Gdy Darwin skończył jeść lunch z agentem FBI, centrum San Diego już pustoszało. Wszyscy pędzili ku przedmieściom.
– Federalne Biuro Śledcze – powiedział w pewnym momencie Warren – zrobi wszystko, co w jego mocy, ażeby panu pomóc.
– Chciałbym mieć kopie wszelkich dostępnych akt na temat Pavla Zukera i Gregora Yaponchika – odparł Minor. – Nie tylko akt Federalnego Biura Śledczego, ale także CIA, NSA, Interpolu, Mossadu, NDA… Wszystkie, jakie istnieją.
Agent specjalny przyjrzał mu się z wahaniem.
– Wątpię, czy zdołam otrzymać pozwolenie na pokazanie panu choćby niektórych akt FBI. Skąd myśl, że możemy zdobyć dokumenty izraelskie? – Dar odpowiedział milczeniem i pokerową twarzą. – Po co cywilowi taki materiał? – spytał Warren.
– Dlatego że jedyny cywil, który ich potrzebuje, to cywil, którego dwukrotnie zaatakowali dwaj rosyjscy dżentelmeni – odciął się cicho Minor. – Być może te informacje pomogą wyżej wspomnianemu cywilowi zachować życie, zamiast ginąć.
Agent specjalny wyglądał, jakby połknął pestkę oliwki, w końcu wszakże skinął głową.
– W porządku – odparł. – Spróbuję zdobyć kopie wszelkich dostępnych papierów.
– Świetnie – powiedział Darwin.
– Czego jeszcze panu potrzeba? – spytał Warren swobodnym tonem. – Helikoptera, może… albo dostępu do satelitów szpiegowskich różnych agencji?
– Jasne – odrzekł Dar. – Najchętniej jednak pożyczyłbym McMillana M87R.
Człowiek z Federalnego Biura Śledczego śmiał się dobrotliwie przez dłuższą chwilę, zanim sobie uświadomił, że Minor mówi poważnie.
– To jest niemożliwe.
– To jest ważne – upierał się Dar.
– To jest nielegalne. Cywil nie może posiadać takiej broni – wyjaśnił Warren.
– Nie chcę jej posiadać – tłumaczył cierpliwie Darwin. – Chcę tylko pożyczyć.
Skończyli lunch. Warren wciąż potrząsał głową.
– Spróbuję z tymi aktami, ale mcmillan…
– Albo jakiś jego ekwiwalent – nalegał Minor.
– Nie ma szans – odparł Warren. Darwin wzruszył ramionami, dał agentowi specjalnemu wizytówkę ze wszystkimi numerami telefonicznymi, numerem faksu i e-mailem. Dopisał nawet ręcznie numer do domku, którego nie podał wcześniej nikomu z wyjątkiem Larry’ego i Syd. – Proszę mnie powiadomić o zdobyciu tych akt najszybciej jak to możliwe – dorzucił. Nie zaproponował, że zapłaci rachunek.
Opuszczając land cruiserem okolice metra, Dar zadzwonił do Trudy.
– Jakie są ostatnie doniesienia na temat śledztwa w sprawie Esposito?
– Dzięki tobie i lekarzowi sądowemu pojawiło się podejrzenie zabójstwa – odparła. – Przesłuchałam architekta, który wtedy rozmawiał przez telefon z kierownikiem budowy, Vargasem. Mężczyzna jest skłonny zeznać, że wraz z panem Vargasem byli przez kilka minut całkowicie skoncentrowani na planach, dokładnie w momencie wypadku… czy też morderstwa.
– Ktoś miał więc dość czasu, aby potrzymać prawnika pod podnośnikiem. Prawdopodobnie groził mu bronią, a następnie przez nikogo nie widziany przekręcił pokrętło zaworu – zakończył Darwin. – Interesujące.
