III, POWIEDZ, ŻE POJECHAŁEM DO DIABŁA

Spojrzał na Alexa z wyrazem tak absolutnej bezradności, że Joe poruszył się niespokojnie. Ku swojemu zdumieniu nie myślał już od paru minut tak intensywnie o tym, co mu opowiadano, ale o miejscu w samolocie, które zamówił przed godziną. Tak, to był Diabeł. Nie tylko instynktownie Alex wiedział już, że w dalekim Norford Manor działała ciemna siła, która… Ale chciał odlecieć daleko, do jasnego, spokojnego kraju, gdzie mógłby siedzieć z fajką na kamieniu i przyglądać się smukłej sylwetce Karoliny ubranej w dżinsy i stary pulower, krążącej pośród ruin… Wyprostował się i szybko zapytał:

— A czy poszliście panowie zaraz do Groty, kiedy zobaczyliście, że obraz po raz drugi zmienił położenie?

— Tak. — Kempt wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. — Poszliśmy.

— I znaleźliście ślady?

— Tak, takie same jak przed miesiącem. — Hm…

Joe zamilkł. Przez dłuższą chwilę żaden z obecnych nie przerwał milczenia. Kempt wolno spacerował tam i na powrót ze zwieszoną głową. Wreszcie zatrzymał się przed Alexem.

— Teraz wie pan już wszystko.

Joe zrozumiał, że w stwierdzeniu tym mieści się równocześnie pytanie.

— Kim pan jest z zawodu? — zapytał nagle.

— Ja? Architektem. Ale co to ma…?

— Daliście mi panowie szkic budowli, której wyglądu sami nie znacie, bo patrząc na nią pośród ciemnej, otaczającej was nocy dostrzegliście zaledwie, że to budowla, i zauważyliście niektóre fragmenty jej konturów. Nie wiemy przecież, kto ją buduje czy też już wybudował i dlaczego? Wiemy tylko, że ktoś działa i ma jakiś cel. A przyprowadził tu panów lęk. Boicie się po prostu, że powtórne odwrócenie się obrazu może oznaczać powtórne pojawienie się śmierci w Norford Manor. Ale przecież nie mamy jeszcze absolutnie pojęcia, czy prawie równoczesne przekręcenie się portretu i śmierć pani Patrycji Lynch nie jest tylko zbiegiem okoliczności? Sprawa tych kopyt także jest zupełnie niejasna. W końcu wszystko naprawdę może mieć naturalne i proste wytłumaczenie…

— Tak… — szepnął sir Alexander. — Oby tak było. Ale poza tym…

— Wiem… Przepraszam, że przerwę panu i poruszę ten temat otwarcie, ale sytuacja zmusza nas do szczerości. Kobieta, którą pan kochał, umarła i był pan przekonany, że popełniła samobójstwo, że nie kochała pana. Teraz obudziła się w panu nagła niepewność. Może kochała? Może kochała pana zawsze, nawet tam, w Afryce, siedząc przy łożu chorego męża? Może chciała pojechać z panem w tę podróż, o której marzył pan przez całe życie? I w związku z tym, nie mogąc przecież wrócić życia ukochanej, pragnie pan, chociaż może nawet nie przyznaje się pan sam do tego przed sobą, aby to nie była samobójstwo, ale m o r d e r s t w o .

W ciszy biblioteki słowo to przebrzmiało i zgasło, pozostawiając po sobie pustkę.

