Rozdział dziewiąty

I JAK INTENCJE

Syd zastukała do drzwi domku Dara wcześnie w sobotni ranek, ale Minor zdążył już wstać, wziąć prysznic, ogolić się i przygotować zarówno kawę, jak i śniadanie. Sydney radośnie zjadła jajka na bekonie i dwukrotnie dolała sobie kawy.

Zanim zaczęli pracę, Darwin zabrał przyjaciółkę na długi spacer po posiadłości. Zaszli do wąwozu na wschodzie, gdzie mieściła się opuszczona kopalnia złota, a także do strumienia, który wpadał do kanionu, obejrzeli mały wodospad na wzgórzu, przerzucone nad przepaścią zwalone drzewo, które wyglądało na zbyt gładkie i omszałe, aby bezpiecznie przez nie przejść, płyty skalne i wielkie głazy ciągnące się aż do wysokiego szczytu na północy, brzozowe zagajniki, hektary starych sosen na stoku tuż nad domkiem i nie kończące się łąki w dolinie poniżej. W trakcie wędrówki Dar stale odczuwał tę samą przyjemność, która tak mocno zaszokowała go ubiegłej nocy – dziwną świadomość fizyczności tej kobiety, ciepła jej uśmiechu, uczucie żaru, który rozpalał w nim ton jej głosu i jej śmiech.

„Daj sobie spokój, stary” – ostrzegał się w myślach.

– Wiem, że kobieta rozmawiająca z mężczyzną nie powinna już obecnie zadawać takiego pytania – odezwała się Sydney, zatrzymując się nagle i patrząc wprost na niego – ale powiedz mi, Dar, o czym myślisz. Mam wrażenie, że z odległości pół metra słyszę szalejące w twojej głowie myśli.

Znajdowała się rzeczywiście zaledwie pół metra od niego. Gdy się zatrzymał, z trudem zwalczył pragnienie otoczenia jej ramionami, przyciągnięcia blisko, przyłożenia twarzy do krzywizny jej szyi tuż za uchem, dokładnie tam, gdzie włosy lekko zawijały się. Pragnął dotknąć tego miejsca i wdychać zapach Syd.

– O Billym Jimie Langleyu – powiedział w końcu, robiąc krok wstecz. Podniosła głowę. Dar wskazał na południe. – Badałem ten wypadek mniej więcej rok temu tam, w rezerwacie. Chcesz o nim posłuchać? Chcesz rozwiązać tajemnicę?

– Jasne.

Odchrząknął.

– W porządku… Wezwano mnie na miejsce potencjalnego zabójstwa mniej więcej osiem kilometrów stąd, w lesie…

– To nie będzie opowieść o morderstwie, którą obiecałeś mi ubiegłej nocy, prawda?

Dar pokręcił przecząco głową.

– Tak czy owak, pewnego dnia zgłoszono zaginięcie niejakiego Billy’ego Jamesa Langleya, jednego z kalifornijskich klientów Larry’ego i Trudy. Mężczyzna nie wrócił z wyprawy na ryby. Szeryf pojechał w ulubione wędkarskie miejsce Billy’ego Jima i znalazł jego pikap… forda 250 z roku 1978. Samochód dachował w strumieniu. Billy Jim tkwił w środku. Utonął. Wyglądało na to, że ubiegłej nocy auto spadło w ciemnościach z małego mostku dachem do dołu, a mężczyzna nie zdążył się wydostać z kabiny. Koroner potwierdził czas zgonu.

– Skąd podejrzenie zabójstwa? – spytała Syd.

– No cóż, koroner wprawdzie ustalił przyczynę śmierci Billy’ego Jima jako utonięcie – wyjaśnił Minor – ale stwierdził także, iż wcześniej mężczyzna został postrzelony z pistoletu kaliber.22…

– Gdzie? – spytała Sydney.

– Podczas jazdy – odparł Darwin.

– Pytam, w jaką część ciała otrzymał postrzał? Minor zawahał się.

– Otrzymał jeden strzał. W… hm… okolice pachwiny.

– W jądra? – upewniła się Syd.

– W jedno.

– W lewe czy w prawe? – spytała Sydney.

– Sądzisz, że ma to jakieś znaczenie? – zastanowił się Dar.

– A nie ma?

– No cóż, tak, ale…

– Więc? W lewe czy w prawe? – zapytała ponownie.

– W prawe – powiedział Dar. – Mogę opowiadać dalej?

Zeszli ze wzgórza.

– W porządku – powiedziała Syd – mamy zatem pana Billy’ego Jamesa Langleya, który wraca w ciemnościach z wyprawy na ryby. Nagle otrzymuje strzał w prawe jądro i… co nie jest zaskakujące… wstrząśnięty, traci kontrolę nad pikapem i wpada do zatoczki. Topi się. Pozwól, że zgadnę: w pikapie nie znaleziono żadnej broni tego kalibru?

– Zgadza się – przyznał Darwin.

– Jakieś otwory wejściowe lub wyjściowe w pikapie? – spytała Sydney. – Karoseria forda 250 nie wydaje mi się na tyle słaba, aby mógł się przebić pocisk kaliber.22.

– W pojeździe rzeczywiście nie znaleziono żadnych śladów wejścia lub wyjścia kuli – potwierdził Dar. – Pocisk tkwił jedynie w jądrze Billy’ego Jima.

– Okna były podniesione?

– Tak. Tej nocy, kiedy Billy Jim wracał z miejsca, w którym lubił wędkować, intensywnie padało.

– Było po zmroku, tak? – spytała Syd.

– Tak. Około dwudziestej trzeciej.

– Mam – podsumowała kobieta. Darwin zatrzymał się gwałtownie.

– Naprawdę?

Jemu samemu rozwiązanie sprawy zajęło dwie godziny na miejscu zbrodni.

– Naprawdę – odparła Sydney. – Billy Jim nie miał karabinu ani pistoletu kaliber.22, ale założę się, że miał w kabinie pudełko nabojów tego kalibru, prawda?

– W schowku na rękawiczki – przyznał Minor.

– I założę się, że przednie światła forda Billy’ego Jima zgasły po drodze.

Dar westchnął.

– Tak… Sądzę, że mniej więcej dwa i pół kilometra od mostu.

Kobieta kiwnęła głową.

