Środa okazała się dniem straconym. Dar przespał wprawdzie tylko kilka godzin, ale ponieważ spał w dzień, czuł się strasznie. Kiedy wstał, znalazł w książce telefonicznej rzemieślnika, który mógłby mu w trybie natychmiastowym zainstalować żaluzje, a potem chodził bez celu po mieszkaniu, czekając na przyjście wysłanych przez tamtego pracowników. Nie bał się wyjść na zewnątrz – w każdym razie sądził, że się nie boi – z drugiej strony jednak nie był również gotów do opuszczenia mieszkania, skoro nie miał ku temu żadnego ważnego powodu.
Lawrence zjawił się koło południa z gorącym lunchem dla nich obu i natychmiast sprawdził, czy Darwin nie ukrywa przed nim jakichś przerażających dziur po kulach. Powiedział, że pracuje „w mieście”, co oznaczało centrum San Diego. Czyli że najprawdopodobniej zeznawał w Centrum Sprawiedliwości. Twierdził, że będzie w mieście do późna i spytał, czy może się przespać na kanapie Dara. Ten podejrzewał, że Stewart, który był nie tylko jego przyjacielem, lecz także rzeczoznawcą ubezpieczeniowym, po prostu zamierza go w ten sposób strzec, nie bardzo jednak mógł odmówić.
Gdy Lawrence wyszedł, a instalatorzy skończyli montaż żaluzji, Darwin zabrał się za stare teczki z aktami, wysłał e-mailem swoje ruchy szachowe do wszystkich rywali, z wyjątkiem Dmitrija z Moskwy, po czym wszedł do sypialni, klęknął na jedno kolano i wyjął spod łóżka remingtona 870 oraz pudełko z nabojami. Załadował pięć dużych ołowianych naboi, po czym położył sobie broń na kolanach. Przeczytał tłoczone litery po lewej stronie komory, ponad i przed kabłąkiem spustowym: Remington 870 EXPRESS MAGNUM. Wiedział, że nazwa sugeruje, iż sztucer wykonano po roku 1955, czyli po modyfikacji, dzięki której model ten mógł strzelać zarówno nowoczesnymi trzycalowymi pociskami ołowianymi typu magnum, jak również starszymi dwunastkami, o ćwierć cala mniejszymi. Dar dotknął małego zatrzasku na lewej przedniej części kabłąka spustu, wprowadził pocisk i zabezpieczył. Kontakt z bronią, dotyk stali i zapach oleju do konserwacji przypomniał mu dzieciństwo: gdy polował na kaczki i bażanty z ojcem i wujami w południowym Illinois. Rześkie jesienne poranki, pola kukurydzy i dobrze wytresowane psy, które przynosiły ustrzelone ptaki.
Odłożył broń pod łóżko i zamknął oczy. Przez głowę przemknęły mu błyski obrazów. Nie widział w nich bynajmniej ostatnich zdarzeń, na przykład roztrzaskującego się lustra, lecz… buty przesuwające się przez trawę; buty najrozmaitszych typów: wypolerowane męskie półbuty, dziecięce trampki, kobiece sandałki. Pierwszą rzeczą, jaką zauważali funkcjonariusze na miejscu każdej katastrofy powietrznej – nawet przed smrodem paliwa lotniczego, porozdzieranego i spalonego metalu lub fragmentów ludzkich ciał – były setki butów z pozoru przypadkowo porozrzucanych dookoła. Ten widok zawsze przypominał Minorowi o uwolnionej podczas katastrofy straszliwej energii kinetycznej, z powodu której buty (nawet te mocno zasznurowane) niemal nigdy nie pozostawały na nogach ofiar. Darwinowi fakt ten kojarzył się w jakimś sensie z ostateczną zniewagą. Pamiętał też ze śledztwa buty Dickiego Kodiaka, czyli Richarda Trace’a. Młodemu człowiekowi spadł z prawej nogi mokasyn, ale leżał w niewłaściwym miejscu – Gennie Smiley zbyt daleko wycofała furgonetkę, gdy potrąciła mężczyznę po raz drugi. Nieszczęsny homoseksualista, biedny dureń. Dar potrafiłby sobie wyobrazić, jak Dallas Trace opowiada o swoim synu przyjaciołom z klubu dla bogaczy.