Wszystko zostało już powiedziane. Joe wiedział, że teraz decyzja zależy tylko od niego. Mógł poprzestać na swoim stwierdzeniu. Mógł powiedzieć sobie, że sir Alexander Gilburne czepia się nonsensów i przesądów po to tylko, żeby odsunąć od siebie prawdę. A prawdą tą mógł być prosty i przykry fakt, że kobieta, która porzuciła go raz, mając lat osiemnaście, odeszła od niego teraz po raz drugi, a on nie chciał w to uwierzyć, a chciał uwierzyć w to, że kochała go i zbrodniczy czyn nieznanego wroga przeszkodził im w połączeniu się. Takie było najprostsze wytłumaczenie jego działania. Przecież wszystko, co mówił, było tylko mglistym, nieprawdopodobnym powoływaniem się na odciski stóp diabelskich i portrety, które same, nocą, odwracały się twarzami ku ścianom. Nikt rozsądny nie mógłby…

— Ma pan zupełną słuszność. — Sir Alexander westchnął ciężko i wyprostował się. Kempt przestał przechadzać się po pokoju i usiadł na poręczy fotela, przyglądając mu się i bębniąc palcami po kolanie. — Jadąc tu byłem na wpół przekonany, że musi pan w końcu dojść do tego wniosku, jeżeli jest pan inteligentnym człowiekiem. A przecież wiedziałem, że jest nim pan. Ale chodzi o to, że wszystko, co mnie dotyczy, nie wyczerpuje tej sprawy. Jeżeli ktoś zamordował Patrycję, to należy przyjąć, że ten ktoś może zamordować i następną ofiarę. A wtedy, obawiam się, że potwierdzenie słuszności moich podejrzeń nie sprawi mi wielkiej satysfakcji. Czy pan mnie rozumie?

— Oczywiście. Ale nie bardzo zdaję sobie sprawę z tego, co mogę zrobić dla panów.

Przecież naprawdę nie wiemy, czy pani Patrycja nie popełniła samobójstwa. A raczej wiemy, że popełniła je, bo tak wynika z dochodzeń przeprowadzonych przez policję. W tym, co pan dotychczas powiedział, nie ma żadnych podstaw do rewizji śledztwa, zresztą jako prawnik wie pan to chyba lepiej niż ja. Dlatego chciałbym szczerze zapytać: jaki jest konkretny powód wizyty panów u mnie? Nie spodziewaliście się chyba panowie, że jak Sherłock Holmes, siedząc u siebie w domu, w wygodnym fotelu, i posiadając zaledwie strzępy informacji, a żadnej znajomości miejsca wypadku, będę umiał powiedzieć: „Zabił ten a ten człowiek, w taki a taki sposób”. Wysłuchałem opowiadania panów o bardzo smutnym, a (proszę mi wybaczyć to określenie) bardzo interesującym dla mnie wypadku. Słuchając pomyślałem o paru możliwościach innych rozwiązań niż te, które się nasuwają. Ale w końcu to niczego nie posuwa naprzód i na pewno nie pomoce w roztrząsaniu pytania: czy ktoś jeszcze może zostać zamordowany? Takie pytanie jest zawsze nie umotywowane, jeżeli nie znamy powodu, dla którego ktoś jeszcze może być zamordowany, a poza tym nie wiemy, czy w ogóle ktoś został zamordowany. Na razie wiecie panowie tylko o śmierci bliskiego wam człowieka i o kilku oryginalnych wydarzeniach, które miały miejsce mniej więcej w tym samym czasie co ta śmierć. Chciałbym wiedzieć teraz, dlaczego przyszliście panowie do mnie i czego oczekiwaliście po rozmowie ze mną? Gdybym miał sobie sam odpowiedzieć, powiedziałbym, że przyszliście mnie prosić, abym stwierdził, jak naprawdę umarła pani Patrycja Lynch i czy komuś w Norford Manor grozi jeszcze niebezpieczeństwo. Niestety z tego, co usłyszałem, nie wynika, abym mógł w jakikolwiek sposób ingerować.

Istnieje w naszym kraju prawo i wszyscy musimy by: mu posłuszni. Przedstawiciele tego prawa tropią morderców i chronią ludzi niewinnych. Jestem tylko skromnym autorem powieści kryminalnych i nigdy nie brałem udziału w żadnym śledztwie, jeśli nie zaprosili minie do udziału w nim przedstawiciele policji. Nie mógłbym tego zrobić i teraz. Po prostu dlatego, że chciałbym zawsze służyć, prawu, a nie występować zamiast niego. Dlatego przede wszystkim chciałbym się dowiedzieć, dlaczego pan, sir Alexandrze, mając przecież tak liczne znajomości wśród najwyższych czynników policyjnych, nie skorzystał z nich i przyszedł do mnie?