– Mniej więcej tyle czasu rozgrzewa się i wylatuje nabój kaliber.22 – oświadczyła Syd. – Znam te pikapy forda. Skrzynka bezpiecznikowa świateł znajduje się tuż pod panelem przed kierownicą. Twojemu Billy’emu Jimowi nagle wyłączyły się reflektory, trudno mu się jechało w deszczu, ale jak najszybciej chciał się dostać do domu, więc gmerał wokół siebie, oceniał, że przepalił się bezpiecznik… szukał w kabinie czegoś, czym mógłby go zastąpić. A nabój do dwudziestkidwójki pasuje idealnie. Wymienił więc i jechał dalej, nie myśląc o tym, że nabój się nagrzewa. Aż w końcu ów nabój wyprysnął i…

– No cóż, pewnie w tej opowieści nie było w sumie szczególnej tajemnicy – mruknął Darwin.

Sydney wzruszyła ramionami.

– Słuchaj, jestem strasznie głodna. Może zanim zabierzemy się za prawdziwe tajemnice, zjemy lunch, co?


***

Na lunch przygotowali sobie kanapki z rostbefem, wzięli butelki z piwem i zanieśli wszystko na ganek. Dzień robił się gorący, a oni już wcześniej zdjęli dżinsowe kurtki. Syd wyłożyła na spodnie zbyt dużą koszulę z krótkim rękawem, która przykrywała kaburę na biodrze. Dar również miał na sobie podkoszulek – stary, spłowiały, czarny, a także równie wytarte dżinsy i buty do biegania. Dom ocieniały wysokie sosny żółte i mniejsze brzozy, wejście do doliny przed nimi było jednak jasne dzięki letniej trawie i wierzbom; wszystko wydawało się falować na wietrze i w wywołanej przez gorąco mgiełce. Sydney i Minor usiedli na brzegu wysokiego ganku i machali nogami.

– Czy te wszystkie śmierci, ten cały ból i cierpienie – spytała – którego jesteś świadkiem… podczas śledztwa… Czy to wszystko czasem ci nie ciąży?

Gdyby zadała mu to pytanie dwadzieścia cztery godziny wcześniej, prawdopodobnie odpowiedziałby jej coś w tym rodzaju: „Wyobrażam sobie, że podobnie jest z lekarzami. Po jakimś czasie stają się… nie bardziej gruboskórni, nie o takie słowo mi chodziło… Zyskują wszakże perspektywę i patrzą na sprawy z pewnego oddalenia. To ich praca, prawda?”. Tak, jeszcze dobę wcześniej tak by jej powiedział i wierzyłby w swoje słowa. Teraz nie był już niczego pewien. Może coś się w nim zmieniło podczas ostatnich dziesięciu czy więcej lat. W tej chwili wiedział jedynie, że – wbrew wszelkim intencjom i oczekiwaniom – chciałby pocałować tę kobietę: główną oficer śledczą Sydney Olson. Chciałby pocałować jej pełne wargi, a później położyć ją na sekwojowych deskach ganku, przycisnąć do nich jej plecy, poczuć miękkość jej piersi przyciśniętych do jego klatki…

– Nie wiem – zdołał wydusić, żując powoli kanapkę. Szczerze mówiąc, zapomniał, jak brzmiało jej pytanie.


***

Akta znajdowały się w zwyczajnej, szarej teczce, ostemplowanej pieczątką „Poufne”. Wypełniona papierami teczka miała co najmniej siedem i pół centymetra grubości. Dar ustawił dwa biurowe fotele na kółkach przy biurku, blisko szybkich komputerów o najnowszych parametrach. Syd usiadła po jego prawej stronie, a on położył przed nią stosik dokumentów.

– Zobacz datę wypadku – powiedział.

– Siedem tygodni temu. – Kobieta spojrzała na raport powypadkowy Departamentu Policji Los Angeles. – Wschodnie Los Angeles… albo niedaleko za rogatkami. Zgadza się?

– Właściwie nie – odrzekł Dar. – Przy badaniu niektórych z tych spraw musiałem się zapuszczać daleko na północ, aż w twoje strony… Sacramento, San Francisco… Nawet poza stan.

– Czy Wydział Ruchu Drogowego Departamentu Policji Los Angeles wezwał cię jako doradcę przy tej sprawie? Znam zarówno sierżanta Rote’a z Wydziału Ruchu Drogowego, jak i detektywa Boba Venturę, którego nazwisko widnieje na sprawozdaniu ze śledztwa.

Darwin potrząsnął głową.

– Lawrence był akurat w Arizonie, prowadził tam jakąś sprawę, więc Trudy poprosiła mnie o sprawdzenie tego wypadku. Klientem była firma wynajmująca furgonetki.

Syd przeczytała wstępny raport z kraksy.

– GMC vandura… czerwony. Mała furgonetka? Służy do przeprowadzek?

– Tak. Przeczytaj sprawozdanie funkcjonariusza zgłaszającego wypadek.

Sydney zaczęła czytać raport na głos:


MIEJSCE KOLIZJI:

MARLBORO AVENUE NUMER 1200 (PÓŁNOCNA FRONTAGE ROAD).

WSTĘP:

OKOŁO 02:45 W NOCY Z 18 NA 19 MAJA TRANSPORTOWAŁEM WIĘŹNIARKĘ DO ARESZTU KOBIECEGO WE WSCHODNIM LOS ANGELES, KIEDY USŁYSZAŁEM MELDUNEK O JAKIMŚ ŚMIERTELNYM WYPADKU W REJONIE MARLBORO AVENUE I FOUNTAIN BOULEVARD. SPYTAŁEM DYSPOZYTORKĘ, CZY MOŻE ZNALEŹĆ GRUPĘ, KTÓRA ODBIERZE ODE MNIE WIĘŹNIARKĘ NA SKRZYŻOWANIU ULICY WSCHODNIEJ STO DZIEWIĄTEJ I MIĘDZYSTANOWEJ I-5, PO CZYM ODTRANSPORTUJE JĄ AŻ DO SAMEGO ARESZTU. WTEDY MÓGŁBYM SIĘ ZAJĄĆ KRAKSĄ. FUNKCJONARIUSZKA JONES, NUMER ODZNAKI 2485, ODPOWIEDZIAŁA NATYCHMIAST I PRZEJĘŁA ODE MNIE TRANSPORT. MIEJSCE ZDARZENIA, NA KTÓRE TO MIEJSCE PRZYBYŁEM OKOŁO GODZINY 03:00 NAD RANEM, ZASTAŁEM ZABEZPIECZONE PRZEZ JEDNOSTKI PATROLOWE. SPOTKAŁEM TAM: SIERŻANTA MCKAYA, NUMER ODZNAKI 2662 (KONTROLER RUCHU), FUNKCJONARIUSZA BERRTEGO, NUMER ODZNAKI 3501, ORAZ FUNKCJONARIUSZA CLANCEYA, NUMER ODZNAKI 4423. KWARTAŁ PRZY MARLBORO 1200 BYŁ ZABLOKOWANY DLA WSZELKIEGO RUCHU OD FOUNTAIN BOULEVARD DO GRAMERCY STREET.

