Spotkanie specjalnej ekipy dochodzeniowej Sydney w czwartkowy poranek należało do najbardziej efektywnych spotkań, w jakich Dar uczestniczył.
Poprzedniego popołudnia śledcza Olson postanowiła opuścić ich natychmiast po rozmowie telefonicznej. Darwin zgodził się zostać na kolacji, ale zanim zjadł, obszedł wszystkie pomieszczenia, sprawdzając, czy dom jest dobrze zabezpieczony przed ewentualną akcją snajperów. Uznał, że są bezpieczni. Duży dom Stewartów stał na stromym, opadającym na południe stoku nad drogą, pod którą rozciągała się najpierw łąka, a dalej gęsty las. Linia drzew zaczynała się w odległości ponad siedmiuset pięćdziesięciu metrów, stamtąd zaś snajperowi trudno byłoby strzelać ze względu na ostry kąt. No chyba żeby Stewartowie i Dar wyszli na taras na piętrze, tę opcję na szczęście już jakiś czas temu uznali za niewskazaną. Od północnej strony budynek stał niżej od ulicy, przy której znajdowało się blisko siebie wiele budynków otoczonych ogrodami, na tej ścianie Larry i Trudy zamontowali jednak na wszystkich drzwiach i okiennicach dobre zabezpieczenia, które uniemożliwiały strzał nawet najlepszemu snajperowi.
Tym niemniej po kolacji o zmroku Darwin objechał całą okolicę i dopiero gdy wszystko sprawdził, skierował się do domu.
Na zebraniu specjalnej ekipy dochodzeniowej następnego dnia o ósmej rano nikt nie czuł się dobrze. Syd wyglądała na wyczerpaną, a wszyscy pozostali wydawali się smutni, roztargnieni lub poirytowani wczesną porą.
W spotkaniu uczestniczyli mniej więcej ci sami ludzie, którzy brali udział w zebraniu u Sydney w ubiegły piątek: Poulsen, agent specjalny Warren i drugi mężczyzna z Federalnego Biura Śledczego, Bob Gauss, szef nieżyjącego już Santany; obok Warrena siedział porucznik Barr z wydziału wewnętrznego Departamentu Policji Los Angeles. Larry i Trudy wybrali miejsca na prawo od Minora, po jego lewej stronie siedzieli kapitan Frank Hernandez i kapitan Sutton z CHP, natomiast na drugim końcu stołu, naprzeciwko Syd, pojawił się ktoś nowy – prokurator okręgowy William Restanzo. Restanzo miał starannie wymodelowane suszarką siwe włosy, wydatne szczęki i wygląd człowieka, który poważnie myśli o karierze polityka.
Śledcza Olson bez zbędnych wstępów otworzyła spotkanie.
– Wszyscy wiecie, że wczoraj zamordowano cztery osoby współpracujące z naszą ekipą dochodzeniową – powiedziała. – Oficer Tom Santana, agent specjalny Don Garcia, agent specjalny Bill Sanchez oraz dowodząca agentka Rita Foxworth. Całą czwórkę zwabiono w jakieś odosobnione miejsce w hrabstwie pod pretekstem szkolenia związanego z wyłudzaniem odszkodowania powypadkowego. Wszyscy zostali zastrzeleni z ukrycia z karabinu o dość sporym zasięgu. – Przerwała i wzięła głęboki wdech. – Szczegóły morderstwa nie są istotne dla dzisiejszego zebrania naszej grupy, powiem tylko, że śledztwo prowadzi agent specjalny Warren.
Kapitan Hernandez rozejrzał się po zebranych.
– Skoro szczegóły nie są istotne dla dzisiejszego zebrania, po co nas pani tutaj wezwała, śledcza Olson?
Syd zmierzyła go spojrzeniem.
– Po to, aby zatrzymać osobę odpowiedzialną za te morderstwa – odrzekła. Nikt się nie odezwał. Dar zauważył, że Lawrence porusza się nieznacznie i wiedział, że przyjaciel przesuwa sobie kaburę w bardziej dostępne miejsce; być może robił to nieświadomie. – Już kilka miesięcy temu zaczęliśmy podejrzewać istnienie przecieku w naszej ekipie – kontynuowała Sydney – a jednak Tom postanowił powiedzieć całej grupie o swojej akcji. Tak, to był jego pomysł. Prowadziliśmy podsłuch telefonów większości z was…
Czekała na protest, ale żadna z osób nie wyraziła go głośno. Niektórzy tylko zaciskali palce, rzucali spojrzenia z ukosa lub przygryzali wargi.
– I co nagrały urządzenia podsłuchowe? – spytał kapitan Sutton. Jego charakterystyczny dla palaczy głos brzmiał dziś rano jeszcze bardziej ochryple niż zazwyczaj.
– Bezpośrednio ńic – odparła Syd. – Osoba, która zdradziła, najprawdopodobniej obawiała się, że ją podejrzewamy. Z tego też względu nie słyszeliśmy ani nie zarejestrowaliśmy żadnych nielegalnych rozmów.
