Rozdział czwarty

D JAK DICKWEED

Samochodowy pościg i aresztowanie Dara odbyły się we wtorkowe popołudnie. Tego samego dnia wieczorem wyszedł za kaucją a w środowy ranek uczestniczył już w spotkaniu, które odbywało się w biurze zastępcy prokuratora okręgowego w centrum San Diego.

Gdy go zatrzymano we wtorek, Darwin był bez koszuli, w trampkach oraz uwalanych ziemią i krwią dżinsach, które włożył tego dnia o czwartej rano. Z powodu zadrapań od osypującego się na niego szkła, nagiego torsu, dziko rozczochranych włosów, dwudniowego zarostu i spojrzenia, które jego kumple w Wietnamie dawno temu nazywali „pobitewnie nieskupionym”, na fotce pstrykniętej mu do akt policyjnych wyglądał przerażająco jak prawdziwy przestępca. Mógłby ją sobie wyobrazić wiszącą w jego mieszkaniu, tuż obok starego kolorowego zdjęcia, na którym stoi w todze, przyjmując z rąk dziekana zwój symbolizujący doktorat z fizyki.

W środę rano, o dziewiątej, siedział zaś przy długim stole z kilkunastoma innymi osobami, których mu jeszcze nie przedstawiono. Teraz był ogolony, po prysznicu i miał na sobie świeżą białą koszulę, pasiasty rypsowy krawat, marynarkę z błękitnego lnu, spodnie z szarego płótna i wypolerowane czarne buty marki Bally, tak miękkie jak baletki. Nie był całkiem pewien, czy jest na tym spotkaniu gościem, czy też pozostaje więźniem stanowym, lecz tak czy owak chciał się prezentować przyzwoicie.

Asystent asystenta zastępcy prokuratora okręgowego, nerwowy mały człowieczek, który wydawał się pod każdym względem stanowić ucieleśnienie homoseksualisty: od długiego ściskania wszystkim dłoni i nerwowych chichotów po ciągłą ruchliwość, stale oferował zgromadzonym amerykańskie pączki z dziurką i kawę. Przed Darwinem leżał na stole cały rząd policyjnych kapeluszy i czapek z daszkiem, należących do siedzących tam przynajmniej ośmiu policyjnych kapitanów i szeryfów. Po tej samej stronie stołu, ale w drugim końcu, miejsce nad aktówkami zajmowali dwaj funkcjonariusze w cywilu; jeden miał fryzurę przywodzącą na myśl agentów specjalnych FBI. Wszyscy zebrani – oprócz człowieka z Federalnego Biura Śledczego – przyjęli od asystenta asystenta zastępcy prokuratora okręgowego co najmniej po jednym pączku.

Po stronie Dara, oprócz Lawrence’a, Trudy i ich prawnika, osobnika nazwiskiem W.D.D. Du Bois, tkwił różnobarwny szereg urzędasów i adwokatów. Większość z nich była mężczyznami zgarbionymi, pomarszczonymi, zmiętoszonymi, o obwisłych policzkach… toteż stanowili smutny kontrast wobec wykrochmalonych, spokojnych, twardoskórych i świeżych policjantów zajmujących, przeciwległą stronę. Większość adwokatów i urzędników przyjęła jedynie kawę.

Minor wziął kubek styropianowy i podziękował, za co otrzymał od asystenta asystenta zastępcy prokuratora okręgowego słowa: „Och, bardzo cię proszę, bardzo proszę” i klepnięcie w plecy, po czym rozsiadł się wygodnie i czekał na dalszy rozwój wypadków.

Po chwili do pokoju wszedł ubrany w uniform urzędnika sądowego Murzyn, który obwieścił:

– Jesteśmy prawie gotowi. Zaraz możemy zaczynać. Dickweed jest w drodze, a Syd właśnie wychodzi z damskiej toalety.


***

Poprzedniego popołudnia zakutego w kajdanki Darwina zawieziono do więzienia w centrum Riverside. W samochodzie starszy ze stanowych policjantów wręcz słowo po słowie odczytał mu jego prawa z postrzępionej karteczki notesowej wielkości. Dar Minor miał zatem prawo zachować milczenie, ponieważ wszystko, co powie, może zostać i zostanie użyte przeciwko niemu w sądzie, miał prawo do adwokata, a jeśli nie było go na niego stać, otrzyma prawnika z urzędu. Czy zrozumiał?

– Nadal czytasz to wszystko z kartki?! – spytał Minor. – Powtarzasz ten tekst chyba z dziesięć tysięcy razy rocznie.

– Zamknij się, kurwa – odparował funkcjonariusz.

Darwin kiwnął głową i zachował milczenie. Pamiętał o sprawie z Mirandy; o wszystkich jej aspektach.

W więzieniu hrabstwa Riverside, niskim brzydkim budynku stojącym tuż obok wyższego, lecz równie brzydkiego tutejszego kompleksu ratuszowego, młodzi policjanci z CHP zdjęli mu kajdanki i oficjalnie przekazali go szeryfowi, który oddał go z kolei swemu młodemu zastępcy, polecając mu odprowadzić aresztowanego do celi. Dar nigdy przedtem nie został zatrzymany przez władze, tym niemniej wszelkie procedury, takie jak opróżnianie kieszeni z przedmiotów osobistych, zdejmowanie odcisków palców, zdjęcie z boku i en face były mu oczywiście znane z telewizji i filmów, toteż całość spowodowała u niego osobliwe uczucie bezsensownego deja vu, które jeszcze bardziej odrealniło zdarzenia ostatniej, tak mniej więcej, godziny. Trafił do celi, w której siedział sam, jeśli nie liczyć kilku ponurych karaluchów. Jakieś piętnaście minut później wrócił do niego zastępca szeryfa i powiedział:

– Masz prawo wykonać jeden telefon. Chcesz zadzwonić do swojego prawnika?