Po zapadnięciu nocy podszedł do jednej z biblioteczek i zdjął z półki wielokrotnie kartkowany egzemplarz książki zawierającej fragmenty dzieł stoików. Rozpoczął od Epikteta, ale zdecydował się najpierw przeczytać Księgę XII Rozmyślań Marka Aureliusza. W ostatniej dekadzie tak wiele razy czytał te ustępy, że niektóre zdania brzmiały dla niego jak doskonale znana mantra:
„Z trzech części się składasz: z ciała, tchu i rozumu. Z tych dwie pierwsze są twymi tak długo, jak długo się o nie starać musisz, a jedynie trzecia jest twoją bezwzględnie. A jeżeli oddalisz od siebie, to znaczy od swojego umysłu wszystko to, co inni czynią lub mówią, coś sam uczynił lub powiedział, i to, co cię niepokoi jako przyszłość, i to, co z tobą jest złączone, ale do wyboru niezawisłe jako własność ciała, które cię otacza, i tchu z nim spojonego, i to, co toczy nurt życia zewnątrz ciebie płynący, tak by twa zdolność umysłowa, wyjęta ze związku z tym, co jest z tobą złączone przeznaczeniem wspólnym, czysta i niezawisła żyła dla siebie samej, postępując sprawiedliwie i chcąc tego, co się dzieje, i mówiąc prawdę; jeżeli oddalisz – powtarzam – od tej woli twej to, co z nią jest złączone na podstawie wpływów zewnętrznych, i przyszłość, i przeszłość, a stworzysz z siebie to, czym jest Empedoklesowa kula Kula okrągła, dumna z otaczającej ją samotności, a starać się będziesz jedynie o życie, którym żyjesz, to jest o teraźniejszość – będziesz mógł przeżyć resztę życia aż do śmierci bez niepokoju, w zgodzie i z miłością dla twego demona”. [Marek Aureliusz, Rozmyślania.]
Dar zamknął książkę. Te linijki i tak wiele im podobnych dawały mu pociechę po śmierci Barbary i małego Davida, którzy zginęli w katastrofie lotniczej w Kolorado, a dokładniej pomagały mu później: po krótkim okresie szaleństwa i próbie samobójczej. Pamiętał dźwięk iglicy uderzającej pusto o ten nabój kaliber.410, który nie wystrzelił. Tylko ten jeden jedyny raz otrzymana od ojca strzelba zawiodła; pusty odgłos tego niewypału budził go często, lecz Darwin uspokajał się, wspominając rozsądne odpowiedzi stoików. Nie tej nocy wszakże.
Sprawdził, czy wszystkie żaluzje są zamknięte, a zasuwa zasunięta. Chociaż był zmęczony, nie mógł spać. Nie ufał tabletkom nasennym, widział bowiem wcześniej zbyt wiele fatalnych skutków ich stosowania i to wcale nie mniej opłakanych niż przypadek nieszczęsnego Hattona, który – słysząc dzwonek telefonu – zamiast słuchawki podniósł z nocnej szafki Smith and Wessona kaliber.38. Z tych właśnie powodów Dar nie zamierzał się ratować pastylkami, znał wszakże na szczęście usypiający potencjał tekstów Immanuela Kanta, więc sięgnął po nie i czytał, aż znalazł się na krawędzi snu.
W tym momencie rozległo się stukanie do drzwi. Minor rozważył wyciągnięcie strzelby spod łóżka, pukanie jednak brzmiało znajomo: powtarzane w regularnych odstępach dwa krótkie uderzenia.
Wszedł Lawrence, wymęczony, zmiętoszony i spocony po długim dniu zeznawania. Darwin wrócił do Kanta, podczas gdy Stewart poszedł wziąć prysznic, a po pewnym czasie wrócił z łazienki w zbyt dużym na niego zapasowym płaszczu kąpielowym, który Minor trzymał właśnie na takie wizyty.
Kiedy Lawrence rozkładał koc i wzburzał poduszkę przed ułożeniem jej na kanapie, Dar przyglądał się kaburze podramiennej z rewolwerem colt kaliber.32, którą przyjaciel nonszalancko przewiesił przez krzesło.
– Jedziecie jutro z Trudy do Los Angeles na kolację? – spytał Darwin.
– Co masz na myśli? – Stewart odpowiedział z tapczanu pytaniem. Czuł się najwyraźniej wygodnie w jego płaszczu kąpielowym. Leżał przykryty kocem marki Hudson’s Bay i czytał czasopismo „Car and Driver”.
– Zwykle bierzecie broń, gdy jedziecie do miasta. – Dar wiedział, że jego przyjaciel od wielu lat posiada pozwolenie na broń, ze względu na zagrożenia związane z zawodem rzeczoznawcy ubezpieczeniowego. W końcu dzięki jego zeznaniom za kratki wciąż trafiało wielu złodziei samochodów i oszustów różnej maści.
Lawrence odchrząknął.
– Przyjście do ciebie wystarcza za powód do noszenia broni – odparł. – Czuję się jak ktoś, kto się kręci wokół Charlesa de Gaulle’a w Dniu szakala.
– Tylko w pierwszym filmie – odciął się Dar. – W przeróbce Szakal wziął na celownik szefa FBI. W tym drugim filmie grał go nie Edward Fox, ale Bruce Willis.
