XVI. TATUSIU! TATUSIU!!! TATUSIUUU!!!…

— Rober! — powiedział Alex i spojrzał na zegarek. Brakowało dwudziestu minut do godziny czwartej. Wszyscy czworo wstali od stolika.

Ani lunch, ani brydż u sir Alexandra Gilburne’a nie był dziś tym, co można było nazwać towarzyskim sukcesem.

— Idziemy? — Joan podeszła do otwartego okna, a potem zawróciła. — Wiem, dlaczego tak lubię twój dom, wujku. Nie ma tu tych przeklętych krat. Norford Manor jest jak więzienie… Nie, klatka! A nocą ktoś odwraca obrazy twarzą do ściany! — Była bardzo blada i usta jej drżały. Spokój, który cechował ją rano, a potem towarzyszył podczas posiłku i gry w karty, zniknął nagle. — Policja powinna w końcu coś z tym zrobić!

— Chodźmy… — Nicholas ujął ją pod ramie.. — Panowie też idą, prawda? Mały spacer dobrze nam wszystkim zrobi. Nie denerwuj się, malutki człowieczku… Idzie burza i dlatego wszyscy jesteśmy trochę podnieceni. To takie małe zabawy elektryczności zawartej w powietrzu z elektrycznością zawartą w naszych szarych komórkach.

— Na wszelki wypadek weźmy płaszcze… — Gilburne zadzwonił na Austina, a potem małą grupką skierowali się przez łąkę ku furtce w murze.

Alex obrzucił przelotnym spojrzeniem daleki, górujący nad lasem dom na skale. W maleńkich oknach Norford Manor nadal odbijało się niebieskie niebo, ale powietrze zmieniło barwę i coś groźnego zawisło jak gdyby w nieruchomym niebie.

— Nie wiem, co mi jest?… — Joan strzeliła palcami jak mała dziewczynka, która pokazuje sztuczkę, jakiej dopiero co się nauczyła. — Dobrze, że Thomas tam został… Ale ostatecznie nie trzeba przecież sobie nic z tego robić… Nastraszył nas pan niepotrzebnie. — Zwróciła głowę do idącego o krok za nią Alexa: — Tyle o panu słyszałam, że od razu wydało mi się, jakby Norford musiało stać się terenem czegoś okropnego, tego, co spotyka się w pańskich książkach: mądry morderca i krąg tajemnicy… Wie pan, o co mi chodzi? A tymczasem pan przyjechał tu i odjedzie pan, a nic się nie może przecież stać… mam nadzieję… — dokończyła ciszej. Potem uniosła głowę. — Powinniśmy wszyscy stąd wyjechać. Nie wiem dlaczego, ale mam uczucie, że to nie babci coś grozi… Ona mogłaby zostać… Nie powinniśmy tu być… Chcę wyjechać stąd, Nik. Zabrać tatusia i wyjechać do Londynu.

— Boję się, że jestem ostatnim człowiekiem na świecie, który potrafi przekonać twojego ojca o czymkolwiek… — uśmiechnął się Nicholas. — Poza tym jeżeli będziemy wpadali w histerię, to zdaje się, że zrobimy właśnie to, o co chodzi naszemu dowcipnisiowi. Ale oczywiście jeżeli chcesz, w pięć minut po przyjściu do Norford Manor mogę wyprowadzić samochód i odjedziemy. Przyjeżdżam tu w końcu tylko po to, żeby spokojnie popracować i widzieć cię w dobrym nastroju, biegającą po lesie. Jeżeli ma być inaczej, cała zabawa nie jest warta dla mnie pół pensa. Łąka skończyła się. Minęli furtkę i weszli w las.

— Czy mógłby mi pan jednak powiedzieć, dlaczego tak rano poszedł pan dziś do Groty?

— Alex mówił spokojnie, ale w głosie jego była lekka nutka nacisku, na którą Nicholas natychmiast zareagował.