– Jak zatem…? – zaczął kapitan Hernandez.
– Osoba inwigilowana unikała nawet budek telefonicznych – ciągnęła Sydney – co było mądrym posunięciem, ponieważ aparaty płatne w pobliżu miejsca zamieszkania osoby podejrzanej także podsłuchiwaliśmy. Osoba ta użyła jednakże specjalnego telefonu komórkowego nabytego przez agentów Przymierza i zarejestrowanego pod fikcyjnym nazwiskiem. Sądzimy, że podejrżana otrzymała kilka takich aparatów, z których miała się kontaktować w nagłych sytuacjach.
W tym momencie Syd rozpięła marynarkę i Dar dostrzegł przy jej pasie kaburę z sig sauerem. Sekundę później odwróciła się do prawniczki Narodowego Biura do Spraw Przestępstw Ubezpieczeniowych, Poulsen.
– O czymś wszakże nie pomyślałaś, Jeanette – stwierdziła. – Nie wzięłaś pod uwagę naszej determinacji. Tak bardzo pragnęliśmy złapać zdrajcę, tak bardzo nas jego istnienie zdenerwowało, że użyliśmy wobec wszystkich podejrzanych osób także mikrofonów kierunkowych.
Włączyła magnetofon. Wśród zakłóceń dał się słyszeć głos Jeanette Poulsen – nieco metaliczny, lecz wystarczająco rozpoznawalny:
– Santana z Wydziału do Spraw Oszustw oraz troje agentów FBI postanowiło się wślizgnąć pomiędzy szeregi waszych Pomocników Bezbronnych. – Ktoś powiedział niskim, męskim głosem coś całkowicie niezrozumiałego. – Nie, nie znam nazwisk agentów – mówiła dalej Poulsen – wiem jednak, że będą to dwaj mężczyźni i jedna kobieta i że będą usiłowali nawiązać kontakt przez tych samych członków Pomocników co Santana. Nic więcej na razie nie mogę powiedzieć.
Znów odpowiedział jej ten sam mężczyzna, lecz tym razem Darwin zrozumiał kilka słów: „pieniądze”, „przekazanie” i „zwykła suma”.
Mecenas Poulsen wystrzeliła z krzesła, jakby siedziała na ogromnej sprężynie. Jej twarz pokryła się głębokim szkarłatem, a na ładnej szyi wydatnie wybrzuszyły się żyły.
– Nie muszę słuchać tego gówna. To nonsens. Przez sześć miesięcy nie zdołałaś znaleźć prawdziwych dowodów dla swojego sądu przysięgłych i postanowiłaś mnie wrobić… – Ruszyła wielkimi krokami do drzwi, zamierzając ominąć Sydney. – Będziesz musiała się ze mną kontaktować przez mojego adwokata.
Śledcza Olson złapała wysoką kobietę za ramię, obróciła ją plecami do siebie i uderzyła między łopatki, skłaniając Poulsen do pochylenia się nad stołem konferencyjnym i dotknięcia głową blatu, po czym szarpnęła drugie ramię i chwyciła w dłoń oba jej nadgarstki. Drugą ręką wyjęła zza paska kajdanki i zakuła w nie zdrajczynię, zanim Jeanette zdążyła podnieść głowę nad stół.
– Masz prawo zachować milczenie… – Syd zaczęła recytować standardową formułkę.
– Pieprz się – odparowała Poulsen, nie zdołała jednak nic dodać, gdyż śledcza Olson chwyciła ją za włosy i przycisnęła jej głowę z powrotem do blatu stołu.
– Wszystko, co powiesz, może zostać użyte przeciwko tobie w sądzie – kontynuowała spokojnie Sydney. – Masz prawo do adwokata… – Podniosła skute przeguby kobiety wysoko, aż ta się zasapała, po czym umilkła.
– Przejmiemy jej sprawę w tym momencie, śledcza Olson – powiedział Warren. Wraz z drugim przedstawicielem Federalnego Biura Śledczego złapali płaczącą teraz prawniczkę z Narodowego Biura do Spraw Przestępstw Ubezpieczeniowych pod pachy i wyprowadzili z pokoju, czytając dalej jej prawa.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, Syd wytarła w lniane spodnie ręce, jakby je sobie czymś pobrudziła.
– Wytropiliśmy sto piętnaście tysięcy dolarów przelanych na konto, które mecenas Poulsen założyła sobie osiem miesięcy temu – powiedziała. Jej głos przez cały czas pozostawał mocny, teraz jednak przerwała dla zaczerpnięcia oddechu. – Normalne zebranie specjalnej ekipy dochodzeniowej odbędzie się od jutra za tydzień. Prokurator okręgowy Restanzo zgodził się zasilić naszą grupę i będzie obecny także na naszym następnym spotkaniu. Mam nadzieję do tego czasu ogłosić jakiś rzeczywisty postęp. – Rozejrzała się po zgromadzonych. – Niektórzy z was znali funkcjonariusza Santanę. Ja znałam go dobrze i blisko przyjaźniłam się zarówno z nim, jak i z jego żoną, Mary. Od czterech lat znałam tę parę i ich dwoje dzieci. Pogrzeb Toma odbędzie się jutro o dziesiątej rano w Los Angeles, w kościele katolickim pod wezwaniem Świętej Trójcy w Northridge, tuż za Reseda Boulevard, w pobliżu campusu uniwersytetu stanowego. Powiadomimy państwa o terminach uroczystości pogrzebowych ku czci agentów specjalnych Garcii, Sancheza i Foxworth.
