Kiedy weszli do domku ogrodnika, siedzący na krześle przy łóżku policjant zerwał się z miejscu. Pod oknem stał detektyw w cywilu, którego Joe znał z widzenia i pozdrowił ruchem głowy.
— Pan Field wraca już do siebie, jeżeli można tak się wyrazić, szefie! — uśmiechnął się detektyw, ale spoważniał, widząc wyraz napięcia na twarzy Alexa. — Na razie nic nie mówił, a my go o nic nie pytaliśmy.
— Mister Field — powiedział Joe pochylając się nad leżącym. — Czy może nam pan opowiedzieć, jak pan spędził dzisiejszy dzień do chwili, kiedy… hm… stracił pan przytomność?
Field uniósł głowę. Nie był już młody, a na jego bladej twarzy pojawiły się ciemne smugi zgolonego wczesnym rankiem zarostu.
— Czego wy chcecie ode mnie, ludzie? — powiedział burkliwie. — Czy ukradłem coś? Nigdy nikomu nic złego nie zrobiłem… Chyba mszycom… Czy to taka zbrodnia, jeżeli człowiek pójdzie sobie w niedzielę do lasu i wychyli parę kropli za swoje zdrowie? Tego chyba policja nie broni nikomu, co?
Usiadł na łóżku i spuścił z niego nogi w tanich, bawełnianych skarpetkach.
— Mister Field… — Joe położył rękę na jego ramieniu. — Miesiąc temu zginęła w tym domu pani Patrycja Lynch. Dzisiaj umarł pan Irving Ecclestorie, umarł właśnie po południu, kiedy pan wypijał te swoje kropelki za własne zdrowie. Znaleźli go z kulą rewolwerową w głowie. Jeżeli nie dowiemy się, jak umarł pan Ecclestone, być może będziemy musieli za miesiąc urządzać z kolei pogrzeb Joan Robinson. A pan ją trochę lubi, zdaje się, prawda? Field przetarł czoło, pod którym najprawdopodobniej wirowały z wolna słowa Alexa, nie chcąc sformować się w porządnym, zrozumiałym szyku. Nagle najwidoczniej część z nich przeniknęła do świadomości.
— Panienka zginęła! — Zupełnie przytomny zerwał się z łóżka. — Joan! Zginęła! — Zabrakło mu tchu.
— Nie. Nie zginęła. Zginął pan Irving. — Alex potrząsnął starego człowieka mocno za ramiona. — Chciałbym, żeby mi pan krótko odpowiedział, czy widział pan dziś coś niecodziennego w lesie, zanim się pan upił, czy nie?
— Czy widziałem, proszę pana… — Field nagle wyprostował się. Potarł ręką nie ogolony policzek. — Przepraszam panów bardzo… Człowiek jest czasem… — rozłożył ręce. — Pan Irving nie żyje… Czy widziałem?… Ale to nie może mieć nic do rzeczy…
— Pan nie może wiedzieć, co ma znaczenie, a co nie ma znaczenia w tej sprawie. Musimy ustalić, gdzie byli wszyscy domownicy w chwili śmierci pana Irvinga. Czy widział pan kogoś z domowników w czasie swojego porannego spaceru?
— Skąd pan wie? — Field spojrzał na niego podejrzliwie. — Nie widzieli mnie przecież. — Nie wiem, człowieku! Chcę wiedzieć. Kogo pan spotkał? Czy przypadkiem nie Cynthię Rowland z doktorem Dukiem?
— Więc pan wie! Wie pan przecież!… Powiedzieli panu… Ale nie widzieli mnie, więc jak mogli powiedzieć? — Uniósł ku Alexowi nie rozumiejące, zdumione spojrzenie, potem znowu potarł dłonią nie ogolony policzek. — Nie chcę o tym gadać… — powiedział cicho.
— Nie trzeba takich rzeczy nikomu rozpowiadać…
Joe pochylił się nad nim i położył dłoń na jego ramieniu: — Nikt nie dowie się o tym, jeżeli nie zajdzie absolutna konieczność. Niech pan pamięta, że życiu Joan Robinson może zagrażać wielkie niebezpieczeństwo, jeżeli szybko nie dowiemy się prawdy.
Wyraz oczu Fielda był tak zbliżony teraz do wyrazu oczu rannego zwierzęcia, że Joe wyprostował się i zachęcająco skinął głową. — Niech pan mówi, Field. Radzę panu jak przyjaciel.
