IV. POCZĄTEK DROGI DO PIEKIEŁ

Po zjedzeniu lunchu znowu powrócił do biblioteki, lecz nie pisał już więcej ani nie czytał. Przez długą chwilę siedział nieruchomo z głową opartą o poręcz fotela, patrząc w okno niewidzącymi oczyma. Potem przymknął powieki i powiedział półgłosem: — No tak, ale wtedy nikt by nie przekręcił tego obrazu… Nie ma tam dzieci ani wyrostków, a dorosły człowiek nie może tego zrobić, po prostu nie może. Więc na pewno została zamordowana? Nie, niekoniecznie. Może istnieć ciekawy łańcuch zbiegów okoliczności. Trochę to nieprawdopodobne, ale może… Wtedy oczywiście nic nikomu nie grozi, a ja stracę masę czasu i wyjadę do Grecji nie skończywszy książki albo będę kończył książkę i nie wyjadę do Grecji. Oczywiście stanie się to pierwsze. Ale po co rozważam, jeżeli już przyrzekłem? A przyrzekłem, bo jestem przekonany, że to nieczysta historia… Jestem tego nawet pewien, chociaż nie będę umiał powiedzieć Parkerowi, dlaczego jestem pewien. A Parker na pewno zapyta mnie, dlaczego jestem pewien… Och, mniejsza o to…

Otworzył oczy, wstał i powoli przeszedł się po bibliotece, uderzając palcem w grzbiety książek.

— Ale jeżeli jest inaczej… — mruknął — to może to być wielkie przedstawienie. Diabeł i jego audytorium. Sami swoi. Witaj, wieku szesnasty. Ale dlaczego ja? Bo on musi uderzyć, jeżeli jest tak, jak myślę. A przecież chyba jest tak, jak myślę…

Wyszedł do hallu i ujął słuchawkę aparatu. Potem, nie patrząc na tarczę, nakręcił numer.

— Tak… z superintendentem Parkerem… Dziękuję. Czy to ty, Ben?… Tak, ja. Nie, nic. Chciałbym się z tobą zobaczyć… Tak, zaraz. U ciebie w biurze. Tak, bardzo mi jest potrzebny Scotland Yard. To też się może w życiu zdarzyć, prawda?… Co?… Och, nie. Będę u ciebie za piętnaście minut.

Zadzwonił na Higginsa, powiedział, co chce widzieć w swojej podręcznej walizeczce, i kazał przygotować sobie drugą walizeczkę, pustą. Potem wyszedł.

Samochód stał w cieniu, który rzucało drzewo rosnące na chodniku naprzeciw domu.

Mimo to wewnątrz było gorąco. Joe wsiadł i opuścił szyby. Jechał pogwizdując cicho i czując miły, nieduży wiatr, owiewający ramię i szyję. Jego pogodna zwykle, szczupła twarz była poważna, coraz poważniejsza. A kiedy zajechał do Westminsteru i zatrzymał samochód przed wychodzącym na rzekę olbrzymim gmachem, który przed siedemdziesięcioma laty Norman Shaw tak malowniczo zaprojektował dla głównej kwatery policji londyńskiej, twarz ta miała wyraz zdecydowanie ponury.

Dyżurny policjant od razu zaprowadził go do gabinetu Parkera, który mieścił się za jednym z tysiąca zakrętów korytarza na piętrze. Na widok gościa superintendent podniósł się spoza biurka.

— Dawno cię tu już nie widzieliśmy, Joe. Czy stało się coś strasznego? — roześmiał się i podsunął gościowi krzesło. Ale Joe nie oddał mu uśmiechu. Jego blada, trochę piegowata twarz nadal pozbawiona była pogody i nie robił najmniejszego wysiłku, żeby to ukryć.

— Nie, nie stało się nic strasznego. Poza tym oczywiście, że tak jak wszyscy urzędnicy państwowi masz ohydny zwyczaj mówienia o sobie w liczbie mnogiej, kiedy odwiedzi się ciebie w biurze. A poza tym to krzesło. Rozumiem, że takie sprzęty można podsuwać przesłuchiwanym. Po dziesięciu minutach siedzenia na tym można się przyznać do wszystkiego, żeby tylko odejść na przytulny więzienny stołek. Skąd bierzecie takie potworności?