– Zawsze jak planują remake, to wszystko spieprzą – stwierdził Stewart, odkładając czasopismo. Po chwili wyłączył światło przed kanapą.
– Prawda? – zgodził się z nim Darwin. Poszedł sprawdzić drzwi i zasuwę. Potem przyjrzał się brzydkim, lecz szczelnym żaluzjom, zamontowanym na wszystkich wysokich oknach. – Dobranoc, Larry.
Czekał, aż przyjaciel go poprawi, ale Lawrence już cicho pochrapywał. Minor wszedł do sypialni i zasnął w kilka minut.
W czwartek zbudził go dzwonek telefonu. Po omacku chwycił słuchawkę i przyłożył do ucha. Nic. W słuchawce usłyszał jedynie zwyczajny, długi sygnał. Zerwał się na równe nogi i wyciągnął z szafki przy łóżku komórkę. Cisza. Telefon nie był nawet włączony. Darwin zarzucił płaszcz kąpielowy i podszedł do faksu. Nic nie przyszło. Znów rozległ się dzwonek telefonu.
Najwyraźniej dzwoniła komórka Stewarta. Minor zdążył już zapomnieć, że przyjaciel przespał noc na jego kanapie, a teraz siedział na jednym z wysokich stołków przy kontuarze. Właśnie otworzył małą motorolę, odebrał rozmowę i rzucił w słuchawkę kilka szybkich i niemal całkiem niezrozumiałych zdań; oczywiście rozmawiał z Trudy, chyba że absolutnie dotąd wierny Lawrence nagle znalazł sobie na boku kogoś innego, do kogo zwracał się per „kochanie”.
Darwin wstawił ekspres, tymczasem Stewart usiadł na kanapie, rozparł się na niej, jęknął, mruknął, próbował odchrząknąć, przetarł oczy, potarł policzki i podbródek, znów coś mruknął, po czym zaczął nerwowo pochrząkiwać, wydając takie odgłosy, jakby był stukilowym kotem, którego ktoś poddusza.
„Jak, do diabła, Trudy znosi to każdego ranka?” – pomyślał Dar, zresztą już nie pierwszy raz.
– Kawa będzie za chwilę – powiedział. – Chcesz grzankę albo bekon? A może tylko płatki?
Lawrence nałożył okulary i uśmiechnął się do niego.
– Wyłącz ekspres. Napijemy się przy śniadaniu w McDonaldzie. Czeka nas sprawa, która ci się spodoba.
Minor zerknął na zegarek. Była już ósma trzydzieści, lecz z powodu zamkniętych żaluzji w mieszkaniu panowały osobliwe ciemności.
– Mam mnóstwo pracy do nadrobienia… – zaczął.
Stewart potrząsnął głową.
– Przestań. To tylko kilka kilometrów stąd… w połowie drogi do mojego domu. Poza tym, nie daruję ci, jeśli ze mną nie pojedziesz.
– Cóż… – mruknął Darwin.
– Próba zabójstwa zakonnicy kurzym działkiem – kusił Lawrence.
– Co takiego? – Dar wyłączył ekspres do kawy.
– Próba zabójstwa zakonnicy kurzym działkiem – powtórzył Stewart po drodze do łazienki. Zamierzał skorzystać z toalety i prysznica przed gospodarzem.
Darwin westchnął. Podszedł do okna i otworzył żaluzje, po czym pociągnął sznurek, który wciągnął je do góry. Był piękny, słoneczny dzień, typowy dla letniego San Diego. W rześkim powietrzu wyraźnie odbijał się każdy szczegół muzealnego lotniskowca, trwale przycumowanego do nabrzeża po drugiej stronie zatoki. Odgłosy ruchu ulicznego docierały w postaci jednostajnego, uspokajającego szumu. Nad lotniskiem Lindbergh Field z rykiem opadał samolot. Przez okienka widać było pasażerów popatrujących ze strachem na okoliczne budynki; większość trzymała w rękach poranne gazety. Darwin niemal mógł odczytać nagłówki, gdy DC-9 przelatywał obok.
– Próba zabójstwa zakonnicy kurzym działkiem – szepnął. – Chryste Panie!
W garażu przy samochodzie posprzeczali się o to, który z nich poprowadzi. Lawrence nienawidził jeździć obok kierowcy, a Dar był już zbyt zmęczony rolą pasażera. Stewart wreszcie przyznał się, że musi wrócić do miasta, aby zeznawać. Minor logicznie dowodził, że powinien zostawić swojego troopera na parkingu i wsiąść w land cruisera. Lawrence przez chwilę milczał z obrażoną miną, aż w końcu zasugerował, aby pojechali dwoma samochodami. Urażony Darwin ruszył do windy.
– Dokąd idziesz? – krzyknął za nim Stewart.
