Rozdział osiemnasty

R JAK REKONESANS

Dar, bezlitosny ekssnajper marines, spędził resztę piątkowej nocy i całą sobotę na szyciu stroju i przeglądaniu starych numerów „Architectural Digest”.

Kilka lat temu Lawrence myszkował wśród półek Minora i w pewnej chwili natknął się na kilka roczników czasopism poświęconym projektowaniu wnętrz.

– Do kogo, do diabła, należą? – spytał. Darwin zrobił błąd, próbując wyjaśnić powody, dla których lubi czytać tego typu czasopisma – opowiadał o fascynacji pozbawionymi ludzi wnętrzami, o ich pociągającej statyczności, perfekcyjności, ich… potencjalności. Mówił o zamrożonej na zawsze doskonałości przygotowywanej dla pary, homoseksualnej czy też heteroseksualnej, o panującej w pomieszczeniach cudownej pustce, o uwolnionym od podejmowania decyzji wszechświecie, w którym wszystko jest na swoim miejscu, każda poduszka ugnieciona i ułożona w idealny sposób. Któryś numer „Architectural Digest” przedstawiał doskonały pałac pewnej pary – reżysera i aktorki. Tyle że para ta trzy miesiące później ogłosiła, że się rozwodzi. Minora bawiła ta ironia ogromnej przepaści pomiędzy idealnie zaprojektowanymi, świetnie sfotografowanymi domami i chaosem panującym w rzeczywistym życiu. A poza tym dobrze mu się czytało te czasopisma w łóżku przed snem. – Jesteś stuknięty – podsumował jego wywód Lawrence.

Teraz Dar kartkował stronice numerów sprzed prawie dwóch lat, zanim znalazł artykuł, który zapamiętał. Dom Dallasa Trace’a kosztował sześć milionów dolarów i został zbudowany od podstaw w tłocznej dzielnicy tuż pod wierzchołkiem MulhoUand Drive po stronie San Fernando Valley. Dzielnica ta – Coy Drive, czego Darwin się dowiedział, choć oczywiście nie z tego artykułu w czasopiśmie – składała się głównie ze stosunkowo skromnych (od miliona dolarów), postawionych w latach sześćdziesiątych XX wieku, domów w stylu ranczerskim. Mecenas Trace zakupił trzy takie posiadłości, stojące na nich budynki zburzył i zrównał z ziemią po czym wynajął jednego z najbardziej ekscentrycznych amerykańskich architektów i polecił mu zbudować coś na kształt postmodernistycznego Luksoru; powstał dom z betonu, postarzonego żelaza i szkła. W dodatku budowla przylegała do stoku i górowała nad pozostałymi budynkami w okolicy.

Darwin przeczytał artykuł raz i drugi, koncentrując się na trzech stronach fotografii i starając się zapamiętać, które z ogromnych okien wychodzi z którego pomieszczenia. Do czasopisma dołączono nawet małą wkładkę, przedstawiającą siedzącego na krześle Barcelona (wyglądało na bardzo niewygodne) uśmiechniętego Dallasa Trace’a; podpis pod zdjęciem brzmiał: „Najwspanialszy prawniczy umysł świata”. Młoda żona adwokata, Imogene, cycata dwudziestotrzylatka, Miss Brazylii i obecna druga Wicemiss Świata, której Trace oficjalnie zmienił imię na Destiny, czyli „przeznaczenie” (ponieważ jej przeznaczeniem było poślubić sławnego prawnika), siedziała na jeszcze mniej wygodnie wyglądającej metalowej poręczy tegoż krzesła.

Sam dom Minor uznał za okropny (wszystkie te postmodernistyczne prowadzące donikąd korytarze, imponujące i ostre, lecz bezsensowne gzymsy, pretensjonalne, wysokie na dwanaście metrów sufity salonów, przemysłowe materiały ze sterczącymi wszędzie śrubami, zawiasami i łącznikami, skrzydełka z pozornie zardzewiałego żelaza, do niczego nie przydatne i nic nie znaczące, basen tak wąski, że można przezeń przeskoczyć), z uśmiechem też przeczytał wypowiedź architekta: „…aby nie przejmować się takimi burżuazyjnymi udogodnieniami jak zasłony czy żaluzje, ponieważ wysokie, wspaniałe okna, z których wiele łączyło się z sobą pod dziwnymi, ostrymi kątami i wychodziło na dziki wąwóz, służyło zniweczeniu wszelkich różnic między wnętrzem i»zewnętrzem«oraz wciągnięciu tego wspaniałego pustkowia we wszystkie jasne i piękne pomieszczenia mieszkalne”.

To „wspaniałe pustkowie”, o czym Dar wiedział po przestudiowaniu Przewodnika Thomasa i map topograficznych tego obszaru, było właściwie jedynym słabo rozwiniętym gospodarczo pasmem wzgórz na tym terenie, jedynym uratowanym przed buldożerami dzięki odkryciu tutaj licznych indiańskich zabytków i nieprzerwanych nacisków co bardziej upartych mieszkańców Coy Drive – łącznie z aktorem Leonardem Nimoyem i pisarzem Harlanem Ellisonem.

Szycie stroju ze skrawków było męczące i czasochłonne. Dar musiał wziąć zbyt duży, dwuczęściowy kombinezon khaki, przymocować do niego siatkę, wzmocnić przód kostiumu ciężkim płótnem, też w kolorach maskujących, a później naszyć łaty z mocniejszego płótna na łokcie i kolana.

Gdy skończył tę część wstępną zaczął „dekorować” kostium kilkoma setkami nieregularnych skrawków z juty i tkaniny workowej. Przez siedem godzin przyszywał nierówne kawałki materiału do każdej części siatki, którą wcześniej przytwierdził do kombinezonu. Mniej na przód, znacznie więcej na tył – tak aby zwisające aż do ziemi paski materiału całkowicie go zasłoniły, kiedy będzie leżał na brzuchu. Miękki, maskujący kapelusz z szerokim rondem „udekorował” podobnie, tu jednak wykorzystał siatkę chroniącą przed moskitami.

W Wietnamie Darwin nigdy nie nosił ani nie szył tego typu kostiumów, gdyż marines walczyli w dżungli w mundurach polowych w kolorze zielonym albo khaki, często podczas czekania na wroga używając dla kamuflażu gałęzi i liści; czasami wykopywali sobie tak zwane stanowisko ogniowe kryjące brzuch i dokładnie się przykrywali. Kostiumy ze skrawków były w tamtej sytuacji po prostu zbyt grube i niewygodne, utrudniałyby zatem walkę w dżungli. W połowie lat siedemdziesiątych w Camp Pendleton, nieco na północ od San Diego, Dar poznał historię tych kostiumów. Stroje ze skrawków wymyślili w XIX stuleciu szkoccy myśliwi, którzy ubierali się w nie podczas podchodzenia zwierzyny, w identycznym celu używali ich także kłusownicy. Snajperzy niemieccy odkryli je podczas I wojny światowej i nieco je unowocześnili – odrzucili wyposażone w kaptury, zbyt wielkie, sztywne i niewygodne płaszcze typu wojskowego i stworzyli własne, maskujące, długie kurtki, które zakładali, gdy czołgali się po ziemi niczyjej. [powstały w okresie I wojny światowej termin, oznaczający obszar (szeroki od kilkunastu do 300 metrów, czyli więcej niż zasięg rzutu granatem) pomiędzy okopami dwóch walczących stron, pozostający poza ich kontrolą.] Wkrótce przywrócili pożyteczne kaptury maskujące, które można było naciągnąć na głowę, pozostawiając jedynie małą szczelinę z przezroczystym paskiem na oczy. Snajperzy szybko też zauważyli, że oko ludzkie – szczególnie na polu bitwy – jest wyjątkowo wyczulone, toteż dostrzega zarówno najbardziej przelotny widok zarysu ludzkiej twarzy, jak i niezwykły ruch pełzającego krzewu. Mignięcie lufy karabinu również natychmiast przyciąga uwagę strzelców i innych żołnierzy.

