Rozdział dwudziesty piąty

Y JAK YAPONCHIK

Darwin czołgał się powoli, ostrożnie i zgodnie z zasadami snajpera. Trzymał głowę spuszczoną, świetnie pamiętał szczegóły związane z terenem – w pamięci miał niemal całą mapę okolicy – i zdawał sobie sprawę z pozycji słońca… Przemykał się, wykorzystując wszelki możliwy kamuflaż i każdą naturalną osłonę. Karabin trzymał w rękach i sunął powoli na łokciach, brzuchu i kolanach. Setką metrów na godzinę zdobyłby wysokie noty w Quantico, wkrótce jednak uświadomił sobie, że w tym profesjonalnym tempie dotrze do domku trzy tygodnie po tym, jak Yaponchik zastrzeli Sydney, a następnie odjedzie.

Zatrzymał się, żeby przemyśleć tę kwestię, za pomocą celownika Redfield obejrzał wysoki teren po prawej stronie i polanę po lewej. Nagle usłyszał wystrzał ze snajperskoj wintowki dragunowa, potem drugi, cichszy, z broni automatycznej z tłumikiem. Wystrzały te pomogły mu podjąć decyzję.

Przez sekundę sądził, że charakterystyczny odgłos kałasznikowa z marnym tłumikiem oznacza obecność szóstego Rosjanina, po chwili jednak zdał sobie sprawę, że nie docenił swojej przyjaciółki. Syd skończyła się wprawdzie amunicja do H amp;K, ale w domku znajdowały się trzy karabiny AK-47, do których zabójcy mieli także zapewne dodatkowe magazynki. Sydney najprawdopodobniej skrzętnie je zebrała i właśnie wystrzelała jeden z nich.

Minor ponownie usłyszał strzały z samopowtarzalnego karabinu snajperskiego Yaponchika. Dragunow również został wyposażony w tłumik, toteż odgłosy były zduszone. Darwin usłyszał trzy i domyślił się miejsca, z którego padły. W dole i na lewo, w odległości niecałych siedemdziesięciu pięciu metrów od niego. Kałasznikow odpowiedział głośnym kaszlem mniej więcej od strony domku.

Na sekundę Dar zamknął oczy i usiłował sobie wyobrazić ostatnie kilka minut. Yaponchik postąpił wbrew jego oczekiwaniom i zszedł ze wzgórza. Teraz taka decyzja wydała się Minorowi sensowna. Doświadczony rosyjski snajper opuścił stanowisko na wzgórzu i zbliżył się do swojego pojazdu, wybierając przy okazji miejsce, z którego prawdopodobnie natychmiast trafi Darwina, gdy ten będzie się czołgał, zwracając uwagę przeważnie na zbocza nad sobą.

Minor wiedział, że Yaponchik postara się pozostać niewidoczny dla Syd, nie wejdzie zatem w pole widzenia ani z drzwi domu, ani z okien, skoro więc kobieta zobaczyła go i do niego strzelała, prawdopodobnie opuściła już budynek. Darwin sądził, że wyszła południowymi drzwiami, zeszła ze wzgórza i dotarła w okolice parkingu, gdzie zapewne ukryła się wśród głazów. Zabójcę dostrzegła najwyraźniej przez celownik. Minor powiedział sobie, że bynajmniej nie byłby zazdrosny, gdyby zabiła w jego imieniu rosyjskiego sukinsyna, odgłosy strzelaniny sugerowały jednak, że Yaponchik nadal żył i miał się nieźle.

Dar wstał i ruszył biegiem przez zarośla. Skacząc w dół, parę razy się potknął, a raz nawet przewrócił, ani na chwilę jednak nie wypuścił z rąk karabinu i noża. Zauważył głaz, który był jego celem, i oszacował, że jest on oddalony mniej więcej o czterdzieści pięć metrów na wschód od pozycji Yaponchika. Stamtąd wraz z Syd mogliby wziąć Rosjanina w krzyżowy ogień, nie narażając siebie nawzajem.

Przesunął się na brzuchu za głaz, w którego szczyt uderzyły akurat kolejno trzy pociski z SWD. Może Yaponchik go nie zauważył, ale bez wątpienia usłyszał jego nadejście. No i dobrze! Minor kucnął za głazem, gotów zacząć strzelać zza zachodniego krańca, jeśli i tylko Rosjanin odpowie na ogień Syd. Tyle że… chociaż AK-47 zakaszlał dwa razy, do uszu Darwina nie dotarły żadne odgłosy z dragunowa zabójcy.

„Cholera” – pomyślał Darwin. „Urwał się nam”.

Wtedy wintowka nieoczekiwanie się odezwała. Jej stłumiony dźwięk dotarł do Minora z okolic parkingu.

– Darwinie – zawołała w tym momencie Sydney z oddali – on strzela do naszych aut…

Potem nastąpiły kolejne wystrzały ze snajperskiego karabinu Rosjanina. W końcu zaległa cisza.