— I tego pytania oczekiwałem po panu — Gilburne znowu westchnął. — A l e o c z y m w ł a ś c i w i e m i a ł b y m z a w i a d a m i a ć p o l i c j ę ? O tym, że znaleźliśmy w Grocie odcisk kopyta, czy o tym, że ktoś nocą .przekręcił portret w domu Ecclestone’ów? I jaką odpowiedź mógłbym od nich otrzymać? Najgłupsi z nich wzruszyliby tylko ramionami, najinteligentniejsi doszliby do tego wniosku co pan: kochałem kobietę i nie mogę pogodzić się z myślą, że popełniła samobójstwo, zamiast wyjść za mnie za mąż. Wszystko, co mogłem przytoczyć na dowód, że w Norford Manor dzieją się jakieś niezrozumiałe sprawy, brzmi tak irracjonalnie, że nie miałbym odwagi pójść z tym do żadnego ze znanych mi urzędników. Po dłuższym namyśle postanowiłem zwrócić się do prywatnej agencji detektywistycznej. Pomyślałem, że ludzie ci wysłuchają mnie jak zwykłego klienta i zrobią, co będą mogli, bez względu na to, co sobie o mnie pomyślą. Bo w gruncie rzeczy jest mi to obojętne. Ponieważ kilkakrotnie spotykaliśmy się w Londynie z tu obecnym Thomasem Kemptem i razem rozważaliśmy tę sprawę, więc zwierzyłem mu się i z tego projektu, a wtedy Thomas, który, jak mówi, zna wszystkie pana książki i wiele o panu wie (chociaż i ja oczywiście niejedno o panu słyszałem), poradził mi, abyśmy spróbowali pójść najpierw do pana i opowiedzieć panu o wszystkim. A jeżeli zainteresuje się pan naszym bądź co bądź niecodziennym opowiadaniem, wtedy może uda nam się namówić pana do… — Zawahał się. — Może jest to nazbyt bezpośrednie z mojej strony, ale jestem człowiekiem bardzo zamożnym i gdyby mógł pan poświęcić jakiś czas na pobyt w Norford, wówczas, oczywiście… wszystko, każda rekompensata… Joe uśmiechnął się.

— Ja także jestem, jak pan to określa, człowiekiem bardzo zamożnym. A poza tym nic zajmuję sio tropieniem zbrodniarzy dla zysku. To w ogóle nie może wchodzić w rachubę. Gilburne skłonił głowę.

— Nie chciałem pana obrazić. Ale przecież trudno mi prosić nieznajomego człowieka, aby poświęcał bezinteresownie swój czas i…

— Poza tym jest jeszcze jedna przeszkoda — powiedział Joe. — Mam terminowe zobowiązania wobec wydawcy, a natychmiast po ukończeniu książki muszę wyjechać do Grecji. Zamówiłem samolot na osiemnastego. Żałuję bardzo, naprawdę żałuję, Po wyrazie jego twarzy widać było, że naprawdę żałuje.

— Szkoda — powiedział Kempt, unosząc się z miejsca. — Miałem wrażenie, że pan jeden potrafiłby tu pomóc. Zresztą… — podszedł do Alexa i stanął przed nim, patrząc mu prosto w oczy — pan może tego nie rozumieć, bo pan tam nie był. Ale w atmosferze Norford Manor jest coś, czego my lękamy się jak samego Diabła. I proszę mi wierzyć, mr Alex, ja sam mam. wrażenie, że jeśli się nie zapobiegnie czemuś, może nastąpić wkrótce coś strasznego. Ja jestem niestety tylko zwykłym architektem i nie wiem, czemu należy zapobiec i co strasznego może nastąpić. Ale to niczego nie zmienia!

— Na czym pan opiera swoje obawy? Czy tylko na tym odwróceniu portretu?

