Rozdział dwudziesty trzeci

W JAK WYCZEKIWANIE

Darwinowi noc wydawała się bardzo długa. Powiedział sobie, że może to subiektywne uczucie spowodowane jest brakiem przyzwyczajenia do całonocnego leżenia na chłodnym skalnym występie i wyczekiwania na przybycie grupki cudzoziemców, którzy zamierzają go zabić.

„Nie – uspokoił się – to nie ten powód”.

Na swoje stanowisko wybrał kamienisty nawis, położony na wschodniej ścianie zalesionego wąwozu. Płyty skalne, na których leżał, znajdowały się około dwustu czterdziestu metrów nad domkiem; w szczelinach między drzewami widać z nich było doskonale zarówno parking, jak i drzwi frontowe. Ważniejsze było jednak to, że leżał mniej więcej na tej samej wysokości co oba gniazda snajperskie, znalezione przez Minora na zachodzie. Płyta skalna, którą wybrał – już samo słowo „płyta” nieco go niepokoiło – mieściła się w naturalnym kamiennym pęknięciu i idealnie strzelało się z niej w dwóch kierunkach: w dół, ku domowi i obszarowi parkingowemu, albo prosto, w stronę wrogich stanowisk snajperskich. Niestety od wschodu i północy ściany skalne były wysokie i w dodatku nieco ukośne, toteż potencjalny pocisk nadlatujący z innego miejsca niż dwa wybrane przez Dara stanowiska na zachodzie mógłby się od tych ścian odbić pod niewłaściwym kątem i trafić w Minora. Miał on jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie.

Położył karabin maszynowy Barrett kaliber.50 w skalnej niszy, przykrył go wodoszczelnym brezentem, na którym teraz leżał, żałując, że nie przyniósł tu sobie piankowej karimaty. Jego kamizelka kuloodporna pod bluzą ważyła jedenaście kilogramów i była grubsza niż policyjne kamizelki kevlarowe. Była nowoczesna, używana obecnie przez marines, miała też dodatkową grubą ceramiczną warstwę ochronną na piersi, która mogła zatrzymać nawet pocisk karabinowy kaliber 7,62 milimetra wystrzelony ze średniego dystansu. Z tego powodu jednakże kamizelka była wyjątkowo sztywna i niewygodna.

„Po prostu się starzeję” – pomyślał Minor.

Potem postawił „lekką pięćdziesiątkę” na dwójnogu na nieco pochylonej w dół płycie, zostawiając obok dość miejsca na położenie dodatkowej amunicji, lornetki z dalmierzem Leica i odbiornika z monitorem. Stary karabin snajperski M40 leżał pod kamuflującym okryciem i wodoszczelnym plastikiem w innej skalnej szczelinie, na prawo od niego. Broń była gotowa do natychmiastowego użycia, jeśli Darwin musiałby strzelać w innym kierunku. Wyobrażał sobie, że jeżeli Rosjanie nie przyjadą tej nocy, zrezygnują z zemsty i dadzą mu spokój.

Jego plan był stosunkowo prosty i nie wymagał żadnego szczególnego bohaterstwa. Gdyby przypadkiem Rosjanie zjawili się tutaj przed aresztowaniem ich przez Federalne Biuro Śledcze, Minor planował połączyć się z komórki z agentem specjalnym Warrenem i Sydney Olson. Zawsze myślał o swoim małym domku jako miejscu znajdującym się na końcu świata, ale zasięg był tutaj doskonały i Dar zawsze mógł stąd zadzwonić. Nie dziwił się zresztą ostatecznie przebywał w południowej Kalifornii. Żadna z osób stawiających sobie tutaj kosztowne weekendowe domy nie miała ochoty porzucać kontaktów z resztą stanu, a większość nie mogła sobie pozwolić na pozostanie poza zasięgiem nawet przez godzinę.