Wstał, odsunął od siebie krzesło i przysiadł na rogu biurka, odgarniając leżące na nim papiery. Parker roześmiał się i otworzył usta, ale Joe dodał:

— I jeszcze drugie pytanie. Jakim cudem trafiacie rano wszyscy do swoich pokojów? Minąłem po drodze co najmniej sto jednakowych drzwi. Ile razy tu jestem, zawsze próbuję zgadnąć, które z nich prowadzą do ciebie, i zawsze się mylę.

— Przyzwyczajenie… — powiedział Parker. — Wielbłądy też wiedzą, gdzie jest dom, nawet wtedy, kiedy są na środku pustyni. To jest odpowiedź na pytanie drugie. Odpowiedź na pytanie pierwsze brzmi: krzesła takie zakupiła dla nas Korona Brytyjska przed pięćdziesięciu laty i nic nie jest w stanie ich stąd usunąć, dopóki się nie zużyją. Policja jest bardzo oszczędną instytucją. Nie marnotrawimy niczego, nawet czasu, chociaż być może używamy liczby mnogiej jak wszyscy urzędnicy państwowi, mówiąc o sobie.

Alex założył nogę na nogę i przez chwilę balansował ciałem na krawędzi biurka.

— Czy ta taktowna aluzja oznacza, że nie powinienem ci przeszkadzać w wykryciu wiekopomnego faktu, że pan A. G. Shawcross, Import Futer i Szlachetnych Skór Zwierzęcych, uchylił się w sposób zbrodniczy od wpłacenia wyżej wzmiankowanej Koronie Brytyjskiej sumy dwóch funtów czterech szylingów i jedenastu pensów podatku obrotowego, fałszując przy pomocy gumki i ołówka kopiowego rachunek od panów Benby Benby, którzy nabyli od niego skórę niedźwiedzią, mającą ozdobić gabinet dyrektora firmy?

— Kiedy, na miłość boską, zdążyłeś to przeczytać? — Parker mimo woli podszedł do biurka i zgarnął papiery. — Dziękuję ci, Joe. Uczysz mnie urzędować. A będzie mi to od jutra jeszcze bardziej potrzebne…

Zawiesił głos i sięgnąwszy do szuflady wyjął stamtąd małą, płaską butelkę i dwa kieliszki.

— Och — powiedział Alex — myślałem, że jesteś na służbie.

Pomimo żartobliwego tonu w głosie jego przebijało zdumienie. Wziął kieliszek z ręki Parkera i wypił whisky jednym łykiem. — Bardzo mi to było potrzebne, właśnie to. Ale wracając do tematu. Czyżby zmienili wam regulamin?

— Joe! — powiedział Parker uroczyście. — Zacząłem pracować tu na sześć lat przed wojną. I poza przerwą w czasie działań wojennych, kiedy, jak wiesz, musiałem lekkomyślnie powierzać moje życie strzelca pokładowego twoim umiejętnościom pilotażu, nie opuściłem ani jednego dnia .pracy i nigdy nie złamałem regulaminu. Przyznaję ze wstydem, że regulamin ten wydawał mi się czasem nonsensowny w niektórych punktach, ale podlegałem mu…

— A cóż to za nieludzkie sformułowanie — westchnął Alex. — Tacy jak ty budowali piramidy dla innych… zawsze.

— Być może. Wychodziłem z mniej monumentalnego założenia. Po prostu wydawało mi się, że ci, którzy pilnują przestrzegania praw, nie powinni ich łamać…

— „A ma skroniach tej pasterki białych lilii płonie wieniec…” — wyszeptał Joe, ale Parker nie dał sobie przerwać.

— …Ale wczoraj mój bezpośredni przełożony, czcigodny Joshua Bellows, został przeniesiony na wysokie stanowisko do ministerstwa kolonii, a ja zostałem na jego miejsce mianowany zastępcą szefa CID. Od jutra będę urzędował w gabinecie i piętro niżej, a kiedy przyjdziesz mnie odwiedzić, zasiądziesz w fotelu i oprzesz stopy na dywanie służbowym klasy drugiej. Dywany klasy pierwszej umieszcza się w gabinetach kierowników samodzielnych resortów.

Wybuchnął śmiechem i nalał powtórnie do kieliszków.

