniędzy, może pomagać młodszemu rodzeństwu i rodzicom, a do tego odkłada jeszcze co roku niezłą sumkę. Kiedy pani Ecclestone zbliżyła się do siedemdziesiątki, zawołała go kiedyś w mojej obecności i dała mu podpisany przez siebie papier. Nie jest to umowa w sensie prawnym, ale raczej zobowiązanie. Treść jego jest następująca: Elizabeth Ecclestone zobowiązuje się wypłacać w ratach miesięcznych po trzy funty dziennie doktorowi Archibaldowi Duke’owi za każdy dzień, który przeżyje powyżej siedemdziesiątki. Ze swej strony zobowiązuje się ona do zażywania przepisanych jej przez niego lekarstw i wykonywania jego poleceń.
— A wówczas dzielny lekarz zaczął walczyć jak lew, aby nie wysechł strumyczek złota spływający powoli do jego kieszeni…
— Zapewne. Co prawda trzeba przyznać, że poprzednio także bardzo się starał. A poza tym myślę, że gdyby pani Ecclestone mogła przewidzieć, w jakim stanie znajdzie się sama w kilka miesięcy po podpisaniu tej umowy, chyba nie podpisałaby jej. Znałem ją i nie wierzę, aby zależało jej na przedłużeniu tego typu wegetacji. Była czynną, energiczną, może zanadto energiczną kobietą. Jeżeli mam być szczery, powiem, że tyranizowała tych wszystkich, burych udało jej się tyranizować. Nie robiła tego ze złej woli, ale z przekonania o słuszności swoich zasad i postępowania. Jeżeli nadal zachowała władzę nad swoim mózgiem, co trudno stwierdzić z całą pewnością, musi się chyba potwornie męczyć, nie mogąc wywierać żadnego wpływu na otoczenie.
— Tak… — Alex zastanowił się. — A jaka jest wartość majątku pani Ecclestone? Przypuszczam, że dość znaczna.
— Niedokładny szacunek całości, wahający się ze względu na zmiany w kursach akcji i cenach gruntu, zamyka się sumą mniej więcej półtora miliona funtów.
— O mój wielki Boże! — Joe gwizdnął cicho przez zęby. — Taka cyfra może przecież wyzwolić lawinę namiętności.
— Nie sądzę. Nie zna pan Ecclestone’ów. Musi pan szukać innego rozwiązania, jeżeli sądzi pan, że Patrycja została zamordowana. Zresztą stara pani Elizabeth żyje. A gdyby ktoś gwałtownie potrzebował wielkich sum, mógłby zabić ją i przez to samo, narażając się na o wiele mniej podejrzeń, uzyskać część spadku, wyrażającą się i tak w ogromnych sumach…
— I ja tak myślę… Wszystko to nie trzyma się jedno drugiego… Ale mam pewną teoryjkę. A właściwie trzy teoryjki…
— Trzy?
— Tak. I to mnie martwi. Bo tam, gdzie są trzy możliwe rozwiązania, zwykle okazuje się, że żadne z nich nie jest prawdziwe… Jeżeli pan pozwoli, zabiorę do siebie dokumenty diabelskie z tego terenu, które pan tak uprzejmie dla mnie przygotował, i zjem kolację u siebie w pokoju.