— Dobrze… — Ogrodnik westchnął ciężko. — Powiem. Leżałem na trawie… w krzakach, na skraju polanki, obok drogi z Norford Manor w dół… Wypiłem już pewnie wszystko do tego czasu i było mi dobrze. Nie ruszyłbym się stamtąd za nic aż do wieczora… Słonko grzało i ptaki śpiewały, a mnie się nie chciało nic a nic. Nawet palcem ruszyć… Zobaczyłem ich z daleka przez liście… Byli niedaleko. Słyszałem nawet, co mówili, kiedy nie gadali szeptem… On mówił, że ją kocha, a ona, że mu nie wierzy… i całowali się ciągle. I on jej przysięgał, jak to mężczyźni przysięgają dziewuchom przedtem…; Gdybym był trzeźwy, to może bym nie wytrzymał, wstał i powiedział mu parę słów o tym, co myślę o takim wykształconym panu, który pokojówki ściska w lesie i gada im głupstwa do ucha… Znam przecież jej ojca… razem do szkoły chodziliśmy. Ale ta butelka mnie trochę rozmarzyła… Zawsze tak ze mną jest. Nie miałem siły ruszyć się i było mi wszystko jedno. Nawet śmiać mi się z niej, głupiej, chciało wtedy. A oni znów zaczęli się całować. Aż nagle ona wytrzeźwiała, wyrwała mu się i krzyknęła: „Słuchaj!” albo może: „Słuchaj, ktoś strzelił?…” Nie pamiętam już dokładnie… Ale sam usłyszałem coś takiego, jakby od strony domu… bo byliśmy w tym miejscu, gdzie zbocze opada tak łagodnie i widać dom z daleka, tylko z zupełnie innej strony niż z parku… Siedzieli tak przez chwilę bez ruchu, a potem on powiedział, zdaje się: „Tak, ktoś strzelił”, a ona zawołała: „To on, Lucyper!…” Zerwała się i zaczęła biec, a on za nią, wsiadł do samochodu i wyjechał na szosę. A ona mi gdzieś przepadła w lesie… A potem usnąłem, bo chociaż jestem z tych stron, to w żadnego Diabła nie wierzę, ani w Lucypera nawet… A potem ten pan mnie znalazł… — Wskazał ręką detektywa stojącego pod oknem. — Chybabym spał tam do tej pory, a może burza by mnie obudziła?…
Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale Joe odwrócił się na pięcie i pociągnął Parkera za rękaw.
— Chodź, Ben! Dziękujemy panu, panie Field! Wyszli.
— No i co? — zapytał Parker, kiedy znaleźli się na zewnątrz. — Wiemy teraz dokładnie, gdzie byli i co robili doktor Duke i ta dziewczyna Rowland. Być może doktor Duke jest łobuzem, który w braku innego zajęcia uwodzi naiwne wiejskie dziewczęta, ale to nie znaczy, żebym miał go przesłuchiwać… albo ją. To w końcu ich sprawa, najbardziej prywatna z prywatnych. Dziewczyna jest przecież pełnoletnia.
Alex zatrzymał się. W ciemności Parker słyszał jego równy, spokojny oddech. Mimo to głos, którym Joe wypowiedział następne zdanie, był może nieco przytłumiony, jak gdyby wewnętrzne podniecenie nie pozwalało mu łatwo formułować kolejności wyrazów.
— Już teraz, Ben… Już teraz mógłbym ci powiedzieć, kto z a b i ł Irvinga Ecclestone i Patrycję Lynch!
— Co? — powiedział Parker, a w głosie jego zabrzmiała nagła troska. — Czy nie pomieszało ci się w głowie od tego wszystkiego?
— Nie… — Alex nie poruszył się. — Jestem zdrów jak nigdy, Ben.
— Więc kto, według ciebie, a przede wszystkim j a k zabił Irvinga Ecclestone’a?
— Odpowiedź na to… — Alex mówił już zupełnie spokojnie — jest zdumiewająco prosta. Ale nie mam jeszcze ani jednego dowodu, poza absolutnym przekonaniem, że wszystko musiało odbyć się tylko w jeden możliwy sposób… Wstydzę się bardzo, Ben! Powinienem był to zrozumieć o wiele wcześniej. Ale na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko jedno: pomysł był tak szaleńczo odważny, że nieomal nie mieści się w głowie! Teraz pójdziemy po te dowody, Ben! I musimy je znaleźć! Musimy, musimy, musimy! Bo, jak powiedział nasz przyjaciel Arystoteles, tylko nadprzyrodzone rzeczy nie podpadają obserwacji. A nasz Diabeł ma nogi i ręce, i oczy, i mózg! Co za mózg, Ben!