— Mógłbym, oczywiście. Ale chciałbym zaczekać jeszcze do wieczora. To, co mam zamiar dodać do mojego opowiadania, wymaga jeszcze… — Urwał. — Och, zaczekajmy do wieczora! — Uśmiechnął się. — Proszę się nie gniewać, ale nie jestem tak wrażliwy jak moja mała żona… — Objął ją ramieniem, ale zaraz puścił, jak gdyby zawstydzony publiczną poufałością. — Wiem, że kiedy wejdziemy do domu, Joan uspokoi się i wszystko będzie po staremu. Widzi pan, to otoczenie zawsze robi jej najlepiej przed wielkimi zawodami, a ja sam też mam tu parę problemów kolorystycznych do zwyciężenia. Świat tutaj ma swoje magiczne barwy i chcę je zrozumieć. Jest coś w bieli tych skał i w zieloności lasu, co razem daje powietrzu zupełnie inną fakturę niż gdziekolwiek indziej. A może wydaje mi się tak tylko? Ale to na jedno wychodzi. W sztuce przekonanie jest najwyższą prawdą.

— Och, na pewno masz słuszność, a ja histeryzuję… — Joan wyprostowała swoją sarnią sylwetkę. — Kiedy przyjdziemy, zrobię nam wszystkim dobrej, mocnej herbaty. Pan Alex porozmawia z tatusiem o rogach i racicach, a wujek Alexander, Thomas, ty i ja zagramy w coś, a może ta burza w końcu nadejdzie, bo przecież w końcu musi nadejść, i… wszystko będzie znakomicie. — Uśmiechnęła się blado. — Dobrze, że cała służba poszła do Blue Medows. Zabawię się. w dobrą gospodynię, a kobiecie kuchnia zawsze przywraca równowagę.

Gilburne, który szedł obok nich, postukując cicho swoją nieodłączną laską, uniósł nagle głowę.

— Cały ten optymizm byłby zupełnie na miejscu… — powiedział cicho — gdyby nie fakt, że mister Alex absolutnie nie wierzy w samobójstwo Patrycji.

— Co? — Nicholas nie zwolnił, ale w spojrzeniu jego zdumionych oczu Joe wyczytał nieomal niechęć. — Czy pan tak myśli na serio?

— Niestety. Poza wieloma dowodami, które w ostateczności dałyby się podważyć, widzę jeden, który jest niewzruszony. Myślę, że z całą pewnością mogę stwierdzić, że pani Lynch nie popełniła samobójstwa. Ale nie winię miejscowej policji ani koronera i jego sądu przysięgłych, który zatwierdził dochodzenie. Mój dowód jest natury dosyć… subtelnej, jeżeli można użyć tego zwrotu.

— A na czym go pan opiera? — Nicholas był teraz, po raz pierwszy może od chwili, kiedy Alex spotkał go, dorosłym mężczyzną, a nie rozczochranym, nieodpowiedzialnym artystą, pozującym nieco na wielkie, rozkapryszone dziecko.

— O ile wiem… — Joe spojrzał na niego spokojnie — pan także ma swoje małe tajemnice. Proszę pozwolić mi zachować moją do czasu, kiedy ujawnienie jej przyniesie największy pożytek śledztwu.

— Ale to oznacza, że morderca jest w ś r ó d nas! — powiedział Robinson z rozbrajającym zdumieniem. — A jeżeli jest wśród nas… — Nie dokończył rozpoczętej myśli. — W każdym razie, bez względu na wszystko, Joan wyjedzie stąd dzisiaj i nie wróci do tej diabelskiej nory, dopóki wszystko się nie wyjaśni. Mordercy nie są odpowiednim towarzystwem dla kobiet, nawet dla takich, które mogą uciekać szybciej niż inne.

W jego ostatnich, pozornie żartobliwych słowach nie było uśmiechu. Znowu spojrzał na żonę.

— Wyjadę z tobą i będą cię pilnował dzień i noc, póki policja nie złapie tego człowieka.