— Nie wiem! Nie tylko. Na wszystkim, na wyglądzie ludzi, na rozmowach przy stole, na naszej pozornej wesołości. Bo my wszyscy udajemy, że nic się nie stało i nic się nie może stać. Ale ja wierzę, że coś okropnego wisi nad Norford Manor. I gdyby nie to, że jestem winien tym ludziom tak wiele wdzięczności, nie wróciłbym tam jutro i pozostałbym w Londynie. Ale wrócę, bo muszę. Może mnie pan uważać za rozhisteryzowanego idiotę po tym, co teraz powiedziałem, ale to w niczym nie zmieni tego, co nadchodzi.

— Hm… — mruknął Joe. Chciał powiedzieć coś, otworzył usta, lecz nic nie powiedział. Kempt przecież nie kochał tej kobiety, która zmarła po powrocie z wieloletniego dobrowolnego wygnania. Był tak młody, że prawdopodobnie prawie lub wcale jej nie pamiętał. Nie wyglądał poza tym na człowieka o słabych nerwach. A przecież Kempt miał to samo przeświadczenie co Gilburne: że w ciemności unosi się uzbrojona, zbrodnicza ręka, która zada cios, jeżeli…

Alex uniósł głowę i spojrzał na Gilburne’a.

— Nie wiem, czy to się na wiele przyda panom lub komukolwiek. Ale jeżeli znalazłby pan dla mnie jakiś spokojny kąt w swoim domu, gdzie mógłbym ustawić moją maszynę do pisania i nie przeszkadzać nikomu, to może mógłbym przyjechać do pana na kilka dni…’Ale naprawdę nie sądzę, żeby to mogło pomóc w czymkolwiek. Przecież ja…

— Więc jednak przyjedzie pan! — Gilburne poderwał się z fotela i opierając jedną dłoń na lasce, drugą wyciągnął w kierunku Alexa. — Dziękuję panu — powiedział krótko. — Za godzinę odjadę, żeby wszystko przygotować. Znajdzie pan przestronny, pusty dom, ciszę potrzebną do pracy i widok z okna na starą aleję kasztanową.

Urwał. Był tak wyraźnie ucieszony, że Joe, który już zaczął żałować, że się zgodził, uśmiechnął się.

— Mam tylko jedną małą prośbę do panów. Proszę nie zdradzić absolutnie nikomu mego zawodu ani mego nazwiska. Wprowadzilibyśmy niepotrzebny niepokój. Ludzie, którzy wiedzą, że ktoś przygląda im się i przysłuchuje dla jakiegoś specjalnego celu, zachowują się z reguły nienaturalnie. Może najlepiej będzie, jeżeli zaprosi mnie pan jako znajomego, który zbiera dane do książki o procesach czarownic. To byłoby dobrym usprawiedliwieniem dla mojego pojawienia się w tym nie uczęszczanym zakątku kraju, a poza tym pozwoli mi to swobodnie okazywać zainteresowanie dla spraw, które mnie interesują. Będę się nazywał James Cotton, jeżeli to panom odpowiada? To znaczy panu, sir Alexandrze. Bo pana Kempta nie widziałem przecież nigdy w życiu i poznam go dopiero na miejsca. Poza tym moje zainteresowanie procesami czarownic ułatwi mi dostęp do Norford Manor poprzez pana Irvinga Ecclestone. Nie będzie niczego nadzwyczajnego w fakcie, że znajdując się blisko tak znakomitego uczonego będę chciał go odwiedzić, planując książkę z dziedziny, w której jest autorytetem. Resztę omówimy już po moim przyjeździe, jeżeli zajdzie potrzeba. Czy odpowiada panu to, co powiedziałem?

— Oczywiście! — sir Alexander raz jeszcze uścisnął jego rękę — odpowiadałaby mi to nawet wtedy, gdyby przyjechał pan jako cesarz chiński. Tak bardzo chciałem, żeby się pan tam znalazł. Ta sprawa… ta sprawa… — Machnął ręką. — Wie pan przecież. Oby potrafił pan dać nam ostateczną odpowiedź.