Dar wyruszył znów w dół po zboczu, trzymając się drzew, które rosły gęsto aż do parkingu. Równocześnie próbował zajść Yaponchika z boku. Dotarł do skraju polany, na której stał dom, i szybko ocenił sytuację. Zabójca przestrzelił wszystkie opony land cruisera i taurusa. Minor dostrzegł Sydney, która kuliła się za dużym głazem na zachód od domku. Nigdzie jednak nie widział snajpera. Zagwizdał. Zauważyła go.

– Schodzi drogą, na piechotę – krzyknęła. – Bałam się wyjść, bo nie wiem, jaki jego broń ma zasięg.

– Nie ruszaj się z miejsca! – polecił jej Darwin. – Zostań przy wschodniej ścianie skalnej.

Zbliżył się do niej, kryjąc się to za skałą, to za drzewem, to znów za skałą. Czasem podbiegał, czasem kluczył lub przeskakiwał przez otwarty teren, jeśli nie mógł go uniknąć, mając w takich momentach nadzieję, że jeśli Yaponchik go teraz zabije, Syd zdoła sukinsyna namierzyć i zastrzelić. Na szczęście bez problemów zdołał dotrzeć do głazu, przy którym ukrywała się Sydney. Natychmiast dostrzegł przecięcia i rany na jej twarzy i rękach.

– Jesteś ranna! – krzyknął.

– Jesteś ranny! – zawołała w tym samym momencie Syd.

– Nic mi nie jest – odpowiedzieli oboje równocześnie.

Dar pokiwał głową, dotknął prawego ramienia Sydney i obejrzał jej zranienia na nadgarstkach i dłoniach. Potem przyjrzał się jej twarzy i szybko zdał sobie sprawę, że skaleczenia nie są poważne, choć mocno krwawią.

– Dostałaś odłamkiem? – spytał.

– Tak. Schowałam się za drzwiami, ale kiedy facet upuścił granat, sporo odłamków latało w powietrzu – odparła cicho Syd. Nadal kucała. – A ty jesteś cały pokrwawiony, Dar.

Minor spojrzał w dół, na swoją kamizelkę kuloodporną.

– To tylko krew Zukera. Wyłącznie – wyjaśnił.

– Nie żyje? – spytała. Darwin pokiwał głową. – Ale masz też krew na boku i z tyłu – ciągnęła Sydney. – Odwróć się. – Zrobił to, czując kłujący ból w prawym boku i z tyłu obu ud. – To nie jest krew Zukera – stwierdziła kobieta. – Wygląda na to, że ktoś chciał ci odstrzelić dupę.

– Świetnie – mruknął Dar, czując nagle napływające mdłości.

Syd dosłownie zdarła z niego spodnie maskujące i oglądała ranę.

– Przykro mi. To draśnięcie, lecz dość głębokie. Krwawienie już prawie ustało. Ale ucho również masz całe zakrwawione i wygląda paskudnie. A skąd ta krew na boku, pod kamizelką?

– Rykoszet – odparł Minor. – Pocisk utkwił tuż pod skórą. Nic mi nie będzie. Skoncentrujmy się na Yaponchiku. – Wyjrzeli, każde zza innego końca głazu i natychmiast cofnęli głowy. Nie padły żadne strzały. Land cruiser i taurus na płaskich oponach wyglądały smutno. – Sądzę, że się urwał – stwierdził Darwin. – Skierował się do suburbana.

– Stoi zaparkowany osiemset metrów dalej przy drodze. Jeśli… – zaczęła Syd.

– Wiem – przerwał jej Minor. Otarł policzek, wyczuł zapach krwi i przyjrzał się swoim dłoniom. Wytarł prawą rękę o nogawkę spodni. Krew pozostała.

– Jeśli za nim pójdziemy… – zaczęła znów Sydney.

– Czekaj. Daj mi sekundkę – poprosił Dar. Zamknął oczy i najdokładniej, jak potrafił, przypomniał sobie drogę dojazdową i związane z nią odległości. Wątpił, czy Yaponchik wybierze tę trasę, gdyż z pewnością wiedział, że niektóre pojazdy mogą się przemieszczać mimo uszkodzonych opon. Minor zastanowił się, co powinien teraz zrobić, i doszedł do wniosku, że najmądrzej będzie wykonać rozsądny taktyczny odwrót i przemieszczając się od jednego punktu snajperskiego do drugiego, poczekać na odsiecz.

Podejrzewał, że minie jeszcze kilka minut, zanim Yaponchik dotrze do samochodu. Później Rosjanin stanie się problemem Federalnego Biura Śledczego. Tyle że…

Darwin widział stąd jedną część drogi dojazdowej – ostry zakręt ze stromym nasypem na stronie północno-zachodniej i rozciągający się tam otwarty, bezdrzewny teren. Droga dojazdowa łączyła się z autostradą mniej więcej półtora kilometra dalej. W szczelinie pojazd byłby widoczny zaledwie przez kilka sekund, po czym zniknąłby między drzewami i wyjechał na autostradę. Minor uznał, że ma trochę czasu. Wręczył Sydney swój karabin M40.