– Nie mam prawnika – odparł zgodnie z prawdą. – Mogę zadzwonić do mojego terapeuty?

Zastępca nie wyglądał na rozbawionego. Darwin zatelefonował do Trudy, która miała do czynienia z wieloma zagadnieniami prawnymi. Czasem żartował, że nawet z wyłączoną połową mózgu mogłaby zdać wszystkie egzaminy adwokackie. Tyle że Trudy właściwie nie musiała się zmagać z kwestiami prawnymi, bo wraz z Lawrence’em zatrudniali jednego z najlepszych prawników w Kalifornii. Taka współpraca była konieczna, biorąc pod uwagę, że ich firma Stewart Investigations czasami pakowała się w skomplikowane wielomiesięczne procesy sądowe, które toczyły się z powództwa ludzi pragnących wyłudzić odszkodowanie od jakiejś firmy.

– Trudy, ja… – zaczął Minor, gdy kobieta odebrała telefon.

– Tak, wiem – przerwała. – Nie udało mi się zobaczyć tego wszystkiego na żywo, ale Linda nagrała dla mnie cały program. Komentatorzy dyskutują właśnie o furii drogowej.

– Chcą mi zarzucić napaść na drodze?! – zdenerwował się Darwin. – Te dranie próbowały mnie zabić, a potem ja…

– Jesteś w Riverside, prawda? – znów mu przerwała.

– Zgadza się.

– Wysłałam już po ciebie jednego ze wspólników W.D.D. Napiszesz oświadczenie w obecności tego adwokata, a on wyciągnie cię w ciągu godziny.

Dar stał przez chwilę nieruchomo i mrugał zaskoczony.

– Trudy, kaucja wyniesie z miliard dolarów. Dwóch ludzi nie żyje. Ich śmierć nakręcił na żywo Kanał 5. Hrabstwo Riverside na pewno nie zamierza wypuścić mnie stąd bez…

– Chodzi o coś więcej niż reportaż na żywo – wtrąciła Trudy. – Wykonałam parę telefonów i wiem, kim byli ci dwaj faceci, a także dlaczego przedstawiciele CHP i policji hrabstwa nie ujawnili twojego nazwiska mediom. I dlaczego W.D.D. będzie mógł…

– Kim zatem byli?! – spytał Darwin, łapiąc się na tym, że znowu krzyczy. – Czy mówili o tym w telewizji?

– Nie, nie mówili o tym w telewizji – odrzekła kobieta z naciskiem. – A my poznamy wszystkie szczegóły dopiero jutro rano na spotkaniu w biurze zastępcy prokuratora okręgowego. W San Diego – dodała. – Mamy się tam stawić o dziewiątej rano. Wyjdziesz za kaucją… Prokurator hrabstwa San Diego otrzymał już odpowiednie pismo od jednego z sędziów. Nie martw się o reporterów, którzy pojadą za tobą prawdopodobnie aż do domu… Twojego nazwiska nikt nie ujawni przynajmniej do jutra.

– Ale… – zaczął Dar i natychmiast zrozumiał, że nie wie, co jeszcze mógłby powiedzieć.

– Zaczekaj na wspólnika W.D.D. – poradziła mu. – Potem jedź do domu i weź gorący prysznic. Lawrence właśnie telefonował i opowiedziałam mu, co się dzieje. Zadzwonimy do ciebie jeszcze dzisiaj wieczorem, a potem dobrze się wyśpij. Wygląda na to, że jutrzejszy dzień będzie od nas wszystkich wymagał niezłej kondycji.


***

W.D.D. Du Bois, nazwisko wymawiało się jako „du-bojz”, był niskim Murzynem o genialnym umyśle. Nosił wąsy w stylu Martina Luthera Kinga i miał osobowość Danny’ego De Vito. Lawrence Stewart powiedział kiedyś, że na sali sądowej W.D.D. potrafi więcej zasugerować ruchem wąsów niż większość ludzi unoszeniem i opuszczaniem brwi. Du Bois nie było prawdziwym nazwiskiem adwokata. Albo, inaczej mówiąc, nie otrzymał go przy narodzinach. Urodził się w Greenville, w stanie Alabama, na początku lat czterdziestych jako Willard Darren Dirks. Od początku niemal wszystkie okoliczności sprzysięgły się przeciwko niemu: jego rasa, wiejskie ubóstwo rodziny, stan, w którym się urodził, tępota i nastawienie większości białych mieszkańców tegoż stanu, analfabetyzm rodziców, nędzne szkoły, w których panowała segregacja rasowa. Przeciwko niemu działało zatem niemal wszystko – oprócz własnego IQ, który był znacznie, znacznie wyższy od przeciętnego. Kiedy Willie Dirks miał dziewięć lat, odkrył pisma W.E.B. Du Boisa (wymawianego jako „du-bojz”), a gdy skończył lat dwadzieścia, oficjalnie przybrał to nazwisko. Do tego czasu wyrwał się już z Alabamy, ukończył college przy Uniwersytecie Południowej Kalifornii i rozpoczął naukę na wydziale prawa Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Był dopiero trzecim Murzynem, który ukończył studia na tej szacownej uczelni i pierwszym, który otworzył w tymże mieście poważną kancelarię prawniczą; pracowali w niej wyłącznie czarni prawnicy, mieli czarnych współpracowników i czarny personel.