Minor miał nadzieję, że nie dojdzie do strzelaniny, że w najgorszym razie poleży sobie w kryjówce, podczas gdy Rosjanie będą czekać, aż wyjdzie z domku, później zaś przylecą helikoptery Federalnego Biura Śledczego z prawdziwymi profesjonalistami na pokładzie. Jeśli wszakże zabójcy go dostrzegą był przygotowany na wymianę ognia i zatrzymanie Rosjan przynajmniej do przybycia odsieczy. Jego pozycja była niemal równie defensywna jak w trakcie obrony reaktora w Dalat wiele lat temu. Darwina otaczał wąwóz i nikt niewidoczny nie mógł podejść do jego stanowiska ani z zachodu, ani od południa, czyli od strony drogi i domu, wspinaczka od wschodu zaś wydawała mu się zbyt trudna. Minor przyniósł ze sobą własnoręcznie uszyty strój ze skrawków, toteż jeżeli odpowiedź ogniowa Rosjan okaże się zbyt groźna – a Dar uważał każdą odpowiedź ogniową za zbyt groźną – włoży to kamuflujące ubranie i skieruje się ku polom położonym za lasem na wschodzie. Zanim zabójcy dotrą do tej części wąwozu, powinien znaleźć się na dole, niewidoczny, a wtedy chyba wreszcie przybędzie oddział FBI.

„Jestem kompletnym paranoikiem” – pomyślał tuż po północy. „Po co właściwie ci Ruscy mieliby znów chcieć mnie zabić?”.

W głębi serca znał wszakże potencjalne powody tamtych. Gregor Yaponchik i Pavel Zuker zostali wyszkoleni na snajperów; to było ich zajęcie przez wiele lat. Minor wiedział, że ze wszystkich żołnierzy na świecie, tylko snajperzy umieją gnębić przeciwnika. Zwyczajni marines i żołnierze piechoty potrafili wytropić małą grupę lub choćby pojedynczą osobę, ale tylko snajperów szkoli się, żeby się czaili, kryli przed wrogiem i stosowali zasadzki – a wszystko to przez długi czas, aż do osiągnięcia celu, czyli zabicia określonej jednostki. I na snajperskiej liście do odstrzału na pierwszym miejscu zawsze znajdował się ktoś, kto stanowił największe zagrożenie: nieprzyjacielski strzelec wyborowy.

Darwin nie wiedział, czy Rosjanie bądź też ich amerykańscy pracodawcy posiadali dostęp do jego akt w archiwum Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych, wolał wszakże nie ryzykować, brał więc pod uwagę to, że znali jego snajperską przeszłość. Co więcej, Yaponchik i Zuker otrzymali do wykonania zadanie – trzy razy mieli go zabić i trzy razy zawiedli. Jeśli Dar wiedział cokolwiek o mentalności snajpera – a sądził, że sporo o niej wie – podejrzewał, że kogoś takiego jak Yaponchik musi ogarniać straszliwe uczucie frustracji związane z niewypełnionym zadaniem.

Pamiętał pewną kreskówkę o królu, który zasiadał na tronie.

„Jestem paranoikiem” – pomyślał kiedyś król. „Ale czy aby jestem dostatecznym paranoikiem?”.


***

Noc mijała powoli. Darwin upewnił się, że jego obecności nie ujawnia żaden błysk, a następnie przełączał widok z kolejnych kamer, dla zewnętrznych używając nocnych obiektywów. Na drodze nie zauważył żadnego ruchu. Podobnie – przynajmniej na pierwszy rzut oka – na wielkim polu pod wzgórzem za domkiem. Ani na stanowiskach snajperskich oddalonych od niego o dwieście siedemdziesiąt metrów. Nie było też żadnych nieproszonych gości w samym domu.

Miał podzielną uwagę, więc mógł przy okazji przemyśleć pewne kwestie. Pozwalał sobie na to, póki nie poczuł, że rozmyślania przeszkadzają mu w skupieniu.