— Gratuluję, Ben! — Joe rozpromienił się po raz pierwszy tego popołudnia. — To naprawdę świetna wiadomość! Prześlij ode mnie wyrazy radości dla pani Parker i dla chłopców. Nie znam bardziej zasłużonego awansu.

— Przesadzasz, jak zwykłe…

Parker wstał i obszedł biurko. Był zarumieniony i najwyraźniej tak szczęśliwy, że Joe, który miał dla niego więcej uczucia niż dla wszystkich innych znanych mu ludzi, może za wyjątkiem Karoliny, poklepał go po ramieniu.

— Wiem, jak wiele ci zawdzięczam, Joe… — powiedział Parker poważnie. — Gdyby nie ty, położyłbym się parę razy jak długi, a może, co gorsza, doprowadziłbym do skazania niewinnego człowieka.

— Nonsens — mruknął Alex. — Po prostu ja, jako osoba prywatna, mogę pracować bez skrępowania, A mając do dyspozycji pomoc całego waszego aparatu i dostęp do waszych archiwów, znajduję się w doskonałej sytuacji.

— Właśnie, byłbym zapomniał! — Parker znowu, podszedł do biurka i przerzucił papiery.

— Przecież wyjąłem ją z szuflady przed twoim przyjściem… O, jest! — Wziął do ręki podłużną białą kartę — To twoja legitymacja. Od dziś jesteś oficjalnie ekspertem kryminalnym Scotland Yardu. Alex wziął kartę do ręki i obejrzał ją.

— A po co mi to? — zapytał z powątpiewaniem.

— Nadchodzą wybory i obawialiśmy się, że jakieś pismo opozycyjne może to podnieść. Prasa ciebie lubi, ale przy wyborach idą na bok wszystkie sentymenty. Teraz już nikt nie będzie mógł pisać, że osoby prywatne są dopuszczane do śledztwa. Pasuję cię więc na policjanta honoris causa! — To się może nawet kiedyś przydać… — Alex schował kartę do kieszeni. — Ale nie przyszedłem tu dla zdobycia papierka, którego prawdopodobnie nie pokażę nigdy nikomu…

— Wbrew swoim poprzednim słowom usiadł na niewygodnym krzesełku i spojrzał na przyjaciela. — Ben, wyjeżdżam dzisiaj. Jadę do Valley House w hrabstwie Suffolk i będę mieszkał przez kilka dni w domu sir Alexandra Gilburne’a, w pobliżu wsi Norford. Czy wiesz, gdzie to jest?

— Nie — Parker potrząsnął głową. — Nigdy nie słyszałem o tej miejscowości. Słyszałem natomiast o sir Alexandrze Gilburnie. Znam go zresztą osobiście.

— Zaraz mi o nim opowiesz, jeżeli zechcesz. Ale najpierw poproszę cię o co innego. Otóż interesuje mnie nie tyle sir Alexander, ile posiadłość Norford Manor, znajdująca się w sąsiedztwie jego domu. Według najprymitywniejszych założeń logicznych zamordowano tam w zeszłym miesiącu pewną kobietę. Policja orzekła samobójstwo. Nie winię zresztą policji, bo morderca wydaje mi się osobą bardzo przebiegłą.

— Czy jesteś pewien tego, co mówisz?

— Nie — Joe potrząsnął głową. — Jestem tylko p r z e k o n a n y , że tak było. Poza dwoma, nie znam jeszcze bohaterów tego ponurego dramatu. Ale…

I opowiedział Parkerowi przebieg wizyty Gilburne’a i Kempta. Kiedy skończył, jego przyjaciel skinął głową.

— Tak, to wygląda poważnie. Chociaż nie mogę powiedzieć, żebym był przekonany o niemożliwości samobójstwa.

— Po pierwsze — Alex zagiął jeden palec prawej dłoni — dlaczego ona nie zostawiła kartki do tego biedaka?

Po drugie: dlaczego wyjęła klucz z zamka i położyła na biurku? Po trzecie: skąd wzięły się te ślady w Grocie i na k s i ą ż c e ? Po czwarte: dlaczego przekręcono ten obraz?

Po piąte… po piąte: tam jest ogromna fortuna, której właścicielka dogorywa sparaliżowana, złamana wiekiem i chorobą, odcięta zupełnie od świata barierą unieruchomionych zmysłów…

Po szóste… Wątpię, czy zgadniesz.

