Rozdział piętnasty

O JAK ORGANIZACIJA

Sydney najwyraźniej przejęła już od Dickweeda całą suterenę Centrum Sprawiedliwości. Miała dodatkowych pięciu asystentów, którzy pracowali przy pięciu nowych komputerach, podłączono jej też sześć następnych linii telefonicznych. Dowodzona przez nią operacja nie mieściła się już w jednym starym pokoju do przesłuchań – teraz zajmowała także salę obserwacyjną za lustrem weneckim, dwa nie używane pokoje przesłuchań oraz korytarz, w którym pracował obecnie sekretarz, legitymujący wszystkich gości. Dar podejrzewał, że więźniowie w areszcie na drugim końcu długiego korytarza i ich ponurzy strażnicy to jedyne osoby, które nie mają związku z tym rozprzestrzeniającym się imperium.

Zebranie zaczęło się punktualnie o ósmej w piątkowy ranek. W głównym biurze Syd rozstawiono długi, składany stół. Mapa południowej Kalifornii wciąż zajmowała większą część pustej poza tym ściany, a Minor zauważył na niej dodatkową czerwoną pinezkę oznaczającą śmiertelny, sfingowany wypadek z zajechaniem drogi – na I-15 tuż za granicami miasta San Diego – oraz nową zieloną pinezkę w miejscu zgonu mecenasa Esposito na placu budowy. Na wzgórzach była też druga żółta pinezka, wskazująca na kolejny zamach na życie Dara. Z boku mapy wciąż czekało jeszcze z pół tuzina żółtych pinezek.

Spotkanie okazało się poważną naradą operacyjną, na którą nie zaproszono ani Dickweeda, ani miejscowego prokuratora okręgowego. Darwina zaskoczył natomiast widok Lawrence’a i Trudy.

– Że co? – mruknął Stewart na widok zdumionej minę przyjaciela. – Nie spodziewałeś się nas tutaj?

– Poza tym – dodała Trudy, przynosząc Lawrence’owi styropianowy kubek z kawą, którą nalała z dużego termosu stojącego obok drzwi – płaci nam Narodowe Biuro do Spraw Przestępstw Ubezpieczeniowych. – Jeanette Poulsen, prawniczka reprezentująca właśnie to biuro, podniosła w tym momencie wzrok i pokiwała głową.

Sydney podłączała swój laptop do projektora, a Dar w tym czasie przyjrzał się pozostałym osobom, zajmującym miejsca przy stole. Oprócz Larry’ego, Trudy i Poulsen z Narodowego Biura do Spraw Przestępstw Ubezpieczeniowych w zebraniu uczestniczył także Tom Santana, który siedział po prawej stronie Syd, oraz jego szef ze Stanowego Wydziału do Spraw Oszustw Ubezpieczeniowych, Bob Gauss. Obok Gaussa siedział agent specjalny Jim Warren, a po drugiej stronie stołu, dokładnie naprzeciwko człowieka z Federalnego Biura Śledczego, kapitan Tom Sutton z CHP. Poza nim jedynymi przedstawicielami organów ścigania w pokoju byli Frank Hernandez z Departamentu Policji San Diego oraz nieznany Darwinowi mężczyzna w średnim wieku o wyglądzie księgowego, którego Sydney przedstawiła jako porucznika Byrona Barra z Wydziału Wewnętrznego Departamentu Policji Los Angeles. Obaj kapitanowie: Hernandez i Sutton posłali Barrowi podejrzliwe, niemiłe spojrzenia z ukosa, które policjanci rezerwują dla wszystkich przedstawicieli tego wydziału. Syd oświadczyła krótko, ostrym tonem, że obecność porucznika Barra jest spowodowana miażdżącymi dowodami na to, iż niektórzy detektywi z Departamentu Policji Los Angeles są zamieszani w spisek.

Minor zauważył szybką wymianę spojrzeń między Hernandezem i Suttonem, po czym obaj mężczyźni równocześnie kiwnęli głowami. Darwin zinterpretował sobie ich zachowania jako sugestię: „No cóż, okej, chodzi zatem o Departament Policji Los Angeles. Tak, pewnie że tak. Pieprzyć ich”.

