VII. ZNAM TYLKO JEDNĄ TAKĄ OSOBĘ

Otworzył wielką, zamkniętą na klucz szafę, wyjął z niej książkę i podał Alexowi, który wziąwszy ją ostrożnie w palce otworzył w miejscu, gdzie była założona cienką bibułą. Książka była mała i miękka jak wszystkie dwuszylingowe wydawnictwa Penguin. Bibułka tkwiła pomiędzy stronami 110 i 111. Było tam bardzo niewiele tekstu, jedną stronicę zajmowały częściowo dwa rysunki przedstawiające kobiety, a na prawie całej drugiej stronicy widoczny był pan z laską.

— To ilustracje Topolskiego, prawda? — Joe zerknął pod okładkę. — Tak. A cóż to za świetny rysownik… Mówiąc, przyglądał się z zaciekawieniem półokrągłemu, brudnemu odciskowi czegoś, co wyglądało jak odbicie niewielkiej końskiej podkowy, zaostrzonej w kształcie na podobieństwo gotyckiego ostrołuku. Uniósł otwartą książkę i spojrzał na nią pod światło.

— Odcisk jest bardzo wyraźny, a to znaczy, że albo ten przedmiot był bardzo ciężki, albo przyciśnięto go z wielką siłą… Kiedy był wilgotny, przylgnęły wraz z nim do stronicy ziarnka piasku, tak?

— Tak…

— I oddał je pan do analizy?

— Tak. Wraz z próbkami zebranymi w Grocie, dokładnie w tych samych miejscach, gdzie znaleźliśmy odciski. W laboratorium geologicznym stwierdzali zupełną identyczność próbek, przy czym piasek określono jako pochodzący z dokładnie tego samego miejsca. Sprawdzają to przy pomocy analizy dodatkowej, określającej wszystkie chemiczne składniki i ciała towarzyszące ziarenkom piasku, przyklejone do nich lub powiązane z nimi w jakikolwiek sposób. Potem zebrałem jeszcze piasek z całego szeregu miejsc w parku i okolicy, tam gdzie najbardziej przypominał barwą i ziarnistością ten w Grocie, ale analiza była zdecydowanie negatywna. To jeszcze bardziej upewniło mnie, że w laboratorium wiedzą, co mówią…

Podał Alexowi kilka kartek papieru zaopatrzonego w krótkie orzeczenia laboratoryjne. Joe rzucił na nie okiem i skinął głową.

— Tak, to jasne… — powiedział, zakładając ostrożnie bibułką miejsce, gdzie znajdował się odcisk. — Jeżeli znaleziono ślady w Grocie i na książce, to znaczy, że są one wynikiem jakiegoś rozumnego działania. Ktoś przecież zrobił to wszystko wierząc, że zainteresowani zostaną zmuszeni do zebrania tych wszystkich prób i przeanalizowania ich. Dlatego tylko powstały te ślady. Innego powodu nie umiem znaleźć.

— Ale kto?

— Diabeł oczywiście. — Alex wziął do ręki powiększone odbitki śladów na ziemi w Grocie. Tu odciski były o wiele wyraźniejsze, a światło fleszu, przy którym dokonano zdjęć, zarysowało ostro każdy, nawet najdrobniejszy szczegół odciśnięty w gładkim, mokrym piasku.

Joe porównał je z odciskiem na książce. Były bardzo podobne, jeśli nie identyczne.

Dopiero teraz dostrzegł, że w pewnym miejscu, tuż poza krawędzią śladu, tekst Pigmaliona został jak gdyby zadrapany czymś ostrym. Lekko przeciągnął palcem po powierzchni papieru.

— I ja to zauważyłem… — Gilburne wskazał miejsce na fotografii. — Widzi pan, on tu ma coś w rodzaju pazura chyba i lekko wgniata tym ziemię, a w książce zadrasnął nim papier.

— Widzę… — Joe podał mu oba przedmioty. — Ciągle jesteśmy zmuszeni do roztrząsania jednego i tego samego punktu zagadnienia… — Podszedł do okna i przez chwilę przyglądał się wysokiej, niemłodej już kobiecie, która szła wyprostowana z małą motyczką na ramieniu, obchodząc wielki klomb, napełniony rosnącymi dziko krzewami białej róży. Odwrócił się i spojrzał na gospodarza, który zamknął już szafę i stał nieruchomo, oczekując następnych jego słów. — A posuwając się dalej w roztrząsaniu tego punktu musimy sobie nieustannie zadawać pytanie, dlaczego ten człowiek chciał, żebyśmy widzieli w tych wydarzeniach rękę… a raczej nogę Diabła? Nie mógł przecież liczyć na to, że jakakolwiek współczesna, rozumna istota ze średnim wykształceniem uwierzy mu, prawda? Czego chciał, wobec tego?

Przez chwilę milczeli. Sir Alexander otworzył usta, jakby chcąc coś powiedzieć. Ale nie powiedział ani słowa.

— Jest jeszcze jedna ewentualność… — ciągnął .Toe spokojnie — która tłumaczyłaby wszystko bardzo prosto. Ta mianowicie, że pani Patrycja Lynch sama dla nie znanych mi celów zrobiła te odciski w Grocie, później na książce, a następnie popełniła samobójstwo. Oczywiście musiałaby jeszcze przekręcić obraz. A potem, po jej śmierci, ktoś musiałby znowu zrobić odciski w Grocie i przekręcić obraz. Prawda, jakie to jasne?