— Nie… — Parker pokręcił głową. — Tych pięć punktów, które wymieniłeś, nie przekonały mnie także. Bywają większe nasilenia obciążających okoliczności, a przecież w końcu okazują się albo dziełem przypadku,. albo tracą na sile, kiedy ustawi się je w innej kolejności, niż tego chce rozigrana wyobraźnia. Ale jaki jest twój szósty punkt?

— Po prostu to, że obraz przekręcano po raz drugi w minioną niedzielę.

— I cóż z tego? To mógł być tylko żart.

— Właśnie. Otóż rozważyłem sobie, jadąc tutaj, całą tę sprawę. W Norford Manor nie mieszka ani jedno dziecko i ani jeden wyrostek. Wyłącznie ludzie dorośli. Kilka tygodni temu umarła tam córka właścicielki rezydencji. Nie wyobrażam sobie, aby żart, który miał miejsce na kilkanaście godzin przed śmiercią Patrycji Lynch, mógł być przez kogoś powtórzony. Ludzie dorośli mają inny stosunek do żałoby niż dzieci. Dziecko mogłoby zlekceważyć sytuację, nie zrozumieć jej w końcu. Dzieci nie przejmują się niczym ani nikim poza sobą. A poza tym c ó ż t o z a ż a r t ? Na czym ma polegać? Kto i dlaczego miałby widzieć coś śmiesznego w odwracaniu portretu założyciela Nbrford Manor twarzą do ściany?

— A czy widzisz jakikolwiek inny powód, dla którego komukolwiek mogło to być potrzebne?

— Widzę.

— A to jaki?

— Najpierw pomyśl o czym innym: o dosyć zdumiewającym fakcie nie pozostawiania odcisków palców przez człowieka, który poruszył ten obraz. Jest rzeczą absolutnie niemożliwą przypuszczać, aby człowiek, który zrobił to przed śmiercią Patrycji Lynch, mógł obawiać się, że ktoś spróbuje wziąć jego odciski palców. Kto by to zresztą miał zrobić? Potrzebne jest do tego specjalne przenośne laboratoriom, małe, to prawda, ale tym niemniej musiałby przyjechać ekspert policyjny. Z tego można wyciągnąć tylko jeden wniosek, że obraz przekręcił człowiek, który w i e d z i a ł , że w tym domu zostanie popełniona wkrótce zbrodnia. A wiedzieć mogła o tym tylko Patrycja Lynch, gdyby zamierzała popełnić samobójstwo i dla niewiadomych przyczyn przekręciła obraz, lub… jej przyszły zabójca.

— Tak, to rozsądne… — Parker, który od pewnego czasu uśmiechał się, spoważniał. — To jest dowód albo nieomal dowód, że pani Lynch została zamordowana. Ponieważ obraz przekręcono znowu po jej śmierci, więc nie ona była osobą, która nie chciała pozostawić odcisków palców. Oczywiście w naszym rozumowaniu mogą zaistnieć małe luki… Ale co w ogóle oznacza to idiotyczne przekręcanie obrazu?

— Bardzo wiele. — Alex wstał. — Tak wiele, że zimno mi się robi, kiedy o tym myślę. Właśnie to jest najgorsze.

— Co?

— To, że ani owo przekręcanie obrazu, ani ślady kopyt w Grocie i odcisk jednego z nich na książce w pokoju zmarłej na razie nic nie znaczą.

— Czy mógłbyś mówić trochę jaśniej? Jestem tylko skromnym urzędnikiem i chociaż muszę rozwiązywać wiele zagadek w moim niewdzięcznym zawodzie, wolałbym, żeby nie stawiali mi ich moi przyjaciele.

— To nie żadna zagadka, Ben. Po prostu musimy zwrócić uwagę na fakt, że morderca wykonał cały szereg niezrozumiałych pociągnięć, które były zupełnie zbyteczne dla zamordowania Patrycji Lynch. Mało tego, obrócił obraz już po jej śmierci i chyba z premedytacją spowodował natychmiastowy wzrost podejrzeń Gilburne’a i Kempta. Pamiętaj, że to powtórne przekręcenie obrazu stało się bezpośrednim powodem ich wizyty u mnie. Morderca, któremu udało się wmówić światu, że jego ofiara popełniła samobójstwo, odrzuca bezpieczne schronienie i ostrzega jak gdyby otoczenie, że jest, że uderzy. Dlaczego?