– A zatem – powiedziała Syd, wyłączając wszystkie światła; włączony pozostał jedynie jej laptop i projektor. W prawej ręce śledcza trzymała pilota. – Zaczynajmy. – Nagle na białym dotąd ekranie znajdującego się na drugim końcu stołu projektora pojawiła się kolorowa fotografia przedstawiająca stertę mercedesów przygniatających pontiaca firebirda. – Większość z państwa bez wątpienia słyszała o tragicznym wypadku, do którego doszło wczoraj rano na autostradzie I-15 tuż za granicami miasta – mówiła cicho. Pojawiły się kolejne zdjęcia, przedstawiające najpierw podnoszone samochody, potem etapy wydobywania kierowcy oraz zwłok. Minor zrozumiał, że fotografie te wykonał swoim zwykłym nikonem Lawrence w czasie, gdy we dwóch oglądali wrak, a później zeskanował je i przesłał Sydney e-mailem. Były bardzo wyraziste. – Wypadek przeżył jedynie kierowca, Ruben Angel Gomez, trzydziestojednoletni mężczyzna narodowości meksykańskiej. Miał tymczasowe amerykańskie prawo jazdy. Jego żona, Rubidia, oraz dzieci, Milagro i Marita, zginęli podczas zderzenia z ciężarówką przewożącą nowe samochody dla przedstawicielstwa Kyle Baker Mercedes z siedzibą w San Diego. – Pojawiły się zbliżenia martwych dzieci. Syd stanęła w świetle padającym z projektora. – Małżeństwo miało także niemowlę, siedmiomiesięczną Marię Gomez. Znaleźliśmy dziewczynkę późno ubiegłej nocy pozostawioną pod opieką sąsiada w budynku, w którym mieszkali Gomezowie. Dzieckiem zajęła się opieka społeczna. – Sydney wycofała się. Na projektorze pokazały się fotografie przedstawiające bagażnik pontiaca. Kobieta nie musiała wyjaśniać tej widowni, do czego miały służyć worki z piaskiem i zapasowe koła. – Stan pana Gomeza jest krytyczny, lecz stabilny – podjęła. – Poddano go wczoraj dwóm operacjom i nadal nie odzyskał świadomości na czas pozwalający na rozmowę z oficerami śledczymi. Przynajmniej tak brzmiała ostatnia informacja, która dotarła do mnie dzisiejszego ranka…

– Nadal jest nieprzytomny – wtrącił kapitan Frank Hernandez. – Odwiedziłem go dziesięć minut temu. Majaczy na temat dzieci. Trzeba mu było znowu podać środki uspokajające. Zostawiliśmy tam funkcjonariusza, który mówi biegle po hiszpańsku. Czeka na możliwość rozmowy z rannym, niestety jak dotychczas bezskutecznie.

– Czy zastosowano wobec niego areszt zapobiegawczy? – spytał kapitan Sutton z CHP.

Hernandez wzruszył ramionami.

– Tak – odparł krótko.

Sydney kontynuowała pokaz. Projektor pokazywał teraz komputerowy diagram. Miał kształt piramidy, na dole znajdował się tuzin rubryk wypełnionych zdjęciami czworga Gomezów z ostatniego wypadku, Richarda Kodiaka, Wietnamczyka Phonga, który nadział się na pręty zbrojeniowe, Hernandeza, ofiary jednej z wcześniejszych sfingowanych kraks oraz kilka innych twarzy i nazwisk; większość osób stanowili Latynosi. Drugi rząd kwadratów licząc od dołu piramidy, zajmowały zdjęcia Jorge Murphy’ego Esposito, Abrahama Willisa – prawnika, który był znanym naganiaczem ubezpieczeniowym i który zginął niedawno w tajemniczym wypadku samochodowym – oraz trzech słynnych południowokalifornijskich prawników: Bobby’ego Jamesa Tuckera z Los Angeles, Rogeta Velliersa z San Diego i Nicholasa van Dervana z hrabstwa Orange.

Ponad naganiaczami znajdowało się kilka pustych kwadracików oraz napis: POMOCNICY, powyżej ciągnął się kolejny długi rząd pustych rubryk z etykietką: LEKARZE, a jeszcze wyżej znajdował się rząd opisany: WYKONAWCY. Na szczycie piramidy widniały trzy kwadraciki – dwa puste i jeden z zdjęciem Dallasa Trace’a.

Dar widział, że kapitan policji San Diego i funkcjonariusz CHP zareagowali z wyraźnym zdumieniem. Inne przebywające w pokoju osoby, łącznie z inspektorem Tomem Santaną, agentem specjalnym Warrenem, Bobem Gaussem z Wydziału do Spraw Oszustw Ubezpieczeniowych i mecenas Poulsen z Narodowego Biura do Spraw Przestępstw Ubezpieczeniowych wydawali się wprowadzeni w temat i najprawdopodobniej znali te dane. Jeśli Lawrence i Trudy zdziwili się, nijak nie okazali tego po sobie.

– Jezu Chryste – powiedział kapitan Sutton z CHP. – Chyba nie mówi pani poważnie, oficer śledcza Olson. To jeden z najsławniejszych prawników w tym przeklętym przez Boga kraju. I jeden z najbogatszych.

– Pierwsze znaczące pieniądze zarobił właśnie na tej wielkiej akcji związanej z oszustwami ubezpieczeniowymi – wyjaśniła Sydney.

Wycelowała pilotem w projektor i wdusiła przycisk laserowej wskazówki. Na czole mecenasa Trace’a pojawiła się czerwona kropka. Następnie wcisnęła jakiś guzik i w jednym z kwadracików, wchodzących w skład rzędu WYKONAWCY, pojawiła się pozbawiona emocji szczupła, męska twarz. Zdjęcie było dość niewyraźne.

