XV. PORANEK PRZED BURZĄ

Pomimo zapowiedzi spał krótko. Obudził się, kiedy cały dom pogrążony był jeszcze we śnie. Słońce jednak wstało już i tkwiło nisko poza drzewami, a park ożył i przez otwarte okno wlatywały do pokoju odgłosy rozmowy dwóch niewidzialnych ptaków, siedzących w gałęziach najbliższego kasztana.

Przez chwilę Joe leżał nieruchomo, nie mogąc zrozumieć, skąd pochodzą te dźwięki i gdzie jest. Potem w jednej chwili przypomniał sobie wszystko i usiadł na łóżku.

Wstał i wsłuchując się w cichy plusk wody spływającej do wanny podszedł do okna. Pomimo wczesnej godziny było nadal gorąco. W błękicie bezchmurnego nieba przebijał niezwykły, prawie niezauważalny, stalowy odcień. Burza, która narastała w atmosferze od dwu dni, była już prawie wyczuwalna, jak gdyby każdy atom powietrza naładowany był elektrycznością.

Wykąpany, ubrał się i spojrzał na zegarek. Była punkt piąta. Joe uśmiechnął się. Niejednokrotnie szedł w ciągu ostatnich miesięcy spać o tej godzinie. Ale dawno już nie budził się o niej. Usiadł za stołem. Na kartce wkręconej do maszyny leżał nieuchwytny obłoczek kurzu, który uniósł się, gdy dotknął jej palcem. Grecja. Książka. Joe westchnął. Potem poruszył się niespokojnie. Zdenerwowanie powracało. Gdzieś na dnie tego chaosu musiało być zupełnie proste i jasne rozwiązanie. I on, człowiek, o którego przenikliwości krążyły już po kraju legendy, siedział oto i nie rozumiał nic. Każda teoria, jaką zdołał sklecić, natychmiast ukazywała nonsensowną lukę. A przecież Patrycja Lynch nie mogła popełnić samobójstwa. To jedno wiedział na pewno. Nie mogła go popełnić. Więc ktoś ją zamordował. Ale dlaczego w takim razie ten ktoś wyprawiał potem te diabelskie hece ze śladami i portretem?… Obłęd? A może po prostu spryt? Ba, gdyby go sprowadzono tu w dzień po jej śmierci, gdyby lepiej znał tych ludzi, gdyby przesłuchał ich… Ale przyjechał tu, kiedy na grobie tej kobiety wyrosła już zapewne wysoka wiosenna trawa, a czas zatarł ostrość tamtych chwil w umysłach ludzi…

Jedno było pewne: morderca pozostał w Norford Manor i działał dalej. Nie bał się policji, rozgłosu, nie bał się nawet tego, że zachowanie jego ostrzeże wszystkich naokół. Ba, kimkolwiek był morderca, wiedział już, że sławny Joe A)cx przybył tu, żeby zbadać okoliczności śmierci Patrycji Lynch. A jeżeli i to go nie powstrzyma?

Joe zacisnął zęby. — Wtedy będę cię miał… — powiedział cicho i wzdrygnął się, bo równocześnie przed oczyma zobaczył twarz tej osoby. Zastanowił się. Nie po raz pierwszy twarz ta pojawiała się w jego rozmyślaniach. Motyw był oczywisty, ale ani cienia dowodu. Wstał. Rozpieczętowana paczka dokumentów, pochodząca od Parkera, leżała przy łóżku. Wziął ją do ręki.

— Thomas Kornpt… Agnes Stone… Alexander Gilburne… Archibaid Duke… Irving Ecclestone… Elizabeth Ecclestone… Joan Robinson… Nicholas Robinson… notatki lokalne dotyczące służby… Radiotelegram z Południowej Afryki o życiu i sprawach zmarłej Patrycji Lynch…

Absolutnie nic ciekawego. Fortuna Ecclestone’ów sprawdzona, nienaruszona, opinia kilku banków… Gilburne: bez nałogów, wielki prawnik, bardzo bogaty, duży majątek odziedziczony po rodzicach, powiększony nieco dzięki znakomitej praktyce karnej… Doktor Dekę: zdolny lekarz pochodzący z ubogiej chłopskiej rodziny, stypendysta. Wspomaga rodzinę, konto bankowe powiększa się systematycznie o niewielkie sumy, nigdy nic nie podejmował… Agnes Stone, prymus szkoły pielęgniarskiej… sierota. Jej obecna praca jest jedyną, jaka otrzymała zaraz po ukończeniu szkoły… Robinsonowie… dobre małżeństwo, dobra sytuacja finansowa, wielu przyjaciół, mili, cenieni, lubiani ogólnie… Służba: bez zarzutu, najmniejszej kradzieży, awantury…

Odłożył papiery, potem schował je do walizki i zamknął ją na klucz. Później, po wahaniu, otworzył walizkę, wyjął z niej pistolet automatyczny i zapasowy magazynek. Sprawdził pistolet i wsunął go do kieszeni, a magazynek do drugiej.

