XXVI. ALE JAK TO W OGóLE BYŁO MOŻLIWE?

Samochód ruszył.

— Ale jak to w ogóle było możliwe? — zapytał Parker, wpatrzony w szerokie plecy kierowcy.

Joe nie odpowiadał przez chwilę. Na wpół odwrócony, obserwował przez tylną szybkę znikające światła Norford Manor. Za nimi wyjeżdżały kolejno na drogę inne samochody, tnąc ciemność białymi skrzydłami reflektorów. Westchnął i odwróciwszy się usiadł wygodnie, rozparty w kącie auta.

— To musiał być człowiek o chorobliwie wybujałej wyobraźni… — mruknął. —

Przyznaję, że nikt nigdy nie doprowadził mnie tak blisko do granicy klęski. Nie mówiąc już o tym, że gdyby nie twój nieoceniony Jones, zabiłby mnie na koniec, bezradnego jak dziecko. Zagadałem się. Zawsze wiedziałem, że moje skłonności retoryczne mogą stać się któregoś dnia przyczyną mojej zguby. Na szczęście nasza policja czuwała.

— Tak… — Parker strzelił palcami w ciemności. — Policja czuwała! — dodał z cichym sarkazmem. — Gdyby nie ty, obawiam się, że ja, a razem ze mną cały mój sztab detektywów, daktyloskopów, ekspertów i pomocy naukowych, odjechalibyśmy spokojnie stąd, pozostawiając tę parę morderców wolną i szczęśliwą jak para gołąbków. Ale opowiedz wreszcie, jak do tego doszedłeś?

— Już pierwszego dnia, kiedy przyjechali do mnie Kempt i Gilburne, bardzo nie spodobała mi się ta zagadkowa śmierć jednego ze spadkobierców starej pani Ecclestone. Bo Patrycja była dla mnie przede wszystkim jednym ze spadkobierców olbrzymiej fortuny, której jedyna właścicielka jest dogorywającą, sparaliżowaną staruszką. Jej samobójstwo również było co najmniej zagadkowe. Wyjęła klucz z drzwi, nie wiadomo po co? Zażyła cyjanek potasu w trakcie czytania książki?! Na książce tej znaleziono odcisk stopy diabelskiej, ale w pokoju zmarłej nie znaleziono żadnego przedmiotu, który mógłby ten odcisk pozostawić. W nocy, przed jej śmiercią, przekręcono portret sir Johna Ecclestone, którego była potomkiem w dziesiątym pokoleniu, a wiadomo nam już było z kolei, że ród Ecclestone’ów miał z woli Diabła wyginąć w tym właśnie pokoleniu. Trudno mi było sobie wyobrazić, aby ta znękana kobieta, przemęczona śmiertelnie straszliwą chorobą męża, miała nagle wyczyniać tego rodzaju diabelskie figle przed popełnieniem samobójstwa. Poza tym wydawało mi się nieprawdopodobnym, aby ta bądź co bądź uczciwa, chociaż być może działająca pod wpływem nagłego impulsu osoba mogła zawrócić po raz drugi w głowie biednemu Gilburne’owi, a potem znowu zniszczyć mu życie, nie napisawszy do niego nawet kilku pożegnalnych słów z wytłumaczeniem swego kroku. Ten klucz na biurku też był zdumiewający. Jeżeli zażyła cyjanek doczytawszy Pigmaliona do 110 strony, bo książka była na tej stronie otwarta, kiedy znaleziono ją przy zmarłej, to czemu wyjmowała klucz? I w końcu co w Pigmalionie może nagle spowodować tego rodzaju decyzję?…