Podczas pogrzebu Santany Dar uprzytomnił sobie, że nie był w kościele katolickim, odkąd pochował Davida i Barbarę.
Ludzie kręcili się przed kościołem jeszcze jakiś czas. Świeciło słońce. Sydney spytała Darwina, czy będzie mogła z nim porozmawiać po krótkiej prywatnej ceremonii przy grobie. Kiwnął głową patrząc na odbicie własnego ciemnego garnituru i okularów przeciwsłonecznych w ciemnych szkłach jej okularów. Syd nie płakała podczas pogrzebu, ani gdy ściskała Mary Santanę i rozmawiała z nią i dwójką jej dzieci.
– Wybierz miejsce i czas – powiedział Dar.
– Lawrence i Trudy chcą żebyśmy o szesnastej przyjechali na miejsce wypadku Esposito na prezentację – odparła. – Może po tym spotkaniu? W twoim mieszkaniu.
– Będę czekał.
Gdy Minor ze Stewartem wracali do San Diego dopiero co odebraną z warsztatu acurą NSX, zadzwoniła komórka Lawrence’a.
– Bingo – podsumował rozmowę Stewart.
– Jedno ze zdjęć? – spytał Dar.
– Tak jest. Pokazałem je paru facetom, którzy pracowali na budowie tamtej niedzieli… nie kierownikowi Vargasowi, bo ten nie chciał współpracować, ale pozostałym… No i dwóch z nich potwierdziło, że widziało wtedy na miejscu tego samego mężczyznę. Kręcił się po terenie w kasku robotnika budowlanego. Nie rozpoznali go, sądzili jednak, że jest to dodatkowy pracownik wynajęty do pracy w weekend.
– To był jeden z Rosjan? – spytał Darwin.
– Nie. Tony Constanza z New Jersey. Były zabójca mafijny.
– Potwierdzą w sądzie, że go tam widzieli?
– Kto wie? – zadumał się Lawrence. – Nie wspomniałem im, że chodzi o morderstwo, w które zamieszany jest członek mafii, po prostu pokazałem im fotki. Ja na ich miejscu, znając szczegóły, nie zeznawałbym.
Prokurator okręgowy Restanzo chodził po placu budowy z trzema swoimi podwładnymi i żaden z nich nie wyglądał na zbyt szczęśliwego z powodu wszechobecnego błota, które brudziło noski ich butów. Dwaj mundurowi odgrodzili obszar wokół podnośnika nożycowego i pełnili straż, powstrzymując przed podejściem ciekawskich robotników budowlanych, podczas gdy kapitan Hernandez stał z rękami założonymi na piersiach. Trudy mocowała wideokamerę na stabilnym trójnogu. Lawrence stanął pod podniesionym podnośnikiem nożycowym dokładnie w miejscu, w którym Jorge Murphy Esposito znajdował się w chwili śmierci. Tak jak podczas tamtego wypadku na solidnej płycie nośnej podnośnika, jedenaście metrów nad głową Stewarta, leżało ćwierć tony materiałów.
– Zastanawialiśmy się – wyjaśniał Hernandez – czy mamy do czynienia z nieszczęśliwym wypadkiem czy też z zabójstwem, które w dodatku należy powiązać ze sprawą Przymierza. Pan Stewart zna odpowiedź. – Wskazał na Lawrence’a, który z kolei kiwnął głową w kierunku Trudy. Na kamerze zapaliło się czerwone światełko. Stewart odchrząknął.
– No dobrze. Wszyscy wiemy, że dowody z sekcji i dowody poszlakowe związane ze śmiercią mecenasa Esposito sugerują, iż ofiara ze swojej pozycji nie mogła sama dosięgnąć sterownika układu pompy hydraulicznej, gdyż po poruszeniu śruby na filarze podnośnik spadał w ciągu dwóch sekund. W dodatku na tułowiu mężczyzna nie miał plam płynu hydraulicznego. Z fotografii koronera wynika wyraźnie, że tylko mankiety spodni Esposito oraz podeszwy jego butów zostały nim opryskane. Kilku robotników przebywających owej niedzieli na placu budowy rozpoznało na zdjęciu osobnika, który kręcił się w pobliżu miejsca zbrodni w chwili śmierci prawnika. Mężczyzna ten nazywa się Tony Constanza, niegdyś był zabójcą na usługach mafii, obecnie jest zatrudniony w biurze mecenasa Trace’a.
