Parker wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. Wreszcie zatrzymał się.
— Joe… — powiedział prawie serdecznie. — Jeżeli to jest przyczyną twojego niepokoju, jesteś usprawiedliwiony. Ale nic nie usprawiedliwia mnie w tej absurdalnej sytuacji. Przecież wiemy obaj, że…
— Wiem, wiem. Wiemy, że nikt go nie mógł zabić, że znaleźliśmy przy nim dowody wyjaśniające śmierć jego siostry, że… słowem, że ja jestem szalony. Ale pozwól mi działać… jeszcze trochę.
— Och, dobrze, dobrze. Działaj, ile chcesz. W końcu, w przeciwieństwie do zmarłego Ecclestone’a, twoje szaleństwo ma jakąś metodę. To ty wynalazłeś ten klucz…
— Teodoros z Samos… — mruknął Joe i pochylił się nad kartką.
— Jaki Teodoros? Kto to jest? O czym ty mówisz, człowieku?
— Teodoros z Samos wynalazł klucz. Mniej więcej w roku 500 przed narodzeniem Chrystusa… Joseph Rice, lokaj…
— Co?
— Myślę, że spróbujemy przesłuchać tych ludzi. Mam parę pytań, Ben, jeżeli nie masz nic przeciwko temu.
— Och, nic, absolutnie… Im prędzej ich wypytasz, tym prędzej odjedziemy. Mam nadzieję, że zdążymy przed burzą do Londynu…
— Chciałbym zacząć od służby. Ściślej mówiąc, od Josepha Rice’a, lokaja męża pani Elizabeth, który jest tu na wpół na emeryturze.
Parker podszedł do drzwi i półgłosem wydał dyspozycje dyżurującemu w hallu człowiekowi.
Przez chwilę czekali w milczeniu. Parker przeglądał wyrzucone na biurko listy. Rozległo się ciche pukanie. Joe powiedział: „proszę!”, wyłamane drzwi skrzypnęły głośno i do pokoju wsunął się stary człowiek. Był wysoki, miał szerokie ramiona i trzymał głowę prosto. Tylko sieć zmarszczek na twarzy, ciemno opalonej latami podzwrotnikowego słońca, wskazywała jego wiek. Zatrzymał się przy drzwiach i lekko pochylił głowę, pozdrawiając obecnych. Joe zauważył, że mimowolnie spojrzenie jego pobiegło przy tym ku pustemu biurku i zaraz powróciło.
— Proszę siadać… — Alex wskazał mu wolne krzesło pod rzędem półek.
Stary lokaj zawahał się, ale potem spokojnie podszedł i usiadł na brzeżku siedzenia.
— Proszę nam powiedzieć — zapytał szybko Joe bez żadnych wstępów — gdzie pan Irving Eccleslone trzymał swój pistolet? Staruszek drgnął i uniósł głowę.
— Pistolet?… — zapytał, jak gdyby nie rozumiejąc, ale zaraz wyprostował się. — Pistolet był zawsze w sypialni. Pan Irving trzymał go w szufladzie nocnego stolika.
Joe uniósł brwi.
— Czyżby spodziewał się jakiegoś niebezpieczeństwa? W domu tak położonym jak Norford Manor, gdzie wszystkie okna są zakratowane, a nocą nikt nie może wejść, i gdzie bądź co bądź przebywało zawsze kilku dorosłych mężczyzn, tego rodzaju środki bezpieczeństwa są chyba dziwne? Nie zdziwiło to pana nigdy?
— O, nie, proszę pana… — Cień uśmiechu przebiegł przez rysy lokaja i zaraz zniknął. — Pan Irving, jak myślę, nie chciał się rozstawać z tym pistoletem, bo był bardzo z niego dumny.
— Dumny?
— Tak. Pan Irving miał bardzo zły wzrok. Już od najwcześniejszych lat nosił szkła, a potem, kiedy czytał tyle książek i tyle pisał przy elektrycznym świetle, oczy jeszcze bardziej mu się popsuły. Kiedy nadeszła wojna, miał trzydzieści kilka lat i oczywiście chciał tak jak wszyscy wstąpić do wojska, ale nie przyjęli go właśnie ze względu na tę wadę. Zrobiono go za to tutaj oficerem obrony terytorialnej i wtedy kupił ten pistolet. Po wojnie zachował go… Pan Irving zawsze był dumny z tej obrony terytorialnej. W sypialni, jeżeli panowie tam zajrzą, zobaczą panowie dużą fotografię pana Irvinga w mundurze. Sam go zawsze czyścił i oliwił, ten pistolet… — Umilkł nagle. Potem spojrzał na Alexa. — Czy to z niego, jeżeli wolno zapytać, pan Irving się zastrzelił?