Nie umiałem sobie odpowiedzieć na te wszystkie pytania. Ale przyjechałem przedeą wszystkim dlatego, że zaniepokoiło mnie powtórzenie się zjawisk towarzyszących śmierci Patrycji Lynch. Znowu przekręcono obraz i znowu ślady Diabla pokazały się w Grocie. To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że Patrycja została zamordowana. Wobec tego narastał problem, kto mógł zabić ją w nocy w jej własnym pokoju? Ktoś, od kogo spokojnie przyjęłaby truciznę, nie zdając sobie z tego sprawy. Do tej możliwości pasowali, praktycznie biorąc, wszyscy domownicy poza Nicholasem Robinsonem, którego wyręczyłaby Joan, gdyby Patrycja poprosiła ich o proszek. Mogła to zrobić Cynthia, która jest pokojówką i na pewno zagląda do pokojów pań, pytając, czy nie potrzeba czegoś przed snem. Mógł to zrobić stary lokaj, kucharka, pielęgniarka, lekarz, nawet Irving… wyłączyłem jeszcze po namyśle Kempta, bo było najmniej prawdopodobne, aby on pośród nocy mógł jej wręczyć proszek. Oczywiście proszek ten mógł jej dać także Gilburne, odprowadzając ją do domu. Skarżyła się przecież na ból głowy. Mogła zażyć taki proszek w czasie czytania książki i umrzeć. Ale wówczas nie wyjmowałaby klucza z zamka. Tak więc jeżeli Patrycja Lynch została zamordowana, to na pewno nie mógł zrobić tego Gilburne, bo on jeden z podejrzanych nie znajdował się przecież w nocy w domu i nie mógł wyjść zamknąwszy drzwi innym kluczem i pozostawiwszy właściwy klucz od pokoju na stole przy zmarłej. Zresztą przedmiot, który odcisnął ślad diablej nogi na książce, musiał pochodzić z zewnątrz. Nie od Gilburne’a; bo nawet najfantastyczniejsza szansa prawdopodobieństwa nie pozwalała mi przypuszczać, że Gilburne zrobił znak na jednej ze stron, a Patrycja doczytawszy akurat do tej strony, zażyła truciznę. Ale gdzie był ten przedmiot robiący odciski na książkach i w piasku Groty? Sama Patrycja nie zrobiła tego. Gdyby sama zrobiła ten odcisk, musiałaby wyjść z pokoju, ukryć ów przedmiot, a potem wrócić i otruć się. To był oczywisty nonsens, zważywszy, że po jej śmierci przedmiot został użyty ponownie do tych samych celów. Ślady w Grocie ponowiły się i były identyczne. Fakt ten miał podwójne znaczenie:

1) Gilburne n i e m ó g ł być mordercą Patrycji, gdyż nie miał nocą dostępu do domu i nie mógł zrobić Śladu na książce, a później ukryć owego przyrządu, którym ślad zrobiono. A przecież było zupełnie jasne, że ślady owe zrobił morderca dla nie znanych jeszcze bliżej celów.

2) Powtórzenie się hecy z portretem i ponowienie odcisków w Grocie miało zupełnie zdumiewające w pierwszej chwili znaczenie. Mianowicie to, że morderca pragnie z a d o k u m e n t o w a ć s w o j e i s t n i e n i e i zwrócić uwagę bystrzejszego obserwatora na fakt, że Patrycja Lynch nie popełniła samobójstwa. To było w pierwszej chwili trudne do zrozumienia. Jeżeli ktoś zabija i udaje mu się wmówić w policję, że zamordowany popełnił samobójstwo, wydawałoby się, że nie będzie pragnął niczego bardziej na tym świecie, jak nie dać już nigdy o sobie znaku życia, żeby ujść cało przed zemstą sprawiedliwości. Tymczasem nasz zbrodniarz zaczął działać jak absolutny szaleniec. Z tego można było wyciągnąć tylko dwa wnioski:

1) Że rzeczywiście jest on szaleńcem.

2) Że pragnie przerzucić to morderstwo na kogoś innego i jest pewien, że mu się to uda. Dodatkowy i najgroźniejszy wniosek z ponownego przekręcenia portretu i ukazania się śladów w Grocie brzmiał:

„Skoro zbrodniarz działa nadal, sprawa nie kończy się na śmierci Patrycji Lynch i w odległym Norford Manor nastąpią jakieś mowę wypadki”.