Tak czy inaczej w wieku XX snajperski strój ze skrawków ewoluował dzięki surowemu, lecz niezwykle skutecznemu procesowi selekcji naturalnej. Dzisiaj w szkołach dla strzelców wyborowych, takich jak Royal Marines w Lympstone (Devon), Scout Sniper School marynarki Stanów Zjednoczonych w Quantico, w stanie Wirginia, Camp Lejeune czy Camp Pendleton, podoficerowie marines często zabierają wizytujących oficerów na poligon, gdzie pokazują im w praktyce teoretyczne korzyści kamuflażu w strzelaniu z ukrycia. Pod koniec krótkiego wykładu od pięciu do trzydziestu pięciu ubranych w maskujące stroje ze skrawków snajperów wstaje – zwykle wszyscy znajdują się od zaskoczonych oficerów armii nie dalej niż sześć metrów, a wielu z nich dosłownie na wyciągnięcie ręki. Dobry maskujący strój ze skrawków powinien pozostać całkowicie niewidoczny, w przeciwnym razie ubranemu w niego snajperowi grozi niebezpieczeństwo.

Z dziwnych względów Darwinowi sprawiała przyjemność myśl, że nawet dzisiaj studenci szkół snajperskich najczęściej sami szyją sobie te kostiumy w wolnym czasie. Niektóre z efektów ich pracy, które widział podczas wizyt w Camp Pendleton w ostatnich latach, były bardzo oryginalne.

Coś mu się w tym momencie przypomniało. Przerwał szycie i przez kilka minut przeklinał, potem zadzwonił do Camp Pendleton i umówił się z kapitanem Butlerem na późne popołudnie we wtorek. Kiedy wrócił do miejsca pracy, cieszył się, że nikt nie będzie oceniać wykonanego przez niego kostiumu. Marines bywali czasami bardzo nieczuli i nietolerancyjni.

Skończył szyć pod wieczór. Przymierzył swoje dzieło, zapiął wszystkie guziki, na głowę włożył miękki kapelusz z szerokim rondem, z którego zwisał metr chroniącej przed moskitami siatki, po czym ruszył do wielkiego lustra, w którym zamierzał się przejrzeć. Lustra oczywiście nie było; pozostała po nim tylko rama i dwie dziury po kulach. Wszedł do łazienki i wspiął się na brzeg wanny. W lusterku na szafce zobaczył jedynie fragmenty stroju, ale nawet one wystarczyły, by zapragnął położyć się w wannie i zdrzemnąć do czasu, aż znikną wszystkie kłopoty, łącznie ze sprawą Dallasa Trace’a, jego Przymierzem i rosyjskimi zabójcami, których wynajął.

Minorowi przemknęło przez głowę, że wygląda jak potwór z niskobudżetowego horroru Rogera Cormana z 1961 roku – bezkształtny stwór nieco przypominający owczarka, którego sierść składała się z setek nieregularnych, ciemnobrązowych, jasnobrązowych i jasnozielonych kłębów kudłów czy też może raczej łachmanów. Darwin nie dostrzegał własnych oczu skrytych za swego rodzaju welonem, złożonym z siatki chroniącej przed moskitami i maskujących rzemyków. Ręce skrywały się w luźnych rękawach, pokrytych siatką oraz paskami juty i worka. Na pierwszy rzut oka Dar nie kojarzył się już z ludzką postacią, jego sylwetka była osobliwie nieregularna, a strój obszarpany.

– Puch! – krzyknął na swoje odbicie. Osobnik w lustrze nie zareagował.


***

Lawrence zgodził się podwieźć Dara o zmierzchu do miejsca, gdzie ten zamierzał jakoby obozować. Maskujący strój snajperski i wszystkie inne, przynajmniej w teorii potrzebne przedmioty tkwiły w dużym plecaku Darwina. Kiedy zadzwonił do Stewarta z tą prośbą, o godżinie dziewiętnastej w sobotni wieczór, przyjaciel powiedział:

– No cóż, jasne, podrzucę cię na miejsce obozowiska. Powiedz mi jednak, co się stało z twoim dziewięciotonowym land cruiserem? Wydaje mi się, że twój dżip zupełnie dobrze by sobie poradził.

– Chcę się trochę powłóczyć, a wolałbym go nie zostawiać byle gdzie na drodze – wyjaśnił Darwin zgodnie z prawdą. – Przez cały czas martwiłbym się o niego.

Lawrence doskonale zrozumiał taką odpowiedź. Trudy i Minor czasem sobie dowcipkowali, że Larry niezmiennie parkuje najbardziej w głębi każdego parkingu, a potem ma trudności z wyprowadzeniem bez zarysowań samochodu wciśniętego między krawężnik, krzewy i kaktusy. A porysowane lub wgniecione pojazdy szybko sprzedawał.

– Jasne, że cię podrzucę – powtórzył Lawrence. – I tak miałem dziś wieczorem w planie jedynie film na wideo.

– Jaki?

Ernest jedzie na obóz - odparł Stewart. – Ale nic nie szkodzi, i tak już go widziałem.

„Dwieście trzydzieści sześć razy” – dodał w myślach Dar, głośno natomiast oświadczył:

– Będę ci dozgonnie wdzięczny, Larry.

– Lawrence – poprawił go Lawrence. – Chcesz zostawić swojego land cruisera u nas czy mam po ciebie podjechać do miasta?

– Przyjadę do ciebie – odparł Minor.

Niedługo później jechali trooperem Stewarta drogą z Escondido. Lawrence obrzucił spojrzeniem leżący na tylnym siedzeniu wypchany plecak Darwina.

– Dokąd się skierujesz? Do parku narodowego na pustyni Borrego? Do Rezerwatu Cleveland? A może aż do Parku Drzew Jozuego? Albo i dalej?

– Na Mulholland Drive – odparł Dar. Zaskoczony Lawrence o mało nie zjechał na pobocze.

– Mul… hol… land… Drive? W Los Angeles?

– Właśnie – przyznał Minor. Stewart popatrzył na niego z ukosa.

– I na kemping jedziesz?

– Taaak – odparł Dar. – Prawdopodobnie na dwa dni. Mam przy sobie komórkę, więc zadzwonię do ciebie i powiem ci, kiedy masz po mnie przyjechać.

– Jest dwudziesta trzydzieści, więc dojedziemy tam już po północy. A ty wybierasz się na kemping w okolice Mulholland Drive.

– Dokładnie tak – przyznał Darwin. – Właściwie to w okolice Beverly Glen Boulevard, więc nie musisz w ogóle wjeżdżać w Mulholland. Wystarczy, że przetniesz Beverly Hills, wjedziesz na Beverly Glen i zbocze… po stronie San Fernando Valley.