– Jeśli zabójca wróci, strzelaj raczej z tego niż z kałasznikowa. – Kiedy zmagał się z ciężką kamizelką, zauważył po raz pierwszy wiszącą na piersiach Sydney lornetkę. – Skąd ją masz?

– Od Rosjanina, któremu odstrzeliłeś stopę – wyjaśniła.

– Nie żyje?

Gdy się skupił nad tą kwestią, lornetki zaczęły mieć dla niego sens. Yaponchik chciał wykorzystać jako obserwatorów jak najwięcej swoich towarzyszy. Syd potrząsnęła głową.

– Nie, jest nieprzytomny i w szoku. Obwiązałam mu własnym paskiem łydkę. Stracił mnóstwo krwi. Pewnie nie dożyje do przyjazdu policji i FBI, chyba że zjawią się tu wkrótce.

– Tego nigdy nie wiadomo… – zaczął Dar, po czym przerwał, ponieważ Sydney pokazała mu swój telefon komórkowy. Najwyraźniej udało jej się wrócić po pozostawioną przed domem torbę.

– Warren jest w drodze – oświadczyła.

Minor kiwnął głową. Tym bardziej należało gdzieś przycupnąć i przeczekać. Rzucił na ziemię ciężką kamizelkę kuloodporną i powiedział:

– Zachowaj czujność. Jeśli Rosjanin się zjawi, strzelaj z mojego karabinu. Wracam za kilka minut.


***

Darwin pędził jak szalony. Odkrył, że bieganie z raną po postrzale pociskiem kaliber 7,62 milimetra nieźle boli, zwłaszcza kiedy nieco już opadł poziom adrenaliny we krwi. Szczególnie bolesne okazało się zsuwanie po trawiastym zboczu tuż pod domkiem, bieg pod długim gankiem i wspinaczka w poszukiwaniu szlaku obok starego wozu, a także ślizg po stromym wzgórzu do miejsca, w którym wyjście z kopalni złota otwierało się w wąwóz. Czuł, że jego rany pod podartymi spodniami znowu krwawią, kiedy sapiąc i dysząc, wspinał się na stromy szlak po wschodniej stronie wąwozu, a potem zeskoczył pod skalny występ do swojego poprzedniego gniazda snajperskiego.

Tutaj zatrzymał się na sekundę i zapatrzył w skalne podłoże – nie dla złapania oddechu, ale z powodu zdumienia ilością odbitych od ścian kul. A przecież niedawno jeszcze tutaj leżał. Poncho i plecak zawierający uszyty przez niego strój ze skrawków garnitur były poszatkowane na strzępy. Zauważył też, że przynajmniej dwa magazynki do „lekkiej pięćdziesiątki” zostały podziurawione niczym puszki na strzelnicy. Monitor rozbiła na kawałki jakaś zbłąkana kula. To przekreśliło przygotowany przez Minora plan A. Czyli że nie zobaczy, kiedy i czy w ogóle Yaponchik dotrze do chevroleta suburbana.

Skoczył do szczeliny i wyciągnął z niej barretta model 82A1 kaliber.50. Potężny karabin był cały. Minor szybko napełnił wielkie kieszenie zarówno pociskami przeciwpancernymi, jak i zwykłymi, po czym z bronią w rękach pobiegł skalną krawędzią z powrotem do podstawy wąwozu.

Zapomniał, jak ciężka i nieporęczna jest ta „lekka pięćdziesiątka”. Powiększający dziesięciokrotnie celownik teleskopowy dodawał jej jeszcze wagi. Będąc w marines, Dar zawsze żałował radiooperatorów i żołnierzy odpowiedzialnych za broń ciężką. Nieszczęśnicy nosili na plecach prawdziwe ciężary, takie jak sprzęt radiowy szyfrująco-deszyfrujący PRC-77, karabiny maszynowe M60 albo granatnik M79 na pociski kaliber czterdzieści milimetrów. Minor zastanowił się, czy wszyscy ci mężczyźni… to znaczy ci, którzy przeżyli… przypłacili tamtą wojnę chorobą kręgosłupa.

Gdy wdrapał się na ostatnie zbocze i przyłączył do czekającej za głazem Syd, nie tylko ociekał krwią z obu ran, ale był też cały mokry od potu. Dobrze chociaż, że zachował się przytomnie i zostawił jedenastokilogramową kamizelkę kuloodporną.

– Żadnych ruchów – oznajmiła Sydney. – Patrzyłam przez lornetkę zamiast przez celownik karabinu.

Darwin skinął głową ze zrozumieniem.

– Żadnych hałasów?

– Nie słyszałam odgłosu uruchamianego silnika suburbana… tyle że stoi dość daleko w dole drogi.