Oczywiście zbrodniarz już od pierwszej chwili miał nade mną olbrzymią przewagę. Nie byłem na miejscu po śmierci Patrycji, od której minął już miesiąc. Nie wiedziałem, do czego on dąży i co chce zrobić, a on oczywiście wiedział o tym dokładnie. Fakt, że śmierć Patrycji Lynch policja uznała za samobójstwo, wskazywał na to, że jeśli jest to szaleniec, to w każdym razie obdarzony trzeźwym sposobem rozumowania. A jeśli nie jest to szaleniec, to mamy do czynienia z niezwykłą jednostką dla świata zbrodni, prowokującą policję do zajęcia się zbrodnią, która została zatuszowana, i może nawet inną zbrodnią, która nie została popełniona jeszcze. Ta pewność siebie skłoniła mnie do natychmiastowego wyjazdu tam. Jadąc miałem wrażenie, że jeśli go nie schwycę, to przynajmniej sparaliżuję jego działanie do tego stopnia, aby nie popełnił nowej zbrodni. Między innymi dlatego porzuciłem jak najszybciej mój pseudonim. Chciałem, żeby wszyscy w Norford wiedzieli, że przyjechał bądź co bądź fachowiec od wykrywania zbrodni. Ze wstydem przyznaję, że nie przypuszczałem jeszcze wtedy, że jest on na tyle odważny, aby właśnie mnie wybrać sobie na świadka swego absolutnego alibi… …I przyjechałem. Natychmiast po przyjeździe wpadłem w labirynt metafizycznych rozważań o Diable i czarownicach. To także zaplanował sobie nasz morderca genialnie na swój sposób. Okolica aż pękała od podań demonologicznych, Irving Ecclestone sam był demonologiem, nad rodem ciążyła klątwa, w okolicy najbliżej była Diabla Grota i Diabla Skała, a w dodatku te odciski stóp diabelskich… Trudno było nie brać tego wszystkiego w ogóle pod uwagę, chociaż, jak się potem okazało, można było całą sprawę pominąć i zająć się jedynie rozsądnym motywem zbrodni: fortuną Ecclestone’ów. Ale ja przecież nadal nie wiedziałem, czy nie mam do czynienia z mordercą maniakalnym. W końcu nie wolno było nie brać tego pod uwagę. Cynthia Rowland i jej rodzice byli mieszkańcami obu zainteresowanych domów. To też mogło coś znaczyć. Cynthia była obsesyjną dziewczyna, której wyobraźnię rozbudził Irving Ecclestone swoimi opowiadaniami o dziejach Diabła na tym obszarze. Cynthia musiała niewątpliwie wiedzieć, że ongi powieszono jej pra– pra–pra–prababkę za sprawą któregoś z Ecclestone’ów i że Diabeł przyrzekł temu rodowi zemstę. Oczywiście mogła być tą obsesją dotknięta w sposób niewidoczny dla otoczenia. Bywają takie ciche manie. Sama była fizycznym „typem czarownicy” o zrośniętych brwiach i czarnych, długich włosach. Na szczęście u Cynthii przerodziło się to tylko w modły do Szatana o miłość doktora Archibalda Duke’a. Ale dowiedziałem się o tym o wiele później, chociaż przyznaję, że podejrzewałem to, słysząc słowa jej modlitwy. Inna sprawa, że brałem wówczas pod uwagę Kempta jako potencjalnego mordercę, który miał największy motyw wybicia do nogi rodu Ecclestone’ów, a ją podejrzewałem o wspólnictwo… Tak, to nie było proste. Ona przecież mogła z łatwością dać Patrycji Lynch proszek z trucizną, pozostawić odciski w Grocie, przekręcić portret rano, kiedy wszyscy spali, ona jedna była pierwsza zawsze na nogach i tak dalej. Mogła kochać Kempta, a jej obsesja na temat zemsty Szatana i jej jako Jego narzędzia, mszczącego tamtą odległą Cynthię, była zupełnie możliwa…

Ale od chwili, kiedy przeczytałem testament starej pani, zrozumiałem, że człowiekiem, który ma największy motyw w wyginięciu rodziny Ecclestone’ów, jest Thomas Kempt. Był on przecież wnukiem siostry Jakuba Ecclestone’a, więc gdyby zabrakło innych spadkobierców, on jeden byłby osobą, ,,w której żyłach” — jak mówił testament —

„płynęłaby krew tego rodu”. Joan została wykluczona przez klauzulę mówiącą o bezdzietności, a ponieważ stara pani nie miałaby już nigdy w stanie, w jakim się znajduje, możliwości zmiany testamentu, więc Kempt spokojnie zostałby panem półtoramilionowego majątku, który stary Jakub wydusił ze swoich malajskich plantacji i przedsiębiorstw na terenie kraju. Dlatego, kiedy po porannym odkryciu, gdy stwierdzono, że portret znowu zmienił położenie, przybyliśmy obaj z Gilburne’em do Norlord Manor, ostrzegłem Kempta wprost, gdy odjeżdżaliśmy. Nie mogłem oczywiście zrobić nic więcej, bo nie miałem najmniejszego cienia dowodu przeciwko niemu. Przeciwnie, on był osobą, która namówiła Gilburne’a, aby przyszedł do mnie ze swymi podejrzeniami. Poza tym o czwartej po południu miałem już zamieszkać w Norford Manor i nie mogłem wprost uwierzyć, aby ktokolwiek chciał zaryzykować uderzenie w takich okolicznościach. W dodatku wysłałem w ten teren sierżanta Clarrence’a z psem policyjnym, a ewentualny morderca musiał ich widzieć, gdyż włóczyli się po parku i okolicy od rana… I być może Kempt nie uderzyłby, gdyby plan jogo nie był tak prosty, tak bezbłędny i tak absolutnie „bezpieczny”. Przyznam ci się, Ben, że widziałem wiele zbrodni, tak jak i ty widniałoś wicie zbrodni, ale takiego planu, takiego wykonania i tak precyzyjnie wykonanego projektu nie widziałem jeszcze nigdy. Sam zresztą wiesz, jak to wyglądało na pierwszy rzut oka… Morderstwo wydawało się zupełnie niemożliwe, a wszystkie ślady wskazywały na samobójstwo, mało tego, dawały pewność, że to Irving był obsesyjnym szaleńcem, który zamordował swoją siostrę i popełnił samobójstwo, opętany myślą o zemście Diabła i przysłowiowym dziesiątym pokoleniu…