– To jest Pavel Zuker – powiedziała Syd. – Kiedyś snajper Armii Czerwonej, potem pracownik KGB, w końcu przedstawiciel mafii rosyjskiej… w której działa zapewne aktywnie do dziś. Znaleźliśmy jego odciski palców na Tikce 595 Sporter, której użyto podczas zamachu na doktora Minora w jego mieszkaniu.

Ciemna twarz kapitana Hernandeza jeszcze bardziej pociemniała.

– Moi technicy dokładnie zbadali całą broń. Niczego na niej nie znaleźli.

Agent specjalny Warren splótł palce na blacie stołu.

– Laboratorium FBI w Quantico po rozłożeniu broni znalazło jeden odcisk od wewnętrznej strony przy blokadzie spustu – odparł spokojnie. – Odcisk był bardzo nikły, dzięki powiększeniu komputerowemu zdołaliśmy go jednak odczytać, a w bazie danych CIA dopasowaliśmy go z wynikiem pozytywnym. To odcisk linii papilarnych Zukera.

Sydney wdusiła kolejny guzik i obok zdjęcia Pavla Zukera pojawił się szkic rysownika policyjnego przedstawiający mężczyznę z brodą. Pod rysunkiem widniał podpis: Gregor Yaponchik.

– Federalne Biuro Śledcze ma powody wierzyć, że pan Yaponchik przyjechał do naszego kraju wczesną wiosną – oświadczyła Sydney. – W tym samym czasie co Zuker.

– Skąd macie taką informację? – spytał kapitan Sutton. – Z Urzędu Cemo-Imigracyjnego?

Syd zawahała się.

– Otrzymaliśmy ją kanałami związanymi z mafią rosyjską – wyjaśnił agent specjalny Warren.

Sutton kiwnął głową ale masywny funkcjonariusz kalifornijskiej policji drogowej usiadł prosto i założył ręce na piersi, sugerując, że ma niejakie wątpliwości.

– Yaponchik i Zuker działali w Afganistanie jako para snajperów – podjęła Sydney. – Prawdopodobnie pracowali wtedy dla KGB, my wszakże zainteresowaliśmy się nimi dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych… jeszcze przed rozpadem Związku Radzieckiego. Później oddali swoje usługi mafii czeczeńskiej.

– Zawodowi zabójcy? – spytał Lawrence.

– Ogólnie rzecz biorąc, wykonawcy rozmaitych rozkazów – odparła Syd. – Czyli zazwyczaj, najczęściej… tak, zawodowi zabójcy. Zarówno FBI, jak i CIA uważają że Yaponchik i Zuker brali bezpośredni udział w sprawie Milesa Grahama.

Wszyscy zebrani w pokoju znali historię milionera Milesa Grahama. Należał do najsławniejszych i najbogatszych przedsiębiorców spośród wszystkich kapitalistów zastrzelonych w Moskwie w ostatnich latach. Ten sprytny i energiczny biznesmen zginął, ponieważ odmówił zapłacenia pewnym osobom wystarczająco dużych łapówek.

Dar odchrząknął. Nie miał ochoty się odzywać, poczuł się jednak zmuszony.

– Twierdzisz, że Yaponchik i Zuker działali w Afganistanie – spytał cicho – jako dwuosobowy zespół snajperski? Wiemy, że Amerykanie i Anglicy używają zespołów dwuosobowych, ale wydaje mi się, że Sowieci w Afganistanie preferowali trzyosobowe.

Sydney spojrzała na agenta specjalnego Warrena. Człowiek z Federalnego Biura Śledczego kiwnął głową. Zerknął w swój notatnik elektroniczny.

– Ma pan rację – przyznał. – Regułą były tam oddziały trzyosobowe, ci dwaj pracowali jednak jako para, czyli bardziej w stylu amerykańskim.

– Który z nich był strzelcem, a który obserwatorem? – spytał Dar.

Agent specjalny Warren wystukał coś na klawiaturze notatnika i przez kilka sekund patrzył na ekran.

– Według raportów polowych CIA obu wyszkolono jako strzelców wyborowych, tyle że Yaponchik był oficerem – porucznikiem armii. Potem dostał awans w KGB. Zuker natomiast był zaledwie sierżantem.

– Zatem Yaponchik był głównym snajperem – zadumał się Minor. W myślach dodał: „Tylko że to Zukera, czyli człowieka numer dwa, wysłano, aby mnie zlikwidował”. – Macie przypadkiem dane na temat broni używanej przez nich w Afganistanie?

– Notatki, które dostałem, wzmiankują, cytuję: „Przyjmuje się, że używano wyborowych karabinów snajperskich SWD, zarówno w Afganistanie, jak i podczas szkolenia serbskich snajperów w pobliżu Sarajewa”.

Darwin pokiwał głową.

– Stara, ale godna zaufania broń. Snajperskaja Wintowka Dragunowa.

Syd odwróciła szybko głowę.

– Nie wiedziałam, że mówisz po rosyjsku, Dar.

– Nie mówię – odparł. – Przepraszam, że przerwałem. Proszę kontynuować.

– Nie, nie – odparowała Sydney. – Ty mów. Powiedz nam wszystko, co na ten temat wiesz.