— Ślicznie… — powiedział półgłosem. — Zachowuję się jak błazen z kryminalnego filmu. Powinienem mieć jeszcze koszulkę pancerna i wiązkę granatów ręcznych za pasem. I do kogo właściwie mam strzelać w tym ślicznym zakątku kraju? Do którego z tych nieposzlakowanych obywateli? Do znanego adwokata, zdolnego architekta, znakomitej sprinterki z dobrego domu? A może do sparaliżowanej damy? W powieści mogłaby ona wstawać nocą i przekręcać ten obraz. Ale jak? A ślady w Grocie? A zabójstwo Patrycji? Gdyby córka zobaczyła ją chodzącą, wybiegłaby od razu na korytarz, żeby zawołać resztę domowników… Zaczynam bredzić…

Mimo to nie wyjął pistoletu z kieszeni i nie włożył go na powrót do walizki.

Znowu podszedł do stołu. Nagle znieruchomiał. Na dole dzwonił telefon. Potem ucichł.

Joe spojrzał na zegarek. Piąta dwadzieścia. Serce zaczęło mu bić szybciej. Więc jednak. Stało się!

Przez grube mury nie docierał żaden odgłos. Ptaki za oknem ucichły, ale inne śpiewały głośno. Joe cicho zamknął okno. Czekał.

Po chwili usłyszał to, czego się bał usłyszeć. Tępe, powolne postukiwanie na schodach. Sir Alexander Gilburne wchodził na piętro.

Joe ruszył w stronę drzwi i zatrzymał się pośrodku pokoju. Pukanie.

— Proszę! Drzwi otworzyły się. Znakomity adwokat stał w szlafroku narzuconym na piżamę.

— Nie śpi pan…

— Nie. Czy coś się stało?

Gilburne wszedł i zamknął drzwi za sobą.

— Przed chwilą dzwonił do mnie Thomas Kempt. Portret sir Johna Ecclestone’a znowu odwrócił się dziś w nocy twarzą do ściany.

— To dobrze! — powiedział Joe z tak wyraźna ulgą, że Gilburne spojrzał na niego z niedowierzaniem.

— Co pan przez to rozumie?

— Och, nic. Bałem się, że mogło się tam wydarzyć coś o wiele gorszego, jeżeli mam być szczery.

— Kempt czeka przy aparacie… — Gilburns odwrócił się ku drzwiom. — Pyta, co ma robić? Powiedziałem mu, że będziemy tam samochodem za kwadrans. Przypuszczałem, że pan śpi. Włożę tylko coś na siebie i wyprowadzę wóz z garażu. Albo może lepiej pan wyprowadzi swój, zanim się ubiorę, dobrze?

— Już idę.

Wyszli. Po kilku minutach Joe zajechał przed dom. Gilburne, nie ogolony, ale ubrany i uczesany, wyszedł i zajął miejsce obok niego. Bez słowa ruszyli. Kiedy znaleźli się przy bramie parku, Joe zapytał krótko:

— W prawo?

— Tak. Ta droga idzie tylko do Norford Mauor i tam się kończy. Okrąża las i serpentyną trafia z boku w park.

Po chwili droga uniosła się. Alex zmienił bieg i silnik przemówił głębiej. Jechali w cieniu, pomiędzy drzewami lasu. Po chwili droga zakręciła ostro, potem raz jeszcze w przeciwnym kierunku i pomiędzy rozstępującymi się zaroślami dostrzegł dom i sterczącą po drugiej stronie niewidzialnego wąwozu iglicę Diablej Skały. Na sto jardów przed rezydencją Joe wyłączył motor i wóz cicho przytoczył się przed taras. Wysiedli. W otwartych drzwiach stał Thomas Kempt w piżamie i szlafroku. Joe skinął mu ręką, obszedł wóz i spojrzał na ścieżkę, wilgotną od porannej rosy. Widać było na niej wyraźny ślad stóp męskich, odchodzących od domu główną aleją w dół, ku drodze do Valley House. Joe przyjrzał się im, a potem ruszył w stronę tarasu.

— Dzień dobry! — wyciągnął rękę do Kempta. — Nasz przyjaciel znowu dał znać o sobie.

— Tak… — Thomas kiwnął głową i poprowadził ich w stronę jadalni. Kiedy zatrzymał się przed jej drzwiami, wyjął z kieszeni klucz i otworzył nim drzwi.