— Oczywiście, oczywiście…
Joe pożegnał się z gospodarzem, cicho zamknął drzwi za sobą i poszedł na górę, wsłuchując się w głuche echo swoich kroków, brzmiące pod sklepieniem wielkiej, kamiennej sieni. Kiedy znalazł się w pokoju, usiadł za stołem i pobieżnie przejrzał kilkanaście starych ksiąg, oprawionych w wyblakłą, naciągniętą na deszczułki skórę z wytłoczonym na niej herbem Gilburne’ów. Wreszcie wziął do ręki kilkanaście zeszytych razem pergaminowych kart. To było to, czego szukał. Rozsiadł się wygodniej i zaczął czytać:
„W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, Amen! Ja, Franciszek Silby, wikariusz parafii pod wezwaniem Świętego Eustachego w mieście Blue Medows, umyśliłem przekazać piórem moim niewprawnym dzieje plugastwa czternastu czarownic okropnych ze wsi Norford w naszym to hrabstwie Suffolk, a także opowiedzieć, jak to wielebny Matthew Hopkins, natchniony przeciw mocy diabelskiej łaską od Pana Boga Wszechmogącego pochodzącą, plugastwo to na jaw wywlókł, światu je ukazał i nierządne córy diabelskie ku karze wiekuistej i ziemskiej przywiódł, ludziom odetchnienie i zadowolenie czyniąc, jako że hrabstwo Suffolk nasze przesławne z dawna znane było jako umiłowane przez Diabelską Wszeteczna Mość i karami różnymi przez Opatrzność za to obłożone, jako to: zarazy, pożary, susze, nieurodzaje, bydła pomory, burze, ulewy z wiatrami potężnymi. Co jeśli karą Bożą nie było, to niechybnie takoż przez one czarownice sprowadzono na nas zostało, a to dla udręczenia rodzaju, który Szatan od wieków do zguby przywieść pragnie, zawiścią gorejąc, gdy myśli o szczęśliwości wiekuistej, która ludzi po śmierci oczekiwać może…
Czarownic onych było czternaścioro. Czyniły one zła wiele naokół siebie, gniew Boży na całe hrabstwo Suffolk ściągając, a panosząc się tak, że i zebrania swoje, sabbathami zwane, z tymże to Xięciem Ciemności i sługami jego skrzydlastymi o nogach kozich odprawowały, rozkoszy cielesnej z nim zażywając i ziemię rozpusta plugawiąc, aby pomiot diabelski na niej rozmnożyć, do czego szczęśliwie odkrycie praktyk ich nie zezwoliło, chocia jedna z onych czarownic brzucho już wzdęte tym pomiotem miała, gdy Mistrz jej postronek na szyję założył i tak do narodzin onego małego Czarcięcia nie dopuścił z Bożą pomocą…”
Joe wzdrygnął się i przymknął oczy. Potem westchnął i czytał dalej. Opis był długi i dotyczył przybycia wielebnego Matthew Hopkinsa do hrabstwa Suffolk, a następnie wyliczał jego poprzednie sukcesy w zwalczaniu czarownic w innych okolicach.
„…dnia onego, gdy Wielebny Hopkins w modlitwie zatopiony klęczał, Boga błagając, aby pozwolił mu wytropić jak najwięcej onych cór i kochanie diabelskich, zawitał w progi jego, jakoby w odpowiedzi na modły one, Szlachetny John Ecclestone, i opowiedział, ze mając dom swój naprzeciw Skały Diabelskiej, opodal wioski Norford, nie raz i nie dwa widywał kobiety z wioski owej, gdy na miotłach nocą ku pieczarze w skale zlatywały się, a poznać je mógł z daleka, bo lecąc, płomykami tańczącymi naokół nich oświetlone były. Rzekł przy tym, że nie on jeden, ale i słudzy jego rzecz tę widywali i pod przysięgą wszyscy to zeznać mogą. Upadł tedy Wielebny Hopkins na kolana i głosem wielkim Bogu Wszechmogącemu dziękował, jako że po miotłach i ogniu wokół kobiet owych wraz pojął, że z czarownicami najtęższymi i najokropniejszymi ma do czynienia. Nie mieszkając tedy, osiołka swego osiodłał i popędził gnając go, do Sądu Jego Świątobliwości Biskupa, aby czarownice one co rychlej ujęto i pokarano.”
Potem następował opis ujęcia czternastu kobiet r wioski Norford i badań przeprowadzonych przez sąd biskupi. Szybko przesunął oczyma po szczegółowym opisie zadawanych czarownicom tortur. Jedne załamywały się prędzej, drugie później. A w końcu wszystkie, poza jedną, przyznały się do winy. Nazwisko tej opornej brzmiało: Cynthia Rowland. „…a choć igłami długimi na ciele jej poszukiwali miejsca onego nieczułego, które czarownica mieć musi, i choć kości palców jej rąk, a takoż i nóg, połamano na kawałeczki drobne, skóry nie rozrywając, i choć przez trzy dni i trzy noce sam Wielebny Hopkins siedział przed nią, gdy przykuta do ściany kolce w usta miała wrażone, aby ni głowy unieść, ni opuścić nie mogła, ni zasnąć na jedną chwilę, wszelako tak wielka w niej była przewaga i pycha diabelska, że choć prosił ją ze łzami, aby zatwardziałości poniechała, winy swe wyznała i zasłużyła na wieki czyśćca, po którym miłosierny Bóg może i jej najgrzeszniejszej winy odpuści, ona uparcie win swych zapierała się i jedna z nich wszystkich do końca w uporze diabelskim pozostała, wykrzykując, że żadna z nich winy na sobie nie ma, jeno wszystko to jest zemstą Szlachetnego Johna Ecclestone, który grunta swoje kupiwszy chciał przy nich zagarnąć i lasy od wieków do wioski Norford należące, czemu wieś się cała oparła, mając pisemne nadanie lasów onych jeszcze z czasów Miłościwego Króla Ryszarda. Wszelako prawda jako oliwa zawsze na wierzch za sprawą Bożą wydobyć się musi. Tak też stało się i tym razem. Choć wielu domagało się, aby kobiety one, jako to bywa w inszych królestwach, ogniem wolnym palić, wszelako u nas nie taki obyczaj jest, mniej pewnie Panu Bogu miły, bo Wiesza się je jako pospolitych złoczyńców. Więc gdy sąd Jego Świątobliwości Biskupa winę ich utwierdził i prawu świeckiemu je oddał ze zwykłymi słowy: „Niechaj je po ojcowsku ukarzą, kropli krwi ich nie przelewając, powiedziono je pod szubienice, gdzie Mistrz kolejno pozawieszał je na hakach czternastu, a lud stał i radował się, błotem je obrzucając.