Darwin potrząsnął głową.

– Kiedy ten amerykański biznesmen… Graham… został zamordowany w Moskwie, pamiętam, co czytałem. Padły wtedy dwa strzały, oddane z odległości sześciuset metrów. Z raportu gazety wynikało, że wydobyte z ciała kule to kryzowane 7,62 x 54 milimetry. Z SWD strzela się właśnie tego typu nabojami i przy takim zasięgu jest to bardzo dokładny karabin. Bardzo.

Syd gapiła się na niego bez słowa.

– Myślałam, że nie lubisz karabinów.

– Bo nie lubię – odparł Dar. – Nie lubię też rekinów, lecz potrafię wskazać różnicę między żarłaczem białym i rekinem młotem.

Sydney wróciła do głównego tematu spotkania, mówiąc wyraźnym, niespiesznym głosem:

– Panowie, Jeanette, Trudy. Otrzymaliśmy oficjalną zgodę na rozszerzenie i przyspieszenie naszego śledztwa. Mamy sensowne powody wierzyć, że mecenas Dallas Trace ma związek z ostatnim dramatycznym wzrostem pozorowanych wypadków na autostradach południowej Kalifornii, szczególnie tych śmiertelnych, i że jest zaangażowany w nową sieć wyłudzania odszkodowań. Powołał ją do życia sam pan Trace i inni wybitni prawnicy, jak dotąd niezidentyfikowani. – Sydney wywołała kolejne zdjęcie. Przedstawiało uśmiechniętego, starszego duchownego w koloratce. – Oto ojciec Roberto Martin. Ojciec Martin jest już na emeryturze, ale przez wiele lat był pastorem kościoła pod wezwaniem świętej Agnieszki w Chavez Ravine… czyli latynoskiej dzielnicy położonej niedaleko stadionu Dodgersów. Ojciec Martin jest człowiekiem miłosiernym, a przedmiotem jego troski pozostają głównie jego latynoscy parafianie. Już w latach siedemdziesiątych marzył o założeniu organizacji dobroczynnej, która pomagałaby biednym imigrantom z Meksyku i innych państw Ameryki Łacińskiej. Pomagał zbierać fundusze poprzez diecezję, zabiegał też o wsparcie u różnych firm z Los Angeles, skłonnych przekazywać pieniądze jego organizacji, którą nazwał: Pomocnicy Bezbronnych… Po pomoc w założeniu fundacji zwrócił się do tego człowieka… – Na ekranie projektora ukazała się fotografia pulchnego mężczyzny o latynoskim wyglądzie, doskonałej fryzurze i uśmiechu równie szerokim jak ojca Martina. Osobnik nosił wyraźnie kosztowny garnitur i krawat. – Oto prawnik, do którego udał się ojciec Martin ze swoim marzeniem – ciągnęła Syd. – Mecenas William Rogers… Prawdopodobnie znacie jego nazwisko, gdyż jest ważnym adwokatem, który posiada kilka kancelarii we wschodnim Los Angeles, a jego układy polityczne są bez zarzutu. Rogers jest dobrze znany ze swych umiejętności zbierania funduszy na różne cele, poza tym popierał elekcyjne wysiłki obecnego burmistrza Los Angeles. Ojciec Martin miał nadzieję, że mecenas Rogers pokieruje Pomocnikami Bezbronnych, a gdy on sam przejdzie na emeryturę, zajmie się także zdobywaniem funduszy.

– Czy mecenas Rogers wyraził zgodę? – spytał Lawrence.

– Nie całkiem – odparła Sydney. – Prawnik powołał dwuosobowy zarząd, który składał się z jego żony Marii oraz społecznego aktywisty, a równocześnie własnego detektywa, Juana Barrigi. – Zdjęcie Barrigi pojawiło się obok fotografii Rogersa w rzędzie piramidy POMOCNICY. Mężczyźni i kobiety wokół stołu pokiwali głowami. Wszyscy wiedzieli, że detektywi pracujący dla adwokatów, którzy specjalizują się w sprawach o odszkodowanie, aż nazbyt często ulegali pokusie popełniania oszustw ubezpieczeniowych. Ich życie i kariera kręciły się wszak wokół wywiadów z ofiarami sfingowanych wypadków na budowach i w miejscach pracy, ekspertami od przygotowanych uprzednio kolizji drogowych, naganiaczy, oszustów z kręgu zajmujących się biedotą przedstawicieli służb pomocy medycznej, gangów ulicznych, nieetycznych lekarzy, ofiar symulujących uszkodzenie kręgosłupa i wszelkiego rodzaju innych oszustów ubezpieczeniowych. Co ważniejsze, detektywi ci niezmiennie widzieli, że większość firm ubezpieczeniowych ze strachu przed kosztownym procesem sądowym zazwyczaj niezwykle szybko zawiera ugodę z osobami zgłaszającymi roszczenie. – Barriga spędził ostatnie trzy lata na tworzeniu prawdziwej sieci składającej się z adwokatów i lekarzy, skłonnych zajmować się ludźmi przysyłanymi przez Pomocników Bezbronnych. Ochotników na Pomocników osobiście testują Bill i Maria Rogers, a kierują tam swoich obywateli same konsulaty: meksykański, kolumbijski, salwadorski, kostarykański, panamski i inne. No i parafie z całego stanu, zarówno katolickie, jak i różnych Kościołów protestanckich.