Lawrence spojrzał na niego spode łba, po czym wdusił hamulce, zakręcił i ruszył z powrotem.

– Nie podwieziesz mnie? – spytał Dar.

– Oczywiście, że cię podwiozę – odburknął jego przyjaciel. – Jeśli jednak mam wjeżdżać do pieprzonego Los Angeles w sobotnią noc, przecinać cholerne Beverly Hills i dotrzeć na Mulholland po północy, muszę wcześniej podskoczyć do domu po moją trzydziestkę ósemkę. – Zerknął podejrzliwie na Darwina. – A ty? Jesteś uzbrojony?

– Nie – odrzekł Minor. Taka była prawda.

– Masz nierówno pod sufitem – zawyrokował Stewart.


***

Po drodze Dar tylko raz poprosił Lawrence’a, aby się zatrzymał – na Ventura Boulevard. Wcześniej po trzech spędzonych w Internecie minutach wyśledził zastrzeżony numer telefonu Dallasa Trace’a. Teraz zadzwonił na ten numer z budki. Odebrała kobieta mówiąca z latynoskim akcentem, który skojarzył się Darwinowi nie z ciepłą Brazylią lecz raczej z jakimś nieokreślonym krajem w Ameryce Środkowej.

– Pan John Cochran chciałby rozmawiać z panem Trace’em – wyjaśnił Minor, usilnie udając głos sekretarza.

– Chwileczkę – odparła kobieta, a w minutę później słuchawkę podniósł słynny adwokat.

– Johnny! O co chodzi, amigol - rzucił Trace z udawanym teksańskim akcentem.

Dar zaczął mówić z fałszywym akcentem. Przyłożył do ust czerwoną chustkę i wyrzucił z siebie, z całych sił podrabiając głos gangsterów z Los Angeles:

– Hej, się pytasz, o co chodzi, pieprzony białasie, pazerny gnojku? Zdaje ci się, kurde, że możesz tak sobie wykańczać Esposito? Sądzisz, że tak łatwo się nas wszystkich pozbędziesz? Wiesz, o co mi chodzi, na pewno wiesz! O twoją pieprzoną ruską mafię, facet. Wiemy o Yaponchiku i Zukerze i gówno nas to wszystko obchodzi. Chcę ci po prostu powiedzieć, stary, że te komunistyczne dranie nas nie przestraszą. Jedziemy po ciebie, homme.

Darwin odłożył słuchawkę i wrócił do troopera. Lawrence znajdował się na tyle blisko, że dotarła do niego większa część monologu Minora.

– Dzwoniłeś do swojej dziewczyny? – spytał.

– Tak – odparł Darwin.


***

Darwin kazał Stewartowi wysadzić się niecałe dwieście metrów na wschód od skrzyżowania Beverly Glen Boulevard i Mulholland Drive. Poczekali, aż przejedzie kilka samochodów, rozejrzeli się, a gdy droga wyglądała na całkowicie pustą, Dar wysiadł z troopera, wziął plecak i pobiegł w dół wzgórza, szybko przebijając się przez porastające je wysokie trawy. Nie miał ochoty już w pierwszych pięciu minutach misji natknąć się na patrol policji Sherman Oaks.

Lawrence odjechał.

Dar sięgnął do ciężkiego plecaka i wymacał starannie zawinięte okulary noktowizyjne marki L.L. Bean oraz małe pudełko farbek w kolorach maskujących. Kostium ze skrawków był ciężki, ale jeszcze bardziej ciążyły mu starannie owinięte w gąbkę i zapakowane do plecaka „pomoce optyczne”.

Darwin miał na sobie czarne dżinsy, ciemne buty od Mephista i czarną bawełnianą bluzę od Eddiego Bauera. Włączył zasilane na baterie okulary noktowizyjne i odkrył, że właśnie o mało nie wpadł na drut kolczasty. Światła San Fernando Valley świeciły tak jasno, że okulary błyskały za każdym razem, ilekroć podnosił wzrok nad niezamieszkałe pasmo wzgórz.

„Prawnik i jego żona tak zaprojektowali dom, aby do maksimum wykorzystać widok miejskich świateł” – przeczytał Darwin wcześniej w „Architectural Digest”. „Ten sam widok najprawdopodobniej zainspirował ich ekssąsiada Stevena do stworzenia niezapomnianego modelu statku obcych”. Dar dopiero po dwudziestu minutach ustalił, że autor tekstu mówi o Spielbergu, który mieszkał w tej okolicy przed laty, gdy pracował nad filmem Bliskie spotkania trzeciego stopnia.

Teraz statek-matka – a dokładniej mówiąc trójkąt jasnych świateł widoczny między ciemnymi wzgórzami – przeszkadzał Darowi i raził go w oczy. Zdjął więc okulary, a później pomalował farbkami do ciała twarz i ręce. Zamierzał partie, w których tworzyły się cienie (czyli miejsca pod policzkami, podbródkiem i nosem oraz oczodoły), pokryć jaśniejszym kolorem, a ciemniejszym punkty wydatniejsze, takie jak nos, kości policzkowe, kości szczękowe i czoło. Dzięki temu nieregularnemu makijażowi cała postać z pewnej odległości niemal nie powinna przyciągać ludzkich spojrzeń. Szczególnie zależało mu na głowie, czyli… mózgu.

W tym momencie uznał, że nie ma już odwrotu. Gdyby reflektory Departamentu Policji Sherman Oaks nagle go oświetliły, zmarnowałby sporo czasu na wytłumaczenie, po co się tak wymalował. Wiedział, że okulary noktowizyjne i plecak ze snajperskim strojem maskującym również trudno byłoby wyjaśnić. Z drugiej strony, do tej pory w żaden sposób nie naruszył jeszcze prawa.

Po chwili jednak je złamał, gdyż przekroczył płot z drutem kolczastym i wyszedł na długie pasmo wzgórz. Minął nieliczne drzewa rosnące wzdłuż Mulholland Drive, po czym wkroczył między wysokie trawy i krzewy. Odległe po obu stronach o około dwieście metrów grzbiety górskie ściśle wypełniono budynkami, których większość oświetlały lampy nocne. Ze względu na ten blask i jasny księżyc Minor postanowił na razie nie zakładać swoich specjalnych okularów.

Mniej więcej dziesięć minut zajęło mu dotarcie do miejsca na wzgórzu, które znajdowało się dokładnie naprzeciwko rezydencji Dallasa Trace’a. Wiedział z „Architectural Digest”, że ogromny dom mecenasa od ulicy wygląda jak prawdziwa twierdza: wysokie betonowe ściany pozbawione okien, automatycznie otwierane drzwi, prowadzące do ukrytych pod parterem garaży, niewidoczne wejście główne. Pomyślał, że inwigilacja tego domu sprawiała zapewne spore problemy agencji, która ją prowadziła – czy było to Federalne Biuro Śledcze, Narodowe Biuro do Spraw Przestępstw Ubezpieczeniowych, biuro prokuratora stanowego czy też jeszcze inna organizacja.