Przypomniał sobie pierwsze lata lektury dzieł stoików. Wiedział, że dla przeciętnego człowieka stoik to zwolennik zachowywania kamiennego oblicza i nieokazywania po sobie bólu. Nieszczególnie poważał opinie tych przeciętnych ludzi i nie bardzo cenił ich intelekt. Rozmawiał zresztą o tym z Syd. Ta kobieta rozumiała złożoność pism filozoficznych stoików – Epikteta i Marka Aureliusza. Wiedziała, że można dzielić życie między sprawy, nad którymi nie ma się żadnej kontroli i które wymagają maksymalnej odwagi, oraz które człowiek może i powinien kontrolować, a przy których zalecana była maksymalna rozwaga. Dar właśnie tak myślał i żył przez wiele lat, toteż tej nocy zdumiała go myśl, że rewiduje, podważa, a może nawet krytykuje dotychczasowe zasady. I to akurat tej nocy.

„Nie mów już o człowieku, który powinien być dobry, ale bądź taki” – napisał Marek Aureliusz. Dar starał się żyć zgodnie z tą maksymą. Czego jeszcze uczył Marek Aureliusz? Niemal fotograficzna pamięć Minora pozwoliła mu zacytować w myślach kolejny ustęp: „Niech ci to zawsze będzie jasne, że i ten kącik ziemi jest ziemią. I że tu to samo znajdujesz, co na szczycie góry czy na wybrzeżu morskim, czy gdzie chcesz”. [Marek Aureliusz, op. cit.] I łatwo odkryć, że, jak pisał Platon: „Mieszkanie za miejskimi murami jest jak siedzenie w zagrodzie owczarza na szczycie góry”.

No cóż, Darwin rzeczywiście mieszkał w czymś podobnym do zagrody na górze. W każdym razie miał kryjówkę na wysokościach… Teraz jednak myśląc o przesłaniu Platona i Marka Aureliusza, wiedział w duszy, że z ich sednem wcale się nie zgadza. Po śmierci Barbary i synka nie potrafił już żyć w Kolorado. Trochę czasu zajęła mu akceptacja własnej bezradności i niemocy, w końcu wszak zrozumiał wszystko i pogodził się ze sobą. Jego mieszkanie… ta góra, to miejsce blisko wybrzeża… stało się dla niego nowym początkiem.

A teraz ktoś usiłował pogwałcić jego spokój. Niedaleko stąd Rosjanie próbowali zestrzelić jego i Syd, a w pobliżu domku zrobili mu zdjęcia.

Nie czuł wściekłości ani bliskiego nadejścia katalepsis. Przez tak wiele lat dławił swoje emocje – obracając w dowcip ironię własnego ocalenia – że teraz również nie opanował go gniew. Ponieważ jednak leżał na stoku góry i czekał, towarzyszyła mu wiara… Naprawdę wierzył, że Rosjanie po niego przyjdą. Wbrew wszelkiej logice taka nadzieja płonęła w nim niczym zimny ogień.

Za każdym razem, gdy odwiedzał miejsce jakiegoś wypadku, myślał o słowach Epikteta: „Powiedz mi, dokąd mogę uciec przed śmiercią: odkryj dla mnie tę krainę, pokaż mi ludzi, do których muszę się udać, ludzi, których nie nawiedza śmierć. Wskaż mi zaklęcie przeciwko śmierci. Jeśli takiego nie znam, co mam zrobić? Nie potrafię uciec śmierci, więc powinienem umrzeć… lamentujący i drżący? Przeto jeśli jestem w stanie zmieniać wedle mojej woli zdarzenia, zmieniam je; jeśli jednak nie jestem, jestem gotów wydrzeć oczy każdemu, kto mi przeszkadza”.

Może Epiktet pogardzał takim impulsem, lecz Dar nie potrafił nawet przed sobą ukryć, że jest skłonny wyłupić Rosjanom oczy, jeżeli znów się do niego zbliżą. Myśląc o tym, pomacał długi nóż Ka-Bar w pochewce przy pasku. Poprzedniego wieczoru spędził dobrą godzinę, ostrząc ten nóż, a później drugą opryskując go i polerując, chociaż gdy wyobraził sobie, że wbija zimną stal w ciało innego człowieka, od razu miał ochotę zwymiotować.