Zdjęcia kilku spośród tych adwokatów i lekarzy ukazały w odpowiednim rzędzie schematu. Niektóre nazwiska prawników brzmiały znajomo, na przykład Esposito i Abraham Willis, inne natomiast kojarzyły się z osobami ogromnie szanowanymi. Choćby Robert Armann, były zastępca prokuratora okręgowego, obecnie znany jako jeden z najskuteczniejszych i najpopularniejszych członków rady miejskiej Beverly Hills. Albo Hanop Semerdjian, zasłużony adwokat, działacz praw obywatelskich i rzecznik społeczności ormiańskiej w południowej Kalifornii. A także Harry Elmore, początkowo słynny gracz futbolowy Uniwersytetu Południowokalifornijskiego, niemal sportowy bohater narodowy, który po ukończeniu studiów medycznych otwierał darmowe kliniki w najgorszych dzielnicach San Diego i Los Angeles. Twarze tych osób mocno skonsternowały i zaszokowały uczestników zebrania. Przez chwilę panowała pełna napięcia cisza.

– Czy pani ekipa dochodzeniowa nie posunęła się za daleko w swoich podejrzeniach, śledcza Olson? – spytał otwarcie kapitan Tom Sutton z CHP. – Bardziej mi się to kojarzy z haczykiem dla mediów niż z poważnym śledztwem.

Syd odwróciła się od ekranu i spokojnie, bez cienia urazy w oczach wytrzymała spojrzenie rosłego kapitana stanowej policji drogowej.

– Tak to może wyglądać na pierwszy rzut oka, prawda, Tom? Niestety wszystkie nasze dane zostały sprawdzone. Sprawa toczy się od trzech miesięcy i prawdopodobnie niedługo przedstawimy oficjalne akty oskarżenia… wszystkim, łącznie z mecenasem Dallasem Trace’em.

– Dlaczego zatem teraz o tym rozmawiamy? – spytał Frank Hernandez.

Sydney wyłączyła projektor i niespodziewanie włączyła górne światła. Nadal stała.

– Ponieważ nasze śledztwo nabrało obecnie znaczącego przyspieszenia i wchodzimy na panów teren. Potrzebujemy zatem panów pomocy. Ta informacja jest poufna…

– Toczy się kilka śledztw i to nie tylko w Departamencie Policji Los Angeles – wtrącił porucznik Barr z Wydziału Wewnętrznego. – Każdy przeciek tej informacji byłby… bardzo niekorzystny.

Wszyscy przedstawiciele organów ścigania przez moment przeszywali porucznika wzrokiem pełnym nienawiści.

– To… Przymierze – ciągnęła tymczasem Syd – wspierane przez Yaponchika, Zukera i innych zabójców z rosyjskiej Organizaciji… szybko stworzyło oparty na oszustwach biznes, potężny niczym kolumbijska mafia narkotykowa, rosnąca w naszym kraju w siłę od ponad dwudziestu lat. Ten biznes to potężna organizacja, ogromne dochody i prawie nieprawdopodobny poziom przemocy.

– Czego zatem oczekuje pani od nas? – spytał Hernandez. – Posiada pani wsparcie agencji stanowych i państwowych… takich jak Narodowe Biuro do Spraw Przestępstw Ubezpieczeniowych czy Federalne Biuro Śledcze. Co my, zwyczajni gliniarze, możemy zaoferować?

– Współpracę – odparła Sydney. – Kontakt, w razie potrzeby. Dostęp do laboratoriów, pomoc poszczególnych funkcjonariuszy i przedstawicieli personelu technicznego, ilekroć ze względu na miejsce i konieczność szybkiej reakcji będziemy potrzebować pomocy miejscowych organów ścigania. Zrozumienia i współpracy, dzięki której nie zaczniemy działać przeciwko sobie nawzajem… albo strzelać do siebie.

Hernandez wyjął papierosa z paczki w kieszeni sportowej marynarki, zerknął z niechęcią na wszechobecny ostatnio napis ZAKAZ PALENIA, umieszczony w pobliżu drzwi, i wsunął w usta nie zapalonego papierosa.

– No dobrze. Jaki jest pani plan?

– Ja znów zacznę działać jako tajniak – wtrącił Tom Santana. – Stworzę sobie nową przykrywkę przestępcy lub oszusta i wcisnę się do fundacji poprzez jeden z ośrodków zdrowia. Sprawdzę tych Pomocników Bezbronnych od środka.

Darwin spytał, nieco wbrew sobie:

– Czy to mądre posunięcie, Tom? Po rozgłosie wokół dokonanych przez ciebie aresztowań tego azjatyckiego gangu kilka lat temu…

Tamten tylko się uśmiechnął.