– Wracam do łóżka – odrzekł Dar. – Nie potrzebuję tych nonsensów przed śniadaniem.
No i w końcu prowadził on. Nieoznakowany samochód policji San Diego, który parkował po drugiej stronie ulicy, towarzyszył im aż do granicy miasta, po czym zawrócił.
Miejsce zdarzenia rzeczywiście znajdowało się niedaleko, w połowie drogi do Escondido. Lawrence podał Darwinowi adres autoryzowanego przedstawiciela saturnów tuż obok autostrady. Dar znał ten salon.
W przeszłości on i Stewart podzielali pogardę dla Saturnów. Obaj wiedzieli, że niektóre droższe modele są całkiem przyzwoite, ale obraz typowego właściciela Saturna wynikający z reklam firmy przyprawiał takich miłośników samochodów jak Lawrence i Darwin o mdłości.
– Oto pierwszy samochód Jennifer – mówił w jednej z reklam kierownik działu sprzedaży. Wszyscy inni sprzedawcy bili brawo, podczas gdy zarumieniona Jennifer stała nieruchomo z kluczykami w ręce.
– Saturna wymyślono dla ludzi, którzy boją się kupować samochody – powiedziała kiedyś Trudy.
Lawrence i Trudy kupowali auto lub wymieniali stary model na nowy mniej więcej co pięć miesięcy. Uwielbiali to.
– Tak jak volvo są dla ludzi, którzy nienawidzą samochodów i muszą swoją niechęć obwieścić światu – dodał Stewart. – Dla profesorów college’ów, zwariowanych ekologów, liberalnych demokratów… Wszystkich tych, którzy muszą jeździć autem, chociaż stale dają nam do zrozumienia, że tak naprawdę woleliby chodzić piechotą lub pedałować na rowerze.
– Może kupują volvo ze względów bezpieczeństwa – mruknął Darwin, wiedząc, że prowokuje tym stwierdzeniem małżeństwo rzeczoznawców do dalszych opinii.
– Ha! – zawołała Trudy. – Dobre auto powinno szybko odjechać, zanim zacznie coś zagrażać pasażerom. A kierowcy jeżdżący volvo kupowaliby najchętniej czołgi, gdyby tylko rząd pozwolił im ich używać na autostradzie.
– A pamiętacie tę wzruszającą reklamę saturna sprzed kilku lat? Tę, w której wszyscy pracownicy produkującej saturny filii w Tennessee wstawali o trzeciej rano, ponieważ pragnęli obejrzeć w telewizji relację z wyładunku pierwszej partii tych aut w Japonii – wtrącił Lawrence. – Wszystkie te szczęśliwe anglosaskie, czarne i latynoskie twarzyczki ludzi oglądających w telewizji relację na żywo… Saturn, wielka duma Ameryki. Nie pokazali niestety ponownego załadunku saturnów, gdy w rok później Japończycy je odrzucili.
– Japończycy lubią dżipy – zauważyła Trudy. Dar pokiwał głową. To była prawda.
– I ogromne stare cadillaki – dodał.
– Takie lubi tylko Yakuza – poprawił go Stewart.
W połowie drogi do przedstawicielstwa saturna Lawrence spytał:
– Więc wiesz, co to jest kurze działko?
– Oczywiście – odparł Darwin, prowadząc samochód jedną ręką, gdyż w drugiej trzymał kubek z kawą z McDonalda, którą co chwilę popijał. Na kubku widniał krótki napis ostrzegający, że napój jest gorący i można się nim poparzyć, jeśli kubek się przewróci, a kawa wyleje. Na przykład na genitalia. Minor zawsze wierzył w opinię, że ludzie zbyt głupi, by sobie ten fakt uprzytomnić, i tak nie umieją pić z takiego kubka ani… czytać. – Oczywiście, że wiem, co to jest. Stewart spojrzał na niego strapiony.
– Naprawdę? Wiesz, co to jest kurze działko?
– Pewnie – odrzekł Dar. – Pracowałem dla Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu, pamiętasz? Kurze działko to potoczna nazwa urządzenia, które Urząd Lotnictwa Cywilnego postanowił przetestować na przednich szybach kokpitu. Miało zapobiec atakom ptaków. Właściwie nie były to działka sensu stricto, raczej grube przewody olejowe pełniące funkcję fantazyjnej sprężarki powietrznej, z której wystrzeliwano kurczaki prosto w wielowarstwowe szyby kokpitu z prędkością maksymalną dziewięćset sześćdziesiąt kilometrów godzinę, choć zwykle mniejszą. Używano martwych kurcząt, ponieważ mały kurczak odpowiada wagą przeciętnym latającym w górze ptakom, czyli jest cięższy niż mewa, za to mniejszy niż flaming lub jastrząb.