Tylna ściana budynku prawnika jednak wręcz płonęła światłami; najprawdopodobniej zapalono lampy we wszystkich pomieszczeniach. Dar ukląkł na jedno kolano, postawił ostrożnie plecak i wyjął zeń swój stary celownik teleskopowy Redfield Accu-Range o zmiennym powiększeniu 3-9. Łatwiej mu było używać celownika niż dokładniejszej lornetki, a poza tym celownikowi nie przeszkadzały ani światła, ani słońce, które wzejdzie za kilka godzin.

Przypatrzył się uważnie. Na pewnie nie pomylił domów. Dzięki szerokiemu zaledwie na metr dwadzieścia pasowi basenu wbudowanego w beton o barwie korali, teren przed budynkiem wydawał się jaskrawo oświetlony, podobnie jak prawie pionowy trawnik porośnięty króciutką dopiero co skoszoną trawą. Minor widział ze swego miejsca płot w dole wzgórza: odległy o niecałe dwadzieścia metrów, nieco pochylony na zewnątrz i wzmocniony drutem kolczastym. Tylne światła były na tyle jasne, że doskonale oświetlały stok, lecz Dar zauważył też na ścianie i ogrodzeniu dodatkowe lampki detektora ruchu. Był przekonany, że nie tylko płot, lecz także drzwi i okna zostały podłączone do jakiegoś najnowocześniejszego alarmu antywłamaniowego i że o każdej ewentualnej wizycie intruza zostanie powiadomiona zarówno jakaś prywatna agencja ochroniarska w Sherman Oaks, jak i policja; nawet jeśli na dziedziniec wbiegnie zabłąkana wiewiórka. Podsumowując, dom Dallasa Trace’a na pewno nie stanowił łatwego celu dla leniwego lub nieostrożnego włamywacza.

Darwin nie widział nikogo w żadnym z pomieszczeń, nikt w każdym razie nie przemieszczał się, nie siedział na kanapie czy którymś z krzeseł, chociaż w jednym z pokojów na parterze migotał ekran nowoczesnego sześćdziesięcioczterocalowego telewizora o wysokiej rozdzielczości. Autor artykułu w czasopiśmie bynajmniej nie przesadzał, zachwycając się wysokimi na dwanaście metrów szklanymi ścianami na piętrze, które sterczały niczym dziób statku nad wąwozem na zachód od Dara. Jak zawsze, gdy stawał wobec takich architektonicznych monstrualności, Minor pomyślał: „Kto, u diabła, zmienia żarówki na tak wysokim suficie? I kto myje te ogromne okna?”. Co jakiś czas ze spokojem łapał się na tym, że w głębi serca najważniejsza jest dla niego praktyczność.

Właśnie teraz ta cecha skłoniła go do znalezienia idealnej kryjówki, w której będzie mógł spędzić mniej więcej następną dobę. Gdy włoży maskujący strój snajperski, postara się nie ruszać w świetle dziennym, chyba że zajdzie jakaś nagląca potrzeba. Jego plan zakładał pozostanie na brzuchu w jednym miejscu przez cały następny dzień, który spędzi na obserwacji. Musiał wszystko sprawdzić, gdyż wiedział z doświadczenia, że najtrudniej jest wytrzymać na mrowisku, kaktusach, kamieniach oraz w pobliżu wygrzewającego się grzechotnika.

Nałożył okulary noktowizyjne i poszukał sobie odpowiedniego miejsca nieco na północny wschód od domu Trace’a. Chodziło o punkt, z którego widziałby każde okno i każde pomieszczenie na tej ścianie. Szybko znalazł wystarczająco płaski obszar u podstawy pasma, miejsce pomiędzy wysokimi pniami juk aloesowych i wielkim jak otomana głazem. Inna ogromna skała leżała z tyłu, więc doskonale osłoniłaby go przed spojrzeniem osób spacerujących po paśmie wzgórz. Wyższa trawa z przodu nie powinna mu przeszkodzić w obserwacji. A dzięki specjalnemu kostiumowi wtopi się w wysokie, lecz suche brązowawe trawy rosnące na tym odcinku zbocza. Musiał jeszcze sprawdzić wszystkie detale w okularach noktowizyjnych. Podszedł do wybranego miejsca, kucnął tyłem do domu Trace’a i oświetlając sobie teren małą, wąską latarką, zbadał go centymetr po centymetrze. Poruszając kamyk niewiele większy niż własny paznokieć, Darwin przejrzał w myślach listę: czerwone mrówki – brak, kaktusy – brak, węże – brak, jamy świstaków – brak, psie gówna – brak, lisie nory – brak, tropy zwierzęce – brak; wybór stanowiska snajperskiego na szlaku zwierzyny nigdy nie był dobrym posunięciem. Na koniec ustalił, że nie ma wokół niego także ludzkich śladów: niedopałków papierosów, kubków z Dairy Queen, zużytych prezerwatyw…

Westchnął, wyjął strój maskujący i wciągnął go na siebie, starając się robić jak najmniejszy hałas; plecak przykrył dodatkową maskującą siatką, którą przyniósł właśnie w tym celu. Wreszcie położył się na brzuchu, wyczuwając gruby brezent łokciami, kolanami i brzuchem. Aparat z ogromnym czterystumilimetrowym obiektywem położył obok siebie, pod połę kostiumu, po czym użył redfielda jako teleskopu.

I tak zaczęła się długa noc.


***

Podczas szkolenia wraz z 7. Pułkiem Piechoty Morskiej, ponad dwadzieścia pięć lat wcześniej, Darwina Minora nauczono prowadzić snajperski dziennik. Teraz nie miał przy sobie ołówka i papieru, ale gdyby je miał, dziennik wyglądałby zapewne mniej więcej tak:


Data: 24.06 (sobota)

Godzina: 23:00

Miejsce: Wzgórze za domem (koordynaty: 767502)


23:10 Pierwsze ruchy w domu. Wychodzi służąca.

23:45 Żona Dallasa Trace’a (Destiny) wchodzi do głównego salonu w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Mężczyzna to mocno opalony blondyn, typ muskularnego ciężarowca. Nie pan Trace. Prawdopodobnie też ani Yaponchik, ani Zuker. Wygląda bardziej jak stereotypowy basenowy z Beverly Hills.

23:50 Pani Trace i ciężarowiec wchodzą do sypialni na piętrze. Kobieta włącza jedną lampę. Szybki akt seksualny.

25.06 – niedziela

00:05 Ciężarowiec wygląda na gotowego do drzemki. Pani Trace przeciwnie. Dochodzi między nimi do kolejnego stosunku.

00:30 Pani Trace budzi ciężarowca i przegania go z pokoju.

00:38 Dallas Trace wchodzi do głównego salonu na parterze minutę po wyjściu ciężarowca kuchennymi drzwiami. Prawnikowi towarzyszy czterech ochroniarzy. Kilka fotografii nikonem z czterystumilimetrowym obiektywem, na filmie do zdjęć w trybie UHS. Żaden z ochroniarzy nie może być ani Yaponchikiem ani Zukerem; wszyscy wyglądają na zbyt młodych i głupich.

00:45 Ochroniarze sprawdzają teren z basenem przed domem, patrząc przez lornetki noktowizyjne. Martwiłem się, że będą mieli celowniki termowizyjne, ale miałem nadzieję, że w takim wypadku pozostałe wokół głazów gorąco dnia zaburzy im obraz. Na szczęście użyli jedynie wzmacniaczy obrazu. Wszyscy noszą karabiny Mac-10.