— Co pan chce przez to powiedzieć? — To, że pani Lynch została najprawdopodobniej zamordowana. Ale przecież nie wiem o tym. Nie wiem także, dlaczego by ją miano zamordować? Pan najwyraźniej nie zna ani jednej osoby, która by miała powód ją zamordować. Ja, biorąc pod uwagę moje niekompletne wiadomości, znam tylko jedną osobę… — Zawiesił głos. — Nie, nie jedną, ale dwie. Lecz to są tylko teoretyczne kombinacje, chociaż w pewnym sensie bardzo mi odpowiadają, bo jedna z nich jest chyba prawdziwa.

Gilburne zbladł.

— Czy pan naprawdę wierzy, że już w tej chwili w i e pan, nawet w przybliżeniu, kto zamordował Patrycję i czy ją zamordowano?!

— O ile nie zachodzi zupełnie nieprzewidziany zbieg okoliczności, to chyba tak… — szepnął Joe. — Ale taki zbieg okoliczności jest przecież zupełnie możliwy. I proszę mi wierzyć, że mówię to po części dlatego, żeby się nie rozpraszać. Muszę w końcu coś zrozumieć. W tej chwili staram się uściślić rzeczy, których nie rozumiem, bo jak pan chyba wie, człowiek dopiero wtedy może sobie odpowiedzieć na pytanie, kiedy zna jego treść, a w tej dziwnej sprawie trudno sobie postawić nawet konkretne pytania.

— Kogo pan ma na myśli? — zapytał Gilburne szybko.

— Och, nie wolno mi wymieniać jakichkolwiek nazwisk. Nie wiem przecież zupełnie nic. Mam tylko pewną koncepcję…

— Czy pan miał na myśli mnie? — zapytał sir Alexander, najwyraźniej starając się opanować.

Joe nie odpowiedział.

— Tak, miał pan na myśli mnie! Wziął pan pod uwagę, że mogłem kiedyś poprzysiąc jej zemstę, a potem, kiedy wróciła, zagrałem komedię oświadczyn, która miała stanowić alibi… a później zabiłem ją… Ale panu nie wolno tak myśleć! Przysięgam panu, że nie zabiłem jej. Musi mi pan uwierzyć, bo inaczej nigdy nie znajdzie pan prawdziwego mordercy!

Spojrzał na Alexa oczami, w których było tyle samo bólu co zdumienia.

— Chciałbym panu zwrócić uwagę na dwa drobiazgi… — powiedział Joe. — Po pierwsze, nie powiedziałem ani jednego słowa o tym, że podejrzewam pana. To pan sam zareagował w ten sposób, kiedy zdradziłem się z moją małą koncepcją, zawierającą dwóch podejrzanych. Po drugie, gdyby pan zabił Patrycję Lynch, chcąc się pomścić na niej za to, że niegdyś pana porzuciła, to… Ale nie mówmy o tym. Jest tyle znaków zapytania w tej sprawie. A moja koncepcja może okazać się nonsensem. Nie powinienem był poruszać tego tematu dzisiaj wobec pana. Popełniłem błąd…

Ale powiedział to takim tonem, jak gdyby nie wierzył, że popełnił błąd. Lecz sir Alexander nie słyszał go. Stał milcząc, wpatrzony w las za oknem, a po twarzy jego przebiegały lekkie drgnienia, które nagle nasunęły Alexowi myśl o drganiach skorupy ziemskiej, targanej od wewnątrz wybuchami sejsmicznymi, których tylko ślad dociera do powierzchni. Położył lekko rękę na ramieniu gospodarza.

— Chodźmy — powiedział cicho. — Jestem tu po to, żeby odkryć prawdę, a wydaje mi się, że i pan powiedział mi o swojej woli doprowadzenia do jej odkrycia.

Gilburne uniósł głowę.

— W końcu postępuje pan tylko tak, jak chciałem, żeby pan postępował. Rozważa pan od pierwszej chwili wszystkie ewentualności. A jeżeli nawet czasami nie jest to dla mnie najradośniejsze, to przecież ważny jest nasz cel, a nie moje doraźne emocje…

Wziął laskę i ruszył ku drzwiom.

Alex ruszył za nim. Na twarzy miał ten sam ponury wyraz, który widniał na niej, kiedy w południe prowadził samochód w stronę budynku Scotland Yardu. Bał się w tej chwili. Bał się o nie znanego sobie człowieka, którego mógł wkrótce zamordować nieznany morderca. I Joe Alex wiedział, że nie ma żadnych środków, aby zapobiec nadchodzącej zbrodni, o ile morderca bidzie chciał uderzyć szybko, dziś jeszcze… W tej chwili, po raz pierwszy w życiu, pragnął się mylić. Chciał, żeby pewna logiczna, potworna konstrukcja, którą zdążył już wybudować, nie zbliżywszy się nawet jeszcze na milę do Norford Manor ani do żadnego z jego mieszkańców — runęła i okryła go śmiesznością przed samym sobą. Ale bał się, bo już od dawna znał siłę swoich logicznych konstrukcji. Oczywiście mogło być jeszcze jakieś inne rozwiązanie…

Загрузка...