— Och, czy nie wiem o tym! — Parker przyłożył w ciemności dłonie do policzków. — Zimno mi się robi na sama myśl, kiedy przypominam sobie, co mówiłem do ciebie i jak patrzyłem na ciebie. Jestem skończonym osłem, Joe!

— Nie traktowałbym tego tragicznie… — Alex mówił zupełnie poważnie. — Myślę, że żaden policjant na świecie nie zachowałby się na twoim miejscu inaczej. Jesteście związani prawem, metodyką dochodzenia, tym, co nazywamy dowodami. A tymczasem coraz bardziej zaczynam wierzyć, że takie rzeczy jak dowody, odciski palców i tak dalej są już w tej chwili bardziej potrzebne inteligentnym mordercom niż policji. Morderca ma zawsze tę przerażającą przewagę nad policją, że posiada nieograniczony czas do namysłu i wypróbowania swojej metody, a my możemy liczyć tylko na jego błędy i niezręczność. W tym wypadku morderca nie popełnił żadnego błędu, żadnej niezręczności i był tak absolutnie przekonany o swojej bezkarności, że zaprosił mnie na kibica, gdy popełnił zbrodnię! Czy ty to rozumiesz, Ben!

Ten człowiek jednego tylko nie wziął pod uwagę: tego, że ja z góry byłem przygotowany na fałszywe dowody i fałszywy obraz. Inaczej nigdy by przecież nie robił tych hec przed zabójstwem. Jeżeli je robił, to tylko dlatego, że chciał, aby inteligentny przedstawiciel prawa był na miejscu i potrafił wyciągnąć wnioski, które on mu narzuci. A ponieważ zdołał ustawić te dowody tak, że dawały absolutnie wszystkim absolutnie doskonałe alibi, więc zarówno śmierć Patrycji jak i Irvinga musiałyby zostać zakwalifikowane jako objawy manii tego ostatniego, a on, Thomas Kempt, stałby się po otwarciu testamentu Elizabeth Ecclestone panem — ku swemu zdumieniu, oczywiście! — całej fortuny Ecclestone’ów…

I tu był najsłabszy punkt jego planu. Otóż, jak ci później to wytłumaczę, Kempt z premedytacją postarał się o to, abym był świadkiem, a raczej słuchaczem tego wystrzału. Kiedy wpadliśmy do pokoju Irvinga, krew cieknąca z rany zastygała właśnie. To automatycznie wykluczało na pewno jako morderców: Joan Robinson, Nicholasa Robinsona i sir Alexandra Gilburne’a, którzy nie rozstawali się ze mną od kilku godzin, więc w żaden sposób nie mogli się znaleźć w pokoju Irvinga. Po dalszych przesłuchaniach okazało się, że nikt z pozostałych domowników nie znajdował się nawet blisko domu w chwili zabójstwa. Najbliżej byli Cynthia i doktor Duke, ale mieli oni żelazne alibi w postaci ogrodnika, o którego istnieniu nie wiedzieli. Z jego zeznań wynikało, że byli już dłuższy czas na łące, gdy usłyszeli strzał. Oni więc nie mogli zabić także Irvinga. A w związku z tym cała tajemniczość zachowania Cynthii, jej nocna nieobecność we własnym łóżku i modły w Grocie znalazły proste i jasne, chociaż nieco poufne wytłumaczenie, nad którym nie będziemy się chyba rozwodzili. Pozostali nam tylko: Agnes Stone i Thomas Kempt. On: potencjalny dziedzic fortuny Ecclestone’ów, ona — osoba, która mogła z łatwością otruć Patrycję Lynch, a poza tym jedyna osoba (poza Gilburne’em), która mogła poinformować Kempta, że: a) Joan Robinson została wydziedziczona warunkowo, jako bezdzietna b) Joan Robinson chciała mieć dziecko i nie będzie go mogła mieć nigdy.