Nie ma powodu, żebym tu pozostawał. Nie jestem detektywem i nic z tego nie rozumiem. Nie przydam się nikomu na nic i nikt nie powie, że jestem tchórzem. Za to mogę ci przyrzec, że nawet na treningu będziesz widziała mnie na trybunie! — Zwrócił się do Alexa. — No dobrze, ale dlaczego policja patrzy na to spokojnie?

— Dlatego, że niespokojne patrzenie na to niczego by chyba nie dało — powiedział Joe nieco bardziej oschle, niż tego pragnął. — Morderca był bardzo przebiegły… — dodał łagodniej. — Tak przebiegły, że, jak pan sam widział, uniemożliwił wszelkie inne kierunki dochodzenia poza samobójstwem. Na szczęście czy na nieszczęście nie poprzestał na tym. Działa dalej, chociaż jeszcze nie morduje. I jeżeli sądzi pan, że mam coś przeciw temu, aby wszyscy obecni lokatorzy Norford Manor rozjechali się i nic się nie wydarzyło, to może tylko to, że teraz Diabeł działa w miejscu, które jest mi znane, a później będzie działał w innych miejscach, których nie umiem określić. Trudno przecież będzie trzymać w nieskończoność ochronę policyjną przy każdym z was. Poza tym ta piekielna sprawa nie daje żadnych punktów zaczepienia dla nowego śledztwa. On jest bezbłędny.

— Kto?

— Diabeł.

Umilkli wszyscy na chwilę. Ścieżka weszła na zakręt.

— A czy policja naprawdę nie ma zamiaru działać? — Nicholas pokręcił głową. — To znaczy, że po prostu oddano nas wszystkich na ewentualną rzeź, licząc na to, że przy którymś nieboszczyku Diabeł popełni jakiś mały błąd i zdekonspiruje się. A co będzie, jeżeli nie zdekonspiruje się — Wtedy staniemy w obliczu morderstw, których zagadki nie udało się władzom rozwiązać… — Alex był już teraz zupełnie opanowany, chociaż wypowiadanie tych słów, których używał po raz pierwszy w życiu, przychodziło mu z trudnością. — Wie pan przecież, że i takie wypadki się zdarzają. A jeżeli chodzi o policję, to, na razie przynajmniej: policja to ja. A gdyby sir Alexander i pan Kempt nie potraktowali poważnie odwrócenia obrazu w zeszłą niedzielę, nie byłoby i mnie tutaj. Oczywiście jestem w stanie spowodować, aby przed Norford Manor stanął policjant, a dwudziestu innych zamieszkało we wszystkich wolnych pokojach domu. Ale to nie pomoże do wykrycia mordercy i pozostanie on nadal nie znany. Możecie także wszyscy państwo rozjechać się. Wtedy pozostanie tu sama pani Elizabeth z doktorem, pielęgniarką i służbą. Co się stanie wtedy, nie wiem. Cała trudność polega na tym, że jeśli wszyscy pojadą do Londynu, wówczas najprawdopodobniej nic się nie stanie. A wtedy śledztwo utknie na martwym punkcie. Bo z d a n y c h , k t ó r e p o s i a d a m o ś m i e r c i p a n i P a t r y c j i L y n c h , mogę z absolutną pewnością wywnioskować, że z o s t a ł a o n a z a m o r d o w a n a , natomiast już nikt na świecie nie może w tej chwili udowodnić komukolwiek, że ją z a m o r d o w a ł . Po prostu brak jest danych. Gdybym przyjechał tu miesiąc temu, zaraz po tragedii, być może umiałbym powiedzieć coś więcej. W tej chwili stoję w obliczu równania o stu niewiadomych i kilku niepewnych danych. Jestem tylko człowiekiem. A ponieważ jestem człowiekiem, który od lat walczy ze zbrodnią, jestem w rozpaczy. To wszystko.

— Ale czy nie ma pan jakiejś teorii? Joan mówiła mi, że pan zawsze ma jakieś teorie, które najpierw wyglądają absurdalnie, a potem okazują się słuszne i sprawdzają się’ w cudowny sposób.