— Tak — Joe skinął głową. — Ta szuflada nocnego stolika nie była oczywiście zamknięta?
— Nie, proszę pana. Dzieci w domu nie ma, a do pokoju, poza panem Irvingiem, wchodziła tylko pokojówka Cynthia Rowland i ja. Zresztą te stoliki nocne nie mają zamykanych szuflad.
— Teraz chciałbym zapytać o co innego. Pracuje pan u rodziny Ecclestone’ów już wiele lat, prawda:
— Ponad pięćdziesiąt, proszę pana. Ale z tego dwadzieścia spędziłem na Malajach ze starszym panem.
— I pochodzi pan stąd?
— Tak, z wioski Norford, jak i reszta służby.
— Czy nie słyszał pan nigdy o żadnym tajnym przejściu, korytarzu, lochu, słowem o jakimś połączeniu domu ze światem zewnętrznym, które nie byłoby ogólnie znane. W średniowieczu był tu warowny zameczek i chyba musiała być jakaś droga ucieczki albo dowozu żywności na wypadek oblężenia zameczku.
— Nie, proszę pana. To znaczy tak. W skale na dole jest wykute wejście do jakiegoś korytarza, który idzie pod górę. Ale pewnie kiedy zaczęto budować ten dom, zasypano korytarz, bo byłem tam kilka razy i doszedłem do rumowiska. Od strony domu to przejście zaczynało się przy koksowni, za kuchnią w piwnicy. Ale jest zawalone głazami i zamurowane. Bo właśnie pochodzi jeszcze z czasów, kiedy tu stał zamek, proszę pana. Parker wstał cicho, wyszedł na korytarz i zaczął mówić coś półgłosem do dyżurującego policjanta. Potem wsunął głowę do pokoju i dał Alexowi znak, że odchodzi.
— Ale gdzie pan był mniej więcej w chwili, kiedy wydarzył się ten tragiczny wypadek?
— Z tego, co wiem, to chyba w Blue Medows, w gospodzie „Pod Kaczką i Lwem”. Rozmawiałem tam przy piwie z paroma znajomymi z dawnych czasów, tymi paroma, którzy jeszcze pozostali przy życiu, bo przecież mam już siedemdziesiąt pięć lat, proszę pana, a w tym wieku człowiek niewielu już ma znajomych z młodości… Rozmawiałem, a wtedy przyjechał samochód policyjny, który zabrał służbę z Norford, to znaczy Marthę Cowley, która jest naszą kucharką, i mnie, bo Cynthii ani ogrodnika Fielda nie znaleźli. No i przyjechałem tym samochodem tutaj, proszę pana. Joa uniósł się z fotela, a stary lokaj zrobił prawie równocześnie to samo.
— Dziękuję panu bardzo, mr Rice… Och, jeszcze jedno. — Podszedł do biurka i odchylił chustkę, którą zakryte były oba klocki znalezione w biurku Iryinga. — Czy widział pan kiedyś te przedmioty?
Stary zbliżył się, wyjął z kieszeni futerał, a z niego okulary oprawne w cienki srebrny drucik, nałożył je i pochylił się nisko.
— Proszę ich nie dotykać… — Joe zrobił ostrzegawczy ruch ręką. Ale Rice po krótkiej chwili wyprostował się.
— Nie, proszę pana. To wygląda, jakby ktoś obrobił dwa kawałki brzozowego drzewa i wyciął na nich jakiś wzorek… Nie, nie widziałem czegoś takiego u nas.
— A czy pan Irving albo ktoś z domowników zabawiał się kiedyś stolarką, albo czy ktoś ze służby robi jakieś drobne roboty stolarskie w domu?
— Nie, chyba nikt… Może Field? Widzę go czasami, kiedy struga coś przy kwiatach, jakieś patyczki i kratki drewniane… Ale do wszystkich robót stolarskich w domu sprowadzamy Bradleya, stolarza z Norford. — Tak… — Joe skinął głową. W tej chwili wszedł Parker. Alex podszedł do niego i po chwili zbliżył się do starego lokaja. — Czy widział pan kiedykolwiek ten przedmiot? Wyblakłe oczy spojrzały na dziwny, lśniący klucz, — Nie, proszę pana. Nigdy.