Fakt, że otwierał firmę w 1964 roku, pomógł praktyce W.D.D., lecz nie zapewnił mu automatycznego sukcesu. W roku tym wydano wprawdzie stanowiącą prawdziwy przełom w amerykańskim ustawodawstwie ustawę o prawach obywatelskich, która zabraniała dyskryminacji ze względu na kolor skóry, rasę, religię oraz miejsce urodzenia. To od niej prezydent Lyndon Johnson rozpoczął swoją reformatorską drogę ku tak zwanemu „Wielkiemu Społeczeństwu”, firma Du Boisa wciąż jednak musiała się zajmować głównie sprawami cywilnymi, podczas gdy pierwszą miłością W.D.D. było prawo karne. Zresztą w nielicznych sprawach karnych, które prowadził, wciąż występował w sądzie osobiście – im sprawa była dziwniejsza, tym większy miała dla niego urok i tym chętniej się nią zajmował. Świetnie wiedziano – przynajmniej w kręgach prawnych – że adwokat Robert Shapiro próbował wciągnąć Du Boisa w sprawę O.J. Simpsona, zanim zajął się nią Johnny Cochran, ale ten odpowiedział mu bez wahania: „Żartujesz? Ten brat jest winny jak brat Abla, Kain. Ja reprezentuję jedynie osoby niewinnie oskarżone o zabójstwo”. Stewart Investigations przez ostatnie lata proponowały mu pewne wyborne przypadki, a Du Bois okazywał swoją wdzięczność poprzez reprezentowanie firmy Trudy i Lawrence’a, gdy sprawy się komplikowały. Dzisiejsza sytuacja Darwina Minora wydawała się należeć do takich właśnie przypadków.

Na salę wszedł zastępca prokuratora okręgowego i zajął krzesło u szczytu stołu. Richard Allen Weid miał ambicje politycznie, był drażliwy na punkcie swojego nazwiska, które wielu wymawiało identycznie jak „weed”, czyli chwast. Ojciec zastępcy prokuratora był sławnym sędzią, więc Richard nie zamierzał zmieniać nazwiska, zakazywał jednak ludziom nazywać się „Dickiem”, nawet częściej niż Lawrence protestował przeciwko imieniu „Larry”. Ten zakaz oczywiście obrócił się przeciwko niemu, toteż za plecami wszyscy w biurze prokuratora okręgowego, w Centrum Sprawiedliwości w San Diego i w całej południowej Kalifornii nazywali go „Dick”, a jeszcze częściej „Dickweed”.

Syd z kolei niesamowicie zaskoczyła Darwina. Okazała się kobietą niezwykle atrakcyjną, pod czterdziestkę, z lekką nadwagą, która dodawała jej wdzięku, bardzo zadbaną i dobrze ubraną. Jej mina wyraźnie sugerowała wielką inteligencję przebijającą przez spokojnie rozbawionę podejście do życia. Przypomniała Darowi pewną aktorkę charakterystyczną, którą naprawdę lubił, lecz której nazwisko zupełnie wyleciało mu w tej chwili z głowy. Przypuszczał, że wymawiała swoje nazwisko coś jak „Sydney” przez dwa igreki i że – ponieważ zajęła miejsce na końcu stołu, czyli dokładnie naprzeciwko Dicka Weida – była najwidoczniej jakąś ważną figurą w tej rozgrywce.

Zebranie rozpoczął zastępca prokuratora okręgowego Weid.

– Wszyscy wiecie, po co się dziś tutaj spotkaliśmy. Ci, którzy akurat pełnili wtedy służbę i przeoczyli wczorajsze lub dzisiejsze poranne wiadomości, powinni przejrzeć kopię oświadczenia pana Darwina Minora. Macie je przed sobą… Całość zarejestrowana jest też na kasecie.

„Cholera” – pomyślał Dar, gdy asystent asystenta przyniósł z kąta standardowy magnetowid i stary monitor, stawiając je na honorowym miejscu tuż obok krzesła Weida. Asystent włożył do magnetowidu kasetę, a zastępcy prokuratora okręgowego wręczył pilota.

Darwin nie widział jeszcze wczorajszego nagrania dokonanego przez Kanał 5. Teraz oglądał nakręconą pogoń: od wyjazdu z międzystanowej, przez jazdę krętą drogą w górę, ponad Lake Elsinore, aż po zadziwiającą końcówkę, gdy w helikopter „Wiadomości”, unoszący się trzydzieści metrów nad tarasem restauracji Lookout, o mało nie uderzył przelatujący mercedes E 340. Można było odnieść wrażenie, że samochód szuka u hałasującej maszyny schronienia. Na szczęście zastępca prokuratora okręgowego Weid znacząco przyciszył dziką narrację reporterów. Kamera telewizyjna ze wszystkimi szczegółami pokazała twarze obu zabójców (ponieważ obaj pchali się do okna od strony kierowcy, jak gdyby chcieli się przez nie wydostać i wskoczyć do helikoptera) i Dar wyraźnie zobaczył wargi snajpera poruszające się w krzyku. Słów nie słyszał.

Kiedy mercedes spadł, znikając z pola widzenia, pilot maszyny Kanału 5 natychmiast wprowadził helikopter w spiralne nurkowanie, dzięki czemu ustabilizowana żyroskopowo kamera mogła nieczule nakręcić cały upadek samochodu, aż uderzył dachem w stok, przynajmniej sto pięćdziesiąt metrów pod tarasem Lookout, odbił się od zbocza, a następnie osunął wśród drzew i krzewów o kolejne trzydzieści metrów. Karoseria auta pozostawała przez cały czas zdumiewająco nietknięta, lecz na bok wylatywały koła, zderzaki, lusterka, osie, tłumik, kołpaki, przednia szyba, elementy zawieszenia, katalizator, a także ludzie. W końcu wrak zniknął we własnej chmurze kurzu, gruzu i zgniecionych drzew w stromym wąwozie na ścianie urwiska.