Wokół ciemnego klombu, na który padało światło z nie zasłoniętych okien domu, ruszył w stronę tarasu, a Benjamin Parker poszedł za nim, klnąc w duchu. Gdyż w i e d z i a ł p r z e c i e ż z a b s o l u t n ą p e w n o ś c i ą , ż e n i k t n i e m ó g ł z a b i ć I r v i n g a E c c l e s t o n e . Ale z drugiej strony żywił w głębi duszy niemal bałwochwalczą wiarę w nieprawdopodobne zdolności śledcze swego przyjaciela.
U stóp domu Joe zatrzymał się i przez chwilę stał patrząc na zamknięte drzwi wejściowe. Potem cofnął się o kilka kroków, powiódł oczyma po frontonie i wymierzył weń ręką, poruszając nią, jak gdyby coś obliczał. Parker zauważył, że trzyma w niej nadal ów przyrząd, który wyjął ze stojaka na parasole, gdy wychodził do domku ogrodnika.
— Tak, nie mogę się chyba mylić… — Alex przytaknął sobie głową. — Ale w takim razie to musi być nieuchronnie w…
Nie dokończył i ruszył ku drzwiom. Kiedy znaleźli się w hallu, wyszedł im naprzeciw sierżant Jones.
— Gotowe, szefie! — powiedział do Parkera. — Mam ich wszystkich w jadalni. Doktor jest u tej starej pani i pilnuje jej. Poza tym dom jest pusty.
— Świetnie! — Joe ruszył ku drzwiom sypialni Elizabeth Ecclestone i zapukał. Po chwili drzwi uchyliły się i wyjrzał doktor Duke.
— Czy położył już pan panią Ecclestone do łóżka? — zapytał Alex cicho.
— Nie, jeszcze nie. Siedzi jeszcze w fotelu. Nie wiedziałem, co robić? Mówił pan tak tajemniczo, że zląkłem się o nią i czekałem na pana…
— Nikt tu nie wchodził podczas naszej nieobecności?
— Nie, nikt. Agnes była z nią przez cały czas, a potem zluzowałem ją, kiedy przyszedł ten młody człowiek w cywilu i wezwał wszystkich poza mną do jadalni… Nie rozumiem zupełnie, dlaczego pan…
Alex powstrzymał go ruchem ręki.
— Ja też nie rozumiem niektórych pańskich czynności, doktorze… — powiedział spokojnie. — Ale o tym potem. Na razie… — rozejrzał się. — Czy mógłby pan przewieźć stąd panią Ecclestone do jakiegoś innego pomieszczenia i pozostawić ją tam na kilka minut? Któryś z naszych łudzi pozostanie przy niej. Mam nadzieję, że nic się jej nie stanie, prawda?
— Chyba nic… — Duke wzruszył ramionami. — A co ja mam zrobić później?
— Przetransportować ją, a potem wrócić do nas, dobrze?
— Proszę bardzo…
Duke wzruszył ramionami, zawrócił w głąb pokoju, a po chwili ukazał się, popychając przed sobą wózek, na którym siedziała otulona szalem stara, nieruchoma, patrząca w przestrzeń niewidzącymi oczyma kobieta.
— Tu obok jest mały salonik… — wskazał drzwi przylegające do sypialni. — Czy to będzie panom odpowiadało?
— Jak najbardziej, doktorze… Czekamy na pana… — skinął na Jonesa. — Któryś z waszych ludzi niech zostanie z tą panią w tym saloniku. Nie musi nic robić ani jej dotykać. Po prostu niech jej pilnuje. To nie potrwa długo.
Jones skinął głową. Alex i Parker weszli do sypialni starej pani. Joe zapalił wszystkie światła i stanął pośrodku pokoju rozglądając się. W ręce trzymał nadal ów przyrząd, który Nicholas Robinson nazwał sztalugami.
— Co teraz? — zapytał Parker. — Teraz będę się starał wygrać mojego szylinga i zapłacić równocześnie dług pewnej osobie, która jak nikt dotąd była bliska nadania mi dyplomu patentowanego idioty i zlekceważyła mnie tak, jak dotąd nikt jeszcze mnie nie zlekceważył. Ale czekajmy końca… Czekajmy końca…
Wyjął sztalugi z futerału, oglądał je przez chwilę, a potem wysunął długie, rozciągające się ramiona przyrządu.