– Och – powiedział Lawrence. – Zgadza się. Cholernie dobrze się zgadza.
– Co zatem może mieć wspólnego saturn z kurzym działkiem? – spytał Minor, kiedy dojeżdżali do przedstawicielstwa.
Stewart westchnął, wyraźnie rozczarowany, że przyjaciel zna tyle szczegółów.
– No cóż, firma Saturn promuje nowe tak zwane nietłukące szyby przednie, które mają około trzydziestu procent więcej plastiku niż zwykłe szyby samochodowe. No i właściciel tego przedstawicielstwa postanowił w celu demonstracji pożyczyć z siedziby Urzędu Lotnictwa Cywilnego w Los Angeles kurze działko.
– Nie wiedziałem, że Urząd ma zwyczaj pożyczać te działka – zadumał się Darwin.
– Rzeczywiście, zwykle tego nie robią – odparł Lawrence. – Ale jeden z pracowników jest szwagrem dealera saturnow.
– Ach tak – mruknął Dar. – Czyli co? Nie strzelali chyba martwym kurczęciem w okna nowego saturna z prędkością dziewięćset sześćdziesiąt kilometrów na godzinę?
Stewart potrząsnął głową i wypił łyk kawy.
– Nie. Wybrali prędkość trzysta dwadzieścia kilometrów na godzinę, która i tak, niestety, okazała się zbyt duża. Dziś rano kręcili reklamówkę jednego z modeli przed salonem „U Sama. Z góry” i posadzili za kierownicą siostrę Marthę.
– O cholera! – zaklął Darwin. Siostra Martha rzeczywiście była zakonnicą, zanim opuściła klasztor i oddała się pełnoetatowemu sprzedawaniu saturnow. Od tej pory występowała w większości reklam saturna. Kobieta mierzyła około metra pięćdziesiąt dwa, miała sześćdziesiąt jeden lat, rumiane policzki i nieco niebieskawy odcień siwych włosów. Kiedyś, gdy sprzedawała samochód, często skakała po zdjętych plastikowych drzwiczkach sedana saturna, usiłując w ten sposób pokazać, że drzwi nie wgniotą się ani nie pękną. Było to jednak dość dawno, zanim saturn wrócił do drzwiczek stalowych – ponieważ podczas wypadków drogowych plastik zazwyczaj płonął niczym cuchnący efekt przeróbki ropy naftowej, którym był w istocie. Teraz siostra Martha kopała jedynie opony i uśmiechała się uprzejmie, zachęcając do kupna sedanów o ustalonej z góry wartości, oraz coupe, o których cenę klient mógł się targować. Trudy, oglądając pewną reklamę z byłą zakonnicą, skomentowała: „Ta kobieta jest zimna jak lód”.
Poruszeni zdarzeniami sprzedawcy kręcili się nerwowo lub dyskutowali w grupkach. Równie skonsternowani członkowie ekipy filmowej kłócili się z sobą przez krótkofalówki, nawet jeśli dzieliła ich odległość zaledwie sześciu metrów. Reżyser reklamówki wyglądał na dziewiętnaście lat, nosił bejsbolówkę, miał włosy sczesane w koński ogon i rzadką kozią bródkę. Twarz mu pobladła i wydawał się prawdziwie wstrząśnięty.
Kurze działko było imponujące: dziewięciometrową lufę zamocowano na platformie ciężarówki podnoszonej przez nożycowy podnośnik hydrauliczny (na ten widok Darwin natychmiast wspomniał nieszczęsnego mecenasa Esposito) z prowizorycznym mechanizmem, który przypominał z wyglądu śluzę powietrzną, tyle że miniaturową – umożliwiającą wejście na kosmiczny wahadłowiec komuś wielkości… kurczęcia. Sprężarka nadal cicho warkotała, a armatka była wycelowana w nowiutkiego saturna coupe, który stał około piętnastu metrów od wylotu lufy.
Minor przeszedł między nerwowym, rozgadanym tłumem i przyjrzał się autu. Wystrzelone kurczę niczym wielki pocisk wpadło przez przednią szybę, przeleciało przez saturna, urywając podgłówek siedzenia kierowcy, wybiło otwór w tylnej szybie i wbiło się w betonowy mur przedstawicielstwa, które znajdowało się piętnaście metrów za coupe.
Dealer Sam, chudy mężczyzna, humanista z wykształcenia, nieco już podstarzały, nadal miał zwyczaj ubierać się w młodzieżowe marynarki marki Harris Tweed. Nosił taką nawet dziś, mimo gorącego, letniego dnia. Nie wiedział, kim są Lawrence i Dar, tym niemniej przemówił do nich rozwlekłe, jak gdyby spowiadał się kapłanowi.