– Detektywi policji Los Angeles i San Diego szukają Pauliego Satchela… powoda, który podobno był na budowie i spotkał się z Esposito.
– To dobrze – odrzekł Minor. – Mam nadzieję, że go znajdą, zanim i on zginie w jakimś wypadku.
– Ale nie uważasz, że Satchel zabił Esposito, prawda?
– Nie uważam – przyznał Dar, odprężając się, kiedy samochody przed nim zatrzymały się. Zerknął w lusterko. Ten sam samochód jechał za nim, odkąd opuścił Centrum Sprawiedliwości. Nie niepokoił się jednak, ponieważ rozpoznał taurusa Syd i jej jasnobrązową czuprynę. Jak na oficer śledczą, marnie się ukrywała. Chyba nie nadawała się na tajniaczkę. – Sporo wiem o Pauliem – dodał. – To pionek… Występuje o odszkodowanie częściej, niż niektórych boli głowa. Facet nie wygląda na zabójcę.
– Skoro tak mówisz – odpowiedziała Trudy. – Będę cię informować. Zostawisz włączoną komórkę?
– Chwilowo ją wyłączę – odparł Darwin. – Właśnie jadę na zakupy.
Minorowi lepiej poszło z zakupami niż Sydney z inwigilacją. Zatrzymał się w centrum przed sklepem Sears i kupił niedrogą, ale mocną maszynę do szycia. Potem pojechał do sklepu z artykułami z demobilu, w którym zaopatrywali się myśliwi, i kupił trzy dwuczęściowe mundury polowe i maskujący, miękki kapelusz z szerokim rondem. Znalazł też siatkową ochronę na głowę i ramiona; jak zapewnił go sprzedawca, jednooki weteran z Wietnamu: „Tak mocną, że nie przepuści największego nawet moskita, a przy tym tak szczelną, że nie przemknie się przez nią nawet najmniejsza muszka”. Darwin odwiedził jeszcze dwa inne sklepy, zanim znalazł większą siatkę, której szukał, w potrzebnej ilości.
Potem odwiedził kilka sklepów z tkaninami i centrum ogrodnicze pod gołym niebem. Dopiero wtedy zdobył wszystko: grube płótno, jutę i tkaninę workową we wszystkich kolorach, których potrzebował. W ostatnim sklepie z materiałami kupił płótno, które kazał pociąć na kawałki, a także ciemnobrązowy materiał w formie nieregularnych skrawków. W pewnej chwili zatrudnił do cięcia i krojenia aż czterech sprzedawców i kierownika. Właścicielka sklepu patrzyła na niego jak na wariata, ale oczywiście pieniądze od niego przyjęła. Wracając do samochodu z ogromnymi torbami wypełnionymi kawałkami tkanin, Darwin zatrzymał się na widok wysiadającej ze swojego auta Sydney. Kobieta podeszła do niego.
– Poddaję się – oświadczyła. – Nie mam najmniejszego, najbardziej nawet, cholera, mglistego pojęcia, co robisz.
– To doskonale – odparował Minor.
– Powiesz mi?
– Jasne – odparł Dar, otwierając drzwiczki dżipa i wkładając do środka torby. – Zrobię sobie maskujące ubranko a la yeti.
Sydney potrząsnęła głową.
– A cóż to takiego?
– Będziesz musiała poczekać, aż skończę, a wtedy zobaczysz. Jedziesz dalej za mną?
Kobieta zagryzła wargę.
– Darwinie, wiem, że ci się to nie podoba, czuję się jednak odpowiedzialna za…
– Pieprz odpowiedzialność – odciął się cicho Dar. – Masz swoją pracę, a ja swoją. Żadne z nas nic nie zrobi, jeśli będziesz mnie przez cały czas pilnowała.
Syd zawahała się. Minor dotknął jej nagiego przedramienia.
– Nie pracujmy przeciwko sobie – poprosił. – Na pewno przeżyję, jeśli tylko uda się szybko przyłapać Dallasa Trace’a i snajperów, których wynajął. To moja największa szansa.