– A jesteś pewna, że nie przejechał przez otwarty teren? – spytał Minor.

– Mówiłam chyba, że nie widziałam żadnych ruchów, prawda? – odcięła się Syd lekko rozdrażnionym tonem.

Darwin wziął „lekką pięćdziesiątkę” i pobiegł z nią na lewo, nieco w dół zbocza, dzięki czemu nie był widoczny ani z lasu, ani z pobliskiej drogi. Kierował się ku głazowi o spłaszczonym szczycie, tuż nad ostatnim małym zagajnikiem jodeł, niedaleko miejsca, gdzie stok przechodził w pokryte trawą błonie. Gdy Minor szczęśliwie przeciął ten obszar i nikt do niego nie strzelił, dał znak Syd, ażeby do niego dołączyła.

Ustawił barretta na płaskim szczycie głazu i położył się na brzuchu, ustawiając celownik i regulując go ze względu na wiatr i wysokość. Wiatr nie był tego dnia szczególnie porywisty – nawet tutaj na otwartej przestrzeni – gdyż najsilniejsze podmuchy nie przekraczały pięciu kilometrów na godzinę. Darwin wiedział jednak, że przy tak dużej odległości trzeba było brać pod uwagę nawet najmniej ważne czynniki.

– Żartujesz sobie ze mnie – mruknęła Sydney, patrząc przez „pożyczoną” lornetkę 7 x 50 na odległy fragment drogi. Przecież to będzie co najmniej półtora kilometra.

– Oceniam odległość na dokładnie tysiąc pięćset metrów – odrzekł Dar, nadal poprawiając ustawienia. – Niemal idealnie. – Na nowo przyzwyczajał się do tej broni, dotykał kciukiem spustu, przykładał policzek do kolby, wyrównywał oddech. W oddali oboje usłyszeli odgłos uruchamianego silnika.

– No dobrze – powiedział Minor. – Wiemy, gdzie Yaponchik jest teraz. O ile nie wróci. Ma osiemset metrów, potem znajdzie się na tym zakręcie.

– Nie myślisz chyba poważnie o…

– Posłuchaj mnie – przerwał jej. – Mam czas tylko na dwa próbne strzały. – Spojrzał przez lunetkę M3a Ultra. – Wyceluję teraz w ten wielki kamień, który leży przy zakręcie drogi w prawo.

– Który kamień? Ten ciemny czy ten jasny?

– Jasny – odrzekł Dar i strzelił. Broń nie miała tłumika i pod wpływem głośnego wystrzału Sydney aż podskoczyła.

– Och, przepraszam – bąknęła. – Nie zauważyłam, w co trafiłeś.

– Nic nie szkodzi – powiedział Minor. – I tak widzę, że chybiłem. Patrz teraz. – Wystrzelił jeszcze dwa razy.

– Dostrzegłam drugi strzał – stwierdziła Syd, teraz podekscytowana. – Około trzydziestu metrów od drogi. Mam używać metrów czy jardów?

– Cholera! – mruknął Darwin, poprawiając ustawienia. – To bez różnicy, mogą być metry – odparł, znów patrząc przez celownik. Miał jeszcze dwa naboje w magazynku i wiedział, że suburban nadjedzie lada chwila. Nawet nie mierząc, wystrzelił ostatnie dwa pociski, po czym wyjął magazynek i włożył nowy, tym razem z nabojami przeciwpancernymi.

– Oba były blisko – zauważyła Syd, starając się utrzymać lornetkę w poziomie. – Jeden o metr w prawo, drugi o półtora metra w górę, na prawo od jasnego kamienia.

– Teraz się uda – odparł Dar podczas ostatnich ustaleń. – Będzie dobrze, zobaczysz. Od tej chwili nie spuszczam wzroku z celownika, więc mnie powiadom natychmiast, gdy zobaczysz maskę samochodu.

– Zostanie ci wtedy sekunda albo dwie…

– Wiem o tym – uciął. – Nie odzywaj się aż do przejazdu chevroleta. Wtedy krzyknij: „Teraz!”.

Sydney milczała, spoglądając przez lornetkę, Minor tymczasem mrugał, ponieważ obraz miał niewyraźny i starał się zachować między prawym okiem i szkłem obiektywu odpowiedni dystans, czyli 6,35 centymetra. Lewe oko powinno pozostawać stale otwarte i skoncentrowane na celu. Wiedział, że będzie musiał ocenić prędkość suburbana. Droga była marna, zakręt ostry, ale wątpił, czy Yaponchik postanowi jechać powoli, dbając o zawieszenie pojazdu. Darwin na miejscu Rosjanina próbowałby wziąć zakręt z prędkością co najmniej pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Minor pomyślał też, że hamując na zakręcie, chevrolet wznieci sporo kurzu.