– Nie mieliśmy pojęcia… najmniejszego pojęcia… Byli tu eksperci mojego szwagra z FAA… kilku ekspertów… powiedzieli, że przednia szyba powinna wytrzymać, o ile prędkość wystrzelenia nie przekroczy czterystu kilometrów na godzinę. Ustawiliśmy tarczę na trzysta dwadzieścia… Jestem tego pewien. Siostra Martha siedziała za kierownicą… Byliśmy gotowi kręcić… potem reżyser zasugerował próbny wystrzał… Nie chciałem marnować czasu i pieniędzy, szczególnie że ekipa każe sobie słono płacić za każdą minutę, ale siostra Martha nalegała i wysiadła z samochodu… Pomyśleliśmy, że powinniśmy zetrzeć resztki kurczaka z przedniej szyby w kilka minut, a wtedy będziemy mogli wykonać prawdziwy strzał…
– Gdzie jest teraz siostra Martha? – przerwał mu Lawrence.
– W swoim pokoju – odparł dealer. Był bliski łez. – Sanitariuszka podaje jej tlen.
Stewart wszedł pierwszy do salonu wystawowego, z przyjemnością wciągnął zapach nowych samochodów w tej „świątyni saturna”. Darwin pomyślał, że powinni jak najszybciej stąd wyjść, w przeciwnym razie Larry za chwilę kupi nowe auto, ot tak, z przyzwyczajenia.
Siostra Martha, w pełnym habicie zakonnicy, skończyła już wdychać tlen, choć nadal nie mogła przestać szlochać. Przy niej stały dwie sanitariuszki oraz grupka ciekawskich gapiów. Wszyscy usiłowali pocieszyć kobietę.
– T-t-to przez hab-b-bit – wydukała zakonnica. – Nig-g-gdy przedtem go nie zakładałam, d-d-do żadnej reklamy. T-t-to kara boska, b-b-bo tym razem przesadziłam.
– Nic jej nie jest – zauważył Lawrence. Wraz z Darem wrócili na zewnątrz i zbadali kurczę wbite w mur; z otworu wciąż wystawał kuper. Potem skierowali się do land cruisera Minora.
– Czyje ubezpieczenie cię tu ściągnęło? – spytał Darwin, gdy mijali ekipę filmowców.
– Niczyje. Ta sprawa wcale nas nie interesuje w sensie zawodowym – odparł Stewart. – Trudy po prostu o niej usłyszała w wiadomościach i przemknęło mi przez myśl, że może wizyta tutaj rozjaśni twój dzień.
Nagle stanął obok nich dealer Sam. Najwyraźniej ktoś mu powiedział, że są inspektorami ubezpieczeniowymi.
– Rozmawiałem ze szwagrem – powiedział. – Inżynierowie ciągle twierdzą że jeśli dane techniczne przedniej szyby się zgadzały, kurczę powinno się odbić. – Odwrócił się i spojrzał na dziurę w przedniej szybie. – Matko Boska, co zrobiliśmy źle? Czyżby firma Saturn nas okłamała?
– Nie – odrzekł Stewart. – Ta szyba wytrzymałaby prawdopodobnie nawet atak strusia pędzącego z prędkością trzystu dwudziestu kilometrów na godzinę.
– W takim razie… w jaki sposób my… dlaczego… jak, w imię Boga? – jęczał dealer.
Dar postanowił odpowiedzieć zwięźle.
– Następnym razem – rzucił – rozmroźcie kurczaka.
Przejechali już dwie trzecie drogi powrotnej do San Diego, kiedy Minor dostrzegł przed nimi ogromny korek uliczny i błyskające światła awaryjne. Oprócz jednego, wszystkie prowadzące do miasta pasy ruchu zamknięto. Na widok blokady samochody zawracały do ostatniego zjazdu z autostrady albo, nie bacząc na przepisy, przecinały pas rozdzielczy i ruszały na północ. Dar skierował land cruisera na pobocze, a potem dalej, na trawę za poboczem. Chciał dotrzeć jak najbliżej miejsca zdarzenia.
Funkcjonariusz CHP gniewnym gestem zatrzymał ich czterdzieści pięć metrów wcześniej. Darwin zauważył co najmniej trzy ambulanse, wóz straży pożarnej i pół tuzina pojazdów stanowej policji drogowej. Wszystkie otaczały stojącą w poprzek ciężarówkę z naczepą i stertę samochodów na prawym pasie. Minor i Lawrence pokazali dokumenty tożsamości – Larry miał legalne legitymacje: fotografa prasowego, inspektora ubezpieczeniowego oraz honorowego członka CHP.