– Nie lubię określenia „mafia” – wtrącił prokurator okręgowy Restanzo. – Mafia kojarzy się z Włochami i Sycylijczykami, a zatem stanowi obelgę dla jednej określonej grupy etnicznej. Wszyscy wiedzą, że tak zwany Syndykat dawno już zrezygnował z dominacji jednej, konkretnej grupę etnicznej. Z tego powodu wolimy termin „przestępczość zorganizowana”.
– W porządku – podjął Lawrence. – Zanotujmy więc dla porządku, że Tony Constanza był wcześniej członkiem tego skrzydła wielonarodowościowego, wieloetnicznego i wielorasowego syndykatu przestępczości zorganizowanej, które nawet dziś jeszcze składa się głównie z Amerykanów pochodzenia sycylijskiego oraz włoskiego i powszechnie znane jest jako mafia. Czyli tak – ciągnął, patrząc na prokuratora okręgowego. – Jeśli zamierza pan oskarżyć kogoś o tę zbrodnię, potrzebuje pan dowodu na to, że mieliśmy tu do czynienia z morderstwem, nie zaś z wypadkiem. Chciałbym panu taki dowód pokazać. Stoję obecnie w miejscu, gdzie znajdował się mecenas Esposito na dwie sekundy przed momentem, w którym podnośnik nożycowy stracił całe ciśnienie hydrauliczne i spadł na niego, wgniatając w mechanizm nożycowy. Czy ktoś chciałby do mnie dołączyć tutaj, aby zrekonstruować tamten wypadek?
Przez minutę nikt się nie ruszał. W końcu Dar podszedł ku platformie i stanął pod nią obok Lawrence’a. Nie miał najmniejszego pojęcia, co kombinuje jego przyjaciel, ufał jednak w jego profesjonalizm. Czarne buty Bally i mankiety spodni garnituru od Armaniego i tak były opryskane błotem, dlatego już mu to nie przeszkadzało. Zresztą umiał doczyścić i wyświecić buty.
– Panie prokuratorze, zechciałby pan poluźnić, a następnie zdjąć hydrauliczną śrubę nastawną? – poprosił Lawrence. Ogromna platforma wisiała ponad dziesięć metrów nad głową jego… i nad głową Dara.
– Tam jest zbyt głębokie błoto – bąknął Restanzo, który nadal gniewał się za słowo „mafia”.
– Ja to zrobię – zadeklarował się kapitan Hernandez. Przeszedł przez błoto do końca platformy, obok głównego układu pompy hydraulicznej.
Stewart zrobił pauzę, gdy zobaczył nadchodzącą szybkim krokiem Syd Olson.
– Przepraszam za spóźnienie – powiedziała, nieco zadyszana.
– Po prostu pokazujemy działanie tego urządzenia – wyjaśnił jej Lawrence. – Kapitanie, proszę odkręcić śrubę nastawną, a następnie ją usunąć.
Minor rzucił przyjacielowi szybkie spojrzenie. Obaj stali w pozycji z pozoru niedbałej, z założonymi na piersiach ramionami. Darwin czuł nad głową namacalny ciężar platformy. Zastanowił się, czy zdąży chwycić za ramię Larry’ego i wraz z nim wyskoczyć spod załamującego się podnośnika. Było to proste równanie z prostą jednoznaczną odpowiedzią. Nie, nie zdąży.
Hernandez wzruszył ramionami i zaczął przekręcać wielką śrubę w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Śruba poruszyła się, rozległo się bulgotanie płynu hydraulicznego i platforma opuściła się zaledwie o piętnaście centymetrów.
– O cholera – zdumiał się kapitan, odskakując w tył.
– Proszę kręcić dalej – polecił Lawrence. Hernandez zbliżył się do śruby ostrożnie, niczym do żywego grzechotnika. Tym niemniej z werwą otoczył ramieniem słup i dotknął śruby, którą przekręcił o dziewięćdziesiąt stopni. Platforma zadrżała, jakby zamierzała za chwilę spaść.
– Dalej proszę – powtórzył Stewart.
Śruba przestała się obracać. Kapitan chwycił ją mocniej, najpierw jedną, potem drugą ręką, wreszcie obiema. Bez rezultatu.
– Pieprzone gówno… Och, proszę mi wybaczyć, panie Restanzo… Jestem pewien, że ta śruba dalej się nie ruszy.
Lawrence podszedł do słupka, Dar za nim, szczęśliwy, że wyrwał się ze strefy śmierci. Stewart położył rękę na masywnej śrubie i poczekał, aż Trudy uwieczni go na taśmie.
– Panie prokuratorze, główna oficer śledcza Olson, kapitanie Hernandez, panowie… Ta śruba jest w swoim normalnym ustawieniu, dokładnie tak samo jak w dzień śmierci mecenasa Jorge Murphy’ego Esposito. Nie istnieje możliwość, że ofiara przypadkowo usunęła śrubę hydrauliczną. Jak widzieliście, śrubę tak zamontowano, aby można ją było ręcznie opuścić lub podnieść zaledwie o kilka centymetrów. Jeśli jednak chce się spuścić podnośnik niżej, trzeba użyć przynajmniej średniej wielkości klucza nasadowego. Taka technika. – Lawrence odwrócił się do Sydney i prokuratora okręgowego. – Osobnik, który zabił mecenasa Esposito… a mamy świadków, którzy rozpoznali na zdjęciu zabójcę zawodowego mafii, Tony’ego Constanzę… przebywał tutaj w chwili śmierci Esposito. Ten zabójca zatem na pewno wycelował pistolet w prawnika, kiedy odkręcał tę śrubę kluczem nasadowym.