— Nie żądaj ode mnie odpowiedzi — mruknął Parker. — Myślę, że od siebie chyba też jej w tej chwili nie wymagasz.

— Niezupełnie. Ale kiedy morderca robi rzeczy absolutnie niepotrzebne i ponawia je po śmierci ofiary, muszę przyjąć, że to jedno zabójstwo nie wypełniło całego jego planu. I dlatego mówiłem, że to jest właśnie najgorsze, ta pozorna bezsensowność odwracania obrazu i pozostawiania śladów kopyt w Grocie. Jestem przekonany, że morderca działa precyzyjnie i logicznie, a jego pozornie bezsensowne pociągnięcia okażą się w końcu jak najbardziej celowe. Ale wszystko zdaje się świadczyć o tym, że będzie chciał uderzyć już w najbliższej przyszłości. Dlatego, chociaż wiem, że pogmatwa mi to wszystkie moje plany na najbliższe tygodnie, jadę do Norford. I jadę z duszą na ramieniu, bo chciałbym zdążyć i udaremnić mu uderzenie. A tymczasem to może wcale nie być takie proste, tym bardziej że zdaje się on nie obawiać nikogo i niczego. To jest piekielna historia, Ben.

— Każda historia, w której bierze udział Diabeł, jest na swój sposób piekielna — powiedział Parker. — A po co tu przyjechałeś? Czy potrzebujesz czegoś od nas? Bo przyznam ci się, że już od kilku minut zastanawiam się, czy policja nie powinna wkroczyć w to wszystko.

— W co mianowicie? — zapytał spokojnie Alex. — Czy w moje przypuszczenia? Bo Patrycja Lynch popełniła samobójstwo, tak przynajmniej chce orzeczenie władz i prawdopodobnie nie udałoby się w tej chwili zebrać wielu dowodów, które by to orzeczenie obaliły. A jaki masz powód, aby przypuszczać, że jeden z mieszkańców Norford Manor chce zabić innego mieszkańca Norford Manor? Tylko moją hipotezę. Na jej podstawie nie tylko że nie możesz wznowić śledztwa w sprawie śmierci Patrycji Lynch, ale nawet przesłuchiwać kogokolwiek. Nie dlatego, aby nie wolno ci było tego zrobić, ale po prostu dlatego, że przesłuchując ludzi, trzeba ich o coś pytać. I o co byś pytał? Czego byś szukał? Wszystko na razie jest szare, mgliste i bezsensowne, a co najważniejsze, zupełnie ze sobą nie powiązane. Piekielność tej sprawy polega na tym, że fakty mogą ułożyć się w logiczną całość dopiero wtedy, kiedy nastąpi druga zbrodnia. Ale wówczas możesz być przekonany, że ułożą się one tak, jak tego chce morderca. Przecież sam fakt, że nie kryje się z nimi, a raczej stara się je zakomunikować jak największemu gronu osób, może oznaczać tylko, że a) są one nieistotne dla sprawy, a wtedy nie miałyby żadnego sensu, albo b) są istotne, ale w sposób, który ma wspomóc mordercę w jego planach. Oczywiście jest jeszcze trzecia ewentualność, że cały ten koszmar został wywołany przez szaleńca albo kogoś, kto udaje szaleńca i chce wprowadzić absolutny chaos. Nie mów więc, że policja powinna w tej chwili zdecydowanie wkroczyć, bo przecież sam widzisz, jak trudno nawet określić w przybliżeniu to, co się tam odbyło i odbywa.

— Ale przecież nie możemy dopuścić, żeby morderca działał spokojnie pośród nas, siedzących z założonymi rękami, Joe! Rozumiem doskonale, że nie mogę przyjechać tam policyjnym autem z wyjącą syreną, mając w kieszeni kajdanki i precyzyjny plan ujęcia zbrodniarza. Ale przecież musi być przeprowadzona dyskretna obserwacja i nadzór nad miejscem, gdzie działa zbrodniarz. Inaczej nie tylko może popełnić następną zbrodnię, ale może na zawsze pozostać bezkarny.