Zastępca prokuratora okręgowego Weid wdusił przycisk powolnego cofania nagrania i szczątki auta na ekranie zaczęły się ponownie składać w całość. Przez chwilę mercedes unosił się w powietrzu, a wtedy Weid wcisnął pauzę, zatrzymując obraz na twarzach dwóch mężczyzn, z których jeden jawnie coś wrzeszczał, najprawdopodobniej błagając o pomoc lecących helikopterem reporterów. Dar kątem oka dostrzegł, że głowy wszystkich osób w sali odwracają się ku niemu – nawet głowy Lawrence’a i Trudy – i poczuł wagę ludzkich spojrzeń. Przez głowę przemknęło mu pytanie: „Czyżby nie uratowały ich poduszki powietrzne?”, postanowił jednak zachować milczenie i dlatego nie wyraził swych wątpliwości głośno. Zresztą, co było widać na taśmie, do momentu „lotu” mercedesa trzy z czterech przednich poduszek powietrznych najpierw się otworzyły, a potem pękły, toteż przód części pasażerskiej wyglądał żałośnie – jak pomieszczenie wyłożone ogromnymi, wiotczejącymi prezerwatywami. Dwaj mężczyźni zatem na pewno zginęli, ich śmierć zaś spowodował właśnie on, Darwin Minor. Było mu z tego powodu ciężko na duszy, nie potrafił jednak odczuwać szczerego żalu. Zbyt dokładnie zapamiętał sobie terkot karabinu mac-10, odgłos pocisków roztrzaskujących szybę acury od strony kierowcy, a także ich świst w pobliżu głowy. Przypomniał sobie swój wczorajszy gniew, który wydawał się teraz niesamowicie odległy, choć wiedział doskonale, że gdyby ci dwaj dranie przeżyli upadek, pewnie zbiegłby z góry i roztrzaskał im łby pierwszym znalezionym przedmiotem. Nic nie powiedział, a minę zachował obojętną, dlatego w końcu ludzie siedzący przy stole odwrócili od niego wzrok.

– Zanim przejdziemy do dalszych kwestii – przerwał ostatecznie ciężkie milczenie zastępca prokuratora okręgowego – powinienem dodać, że zatrudniliśmy specjalistę ze szkoły dla głuchoniemych, który potrafi czytać z ruchu warg. Mężczyzna miał poddać analizie ostatni krzyk jednego z mężczyzn – wskazał na ekran, na którym widać było wąsatego snajpera z szeroko otwartymi ustami – niestety ustalił jedynie, że słowa wypowiedziane przez niego przypominają… hm… gave nooky. [To give nooky (ang.) – dać dupy.]

Wszyscy zagapili się bezmyślnie przed siebie z wyjątkiem Sydney, która głośno się roześmiała.

Gawnuki - powiedziała, nadal chichocząc pod nosem. Wymówiła to słowo z akcentem. – Znaczy po rosyjsku „gówniarze”! Sądzę, że facet wyraził swoją opinię na temat dziennikarzy z Kanału 5.

– Całkiem możliwe – przyznał zastępca prokuratora okręgowego i wyłączył kasetę.

– Fakt ten potwierdzałby ustaloną przez FBI tożsamość tych dwóch mężczyzn – oświadczył przystojniak z fryzurą agenta. – Mercedes został skradziony w Las Vegas dwa dni temu. Ustaliliśmy, że obaj mężczyźni, którzy zginęli w tymże kradzionym pojeździe, to obywatele rosyjscy. Kierowca, Wasilij Plawinksy, przebywał w naszym kraju od trzech miesięcy na podstawie wizy tymczasowej. Drugi osobnik…

– Ten, który usiłował zastrzelić mojego klienta z broni automatycznej – wtrącił gładko Du Bois.

Przedstawiciel Federalnego Biura Śledczego zmarszczył brwi.

– Drugi osobnik – podjął bez komentarza – także Rosjanin, przyleciał do Stanów… przez Nowy Jork… zaledwie przed pięcioma dniami. Nazywa się Kliment Ritko.

– To może być pseudonim – zasugerował Dar.

– Dlaczego pan tak sądzi? – spytał agent specjalny FBI protekcjonalnym tonem. – W swoim oświadczeniu stwierdził pan, że nigdy wcześniej nie spotkał żadnego z tych mężczyzn. Czy teraz twierdzi pan, że wie coś na temat tożsamości jednej z dwóch… ofiar?

– Raczej niedoszłych morderców – poprawił go natychmiast W.D.D. Du Bois. – Wynajętych zabójców.

– Mówię jedynie – odparł Minor – że mężczyzna mógł się posługiwać pseudonimem, ponieważ żył kiedyś taki niesławny rosyjski malarz o nazwisku Kliment Ritko. Jego obraz z 1924 zatytułowany Powstanie przepowiedział stalinowskie rządy terroru. Ów Ritko namalował nawet Lenina, Stalina, Trockiego, Bucharina i resztę bolszewickich przywódców na krwistoczerwonym tle i w otoczeniu oddziałów żołnierzy, którzy strzelali do bezbronnych ludzi na ulicy.

Przez dobre trzydzieści sekund panowała kompletna cisza: pełne konsternacji milczenie, jak gdyby Dar nie popisał się swoją wiedzą lecz zerwał się z miejsca i nasikał na stół. Postanowił zatem nie odzywać się więcej do końca zebrania, chyba że ktoś spyta go o coś wprost. Obrócił nieznacznie głowę i zobaczył, że Sydney, kimkolwiek była, wpatruje się w niego, wyraźnie go oceniając.