:— Nie chciałem, żeby ktoś tu wchodził… — powiedział, otwierając je i przepuszczając ich przed sobą.

Joe wszedł i rozejrzał się.

Sir John Ecclestone zniknął ze ściany. Na jego miejscu spoglądał na stojących ciemny prostokąt starego płótna. Obraz nie był nawet zabezpieczony z tyłu ścianą z deseczek. Alex zbliżył się i obejrzał go. Potem przystawił krzesło i powiedział:

— Musimy go ostrożnie zdjąć… — mówiąc to zszedł z krzesła i ruszył ku drzwiom. — Zaczekajcie tu, panowie, chwileczkę i proszę niczego nie dotykać.

Zniknął. W hallu nadal nie było nikogo. Wyszedł na taras, zbliżył się do samochodu i małym kluczykiem otworzył bagażnik, z którego wyjął maleńką walizeczkę. Potem sięgnął do kieszeni drzwi znajdujących się przy siedzeniu kierowcy i wyjął z niej rękawiczki. Powrócił do jadalni. Była godzina piąta czterdzieści pięć.

Alex otworzył maleńką walizeczkę i zaczął z niej wyjmować przybory. Kempt i Gilburne spoglądali na niego w milczeniu.

— Czy to pan znalazł obraz w tym stanie? — zapytał Joe, manipulując irchową ściereczką przy dużym szkle powiększającym.

— Nie. Cynthia. Wstałem właśnie, bo nastawiłem sobie budzik na piątą. Mam bardzo dużo pracy związanej z tym projektem; szczerze mówiąc, jest to pierwsza moja naprawdę duża robota. Przywiozłem ją ze sobą z Londynu, bo tu umiem o wiele jaśniej myśleć. Więc wstałem i wyszedłem na korytarz. Chciałem pobiec do basenu, żeby zanurzyć się, zanim usiądę do biurka. Woda zmywa od razu resztki snu i pobudza człowieka… Więc wyszedłem na korytarz i spotkałem Cynthię. Byłem nawet w pierwszej chwili zdziwiony, że tak wcześnie wstała. Ale zapomniałem o tym zupełnie, kiedy podeszła i powiedziała: „Znowu!” Pokazała drzwi jadalni i od razu domyśliłem się, o co chodzi. Zajrzałem i portret wisiał tak, jak teraz wisi. Więc zamknąłem jadalnię na klucz, kazałem Cynthii iść na dół i zająć się swoimi sprawami, a potem sam nie wiedziałem, co mam dalej zrobić. Pomyślałem, że pan jest w Valley House ! na pewno będzie pan wiedział lepiej niż ja, jak w takim wypadku postąpić, a poza tym na pewno ‘jedzie pan chciał być jak najprędzej na miejscu, więc nie zważając na godzinę, zadzwoniłem. To chyba wszystko.

Joe wyprostował się.

— A czy nie zauważył pan, kto z domowników opuścił dom dziś rano i nie powrócił jeszcze?

— Co? Ktoś wyszedł?… To dlatego oglądał pan ziemię przed tarasem.

— Dlatego… — Alex wszedł na krzesło i wsunąwszy rękawiczki na ręce ostrożnie zbliżył się do ramy, a później ujął obraz w miejscach, które obejrzał. — Tam na pewno nie było odcisków palców… — mruknął — i jestem przekonany, że nie będzie ich nigdzie indziej… Chyba że nasz Diabełek zmienił metodę… Ale nie sądzę. To bardzo konsekwentna osoba… Nadal zachowując największą ostrożność, odwrócił obraz i ustawił go ukosem przy ścianie tak, że tylko wąski kant ramy opierał się o nią. Potem maleńką szprycką, podobną do rozpylacza perfum, rozsypał na całej powierzchni ramy ciemny, drobniuteńki proszek. Później powoli, centymetr za centymetrem, przejrzał całą powierzchnię z obu stron, nie opuszczając najmniejszego śladu ani zadrapania. W pewnej chwili znieruchomiał i długo patrzył na świeża, ostrą krechę długości może pół cala. Pod szkłem krecha wyglądała jak głęboki wąwóz o postrzępionych brzegach, ale była taka maleńka, że gołym okiem trudno było na nią zwrócić uwagę.

— Czy znalazł pan coś? — zapytał Gilburne, przyglądający się mu w skupieniu.

— Nie wiem. To znaczy, wiem, ale nie wiem jeszcze, co to zadrapanie oznacza. —

Zwrócił się do Kempta: — Czy mógłby pan poprosić tę pokojówkę Rowland tutaj na chwilę?