— Widzisz… są lekkie i składają się z paru aluminiowych rurek, które wchodzą jedna w drugą. Dolny koniec wbija się w ziemię, a dwa górne ramiona utrzymują każde płótno… O, tu, na końcu mają takie śliczne uchwyty dla ramy obrazu… Popatrz…
Podszedł do ściany i manipulując sztalugami ujął w ich ramiona ciężkie ramy starego płótna, które wisiało na jednej ze ścian. Potem bez wysiłku dźwignął obraz, oderwał go od ściany i przekręcił w powietrzu.
— Jak myślisz, czy pozostawiłem odciski palców? — uśmiechnął się.
— Tak… — Parker pokiwał głową. — To jest wytłumaczenie sposobu, w jaki ten portret w jadalni zmieniał swoje położenie. Ale od tego daleko jeszcze do stwierdzenia, że pan Nicholas Robinson zamordował swojego teścia. I to w dodatku po spędzeniu całego popołudnia z tobą, kiedy stał o pół jarda od ciebie, gdy padł strzał. Nie chcesz mi chyba wmówić nic takiego?
— Och, Ben… — Alex odwrócił się ku niemu. — Pomyśl tylko, Ben… Jeżeli to nie było samobójstwo, to jak…
Nie dokończył, bo rozległo się pukanie do drzwi i wszedł doktor Archibald Duke. Zatrzymał się w progu.
— Słucham panów?
— Panie doktorze… — Alex nie patrzył na niego. Stał pośrodku pokoju rozglądając się szybko. — Przepraszam, że wkroczę w to, co można by nazwać intymną dziedziną pańskiego życia, ale chcielibyśmy wiedzieć, czy tylko uwodzi pan Cynthię Rowland, czy też może przypadkiem chciałby się pan z nią ożenić?
Przypuszczał, że Duke wybuchnie, ale młody lekarz odpowiedział bardzo spokojnie.
— Nie wiem, dlaczego musi to panów obchodzić, bo nie rozumiem zupełnie, jaki może to mieć związek ze śmiercią Irvinga Ecclestone, ale jeżeli upiera się pan przy tym i sądzi pan, że jest to potrzebne dla dobra śledztwa, to muszę panu zakomunikować, że chcę się z nią ożenić, i to wkrótce.
— Naprawdę?
— Tak. Kocham Cynthię, a jej charakter, uroda i maniery mogą być ozdobą każdego domu, nawet domu prowincjonalnego lekarza… — Uśmiechnął się przy tym lekko. — Powiedziałem to zresztą tylko dlatego, że najprawdopodobniej panowie nie jesteście przyzwyczajeni do małżeństw lekarzy z pokojówkami.
— Czy ona wie o tym?
— Powiedziałem jej to, nawet dziś. Ale nie wiem, czy mi uwierzyła? Ona jest przekonana, że… że istnieje pomiędzy nami zbyt wielka nierówność społeczna… A ja gwiżdżę na nierówności społeczne! — dokończył nagle ostro, jak gdyby polemizował gwałtownie z kimś, kto mu usiłuje wyperswadować to małżeństwo.
— Zupełnie słusznie — szepnął Joe, rozglądając się nadal i nie zwracając jak gdyby wielkiej uwagi na słowa młodego człowieka. — Gratuluję panu wyboru. To bardzo piękna i miła osoba. Chciałbym tylko, żeby pan to jej powtórzył przy nas, dobrze?
— Z największą przyjemnością… — powiedział sucho Duke.
Joe podszedł do drzwi i powiedział kilka słów półgłosem Jonesowi. Potem zawrócił i znowu stanął pośrodku pokoju, rozglądając się. W pewnej chwili podszedł do wielkiego starego łoża i uniósł kapę. Przy tej czynności zastała go wchodząca Cynthia Rowland. Joe opuścił kapę i uśmiechnął się do niej.
— Pan doktor Duke bardzo chciał złożyć w naszej obecności pewne oświadczenie… — Alex nadal rozglądał się po pokoju, co w końcu zdenerwowało Parkera. Zastępca szefa Wydziału Kryminalnego chrząknął głośno. Joe, jak gdyby nie zauważając tego, ciągnął dalej.
— Powiedział nam, że prosił o pani rękę i że chce pani wyjść za niego za mąż w najbliższym czasie. Czy to prawda?
— Powiedział… do panów… — Jej śliczne, pełne ;usta zaczęły drżeć.