Śledcza Olson pokiwała głową, tym niemniej powiedziała:
– Odpowiesz mi na jedno pytanie?
– Pewnie – zgodził się Darwin. – O ile ty udzielisz mi w zamian uczciwej odpowiedzi na moje.
– W porządku – powiedziała Sydney. – Gdzie będziesz dzisiejszego wieczoru… w ten weekend?
– Jadę do domku – odrzekł Dar – ale nie zostanę tam na noc. Wrócę późnym wieczorem do mieszkania. A co do tego weekendu… no cóż, może w niedzielę wezmę namiot i wyjadę na dzień lub dwa.
– Na biwak? – spytała z powątpiewaniem.
– Mniej więcej – odparł Minor.
– Wyłączysz telefon, gdy będziesz… pod namiotem?
– Niestety. – Darwin pokiwał głową. – Ale jedno mogę ci obiecać, Sydney. Będę w miejscu, w którym ani Dallas Trace, ani jego pachołki na pewno nie będą mnie szukać.
– Pachołki – powtórzyła cicho kobieta. – W porządku, dam ci spokój. I to natychmiast.
– Teraz moja kolej na pytanie – powiedział szybko Dar. Rozejrzał się wokół. Na parkingu byli zupełnie sami. Wieczorne cienie coraz bardziej się wydłużały. – Co to była za farsa dziś rano? Na zebraniu? – spytał.
– Nie rozumiem.
– Doskonale mnie rozumiesz – odparł Minor bez cienia gniewu w głosie. Oparł się o land cruisera i czekał.
– Doszło do poważnych przecieków – wyjaśniła Syd. – W ubiegłym miesiącu. Jesteśmy pewni, że Trace i inni przedstawiciele Przymierza znają nasze plany, jeszcze zanim zaczniemy je realizować.
– Ktoś z przysięgłych? – zapytał Dar.
Sydney potrząsnęła głową.
– Raczej ktoś z mojego oddziału. Tak wynika z naszych informacji. Ktoś z naszej ekipy dochodzeniowej albo inna osoba wtajemniczona. Dlatego zarządziłam na dziś to zebranie. Sprawdzimy rozmowy telefoniczne i odkryjemy tego nielojalnego.
– Podejrzewasz Hernandeza czy Suttona? – spytał zaskoczony Darwin. – A może Lawrence’a, Trudy i mnie… Nasze telefony też podsłuchujecie?
– Nie – obruszyła się Syd. – Przecieki zaczęły się wcześniej, niż ty i Stewartowie dołączyliście do nas.
– Ale agenta specjalnego Warrena również podsłuchujesz?
Kobieta skrzywiła się.
– Biuro podsłuchuje, głupku, a nie ja.
– Typowe – mruknął Dar, po czym dodał poważniejszym tonem: – Nie mogę uwierzyć, że ten twój przyjaciel Santana znów zamierza działać jako tajniak i że przekazaliście tę informację na zebraniu, skoro wiecie, że są przecieki.
Sydney zmarszczyła brwi.
– Ten mój, jak to określiłeś, przyjaciel Santana wie, co robi, Darwinie. Wspomnieliśmy o tej sprawie umyślnie. Tom ma świadomość, że nawet bez przecieku groziłoby mu niebezpieczeństwo. Oficjalnie chce zatem działać sam, tak naprawdę jednak wraz z nim w organizację wmiesza się równocześnie troje innych latynoskich agentów.
– Z Wydziału do Spraw Oszustw? – spytał Darwin.
– Nie, z FBI – odparła Syd. – Weszliśmy teraz do pierwszej ligi. Tom naprawdę dobrze wie, co robi, a jeśli zdecyduje się na jakiś ruch, sprawdzi wcześniej, czy ktoś kryje jego plecy. Dlaczego podnosisz głos zawsze, ilekroć rozmawiamy o Santanie?