— Oczywiście. Ale czy moje odwiedziny w Norford to nie będzie według ciebie dyskretna obserwacja i nadzór nad miejscem, gdzie on działa? Czy myślisz, że przyjąłbym zaproszenie Gilburne’a, gdybym widział jakiekolwiek inne wyjście z sytuacji? To właśnie zaskakuje mnie w tej sprawie już na początku: umarły człowiek, otoczony nonsensownymi faktami, należącymi do dawno minionej epoki. I brak jakiegokolwiek klucza. Ale korzenie sprawy tkwią tam, na miejscu, i myślę, ze nie warto mówić na ten temat więcej, zanim się nie rozejrzę w sytuacji. Chciałbym teraz otrzymać z archiwum Scotland Yardu wszystkie możliwe dane o sir Alexandrze Gilburne, Thomasie Kempcie, Irvingu Ecclestone, Joan i Nicholasie Robinsonach, a także, o ile to możliwe, chciałbym, abyście zbadali przeszłość lekarza Archibalda Duke’a i pielęgniarki Agnes Stone. Jeżeli w życiorysach którejkolwiek z tych osób jest coś, co będzie ci się wydawało niejasne albo ważne dla naszej sprawy, natychmiast daj mi znać, dobrze? No i ostatnia na liście, ale nie ostatnia jako problem, ta sparaliżowana staruszka, Elizabeth Ecclestone. Chciałbym wiedzieć o niej możliwie jak najwięcej. Może ta cała sprawa osadzona jest gdzieś w przeszłości? Może to zemsta? Ecclestone’owie doszli do fortuny bez wielkiego skandalu i tragicznych spięć, ale nie wszystko dociera przecież do prasy. Poza tym to są czasy dość dawne. Mąż pani Elizabeth działał głównie na Malajach. A wiesz przecież, ile krwi ludzkiej pochłonęła bitwa o kauczuk i jakie potworne rzeczy działy się na plantacjach. Ludzie, którzy zrobili miliony w koloniach, nigdy nie mają czystych rąk ani wobec tubylców, ani .wobec konkurencji. Tam decydowało prawo dżungli i jeżeli Ecclestone zwyciężył, musiał popełnić niejeden uczynek, który nie przylega ściśle do naszych pojęć o postępowaniu gentlemana. To wszystko może mieć znaczenie… chociaż przemawiałby przeciw temu fakt, że człowiek ów nie żyje od wielu lat, a wdowa po nim wycofała się już dawno z interesów… Myślę, że rozwiązania należy szukać gdzie indziej, tym bardziej ze ten Diabeł jest postacią tak bardzo związaną z okolicą Norford. Ale nic nie wiadomo i chciałbym mieć pełen obraz, możliwie szybko.

— Masz zupełną słuszność… — Parker podniósł słuchawkę i połączył się z archiwum.

Podał niewidocznemu rozmówcy nazwiska, które miał ,na kartce, i poprosił o jak największy pośpiech. Potem odłożył słuchawkę.

— Jeżeli którakolwiek z tych osób otarła się chociażby w najlżejszym stopniu o kodeks karny albo znalazła kiedykolwiek w kręgu podejrzeń dotyczących jakiejkolwiek sprawy związanej z przestępczością, będziemy wiedzieli o tym za dziesięć minut.

Usiedli i zapalili. Przez chwilę Parker milczał. Był pochmurny i Joe pomyślał z przyjemnością, że przyjaciel jego jest chyba dobrym policjantem, jeżeli trudna sprawa potrafi mu tak dokładnie przysłonić radość tak poważnego awansu.

— Ciągle jeszcze nie jestem pewien, czy to dobrze, że nie mam koncepcji zajęcia się tą sprawą w jakiś sposób, jeżeli wyłączymy twój udział… — powiedział wreszcie Parker. Ruchem ręki powstrzymał odpowiedź Alexa. — Wiem, wiem, że to najprostsze wyjście. Ale nie mogę siedzieć spokojnie i myśleć o tym, że może w tej chwili Diabeł zaciera ręce i spokojnie zbliża się do swej ofiary. Twój wyjazd tam to mało, tym bardziej że nie chcesz zdradzać swojego nazwiska i zbrodniarz nie będzie nawet uprzedzony o twojej obecności. Fakt twojego przyjazdu nie powstrzyma go więc. A to mi się, mimo wszystko, wydaje najważniejsze: powstrzymać następną zbrodnię, o ile oczywiście cała twoja hipoteza jest słuszna, a nie widzę w niej słabego miejsca. W dodatku nie będziesz nawet mieszkał w tamtym domu.