– Może w tym momencie przedstawię wszystkich uczestników naszego spotkania – powiedział szybko zastępca prokuratora okręgowego, próbując znów przejąć kontrolę nad zebraniem. – Większość z państwa zna agenta specjalnego Jamesa Warrena, dowodzącego oddziałem Federalnego Biura Śledczego w San Diego. Kapitan Bill Reinhardt reprezentuje Departament Policji Los Angeles, który współpracuje przy południowokalifornijskiej operacji „Czystka”. Kapitan Frank Hernandez jest przedstawicielem naszego Departamentu Policji San Diego. Obok kapitana Hernandeza – kapitan Tom Sutton… Dziękuję ci, że się dziś zjawiłeś, Tom, chociaż przyznam, że zawiadomiłem cię w ostatniej dosłownie chwili… Wiem, że miałeś wziąć udział w konferencji w Las Vegas. Kapitan Tom Sutton jest z kalifornijskiej policji drogowej. Obok Toma siedzi szeryf Paul Fields z Hrabstwa Riverside, który wspaniale współdziałał z nami podczas tej operacji. Większość z was zna szeryfa Buzza McCalla stąd, z hrabstwa San Diego. A na końcu… witaj, Marleno… szeryf Marlena Schultz reprezentuje hrabstwo Orange. – Zastępca prokuratora okręgowego Weid zaczerpnął wielki haust powietrza, po czym obrócił się w lewo. – Niektórzy z państwa spotkali już Roberta… Boba… Boba Gaussa ze Stanowego Wydziału do Spraw Oszustw Ubezpieczeniowych. Witaj, Bob. Obok Boba siedzi pani adwokat z Waszyngtonu, Jeanette Poulsen, reprezentantka Narodowego Biura do Spraw Przestępstw Ubezpieczeniowych. Po lewej stronie pani Poulsen widzę Billa Whitneya z Kalifornijskiego Departamentu Ubezpieczeń. Za Billem zaś siedzi… hm… hm… – Weid musiał zerknąć w notatki. Była to pierwsza skaza jego wypowiedzi.

– Lester Greenspan – przedstawił się mężczyzna w zmiętoszonym ubraniu, który wyglądał na urzędnika. – Główny pełnomocnik obywatelskiej grupy o nazwie Koalicja Przeciwko Oszustwom Ubezpieczeniowym. Również przyjechałem z Waszyngtonu, oficjalnie współpracując przy południowokalifornijskiej operacji „Czystka”. Dar skrzywił się, słysząc imiesłów „współpracując”.

– Obok pana Greenspana mamy kogoś, kogo wszyscy znamy i kochamy – kontynuował zastępca prokuratora okręgowego, wyraźnie zamierzając dodać nudnemu zebraniu energii, serdeczności i humoru. – Cieszący się zasłużoną sławą wiecznie zwycięski obrońca z Los Angeles W.D.D. Du Bois.

– Dziękuję ci, Dickweed – odpowiedział czarny adwokat z szerokim uśmiechem.

Weid zamrugał gwałtownie, jakby nie usłyszał poprawnie, ale zareagował jedynie nerwowym uśmiechem.

– Eee… obok W.D.D. siedzą… większość przedstawicieli organów ścigania dobrze zna tę parę. To Trudy i Larry Stewart ze Stewart Investigations, firmy z siedzibą w Escondido.

– Lawrence – poprawił go Lawrence.

– Za Larrym zaś widzimy – ciągnął zastępca prokuratora okręgowego – kolejną osobę, z którą wielu spośród nas spotkało się na gruncie zawodowym. Pan Darwin Minor należy do najlepszych w naszym kraju specjalistów od rekonstrukcji wypadków. No i jest kierowcą czarnej acury NSX, którą przed chwilą oglądaliśmy na kasecie wideo. A na końcu stołu…

– Dick, pozwól mi, proszę, wtrącić – przerwał mu szeryf hrabstwa Riverside, Paul Fields. Był starszym mężczyzną o przenikliwych oczach zawodowego zabójcy. Kiedy zwrócił wzrok na Dara, tego aż zmroziło. – Wczorajsze zdarzenie stanowi dla mnie najbardziej karygodne i zimne zabójstwo samochodowe, jakie kiedykolwiek widziałem.

– Dzięki – mruknął Darwin, przeszywając szeryfa złowieszczym spojrzeniem, czyli odpowiadając mu pięknym za nadobne. – Tyle że to oni usiłowali mnie zabić z zimną krwią. We mnie krew się raczej gotowała, gdy usiłowałem ich skłonić do… hm… zejścia mi z drogi…

– Przestańcie! – rozkazał Weid. – Proszę pozwolić mi dokończyć. Chciałbym przedstawić siedzącą naprzeciwko mnie, na drugim końcu stołu panią Sydney Olson, główną oficer śledczą prokuratora stanowego i obecną szefową specjalnej ekipy dochodzeniowej zajmującą się przestępczością zorganizowaną i oszustwami, a wchodzącą w skład grupy zajmującej się południowokalifornijską operacją „Czystka”. Syd… masz głos.

– Dziękuję ci, Richardzie – odparła główna oficer śledcza i znowu się uśmiechnęła.

„Stockard Channing” – Dar przypomniał sobie nazwisko aktorki.

– Jak większość z państwa wie – podjęła Sydney Olson – od ostatnich trzech miesięcy prowadzimy poważne śledztwo, które nazywamy południowokalifornijską operacją „Czystka” i w którym próbujemy rozprawić się z ciągłym wzrostem fałszywych roszczeń ubezpieczeniowych, do jakich dochodzi w tej części stanu. Oceniamy, że tylko w tym roku roszczenia te kosztowały Kalifornijczyków około 7,8 miliarda dolarów… – Kilku szeryfów zagwizdało z respektem. -…Przewidujemy, że do końca roku suma ta może wzrosnąć nawet o dwadzieścia procent.

– Albo i o czterdzieści – mruknął Lester Greenspan z Koalicji Przeciwko Oszustwom Ubezpieczeniowym.

Sydney Olson pokiwała głową.