— Oczywiście… — Kempt ruszył ku drzwiom, najwyraźniej zadowolony, że dano mu działać. Rysy jego energicznej, męskiej twarzy były w tej chwili zacięte. Kiedy wyszedł, Joe zakończył oględziny i wyprostował się.

— Tak jak przypuszczałem… — mruknął do siebie, ale tak, że Gilburne usłyszał go.

— Nie ma żadnych śladów?

— Żadnych. Nasz przyjaciel jak widać upiera się przy tym, żebyśmy uwierzyli w nadzwyczajne właściwości tego obrazu. — Spojrzał w tłustą twarz sir Johna, która spoglądała teraz na niego z wysokości nie większej, niż mogłaby to zrobić twarz dziecku. Ale twarz starego krzywoprzysięzcy nic była podobna do twarzy dziecka. Alexowi wydało się nagle, że dostrzega w niej wyraz obłędnego przerażenia. Potem wrażenie zniknęło i pozostała tylko jasna plama na ciemnym tle lekko pożółkłego werniksu. Czas poorał powierzchnię obrazu jak skórę staruszki: pełna była maleńkich, drobnych zmarszczek.

— Pan .mnie prosił?… — Cynthia Rowland stała za nim ubrana w swoją służbową czarna sukienkę i nieskazitelnej białości fartuszek. Spod równie białego czepeczka, który ślicznie kontrastował z jej czarnymi włosami, patrzyły na Alexa spokojne oczy, u nad nimi jak kruk o rozwiniętych skrzydłach biegły proste, gęste, zrośnięte nad nosem brwi.

— Tak, panienko. To panienka znalazła dzisiaj ten obraz odwrócony do ściany?

— Tak, proszę pana.

— Kiedy to mogło być?

Cynthia rzuciła okiem na mały zegarek, który zaledwie wystawał spod rękawa sukienki. — Dokładnie godzinę temu, proszę pana. Była za pięć piąta.

— Czy panienka spojrzała wtedy na zegarek?

— Tak, proszę pana. To znaczy, nie. Na zegarek spojrzałam, kiedy wkładałam go na rękę. Była wtedy za dziesięć piąta. A od tego czasu mogło minąć nie więcej jak pięć minut.

— A po co panienka weszła do jadalni?

— Chciałam pozbierać filiżanki i popielniczki. Zawsze zostają wieczorem, bo tu jest barek i ekspres do kawy i panowie często wypijają kieliszek czegoś przed snem albo robią sobie kawę do pracy w nocy, kiedy służba już poszła spać.

— Czy panienka zawsze tak wcześnie wstaje i rozpoczyna swoje zajęcia?

— Tak, proszę pana. To znaczy, nie… — Zawahała się. Joe, który przyglądał się jej uważnie, dostrzegł, że Cynthia jest o wiele bledsza niż wówczas, kiedy ją zobaczył po raz pierwszy. — Zwykle wstaję o pół do szóstej i rozpoczynam pracę o szóstej, ale dzisiaj jest dzień świętego Eustachego i zabawa w Blue Medows. A u nas jest taki zwyczaj, że cała okolica tam się schodzi. Tu w domu zawsze służba podaje trochę wcześniej lunch i ma wolne do rana, bo często zabawa przeciąga się, kiedy jest ładna pogoda. Dlatego wstałam wcześniej, wykąpałam się i ubrałam prędko, bo chciałam posprzątać na dole i wyprasować sobie sukienkę, zanim Marta wstanie i zacznie robić śniadanie. Potem nie miałabym już czasu aż do lunchu, bo trzeba roznieść śniadanie do pokojów, posłać łóżka, pomóc pannie Stone przy starszej pani, a potem znowu jest lunch. Więc wstałam przed piątą i przyszłam tu, żeby zabrać to, co będzie do zabrania. Wtedy zobaczyłam obraz.

— I co panienka zrobiła?

— Nic. Na to się nie da przecież nic poradzić. Takie rzeczy nie są w ręku łudź… — Urwała. — Zebrałam na tacę filiżanki i wyszłam. A wtedy spotkałam pana Kempta na korytarzu i powiedziałam mu, co tu zobaczyłam. Pan Kempt zajrzał, zamknął drzwi na klucz i kazał mi iść na dół do siebie i nie budzić nikogo. Kiedy schodziłam, słyszałam, że telefonuje. Zdaje się do pana, prawda, proszę pana? — Skłoniła lekko głowę w stronę Gilburne’a. — Usłyszałam nazwisko. A potem zeszłam na dół, położyłam tacą w kuchni na stole i wróciłam do pokoju.

— I zaczęła panienka prasować sukienkę?

— Tak… — Uniosła brwi. — Przecież dlatego wcześniej wstałam.