„Ktoś spytał:

– Jak tedy każdy z nas może odkryć, co jest odpowiednie dla jego charakteru?

– A jak – odpowiedział tamten – postępuje byk, gdy zaatakuje go lew? Czyż nie odkrywa własnych możliwości i nie rzuca się w obronie całego stada?”.

Przeklęty Epiktet! Darwin nie uważał się za człowieka odważnego… ani za byka. I nie miał też żadnego stada, które musiałby chronić przed lwem.

„Syd” – przemknęła mu przez głowę nieproszona myśl. Sekundę później wszakże nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. Podczas gdy on leżał tutaj, ukryty wśród skał w środku nocy, sześćdziesiąt pięć kilometrów od miasta i niebezpieczeństwa, Sydney Olson przygotowywała się do szturmu na przestępców. To raczej ona broniła stada przed lwem, nie on.

Mijały godziny, w trakcie których przesuwał się i wiercił, szukając wygodniejszej pozycji, obserwując teren – to rozglądając się w okularach noktowizyjnych, to popatrując na monitor, słuchając wiatru poruszającego konarami sosen i instynktownie wyliczając wtedy jego prędkość, czy wreszcie zajmując się dekonstrukcją światopoglądu, na którym opierał się niemal przez całe swoje życie.

„Duszyczką jesteś dźwigającą trupa – powiedział Epiktet”. [Marek Aureliusz, op. cit.] Darwin, który widział tak wiele ciał, a ściśle rzecz ujmując, świeżych zwłok, nie zamierzał się z nim sprzeczać. Chociaż w trakcie ostatnich kilku tygodni, podczas kontaktów z Sydney, wcale nie czuł się jak ciało ożywione jedynie małą iskierką w postaci duszy. Musiał się przed sobą przyznać – czuł się naprawdę żywy. Dzięki tej kobiecie bardzo odżył.

Do piątej rano, zmęczony i obolały, ale wciąż rozbudzony, przemyślał wszystkie podstawy ontologiczne i epistemologiczne wyznawanej dotąd filozofii i zrozumiał, że jest idiotą.

„Podobny bądź do skały, o którą się ciągle fale rozbijają – nauczał Epiktet. – A ona stoi, a koło niej usypiają bałwany wody”. [Marek Aureliusz, op. cit.]

„Och, pieprzyć to” – pomyślał Dar. Czy Epiktet w ogóle kiedyś był na brzegu morza? Czyżby nie wiedział, że woda, stale podmywając skałę czy przylądek, niszczy je prędzej czy później? Prawdopodobnie Morze Egejskie nie miało tak wysokich fal jak te, które Dar oglądał co tydzień na wybrzeżu Pacyfiku. Morze zawsze wygrywa. Podobnie jak grawitacja.

Darwin przez ponad dziesięć lat usiłował stać się taką skałą i trochę już się tym zmęczył.

Pierwsze promienie przedświtu przesunęły się nad stokiem. Dar zdjął okulary noktowizyjne i przełączył obiektywy w kamerach. Droga dojazdowa była pusta, podobnie dom, pole poniżej domu i snajperskie kryjówki.

Około siódmej rano poczuł falę ulgi zmieszanej z osobliwym rozczarowaniem. Do tej godziny powinny się już zacząć wszystkie obławy, taki przynajmniej był plan, o którym wspomniała mu Syd. Chyba mówiła też, że Rosjanie zostaną aresztowani przed Trace’em i innymi Amerykanami.

O wpół do ósmej Darwina zaczęła kusić rezygnacja z całej akcji. Mógłby zejść ze wzgórza, przygotować sobie duże śniadanie, zadzwonić do Sydney i kilka godzin się przespać. Zwalczył jednak pokusę i postanowił jeszcze trochę poczekać. A przyjaciółka i tak pewnie była nadal zajęta.