– Dokładnie to samo mu powiedziałem, doktorze Minor – oświadczył szef Santany, Bob Gauss. – Tom jednak zdaje się sądzi, że kryminaliści mają krótką pamięć. Niestety, ponieważ jest dowódcą oddziału specjalnego, nie mogę mu zabronić takiej akcji.

Dar chciał coś odpowiedzieć, ale się powstrzymał. Zerknął na Sydney. Kobieta popatrywała na Santanę i wyglądała na zmartwioną tym niemniej ten fakt nie powstrzymał jej przed stwierdzeniem:

– Tom przeniknie zatem do Pomocników. Spróbujemy też pójść śladem rosyjskim, czyli za zamachami na życie Dara Minora. Tymczasem doktor Minor oraz państwo Stewartowie użyczą nam swojej wiedzy specjalistycznej, dzięki czemu udowodnimy, że kilka spośród tych śmiertelnych wypadków zostało wcześniej ukartowanych i przygotowanych, a w innych doszło wręcz do morderstwa. Otrzymamy od tej trójki informacje, analizy, raporty z przeprowadzonych inwigilacji oraz rekonstrukcje niektórych wypadków drogowych. Wszelkie dowody przekażemy Narodowemu Biuru do Spraw Przestępstw Ubezpieczeniowych, a następnie prokuraturze i sędziom przysięgłym. – Na stojącej w rogu przenośnej szafce ze sprzętem audio-wideo znajdowały się między innymi odbiornik telewizyjny i magnetowid. Sydney wzięła ze stołu drugiego pilota, uruchomiła nim najpierw telewizor, potem odtwarzacz wideo. Dźwięk pozostał wyłączony. Kaseta pokazywała ostatni z cotygodniowych programów Dallasa Trace’a nadawanych na CNN. Program nazywał się „Sprzeciw podtrzymany”. – Czasami Trace nagrywa w Nowym Jorku – oznajmiła Sydney Olson – zazwyczaj jednak dogodniej jest mu kręcić w jego biurze w Los Angeles. Przed końcem tego roku chciałabym, żeby nasi ludzie na oczach kamer aresztowali tego wyniosłego sukinsyna. Moim marzeniem jest zakończenie jego telewizyjnej serii pokazem wyprowadzania faceta w kajdankach. – Sięgnęła po poprzedni pilot i na ekranie komputera pojawiły się twarze nieżyjących dzieci Gomeza. A w telewizorze wciąż milcząco śmiał się Dallas Trace.


***

Po zebraniu Dar pragnął porozmawiać z Syd, lecz mu się nie udało. Śledcza zaplanowała już wcześniej spotkanie z Poulsen i Warrenem. Niepocieszony wszedł więc wraz z Lawrence’em i Trudy do starej części Centrum Sprawiedliwości. Stewart nadal zeznawał w jakimś procesie o wymuszenie odszkodowania, którego kolejna sesja zaczynała się za kilka minut, Trudy natomiast musiała wrócić do biura w Escondido.

Zanim się rozstali, Darwin spytał:

– Jesteście pewni, że chcecie wchodzić w skład specjalnej ekipy dochodzeniowej?

– Już do niej przynależymy – odparł Stewart. – Znaleźliśmy się w niej z powodu śledztwa w sprawie Esposito i Richarda Kodiaka. Równie dobrze możemy dalej w niej działać.

– Poza tym Narodowe Biuro do Spraw Przestępstw Ubezpieczeniowych wypłaciło nam już zaliczkę – dodała Trudy.

– Jestem zaskoczony, że zmieniłeś zdanie, Dar – powiedział Lawrence. – Widziałeś już wcześniej dzieci zabite w wypadkach.

– Więcej, niż potrafię zliczyć – mruknął Minor. – Tyle że to nie był żaden wypadek, a nie mogę przejść obojętnie obok wielokrotnego morderstwa, szczególnie że widziałem ofiary tej zbrodni.

– Rozmawiałam z Tomem Suttonem – oświadczyła Trudy. – Jeszcze dzisiaj będziemy mogli pomówić z kierowcą ciężarówki przewożącej mercedesy, chociaż przesłuchano go już dość dokładnie. Mężczyzna nie mógł zmienić pasa, ponieważ równolegle do niego jechały trzy inne pojazdy, odbierając mu możliwości manewru. Niestety nie zapamiętał żadnego z kierowców ani tablic rejestracyjnych, gdyż za bardzo się skupiał na próbie uniknięcia zderzenia z jadącym przed nim pontiakiem Gomeza.

– Otaczały go aż trzy samochody? – upewnił się Dar. Już dwa pojazdy w takiej sytuacji należały do rzadkości.

Trudy kiwnęła głową.

– Dwa po bokach, trzeci przed Gomezami. Kierowca ciężarówki zapamiętał jedynie, że wszystkie blokujące go pojazdy były produkcji amerykańskiej, ten po prawej stronie to prawdopodobnie chevrolet. Wszystkie samochody prowadzili jego zdaniem biali faceci i wszystkie były dość stare, przynajmniej dziesięcioletnie.