— Luter… — powiedział Alex, zwracając się do Gilburne’a — …mieszkając w klasztorze wittenberskim, budził się często, jak sam opowiadał, i słysząc hałasy w korytarzu nasłuchiwał czujnie. Ale słysząc, że to nie napad opryszków ani pożar, tylko Diabeł, usypiał spokojnie.

— Spokojne sumienie… — mruknął Gilburne — bywa i tarczą, i włócznią.

— Właśnie. Panienka nie obawia się Diabła, jak widać?

— Nie, proszę pana. Nie obawiam się Go. — Cynthia spokojnie potrząsnęła głową. Alex otworzył usta, ale nic nie powiedział. Przez chwilę milczał.

— Dziękuję panience…

Cynthia dygnęła i skierowała się ku drzwiom. Potem zatrzymała się.

— Przepraszam, że pytam, ale panowie pewnie jeszcze nic nie jedli? Czy podać kawę i coś do zjedzenia?

Zanim Joe zdążył odpowiedzieć, uchylone drzwi otworzyły się i stanęła w nich Joan Ecclestone, ubrana w śliczną szarą piżamę i króciuteńki czerwony szlafrok, który nadawał jej wygląd greckiej dziewczyny ożywionej na starym, kamiennym fryzie. Była tak wyraźnie zaspana, że nawet poważny sir Alexander uśmiechnął się na jej widok.

— Nicholas… — powiedziała ziewając. — Czy jesteś tutaj? — Rozejrzała się, dostrzegła Alexa i Gilburne’a, potem wzrok jej spoczął na stojącym na podłodze portrecie. Potrząsnęła głową. — Co się stało? — Weszła do pokoju i zbliżyła się do Joego. — Czy on znowu?… — Nie dokończyła i wskazała ręką na obraz, W ciągu ułamka sekundy musiała opuścić ją senność, bo głos jej był w tej chwili zupełnie przytomny.

— Czy pani szuka swojego męża? — zapytał Alex, odpowiadając pytaniom na pytanie. — Tak… — Joan spojrzała na niego i nagle zobaczył w jej oczach przestrach. — Mieliśmy rano pójść nad brzeg wąwozu. Chciał malować o świcie, bo powiedział, że o tej porze będzie miał konieczne światło do tego, co chce zrobić. Przygotowałam wieczorem termos z kawą i mieliśmy wstać po piątej. Chciałam pójść z nim… — Zawahała się i spojrzała na Alexa. — Postanowiłam przerwać na dwa dni trening i odpocząć. Tymczasem kiedy obudziłam się teraz: i zajrzałam do jego pokoju, Nicholasa już nie było. Musiał chyba wyjść wcześniej, bo łóżko jest zimne zupełnie… Więc zeszłam… Na pewno wstał wcześniej i nie chciał mnie budzić…

— Na pewno… — Alex rozejrzał się. — Pani ojciec śpi jeszcze najprawdopodobniej?

— Nie wiem! Zwykle wstaje bardzo wcześnie… Czasami mam wrażenie, że nigdy nie śpi… Czy chce, pan go zobaczyć?

— Och, gdyby to nie zakłóciło mu snu…

Joan odwróciła się do Cynthii, ale po ułamku sekundy wahania zmieniła najwidoczniej zdanie, bo powiedziała szybko:

— Sama po niego pójdę.

Wyszła z pokoju. Czerwony szlafroczek błysnął w drzwiach i zniknął. Alex odetchnął głęboko.

— Dziękujemy już panience bardzo… Proszę iść i wyprasować sobie tę sukienkę. Diabeł Diabłem, a taka zabawa jest tylko raz do roku, prawda?

— Już ją wyprasowałam, proszę pana… — Mimowolnie Cynthia odpowiedziała mu uśmiechem, ale zaraz spoważniała, dygnęła i znikła za drzwiami.

— Zupełny obłęd… — mruknął Kempt. — Nie dziwi się pan teraz chyba, że przyszliśmy wtedy do pana, w Londynie. Niby nic się nie dzieje, ale… — Zastanowił się. — Czy pan rozumie coś z tego?

— Wydaje mi się, że tak… Ale niewiele. W każdym razie… — Joe urwał.

— Tak? — powiedział Gilburne.

— Komuś w tym domu zagraża niebezpieczeństwo i jestem bardzo szczęśliwy, że spędzę tu kilka dni. Może przekonam Diabła, że jest bliżej piekła, niż przypuszcza.

— Sadzi pan, że komuś tu coś naprawdę grozi? — Kempt zmarszczył brwi. — Ale dlaczego? Nie rozumiem, kto mógłby dybać na moje życie, na życie sir Alexandra albo na czyjekolwiek inne?