OPIS ULICY:

MARLBORO AVENUE (PÓŁNOCNA FRONTAGE ROAD) JEST SKIEROWANĄ NA ZACHÓD ULICĄ JEDNOKIERUNKOWĄ. FOUNTAIN BOULEVARD, NA WSCHODZIE, BIEGNIE Z PÓŁNOCY NA POŁUDNIE, PODOBNIE GRAMERCY STREET, NA ZACHODZIE. MARLBORO AVENUE (PÓŁNOCNA FRONTAGE ROAD) CECHUJE SIĘ NACHYLENIEM 0,098 STOPNIA WSCHÓD/ZACHÓD, W GÓRĘ WZGÓRZA. ULICĘ OŚWIETLAJĄ LATARNIE ULICZNE ORAZ ŚWIATŁA NA SKRZYŻOWANIU. OGRANICZENIE PRĘDKOŚCI WYNOSI DLA TEGO ODCINKA CZTERDZIEŚCI KILOMETRÓW NA GODZINĘ.

WARUNKI POGODOWE:

W CHWILI WYPADKU NIEBO BYŁO CAŁKOWICIE ZACHMURZONE. PADAŁ DESZCZ, TEMPERATURA BYŁA NISKA, WIAŁ LEKKI WIATR. NOCNE NIEBO POZOSTAWAŁO CIEMNE, GDYŻ KSIĘŻYC SKRYŁ SIĘ ZA GRUBĄ POKRYWĄ CHMUR.

IDENTYFIKACJA POJAZDU:

GMC VANDURA (V-2) MIAŁ Z PRZODU, Z TYŁU I Z OBU BOKÓW DUŻE NALEPKI FIRMY WYNAJMUJĄCEJ SAMOCHODY TOWAROWE I PÓŁCIĘŻAROWE „URENTAL TRUCK”. SPRAWDZENIE TABLIC REJESTRACYJNYCH POJAZDU UJAWNIŁO, ŻE NIE BYŁ NOTOWANY.

IDENTYFIKACJA KIEROWCY:

PANNA GENNIE SMILEY. TOŻSAMOŚĆ USTALONO NA PODSTAWIE JEJ KALIFORNIJSKIEGO PRAWA JAZDY, JEJ WŁASNEGO OŚWIADCZENIA ORAZ OŚWIADCZENIA DONALDA M. BORDENA.

USZKODZENIA POJAZDU:

ZANOTOWANO DROBNE USZKODZENIA PRZEDNIEJ KRATOWNICY WLOTU POWIETRZA GMC VANDURY. KRATOWNICA WGIĘŁA SIĘ DO WEWNĄTRZ W PRZYBLIŻENIU NA 7,5 CENTYMETRA W NAJGŁĘBSZYM MIEJSCU. ZNALEZIONO W NIEJ WŁÓKNA POCHODZĄCE ZE SWETRA OFIARY.

OBRAŻENIA:

RICHARD KODIAK DOŚWIADCZYŁ CIĘŻKIEGO URAZU GŁOWY, KTÓRY OKAZAŁ SIĘ ŚMIERTELNY. GDY NA MIEJSCE WYPADKU PRZYBYLI SANITARIUSZE: PETERSON, NUMER 333 ORAZ ROYLES, NUMER 979 (JEDNOSTKA PARAMEDYCZNA NUMER 272), KODIAK JUŻ NIE ŻYŁ. ZGON STWIERDZIŁ DOKTOR CAVENAUGH Z EASTERN MERCY HOSPITAL, CO ZGŁOSIŁ PRZEZ RADIO…


Kobieta przerwała czytanie i przerzuciła kilka stron.

– W porządku – oświadczyła w końcu. – Mamy zatem trzydziestojednoletniego mężczyznę, Richarda Kodiaka, który zmarł z powodu obrażeń głowy. On i jego współlokator, Donald Borden, przeprowadzali się akurat ze wschodniego Los Angeles do San Francisco, kiedy… przyjaciółka, pani Gennie Smiley, uderzyła w pana Kodiaka furgonetką, a potem jeszcze trafiła w niego prawym kołem pojazdu. – Przerzuciła kilkanaście kartek.

– Pan Borden i pani Smiley zaskarżyli agencję wynajmującą furgonetki, twierdząc, że hamulce były uszkodzone, a przednie światła działały wadliwie…

– I wtedy ja włączyłem się w śledztwo – wtrącił Dar.

– …oboje pozwali też właścicieli tamtejszego bloku mieszkalnego, oskarżając ich o niewłaściwe oświetlenie.

– Tym razem przerzuciła dwadzieścia albo trzydzieści stronic. – Ach… tutaj jest to oświadczenie… Pani Smiley stwierdziła, że z powodu złego oświetlenia przed budynkiem i kiepskich reflektorów wynajętej furgonetki nie widziała pana Kodiaka, kiedy wyszedł wprost przed prowadzony przez nią pojazd. Ona i pan Borden zażądali sześciuset tysięcy dolarów od firmy wynajmującej furgonetki.

– I dodatkowych czterystu tysięcy od właściciela bloku mieszkalnego – dodał Darwin.

– Czyli w sumie równego miliona – zadumała się Syd. – Przynajmniej znali wartość swojego przyjaciela.

Minor potarł podbródek.

– Panowie Borden i Kodiak mieszkali pod tym samym adresem przez dwa lata i byli powszechnie znani jako Dickie i Donnie – sąsiadom, właścicielom sklepów, miejscowym restauratorom…

– Geje? – spytała Sydney. Dar kiwnął głową. – Kim zatem była Gennie?

– Najprawdopodobniej Borden… czyli Donnie… jest biseksem. Gennie Smiley była jego sekretną przyjaciółką. Dickie nakrył ich kiedyś razem… trzy dni trwała kłótnia… według sąsiadów. A później Dickie i Donnie spakowali rzeczy i postanowili się przeprowadzić do San Francisco.

– Bez Gennie – mruknęła Syd.