Nagle obraz w jego celowniku znów się zamglił – tym razem z powodu niemal pionowych, migoczących fal. Minor znał to zjawisko jako gorący miraż; wiedział, że tworzą go wznoszące się w pewnej odległości fale gorąca, które zresztą pozwalały obliczyć siłę wiatru. Gdyby dziś równoległe fale opadały nieco bardziej w lewo – a Darwin wiedział, że temperatura tego dnia wynosi dwadzieścia sześć stopni Celsjusza – oceniłby prędkość wiatru na pięć do ośmiu kilometrów na godzinę. Ponieważ jednak fale były dzisiaj prawie pionowe, wiatr w tej chwili musiał być naprawdę słaby. Minor instynktownie czuł też, że wyższa temperatura zwiększy prędkość pocisków opuszczających lufę „lekkiej pięćdziesiątki”, wylatujących z minimalną szybkością 853,5 metra na sekundę, co oznaczało, że kula uderzy wyżej w cel niż chłodniejszego dnia. Tyle że dzień był parny – Dar podejrzewał, że wilgotność wynosiła około sześćdziesięciu pięciu procent – powietrze było zatem gęstsze, stawiając przez to większy opór i spowalniając lecący pocisk. Dar dodał te wszystkie czynniki do swojego równania zasięgu i ostatecznie wyszło mu dokładnie tysiąc sześćset metrów. Podczas tych obliczeń przez cały czas żałował, że nie ma przy sobie lornetki Leica z laserowym dalmierzem. Pomnożył zasięg (czyli 1,6 kilometra) przez prędkość wiatru (czyli 2,4 kilometra na godzinę), podzielił przez piętnaście i zastosował wynik jako poprawkę dla celownika.

Czekał.

Na sekundę czy dwie przed spodziewaną akcją zdał sobie sprawę z absurdalności sytuacji. Przy tym zasięgu i z tą amunicją uwzględnienie samej grawitacji oznaczało, że Darwin mierzył właśnie w punkt, który znajdzie się niecałe pięć metrów nad oknem pojazdu. Cel będzie się poruszał prawie pod kątem prostym do jego pola ostrzału, co nie było złe, jeśli jednak Yaponchik wyhamuje przy ostrym zakręcie do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, Dar będzie musiał naprowadzać poruszającego się suburbana jeszcze przez ponad sześć metrów. Obliczył, że będzie miał zaledwie około dziesięciu, jedenastu metrów od momentu, w którym samochód stanie się widoczny, do chwili jego dojazdu do celu. Nie mógł go „śledzić”, trzeba go zatem będzie „złapać w pułapkę”, co oznaczało w praktyce, że suburban i pocisk przeciwpancerny muszą równocześnie przybyć do punktu celowania. Na szczęście chevrolet był duży. No tak, Dar powinien jeszcze wziąć pod uwagę ostrzeżenie Sydney…

– Teraz! – zawołała kobieta.

Akurat wypuszczał powietrze, więc teraz je wstrzymał i delikatnie nacisnął spust. Starając się ignorować odrzut, strzelał raz za razem, celując w to samo miejsce przy kamieniu. Mierzył, strzelał, mierzył, strzelał, mierzył, strzelał… W pewnym momencie kątem oka dostrzegł coś ciemnego i znów wystrzelił.

– Trafiony! – powiedziała Syd.

– Tylko raz? – spytał Minor, podskakując na równe nogi i sprawdzając efekt swoich poczynań przez celownik Redfield lżejszego M40.

Chevrolet suburban przechylił się na prawo i zarył prawą przednią częścią boczną nadwozia, tuż za kamieniem, który Darwin wybrał sobie jako cel. Patrząc przez celownik, odnosił wrażenie, że chybił kabinę, ale chyba trafił za to dwoma pociskami w wielki blok cylindrów V-8. Maskę zdmuchnęło, lecz przednia szyba pozostała w miejscu, poprzecinana mnóstwem pęknięć. Trzecia kula rozwaliła lewe tylne koło; zresztą Dar przypuszczał, że także tylną oś. Tył pojazdu płonął. Nie doszło do jakiejś potężnej, natychmiastowej eksplozji, Darwin wiedział, że jeśli zapalił gigantyczny zbiornik paliwowy sub-urbana, samochód będzie nieźle płonął. I wtedy rzeczywiście podniosły się płomienie. Dar mierzył w drzwiczki od strony pasażera, dostrzegł bowiem, że te po prawej stronie zaklinowały się przy głazie.

Przez chwilę był pewien, że Gregor Yaponchik postanowił spłonąć żywcem, gdyż pojazd naprawdę zajął się ogniem, a czarny dym wznosił się kłębami w poranne powietrze. Wtedy drzwiczki się otworzyły i Rosjanin niedbale wysiadł. Trzymał w rękach jakąś broń, ale sądząc po jej kształcie – nawet mimo migoczącego i zniekształcającego widok powietrza – nie była to wintowka, z której strzelał do Darwina ze stanowiska snajperskiego.