00:50 DT idzie na piętro i zagląda do pani Trace. Żona śpi. Trace wraca na dół i naradza się z ochroniarzami.

01:15 DT dzwoni do kilku osób.

02:05 Ochroniarze wracają do domu. DT idzie do sypialni na piętrze.

02:10 W sypialni gasną światła. Ochroniarze pozostają w głównym salonie lub w pokoju bilardowym. Pracują w parach.

03:00 Skurcz w lewej nodze zaledwie po czterech godzinach inwigilacji. Jestem zbyt stary na tę gównianą akcję.

04:50 Przedświt. Sprawdzam kostium snajperski i przykrywam wszystko dodatkowym materiałem w kolorze maskującym.

05:21 Świt. Jestem zmarznięty po całej nocy. Ale powoli zaczyna mi się robić wręcz zbyt gorąco.

06:40 Nie ruszając się, oddaję mocz do małej szczeliny obok głazu. Naruszam zasady szkolenia, ale niech mnie szlag, jeśli zniszczę tak wcześnie nowy kombinezon. Jestem zadowolony, że całą sobotę pościłem i oczyszczałem organizm.

07:15 Zero ruchu w domu DT, oprócz zmiany warty. Używam polaryzatorów, aby nie przeszkadzało mi odbicie wschodzącego słońca. Częściowy sukces.

07:35 Jakaś kobieta biega ścieżką odległą ode mnie o dwadzieścia metrów. Słyszę muzykę z jej walkmana. Biegnie z nią doberman. To suka. Wącha mnie, po czym obsikuje. Biegaczka przywołuje psa.

09:30 Przez celownik Redfield zaglądam do kuchni. Widzę wyraźnie DT jedzącego obfite śniadanie, które przygotowała mu służąca. Pani Trace nadal śpi.

10:39 Pani DT przyłącza się do męża, który nadal jest w kuchni, gdzie rozmawia przez telefon.

11:15 DT ubiera się – dżinsy, kowbojki, niebieska koszula jedwabna w stylu Dzikiego Zachodu, kamizelka ze skóry bizona.

11:38 DT opuszcza dom. Trzech spośród czterech ochroniarzy wychodzi wraz z nim.

12:22 Dom opuszcza służąca. Czwarty ochroniarz wchodzi wraz z panią DT na piętro. Uprawiają seks.

12:50 Ochroniarz wraca do głównego salonu.

13:00 Powrót służącej.

14:30 Robi się coraz goręcej. Rozważnie używam wody, tym niemniej kończę drugą butelkę. Została mi jedna.

14:40 Grzechotnik wpełza na moją prawą nogę, po czym zsuwa się z niej na odległy ode mnie około metra głaz. Tam zastyga i grzeje się w słońcu.

16:30 Wąż opuszcza moje najbliższe otoczenie.

16:45 Zaczyna padać ulewny deszcz. Widoczność nadal zadowalająca.

16:55 Wraca ciężarowiec z ubiegłej nocy. Rzeczywiście jest basenowym. Stoi pod osłonką patio i czeka, aż przestanie padać.

17:10 Pani DT wychodzi z czwartym ochroniarzem. Basenowego woła do domu służąca. Uprawiają seks w pokoju telewizyjnym.

18:20 Deszcz ustaje, ale strumyczki wody spływają na mnie po głazach. Służąca i muskularny basenowy opuszczają dom. Nie widać żadnych ruchów.

21:20 Ostatnie promienie zachodzącego słońca przesłaniają chmury. Oczy bolą mnie od patrzenia przez celownik. Krople do oczu prawie mi się skończyły.

22:10 DT wraca z czterema ochroniarzami i pięcioma niezidentyfikowanymi mężczyznami. Nowi wyglądają na cudzoziemców. Trzech z nich czeka w salonie głównym z ochroniarzami, dwaj pozostali ruszają z DT na piętro do gabinetu.

22:45 Długa rozmowa. DT siedzi plecami do okna, tak samo jak w swoim biurze w Los Angeles. Obaj jego goście przez całą dyskusję stoją. Pstrykam trzy rolki wysokiej jakości czarnobiałego filmu, czterystumilimetrowy obiektyw stawiam dla stabilności na dwójnogu. Ci dwaj to zespół snajperski: Gregor Yaponchik i Pavel Zuker. Nawet podczas rozmowy Zuker stoi trzy kroki za Yaponchikiem, dokładnie tak jak obserwator, który kryje swego strzelca. Nie sposób dokładnie odczytać z ruchu warg, co mówią Rosjanie (chociaż jestem przekonany, że konwersacja toczy się po angielsku), wydaje mi się, że użyli kilka razy słów „Latynos” i „Meksykanin”. Zakładam, że dyskutują o moim wieczornym telefonie, zastanawiając się, czy był prawdziwy.

22:55 DT pokazuje obu Rosjanom fotografie mecenasa Esposito i moje. Moje fotki ewidentnie zostały wykonane teleobiektywem. Na dwóch stoję przed domem w San Diego, na jednym przy wraku Gomeza. Ostatnie dwa zrobili mi przy domku. Cholera!

23:00 Spotkanie dobiega końca. Mam wyraźne fotografie Zukera i Yaponchika. Obserwator nie przypomina brodacza ze zdjęć FBI, jest wysoki, szczupły, starannie ogolony, ma króciutkie, czarne włosy i głęboko zapadnięte oczy. Podczas rozmowy pali papierosa. Widzę gniew na twarzy DT, gdy ten wstaje i szuka popielniczki. Yaponchik jest starszy od Zukera, może dwa, trzy lata starszy ode mnie. Przypomina mi jakiegoś szwedzkiego aktora, którego nazwiska nie mogę sobie przypomnieć… Grał w filmach Bergmana… Krótkie blond włosy, pociągła, pokryta zmarszczkami twarz, wąskie wargi, które stale wyglądają na gotowe ułożyć się w ironiczny uśmiech, niebieskie oczy, wydatne kości policzkowe i podbródek. Bardzo duże ręce o długich palcach. Nosi bardzo drogi włoski garnitur. Nie wygląda na Rosjanina, raczej na Skandynawa.

23:20 Trzech mężczyzn wraca na dół i rozmawia z siódemką zebranych tam ochroniarzy. Jestem pewien, że trzej, którzy przyszli z Y i Z, to także cudzoziemcy, z Europy Wschodniej albo Rosjanie – sądząc po garniturach, nie potrafią się jeszcze dobrze ubierać – natomiast pierwsza czwórka to amerykańscy bandyci, również profesjonaliści, choć daleko im do poziomu rosyjskich zabójców.

23:30 Znów pada deszcz. Sfotografowałem wszystkich dziesięciu mężczyzn. Opieram się pragnieniu zatelefonowania z komórki do Dallasa Trace’a i spytania go o Yaponchika.

23:40 Pani Trace wraca do domu i idzie prosto do łóżka.

23:45 Yaponchik, Zuker i trzej Rosjanie wychodzą.

26.06 – poniedziałek

00:15 DT dzwoni w trzy miejsca ze swojego gabinetu.

00:42 DT kładzie się do łóżka. Pani DT śpi, Dallas próbuje ją zbudzić. Nie udaje mu się. Ogląda w sypialni telewizję.