– Rzeczywiście, bez niej – przyznał Darwin. – Ona zaś w geście dobrej woli pomogła im zapakować rzeczy na wynajętą furgonetkę.

– O drugiej czterdzieści pięć w deszczowy poranek? – spytała Sydney.

Minor wzruszył ramionami.

– Dickie i Donnie nie zapłacili czynszu za ostatnie dwa miesiące. Najwyraźniej postanowili uciec. – Odwrócił jeden z dwudziestojednocalowych monitorów i wystukał na klawiaturze jakiś kod. – Okej, tutaj masz kilka fotek z miejsca wypadku. Wykonał je sierżant McKay z Wydziału Ruchu Drogowego. – Na dużym ekranie pojawiło się czarnobiałe zdjęcie. Potem drugie. I następne.

– Och! – powiedziała Syd.

– Tak – zgodził się z nią Dar.

Jedna fotografia pokazywała zwłoki Richarda Kodiaka. Mężczyzna leżał pośrodku ulicy około dziesięć metrów na zachód od głównych drzwi budynku mieszkalnego. Ciało było ułożone twarzą do dołu, głową na wschód, ku furgonetce, a wokół niego widoczne były plamy krwi i kawałki mózgu, które najwyraźniej rozpryskały się we wszystkie strony. Na innym zdjęciu można było dostrzec bezpośrednio przed głównym wejściem do budynku rozbite szkło, jeden but, ślady przesuwanego drugiego buta i ciągniętego ciała. Na kolejnej fotografii uwieczniono nieprzerwany ślad hamowania, który biegł z powrotem, niemal do zakrętu z Fountain Boulevard, czyli jakieś pięćdziesiąt metrów na wschód od miejsca wypadku. Na wszystkich zdjęciach furgonetka znajdowała się nieco na wschód od punktu zderzenia, jej ślady hamowania ciągnęły się co najmniej dziewięć metrów przed nią.

– Gennie wycofała, kiedy usłyszała hałas i sądziła, że może w coś uderzyła – wyjaśnił Dar.

– Jasne – mruknęła Syd.

– Donnie był jedynym świadkiem śmierci Dickiego – dodał Minor, wskazując na wielką stertę zeznań. – Powiedział, że posprzeczał się z przyjacielem. Kiedy przyjechała Gennie, poprosili, żeby objechała kwartał i wróciła po chwili…

– Po co? – przerwała Sydney.

– Donnie twierdził, że nie chcieli się kłócić w jej obecności – odparł Darwin. – Objechała więc kwartał z prędkością niecałych pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, według jej szacunków. Nie zauważyła Dickiego, który zszedł właśnie z krawężnika, a kiedy go zobaczyła, podobno nie zdążyła już się zatrzymać. – Przewinął kilka zdjęć widniejących na ekranie komputera i zatrzymał na najwyraźniejszym z nich. Włączył drugi monitor i uruchomił jakiś program. Na ekranie pojawił się trójwymiarowy obraz tego samego miejsca, lecz tym razem animowany przez komputer.

– Robisz trójwymiarowe rekonstrukcje wideo wypadków? – spytała Syd. – Nie widziałam w twoim mieszkaniu odpowiedniego sprzętu.

– Ależ mam go tam – zapewnił ją Dar. – Stoi schowany w kącie za jakąś biblioteczką. Najwięcej zarabiam właśnie na takich rekonstrukcjach. – Kobieta pokiwała głową. – A zatem, droga pani oficer śledcza – dodał. – Czy widzi pani w opisie tego wypadku jakieś nieścisłości?

Sydney zerknęła na akta, na jeden monitor wypełniony fotografiami, a następnie na drugi przedstawiający animację miejsca zdarzenia, czyli trójwymiarową obróbkę jednego ze zdjęć.

– Coś mi tutaj nie gra.

– Właśnie – zgodził się z nią Darwin. – Po pierwsze zbadałem wyspecjalizowanym światłomierzem oświetlenie w podobnych warunkach.

– O drugiej czterdzieści pięć w zachmurzoną, deszczową noc – dorzuciła Syd.

Dar uniósł brwi.

– Oczywiście.

Wystukał jakieś polecenie na klawiaturze. Nagle na trójwymiarowym obrazie scenki ulicznej pojawiły się liczby. Darwin poruszał myszką, obracając widok, aż oboje z Sydney patrzyli teraz w dół na ulicę, ze wschodu na zachód. Furgonetka znajdowała się obecnie na dole ekranu, a ciało na środku. Widoczna stała się też reszta kwartału. Tereny po obu bokach miały małe prostokąty danych.

– Mierzone w luksach – oceniła Syd.

Minor skinął głową.

– Wbrew twierdzeniom Donniego i Gennie miejsce było całkiem dobrze oświetlone, szczególnie jak na taką marną dzielnicę. Widać to na obu skrzyżowaniach. Są tam wielkie połacie światła pokrywającego większą część ulicy z natężeniem trzydziestu luksów. Oświetlenie na schodach frontowych budynku ustaliłem jako piętnaście luksów, zresztą nawet w środku ulicy za miejscem, gdzie Dickie został uderzony, było całe dziesięć luksów.

– Czyli że kobieta powinna widzieć ofiarę, nawet gdyby nie działały światła furgonetki – podsumowała Sydney.

Dar dotknął ekranu piórem i pojawiła się czerwona linia. Biegła przez większość drogi od skrzyżowania z Fountain Boulevard do miejsca, z którego przyjechała furgonetka.

– Gennie nadjechała z dość jasnego miejsca… około trzydziestu luksów… i przejechała przez długi obszar dwudziestu luksów, który sięgał niemal miejsca zderzenia. Zresztą sprawdziłem przednie światła pojazdu. Oba wyglądały na nietknięte i działały. Jednym słowem, kobieta miała światła włączone. – Darwin wcisnął kilka klawiszy i obraz na ekranie zniknął, w jego miejsce zaś pojawiła się animacja w czasie rzeczywistym. Dwie męskie postaci, trójwymiarowe, lecz pozbawione wyraźnych cech, wyłoniły się z przednich drzwi budynku mieszkalnego. Nagle punkt widzenia zmienił się na widok z lotu ptaka. Furgonetka wyjechała szybko zza rogu Fountain Boulevard i zbliżała się, coraz bardziej przyspieszając. Jedna z postaci zeszła na jezdnię i stanęła przodem do zbliżającego się pojazdu. Kobieta prowadząca furgonetkę wcisnęła hamulce i hamowała od skrzyżowania aż do miejsca wypadku. W końcu samochód uderzył mężczyznę czołowo, nie zatrzymał się jednak, lecz sunął jeszcze przez mniej więcej dziewięć metrów. Uderzona ofiara – Dickie – przeleciała w powietrzu i wylądowała plecami na jezdni, nogami w stronę furgonetki. Dar wcisnął kilka klawiszy i wcześniejszy animowany widok z lotu ptaka zastąpił inny obraz. – A teraz masz rzeczywistą pozycję furgonetki i ciała na miejscu wypadku. – Nagle furgonetka znalazła się przynajmniej dwanaście metrów dalej na wschód, ciało zaś o dobre sześć metrów, również bardziej na wschód od faktycznej pozycji pozostałych. Głowa zabitego mężczyzny także obróciła się teraz ku furgonetce.