– Ma karabin – Dar poinformował Sydney, po czym opadł na kolana, a następnie na brzuch i spojrzał przez powiększający dziesięciokrotnie celownik „lekkiej pięćdziesiątki”. – Cholera – powiedział bardzo cicho. Twarz Yaponchika rozmazywała się w falach mirażu, niemniej Dar rozpoznał karabin po jego niezwykłym magazynku o kolistym układzie na pięć naboi. – Scharfschützen-gewehr Neun-und-sechzig - wymamrotał do siebie.

– Co takiego? – spytała Syd, opuszczając lornetkę.

– Karabin wyborowy SSG 69, produkcji austriackiej – odparł Darwin, patrząc, jak Rosjanin odchodzi drogą, a później kieruje się stromym stokiem ku nim obojgu. Dzieliło ich teraz pole o szerokości półtora kilometra. – Znacznie lepszy niż rosyjski dragunow, którego używał w pobliżu domu. Niezwykle celny do ośmiuset metrów…

Kobieta przyjrzała mu się kątem oka. Darwin zauważył na jej twarzy szczere zainteresowanie.

– Ale twoja broń kaliber.50 ma lepszy zasięg, zgadza się?

– Tak – przyznał Dar, ponownie wstając i obserwując podchodzącego mężczyznę przez celownik. Snajper był małą figurką pomarszczoną przez dzielące ich fale gorąca.

– Możesz go zabić, zanim znajdziemy się w zasięgu jego karabinu, prawda? – spytała Sydney.

– Mogę – odpowiedział Minor. Yaponchik wszedł między słoneczniki i wysokie trawy. Podążał prosto ku nim przez rozległy, brązowawy obszar. Darwin zarzucił sobie karabin M40 na ramię, a później opróżnił kieszenie ze wszystkiego poza trzema magazynkami pocisków kaliber 7,62 milimetra. Przeskoczył głaz i ruszył ku polu. Sydney pobiegła za nim.

– Wracaj za kamień i schowaj się – polecił jej cicho.

– Odwal się – odwarknęła, choć bez gniewu w głosie. – Co to ma być, pieprzony pojedynek dwóch macho?

Darwin milczał przez moment.

– Tak, być może – odparł w końcu. – A może Yaponchik podchodzi do nas, ponieważ postanowił się poddać. Wiesz, że mógłby zniknąć w lesie i uciec na zachód.

Syd popatrzyła na niego takim wzrokiem, jakby nagle jej przyjaciel zmienił się w przybysza z innej planety.

– Sądzisz, że facet wziął tego SSG 69, czy cokolwiek trzyma w ręce… i idzie do nas, aby się poddać? Może chce ci dać ten karabin jako prezent dla zwycięzcy, co?!

– Nie – odrzekł Dar. – Myślę, że chce skrócić zasięg do ośmiuset metrów, a później mnie zabić.

– Nas zabić – poprawiła go Sydney.

Minor potrząsnął głową, spoglądając kątem oka na podchodzącego do nich Rosjanina. Yaponchik znajdował się w tej chwili jakieś tysiąc czterysta metrów od nich.

– Sydney, wróć za kamień, proszę cię.

– Powiedziałam ci, że nie, prawda? – odburknęła kobieta. – Mam wziąć kałasznikowa?

– Przy takiej odległości jest kompletnie bezużyteczny – wyjaśnił Darwin.

Syd potrząsnęła głową.

– Gdybym umiała celować z barretta kaliber.50, odstrzeliłabym facetowi łeb. To on zabił Toma Santanę.

– Wiem – przyznał cicho Minor. Obrócił się i dalej schodził po zboczu ku polu, ale zatrzymał się, widząc, że Sydney nadal za nim idzie.

– Proszę cię, Syd.

– Nie, Dar. Westchnął.

– No dobrze. Będziesz moim obserwatorem?

– Co mam robić?

– To samo, co robiłaś na skale. Trzymaj się trzy kroki za mną po mojej lewej stronie. Obserwuj go przez lornetkę. I powiadamiaj mnie, gdzie trafiam.

Kobieta pokiwała ponuro głową i oboje ruszyli w dół po stromym, kamienistym stoku. W końcu dotarli do łąki. Dar podniósł starego M40 i za pomocą celownika obliczył dzielącą go od przeciwnika odległość. Szacował wzrost Yaponchika na około metr osiemdziesiąt, dlatego jego aktualny zasięg wynosił tysiąc dwieście metrów i malał.

Minor i Sydney weszli w wysoką trawę. Brązowe łodygi uderzały ich miękko o nogi i wysypywały nasiona na bawełnę spodni. Darwin przeszedł jakieś czterdzieści pięć metrów i zatrzymał się.

– Pozwolimy mu podejść – rzucił cicho. Sydney przypatrywała się Rosjaninowi przez lornetkę.

– Ta broń wygląda na niezłą – zauważyła. Minor skinął głową.