— Na to, niestety, nie mogę nic poradzić… — Joe rozłożył ręce. — Zrobię wszystko, co będę mógł, żeby udaremnić uderzenie. Natomiast nie bardzo wiem, co może zrobić policja wobec zbrodni j e s z c z e n i e p o p e ł n i o n e j ? Nie wiedząc w dodatku, k t o i k o g o chce zabić? Gdybyś nawet od dziś wieczór postawił przy każdym z mieszkańców Norford Manor anioła stróża w mundurze, Diabeł zaczeka. To już znamy przecież z czasów przedszkola niedzielnego: on zawsze czeka, aż się anioł stróż zagapi. Poza tym mam dosyć niecodzienne wrażenie, że on c h c e s p r o w a d z i ć ś l e d z t w o d o N o r f o r d M a n o r i bardzo zależy mu na tym, aby policja zajęła się śmiercią Patrycji Lynch.

— I to także jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe — powiedział Parker.

— A ja mam swoją małą hipotezę na ten temat… — szepnął Alex — ale jest ona na razie tak samo mglista, jak cała reszta mojego dowodzenia. Wiem tylko jedno, że przyjazd policji do Norford Manor nikogo by nie ustrzegł przed Diabłem, a w pewien sposób pomógłby mu w jego planach. A wiem to od samego Diabła, który w niedzielę przekręcił znowu obraz i znowu pozostawił odciski swoich stóp w Grocie.

Parker potrząsnął głową.

— W takim razie mamy do czynienia z zupełnie wyjątkową osobistością w świecie zbrodni.

— A któż ci powiedział, że Diabeł należy do tuzinkowych charakterów? — Alex uśmiechnął się ponuro.

W tej samej chwili na biurku zadzwonił telefon. Parker podniósł słuchawkę i przez dłuższą chwilę trzymał ją przy uchu nie odzywając się. Wreszcie powiedział: — Dziękuję, Piotrze…

— i odłożył ją na widełki. Zwrócił się do Alexa:

— Żadna z podanych przez ciebie osób nie figuruje w naszym archiwum. Wiesz oczywiście, co to znaczy?

— Wiem. To znaczy, że mamy do czynienia z samymi absolutnie nieposzlakowanymi obywatelami. Ale tego mogłem się spodziewać… — Wstał. — Pozostała nam jeszcze służba. Ale o nich opowie mi chyba najwięcej szef miejscowego posterunku policji, prawda?

— Na pewno. — Parker także wstał. — Miejmy nadzieję, że nic się nie stanie. —

Westchnął. — Martwi mnie jeszcze coś. Kiedy znajdziesz się tam, będziesz chciał na pewno zrozumieć, kto popełnił pierwszą, zbrodnię, bo wtedy będziemy mogli automatycznie udaremnić drugą, odsyłając naszego Diabła do Piekła przy pomocy tak pewnych, określonych prawem środków, jak sznur ł wysoka poprzeczna belka. Ale trzeba przyjąć, że dla Diabła takie wyjście nie jest najzabawniejsze, i może dojść do wniosku, że powinieneś znaleźć się w Piekle przed nim…

— Jadę tam pod pseudonimem…

— Tak. Ale ten pseudonim znany jest już dwóm spośród niewielu wchodzących w grę osób. A przecież ktoś w Norford Manor jest prawdopodobnie, według naszego założenia, Diabłem. Poza tym jeden z twoich dzisiejszych gości może przecież być Diabłem, a jeżeli nim nie jest, może zwierzyć się komuś w zaufaniu. Poza tym Diabeł może znać cię z twoich fotografii w gazetach albo ze zdjęcia umieszczonego na tylnej okładce jednej z twoich książek. Twój wydawca ma niestety ten piękny zwyczaj reklamowania swoich autorów. Jesteś bardzo popularny. Trzeba o tym pamiętać.

— Jestem spokojny o siebie. Nawet jeżeli nastąpi któraś z tych ewentualności, nie sądzę, aby Diabeł chciał uderzyć we mnie.

— Skąd możesz o tym wiedzieć?