– Do tej pory zapewne już je gdzieś porzucono albo zdemontowano – mruknął Minor. – Kierowca powiedział, że prowadzili je biali faceci? Czyli może nasi Rosjanie, a nie naganiacze czy ich latynoscy pomocnicy.

– Zadzwonimy do ciebie później – uciął Lawrence i każde z nich poszło w swoją stronę.


***

Darwin miał parę rzeczy do zrobienia, odkrył jednakże, że nogi same go niosą korytarzami starego budynku sądu. Szedł przez chwilę i zastanawiał się, czy nie zajść do którejś z sal sądowych i oddać się swoim ulubionym „operom mydlanym”. Szczególnie że Sydney miała być wolna dopiero o dziesiątej.

W tym samym momencie dostrzegł W.D.D. Du Boisa, radcę prawnego Stewart Investigations, który szedł szybko ku niemu. Du Bois chodził o lasce, mimo to poruszał się wielkimi krokami i całkiem żwawo.

– Dzień dobry, panie mecenasie.

– Dzień dobry, doktorze Minor – odparł prawnik.

– Właśnie z panem chciałem się spotkać. Musimy porozmawiać na osobności.

Wprowadził Darwina do pustej poczekalni dla świadków i zamknął drzwi na klucz. Usiadł na końcu stołu i przez chwilę ustawiał laskę, a później starannie układał przed sobą starą sponiewieraną aktówkę i kapelusz. Minor zajął krzesło po lewej stronie Du Boisa.

– Czy mam jakieś kłopoty z prawem? – spytał w końcu.

– No cóż, o niczym takim nie wiem. Poza tym, że Dickweed wciąż chce pana oskarżyć o zabójstwo drogowe – odparł prawnik. – Chodzi o coś innego. Jest pan w niebezpieczeństwie, mój przyjacielu! – Darwin milczał. Czekał. – Zanim dołączy pan do specjalnej ekipy dochodzeniowej śledczej Olson – kontynuował Du Bois – mam dla pana radę, Darwinie… nie tylko jako pański adwokat, ale także jako pański przyjaciel… że to bardzo niebezpieczna zabawa. Bardzo niebezpieczna.

Minor usiłował nie okazać zaskoczenia. Był jednak zdumiony. Zebranie u Syd skończyło się zaledwie dwadzieścia minut temu, a już rozeszła się informacja o podjętych tam ustaleniach? I na cóż się zdały prośby i ostrzeżenia porucznika Barra z Wydziału Wewnętrznego? Dar nie powiedział jednak tego na głos.

– Te dranie dwa razy usiłowały mnie zabić – stwierdził. – Co jeszcze mogą mi zrobić?

– Może im się udać – odciął się mecenas Du Bois. Na jego mocno pomarszczonej twarzy zwykle gościł uśmiech lub przynajmniej ironiczne rozbawienie, dziś wszakże oblicze sławnego prawnika pozostało ponure.

– Wie pan na temat tego spisku coś, co mogłoby pomóc specjalnej ekipie dochodzeniowej? – spytał Dar.

Adwokat powoli pokiwał głową.

– Proszę pamiętać, Darwinie, że jestem przedstawicielem sądu. Gdybym poznał jakiekolwiek pewne szczegóły, natychmiast przekazałbym je FBI albo pani Olson. Słyszałem jedynie pogłoski. Ale to brzydkie, paskudne pogłoski.

– Co dokładnie pan słyszał? – spytał Minor.

Du Bois obrzucił go niespokojnym spojrzeniem brązowych oczu.

– Mówią że sytuacja zrobiła się naprawdę bardzo poważna i że ci nowi naganiacze ubezpieczeniowi to mordercze kanalie. Podobno wchodząc im w drogę, człowiek naraża się gorzej niż starym kolumbijskim baronom narkotykowym. Słyszałem, że nadeszła w naszym kraju nowa epoka oszustw i że ci nowi przepędzą dawnych, tak jak wielki market doprowadza do zamknięcia wszystkie małe rodzinne sklepiki w okolicy.

– Przepędzą w taki sposób, w jaki pozbyli się mecenasa Esposito? – spytał Dar.

Du Bois rozłożył pomarszczone, zdeformowane ręce w wyrazistym geście.

– Wszystkie stare reguły straciły już zastosowanie – odparł. – Tak się w każdym razie mówi na ulicach.

– Kolejny powód, ażeby przyszpilić drani – odparował Darwin.

Prawnik westchnął, wziął laskę i aktówkę, włożył na głowę filcową fedorę. Gdy obaj wstali, zacisnął mocno palce na ramieniu Minora.

– Niech pan będzie ogromnie ostrożny, Darwinie. Ogromnie ostrożny.


***

Dar wrócił do biura Sydney, akurat kiedy kończyło się jej spotkanie z Poulsen i Warrenem.

– Właśnie pana chcieliśmy zobaczyć – rzucił agent FBI.

Minora zaczęło powoli denerwować tego rodzaju powitanie.