Minor nie odpowiedział.
Jechał na wschód międzystanową numer 8. Ruch na drodze był bardzo intensywny. San Diego wyrzucało ze swoich czeluści spragnionych weekendowego odpoczynku pracowników. Darwin nie otwierał okien, włączył jedynie klimatyzację i relaksował się, słuchając z kompaktu nagranej przez Bernsteina dla upamiętnienia upadku berlińskiego muru Ody do wolności, czyli lekko przerobionej Ody do radości z IX Symfonii Beethovena. Samochodów było tu nieco mniej niż na prowadzącej na północ autostradzie 79, a z międzystanowej nikt za Darem nie zjechał. Nie widział już więcej taurusa Syd, żadne inne auta też go chyba nie śledziły.
W miarę jak jechał, cienie stawały się coraz dłuższe i coraz bardziej się z sobą zlewały. Gdy dotarł do domku, sprawdził alarm i upewnił się, że od ostatniego razu żaden intruz nie przekroczył jego drzwi frontowych. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi na klucz.
Z zewnątrz zupełnie nie było widać, że domek posiada piwnicę: żadnych okienek nad ziemią, żadnego wejścia z zewnątrz. A jednak piwnica istniała. Dar podniósł czerwony perski dywan przy końcu łóżka, wymacał niewielką szczelinę w podłodze, podniósł klapę i otworzył drzwi zapadkowe. Po podniesieniu drzwi światło w piwnicy zapaliło się automatycznie.
Darwin opuścił za sobą klapę i zszedł po stromej drabinie. Zadrżał nieznacznie w chłodnym niczym jaskinia wąskim korytarzu. Korytarz składał się jedynie z betonowych ścian, na końcu których znajdowały się stalowe drzwi wyposażone w dwa zamki. Przez chwilę Dar szukał w kieszeni drugiego klucza.
Pomieszczenie zajmowało tylko jedną trzecią powierzchni ogromnego salonu na parterze, lecz dla jego celów było wystarczające. Musiał tu włączyć światła, ale kiedy to zrobił, wszystkie starannie rozmieszczone w stosach pudła i skrzynie zostały idealnie oświetlone, podobnie jak wszystkie półki i szuflady. Temperatura w piwnicy była regulowana, powietrze podsuszane. Ściany z pustaków wypełniono powłoką zawierającą azbest i pokryto cienką warstwą aluminium. Darwin traktował ten pokój głównie jako wielki depozyt, gdzie przedmiotom nie groził pożar, tornado czy nawet odległy wybuch atomowy. Uśmiechnął się niewesoło, wspominając, ile to rzadko odwiedzane pomieszczenie go kosztowało.
Na przeciwległej ścianie znajdowała się zamknięta na kłódkę krata, przez którą przechodziło się do wielkiego kanału wentylacyjnego. Kanał wiódł trzydzieści siedem metrów w dół, do opuszczonego szybu kopalni złota sprzed stulecia; z kolei ów szyb kopalniany prowadził dalej, do oddalonego o sześćdziesiąt cztery metry małego wejścia do parowu o stromych zboczach. Szyb kończył się tu, czyli ponad sto metrów od odremontowanego wozu. Za wykopanie i instalację tego kanału powietrznego – zamkniętego z obu stron na kłódkę – Minor zapłacił naprawdę sporo, niemal tyle co za zbudowanie całego domu.
Przeszedł wąską dróżką między pudłami magazynowymi. Jak zwykle zerknął na torbę awaryjną: czarną walizkę, która podczas jego pracy dla NTSB zawsze pozostawała spakowana i gotowa. Jak zwykle też zupełnie bezwiednie przesunął dłonią po dużej zielonej skrzyni, zawierającej wszystkie ubrania Barbary, wszystkie ich fotografie z tamtego czasu i dziecięce ubranka Davida. No i jak zwykle nie otworzył tej skrzyni.