– Nic tu się nie zgadza – zauważyła Syd.

– Mało tego – dodał Dar. Wyjął z teczki na akta jakies sześciostronicowe oświadczenie i pozwolił Sydney rzucić na nie okiem. – Funkcjonariusz Berry, numer odznaki 3501, spisał rozmowę z pierwszym świadkiem, który jechał w dół ulicy… panem Jamesem Williamem Ribackiem.

Syd szybko przeczytała kartki.

– Riback twierdzi, że widział odjeżdżającą z miejsca wypadku furgonetkę, która o mało nie zajechała mu drogi, a następnie zobaczył Dickiego… czyli pana Richarda Kodiaka. Mężczyzna leżał na ulicy na plecach. Pan Riback zatrzymał swojego forda taurusa, wysiadł, podszedł do pana Kodiaka i spytał, czy żyje. Zeznał, że pan Kodiak odpowiedział: „Tak, proszę wezwać ambulans”. Riback zostawił swój samochód na ulicy i pobiegł za róg, do mieszkania przyjaciółki… adres: Gramercy Street, numer 3535. Zbudził przyjaciółkę i polecił jej zadzwonić po policję i pogotowie, sam zaś chwycił koc i pędem wrócił na miejsce zdarzenia. Tam znalazł ciało Kodiaka, tyle że leżało ono w innym miejscu, niż pan Riback to zapamiętał, a już na pewno obrócone było w innym kierunku. Ranny znajdował się wówczas w dużo gorszym stanie i pozostawał nieprzytomny. Sanitariusze przybyli siedem minut później i uznali go za zmarłego. Furgonetka stała zaparkowana tak, jak widać na zdjęciach policyjnych. – Syd podniosła wzrok na Darwina. – Ta suka objechała kwartał i znów stuknęła nieszczęsnego Dickiego Kodiaka, prawda? Ale jak jej to udowodnić?

– Szczegóły są dość nużące – odparł Darwin.

– Drogi doktorze Minor, szczegóły nigdy mnie nie nużą – odparła Sydney Olson chłodno. – Stanowią sedno również mojej pracy, pamiętaj o tym.

Dar kiwnął głową.

– Okej zatem, najpierw przejrzę dane i równania, potem pokażę ci wynikającą z nich animację, którą pokazałem w sądzie – powiedział. – Dla swoich potrzeb wolę jednostki metryczne, chociaż zwykle podczas pokazu używam jednostek anglosaskich. – Wystukał coś na klawiaturze i z ulicy na ekranie zniknęła furgonetka. Znów tylko dwóch mężczyzn opuszczało blok mieszkalny. Jeden z nich wyszedł na ulicę. Punkt widzenia kamery znajdował się teraz ponownie w miejscu, w które wjechała furgonetka, skręcająca na zachód z Fountain Boulevard w Marlboro Avenue. Postać na ulicy była doskonale widoczna. – Badania widoczności w nocy wykazały, że nawet na ciemnej szosie, nawet przy kiepskich światłach furgonetki, ubrany na ciemno pieszy powinien być widoczny mniej więcej z pięćdziesięciu trzech metrów. Nawet jeśli wzrok kierowcy możemy oszacować jako niezbyt dobry… powiedzmy, pomiędzy przeciętnym a miernym. Odległość od skrzyżowania alei i Fountain Boulevard do miejsca zderzenia, czyli miejsca, w którym znajdował się Kodiak, wynosiła pięćdziesiąt jeden i pół metra.

– Czyli że kobieta widziała go już wtedy, gdy wyjeżdżała zza zakrętu – zadumała się Syd.

– Na pewno – przyznał Dar. – Niezależnie od tego, czy mężczyzna nadal stał na krawężniku, czy też zszedł już na jezdnię. Wysoko umieszczone światła przednie furgonetki pozwalały widzieć ofiarę z odległości co najmniej stu metrów. Cholera jasna, nawet gdyby baba w ogóle nie włączyła reflektorów, musiałaby dostrzec ofiarę z czterdziestu pięciu metrów, dzięki latarniom ulicznym i światłu padającemu z głównego holu budynku mieszkalnego.

– A jednak przyspieszyła – stwierdziła Sydney.

– Bez wątpienia – odparł Darwin. – Przednie opony furgonetki zostawiły ślady hamowania na czterdziestu metrach. Co oznacza, że baba hamowała jeszcze prawie dziewięć metrów za miejscem uderzenia, tam gdzie pan Kodiak zostawił prawy but i gdzie zauważyłem ślady szurania lewego.

– Kobieta twierdzi, że potrąciła go właśnie w tym miejscu – zauważyła Syd.

– Niemożliwe – odparował Dar. – Skoro mamy ślady hamowania, wszystko staje się kwestią prostych obliczeń. Szybkość i dystans bardzo łatwo ustalić, zarówno dla furgonetki, jak i dla mężczyzny. Może opuścimy równania?

– Nie – odrzekła Sydney. – Mówiłam serio, naprawdę lubię szczegóły.

Minor westchnął.

– W porządku. Wydział Ruchu Drogowego Departamentu Policji Los Angeles i ja przeprowadziliśmy oddzielne testy hamowania na tej ulicy z pojazdami wyposażonymi w specjalne zderzaki…

– Z przodu – upewniła się Syd.