— To już wszystko. Dziękuję bardzo.
Kiedy drzwi zamknęły się za Rice’em, Parker powiedział:
— On ma rację. Tamten średniowieczny przekop jest zamurowany i nie tylko zamurowany, ale zastawiony kotłem centralnego ogrzewania. Ściana nie daje nawet głuchego odgłosu. Najwidoczniej i tu zasypano kawał korytarza i zawalono kamieniami. Co teraz? Czy chcesz jeszcze kogoś przesłuchiwać?
— Oczywiście. Muszę, Ben. Chciałbym teraz pomówić z panią Marthę Cowley, kucharką.
— Jeżeli musisz… — Zastępca szefa Wydziału Kryminalnego wzruszył ramionami, ale zaraz opanował się. Zanadto lubił Alexa, żeby nie rozumieć, ile kosztuje go w tej chwili nonsensowna walka z logiką i nieodpartymi argumentami, jakie nasuwała rzeczywistość.
*
Martha Cowley była tłustą osobą w nieokreślonym wieku, mogącym wahać się pomiędzy czterdziestym a sześćdziesiątym rokiem życia. W każdym razie była osobą o usposobieniu dynamicznym, czemu dała wyraz od razu po pierwszym pytaniu.
— Gdzie byłam? W Blue Medows! Każdy może zaświadczyć. Chwała Bogu żyję tu od urodzenia i nigdy jeszcze nie miałam do czynienia z policją! I nie wiem, dlaczego taki wstyd mnie spotkał? Zajechali po nas samochodem, po starego Rice’a i po mnie, i zabrali nas jak złodziejaszków w biały dzień, a tam było pełno ludzi, i to sami znajomi! Nigdy się już chyba ludziom na oczy nie pokażę! Dlatego, że biedny pan Irving popełnił samobójstwo… Wszyscy mówili zawsze, że nad nimi jest przekleństwo i kiedyś się wypełni… Ale kto kazał policji nas zabierać? I dlaczego? Przecież policja jest od łapania złodziei, a nie przyzwoitych kobiet, co w swoim życiu nawet pensa nie ukradły, chociaż łatwo by mogły, bo mnie tu ufają, jakbym była z rodziny, i wszystkie zakupy sama robię, i płacę dostawcom, tak, proszę panów! Zamilkła równie gwałtownie, jak zaczęła mówić i spojrzała na obu mężczyzn oczyma, które mówiły, że gotowa jest oddać dziesięć słów za jedno i nie pozostawi nikomu ostatniego z nich, choćby ją nawet miano powiesić jak owych czternaście kobiet przed wiekami w jej wiosce.
— Musieliśmy to zrobić… — Joe skinął spokojnie głową. — I pani, i pan Rice jesteście tu od dawna i na pewno wiecie najwięcej ze wszystkich osób postronnych o tej rodzinie i jej sprawach… Ale nie o sprawy rodziny Ecclestone’ów chcemy panią zapytać… — dodał prędko, widząc odruch protestu. — Chciałbym natomiast zapytać o co innego. Człowiek, który tak dobrze zna ten dom jak pani, i który na pewno jest spostrzegawczy i potrafi zauważyć każdą niecodzienność, mógłby nam powiedzieć może, czy nie stało się tu w ciągu ostatnich godzin, a może nawet dni, coś, co go zainteresowało, albo co by, powiedzmy, uważał za niezwykłe?
Powiedział to zupełnie swobodnie, ale uważnie przyglądał się jej pyzatej twarzy, i nagła zmiana, którą na niej dostrzegł, sprawiła, że wstał i podszedł bliżej, zatrzymując się przed siedzącą.
— Proszę pamiętać, że prowadzimy tutaj śledztwo w sprawie śmierci pani chlebodawcy i każdy, chociażby najmniej ważny szczegół może mieć znaczenie.
— Ale przecież… — głos Marthy Cowley utracił całe swoje wojownicze brzmienie —
…ten biedaczek, to znaczy pan Irving, sam się zabił, prawda? Wszyscy mówią, że sam, proszę pana.
— Czy zabił się sam, czy nie, obowiązkiem każdego uczciwego obywatela jest dopomóc policji w śledztwie, prawda? Jeżeli prowadzimy śledztwo, to widocznie nie rozumiemy jeszcze wszystkiego dokładnie i chcielibyśmy ustalić pewne fakty.