– Firma Steyr opracowała ją dla austriackiej armii – wyjaśnił. – Ma kolbę z syntetycznego polimeru, której długość można regulować za pomocą specjalnych podkładek.

– Zawsze chciałam mieć taki – powiedziała Syd.

Dar zerknął na nią zdziwiony. W tej trudnej sytuacji zachowywała się naprawdę dobrze.

– Zdaje mi się, że ma zamontowany celownik optyczny Kahles ZF 69 – stwierdził w końcu.

– Czy to ważne? – spytała kobieta.

– O tyle, że celownik ZF 69 pozwala naprawdę bardzo celnie strzelać z ośmiuset metrów – odrzekł. – Możemy zatem oczekiwać, że Rosjanin z tej odległości odda pierwszy strzał.

– Jaki teraz dzieli nas dystans? – zapytała Sydney, znów spoglądając przez lornetkę.

– Około kilometra.

Darwin podniósł M40, przystawił kolbę do ramienia, ścisnął ją mocno w rękach i zaczął ustawiać celownik.

– Nie spieszy się – zauważyła Syd. – Do diabła, po prostu sobie spaceruje.

– Jest taki ładny dzień – stwierdził Minor, po raz pierwszy naprawdę wyraźnie dostrzegając twarz Yaponchika.

W tym momencie zabójca podniósł SSG 69 do ramienia i również zerknął przez celownik. Wciąż szedł.

– Obróć się bokiem – poprosił Darwin. Zerknął za siebie. – Nie, nie w lewo… Muszę stać w ten sposób, ponieważ jestem praworęczny i patrzę prawym okiem, a ty masz się obrócić do niego prawym bokiem. Syd wykonała polecenie, pytając ponownie:

– Co to ma, do diabła, być? Jakiś dziewiętnastowieczny pojedynek? A ja mam własną piersią zatrzymać kulę? – Darwin nie zamierzał jej na to odpowiadać. Yaponchik zatrzymał się i szacował odległość. Minor spojrzał przez celownik i znów ocenił zasięg na mniej więcej tysiąc metrów. – Powiedz mi – poprosiła Sydney – że twój amerykański karabin jest znacznie lepszy od jego austriackiego, Dar.

– Mój karabin w porównaniu z jego to kawałek szmelcu, w dodatku stary, bo pochodzi z czasów wojny w Wietnamie. Ale – przyznał się – jestem do niego przyzwyczajony.

– Aha – mruknęła kobieta tonem sugerującym, że ma dość żartów. – Rosjanin cię namierza.

Darwin przyłożył oko do celownika. Dokładnie widział twarz Yaponchika. Z odległości kilometra nie powinno być możliwe zauważenie wszystkich szczegółów, a jednak Minor był przekonany, że widzi zimne, niebieskie oczy zabójcy. Lufa karabinu Rosjanina błysnęła.

Pocisk trafił w trawę cztery i pół metra przed Darwinem. Rozległ się odgłos przypominający rozdzieranie, a nad ziemią uniósł się obłoczek kurzu. Chwilę później dały się słyszeć głośne trzaski – dźwięki karabinu strzelającego bez tłumika. Dar obserwował, jak Yaponchik gładko naciska raz za razem spust. Niemal widział obracający się magazynek, gdy kolejna kula wchodziła do komory. W tym momencie przeżył chwilę zwątpienia. „Ile właściwie naboi mieści się w magazynku Steyra SSG 69? Pięć czy dziesięć?”. Miał świadomość, że niedługo dowie się tego, mówiąc obrazowo, na własnej skórze. Rosjanin wyjął zużyty magazynek i ostrożnie wsunął go do kieszeni spodni, tuż pod czarną kamizelką kuloodporną.

Darwin nagle przypomniał sobie, że zdjął wcześniej kamizelkę. „Niech to szlag” – przeklął w myślach, po czym spojrzał przez celownik. Zabójca znowu ruszył przed siebie.

Dar czekał. Z tej odległości strzelanie do ruchomego celu, znacznie w dodatku mniejszego niż chevrolet sub-urban, na pewno nie było dobrym pomysłem. Kiedy Yaponchik się zatrzymał i znowu podniósł karabin, Minor wstrzymał oddech i nacisnął spust.

– Nie widziałam, gdzie trafiłeś – szepnęła Syd ze swojej pozycji za Darwinem. – Przepraszam, ale nie zauważyłam…

– Widziałaś gdziekolwiek przed Ruskim obłoczek kurzu? – spytał, zmieniając magazynek. Stary włożył do kieszeni bluzy.

– Nie.

– Zatem strzeliłem zbyt wysoko – powiedział Minor.

Lufa karabinu Yaponchika błysnęła ponownie.

Dar usłyszał świst kuli przelatującej mu obok prawego ucha jeszcze przed trzaskiem samego strzału. Musiał przyznać, że Rosjanin nieźle mierzył. I starał się trafić go w głowę. Zresztą Darwin i tak przecież nie miał kamizelki. Przegonił tę myśl i skoncentrował się na celowaniu i obliczaniu.