– Zgadzam się, to możliwe. Myślę, że nasze szacunki w tej kwestii mogą być nieco zbyt zachowawcze. Szczególnie jeśli chodzi o ostatnie mniej więcej pół roku.

Agent specjalny Warren odchrząknął.

– W tym momencie powinienem poinformować wszystkich państwa, że południowokalifornijska operacja „Czystka” wzoruje się na operacji o tej samej nazwie, którą FBI przeprowadziło z wielkim powodzeniem w 1995 roku. W naszej operacji „Czystka” dokonaliśmy ponad tysiąca aresztowań.

„Z czego skazano zapewne cztery osoby” – pomyślał Minor.

– Dziękujemy ci, Jim – powiedziała oficer śledcza Olson. – Masz oczywiście rację. W naszych działaniach nawiązujemy także do dochodzenia florydzkiego, nazywanego potocznie „Kraksa za gotówkę”. Przedstawiciele prokuratury stanowej zatrzymali wówczas stu siedemdziesięciu czterech podejrzanych, z których wielu okazało się członkami jednego gangu, organizującego fałszywe wypadki samochodowe.

– Głównie stłuczki? – spytała Trudy Stewart. – Czy też wypadki cięższego kalibru?

– Sporo podejrzanych w istocie wielokrotnie występowało o odszkodowanie po niegroźnych stłuczkach – wyjaśniła Sydney Olson – lecz schwytano również prawdziwe szychy. Grupą zorganizowaną dowodzili pewien adwokat z Miami i jego syn. Zainscenizowali ponad sto pięćdziesiąt kraks samochodowych, płacąc osobom o niskich dochodach za zderzenia na autostradach Florydy, a następnie wypełniali fałszywe formularze roszczeniowe przeciw firmom ubezpieczeniowym. Współpracowali z nimi lekarze ortopedzi.

– Nic nowego, jeśli chodzi o południową Kalifornię – zauważył szeryf Fields z hrabstwa Riverside, z wydatnym południowym akcentem i tonem zawodowego snajpera do wynajęcia. – Mamy do czynienia z takimi sprawami niemal codziennie. Wystawiony jest co ósmy albo co dziesiąty z przeklętych wypadków samochodowych na przebiegającym przez nasze hrabstwo odcinku I-15. Nic, cholera, nowego.

Śledcza Olson skinęła głową.

– Z wyjątkiem faktu, że w ostatnich paru miesiącach toczy się tutaj swego rodzaju wojna o wpływy, w której chodzi o przejęcie kontroli nad zorganizowanymi oszustwami ubezpieczeniowymi.

– Jest więcej takich grup? – spytał szeryf Fields, patrząc nieufnie i z ukosa.

Odpowiedział mu zastępca prokuratora okręgowego Weid:

– Podczas śledztwa w hrabstwie Dade na Florydzie ustalono, że wielką rolę w organizacji oszustw ubezpieczeniowych pełnili byli dealerzy narkotykowi. My tutaj zauważamy podobny udział przedstawicieli gangów meksykańskich i meksykańsko-amerykańskich. Zarówno we wschodnim Los Angeles, jak i w innych miejscach.

– Liczby – warknął szeryf.

Kapitan Sutton z CHP potrząsnął głową.

– Większości fałszywych wypadków nie organizują nasze gangi latynoskie – zauważył cicho. – Raczej powiem, że ich członkowie próbowali się włączyć do akcji, ale im się odechciało, bo ktoś nieźle skopał im za to tyłki. A paru czołowych hommes skończyło w plastikowych torbach na ciała.

Tym razem odchrząknęła szeryf Schultz z hrabstwa Orange.

– U nas podobnie sobie pomyślał gang wietnamski. Chcieli opanować światek oszustw, tylko ktoś stanowczo i przekonująco im to odradził.

– I kimkolwiek jest ta osoba – podsumował agent specjalny Warren – najwięcej osiągnęła w tej wojnie o wpływy dzięki sprowadzeniu zabójców z mafii rosyjskiej i czeczeńskiej… Ustaliliśmy, że działają wszędzie na Wybrzeżu Zachodnim, lecz szczególnie tu, na Południu.

Wszystkie oczy zwróciły się na Darwina i na jego najbliższych towarzyszy. Lawrence zakaszlał, co u niego zwykle oznaczało wstęp do dłuższej przemowy.

– Nasza firma wielokrotnie korzystała z usług Dara… pana Minora… doktora Minora. Rekonstruował dla nas także wiele wypadków, które wyraźnie zostały zainscenizowane. Był rzeczoznawcą w kilku takich sprawach, podobnie zresztą jak ja.

Trudy przez moment potrząsała głową.

– W tych fałszywych roszczeniach nie dostrzegliśmy jednak żadnego śladu wskazującego na możliwość istnienia dobrze zorganizowanego gangu – wtrąciła. – Mieliśmy do czynienia jedynie ze zwykłymi tego typu przypadkami. Ofiary życiowe, desperaci, pasożyci społeczni. Wymuszenia ubezpieczeniowe to jedna z nielicznych znanych tym ludziom metod zarobku.

Zastępca prokuratora okręgowego Weid przyjrzał się z uwagą Darwinowi.

– Powiem wprost – oświadczył. – Nie mamy cienia wątpliwości, że ci dwaj mężczyźni w mercedesie to przedstawiciele rosyjskiej mafii, których ktoś tutaj sprowadził, aby pomogli mu w wojnie o wpływy… Mało tego, panie Minor, ci ludzie zostali tu sprowadzeni w celu zabicia pana.

Słysząc to zdanie, Dar skrzywił się naprawdę nieznacznie.

– Dlaczego mieliby chcieć mnie zabić? – spytał.

Olson obróciła się bokiem na krześle i spojrzała mu prosto w oczy.