Obie te informacje Agnes posiadała, raz — jako świadek testamentu, dwa — jako zaufana osoba, która dawała Joan zastrzyki, kiedy ta przeprowadzała w Norford kurację przeciw bezdzietności. Temu zresztą należy przypisać szczęśliwy dla Joan zbieg okoliczności, że nie zaplanowano dla niej losu, który spotkał jej ojca i ciotkę. Nie liczyła się już jako konkurent do spadku. Wszystko to zacząłem rozumieć dokładnie w czasie przesłuchań. Zrozumiałem to jeszcze lepiej, kiedy zobaczyłem na biurku Irvinga klucz od jego pokoju, kiedy znaleźliśmy w szufladzie owe klocki z odciskami stóp diabelskich, a w terrarium klucz numer dwa od pokoju Patrycji.

Morderca dał nam do ręki wszystkie dowody przemawiające za tym, że Irving zamordował swoją siostrę i siebie samego. Równocześnie stworzył sytuację, w której pozornie on sam a nikt inny nie mógł dokonać tego morderstwa. W konsekwencji był tak absolutnie pewien naszych wniosków, że chyba do chwili zgonu z ręki naszego nieocenionego Jonesa nie pojął, jak to się stało, że jego plan zawiódł…

— Gdyby nie ty… — zaczął Parker.

— Ba, gdyby nie ja! Ależ on mnie sam tu ściągnął! Daj mi zresztą dokończyć. Pamiętasz, jak mówiłem, że mam w podświadomości dwa fakciki, które mnie niepokoją, które nie zgadzają mi się jakoś z normalnym stanem rzeczy. Kiedy przypomniałem je sobie w czasie przesłuchań, byłem już pewien, że to Kempt, ale nadal nie mogłem jeszcze sobie dokładnie wszystkiego ustawić. Otóż pierwsze odczucie, które mnie zaintrygowało, nastąpiło rano, gdy przyjechaliśmy z Gilburne’em po wiadomości o przekręceniu portretu. Wówczas Kempt powiedział do nas, że właśnie szedł się wykąpać do basenu. A przecież ubrany był w szlafrok i piżamę. Czy ktoś na świecie idzie się kąpać w piżamie? Po raz drugi doznałem tego samego uczucia, kiedy po strzale wbiegłem na taras, potknąłem się i spojrzałem za siebie.

Zobaczyłem wówczas Kempta w spodenkach kąpielowych i w rozwianym szlafroku, biegnącego za Nicholasem i plączącego się w fałdach. Nie skojarzyłem sobie tego jakoś. A przecież było rzeczą najzupełniej naturalną, aby biegnąc strząsnął po prostu przeszkadzający szlafrok z ramion…

Ale co to mogło oznaczać? W pierwszej chwili miałem tylko niejasne przeczucie, że jestem o krok od prawdy. Wiedziałem, że za chwilę zrozumiem wszystko. Kiedy Agnes Stone zeznała, że Irving zszedł na dół po odejściu Kempta do basenu, wiedziałem, że musi być jego wspólniczką. W końcu zeznanie jej mógł potwierdzić tylko zmarły Irving. A było ono przecież tym razem najabsolutniejszym z absolutnych alibi dla Kempta. Ona sama także nie mogła zabić; była w chwili strzału poza polem mojego widzenia, ale jednak nie mogłaby zdążyć wbiec na górę… Zresztą interes w mordowaniu miał tylko Kempt, który bez niej nie mógłby popełnić żadnego z obu morderstw w sposób, w jaki zostały popełnione. Ale w jaki sposób popełnił drugie? Bo że popełnił, wiedziałem nieomal z pewnością. Irving Ecclestone zginął przecież w identycznie nieokreślony sposób jak jego siostra. Klucz znowu znajdował się w pokoju, a nie w drzwiach przekręcony od środka, co nawet mnie zmusiłoby do uznania samobójstwa. Zginął także bez słowa, pośród rozrzuconych książek i notatek, mało tego, obok zmarłego leżało odkręcone pióro. Umówił się ze mną na czwartą, zaprosił mnie do swego domu, był człowiekiem zakochanym w pracy i opowiedział mi o swoich planach wydawniczych na najbliższą i dalszą przyszłość. Jeżeli zszedł na dół i zapytał, czy córka jest w pobliżu, jak twierdziła Agncs, to mógł zadać to pytanie wyłącznie dlatego, żeby oszczędzić jej obecności w chwili, gdy popełniał samobójstwo. Czemu więc popełnił je wówczas, gdy pojawiła się w oddali, razem z nimi wszystkimi, widoczna doskonale z okna jego pokoju? I dlaczego te klocki, na których była wycięta odbitka diablej stopy, były wilgotne? Kiedy i dlaczego zanurzono je do wody? Wyschły już niemal, to prawda, ale drzewo zachowuje długo wilgoć, a raczej jej ślady. Wtedy pomyślałem o Kempcie i o basenie. Ale mimo wszystko Kempt był przecież przy mnie, gdy padł strzał…