— Na zasadzie tego samego dowodu, który służył mi przedtem. Jeżeli chce on sprowadzić policję na miejsce zbrodni, to przecież nie po to, żeby zabijać policjantów, ale po to, żeby i c h r ę k a m i z a b i ć n i e w i n n e g o c z ł o w i e k a .

— Nie znoszę, kiedy mówisz z taką pewnością o sprawach, o których nie mamy na razie obaj nawet mglistego pojęcia. — Parker nadal był zasępiony. — Przyjmuję twoją hipotezę, bo jest efektowna i może być prawdziwa. Ale przecież w rzeczywistości wszystko może wyglądać zupełnie inaczej. To w końcu może być przecież samobójstwo, prawda?

— Jeżeli panowie Kempt i Gilburne okłamali mnie, co wydaje mi się zupełnie niemożliwe, albo zataili przede miną coś, co jest bardziej możliwe, chociaż niezupełnie prawdopodobne, to w moim skromnym przekonaniu Patrycja Lynch została zamordowana.

— Więc po co zbrodniarz odgrzebuje tę sprawę? — Parker otarł pot z czoła.

— Żeby zwrócić uwagę policji, skierować ją na fałszywy trop i obciążyć kogoś niewinnego. Gdybym był Diabłem, zawsze postępowałbym w ten sposób. Perwersyjne działanie: główna zabawa Piekia. Nazywano go Księciem Pozorów.

— Kogo? — zapytał Parker siadając ciężko na krześle. — O kim ty mówisz?

— O Diable. Ciągle tylko o Diable. Ale powiedz mi jeszcze: w rejonie jakiego posterunku policji leży Norford?

Parker westchnął, znowu otarł czoło i zmęczonym ruchem wyciągnął z szuflady wielką, złożoną w kilkoro mapę kraju. Była ona podzielona na małe różnobarwne pola. Przez chwilę przesuwał po niej palcem.

— Blue Medows… Malutkie miasteczko. Sierżant i czterech konstabli. Jakże on się nazywa? — Zdjął z półki grubą książkę, podobną do książki telefonicznej. — Blue Medows… jest. Sierżant Hugh Clarrence. Znam go nawet, to był nasz człowiek z Yardu. Przestrzelono mu płuco i został przeniesiony na wieś w lepszy klimat. Inteligentny chłopak.

— To dobrze. — Joe wstał. Zatrzymam się u niego przez kilka minut, jadąc teraz do Valley House. Może powie mi coś o okolicy? Hugh Clarrence. — Sięgnął do kieszeni. — Czy ta legitymacja wystarczy? Zaczyna mi się przydawać, zanim jeszcze dobrze na nią spojrzałem.

— Oczywiście. Ale czy jest policjant w Anglii, który by o tobie nie słyszał?

— Zapomniałem, że muszę mu podać prawdziwe nazwisko. Nigdy jeszcze nie występowałem pod cudzym.

— Przyzwyczaisz się… — mruknął zasępiony Parker. — Do wszystkiego się można przyzwyczaić, nawet do Diabła. Wtedy staje się mniej efektowny, a za to groźniejszy, bo bardziej ludzki. — Mrugnął do Alexa, który wyciągnął do niego rękę.

— Dziękuję za dobrą radę. — Zatrzymał się w progu. — Kolega Platon twierdził, że kurczowe trzymanie się zmysłów i niemożność oderwania się od nich jest największą przeszkodą w poszukiwaniu prawdy.

— Twój kolega Platon zapomniał, że w Atenach też była tajna policja, nie wspominając już o eryniach Dobre, dawne czasy, kiedy zbrodniarza ścigały wyrzuty sumienia… — Znowu spoważniał. — Jeżeli będziesz mnie potrzebował, za godzinę pojawię się tam. Dzwoń tu. Tu zawsze wiedzą, gdzie mnie znaleźć. Czy zabierasz broń?

— Ależ oczywiście. Będę strzelał bez ostrzeżenia do wszystkich napotkanych osób z rogami.

Wyszli. Parker w milczeniu odprowadził go aż do głównego wyjścia z gmachu i stojąc w progu patrzył za znikającym samochodem. Chociaż rozstali się żartując, Joe dostrzegł w lusterku wozu, że nowy zastępca szefa Kryminalnego Wydziału Śledczego spogląda za nim zatroskanym spojrzeniem.

Загрузка...