– Żywiliśmy nadzieję, że właśnie pan odpowie nam na to pytanie. Wczorajsze zdarzenia oznaczają dla nas… najlepszy trop, jaki otrzymaliśmy od początku naszego kilkumiesięcznego już śledztwa.

Darwin tylko potrząsnął głową.

– Gdyby rzeczywiście mnie szukali… nawet nie wiem, w jaki sposób mogliby mnie namierzyć. Cały dzień miałem zwariowany… – Szybko i zwięźle opowiedział o porannej pobudce, startowych silnikach rakietowych, spotkaniu z Larrym i rozmowie z Henrym w Cienistym Odpoczynku, czyli parkingu przyczep dla ludzi starszych… – Chcę powiedzieć, że… nie zaplanowałem niczego, co wczoraj robiłem. Nikt nie mógł wiedzieć, że o tamtej porze pojadę akurat na południe, drogą I-15.

– We wraku mercedesa – wyjaśnił kapitan Sutton z CHP – znaleźliśmy urządzenie do namierzania telefonów komórkowych. Prawdopodobnie monitorowali pańskie rozmowy.

Minor znów potrząsnął głową.

– Po moim spotkaniu z Larrym nigdzie nie telefonowałem z komórki ani nikt nie dzwonił do mnie.

– Lawrence połączył się ze mną – powiedziała Trudy. – Dostał fotografie gangu złodziei samochodów i zadzwonił. Mówił, że akurat przesłuchujesz kogoś na parkingu przyczep.

Dar po raz kolejny potrząsnął głową.

– Sugerujecie, że głupia zabawa rakietowym silnikiem startowym albo upadek siedemdziesięcioośmioletniego starca z jego parda stanowi część potężnego spisku mającego na celu wymuszanie ubezpieczeń? I że ktoś ściągnął do Kalifornii Rosjan i kazał im mnie za to zabić?

Ponownie odezwał się kapitan Sutton z kalifornijskiej policji drogowej. Jak na takiego dużego mężczyznę – mierzył przynajmniej metr dziewięćdziesiąt pięć – miał bardzo łagodny i cichy głos.

– Jeśli chodzi o silnik rakietowy, wyjaśniliśmy sprawę. Zidentyfikowaliśmy szczątki we wraku… po zębach. Dziewiętnastolatek nazwiskiem Purvis Nelson z Borrego Springs. Mieszkał z wujkiem Leroyem. Leroy skupował duże partie metalu od sił powietrznych. Najwyraźniej ktoś w bazie Air Force zapomniał o tych dwóch silnikach rakietowych. No i znalazł je młody Purvis. Zostawił wujkowi notatkę…

– Samobójczą? – spytał ktoś.

Kapitan CHP zaprzeczył.

– Nie, nie, zwykłą kartkę, na której młodzieniec napisał, że wychodzi o dwudziestej trzeciej, zamierza w nocy pobić rekord prędkości i spotka się z wujem na śniadaniu.

– Innymi słowy zostawił notkę samobójczą – mruknął szeryf McCall reprezentujący hrabstwo San Diego, po czym spojrzał na Lawrence’a. – Pan Minor napisał w swoim oświadczeniu, że kiedy się spotkaliście przed strzelaniną jechał pan udokumentować transakcję kradzieży samochodu. Gang złodziei samochodów brał sobie na cel pojazdy Avis, zgadza się? Czy ta sprawa mogłaby stanowić powód ataku na pana Minora?

Stewart cicho się roześmiał.

– Pan wybaczy, szeryfie, ale te kradzieże stanowiły pomysł jednej rodziny prostaków. Wie pan, mówię o tych typowo południowych rodzinach, w których kolejne pokolenia nie są mądrzejsze od poprzednich. – Nikt z biorących udział w spotkaniu szeryfów, policyjnych kapitanów czy ludzi z Federalnego Biura Śledczego nie uśmiechnął się. Lawrence odchrząknął. – Tak czy owak, w mojej opinii grupka, którą się zajmowałem, na pewno nie ma żadnych związków z rosyjską mafią. Ci ludzie prawdopodobnie nawet nie wiedzą że w Rosji w ogóle działa mafia. Akcje ograniczali wyłącznie do własnego grona. Niejaki Billy Joe pracował po prostu w zajmującej się wynajmem samochodów firmie Avis i w ramach swoich obowiązków posiadał adresy lokalnych najemców. Jego brat Chuckie brał komplet zapasowych kluczy i kradł w nocy auto… Lubili sportowe. Spotykali się na pustyni z kuzynem Floydem, w warsztacie, który tam mieli, pokrywali samochód nowym kolorem, czekali, aż lakier wyschnie, po czym Floyd od razu odjeżdżał aż do Oregonu, gdzie sprzedawał auto w komisie, jak najbardziej legalnie posiadanym przez rodzinę. Zmieniali tablice rejestracyjne, ale nie numery wozu. W sumie okazali się kretynami. Zwróciłem wczoraj fotografie i notatki firmie Avis, a oni przekazali informacje miejscowym władzom i policji Oregonu.

Główna oficer śledcza Olson podniosła nieznacznie głos, sugerując powrót do głównego tematu.

– Wiemy zatem – powiedziała – że żadne z wczorajszych zdarzeń nie było związane z zamachem na pańskie życie, doktorze Minor.

– Proszę mi mówić Dar – mruknął Darwin.

– Dar – powtórzyła Sydney Olson, patrząc mu w oczy.

Minora ponownie uderzył sposób, w jaki mieszała profesjonalną powagę z lekkim rozbawieniem. „Czy chodzi o iskierkę w jej oku, czy też o sposób, w jaki porusza ustami?” – zastanowił się i natychmiast potrząsnął głową wyrzucając z głowy te myśli. Poprzedniej nocy nie spał zbyt dobrze.