– Nie znaleźliśmy żadnego klucza na miejscu wypadku – zauważył Hernandez.
– Zgadza się – przyznał Stewart. Dał znak Trudy, która wyłączyła kamerę i wyszła z cienia podnośnika nożycowego. Darwin poszedł za nią.
Trudy i Lawrence wpadli do mieszkania Minora na drinka i dopiero później pojechali do Escondido. Syd wydawała się nie spieszyć z rozpoczęciem rozmowy, o którą prosiła po pogrzebie Toma Santany.
– Okej, czyli rozwiązaliśmy sprawę zabójstwa Esposito i ustaliliśmy, że zabójcą był Constanza – podsumowała Trudy. – Sprawa Willisa w Carmel została ponownie otwarta, a FBI przejęła toyotę camry, powinni więc dokładnie ją sprawdzić… Korzystając ze wszystkich znanych technicznych i laboratoryjnych metod, postarają się znaleźć wszelkie możliwe odciski palców, włókna i tak dalej.
– Warren mocno się zawziął – dodała Syd.
– W końcu troje agentów nie żyje – stwierdził Lawrence. – Nie dziwię mu się.
– Czy ten Dallas Trace po prostu oszalał? – spytała Trudy. – Był obrońcą przez trzydzieści lat… Nie wie, że jedyne przestępstwo, które w tym kraju na pewno nie ujdzie człowiekowi na sucho, to zabicie ludzi reprezentujących organy ścigania?!
Dar odchrząknął.
– Nie wydaje mi się, żeby Trace kontrolował jeszcze tę sytuację – powiedział. – O ile kiedykolwiek ją kontrolował. – Pozostała trójka popatrzyła na niego bez słowa. – To typowo rosyjskie podejście – kontynuował. – Rosją rządzi właśnie mafia. Jeśli przedstawiciele rządu albo policji wchodzą tym bogatym przestępcom w drogę, ci po prostu ich mordują. I tyle.
– To prawda – przyznała Syd. – Nie mają tam żadnych ustaw RICO [Racketeer Influence and Corrupt Organization – organizacja stworzona w 1970 r. do walki z przestępczością zorganizowaną i korupcją.] ani żadnych podobnych aktów prawnych, które pozwoliłyby władzom federacji albo miejscowej policji naprawdę przyskrzynić tych drani. Do rosyjskiej mafii należy węgiel, gaz ziemny, alkohol, połowa dostępnej żywności i energia elektryczna. Należą do mafii i to mafia je rozdziela pomiędzy lud…
– Twierdzisz więc – spytała Trudy – że Przymierze ściągnęło do pomocy Rosjan, a tamtym nie wystarczyła wyznaczona rola? I że teraz Organizacija ustala warunki i rządzi?
– Mogę się założyć, że tak właśnie jest – odparł Darwin. – Myślę, że Dallas Trace i jego początkowi wspólnicy nie docenili Rosjan, toteż w chwili obecnej sytuacja kompletnie wymknęła im się spod kontroli i nie mają już w całej sprawie zupełnie nic do powiedzenia.
– To zaszło za daleko – mruknęła Sydney, patrząc gdzieś w dal. – Te dranie posunęły się za daleko. Rosyjski niedźwiedź będzie ich wykańczał, aż się nie zaspokoi… Jednego po drugim, powoli…
– O czym więc chciałaś pomówić? – spytał Minor, kiedy Stewartowie odjechali. Syd siedziała na kanapie naprzeciwko jego krzesła i wyglądała na kompletnie zatopioną w myślach.
Kobieta podniosła głowę i spojrzała Darwinowi uważnie w twarz. Te niebieskie oczy o niezwykle inteligentnym wyrazie zauważył i zapamiętał już podczas pierwszego spotkania.
– Właściwie nie chciałam jedynie pomówić – powiedziała. – Mam raczej propozycję.
– Tak? – spytał Minor.
– Chciałabym spędzić z tobą ten weekend w twoim domku – oświadczyła. – Nie będę grać ochroniarza i nie planuję też żadnych rozmów na temat strategii. Po prostu wyjedziemy razem.
Dar poczuł, jak bardzo jej słowa go poruszyły. Zawahał się.
– Tam może nie być bezpiecznie… – Chciał powiedzieć „dla mnie”, lecz dodał: -…za miastem.
Syd uśmiechnęła się.
– A gdzie będzie bezpiecznie, jeśli zechcą nas dopaść, Darwinie? Jeśli nie masz ochoty na moje towarzystwo, zrozumiem, ale nie mów mi akurat teraz o bezpieczeństwie i zagrożeniach.
Darwin zrozumiał, że jego stwierdzenie zabrzmiało dla niej wieloznacznie.