I wówczas przyszedł mi do głowy ów cytat z Parmenidesa: „Nie dopuśćcie, aby przyzwyczajenie wynikłe z powtarzającego się doświadczenia skierowało was na drogę, gdzie narzędziem poznania jest ślepe oko i ucho wtórzące dźwiękom, lecz próbujcie przy; pomocy rozumu…”

I zacząłem próbować przy pomocy rozumu. Założyłem, że Irving Ecclestone nie popełnił samobójstwa, chociaż wszystko na to wskazywało. Jeżeli więc w chwili strzału nie było na pewno nikogo w domu poza nim, więc chyba musiał zginąć wcześniej.

I nagle otworzyły oni się oczy. Musiałem jeszcze tylko stwierdzić, gdzie byli wszyscy domownicy, a potem rozważyć wszystkie możliwości tej dwójki. Pewne było jedno w moim teoretycznym założeniu: jeżeli Irving zginął wcześniej, to nie mógł zginąć o wiele wcześniej, najwyżej o kilka minut, bo inaczej zastalibyśmy trupa, który nosiłby wyraźne ślady wczesnego zgonu. Jak wiesz, trudno poznać, czy człowiek zginął trzy czy trzy i pół godziny temu, ale o wiele łatwiej, czy zginął przed minutą czy też przed pół godziną.

Ale jak to się stało? I kto strzelił, kiedy słyszeliśmy wystrzał? Strzelić mogła tylko Agnes, gdyż nikogo w domu poza nią i Irvingiem nie było. A mogła strzelić tylko wówczas, kiedy zobaczyła nas i Kempta — zawróciła do pokoju starej pani i… po chwili wybiegła na taras, wskazując okno Irvinga. Odległość oczywiście uniemożliwia dokładne zlokalizowanie miejsca wystrzału wewnątrz domu, a jej sugestywny ruch i po prostu brak skojarzenia, że pielęgniarka, która krząta się na tarasie przy chorej i wchodzi po coś na sekundę do jej pokoju, może właśnie w tej chwili strzelić, wybiec i wskazać w inne, bliskie zresztą miejsce — dokonały reszty. I tu popełniłem pierwszy błąd. Kiedy zrozumiałem absolutnie, że to była jedyna możliwość, wówczas pierwszą myślą, jaka mi wpadła do głowy, było przeszukanie pokoju starej damy dla odnalezienia miejsca, w które trafiła kula. Oczywiście musiało to być drzewo; więc szafa albo łóżko… Sądziłem, że Agnes już uprzednio odgięła materac, strzeliła od spodu w grubą mahoniową ramę łoża, jednym ruchem położyła pościel na łóżku, ukryła pistolet pod fartuchem i wybiegła, mając absolutną pewność, że przecież nikt nie zatrzyma się przy niej i nie będzie jej rewidować… I oczywiście nic nie znalazłem. Wtedy zrozumiałem, że przecież tak przewidujący zbrodniarz jak Kempt pomyślał o takim istotnym drobiazgu. Oczywiście nabój był ślepy. Chodziło przecież tylko o przygłuszony huk z głębi domu. To Agnes, która była o wiele bliżej niż my, miała skierować naszą uwagę na miejsce, z którego padł strzał. A my, posłuszni jej i absolutnie zasugerowani, powinniśmy byli pobiec w to miejsce, to znaczy do gabinetu Irvinga, szamotać się trochę z ciężkimi drzwiami, co zajęło kilka minut, a potem wejść i zobaczyć go z pistoletem w dłoni, umarłego, samego w pustym domu i otoczonego dowodami winy, które wskazywałyby na niego jako na mordercę siostry i cichego szaleńca. Ale teraz od razu nasunęły się dalsze pytania:

1) Co Agnes zrobiła z pistoletem, z którego strzeliła? Nie mogła go przecież nadal mieć przy sobie ani ukryć nigdzie w domu, bo gdybyśmy go znaleźli, zachwiałaby się idealna hipoteza samobójstwa.