Mimo licznych pojazdów przesłaniających miejsce zdarzenia Darwin do razu odkrył, co się tu zdarzyło. Ciężarówka przewoziła na dwupoziomowej naczepie nowe mercedesy – wnosząc po tym, który nadal stał na dolnym poziomie oraz po tych w stercie na prawym pasie, były to E 500. Na wszystkich trzech pasach widać było wyraźne ślady hamowania. Zsuwając się, srebrne mercedesy przygniotły częściowo starego pontiaca firebirda, którego tylko maska i przednia szyba pozostawały widoczne. Kiedy naczepa się obróciła pod kątem dziewięćdziesięciu stopni i w końcu uderzyła w pontiaca, auta ustawione na górnym poziomie zjechały jeden za drugim. Nie wszystkie ciężkie samochody’ spadły na starego firebirda (Dar dostrzegł jednego nowego mercedesa, który dachował na poboczu i drugiego poobijanego, lecz stojącego na kołach sześćdziesiąt metrów dalej na autostradzie), ale przynajmniej cztery. Na miejscu znajdowały się pojazdy pomocy drogowej, a mały dźwig ostrożnie podnosił mercedesy z pontiaca. Strażacy i członkowie ekipy ratowniczej przecinali karoserię wielkimi nożycami do metalu, a co najmniej jeden sanitariusz klęczał przy wraku, krzycząc coś do osób pozostających w środku. Najwyraźniej pasażerów jeszcze nie wydobyto.
Darwin i Lawrence podeszli do kabiny ciężarówki, której kierowcę – roztrzęsionego i zapłakanego znacznie bardziej niż siostra Martha potężnego brodacza o typowym dla piwoszy wydatnym brzuchu – próbowali przesłuchać funkcjonariusze kalifornijskiej policji drogowej. Stanowi policjanci na patrolu zaczęli odsuwać Dara i Stewarta, obu dostrzegł jednak sierżant CHP, Paul Cameron, i dał im znak, aby podeszli. Policjant stał z ponura miną, pochylił się do przodu, łagodnie poklepał kierowcę ciężarówki po ramieniu i poczekał na dalszy opis zdarzenia. Minor popatrzył poza miejsce kolizji i zauważył młodego patrolowego Elroya, który klęczał wśród świateł sygnalizacyjnych i stosów rozbitego szkła, wymiotując w trawę.
– …i przysięgam na Chrystusa, zrobiłem wszystko, co mogłem, aby uniknąć tego pontiaca – mówił kierowca ciężarówki, zapominając o drżeniu własnego ciała i o łzach spływających mu po ogorzałych policzkach. – Próbowałem po prostu objechać biednego drania, niestety wszędzie wokół mnie znajdowały się inne pojazdy. Blokowały mnie. Żaden się nie zatrzymał. Za każdym razem, gdy zmieniłem pas ruchu, kierowca firebirda też zmieniał pas… Kiedy ja hamowałem, on również hamował… Chyba z pięć razy zmienialiśmy w ten sposób pas. W końcu w niego trzasnąłem, a moja naczepa otworzyła się i skręciła. Nie mogłem tego powstrzymać… Cały ten ładunek! O Jezu!
– Jak się pan wydostał? – spytał sierżant Cameron, chwytając mocno wielką ręką dygocące ramię mężczyzny.
– Uderzenie roztrzaskało przednią szybę kabiny – wydukał tamten, wskazując. – Wypełznąłem więc na maskę wraku i zdołałem się zsunąć… A potem usłyszałem te krzyki… krzyki…
Cameron ścisnął ramię kierowcy ciężarówki jeszcze mocniej.
– Jest pan pewien, że za kierownicą pontiaca siedział dorosły mężczyzna?
– Tak – przyznał nieszczęśnik i spuścił wzrok. Wciąż nie przestawał się trząść.
Darwin i Lawrence wrócili do wraku firebirda. Starali się nie wchodzić w drogę pracownikom ekipy ratowniczej, którzy zdołali już zdjąć ze spłaszczonego pontiaca wszystkie mercedesy z wyjątkiem jednego i teraz zajmowali się rozcinaniem górnej ramy przy przedniej części drzwiczek kierowcy oraz zdzieraniem dachu, dzięki czemu mogliby się dostać do ofiar na przednich siedzeniach. Kierowca wraka nadal żył, choć straszliwie krwawił, gdy dwaj sanitariusze delikatnie podnieśli go z fotela i natychmiast położyli na noszach, gdzie przypięli go pasami i unieruchomili mu szyję. Był to tęgawy Latynos, który stękał i ciągle powtarzał:
– Los nińos… los ninos…
Jadąca obok niego żona nie żyła. Prawdopodobnie nie zapięła pasów i zwinęła się w pozycję embrionalną na siedzeniu pilota. Darwin na pierwszy rzut oka ocenił, że przyczyną śmierci kobiety był wstrząs psychiczny spowodowany uderzeniem, a nie wgniecenie dachu, jako że ten obniżył się jedynie do poziomu zagłówków z przodu samochodu.