01:50 DT wyłącza telewizor i gasi światło w sypialni. Ochroniarze pełnią wartę w parach.

02:00 Przypominam sobie nazwisko aktora – Max von Sydow. Yaponchik bardzo mi przypomina Maxa von Sydowa.

02:10 Dwaj ochroniarze sypiający w dodatkowej sypialni na parterze uprawiają seks. To homoseksualiści. Widząc, co się święci, przestaję patrzeć.

02:35 Dzwonię do Lawrence’a i proszę, żeby po mnie przyjechał. Stewart jest niezadowolony.

05:30 Odjeżdżam tuż po świcie.

05:40 Lawrence pyta, czy mi kompletnie odbiło.


We wtorkowy ranek Dar przespał dwie godziny, po czym wywołał wszystkie filmy w małej ciemni obok łazienki. Niektóre zbliżenia mężczyzn były nieco ziarniste, lecz wystarczająco wyraźne. Następnie sprawdził w internetowej książce telefonicznej Los Angeles nazwiska i adresy ludzi, do których dzwonił podczas obserwacji Dallas Trace. Dar widział numery, które prawnik wystukiwał – wszystkie z wyjątkiem jednego, gdy Trace zasłonił telefon. Kilka było zastrzeżonych, Minor miał jednak swoje sposoby. Po sprawdzeniu zakreślił kilka miejsc w Przewodniku hrabstwa Los Angeles Thomasa.

Agent specjalny Warren zostawił mu na sekretarce dwie wiadomości, a kiedy Darwin do niego oddzwonił, człowiek z FBI poinformował go, że może mu udostępnić pliki, o które prosił. Minor spytał, czy może je otrzymać wczesnym popołudniem. Syd Olson też nagrała się kilka razy. Darwin zadzwonił do niej (była w Centrum Sprawiedliwości) i zapewnił, że spędził miło czas na kempingu. Umówił się, że wpadnie do niej do biura o jakiejś nieprawdopodobnie wczesnej godzinie następnego ranka.

Akta osobiście dostarczył mu jakiś młody agent z Federalnego Biura Śledczego. Kazał podpisać pięć formularzy, ale i tak wyglądał na zdenerwowanego, gdy odchodził. Darowi przemknęło przez głowę głupie pytanie, czy nie powinien dać młodzieńcowi napiwku.

Wziął po raz trzeci prysznic, nałożył drelichowe spodnie i niebieską koszulę z niemnącej bawełny, po czym usiłował się dobudzić, przeglądając papiery przed jazdą do Camp Pendleton. Danych na temat Yaponchika było znacznie więcej niż akt Zukera, zresztą i tak większość z nich stanowiła oficjalne informacje otrzymane dzięki przejrzeniu tajnych źródeł armii radzieckiej. Materiały związane z KGB były w dużej mierze zastrzeżone, ale nawet z dostępnych detali można było złożyć historię obu mężczyzn: w Afganistanie aktywni sowieccy snajperzy wojskowi, w ostatnich latach reżimu paramilitarni członkowie KGB, w połowie lat dziewięćdziesiątych związani z mafią rosyjską. Żadnych aktualnych informacji. Darwin znalazł niewyraźne zdjęcie Zukera (był przekonany, że sfotografowano niewłaściwego mężczyznę) oraz jedno podpisane: „Yaponchik i Zuker z plutonem strzeleckim”, które najprawdopodobniej wykonano w Afganistanie aparatem Kodak Instamatic z teleobiektywem – na oko z odległości półtora kilometra. Mimo powiększenia fotka była ziarnista i nie dało się na niej dostrzec rysów twarzy żadnego z mężczyzn.

W tym momencie Minor się uśmiechnął. Poprzednia kartka dobrze posłuży jego celom. Zdał sobie sprawę, że teraz musi popędzić do Camp Pendleton, ponieważ jeszcze chwila i spóźni się na spotkanie.


***

Istniała szansa, że zobaczy jednostki marines z autostrady I-5 za Oceanside. Tak pomyślał i nie pomylił się. Na wschód od międzystanowej, tuż za ogrodzeniem oddzielającym teren obozu jechały lekkie czołgi piechoty morskiej oraz pojazdy opancerzone Bradley, a za nimi ciągnęły się samochody terenowe wyposażone w ustawione na stojakach karabiny maszynowe kaliber 60 milimetrów. Wznosiły kurz, wjeżdżając w koleiny i kierując się ku pustym wzgórzom. Na oceanie, dwa, trzy kilometry od brzegu cumował okręt desantowy, a ku plaży szybko zmierzał poduszkowiec z komandosami, który następnie skierował się w stronę wydm i rosnących za nimi niskich lasów.

Za północnym krańcem ogromnej bazy między Oceanside i San Clemente nie było żadnych zjazdów z międzystanowej, Dar wszakże znał doskonale te tereny, toteż z łatwością znalazł jeden z południowych wjazdów przy Hill Street. Zanim dotarł do budynku administracyjnego, zatrzymywano go trzykrotnie: dwa razy przy bramach z podnoszonymi barierkami, gdzie żołnierze potwierdzali jego spotkanie z kapitanem Butlerem, raz zaś musiał poczekać dobrą minutę, w trakcie której funkcjonariusz kierujący ruchem przepuścił przed nim trzy kierujące się ku wydmom czołgi, jadące z prędkością sześćdziesięciu pięciu kilometrów na godzinę.

Minora sprawdzano także kilkakrotnie w budynku administracji, gdy szedł w stronę biur oficerskich, miał już jednak przypiętą plakietkę gościa i do znajomego pokoju dotarł bez przeszkód…

Kapitan Butler nie kazał Darowi czekać; sekretarka natychmiast pozwoliła mu wejść. Butler – wysoki, szczupły Murzyn w doskonale wykrochmalonym pustynnym mundurze khaki – zerwał się na jego widok zza biurka i serdecznie go uściskał. Taki wyraz emocji był dość niezwykły jak na oficera marines.

– Diabelnie dobrze cię widzieć, Darwinie – zagaił kapitan z szerokim uśmiechem. – Przegapiliśmy parę naszych comiesięcznych, wieczornych wypadów do miasta.

– Tak, zbyt wiele – zgodził się Minor. – I ja się cieszę, że cię widzę, Ned.

Kapitan zawsze miał u siebie w biurze miseczkę świeżo zerwanych cytryn i dzbanek z mrożoną herbatą, którą pił bez umiaru. Dziś też Darwin musiał wraz z Butlerem przejść przez swoisty kilkuminutowy rytuał: stukanie lodu w szklaneczkach, nalewanie herbaty, krojenie cytryny i toast.

– Za przyjaciół, którzy odeszli – powiedział Ned.

Obaj wypili, po czym zajęli miejsca. Dar usiadł na zniszczonej kanapie, kapitan w jeszcze bardziej zniszczonym skórzanym fotelu. Z twarzy Butlera wciąż nie znikał szeroki uśmiech.

Po powrocie z Dalat Darwin odwiedził wdowę swojego obserwatora, która wraz z dwuletnim synkiem mieszkała w Greenville, w stanie Alabama. Spotkał wcześniej Edwinę, w trakcie długiego szkolenia, kiedy Ned senior i on walczyli z sobą o każdy celny punkt na strzelnicy i w terenie. Wówczas Dar stanął w drzwiach i oświadczył, że oboje mogą się do niego zwracać zawsze, ilekroć będą czegoś potrzebować.