– Rozmawialiśmy wcześniej z kapitanem Hernandezem – wyjaśniła Syd. – Żalił się nam, że policja San Diego musi cię pilnować przez całą dobę, przez co funkcjonariusze zostają po godzinach, my zaś narzekaliśmy na jakość tej ochrony.

Darwin czekał na puentę.

– Dlatego od tej pory te obowiązki przejmie Federalne Biuro Śledcze – podsumował agent specjalny Warren. Mówił cicho, lecz miał w głosie charyzmę. – Wyznaczymy co najmniej tuzin ludzi, którzy będą się panem zajmować przez cały czas, toteż ochrona stanie się znacznie intensywniejsza, a równocześnie o wiele bardziej subtelna.

– Nie – powiedział Minor. Syd, Jeanette Poulsen i Jim Warren popatrzyli na niego ze zdziwieniem. – Będę z wami współpracował, ale mam właśnie ten jeden jedyny warunek – ciągnął, zwracając się bezpośrednio do Sydney. – Nie będzie dwudziestoczterogodzinnej ochrony. Macie odwołać wszystkich goryli. Zgoda?

– Nie wspomniałeś, że dołączysz do ekipy dochodzeniowej jedynie wtedy, jeśli spełnimy jakieś twoje warunki – zauważyła Sydney.

– Teraz o tym mówię – odciął się Darwin. – I mam tylko jeden warunek. Czyżby nie był możliwy do spełnienia?

Warren potrząsnął głową.

– Musi nam pan zaufać w tej sprawie, doktorze Minor. Mamy wprawę w ochronie świadków i…

– Nie – powtórzył Dar. – Mówiłem poważnie. Jeśli mamy razem pracować, potrzebuję tyle samo wolności, co reszta z was. Poza tym, wszyscy wiemy, że żadna ilość ochroniarzy nie powstrzyma dobrze wyszkolonego snajpera czy innego wynajętego zabójcy.

Zapadła cisza, którą w końcu przerwała Syd.

– Będziemy musieli uszanować twoje… żądanie, Darwinie. Ale tylko dlatego, że zgadzamy się z tym, co mówisz. Kto to powiedział? Chyba prezydent Kennedy, nieprawdaż? „Jeśli XX wiek czegoś nas nauczył, to tego, że każdego można zabić”.

– Nie, to nie Kennedy… – zaczął Jim Warren.

– Właśnie… Powiedział to Michael Corleone… – dodał Darwin.

– W części drugiej Ojca chrzestnego - dokończył człowiek z FBI.

– Boże, mężczyźni i ich gadki o Ojcu chrzestnym - mruknęła Jeanette Poulsen. – Ten film, który widziałam kilka lat temu… jak on się nazywał… taki z Meg Ryan i Tomem Hanksem. W nim była cała prawda. Czy faceci naprawdę myślą że wszystkie zdarzenia tego świata można podsumować dialogiem z którejś części Ojca chrzestnego?

– Nie, chodzi tylko o dwie pierwsze części – poprawił ją Minor.

– Trzecia była do niczego – zgodził się z nim Warren.

– Nie liczy się – przyznał Darwin.

– Skończycie kiedyś te pogadanki? – spytała Syd. – A może macie na określenie tej sytuacji jakiś kolejny odpowiedni dialog z pierwszej bądź drugiej części Ojca chrzestnego?

Dar przeczesał palcami krótkie włosy, nieco je unosząc, po czym przemówił chrypliwym tonem a la Al Pacino, podrabiając jednocześnie jego gesty:

– „Akurat kiedy pomyślałem, że mnie wyrzucają, wciągnęli mnie z powrotem do środka”.

– Ale, ale – obruszyła się przedstawicielka Narodowego Biura do Spraw Przestępstw Ubezpieczeniowych.

– To nie jest fair. Ten tekst pochodzi właśnie z Ojca chrzestnego III.

– Bo to jest wyjątek od reguły – oświadczył agent specjalny Warren.

– Do widzenia, chłopcy – mruknęła Syd.

– Zauważył pan, jak to jest? – spytał Darwin przedstawiciela Federalnego Biura Śledczego. – One mogą nazywać nas chłopcami, ale jeżeli my nazwiemy je dziewczynami, podają nas do sądu za obrazę.

Warren westchnął.

– Ja nigdy nie mam w zwyczaju nazwać kobiety z dziewięciomilimetrowym półautomatem marki SIG przy biodrze… dziewczyną. – Zerknął na zegarek. – Może zjemy lunch, doktorze Minor? Słyszałem, że tu niedaleko jest niezły lokal z grillem w stylu tych w Kansas City.

– Rzeczywiście jest i chętnie się do pana przyłączę – odparł Minor. Zamachał na pożegnanie obu kobietom, które stały z dezaprobującymi minami nauczycielek ze szkoły podstawowej i ramionami butnie założonymi na piersiach.

– Hej – powiedział agent specjalny Warren. Ten idealnie ubrany mężczyzna o cichym zazwyczaj głosie nieźle imitował ton Tłustego Clemenzy: „Zostawcie broń, przynieście słodkie cannoli”.

Загрузка...