– Tak. Prędkość testowanych pojazdów ustaliliśmy za pomocą radaru. Testy hamowania dostarczyły nam stałej wartości dla współczynnika oporu f, który wynosi 0,79. Stąd możemy ustalić początkową szybkość pieszego w punkcie styku… Pamiętaj, że z zeznań wynika, iż Richard Kodiak został uderzony, gdy stał nieruchomo, zwrócony twarzą do furgonetki. Zresztą jego szybkość nigdy nie może być większa niż prędkość furgonetki. Użyjmy zatem na początek takiego równania:

____________________

vi = √Vue2 -2ad


Wartości są proste. Furgonetka hamowała aż do pełnego zatrzymania, tak więc jej prędkość końcową można oznaczyć jako ve = 0. Wartość przyspieszenia, czyli a, zapiszmy jako a = fg. Jak wyjaśniłem, ustaliliśmy współczynnik oporu, czyli f = 0,79, zaś g, czyli przyciąganie grawitacyjne, wynosi 32,2 stopy na sekundę w miarach amerykańskich.

– Albo 9,81 metra na sekundę w systemie metrycznym – dodała cicho Syd.

Dar mrugnął do niej.

– Myślisz w kategoriach systemu metrycznego – zauważył. – Może opuszczę resztę tych równań i przejdę do animacji? I tak prawdopodobnie potrafisz obliczyć wszystko sama.

Sydney potrząsnęła głową.

– Detale. Pokaż mi.

– Okej – powiedział Darwin. – Ponieważ furgonetka hamowała, wartość a musi być ujemna. Furgonetka Gennie hamowała przez czterdzieści metrów. A zatem wstawmy po prostu wartości w równanie prędkości początkowej:


____________________

vi = √02-2(-0/79)(32,2)(132)


vi = 82 stopy/sekundę = 55,7 mil/godzinę = 82,6 km/h


W ten sam sposób można ustalić prędkość furgonetki hamującej, skoro wiemy, że droga hamowania wyniosła dziewięć metrów. Jedyną wartością, która się zmienia, jest wartość odległości, czyli d. Zatem nasze równanie będzie teraz wyglądać tak:

____________________

vi = √vez – 2ad


____________________

vi = √02-2(-0/79)(32,2)(66)


Vi = 38,4 stopy/sekundę = 26 mil/godzinę = 41,8 km/h


Tak zatem wyglądała prędkość furgonetki podczas uderzenia. Tę samą wartość przybrała wtedy prędkość ciała pana Kodiaka, gdy w wyniku trafienia zostało ono wyrzucone w powietrze. Tak a propos równanie to działa dla furgonetek o wysokich przodach, a nie będzie pasować do większości mniejszych samochodów.

Syd kiwnęła głową.

– Pionowa kratownica wlotu powietrza półciężarówki albo wysokiej furgonetki daje płaskie uderzenie, blisko środka masy pieszego – powiedziała. – Regularny sedan lub mniejsze auto uderzy poniżej środka masy i podrzuci ofiarę na maskę albo nawet na dach.

– Tak – przyznał Minor. – Albo przetnie go w połowie. – Spojrzał ponownie na równania na ekranie. – Ponieważ pani Gennie jechała tą wynajętą furgonetką i uderzyła Dickiego czołowo, czyli kratownicą wlotu powietrza, łatwo obliczyć, co się zdarzyło. Musimy jedynie znać typowe wartości dla współczynnika oporu pieszych na różnych powierzchniach. – Darwin wdusił jakiś klawisz i na ekranie pojawiła się tabelka.


POWIERZCHNIA – ZAKRES

Trawa – 0,45-0,70

Asfalt – 0,45-0,60

Beton – 0,45-0,65


– A Marlboro Avenue? – spytała Syd.

– Asfalt. – Dar zapisał współczynnik oporu pieszego f jako 0,45. – Wartość dla środka masy tego konkretnego pieszego, czyli h - ciągnął – wynosi 2,2 stopy. A zmierzona odległość pomiędzy punktem styku uderzenia… potwierdzona przez but, który ofiara zostawiła oraz ślady drugiego buta… do jego ostatecznej pozycji ustalonej dzięki krwi i śladom ciągniętego ciała wynosiła siedemdziesiąt dwie stopy, czyli dwadzieścia dwa metry. Wstawmy więc te wartości do powyższego równania, a otrzymamy:

____________________

df = 2fh – 2h√f 2- fd/h

____________________

df = 2(0,45)(-2,2)-2(-2,2)√0,452 -(0,45*72*-2,2)


df = 15 stóp = 4,572 metra


Zatem szybkość na początku upadku pana Kodiaka… czyli po oderwaniu się jego ciała od hamującej furgonetki… wyliczamy jako:

____________________

v = df √-g/h


____________________

v = 15 √-32,2/ 2(-2,2)


v = 40,6 stopy/sekundę = 27,6 mil/godzinę = 44,4 km/h

– Co jest zgodne z wcześniejszą analizą hamowania – dodał Dar.

– Czyli że kobieta właściwie uderzyła mężczyznę, jadąc z prędkością ponad czterdziestu czterech kilometrów na godzinę, hamując z prędkości dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę – obliczyła Sydney.

– Ponad dziewięćdziesięciu jeden kilometrów na godzinę – uściślił Darwin.

– I ciało odleciało w tył dwadzieścia dwa metry od punktu uderzenia, gdzie spoczęło na plecach zwrócone do furgonetki stopami – kontynuowała Sydney.

– Tak jak ponad dziewięćdziesiąt dziewięć procent pieszych uderzonych czołowo przez tego typu pojazd – przyznał Dar. – Stąd właśnie Larry i ja natychmiast po obejrzeniu zdjęć wykonanych przez funkcjonariusza policji wiedzieliśmy, że doszło do zabójstwa. – Wystukał polecenie na klawiaturze. Równania zniknęły z ekranu, na ich miejsce zaś wróciła pierwotna animowana scenka. Kolejny klawisz usunął wszystkie numeryczne wartości oświetlenia, wysokości krawężnika, długości hamowania i tak dalej. Dwie męskie postaci wyszły z budynku. Furgonetka z piskiem wyjechała zza rogu, z Fountain Boulevard, i ruszyła coraz szybciej Marlboro Avenue. Jeden z mężczyzn pchnął drugiego, który wpadł na jezdnię, gdzie o mało nie upadł. Ledwie zdążył odzyskać równowagę i stanąć prosto, kiedy trzasnęła w niego hamująca furgonetka. Ciało ofiary przeleciało pewien dystans, upadło na plecy, przesunęło się po ulicy jeszcze kilka metrów, w końcu się zatrzymało. Furgonetka ruszyła dalej, przyspieszając ku następnemu skrzyżowaniu i przy okazji zajeżdżając drogę fordowi taurusowi, który zahamował, a później stanął. Z forda wysiadł kierowca, klęknął przy rannym, po czym pobiegł w kierunku zachodnim i zniknął za rogiem. Pędził do mieszkania przyjaciółki z zamiarem wezwania policji i karetki. – Znaleźliśmy krew, włosy i kawałki mózgu na prawej stronie koła, piaście prawego koła, przednim zespole napędowym, amortyzatorach wstrząsów i na części katalizatora furgonetki – wymienił monotonnie Minor.