Zamilkł i równocześnie usłyszał za sobą ciężkie westchnienie Parkera. Martha Cowley siedziała przez chwilę w milczeniu, zupełnie nieruchomo. Ale jej krótkie, tłuste palce nerwowo mięły brzeg białego fartucha. Nagle uniosła głowę.
— Nie chciałam mówić o tym, proszę pana, bo to nie moja sprawa. Nawet jeżeli dziewczyna jest trochę zwariowana, to przecież to jest jej sprawa, prawda? A rodziców też znam od dziecka i nie chciałabym jej jakiejś krzywdy zrobić gadaniem…
Urwała znowu.
— Proszę nam wszystko powiedzieć — Joe spokojnie skinął głową. — Policja nie plotkuje, a na pewno nic skrzywdzi nikogo niewinnego. Może być pani tego pewna. Pokiwała głową.
— Tak sobie właśnie i pomyślałam. Ale mądrzej jest nie mówić obcym o tym, co się wie. Tylko że pan Irving nie żyje… To właściwie nic wielkiego. Tylko w nocy było gorąco, a ja mam trochę słabe serce, nie żebym była chora, ale całe życie stoję przy ogniu, i tak było parno, że nie było czym oddychać i nie mogłam usnąć. A potem tak mi serce zaczęło bić, że się zlękłam… I leżałam sama, i pomyślałam sobie, że chyba umrę, jeżeli coś się nie stanie, bo poty na mnie biły i aż dusiłam się. Więc wstałam i podeszłam do drzwi, i pomyślałam, że obudzę Cynthię, która śpi w pokoju obok mnie. Bałam się, że może umrę i nie będę miała nawet siły krzyknąć. A przecież mamy doktora w domu i ona by pobiegła i obudziła go. Więc weszłam do niej i zapaliłam światło… i zobaczyłam, że nikogo nie ma!
— A czy łóżko było zasłane? — zapytał szybko Joe, pamiętając o swojej wieczornej wyprawie do Groty.
— Nie. Kapa była zdjęta i widać było, że spała na nim. Podeszłam i poduszka była nawet jeszcze ciepła… Pomyślałam, że pewnie wstała i poszła do łazienki na chwilę i zaraz wróci, więc usiadłam na brzegu łóżka i czekałam. Ale nie wracała. Siedziałam tam chyba z pół godziny i aż zapomniałam o swojej słabości. Pomyślałam nawet, że może jej się słabo zrobiło i poszłam zajrzeć do naszej służbowej łazienki, ale też jej nie było. Zaczęłam nasłuchiwać w korytarzyku i zajrzałam do kuchni i do spiżarni, ale wszędzie było pusto. Więc sprawdziłam wejście dla służby, bo już sama nie wiedziałam, co myśleć. Ale drzwi były zamknięte i założone sztabą jak zawsze. Wiec poszłam do siebie i położyłam się, a potem jakoś zasnęłam chyba. A rano ona już była na nogach, kiedy wstałam, i powiedziała, że wyszła na górę, bo pomyślała, że ktoś chodzi przed wejściowymi drzwiami, że tak jej się niby wydało. Ale skąd mogła o tym wiedzieć, kiedy okna jej pokoju, tak jak moje, wychodzą akurat z drugiej strony, na skały?… I co by tak długo tam robiła? Ale nie myślałam o tym, chociaż kiedy dowiedziałam się rano, że obraz przekręcił się znowu, to sobie o tym pomyślałam, bo Cynthia jest trochę zwariowana, kiedy się z nią gada czasem o Diabłach… A więcej nie wiem, proszę pana.
— Tak… — Tym razem Parker odezwał się po raz pierwszy. — A która mogła być godzina wtedy?
— Była druga, a potem pół do trzeciej, bo pamiętam, że dwa razy spojrzałam na mój budzik przy łóżku, proszę pana, raz, kiedy wychodziłam, a raz, kiedy wracałam.
Parker chciał powiedzieć coś jeszcze, kiedy Joe niespodziewanie wstał i pokazując Marcie Cowley klucz, a potem klocki, zadał jej to samo pytanie, które zadał poprzednio staremu Rice’owi.
— Nie, nie widziałam ich nigdy, proszę pana… — powiedziała bez wahania.
Alex podziękował jej, wyprawiając ją z pokoju, zanim jego przyjaciel zdołał dojść do głosu.