— Tego nie powiedziałem, chociaż nikt z nas nie wie, co niesie przyszłość. Gdyby ludzie znali ją, niejeden okropny czyn pozostałby w sterze planów i nie ujrzałby światła dziennego… W każdym razie, cokolwiek się stanie, mogę obiecać z mojej strony tylko jedno: chociaż nie wszystko jest dla mnie jasne, człowiek czy demon w ludzkiej skórze, działający pośród nocy na terenie tego domu, nie będzie korzystał z owoców swojego działania. I gdybym był na jego miejscu, drżałbym w tej chwili z przerażenia, zamiast wyprawiać diabelskie sztuczki. Znajdę go, żeby nawet ukrył się przede mną sto mil pod ziemią!

— Pomożemy panu w tym wszyscy! — powiedział? Kempt szczerze i wyciągnął do niego rękę. — Chociaż niewiele z tego rozumiem, wierzę, że uda się to panu, T jeżeli w moim skromnym zakresie będę mógł pomóc panu, to…

Nie dokończył, bo człowiek stojący w tej chwili na progu powiedział spokojnie:

— Dzień dobry! To musi być dla pana bardzo szczęśliwy zbieg okoliczności, mr Alex. Na własne oczy jest pan świadkiem jednego z tych fenomenów. Jak się panu podoba ten żarcik? Irving Ecclestone wszedł do pokoju. Był już całkowicie ubrany. Joan wsunęła się za nim i po raz pierwszy Joe zauważył podobieństwo pomiędzy ojcem a córką. Byli pozornie zupełnie różni, ta prosta, wysoka, pełna życia i niemal zwierzęcej zwinności dziewczyna i stąpający nieco niepewnie, przygarbiony lekko, uczony krótkowidz. W budowie czaszek i układzie rysów była pomimo to wewnętrzna zbieżność, którą antropolog odcyfrowałby bez trudu.

— Jeżeli mam być szczery, mr Ecclestone, to żarcik ten nie podoba mi się… — Joe ujął obraz w ręce i z pewnym wysiłkiem uniósł go, wszedł na krzesło i zawiesił portret na ścianie. — Wolałbym, żeby pański czcigodny przodek zachowywał się nieco spokojniej. Jak pan wie, jestem nie tylko demonologiem amatorem, ale i pisarzem kryminalnym. Nie podoba mi się ta zabawa.

Ecclestone podszedł do obrazu i poprawiając szkła przyjrzał mu się uważnie, jak gdyby w postaci sir Johna chciał odnaleźć klucz tajemnicy.

— Wie pan co? — powiedział nagle pośród milczenia obecnych, którzy mimo woli śledzili jego ruchy. — Przyszło mi do głowy, że to wszystko może być wynikiem działania lunatyka.

— Może ktoś w domu ma somnambuliczne skłonności, których dotąd nie zauważono? Historia zna takie wypadki, kiedy sprawy tkwiące za dnia w podświadomości ujawniają się u lunatyka w działaniu przez sen… Mamy teraz już niemal pełnią, a noce są bezchmurne…

— Ale w zeszłym tygodniu nie mieliśmy pełni… — Joe pokręcił głową. — Chciałbym, żeby tak było… Ale nie uważam tego za prawdopodobne.

Irving odszedł od obrazu i usiadł na jednym z krzeseł stojących wokół stołu.

— W średniowieczu sądzono, że lunatyk jest to człowiek ochrzczony przez pijanego księdza.

— Mój Boże… — powiedziała Joan. — Zaraz dojdziemy do samego Diabła we Własnej Osobie. — Czy nikt nie chce wypić filiżanki kawy?

Druga kobieta… — pomyślał Joe. — One zawszą myślą o tym, żeby mężczyźni byli nakarmieni.

— Myślę, że nasz najazd o świcie trwa już zbyt długo, sir Alexandrze, prawda? Poza tym trzeba chyba będzie sprawdzić, czy i drugi fenomen wystąpił równocześnie?

— Drugi? — Irving spojrzał na niego. — Ach, ma pan na myśli ślady w Grocie. Tak, warto by to sprawdzić!

— W każdym razie ja pójdę — Joe skinął głową. — W przeciwieństwie do wszystkich tu obecnych, nie widziałem czegoś podobnego jeszcze nigdy w życiu…

Skłonił się. Zauważył, że Joan Ecclestone wyszła na chwilę przed nim.

— Pójdę z panem… — Irving potrząsnął głową. — Trzeba to przecież w końcu wyjaśnić… — Uśmiechnął się niepewnie. — To naprawdę dobry żart, żeby w domu specjalisty od tych spraw działy się takie rzeczy i nikt nie mógł odkryć ich autora… Kiedy Joe znalazł się w hallu, usłyszał okrzyk z tarasu.