Na ekranie furgonetka znowu wyjechała zza rogu, z Fountain Boulevard, zwolniła, kiedy zbliżała się do leżącego na jezdni na wznak mężczyzny, potem przejechała po ciele i cofnęła się, ciągnąc zwłoki niemal przez połowę drogi od miejsca, gdzie zostały one pierwotnie rzucone. Na końcu ciało przesunęło się samo, głową ku wschodowi, ku furgonetce, podczas gdy pojazd cofnął się aż do własnych śladów hamowania i tam się zatrzymał.

– Musiała baba dokończyć robotę – mruknęła Syd. Darwin skinął głową. – Co powiedział sędzia po obejrzeniu twojej animacji? – spytała.

Minor uśmiechnął się.

– Nie było sądu. Ani procesu. Pokazałem swoją animację detektywowi Venturze, a także ludziom z Wydziału Ruchu Drogowego, nikt wszakże nie wydawał się nią zainteresowany. Do tego czasu Donald i Gennie wycofali pozew przeciwko właścicielowi budynku mieszkalnego. Myślę, że przekonały ich pomiary, których dokonałem światłomierzem. Zadowolili się odszkodowaniem od firmy wynajmującej furgonetki. Każde z nich otrzymało po piętnaście tysięcy dolarów.

Kobieta poruszyła się na krześle i zagapiła na Dara.

– Miałeś niepodważalny dowód, że ta para zabiła Richarda Kodiaka, a Departament Policji Los Angeles po prostu go odrzucił.

– Policjanci mi powiedzieli, że jakiś pederasta po prostu zabił innego pedała, że zacytuję tak powszechnie szanowanego detektywa Venturę – odparł Darwin.

– Zawsze uważałam Venturę za dupka – mruknęła Sydney. – Teraz mam co do niego pewność.

Minor pokiwał głową, zagryzł wargę i skupił wzrok na scence od nowa rozgrywającej się na ekranie. Męska postać została uderzona i rzucona, furgonetka odjechała, wróciła, znowu przejechała mężczyznę, zgniatając Kodiakowi czaszkę i ciągnąc ciało z powrotem ku wejściu do budynku. Chwilę później film rozpoczął się po raz kolejny. Dwie męskie postaci, zupełnie przeciętne, wyszły z dobrze oświetlonego holu…

– A klienci Lawrence’a, to znaczy firma wynajmująca furgonetki… – powiedział Darwin -…cieszyli się, że skończyło się jedynie na trzydziestu tysiącach.

– Czekaj minutkę – wtrąciła Syd. – Czekaj. – Podeszła na swojej wielkiej skórzanej torby i wyjęła z niej nowiutkiego laptopa Apple PowerBook.

Kiedy położyła go obok sprzętu Dara, ten popatrzył na nią z powątpiewaniem, z miną, jaką w siedemnastym wieku luteranie prawdopodobnie obrzucali katolików. Zwolennicy mackintoshów i zwolennicy pecetów stanowili niemal dwie odrębne społeczności.

Kobieta uruchomiła swój laptop.

– Gennie Smiley – powiedziała. – Donald Borden. Richard Kodiak. Te nazwiska z czymś mi się kojarzą… – Słupki danych przesunęły się po ekranie jej przenośnego komputera. Sydney pospiesznie wstukała polecenie w wyszukiwarkę. – Ach – powiedziała, znów coś napisała, przyjrzała się danym i znów znieruchomiała. – Och – sapnęła.

– Podobają mi się te twoje achy i ochy – stwierdził Darwin. – Jakieś konkrety?

– Czy ty i Lawrence sprawdziliście przeszłość tej trójki… kochanków? – odpowiedziała pytaniem oficer śledcza.

– Pewnie, że tak – obruszył się Minor. – Na tyle, na ile mogliśmy to zrobić, nie depcząc po piętach detektywowi Venturze. To była przecież jego sprawa. Odkryliśmy, że ofiara… Richard Kodiak… posiadał trzy inne adresy oprócz tego na Rancho la Bonita, który widniał na jego prawie jazdy. Wszystkie trzy miejsca znajdowały się w Kalifornii: jedno we wschodnim Los Angeles, jedno w Encinitas i jedno w Poway. Sprawdziwszy numer jego ubezpieczenia, dowiedzieliśmy się, że facet był zatrudniony w CALSURMED. Nie było adresu firmy. W jakiejś starej książce telefonicznej Trudy znalazła firmę California Sure-Med z siedzibą w Poway, jednak przedsiębiorstwo już nie istniało i wszystkie informacje o nim wykasowano z miejskich rejestrów. Potem wraz z urzędem pocztowym w Poway ustaliliśmy, że adres w książce telefonicznej zgadzał się z tym, który znaleźliśmy dla firmy CALSURMED – skrzynka pocztowa numer 616840. Zasugerowaliśmy facetom z Wydziału Ruchu Drogowego Departamentu Policji Los Angeles i detektywowi Venturze, żeby przejrzeli Akta Firm Fikcyjnych w Los Angeles i San Diego. Chcieliśmy, aby je przeszukali pod kątem nazw CALSURMED i California Sure-Med. Zignorowali jednak naszą propozycję.

Syd uśmiechnęła się, patrząc na ekran laptopa.

– Wiesz, co oznaczają czerwone szpilki na mojej mapie?

– Zorganizowane wypadki drogowe, które zakończyły się czyjąś śmiercią? – podsunął Dar. – Tak?

– Sześć ofiar ubezpieczyło się właśnie w California Sure-Med. Pewien doktor Richard Karnak zeznawał w sprawach o odpowiedzialność.

– Przypuszczasz, że doktor Richard Karnak to Dickie Kodiak?

– Nie muszę przypuszczać – odparła Syd. – Masz zdjęcie ofiary? To znaczy, gdy mężczyzna jeszcze żył?

Darwin przejrzał akta i wyjął małą fotografię paszportową z etykietką KODIAK, RICHARD R. Sydney wystukała polecenie na klawiaturze i na jednej trzeciej ekranu pojawiło się wysokiej rozdzielczości czarnobiałe zdjęcie. Fotografia była identyczna.

– A Donald Borden? – spytał Dar.