Ratownicy podwoili wysiłki, próbując jak najszybciej zdjąć z pontiaca ostatniego mercedesa, a następnie zerwać do końca dach i dostać się tylnych siedzeń. Bagażnik był potężnie wgnieciony, a tylne ramy drzwiczek praktycznie nie istniały. Kiedy dźwig podniósł ostatniego mercedesa, którego bezceremonialnie zrzucono w trawę, stało się oczywiste, że pod wpływem straszliwego ciężaru spadających samochodów tył firebirda został zmiażdżony aż do poziomu siedzeń. Wszystkie opony pontiaca były przebite i spłaszczone. Jeden sanitariusz nadal był na czworakach, ciągle krzycząc słowa pocieszenia do ofiar na tylnym siedzeniu – nawet gdy strażacy niemal całkowicie zerwali uszkodzony dach, resztę usiłując odwinąć niczym wieczko puszki sardynek.
– Przez pierwsze mniej więcej dwadzieścia minut dobywały się z pojazdu liczne krzyki i płacz – zwierzył się Darowi cicho sierżant. – Od kilku minut nic… cisza.
– Może to żona łkała – podsunął Stewart.
Cameron potrząsnął głową. Zdjął policyjną czapkę i wytarł z potu wewnętrzny pasek daszka.
– Zginęła podczas uderzenia. Kierowca… ojciec… chyba tylko jęczał. Krzyki pochodziły od… – Przerwał, kiedy potężne szczypce zerwały resztki dachu pontiaca wraz ze zmiażdżoną klapą bagażnika.
Dwoje dzieci leżało na podłodze firebirda, poniżej zgniecionego dachu. Oboje nie żyli. Dziewczynka i jej mały braciszek byli poranieni i posiniaczeni, chociaż żadne z przecięć czy innych obrażeń nie wyglądało na śmiertelne. Sanitariusze wytarli starannie ciała z krwi, a wtedy Minor zobaczył, że chłopiec i dziewczynka mieli mocno spuchnięte twarze. Oczy małej nadal były otwarte, bardzo szeroko otwarte. Dar zorientował się natychmiast, że dzieci przeżyły uderzenie przez naczepę, potem jednak udusiły się pod ciężarem przyciskających ich do podłogi mercedesów. Nieżyjący chłopczyk nadal rozpaczliwie trzymał prawą rękę starszej siostry. Jej lewą rękę i ramię pokrywał świeży gips.
Twarze obojga dzieci były niebieskie i obrzmiałe.
– O kurwa – mruknął szeptem sierżant Cameron. Słowo zabrzmiało jak osobliwa modlitwa.
Ambulans z rannym kierowcą firebirda odjechał na sygnale. Ekipa ratownicza rozpoczęła akcję wydobywania zwłok.
– Jest też niemowlę – oświadczył tępo Minor.
Lawrence i ludzie z CHP spojrzeli na niego niemal równocześnie.
– Spotkałem tę rodzinę zaledwie dwa dni temu w Centrum Medycznym Hrabstwa Los Angeles – wyjaśnił Dar. – Było z nimi niemowlę. Musi gdzieś tam leżeć.
Sierżant kiwnął głową jednemu z przedstawicieli stanowej policji drogowej, który podniósł krótkofalówkę i coś do niej mówił.
Stewart, Darwin i Paul Cameron obeszli tył pontiaca.
– O cholera – mruknął ten ostatni. – Niech ich diabli. Niech ich szlag. Cholera jasna.
W nieco zmiażdżonym bagażniku firebirda Minor dostrzegł trzy worki z piaskiem i dwa zapasowe koła z obręczami i całkowicie napompowanymi oponami. Wszystko razem bez wątpienia stanowiło zabezpieczenie tylnej części na wypadek zderzenia. Była to standardowa ochrona, której używano w przypadku sfingowanych wypadków z zajeżdżaniem drogi, a równocześnie gwarancja naganiacza wobec kaptowanych kierowców, prowokujących wypadek, a następnie występujących o odszkodowanie. Dzięki tym zabezpieczeniom nieszczęśnicy zapewne wierzą, że nikomu się nic nie stanie, a oni sami po prostu wystąpią do firmy ubezpieczeniowej o wielką rekompensatę i będą sobie spokojnie i dostatnio żyli w los Estados Unidos.[(hiszp.) – Stany Zjednoczone.]
Darwin odwrócił się nagle i ruszył na pobocze w trawę.
– Dar? – zawołał za nim Lawrence.
Minor stanął plecami do miejsca wypadku. Wyjął z portfela wizytówkę, a z kieszeni koszuli składaną motorolę. Kobieta odebrała przy drugim sygnale.
– Tu Olson.
– Możesz liczyć na moją współpracę – powiedział Darwin, po czym przerwał połączenie i zamknął komórkę.