2) Co się stało z drugim kluczem? Przecież jeżeli Agnes i Kempt zamordowali Irvinga, to musiał istnieć klucz, którym zamknęli drzwi jego gabinetu po zabójstwie. Co się z nim stało? Nie mogli go mieć przy sobie ani ukryć w domu, w obawie rewizji, która po odkryciu go podważyłaby także tezę o samobójstwie i skierowała śledztwo na tory spekulacji mogących się zakończyć dla nich obojga jak najgorzej. Na zakopanie go czy ukrycie mieli zaledwie kilka minut czasu. Wątpiłem zresztą, czy mogli go zakopać, gdyż obawialiby się psa policyjnego, który mógłby go odnaleźć w ziemi. Policja w końcu mogłaby go odnaleźć w każdej skrytce na terenie domu. Więc gdzie był?

3) Gdzie był tłumik? Fakt, że pistolet Irvinga Ecclestbne znajdował się zawsze w nie zamkniętej szufladzie, że każdy mógł tam wejść, naładować go, wejść do pokoju Irvinga, strzelić mu z niego w głowę, otrzeć odciski palców i włożyć pistolet zmarłemu do ręki, był prosty. Natomiast zupełnie niemożliwe było zabójstwo bez użycia tłumika. Norford Manor jest położone na wyniosłym miejscu i otoczone lasem. Ktoś nie zauważony mógł być blisko i usłyszałby wówczas dwa strzały, wcześniejszy i późniejszy. A wtedy policja zaczęłaby się zastanawiać i musiałaby zrozumieć w końcu, jak to się stało. Dlatego do zabójstwa musiał być użyty tłumik, i tłumik ten musiał być natychmiast ukryty tak, aby nikt nigdy nie mógł go odnaleźć. Ani jego, ani drugiego klucza od gabinetu.

Na pytanie pierwsze: co Agnes zrobiła z pistoletem? — odpowiedź przyszła mi szybko: to dlatego Kempt biegł w szlafroku, niezdarnie i na końcu grupy, aby: po pierwsze, móc ukryć w jego fałdach pistolet, gdy Agnes, która wbiegła do hallu, ale nie wbiegła na górę, podała mu, wyciągając go spod fartucha. Po drugie, szlafrok opóźniał jego bieg i w ten sposób Kempt pozostał w tyle za nami, chociaż był młodym, wysportowanym człowiekiem. To było jasne, bo gdyby wpadł do hallu razem z Nicholasem czy ze mną, nigdy by nie mógł odebrać w biegu pistoletu i ukryć go nie zauważony przez nikogo. A kiedy odbyło się to tak, jak się odbyło, Kempt spokojnie udał, że pędzi dalej do swego pokoju i bierze go stamtąd. Później z zimną krwią oczyścił na naszych oczach ten pistolet i naładował go pod pozorem, że razem z nami będzie walczył z ukrywającym się w domu nieznanym mordercą. I tak ślad wystrzału zniknął. Odpowiedź na pytanie drugie i trzecie — co się stało z tłumikiem i z kluczem — musiała być identyczna. Jeżeli odnajdzie się tłumik i klucz, wówczas sprawa będzie wyjaśniona. I tu pomogły mi owe klocki z odciskami stóp diabelskich, owe wilgotne klocki. Pomyślałem sobie, że morderca musiał przecież także i te klocki trzymać ciągle w ukryciu, poza chwilami, kiedy używał ich do robienia śladów. Gdyby policja odkryła je po śmierci Patrycji Lynch albo gdyby ktokolwiek zauważył je przypadkiem, wówczas cała sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Klocki musiały być więc doskonale ukryte. Ani ich, ani kluczy nie widział nigdy nikt ze służby. Zresztą wiedziałem, że musiały być chyba ukryte poza domem. Ale gdzie? Od dawna nie padał deszcz. A morderca wyjął je chyba tuż przed morderstwem. I wtedy pomyślałem sobie o tym, że ktoś poinformował mnie, jaki to miły chłopiec z tego Kempta. Sam pomagał robotnikom budować basen i sam go zaprojektował! Poza tym Kempt w kilka chwil po zabójstwie udał się przecież do basenu i zastaliśmy go wychodzącego stamtąd. Musiał więc zabrać tłumik i klucz do jakiejś skrytki w basenie. To było jedyne logiczne rozwiązanie, pozwalające zrozumieć, dlaczego klocki były wilgotne. Zresztą nie bardzo rozumiałem, gdzie indziej mógłby je schować w tak krótkim czasie. A przecież musiał je schować tak, aby nikt ich nie mógł odnaleźć. Tam nie odkryłby ich żaden pies policyjny i żadne, najczujniejsze oko. To było idealne miejsce i Kempt wyglądał mi na człowieka, który załatwiwszy wszystko idealnie musiał pomyśleć i o idealnej kryjówce dla swoich zbrodniczych rekwizytów… No i okazało się, że mam słuszność…

— Tak… rozumiem. Ale nie rozumiem jednego: w jaki sposób taka zbrodnia, tak ściśle zależna od czasu, od każdej minuty, mogła zostać tak idealnie obliczona? Skąd on wiedział, że musicie nadejść o tej porze, a nie na przykład o innej?