— Będę się bardzo starał… — powiedział Joe, żegnając się z nimi i klnąc w duchu, pomimo swego zaciekawienia, sir Alexandra Gilburne’a, Thomasa Kempta, wszystkich Diabłów, portrety zakurzonych przodków, swego wydawcę, a nade wszystko siebie samego za okazanie zupełnego braku charakteru. Nie miał przecież ani prawa, ani możliwości wyjazdu, jeżeli był odpowiedzialnym za swoje czyny, dorosłym człowiekiem. I gdyby był rozsądny. Tak, ale gdyby był rozsądny, pracowałby teraz prawdopodobnie jako ekspedient w magazynie z ubraniami albo z obuwiem. Rozsądni zawsze walczą ze swoją wyobraźnią, O ile ją posiadają. W hallu zapytał jeszcze:

— Ten obraz znaleziono przekręcony w niedzielę rano, tak?

— Tak — odparł Kempt.

— A kto był wówczas w Norford Manor? Czy te same osoby, które były tam wówczas, gdy wydarzyło się to po raz pierwszy?

— Te same.

— I te same osoby spały w domu, kiedy umarła pani Lynch?

— Te same.

Pożegnał gości, powrócił do biblioteki i natychmiast usiadł za stolikiem, na którym stała przygotowana maszyna do pisania. Chciał dziś zrobić jak najwięcej, żeby uzyskać choć trochę więcej swobody na miejscu. Pisał godzinę, ale kiedy po pewnym czasie Higgins wszedł, żeby zakomunikować mu o podaniu lunchu, zastał Alexa wyciągniętego w fotelu i ukrytego za ogromnym, otwartym tomem, oprawnym w pożółkły pergamin. Książka była bardzo gruba i zadrukowana malowniczą, szesnastowieczną czcionką. Tytuł jej brzmiał: Pseudo monarchia Daemonium, — Dobrze! — powiedział Joe nie unosząc głowy. — Zaraz przyjdę.

Ale nie przyszedł i Higgins musiał zapukać po raz wtóry, donosząc mu, że zupa wystygła, a kucharka płacze nad przypalonym befsztykiem. Alex westchnął, zerwał się, odłożył tom na stolik i powiedział, trochę. bez sensu:

— O mój Boże, mój wielki, dobry Boże!

Ruszył ku drzwiom mrucząc cicho. Potem zatrzymał się przed Higginsem.

— Ilu Diabłów ma do swoich usług Lucyper, arcyksiążę piekieł? — zapytał wycelowując w pierś służącego palec wyprostowany jak lufa pistoletu.

— Obawiam się, że nie wiem, proszę pana — powiedział poważnie Higgins.

— Siedem milionów czterysta pięć tysięcy dziewięćset dwudziestu sześciu! — zawołał Alex. — Tak podaje wielebny John Wier. Do tego trzeba doliczyć siedemdziesięciu dwóch książąt i samego szefa. Razem to będzie ilu?… Siedem milionów czterysta pięć tysięcy i dziewięćset dziewięćdziesięciu dziewięciu! Zgadza się?

— Tak, proszę pana. Suma jest ścisła.

— Na szczęście ja będę miał do czynienia tylko z jednym. Ale za to z takim, który nawet adwokata potrafi przerazić.

— Pozwolę sobie zauważyć, że to chyba będzie właśnie ten szef, o którym pan wspomniał.

— Zapewne, zapewne. Wyjeżdżam dzisiaj, Higgins. Wrócę za parę dni, w każdym razie osiemnastego rano będę w domu… najpóźniej.

— Tak jest, proszę pana. Dom i tak będzie czekał, proszę pana. A jeżeli ktoś będzie pytał o pana, co mam powiedzieć? Czy podać jakiś adres?

— Tak, proszę powiedzieć, że pojechałem do Diabła.

I pogwizdując cicho, Joe Alex ruszył w kierunku jadalni.

Загрузка...