– Coś jednak musiałeś zrobić, Dar – kontynuowała kobieta z naciskiem. – Coś, co skłoniło Przymierze do podejrzeń, że w jakiś sposób możesz im zagrażać.

– Przymierze? – spytał.

Sydney Olson skinęła głową.

– Tak nazywamy ten gang oszustów. Sądzimy, że jest bardzo potężny i doskonale zorganizowany.

Szeryf Fields odepchnął się od stołu. Miał taką minę, jakby żuł tytoń i potrzebował spluwaczki.

– Potężny gang oszustów? Operacja „Czystka”? Droga pani, uważam, że mamy do czynienia jedynie ze zwyczajnymi ofiarami losu, ludźmi, którzy umyślnie wjeżdżają na autostradzie swoim autem w inne, a potem wrzeszczą że w wypadku uszkodzili sobie kręgosłup. Nic nowego. Ten wasz oddział specjalny marnuje jedynie pieniądze podatników.

Kobieta lekko poczerwieniała na policzkach, po czym posłała staremu szeryfowi o wyglądzie zabójcy do wynajęcia spojrzenie, które skojarzyło się Darwinowi z Batem Mastersonem.

– Istnienie Przymierza jest faktem, szeryfie. Ci dwaj martwi Rosjanie w mercedesie… bezwzględni członkowie mafii, którzy według Interpolu zabili niedawno w Moskwie co najmniej tuzin nieszczęsnych rosyjskich bankierów i biznesmenów, a także prawdopodobnie jednego zbyt pewnego siebie amerykańskiego przedsiębiorcę, który chciał tam inwestować… ci dwaj martwi Rosjanie to rzeczywistość. Pociski z maca-10 w samochodzie doktora Minora też są realne. A mniej więcej dziesięć miliardów dolarów, które Kalifornia straciła w wyniku wymuszeń ubezpieczeniowych… to nie wymysły, szeryfie!

Stary szeryf oderwał wzrok od Sydney Olson, a jego grdyka poruszyła się intensywnie, jak przy pospiesznym przełykaniu.

– No dobra, nie kłóćmy się. Wszyscy mamy pilne sprawy, do których musimy wracać. Jak ten… projekt „Czystka”… się dalej rozwinie?

Weid uśmiechnął się dobrotliwym, uspokajającym uśmiechem. Uśmiechem urodzonego polityka.

– Ze względu na ostatnie zdarzenia specjalna ekipa dochodzeniowa tymczasowo przenosi swoją centralę do San Diego – oświadczył radośnie. – Media domagają się ujawnienia nazwiska kierowcy czarnej acury NSX. Dotychczas udawało nam się ukryć szczegóły tej historii, ale jutro…

– Jutro – podjęła Sydney Olson, patrząc znów na Dara – ujawnimy oficjalną historię. Niektóre jej detale będą dokładne, powiemy na przykład, że dwaj zabici mężczyźni byli rosyjskimi zabójcami zawodowymi działającymi na zlecenie tamtejszej mafii. Oświadczymy, że ich niedoszły cel to prywatny detektyw… z oczywistych powodów nie zdradzimy prasie ani prawdziwej tożsamości Dara, ani jego zawodu… No i ogłosimy, że naszym zdaniem zabójcy ścigali go, ponieważ był bliski ujawnienia ich działalności. A po oświadczeniu będę spędzać całkiem sporo czasu z doktorem Minorem i Stewart Investigations.

Darwin odwzajemnił jej wyzywające spojrzenie. Nagle przestała dla niego wyglądać jak słodka Stockard Channing.

– Wystawiacie mnie niczym kozła w tym filmie o dinozaurach… Parku Jurajskim.

– Właśnie – przyznała śledcza Olson. Teraz uśmiechała się do niego zupełnie otwarcie.

Lawrence podniósł rękę niczym uczeń na lekcji.

– Tylko nie chcę znaleźć cholernej nogi mojego przyjaciela Dara na moim szyberdachu, dobrze?

– Dobrze – odparła kobieta. – Gwarantuję, że do tego nie dojdzie. – Wstała. – Jak powiedział szeryf Fields, każdy z nas ma ważne obowiązki, do których musi wrócić. Panie, panowie, będziemy was wszystkich informować na bieżąco. Dziękuję, że przyszliście tu dzisiejszego ranka i poświęciliście nam tyle swojego cennego czasu.

Zebranie zostało zakończone, a Dick Weid wyglądał na skonsternowanego, że nie zrobił tego osobiście. Sydney Olson zwróciła się do Dara:

– Jedziesz teraz do domu w Mission Hills?

Nie zaskoczyło go, że wiedziała, gdzie mieszkał. Przeciwnie, był przekonany, że przeczytała każdą stronę wszystkich akt, jakie istniały na jego temat.

– Tak – odrzekł. – Jadę się przebrać, a później pooglądać moje opery mydlane. Larry i Trudy dali mi dzień wolny. Nie mam też żadnych innych zleceń.

– Mogę pojechać z tobą? – spytała oficer śledcza. – Pokażesz mi swoje mieszkanie?

Minor rozważył dziesięć tysięcy oczywistych seksistowskich odpowiedzi i wszystkie odrzucił.

– Chodzi o moją ochronę, prawda?

– Prawda – odpowiedziała Sydney. Rozchyliła zaledwie nieznacznie połę marynarki i pokazała mu dziewięciomilimetrowy półautomat, który nosiła na biodrze, w kaburze wyposażonej w specjalny, otwierany jednym ruchem mechanizm. – A jeśli się pospieszymy – dodała – możemy zjeść po drodze niewielki lunch i akurat zdążymy na odcinek Wszystkich moich dzieci.

Dar westchnął.

Загрузка...