— Nik! — To wołała Joan Ecclestone. Dostrzegł ją, biegnącą w dół po stopniach. Wyminęła samochód i zawisła na szyi Nicholasa Robinsona, który patrzył na nią ze zdumieniem, rozłożywszy szeroko ręce. W jednej z nich trzymał prawdopodobnie obraz, zakryty płachtą papieru, zwisającą luźno po obu stronach napiętego na blejtram płótna. W drugiej lśnił ów aluminiowy przyrząd, który Joe zaobserwował, kiedy spotkał go po raz pierwszy. Skrzynka z farbami i pędzlami, przewieszona na pasku biegnącym przez ramię, kołysała się nisko pod pachą.

Wyswobodził się delikatnie z objęć żony i ruszył ku tarasowi. Joan szła obok niego, bardzo blada i uśmiechnięta.

— Dlaczego mi nie powiedziałeś, że chcesz tak wcześnie wstać? Przestraszyłam się, kiedy cię nie zastałam w pokoju!

— Przestraszyłaś się? — Nicholas roześmiał się. — Nie myślałaś chyba, że porzuciłem cię pośród nocy, żeby spędzić poranek w objęciach którejś z czarownic na Diablej Skale? Zresztą one mają swoje przepisy, zdaje się. Znikają o wschodzie słońca. — W tej samej chwili zdał sobie widocznie sprawę z obecności samochodu przed domem. — Czy ktoś przyjechał?

Glosy obojga brzmiały czysto w porannym powietrzu. Nicholas dostrzegł grupkę mężczyzn stojących na ganku.

— Dzień dobry, szanowny twórco mojej żony. Dzień dobry, sir Alexandrze… — Z uśmiechem skinął głową Alexowi. Potem spoważniał. Wszedł na taras.

— Czy coś się stało?

Nie czekając odpowiedzi wszedł do hallu, powiesi! skrzynkę na wieszaku, wsunął swój statyw do jednego z otworów służących do przechowywania parasoli, ostrożnie oparł obraz o ścianę, odwróciwszy go tyłem do patrzących, i zawrócił.

— Portret sir Johna znowu przekręcił się dziś w nocy… — powiedział Kempt.

— Niespokojny staruszek… — Nicholas wzruszył ramionami. — Joan, jestem głodny jak smok. Każ podać mi coś do zjedzenia, bo zacznę obgryzać palce. A jeżeli chodzi o szanownego protoplastę, to myślę, że gdybyście przestali na niego zwracać uwagę, uspokoiłby się od razu…

— Idziemy do Groty… — powiedział sir Alexander — sprawdzić, czy odciski nie powtórzyły się.

Nicholas patrzył za Joan, oddalającą się w stronę schodów kuchennych, potem nagle odwrócił głowę.

— Nie musicie panowie tam chodzić…

— Dlaczego? — Alex stał obok wieszaka, bawiąc się odruchowo zamkiem skrzyneczki, w której były farby.

— Bo byłem tam przed pół godziną. Żadnych śladów nie ma. To znaczy są, ale nie diabelskie. Koło szczeliny widać ślad jakiegoś małego ogniska, a naokoło odciski niewielkich, chyba damskich pantofli. Pewnie jakieś dziewczęta poszły tam na wycieczkę…

— Czy jesteś pewien, że sprawdziłeś całe dno Groty?

— Ależ tak. — Nicholas wyciągnął z kieszeni bluzy płaską latarkę elektryczną. — Zaglądałem wszędzie. Nie zostawiłem ani cala nie obejrzanego. Jeżeli mi nie wierzycie, możecie zresztą sami się przekonać…

— A co skłoniło pana do tak dokładnych oględzin Groty akurat dzisiaj? — powiedział spokojnie Joe.

Po jego słowach zapadło nagłe milczenie, jak gdyby wszyscy obecni zdali sobie sprawę, że nie pomyśleli dotąd o tym, o czym powinni byli pomyśleć już po pierwszych jego słowach.

— Dlaczego? — Nicholas uśmiechnął się. — To moja słodka tajemnica… Nie na długo. Mam nadzieję, że jeszcze dzisiaj wieczorem podzielę się nią ze wszystkimi.

Śmiejąc się głośno, rozbawiony nagle jakąś myślą, której treści najwyraźniej nie miał zamiaru nikomu zdradzić, wziął z wieszaka swoją skrzynkę, uniósł ostrożnie stojący pod ścianą obraz i, nie przestając się śmiać, ruszył na górę i zniknął za zakrętem schodów.