Początkowo Edwina sądziła, że przyjaciel męża powiedział to ze zwyczajnej uprzejmości, kiedy jednak powiadomiła go telefonicznie, że przeprowadza się wraz z dzieckiem do Kalifornii, ponieważ pragnie być bliżej rodziny, właśnie Darwin zapłacił za bilety lotnicze i furgonetkę do przewozu mebli, zamiast pozwolić im obojgu podróżować autobusem. A gdy Ned junior zaczął wcześnie wykazywać talent matematyczny, również Dar załatwił mu po cichu miejsce w prywatnej szkole w Bakersfield, gdzie mieszkali Butlerowie. Po śmierci Barbary i dziecka Minor także przeprowadził się do Kalifornii, a wtedy właśnie Edwina i nastoletni Ned spędzali z nim całe godziny przez kilka tygodni, zanim się otrząsnął z tragedii i mógł podjąć normalne życie. Darwin pragnął i mógł pomagać Nedowi, który zdobył doskonałe oceny na egzaminie SAT [Scholastic Achievement Test – egzamin, którego wyniki decydują o przyjęciu na studia w USA.] i dzięki temu mógł wybrać dowolną uczelnię w kraju. Dar myślał o Princeton, ale Ned wybrał marines.

Podczas wojny w Zatoce Perskiej młodzieniec zdobył trzy odznaczenia. Wylądował wraz z plutonem rozpoznawczym, podczas gdy Irakijczycy czekali na brzegu, spodziewając się potężnej inwazji piechoty morskiej. Generał Schwarzkopf użył wcześniej w szturmie wodno-lądowym tysięcy marines, którzy mieli przyciągnąć uwagę irackich oddziałów, a tymczasem setki tysięcy żołnierzy i czołgów koalicji wykonało zdumiewające, ponad trzystukilometrowe przesunięcie, po czym niewidoczni przez wroga rozpoczęli ofensywę, która rozbiła tyły armii irackiej. W trakcie tej wojny, w roku 1991, Ned junior skończył dziewiętnaście lat i był dokładnie w tym samym wieku, w jakim był jego ojciec podczas akcji w Dalat.

Od tamtego czasu aż do zdobytego przed pięcioma laty dzisiejszego stanowiska w Camp Pendleton młody oficer starał się spotykać z Darwinem na obiad z drinkiem przynajmniej raz w miesiącu. Niestety w ostatnich miesiącach zazwyczaj nie mogli uzgodnić terminu.

Przez kilka minut gawędzili o rodzinie i wspólnych przyjaciołach. W końcu Ned odstawił szklankę z mrożoną herbatą i spytał:

– Czemu więc zawdzięczam twoją wizytę?

Dar krótko i zwięźle opowiedział mu o Przymierzu, Dallasie Trace i rosyjskich snajperach, choć – co go samego zdziwiło – nie potrafił wyciągnąć wniosków. Chociaż młody kapitan nie miał w marines takiej specjalności jak ojciec, wysłuchał całej historii z typową dla wyborowych strzelców cierpliwością.

– Wyświadczając mi przysługę, o którą zamierzam cię poprosić, możesz narazić całą swoją karierę, Ned – powiedział Darwin. – Jeśli odmówisz, zrozumiem… mało tego, prawie liczę się z tym, że mi odmówisz. Nie chodzi o niezwykłą prośbę, lecz o coś nielegalnego.

Kapitan bardzo lekko się uśmiechnął.

– Przyjmuję twoją uwagę, kapralu – odparł. – Ja i trzech moich dobrych przyjaciół, spotkałeś ich wszystkich, mamy trochę wolnego czasu. Powiedz mi tylko, kogo mamy zabić i jak bardzo ma cierpieć.

Minor roześmiał się uprzejmie, po czym zrozumiał, że Ned nie żartuje.

– Nie, nie – powiedział pospiesznie. – Miałem nadzieję, że będę mógł nieoficjalnie pożyczyć nieco sprzętu. Zwrócę go, zanim ktokolwiek zauważy jego brak.

Kapitan pokiwał powoli głową.

– Nie mamy tu żadnego dodatkowego abramsa MlAl ani innego podobnego czołgu – odrzekł – ale może ci wystarczy pojazd opancerzony Bradley?

To powiedziawszy, Ned uśmiechnął się, bardziej jak drapieżca niż żartobliwie. Darwin westchnął.

– Myślałem tylko o karabinie.

Kapitan znów pokiwał głową.

– Wydaje mi się, że wbrew przepisom przywiozłeś sobie z wojny wietnamskiej karabin, który uznałeś za prezent od 7. Pułku Piechoty Morskiej.

– Remingtona 700 – przyznał Dar. – Tak. Nadal go mam.

– I ciągle można z niego strzelać? – spytał Ned.

– Od kilku miesięcy nie próbowałem, lecz wtedy udawało mi się trafić pięcioma pociskami w kwadrat o boku sześciu centymetrów z odległości pięciuset pięćdziesięciu metrów.

Kapitan zmarszczył brwi.

– Pięciuset pięćdziesięciu? Dlaczego nie z kilometra?

– Jestem już stary – wyjaśnił Darwin. – Niedowidzę. Zakładam okulary, gdy czytam przez dłuższy czas.

– Pieprzenie – powiedział wesoło Ned, po czym dodał: – Proszę pana. – Nieobecnym ruchem wygładził idealnie wyprasowane spodnie munduru polowego. – No dobrze. Kiedy tamten snajper próbował zastrzelić cię w twoim domu… jakiej broni użył?

Minor opisał karabin Tikka 595 Sporter. Kapitan nieznacznie wzruszył ramionami.

– Niezbyt droga, ale dość dobra broń. Tego typu krajowe karabiny o dużym zasięgu i sporej celności zaczynają się już od dwóch tysięcy dolarów, a europejska broń snajperska nie bywa tańsza niż osiem tysięcy. Zdaje mi się, że tikkę można kupić już za tysiąc dolarów. Na miejscu zabójcy nie wybrałbym jej jednak.

Dar skinął głową. Zgadzał się z Nedem.

– Wysłali do mnie tylko obserwatora. Podejrzewam, że od razu postanowili poświęcić tę broń. W razie kłopotów strzelec miał ją bez żalu porzucić.

Kapitan ponownie się uśmiechnął.

– Obserwatora, co? Nie mają o tobie najwyższego mniemania, nieprawdaż?

– Istnieją świetni obserwatorzy – odparł cicho Darwin. – Znałem kiedyś takiego, który był lepszym strzelcem i odważniejszym mężczyzną niż większość dobrych snajperów, jakich kiedykolwiek spotkałem.

Młody oficer patrzył na niego przez dobre parę minut. Potem ruszył do drzwi, pokazując Darwinowi, aby poszedł za nim.


***

Magazyn był ogromny. Gdzieś dalej, w ciemnawym kącie brzęczał podnośnik widłowy, poza tym byli tu chyba sami. Ned otworzył jedną ze skrzyń.

– Jeśli szukasz nowszego modelu twojego starego M40, Darwinie, ta zabawka powinna ci się spodobać.

Minor sięgnął do wnętrza i trafił na karabin owinięty w cienką gąbkę.