— Pana małżonka była dla mnie zbyt uprzejma. Miewam swoje teorie i sprawdzają się one czasami, bo są oparte na elementarnej logice. Ale logika wymaga danych, motywów i możliwości. To, co wiem w tej chwili, nie wystarczyłoby do przetrzymania osoby, o której myślę, przez pół godziny w areszcie.

— O kim pan myśli?

To pytanie zadał Gilburne. Było ono tak szybkie, że Joe odruchowo otworzył usta, żeby odpowiedzieć, zanim nie powstrzymał się, równie odruchowo.

— Jest pan prawnikiem, sir Alexandrze, i wie pan, że człowiek, który publicznie podejrzewa innego człowieka o popełnienie zbrodni, nie mając do tego odpowiednich logicznych przesłanek, jest także przestępcą, chociaż mniejszego kalibru. Jestem bezradny w tej chwili, wiem już wiele, więcej może, niż wynikałoby z tego, co mówię, Ale paru jego posunięć nie rozumiem. Nie zgadzają się ze sobą. A przecież muszą się zgadzać. W każdym razie od chwili, kiedy zamieszkam w Norford Manor, postaram się zrobić coś naprawdę. I może pan być przekonany, mr Robinson, że nawet jeżeli wyjedzie pan stamtąd dzisiaj, usłyszy pan o wyniku moich dochodzeń. Bo w tej chwili Diabeł musiałby mnie chyba zabić, żeby skłonić mnie do przerwania tego śledztwa!

Joan spojrzała na niego. W oczach jej dostrzegł błagalny, serdeczny uśmiech.

— Będziemy panu naprawdę wszyscy bardzo wdzięczni… — powiedziała cicho. — To takie okropne, kiedy pan z taką pewnością mówi o tym Diable i o śmierci cioci Patrycji… Wyszli z lasu. Daleko, górujące ponad oboma rozległymi płaszczyznami parku, ukazało się Norford Manor. Na odległym tarasie jak maleńka figurka z białej porcelany poruszała się postać kobieca krążąca wokół czegoś, czego nie mogli jeszcze dobrze odróżnić, ale o czym wiedzieli, że jest starą, siedzącą w fotelu kobietą.

Joan odetchnęła z ulgą.

— Na szczęście wszystko w porządku… To wszystko działa mi już tak na nerwy, że zaczęłam się bać…

Agnes krząta się koło babci… Dobrze, że pan jest z nami… — Spojrzała na Alexa prawie błagalnie, jakby prosząc o opiekę i ochronę przed czymś, czego bała się i nie rozumiała.

— Myślę, że przede wszystkim pójdziemy się wykąpać. — Nicholas spojrzał na niebo. — Nie pamiętam chyba tak parnego dnia.

Nie dokończył, bo spomiędzy drzew wybiegł piękny alzacki owczarek, stanął, spojrzał na idących, a potem zawrócił spokojnie ku młodemu człowiekowi w mundurze, który wchodził powoli pod górę, zbliżając się ku domowi od strony lasu.

— Cóż tam, sierżancie? — zawołał Gilburne, który najwidoczniej go znał. — Nie w Blue Medows? Macie tam przecież dzisiaj masę ludzi.

— Tak, sir… — Sierżant Clarrence zatrzymał się i otarł pot z czoła, unosząc na chwilę czapkę. — Właśnie dlatego tu jestem. Co roku zjeżdża się tam trochę niewyraźnych typków, a ponieważ Valley House i Norford Manor to jedyne domy w najbliższej okolicy, gdzie złodziejaszek mógłby się obłowić, a wiem, że służbę zwalnia się zwykle na ten dzień, więc…

— rozłożył ręce, uśmiechnął się, zasalutował i ruszył dalej pod górę, starając się ominąć łukiem fronton domu.