W ścianie na tyłach pomieszczenia mieścił się niczym nie zakryty sejf. Darwin szybko przekręcił tarczę. Wiedział, że głupotą jest używanie daty urodzin synka jako szyfru, z drugiej jednak strony uważał, iż osoby, która dojdzie tak daleko i zechce się dostać do sejfu, nie powstrzyma zwyczajny zamek szyfrowy. Sejf był wielki i głęboki, wyposażony w kilka metalowych półek, na których leżały dokumenty, dyskietki i zdjęcia. Dar zignorował to wszystko i wyjął wąskie pudło z uchwytem, wykonane z drewna orzechowego.
Zamknął sejf, postawił drewniane pudło na jednej ze skrzyń i otworzył je. Wewnątrz, w wyłożonych zielonym filcem przegródkach z masy plastycznej, znajdował się zdemontowany karabin snajperski M40 – wojskowa wersja klasycznego sztucera myśliwskiego Remington 700.
Przesunął palcami po drewnie karabinu, a następnie wyjął z przegródki niezwykle dokładny celownik teleskopowy marki Redfield Accu-Range o zmiennym powiększeniu 3-9. Spojrzał raz przez obiektyw, po czym odłożył celownik na miejsce. Akurat zatrzasnął zamki na futerale, gdy usłyszał odległy, lecz głośny trzask na parterze domku.
Wziął futerał z karabinem, ruszył do drzwi, zamknął na klucz pomieszczenie magazynowe, po czym wspiął się po stromej drabinie. Ktoś głośno dobijał się do drzwi frontowych. Darwin zabezpieczył zapadnię i położył na swoje miejsce dywan, rozważając wyjęcie i złożenie broni. Stukanie do drzwi zmieniło się w prawdziwy łomot. Wyjrzał przez frontowe okno i zdecydował, że pozostawi karabin w częściach. Westchnął, wsunął futerał z bronią na jedną z niższych półek biblioteczki i poszedł otworzyć drzwi.
– Nic ci nie jest? – spytała Syd. W prawej ręce trzymała swojego siga, co oznaczało, że do drzwi stukała wyłącznie lewą. Dar zauważył, że kłykcie palców tej dłoni miała mocno zaczerwienione.
– Jasne, że nie – odburknął, po czym odsunął się, robiąc Sydney miejsce.
– Więc dlaczego nie reagowałeś na pukanie do drzwi?
– Byłem w łazience – wyjaśnił.
– Wcale nie – obruszyła się. – Obeszłam domek i zajrzałam tam przez okno. Nigdzie cię nie widziałam.
Minor wiedział, że drzwi zapadkowych nie można dostrzec przez żadne z okien. Specjalnie takie miejsce dla nich wybrał.
– Dwie godziny temu obiecałaś, że przestaniesz za mną jeździć – mruknął. – A teraz podglądasz mnie nawet w łazience.
Syd zaczerwieniła się. Jej rumieniec się nasilał, gdy chowała półautomat do kabury i zapinała lnianą marynarkę.
– Nie jechałam za tobą. Próbowałam dodzwonić się do ciebie na komórkę, ale mi się nie udało. Telefonowałam też na numer domku. Nie odbierałeś.
– Przyjechałem tu dopiero przed kilkoma minutami – odparł. – A co się właściwie stało? Coś złego?
Sydney rozejrzała się niespokojnie po pokoju.
– Mogę dostać szklaneczkę szkockiej?
– Oboje prowadzimy – powiedział Dar. – Pamiętasz, mówiłem ci, że dzisiaj wracam. Zbieram się dosłownie za parę minut.
– Wiem, o co chodzi z tym strojem ze skrawków – wyrzuciła z siebie kobieta. Wydawała się zadyszana, jakby dopiero teraz przybiegła do domku z samochodu. – I wiem o Dalat.