O siódmej trzydzieści pięć kamera numer jeden zarejestrowała jakiś ruch na podjeździe. Ogromny, czarny chevrolet suburban z zaciemnionymi oknami przejechał powoli obok miejsca, w którym Minor umieścił kamerę, zatrzymał się, po czym nieco cofnął, aż w końcu stanął naprzeciwko drzewa z kamerą Z pojazdu wysiadło pięciu Rosjan. Wszyscy nosili czarne swetry i spodnie, niemniej Darwin natychmiast rozpoznał Yaponchika i Zukera. Starszy Rosjanin, który nadal przypominał Minorowi Maksa von Sydowa, wyglądał niemal na smutnego, kiedy wydawał swoim towarzyszom broń. Trzej młodsi mężczyźni ruszyli przed siebie i szybko znaleźli się poza zasięgiem kamery. Wszyscy mieli karabiny szturmowe AK-47. Nawet na małym monitorze Dar widział też ich dodatkowe uzbrojenie – noże i półautomatyczne pistolety przy pasach.

Yaponchik i Zuker również przypasali sobie kabury z pistoletami, z samochodu nie wyjęli jednak kałasznikowów, ale dwie sztuki karabinu SWD, czyli tego samego typu, z którego zabili Toma Santanę i trzech agentów Federalnego Biura Śledczego.

Minor nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Mimo że w tej sprawie obracano tak wielkimi pieniędzmi, Rosjanie pozostali przy karabinach, które uważali za najlepsze. „Są sentymentalni” – ocenił, czując dotyk drewnianej kolby własnego przedpotopowego karabinu snajperskiego. Wiedział, że jedna i druga broń ma wymienialny magazynek na dziesięć nabojów, tłumik oraz mechanizm osłabiający odrzut. Zauważył też tłumiki na lufach AK-47 pozostałych trzech Rosjan. Najwyraźniej ta grupka wpadła tu zaledwie na chwilę. Zamierzali cicho zabić niejakiego Darwina Minora i ruszyć w dalszą drogę.

Dar wiedział też, że dragunow traktowany jako karabin snajperski ma poważne ograniczenia. Jego celność była wystarczająca zaledwie do sześciuset metrów, a gdy strzelało się z ośmiuset, istniała jedynie pięćdziesięcioprocentowa szansa trafienia w nieruchomy cel wielkości człowieka. M40 Minora miało lepszy zasięg, więc teoretycznie dawało Darwinowi dużą przewagę. Na nieszczęście odległość z jego kryjówki do domku wynosiła zaledwie dwieście siedemdziesiąt metrów, a do stanowisk snajperskich, do których właśnie najwyraźniej kierowali się Yaponchik i Zuker, jeszcze mniej.

Dar obserwował na monitorze obraz z kolejnych kamer, toteż dokładnie poznał rozmieszczenie zabójców. Jeden z mężczyzn z pistoletem maszynowym pojawił się teraz na południowym stoku pod domkiem; pełzł przez wysoką trawę. Dwaj weszli do lasu nad domem. Yaponchika i Zukera wychwyciła kamera umieszczona wysoko na wzgórzu. Obaj zatrzymali się, rozejrzeli, po czym… wybrali mniej oczywistą ze snajperskich pozycji. Kamera Minora idealnie zarejestrowała dwóch starszych Rosjan, którzy instalowali się w niewielkiej kryjówce, a później próbnie mierzyli z broni i sprawdzali lornetki.

Darwinowi dziko waliło serce w piersi. „Czas wezwać kawalerię” – pomyślał. Wyjął telefon komórkowy, włączył go, sprawdził stan baterii i zasięg, które okazały się wystarczające. Już podnosił kciuk, by wcisnąć wcześniej zaprogramowany awaryjny numer agenta specjalnego Warrena. Nie nacisnął wszakże klawisza, gdyż w tym samym momencie jego oko przyciągnął jakiś ruch na monitorze.

Minor przełączył widok na kamerę numer pięć. Teraz widział szczegółowo forda taurusa Syd Olson, który przejechał obok zaparkowanego przy drodze suburbana, przyhamował, po czym przyspieszył, kierując się do domku. Prosto ku czającym się tam Rosjanom.

Загрузка...