— Tak… — Irving Ecclestone westchnął — za takich oto poważnych ludzi jesteśmy zmuszeni, dzięki emancypacji, wydawać w dwudziestym wieku nasze córki, które nie uważają nawet za stosowne zapytać nas o zdanie…— Ale mimo to nie jest on chyba najgorszym chłopcem, jeżeli Joan go tak kocha… — Spojrzał na Alexa. — Czy pójdziemy do Groty?

Joe potrząsnął głową.

— Myślę, że to nie jest konieczne. Nie posądzałbym pańskiego zięcia o nieprawdomówność. Jeżeli twierdzi, że zbadał całą Grotę, na pewno wie, co mówi.

— Ale dlaczego? — Gilburne zmarszczył brwi. — Przecież nie wiedział o tym, że obraz został odwrócony. Nie miał żadnego powodu zrywać się tak wcześnie, a potem pędzić w dół i w górę wąwozu.

Joe rozłożył ręce.

— Chociaż mnie samego interesują tego rodzaju rozważania, myślę, że żyjąc w wolnym kraju, musimy zaczekać do wieczora. Pan Robinson obiecał nam, że dłużej nie będzie trzymał przy sobie tego sekretu.

Zresztą będą oboje dzisiaj u pana na brydżu, prawda? Może więc dowiemy się czegoś wcześniej.

— A kiedy już będziecie mieli dosyć kart, proszę bardzo do mnie! — Irving ujął Gilburne’a pod ramię: — Pan Alex będzie od dzisiaj moim gościem i myślę, że po brydżu pojawi się tutaj i już nas nie opuści aż do wyjazdu.

— Dziękuję bardzo… — Joe uśmiechnął się. — Będę się starał pomnożyć moją skromną wiedzę przy pomocy pana olbrzymich wiadomości.

— Przyjdziemy wszyscy, mniej więcej o czwartej… — powiedział Gilburne. — Austin spakuje rzeczy pana Alexa i przyprowadzi jego wóz tu do garażu… — Zwrócił się do Joego:

— Może pan w ogóle o tym nawet nie myśleć. Służba „poda” pana z jednego domu do drugiego i wszystko będzie gotowe tutaj. Dawniej niejednokrotnie przejmowaliśmy tak nawzajem od siebie gości, którzy byli naszymi wspólnymi przyjaciółmi.

Joe podziękował i rozstali się z Norford Manor, obiecując Irvingowi, że o czwartej pojawią się znowu. Kempt zbliżył się do siedzącego już za kierownicą Alexa i pochylając się do okienka powiedział półgłosem:

— Nie mogę zapomnieć tamtych pana słów o niebezpieczeństwie dla domu. Nie ruszę się stąd do pańskiego przybycia. Może pan na mnie liczyć… o ile oczywiście ta cała sprawa nie jest nonsensem.

— Pan także może liczyć na mnie… — powiedział Joe poważnie. — Każdy następny ruch Diabła i dostanę go. A wtedy uwolnimy ten dom od strasznych przypuszczeń, które, jak mi się wydaje, każdy z jego mieszkańców snuje dla siebie, udając przed innymi, że nic się nie dzieje i nie ma powodu zawracać sobie głowy głupimi żartami. Nie wiedziałem nic o Norford Manor ani o jego Diable. Chciałem napisać kryminalną książeczkę i wyjechać do Grecji. Wtedy przyszliście panowie i .prosiliście, żebym spełnił wobec tego Diabła rolę archanioła z mieczem ognistym. Boję się, że nie będzie to najłatwiejsza z ról, jakie grałem w życiu. Ale odegram ją do końca.

Skinął ręką Kemptowi i nacisnął pedał gazu. Wóz ruszył cicho i po chwili zniknął w alei opadającej w dół łagodnymi serpentynami, pod zieloną kolumnadą starych drzew o liściach rozjaśnionych wesołymi barwami wczesnego lata.

Ale dopiero kiedy zatrzymali się na słonecznym podjeździe przed Valley House, Alexa ogarnęła niejasna świadomość błędu.

W długiej scenie, która rozegrała się przed jego oczyma w Norford Manor, tkwił jakiś błąd. Coś nie zgadzało się z resztą! Co? Potarł czoło dłonią, wysiadł z auta i w milczeniu wszedł razem z gospodarzem do mrocznej, kamiennej sieni…

…Tak, to był fragment czegoś, co ktoś z nich powiedział… Tkwił na krawędzi świadomości, atakował umysł i dobijał się gwałtownie do bram mózgu…

Nie mogąc go pochwycić, mając pełną świadomość, że gdyby zrozumiał to, czego nie może dostrzec, zrozumiałby nagle wszystko, Joe Alex ruszył do swego pokoju z sercem pełnym rozpaczy.

Загрузка...