Wonczas prawda jako ów antyczny Phoenix z popiołów powstała i wszem stała się widoma. Gdy ostatnią czarownicę wieszać miano, a była nią owa Cynthia Rowland, która winy swej i występków wyznać nie chciała, zawołała ona, sznur już na szyi mając, że prawdą jest, jakoby była kochanką diabelską, że z samym Lucyperem się parzyła i gziła, i ściskała, lubą jego nałożnicą będąc. A kiedy wszyscy przytomni na placu z trwogi oniemieli, zawołała, że kochanek nieochybnie pomści śmierć jej na szlachetnym Johnie Ecclestone, którego świadectwo przyczyną śmierci jej się stało. Zwróciła się ku niemu i palcem go wskazując, zawołała: «Lucyperze, panie mój i kochanku! Ten człowiek zgubą moją i na nim mnie pomścij aże do dziesiątego pokolenia i wygub ród ten ze szczętem, by i śladu po nim nie zostało!»… Może by i co więcy rzekła, wszelako Mistrz, przelękniony jako inni, prędko za sznur pociągnął, na pomocniki swe wołając. I wysoko ją poderwali glos jej dławiąc. Tak skończyła ona czarownica najgorsza ze wszystkich w naszym hrabstwie, do chwili swej ostatniej zatwardziała lubieżnica… A sir Johna Ecclestone, który wielce przeląkł się słów onych, Wielebny Hopkins pocieszył słowem świętym z Nieba płynącym, a tak wszyscy się do domów rozeszli a rozjechali…”
Joe zamknął manuskrypt i przymknął oczy.
— Wspaniała dziewczyna… — powiedział cicho. Jakże doskonale ją rozumiał. Widział ów odległy plac z rzędem szubienic i gapiącym się, wrogim tłumem, i niewinną kobietę, która tyle przetrzymała nadaremnie, nie wzbudzając niczyjej litości ani wiary. A kiedy wreszcie, stojąc u stóp szubienicy, zobaczyła swojego prześladowcę, zemściła się w jeden jedyny sposób, jaki jej pozostał. Powiedziała, że jest prawdą to, o czym on wiedział, że jest kłamstwem! I umierając pozostawiła swego wroga nie w przeświadczeniu, że zgładził czternaście chłopek, których nikt nie pomści, ale że zadarł z samym Lucyperem. Wiedziała przecież, ile razy odtąd będzie się budził sir John Ecclestone zlany zimnym potem…
A Patrycja Ecclestone była potomkiem Johna Ecclestone w dziesiątym pokoleniu… Tak powiedział Gilburne. Tak samo był nim Irving Ecclestone, jej brat. Ale Joan była już jedenastym pokoleniem…
Alex wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. Nagle przystanął. Dopiero teraz uświadomił sobie, że czytając opis egzekucji miał przez cały czas przed oczami twarz owej ślicznej, czarnowłosej dziewczyny, którą spotkali idącą ku domowi z koszykiem jabłek dla Gilburne’a. Cynthia Rowland… Nagle zrobiło mu się duszno.
Podszedł do okna, otworzył je i wyjrzał. Była już pełna noc. Księżyc, niemal okrągły, stał wysoko nad Diabla Skałą, oblewając świat bladym, metalicznym blaskiem. Daleko, nad koronami drzew, błyszczały blisko siebie dwa maleńkie światełka, podobne do oczu zwierzęcia. Norford Manor. Było bardzo ciepło i cicho. Nietoperz przeciął padającą z okna smugę światła i zniknął w ciemności, niedosłyszalny i zwinny.