— Nie rozumiem? — Parker uniósł brwi. — Nareszcie masz jakiś mglisty punkt zaczepienia (chociaż szczerze mówiąc nie wiem o co!) i odrzucasz go, nie zadając żadnych dodatkowych pytań i nie starając się skonfrontować tych kobiet.
Alex odwrócił się ku niemu powoli. Wyraz dramatycznego napięcia, który trwał na jego twarzy od chwili, kiedy włamał się do tego pokoju po śmierci Irvinga Ecclestone — zniknął, ustępując miejsca owemu wyrazowi lekkiego roztargnienia, który Parker znał tak dobrze, a którego nie spodziewał się zobaczyć w najbliższej przyszłości na twarzy przyjaciela.
— Co się stało?
— Och, nic — Alex machnął ręką. — Przypomniałem sobie, Ben.
— Co sobie przypomniałeś?
— Mówiłem ci już o tym. Dwukrotnie miałem wrażenie dzisiaj, że coś jest n i e w p o r z ą d k u . Teraz wiem już, dlaczego tak myślałem. Chciałbym jeszcze tylko dokładnie zrozumieć, dlaczego działo się to właśnie tak, a nie inaczej… — Odwrócił się w stronę biurka i przez chwilę patrzył na nie. Potem przeniósł wzrok na zdumioną twarz Parkera. — Myślę, że trzeba chyba będzie przesłuchać pannę Cynthię Rowland. Jak myślisz?
— Boję się, że naprawdę zwariowałeś… — powiedział Parker poważnie.
— Och, nie… — Głos Alexa także nabrał innego brzmienia. — Nie zwariowałem, Ben…
— urwał, potem potrząsnął głową. — Chociaż nie wiem, czy nie masz słuszności? Bo albo zwariowałem, albo…
— Albo?
— Poproś tu pannę Rowland, a później pomyślimy, Jak mnie leczyć. Nie zachowuję się jak furiat, prawda? To raczej taki lekki obłęd. Widocznie zbyt długo grzebię już w sprawach gwałtownej śmierci. Należy mi się urlop, Ben.
— Jestem o tym najzupełniej przekonany — powiedział Parker i podszedł do drzwi, aby wydać dyspozycje dyżurującemu policjantowi.
Ale Cynthia Rowland nie okazała się dobrym rozmówcą.
— Nie, proszę pana, nic o tym nie wiem, żebym nie spała u siebie w pokoju… — powiedziała spokojnie, chociaż twarz jej oblał przy tych słowach ciemny rumieniec. — Wyszłam tylko na górę, żeby sprawdzić, czy nikt nie kręci się przed domem, bo zdawało mi się, że słyszę coś…
— Ale przecież pokój panienki położony jest od strony skał, w przeciwnym końcu domu.
— W nocy bardzo dobrze słychać, proszę pana. Czasami, kiedy pies nie był jeszcze otruty, słyszałam go przez korytarz, kiedy biegał pod oknami od frontu… Poszłam na górę, do hallu, a potem, kiedy podeszłam do drzwi i nic nie było słychać, stanęłam przy oknie i patrzyłam na księżyc. Był w nocy bardzo duży księżyc, proszę pana i widać było całą dolinę… A potem wróciłam do siebie i zasnęłam. Nie wiedziałam, że Martha była u mnie, proszę pana, bobym przecież zaraz zeszła, żeby jej pomóc, jeżeli się źle czuła.
Mówiła trochę za pewnie i obaj mężczyźni zauważyli to. Ale Joe nie zadał jej już żadnego pytania na ten temat. Kiedy tak jak poprzednicy odpowiedziała przecząco na widok klucza i klocków, wskazał klatkę węży.
— Panienka opiekuje się tymi stworzeniami, prawda?
— Tak, proszę pana. I właśnie chciałam prosić. czy nie mogę im przynieść żab, proszę pana, bo one zawsze jedzą po zachodzie słońca. Pan Irving kazał je tak karmić.
— Może trochę później… — Alex skinął głową. — Niedługo już pójdziemy stąd i będzie można w ogóle doprowadzić pokój do porządku. Chciałem tylko zapytać, czy panienka często czyści terrarium.
— Dwa razy w tygodniu, proszę pana. Zmieniam im piasek i wodę.
— Kiedy panienka czyściła je ostatni raz?
— Dzisiaj rano, proszę pana. Tuż przed pójściem do Blue Medows.