— Och, to jest proste. Z okien Norford widać przecież łąkę otaczającą Valley House… I chociaż jest daleko…

— Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że gołym okiem…

— Nie. Nie chcę. Dlatego wpadłem do pokoju Kempta i zadałem mu jakieś nic nie znaczące pytanie. Dostrzegłem lornetkę, dużą, solidną, porządnie powiększającą. Przy jej pomocy z łatwością dostrzegł nas wychodzących z domu i kierujących się ku furtce w murze drogą, która prowadziła jedynie do Norford Manor i na przebycie której musieliśmy zużyć ilość czasu znaną mu dokładnie, gdyż najprawdopodobniej przeszedł nią kilka razy z sir Alexandrem przedtem. A wiedział oczywiście, że nasze tempo będzie uzależnione od szybkości, z jaka poruszać się będzie Gilburne, który jest ułomny. Wtedy prawdopodobnie zaczął działać jak maszyna. Zszedł na dół i obliczył dokładnie czas. Pistolet Irvinga miał już prawdopodobnie zaopatrzony w tłumik i przygotowany w kieszeni. Agnes także miała pod fartuchem jego pistolet ze ślepym nabojem w lufie. Kiedy osądził, że czas już nadszedł, otworzył drzwi gabinetu Irvinga, wszedł pod byle jakim pozorem i strzelił mu z bliska w głowę, a potem ulokował mu w ręce pistolet, zdejmując uprzednio tłumik. Klucz od pokoju Patrycji rzucił do terrarium, a klocki wsunął do szuflady. Potem wyjął klucz z drzwi Ecclestone’a i położył go na biurku, wyszedł, zamknął drzwi kluczem numer dwa, zszedł na dół, poinformował czekającą na tarasie wspólniczkę, że czyn został dokonany, i ruszył w stronę basenu. Tam ukrył w skrytce klucz i tłumik, wyszedł z wody na nasze spotkanie, a kiedy Agnes strzeliła, pobiegł za nami, odebrał jej pistolet w hallu i resztę już znasz…

— Tak… — Parker w ciemności pokiwał głową. — Bardzo to wszystko proste, kiedy tak o tym mówisz.

— Prawda? — Joe zapalił papierosa. Przez chwilę blask zapałki oświetlał twarze obu mężczyzn, zmęczone, ale tryumfujące.

— I jeszcze jedno… Dlaczego wtedy rano powiedział, że szedł się kąpać, kiedy był w piżamie i w szlafroku?

— Myślę, że Cynthia zaskoczyła go, pojawiając się tak wcześnie. .Właśnie skończył obracać obraz przy pomocy tego piekielnego szwajcarskiego statywu, kiedy usłyszał ją, być może… Nie wiedział oczywiście, tak jak nie wiedział nikt z domowników, o jej romansie z doktorem Dukiem. Wtedy powiedział do niej, że właśnie szedł się kąpać, a ja zarejestrowałem w podświadomości błąd jego stroju. Oczywiście sam ten fakt nie oznaczał jeszcze nic. Ale potem stał się dodatkowym bodźcem do mego nieustępowania z teorii zabójstwa na rzecz samobójstwa.

— Tak, rozumiem — Parker skinął głową. — I jeszcze jedno…

— Co?

— Masz.

W ciemności wyciągnął rękę. Joe uczuł w dłoni chłodny, metalowy krążek.

— Co to jest? — zapytał.

— Mój Boże… — Parker westchnął. — I pomyśleć, że człowiek, który rozwiązuje takie zagadki, nie potrafi bez latarki rozpoznać jednego angielskiego szylinga, trzymając go w dodatku w ręce!

Joe uśmiechnął się.

— Myślałem o czym innym… — powiedział głośno.

I rzeczywiście myślał w tej chwili o dalekim, słonecznym kraju, gdzie pewna śliczna panna spała już chyba po ciężkim dniu pracy na terenie wykopalisk.

Загрузка...