– H-S Precision, czyli w skrócie HSP762/300 – wyjaśnił kapitan. – Można z niego strzelać nabojami o obu wymienionych przeze mnie kalibrach, czyli regularnymi nabojami 7,62 milimetra typu NATO lub kulami 300 Winchester Magnum. Kolbę wykonano oczywiście z grafitu i włókna szklanego, toteż marines nie grożą już odłamki w policzkach, w wyposażeniu jest dwójnóg i regulowanej długości kolba z wysokiej jakości polimeru, podobnie jak w unowocześnionym M24. Zobacz tutaj. Widzisz, jak idealnie można go wyregulować? Możesz go też zapakować w lekki futerał przenośny wielkości 58 x 43 centymetry i zasadniczo masz do dyspozycji dwa… różne rodzaje broni.

– Bardzo przyjemny – przyznał Dar. – Myślałem jednak o starym Remingtonie 700 z celownikiem Redfield.

Ned lekko zmarszczył brwi.

– A może wejdziesz do sklepu sportowego, Darwinie, gdzie kupisz sobie łuk i strzały?

To zdanie rozbawiło Minora, uśmiechnął się.

– Niezły pomysł. Strzały są cichsze i tańsze niż tłumiki. Żadna broń nigdy tak naprawdę nie staje się przestarzała.

Kapitan pokiwał głową.

– Rzeczywiście – zgodził się – jeśli tylko wciąż można z niej kogoś zabić. Chcesz jakiś nóż?

– Tak, marki KA-BAR – odparł Dar.

Ned opuścił wieko skrzyni i zamknął ją na kłódkę.

– Okej, na co dzień używasz zabytkowego M40. Aż do momentu, gdy zawodzi cię wzrok… Mówiłeś, że przy jakiej odległości to się dzieje?

– Nie mówiłem – odrzekł Minor – chociaż chodzi mniej więcej o dziesięć metrów.

– Kup strzelbę – doradził mu kapitan. – Albo, jeszcze lepiej, dużego, złego psa.

– Przyjaciółka dała mi ładny sztucer. Remingtona – wyjaśnił Dar. – No cóż, pożyczyła mi…

Ned gwałtownie uniósł brwi – nie na wzmiankę o sztucerze, lecz słysząc słowo „przyjaciółka”. Darwin nigdy nie rozmawiał z nim o kobietach.

– No dobrze – powiedział cicho kapitan. – Jaki konkretnie egzemplarz cię zainteresował? Może myślałeś o karabinie półcalowym?

– Słyszałem dobre opinie o karabinie McMillan M87R – wyznał Minor.

– Strzelałem z niego – oznajmił Ned z całą powagą. – Bardzo celna broń. Waży prawie jedenaście i pół kilo, należy więc do najlżejszych o kalibrze.50. Ma potężny odrzut, że słoń by odleciał, na szczęście złagodzony przez specjalny tłumik i szereg ochraniaczy. Typu ze składaną kolbą używają nawet „Foki” marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych. Niemniej jednak to standardowy karabin samopowtarzalny z magazynkiem na pięć nabojów. Przewidujesz potrzebę ognia maszynowego i twój remington wydaje ci się zbyt powolny?

Dar zawahał się. Snajperzy byli tak szkoleni, że każda kula powinna w ich opinii zabijać. Z tego też względu najnowocześniejsze snajperskie karabiny z kompozytu kevlaru i włókna szklanego w dużej mierze wróciły do typu jednostrzałowego, samopowtarzalnego, znanego snajperom od czasu okopów podczas I wojny światowej. Minor posiadał lekkokalibrowego remingtona do strzałów długodystansowych… Jaką broń wybrałby w razie potrzeby ognia maszynowego? Podczas czterdziestu ośmiu godzin w Dalat ojciec Neda uratował mu kilka razy życie, strzelając seriami z wyborowego M-14.

Ned otoczył Minora ramieniem i poprowadził w głąb magazynu, między skrzynie.

– Chciałbyś zobaczyć broń, której mój zespół ogniowy używał podczas wojny w Zatoce? Bardzo poręczna rzecz.

– Jasne.

Kapitan otworzył długie pudło.

– Nazwaliśmy go „lekka pięćdziesiątka”. Tam na pustyni. Oficjalnie to karabin snajperski Barrett Model 82A1. Browning kaliber.50, 12,7 x 99 milimetrów. Ma nieduży odrzut. Lufa odskakuje najwyżej na pięć centymetrów przy każdym strzale, broń ma też wielki tłumik. Waży trzynaście i pół kilo bez celownika, czyli powiększającego dziesięciokrotnie Leopolda and Stevensa M3a Ultra i… teraz słuchaj, Dar, bo to ważne… ma wyjmowany magazynek na jedenaście nabojów. To jedyny półautomat snajperski kaliber.50 na rynku.

– Ile będzie mnie kosztował? – spytał Darwin. – Oprócz zezwolenia, podatków i innych drobnych nieprzyjemności.

Ned wpatrywał się w niego bardzo długo i bardzo poważnie, niemal wzrokiem zatroskanego ojca.

– Przynieś go z powrotem – powiedział w końcu. – I sam wróć cały i zdrów. Jeśli broń będzie w jednym kawałku, wszystko załatwię. Dorzucę nawet nowoczesną kamizelkę kuloodporną, trzy tysiące normalnych nabojów i pięćset przeciwpancernych.

– O kurcze – mruknął Minor. – Trzy tysiące nabojów… I przeciwpancerne? Chryste, Ned, nie wybieram się na wojnę.

– Na pewno? – spytał kapitan, po czym zatrzasnął długie pudło, zamknął je, podniósł i wręczył Darwinowi wraz z kluczykiem.


***

Minor przemieszczał się powoli w potężnym korku na I-5. Wracał do miasta, zastanawiając się, czy gdzieś po drodze zatrzymać się na hamburgera, czy też lepiej skierować się wprost do domu na krótką drzemkę. Nagle zadzwonił do niego Lawrence.

– Znaleźli Pauliego Satchela, Dar.

– To dobrze – odparł Minor. – A kim są ci oni?

– Niestety ostatecznie policjanci – odrzekł Stewart – choć najpierw ludzie z Hampton Quality Preprocessing.

– A co to, do diabła, za ludzie? – spytał Dar. – I czy to może zaczekać?

Czuł się jak złodziej, wioząc „lekką pięćdziesiątkę” i pudełko amunicji pod brezentem na tyłach land cruisera. Spocił się pod niemnącą koszulą z niebieskiej bawełny podczas rutynowej kontroli wszystkich osób opuszczających Camp Pendleton i wciąż mu się wydawało, że lada chwila zatrzymają go wartownicy.

– Nie, naprawdę nie może zaczekać – odrzekł Lawrence. – Możemy się spotkać na miejscu?

Podał adres w przemysłowej dzielnicy na południe od centrum.

– Przy takim ruchu dojadę tam najprędzej za trzydzieści minut – powiedział Darwin. – Jeśli naprawdę muszę.

Dzielnica była paskudna, więc bał się, że ktoś ukradnie mu jego toyotę land cruiser i jeden z tamtejszych gangów – Bloods albo Crips – nagle zdobędzie półautomatyczny karabin maszynowy kaliber.50.

– Musisz – zapewnił go Stewart. – A jeśli dotąd nie jadłeś, nie jedz.


,

Загрузка...