– Musisz podjechać do hotelu po swoje rzeczy?
Kobieta kopnęła niewielki worek z grubego płótna, który przyniosła z sobą.
– Nie, spakowałam się wcześniej – odparła.
Wyjeżdżali razem z miasta land cruiserem. Na tylnym siedzeniu pod brezentem leżał stary karabin Darwina, do bagażnika natomiast wstawili niewielkie zapasy: steki, świeżą sałatkę, butelkę wina. Minorowi nagle przemknęła przez głowę pewna myśl. Może był zarozumiały, ale jeśli Sydney czuła się w tej chwili podobnie paskudnie jak on, chyba nie powinna spędzać nocy w wozie, lecz w domku, z nim. „Cholera” – pomyślał. „Powinienem zatrzymać się przed apteką, zanim opuściliśmy miasto”. Nagle się zarumienił. Przez kilka lat był wierny Barbarze, a potem nie było w jego życiu żadnej innej kobiety.
Syd dotknęła lekko jego ramienia. Odwrócił się ku niej.
– Wierzysz w telepatię? – spytała. Znów się uśmiechała.
– Nie – odrzekł.
– Ja też nie – przyznała. – Ale czy mogę przez minutę udawać, że coś takiego istnieje?
– Pewnie – stwierdził, wracając spojrzeniem na drogę i mając nadzieję, że jego policzki i szyja nie są aż tak czerwone, jak mu się zdaje.
– Może mamy ten sam dylemat, Darwinie – ciągnęła. – Nie jesteśmy wystarczająco młodzi i nowocześni, aby odkryć wszystkie możliwe następstwa zaistniałej sytuacji. Jest jednak pewna korzyść. – Minor nie odwracał wzroku od jezdni. – Zanim poślubiłam Kevina, prowadziłam naprawdę nudne życie jako stażystka Federalnego Biura Śledczego – powiedziała. – Kevin i ja byliśmy sobie wierni, tyle że nam się nie ułożyło. Z wielu różnych powodów nie było od tej pory w moim życiu nikogo…
– Barbara i ja… – zwierzył się Darwin. – Identycznie… Nie miałem… To znaczy… wolałem nie…
Znowu położyła mu rękę na ramieniu.
– Nie musisz mi nic tłumaczyć, Dar. Po prostu chciałam ci powiedzieć, że cię rozumiem. Nie jesteśmy dziećmi. Może cała ta głupia wstrzemięźliwość… twoja i moja… miała jakiś sens. Może dzięki niej dziś uda nam się przeżyć coś szczególnego.
Minor zerknął na nią.
– Mów tak dalej – rzucił – a naprawdę uwierzę w telepatię.
Dotarli do domku, gdy zapadł zmierzch. Ostatnie złotoczerwone promienie słońca przebijały się nawet przez prawie zamknięte okiennice.
– Chcesz wypić drinka albo zjeść kolację? – spytał Dar.
– Nie – odparła Sydney. Odpięła od paska kaburę, wyjęła też zza niego trzy magazynki i położyła wszystko na toaletce.
Tyle czasu minęło, odkąd Darwin po raz ostatni pomagał się rozbierać kobiecie, że niemal zdziwiły go guziki po drugiej stronie. Ciało Syd miało piękną złotą barwę. Pocałowali się. Dar przypomniał sobie, jak rozpina się biustonosz i powoli zdjął go. Piersi Sydney były pełne i ciężkie, biodra – szerokie i bardzo kobiece.
– Twoja kolej – powiedziała, pomagając mu zdjąć przez głowę koszulkę, po czym rozpięła pasek spodni. – Odkąd cię spotkałam, zastanawiam się – szepnęła po kolejnym pocałunku, przyciskając się biustem do jego nagiej klatki piersiowej. – Nosisz bokserki, czy wolisz tradycyjne majtki? – Rozpięła mu rozporek i pomogła zdjąć spodnie.
– O rany! – mruknęła.
– Ten zwyczaj został mi od czasów Wietnamu – wyjaśnił. – Wiesz, w dżungli nikt nie nosi bielizny.
– Jakież to romantyczne – stwierdziła ze śmiechem, tuląc się do niego. Prawą ręką dotknęła jego męskości.
Pościele były chłodne. Syd odrzuciła na bok poduszki. Dar całował jej usta, potem szyję, dekolt, piersi i duże sutki. Zanim zaczęli się kochać, spletli palce obu dłoni. Sydney całowała go długo i namiętnie. Ich palce pozostały splecione, nawet gdy kobieta podniosła ręce nad głowę. Jego dłonie leżały na jej dłoniach, jego ramiona na jej ramionach. Jego ciało świadome było każdego centymetra jej ciała.
Około dwudziestej trzeciej zjedli kolację. Dar w samym płaszczu kąpielowym podgrzał dla nich steki na grillu przed domkiem, Sydney tymczasem wyjęła sałatkę, usmażyła na patelni pokrojone ziemniaki – byli zbyt niecierpliwi, aby czekać, aż się upieką – i otworzyła butelkę cabernet sauvignon, pozwalając winu pooddychać. Gdy siadali do jedzenia, Darwin był głodny jak wilk. Jego towarzyszka wyglądała na podobnie wygłodniałą.