— A czy była panienka w Blue Medows?
Na twarzy Cynthii Rowland znowu pojawił się rumieniec, może nawet głębszy niż poprzedni.
— Pomyślałam sobie, proszę pana, że jest za gorąco, żeby tam siedzieć cały dzień w tłoku, i poszłam sobie do lasu… a potem usnęłam.
— Czy na pewno? — Joe patrzył na nią zupełnie nieruchomym spojrzeniem.
— Na pewno, proszę pana.
Zacisnęła usta i oddała mu spojrzenie. A chociaż obaj patrzący na nią wiedzieli, że kłamie, Joe nie przypierał jej do muru, a kiedy odpowiedziała przecząco na widok klucza i klocków, zwolnił ją i pozostali sami.
Prawie w tej samej chwili w drzwiach ukazała się przystojna, ozdobiona lekkim wąsikiem, pyzata twarz sierżanta Jonesa, ubranego w nieposzlakowany garnitur z szarego tweedu, będący prawdopodobnie rezultatem wielomiesięcznych wyrzeczeń w ramach jogo policyjnego budżetu.
— Znaleźliśmy tego ogrodnika, szefie. Jest tak pijany, że nie poczułby sekcji własnych zwłok. Co z nim zrobić? Jest teraz w swoim domku i leży na łóżku, a Thomson siedzi przy nim.
— Cucić! — powiedział Parker krótko. — A kiedy będzie zdolny do rozmowy, może z nim pogadamy.
— Tak jest, szefie — Jones zniknął.
— Służba w tym domu ma wielkie skłonności do wielogodzinnego przebywania w lesie…
— mruknął Alex. — Ciekaw jestem, czy nikt inny nie dzielił z nimi tej rozrywki dzisiaj?…
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Nie wiem — powiedział Joe szczerze. — Ale przynajmniej wiem, że nie wiem czegoś na jakiś określony temat!
— Ta dziewczyna kłamała jak z nut… — Parker westchnął. — Ale przecież to jej sprawa, gdzie była. Może kłamać. Nie mogę na dobrą sprawę nawet jej przesłuchiwać, chociaż ona nie wie o tym. Nie jest przecież o nic podejrzana. Nie mogła zabić Iryinga Ecclestone ani pomagać w zabójstwie Iryinga Ecclestone, ani nie może nic ciekawego wiedzieć o śmierci Irvinga Ecclestone. Nikt nie mógł zabić Irvinga Ecclestone. Irving Ecclestone musiał popełnić samobójstwo.
— Amen — Joe skinął głową. — Tyle wierny od samego początku.
— I tyle będziemy wiedzieli do końca, bo nikt niczego nie dorzuci do tego najpewniejszego z faktów. Co chcesz zrobić teraz?
— Teraz chciałbym przesłuchać pannę Agnes Stone i doktora Archibalda Duke’a, jeżeli pozwolisz…
— Och, proszę, proszę, nie krępuj się mną absolutnie… — Parker ruszył ku drzwiom i zatrzymał się. — Ale może w końcu byłbyś tak łaskaw i powiedział mi, o czym sobie przypomniałeś i co cię tak niepokoiło przez tych kilka godzin?
Alex uśmiechnął się lekko swoim zwykłym, uprzejmym, nieco roztargnionym uśmiechem.
— Obawiam się, że spostrzeżenie to jest zbyt błahe i dotyczy takich drobiazgów… — urwał. — Czy możesz zaczekać jeszcze pół godziny? Jeżeli za pół godziny nie powiem ci, o czym myślałem, spakujemy manatki i odjedziemy, a wtedy dowiesz się o wszystkim w samochodzie, jadąc obok twojego złamanego przyjaciela, zgoda?
— Zgoda — Parker skinął głową. — Niech to będzie nawet godzina. Ale chciałbym już stąd odjechać. To bardzo przykra sprawa prowadzić śledztwo w okolicznościach, w których zna się prawdę z góry, a fakt, czy przesłuchiwani kłamią, czy nie, nie robi żadnej różnicy.
— Hm… — Joe spojrzał na niego spokojnie. — O tym dowiemy się za pół godziny… A może nawet wcześniej? Ale sprowadź przed nasze oblicza panną Stone, dobrze?
— Będę tylko szczęśliwy, mogąc wyświadczyć ci tę małą przysługę — powiedział Parker z ponurym uśmiechem.