Zabójca znów strzelił. Pocisk uderzył w ziemię między Minorem i Sydney, wyrzucając na metr w powietrze kamyki i kurz. Darwin nie ruszył się z miejsca, zamrugał tylko powiekami, aby wyraźniej widzieć, po czym nieznacznie obniżył cel. Zrobiła na nim wrażenie profesjonalna płynność, z jaką Yaponchik radził sobie z karabinem; z przyzwyczajenia chował do kieszeni stare magazynki i przyjmował idealną pozycję snajperską nie podnosząc głowy znad celownika ZF 69. Strzelił. Z powodu odrzutu na kilka sekund stracił z oczu Yaponchika.

– Za blisko – jęknęła Syd.

– O ile?

– O jakiś metr – odparła natychmiast. – Ale idealnie przed Ruskim.

Darwin pokiwał głową i podniósł wzrok. Usłyszał raczej, niż zobaczył wzmagający się wiatr, gdyż zaszeleściła trawa. W dodatku jego podarta bluza nieco się poruszyła. Minor dostosował celownik.

Yaponchik nacisnął spust.

„Tylko jedna kula została mu w magazynku” – pomyślał Dar i dodał w duchu: „Mam nadzieję”.

Pocisk wzbił w powietrze grad drobinek ziemi, spadając zaledwie trzydzieści centymetrów przed Syd. Kobieta nie cofnęła się. Na szczęście gleba była w tym miejscu piaszczysta i kula nie odbiła się rykoszetem od żadnego kamienia.

Darwin usłyszał i poczuł, że wiatr wzmaga się jeszcze bardziej, zobaczył, że pionowe fale mirażu przechylają się nieco w lewo, a potem jeszcze trochę, zmieniając się prawie w linie poziome. Widząc to, oceniał wiatr na dziesięć i pół kilometra na godzinę; dostosował celownik do tego wskaźnika, przekręcając śrubę o kolejne pół kliknięcia w lewo, po czym wstrzymał oddech i wystrzelił.

– Trafiony! – zawołała Sydney. – To znaczy… tak myślę…

Dar nie musiał myśleć, wiedział. Nie wykonał wprawdzie czystego strzału w głowę i dostrzegał twarz Yaponchika wraz z wpatrzonymi w niego zimnymi, niebieskimi oczyma… Ale zobaczył tam też rozprysk czerwonej mgły.

Odnosił wrażenie, że czas zatrzymał się na długie minuty, chociaż minęła zaledwie sekunda lub dwie. Nie zdejmując oka z celownika, zdołał właśnie wprowadzić do komory następny nabój i dopiero wówczas Rosjanin upadł.

W przeciwieństwie do wielu filmów, w których postrzelonego odrzuca gwałtownie w tył na kilka metrów nawet strzał ze zwykłego pistoletu, Dar nigdy nie widział, aby ofiara strzelaniny robiła coś bardziej dramatycznego niż załamanie się i upadek. Tak samo zachował się Yaponchik, ciągle trzymając w rękach karabin wyborowy.

– Chyba w szyję, tak sądzę – zauważyła Syd głębokim głosem.

– Tak, wiem – odparł Minor. – U podstawy gardła. Tuż nad kamizelką.

Ruszyli w stronę leżącego mężczyzny. Sydney wyjmowała akurat półautomat z kabury, kiedy Dar nagle się zatrzymał.

– Co się dzieje?! – spytała kobieta, nieco zatrwożona.

– Nic – odrzekł Darwin, po czym zarzucił M40 na ramię. Z ciekawością wyciągnął przed siebie prawą rękę, potem lewą. Żadna nie drżała. Ani trochę. – Nic – powtórzył, czując w sobie wielką pustkę, którą starał się zwalczyć. – Zupełnie nic.

Szli dalej. Yaponchik nie poruszał się. Syd i Dar znajdowali się właśnie o niecałe trzydzieści metrów od ciała i dokładnie widzieli strumyczek czerwonej krwi tętniczej na trawie oraz głowę Rosjanina odchyloną pod niemożliwych kątem w tył, kiedy niebo nad nimi wypełniło się hałasem. Oboje stanęli i spojrzeli w górę.

Dwa z helikopterów miały z boku oznakowania piechoty morskiej, a trzeci litery „FBI”. Ten ostatni wylądował między nimi i ciałem Yaponchika.

Minor odwrócił się do Sydney, oderwał rzepy na bokach jej kamizelki, zdjął jej ten ciężki strój przez głowę, a potem chwycił przyjaciółkę w ramiona. Wszędzie wokół nich trawa kołysała się szaleńczo z powodu obracających się łopat wirników helikoptera.

– Kocham cię, Dar – powiedziała Syd. Jej słowa utonęły wprawdzie w ryku silnika, były jednak dla niego idealnie zrozumiałe.

– Tak, tak – odparł cicho i czule ją pocałował.

Загрузка...