Uprzytomnił sobie, że zapomniał, jakie to wszystko jest proste. Oczywiście pamiętał przyjemność, jaką daje seks – tę rozkosz trudno zapomnieć – zapomniał wszakże o tysiącu małych przyjemności, łączących się z prawdziwą męsko-damską zażyłością: o leżeniu nago z kobietą w przyćmionym świetle i rozmowie przed ogarniającym po raz kolejny czystym, fizycznym pożądaniem, o wspólnym prysznicu i przekształceniu prostego aktu wzajemnego mycia sobie włosów w jedną z form miłości, o rozbawieniu, jakie wyzwala chodzenie po domu w płaszczach kąpielowych, na boso, a także o zwyczajnym, choć ogromnym apetycie, z jakim zjada się po wszystkim kolację. I o umiejętności odczuwania niekłamanego szczęścia w danej chwili.
Na deser zasiedli przed kominkiem ze szklaneczkami whisky Macallan. Rozpalili w kominku, mimo iż noc była ciepła, rozsunęli też zasłony i otworzyli okna, przez które wpadał do pokoju zapach i szum sosen, śpiew i krzyki nocnych ptaków, a czasem również odległe wycie kojotów. Zostawili niedopitą szkocką i znów przenieśli się na łóżko, gdzie kochali się jeszcze namiętniej niż wcześniej, krzycząc równocześnie z rozkoszy i w tych samych chwilach pokonując kolejne kroki ku wzajemnej bliskości. Później leżeli spokojnie, dotykając się lekko, na mokrym od ich potu prześcieradle. Powietrze pachniało zmieszanym aromatem ich ciał i fizycznej miłości.
– No dobrze, teraz możesz mi powiedzieć – szepnęła Syd.
Darwin podparł się na łokciu.
– Hm… – odparł -…a co mam ci powiedzieć?
– Dlaczego wstąpiłeś do piechoty morskiej i zostałeś snajperem. – Jej oczy błyszczały w zamierającym świetle ognia. Minor szczerze się roześmiał. Czyżby oczekiwał czegoś bardziej… romantycznego? Sydney mówiła cicho i z całą powagą: – Chcę wiedzieć, dlaczego ktoś tak inteligentny i wrażliwy jak młody Darwin Minor przyłączył się do marines i został snajperem.
Przez moment Dar leżał bez ruchu na plecach i patrzył w sufit. Poczuł się dziwnie nieprzygotowany do wyjaśnienia jej powodów tej decyzji, ponieważ nigdy przedtem tego nie robił. Nie wytłumaczył swoich pobudek nawet Barbarze.
– Już ci wspomniałem, fascynowali mnie Spartanie. Chociaż tak naprawdę nie pamiętam już pierwotnych przyczyn tego mojego zainteresowania. – Przerwał na chwilę. – Bałem się… – podjął w końcu. – To znaczy… Byłem zalęknionym dzieckiem. Gdy miałem siedem lat… Pamiętam ten dzień, to popołudnie, pamiętam krawężnik, na którym usiadłem, ponieważ uderzyła mnie nagła pewność, że któregoś dnia umrę. Zrozumiałem to jako siedmiolatek. A byłem już ateistą. Wiedziałem, że nie ma życia po śmierci. No i ta myśl o śmierci cholernie mnie przestraszyła.
– Większość z nas uświadamia sobie prędzej czy później własną śmiertelność – szepnęła Syd. – Chociaż niewiele osób odkrywa ten fakt w tak młodym wieku.
Darwin potrząsnął głową.
– Mój strach nie zniknął. Przeżywałem lęki nocne. Zacząłem się moczyć. Obawiałem się rozdzielenia z rodzicami, nawet kiedy miałem pójść jedynie do szkoły. Miałem świadomość, że nie tylko ja muszę umrzeć, ale także oni. Dumałem, co się stanie, jeżeli umrą podczas mojej lekcji z panią Howe. Byłem w trzeciej klasie…
Syd nie śmiała się. Milczała.
– Więc wstąpiłeś do marines – spytała po dobrej minucie – aby znaleźć odwagę? Aby przezwyciężyć lęk?
– Nie – odrzekł Dar. – Właściwie nie. Wcześnie skończyłem szkołę średnią, potem w trzy lata college z dyplomem z fizyki, ale przez cały ten czas najbardziej interesowałem się takimi kwestiami jak śmierć oraz strach i jego opanowanie. Wtedy właśnie zacząłem czytać o Spartanach i poznałem ich idee związane z kontrolą lęku. – Odwrócił się i popatrzył na kobietę. – Wówczas wybuchła wojna w Wietnamie…
Sydney położyła dłoń płasko na jego piersi. Darwin poczuł chłód jej palców.
– Zatem – powiedziała bardzo cicho – twój wybór padł na piechotę morską.
Minor wzruszył lekko ramieniem.