– Alias Daryl Borges, alias Don Blake – odparła Sydney, wywołując zdjęcie i opis drugiego mężczyzny. – Osiem spraw… pięć razy sądzony za oszustwa, trzy razy za napaść z pobiciem. – Sydney podniosła wzrok na Minora. Oczy jej błyszczały. – Pan Borges był członkiem pewnego gangu ze wschodniego Los Angeles. Zerwał z tym, gdy ukończył dwadzieścia osiem lat, a teraz pracuje dla pewnego adwokata… niejakiego Jorge Murphy’ego Esposito.

– Cholera! – mruknął Darwin z zachwytem w głosie. – A Gennie Smiley? Nazwisko też zapewne jest fałszywe?

– Nie – odparła Syd, przeglądając dane w laptopie. – Chociaż nie jest to też jej obecne nazwisko. W sensie prawnym. Kobieta wyszła za mąż siedem lat temu.

– Gennie Borges? – zaryzykował Darwin.

Si - przyznała Sydney i jej wielki uśmiech jeszcze się rozszerzył. – Tyle że Smiley również nie było jej panieńskim nazwiskiem. Tak się nazywał jej pierwszy mąż, pan Ken Smiley, z którym spędziła niewiele czasu, gdyż biedak zginął w wypadku samochodu również przed siedmioma laty. Potrafisz odgadnąć jej nazwisko panieńskie? – Dar patrzył na przyjaciółkę przez dobrą minutę. – Gennie Esposito – wyjaśniła mu w końcu Syd. – Siostra wszechobecnego adwokata.

Darwin zerknął na ekran swojego komputera, na którym furgonetka znów uderzyła w pieszego, po czym zniknęła za zakrętem, wróciła i potrąciła nieszczęśnika po raz kolejny. Znów i… znów.

– Sądzą że odkryłem fakty – zastanowił się głośno Minor. – I z jakiegoś powodu uważają mnie za zagrożenie.

– To jest morderstwo – zauważyła Sydney.

Dar potrząsnął głową.

– Departament Policji Los Angeles zakończył już tę sprawę, firma wynajmująca furgonetki zapłaciła, a Donnie i Gennie przeprowadzili się do San Francisco. Nikogo już ten wypadek nie interesuje. Musiało chodzić o coś innego.

– Nawet jeśli – zauważyła Syd – wszystkie sprawy łączą się z naszym ulubionym mecenasem Esposito. Tu jednak mam coś jeszcze bardziej interesującego. – Uderzyła w kilka klawiszy na klawiaturze.

Minor dostrzegł, że przez ekran laptopa mignął symbol FBI. Oficer śledcza wpisała hasło, które pojawiło się w postaci rzędu gwiazdek, po czym zaczęły się pojawiać i znikać katalogi, pliki i fotografie.

– Masz dostęp do banku danych FBI? – rzucił zaskoczony Darwin. Nawet eksagenci specjalni nie zachowywali tego przywileju po odejściu.

– Oficjalnie współpracuję z Narodowym Biurem do Spraw Przestępstw Ubezpieczeniowych – wyjaśniła Syd. – Pamiętasz Jeanette z zebrania u Dickweeda? Współdziałam z jej grupą. W 1992 roku Biuro połączyło się Instytutem Zapobiegania Przestępstwom Ubezpieczeniowym i wtedy FBI okazało wsparcie poprzez udostępnienie im swoich plików komputerowych.

– Taki dostęp chyba często się przydaje – zauważył Minor.

– Bardzo. Szczególnie w takich sytuacjach jak ta – przyznała kobieta, wskazując na zdjęcie i odciski palców Dickiego Kodiaka, inaczej znanego jako doktor Richard Karnak. Prawdziwe nazwisko Richard Trace.

– Richard Trace? – upewnił się Darwin.

– Syn Dallasa Trace’a – powiedziała Syd, stukając w kolejne klawisze i przywołując następne dane.

Dar dwukrotnie zamrugał.

– Dallas Trace? Świetny stary prawnik? Długowłosy facet w kamizelce z koziej skóry i rzemyku z medalionem zamiast krawata. Ten, który prowadzi głupi program prawniczy na CNN?

– Właśnie ten – odparła Sydney. – Obok Johnny’ego Cochrana najlepiej znany i najbardziej kochany amerykański obrońca.

– Cholera – mruknął Darwin. – Dallas Trace to arogancki bałwan. Wygrywał sprawy dzięki tym samym sztuczkom, których użył Cochran w procesie O.J. Simpsona. Wydał też książkę: Jak przekonać kogoś prawie do wszystkiego, ale mnie przez tysiąc lat nie zdołałby przekonać do jej przeczytania.

– Niemniej jednak – podjęła Sydney – akurat jego syna Richarda potrąciła, przejechała furgonetką, zabiła… zamordowała… w badanym przez ciebie wypadku Gennie Smiley.

– Musimy wznowić tę sprawę – odparował Minor.

– Już ją zaczęliśmy na nowo – odcięła się Syd. – Ustalenie, kto próbował cię zabić i moje śledztwo w sprawie wojny gangów oszustów ubezpieczeniowych idą teraz jednym torem. W poniedziałek popchniemy tę sprawę do przodu.

– W poniedziałek?! – spytał wstrząśnięty Dar. – Ależ mamy dopiero sobotnie popołudnie.

– A ja nie miałam cholernego wolnego weekendu od siedmiu miesięcy – odburknęła Sydney i potoczyła dziko oczyma. – Chciałabym mieć dla siebie choć jeden dzień i przespać spokojnie jedną noc w odnowionym wozie, a dopiero potem ruszyć dalej. Darwin rozłożył ręce.

– Wiesz, minęło sporo czasu, odkąd sam miałem wolną choćby niedzielę.

– Więc się zgadzasz? – spytała, wyciągając dłoń.

– Zgadzam się – odrzekł. Wziął jej rękę i uścisnął.

Syd wyciągnęła obie dłonie, przyciągnęła nagle jego twarz do swojej i pocałowała go powoli, lecz mocno i pewnie w usta. Potem ruszyła do drzwi.

– Zdrzemnę się teraz trochę, ale kiedy wrócę tu wieczorem, liczę na grillowane steki.

Minor patrzył za odchodzącą przez chwilę nawet rozważał, czy nie powinien pójść za nią do wozu, potem zrugał się w myślach za te próżne dumania. W końcu wsiadł do auta i pojechał do miasta po steki i dodatkowe butelki piwa.

Загрузка...