— Oczywiście, że powiedziałem! — Duke podszedł i objął ją ramieniem. — Sam jestem ze wsi. Moja matka na pewno ucieszy się, kiedy nie przywiozę jej pełnej fochów pannicy z miasta, ale takie piękne stworzenie jak ty!
A wtedy Cynthia Rowland zrobiła coś zupełnie niespodziewanego. Opanowała się, wyswobodziła lekko z jego uścisku i powiedziała cicho:
— On mnie wysłuchał…
— Nie sądzę! — Alex przestał rozglądać się po pokoju i spojrzał z uśmiechem na dziewczynę. — W każdym razie niech mu pani nie dziękuje. Podobno Diabeł nie jest najlepszym przyjacielem młodych mężatek. I… — pogroził jej palcem — radzę nie zaglądać już do tej Groty.
Cynthia Rowland spojrzała na niego w zupełnym osłupieniu i przeżegnała się mimowolnie.
— Boże, zlituj się… — wyszeptała cichuteńko.
— O, to już lepiej. A poza tym zdaje się, że wypędzimy dzisiaj ostatecznie Diabła z tych stron. Moje dzieci, jestem z was bardzo zadowolony! Idźcie teraz po starą panią Ecclestone, wtoczcie ją do jadalni i czekajcie na nas. Zaraz tam przyjdziemy.
— Ale co ma Diabeł… — zapytał Duke — do…
— Och, doktorze, wiele jest rzeczy na ziemi i w niebie, o których… Wie pan przecież, co chcę powiedzieć. Idźcie, błogosławimy was w imieniu Służby Śledczej Jej Królewskiej Mości. A nie każdemu zdarza się podobne błogosławieństwo w dniu zaręczyn! Odprowadził ich oczyma do drzwi, a kiedy zamknęły się one za młodą parą, wyraz rozbawienia zniknął tak nagle z jego twarzy, jak gdyby ktoś niewidzialny starł go gąbką.
— Tu są tylko dwa miejsca, Ben! — powiedział szybko. — Jednym jest łóżko, a drugim ta szafa ścienna.
— Dwa miejsca do czego? — Parker zbliżył się do niego. — Czego szukasz?
— Tego szylinga, o którego założyłem się z tobą!
I nie mówiąc już ani słowa Joe podszedł do szafy. Jak barbarzyńca zaczął wyrzucać z niej poukładaną w równiutkie stosy bieliznę, szale i swetry. Potem szybko, centymetr po centymetrze, obejrzał ścianki od góry do dołu.
— Nie ma nic… — mruknął cicho i zawrócił w kierunku łóżka. — Zresztą nie wierzyłem w to, bo to za skomplikowane…
Zerwał kapę z łóżka, potem kołdrę, prześcieradło, odgiął materac i…
— Nic… — powiedział cicho. — Absolutnie nic… Czy to możliwe? To przecież musiało być tu… Musiało, Ben, albo…
— Co musiało? Zacznij wreszcie mówić! Przecież ze mną nie chcesz chyba bawić się w ciuciubabkę?!
— Och, daj mi pomyśleć… daj mi pomyśleć! Przecież nie jestem chyba ślepy… Ślepy? — Nagle uderzył się dłonią w czoło. — Oczywiście! A cóż za błazen ze mnie, Ben! A cóż za błazen ze mnie!
Nagle znieruchomiał i zmarszczył brwi. Stał tak przez chwilę w milczeniu, potem uniósł na Parkera oczy, w których ten ostatni dostrzegł nagły lęk.
— Słuchaj… — Alex potarł ręką czoło. — Przecież to nie może być chyba… To nic może być zbrodnia absolutna?… Jestem zupełnie bezradny… Zaczekaj… Ależ tak! Ależ tak! — Chwycił przyjaciela za ramiona. — Ben, trzeba natychmiast spuścić wodę z tego basenu. Weź paru swoich ludzi z najsilniejszymi latarkami i chodźcie tam! Na szczęście okna jadalni nie wychodzą na park. I nie pozwól pod żadnym pozorem nikomu ruszyć się z tej jadalni, choćby przedstawiali nie wiem jakie powody! Och, teraz nie mogę się mylić! Cóż to za zdumiewający osobnik, ten Diabeł! Zdumiewający!
— Ale co spodziewałeś się tu znaleźć!
— Drzazgą, Ben, najważniejszą drzazgę w historii kryminalistyki! Tymczasem okazało się, że byłem tylko głupim dzieckiem, a on starym, mądrym Szatanem! Ale przedstawienie jeszcze nie skończone. O, nie!
I nie czekając odpowiedzi przyjaciela wybiegł z pokoju.