Joe spojrzał na dom. Był nawet zadowolony, że rosły sierżant i jego piękny pies spacerują po terenie. Chociaż co to miało za znaczenie? Diabeł nie był stworzeniem, które mogło obawiać się psów i policjantów. Znowu spojrzał na dom. Pielęgniarka szła przez taras i zniknęła w drzwiach wejściowych. Nawet z odległości kilkuset jardów jej złotorude włosy zaświeciły w słońcu, jak gdyby były wykonane z metalu. — Serwus, Tomku!

Odwrócił głowę. Nicholas, który wypowiedział ostatnie słowa, kiwał ręką do zbliżającego się Kempta, ubranego w biały kąpielowy szlafrok. Nadszedł boso przez trawnik i potrząsnął głową, z której posypały się srebrne krople.

— Cudowna woda! — zawołał. — Musicie tam wszyscy zaraz wejść! Zanurzyłem się na parę minut i jestem jak nowo narodzony!

Podszedł ku nim.

— Jak się udał brydż, sir Alexandrze? Czy Joan znowu wszystkich rozniosła na strzępy?

— Znowu…

Alex odwrócił się gwałtownie.

Od strony domu dobiegł przytłumiony odgłos wystrzału. Nie myśląc, nie próbując wątpić, zaczai biec. Zobaczył równocześnie figurkę w bieli, która wybiegła na taras i stała patrząc w prawo i wskazując coś ręką. Okna Irvinga Ecclestone. Przyspieszył i gnał jak szaleniec pod górę.

— Tatuś! — usłyszał za sobą wysoki krzyk kobiecy. Kątem oka dostrzegł sierżanta Clarrence’a, który także poderwał się do biegu. Pies pędził przy jego nodze. Sierżant, nic zwalniając, wyciągnął pistolet z kabury u pasa.

Ktoś minął Alexa, jak gdyby nie był dorosłym, wysportowanym, mężczyzną, ale starcem, próbującym rozpaczliwie spieszyć się, gdy bezsilne nogi próbują odzyskać siłę młodości. A przecież wiedział, że biegnie bardzo szybko.

Joan Robinson biegła boso. To także zauważył podświadomie. Zdołał ją wyprzedzić, gdy zrywała z nóg swoje pantofelki na wysokich obcasach. Pędziła jak huragan, jak gdyby nachylenie gruntu, upał i sukienka nie istniały. Nawet w tej sekundzie, kiedy biegł z sercem pełnym przerażenia i okropnym uczuciem nieuniknionej klęski, targnął nim podziw. Zanim przebiegł trzy czwarte dystansu, frunęła na taras i zniknęła w czarnym otworze otwartych drzwi wejściowych.

Agnes Stone stała na tarasie, śmiertelnie blada, przyciskając ręce do piersi.

— Tam! — krzyknęła. — Na górze!

Joe skoczył na najwyższy stopień od razu, potknął się i na chwilę stracił równowagę. W ułamku sekundy, kiedy był odwrócony ku drodze, którą już przebiegł, dostrzegł sierżanta Clarrence’a, który był już blisko. Główną aleją biegł Nicholas, a za nim, nieco w tyle, Kempt plączący się w fałdach szlafroka. Jeszcze dalej, kołysząc się groteskowo i podpierając gwałtownie laską, zbliżał się Gilburne.

Ale obraz ten mignął mu tylko przed oczyma. Mimo to Joe odzyskał w tej chwili zimną krew.

— Niech pan tu zostanie i pilnuje obu wyjść! — krzyknął do nadbiegającego Clarrence’a. Wyprostował się i wbiegając do hallu sięgnął do tylnej kieszeni. Z pistoletem w dłoni wpadł do domu.

Z góry dochodziły szybkie, gwałtowne uderzenia, grzmiące jak alarmowy werbel. Pobiegł ku temu dźwiękowi, przeskakując po trzy stopnie naraz.

Joan Robinson, łkając rozpaczliwie, biła drobnymi pięściami w drzwi gabinetu swego ojca.

— Tatusiu!… Tatusiu!!!… Tatusiuuu!!!…

Загрузка...