– Tak.
– Pomyślałeś, że może żołnierze marines posiadają umiejętność panowania nad strachem.
– Coś w tym rodzaju – bąknął, zdając sobie sprawę, jak głupio to wszystko brzmi.
– A posiadają?
Zamyślił się, gryząc wargę.
– Nie – odparł w końcu. – Zachowują charakterystyczną dla Spartan karność i dyscyplinę, próbując żyć i działać zgodnie z podobnymi ideałami, nie mają jednak pojęcia o nauce i filozofii, które legły u podstaw spartańskiego światopoglądu.
– A dlaczego zostałeś… akurat snajperem? – spytała Syd. – Jedyni strzelcy wyborowi, jakich spotkałam, działali w zespołach taktycznych SWAT i FBI. Wszyscy wyglądali mi na swego rodzaju wyrzutków…
– Bo nimi są i zawsze byli – przyznał Dar. – Prawdopodobnie z tego właśnie względu wybrałem tę specjalność. Nawet marines uczą się pracować jako część większego hm… organizmu, a każdy snajper działa sam lub z obserwatorem, jeśli należy do dwuosobowego zespołu. I musi brać pod uwagę tak wiele czynników: teren, prędkość wiatru, dystans, światło… dosłownie wszystko. Niczego nie może zlekceważyć.
– Potrafię zrozumieć, co cię tam ciągnęło – szepnęła Sydney. – Stała konieczność myślenia.
– Facet, który założył i prowadził moją szkołę snajperską, był kapitanem marines i nazywał się Jim Land – kontynuował Darwin. – Po wojnie wietnamskiej napisał coś w rodzaju podręcznika instruktażowego dla snajperów pod tytułem: Jeden strzał - jedna śmierć. Chcesz posłuchać kilku instrukcji dla strzelców wyborowych?
– Tak – odparła cicho. – Poproszę co ciekawsze.
Minor uśmiechnął się.
– Kapitan Land pisze tak: „Samotna walka wymaga szczególnego typu odwagi. Człowiek jest sam ze swoimi lękami, sam ze swoimi wątpliwościami. Nie ma wokół siebie nikogo, od nikogo więc nie może czerpać siły i wsparcia. Jest skazany wyłącznie na siebie. Męstwo żołnierza walczącego w pojedynkę musi mieć charakter wyjątkowy i nie może – jak to bywa najczęściej – wynikać jedynie z przypływu adrenaliny i naturalnego na polu walki strachu”.
– Katalepsja – wtrąciła Sydney. – Mówiłeś mi o tym wcześniej.
– Tak – przyznał Darwin, po czym podjął: – Land pisze, że: „Snajper nie odczuwa nienawiści do wroga i choć uważa go za coś w rodzaju zwierzyny, na którą poluje, żywi do niego szacunek. W aspekcie psychologicznym jedyny motyw, jaki towarzyszy wyborowemu strzelcowi, to wiedza, że musi on wykonać swoje zadanie. Powinien mieć również przekonanie, że jest najlepszym kandydatem do wykonania owego zadania. Na polu bitwy nienawiść może zniszczyć każdego człowieka, a w szczególności snajpera. Zabijanie dla zemsty w ostatecznym rozrachunku może pozbawić człowieka zdrowych zmysłów. Kiedy patrzysz przez lunetę karabinu, pierwsze, co widzisz, to oczy wroga. Istnieje spora różnica między strzelaniem do cienia, do zarysu sylwetki i strzelaniem prosto w oczy. Zdumiewające, że gdy w kogoś wycelujesz, natychmiast dostrzegasz jego oczy. Wielu doskonałych podczas szkolenia strzelców nie potrafi wtedy oddać strzału…”.
– Ale ty potrafiłeś – podsumowała Sydney. – W Dalat. Patrzyłeś ludziom w oczy i nie przeszkadzało ci to pociągnąć za spust. Na tym polegał twój sekret. Dzięki temu przeżyłeś wszystkie te lata.
– Tak sądzisz? – spytał Dar.
– Tak, to kontrola, opanowanie – odrzekła. – Walka z lękiem, narzucanie sobie spokoju… za wszelką cenę.
– Być może – przyznał. Nie lubił psychoanalizy i tego typu wniosków. – Po prostu zawsze mi się udawało.
– Z wyjątkiem jednego strzału pociskiem kaliber.410 – wytknęła mu Syd.
– Niewypał – zgodził się Darwin. – Było to w jedenaście miesięcy po śmierci Barbary i dziecka. Wtedy coś takiego wydawało mi się… logiczne.
– A teraz?
– Mniej logiczne – mruknął. Odwrócił się i wziął kobietę w ramiona. Przez długą chwilę całowali się. Potern Sydney odsunęła się na tyle daleko, aby skupić spojrzenie na jego twarzy.
– Zrobisz coś dla mnie jutro, Dar? Coś szczególnego… tylko dla mnie?
– Tak – odparł bez wahania.
– Zabierzesz mnie w powietrze?
Zastanawiał się, ponownie zagryzając wargę.
– Polecisz szybowcem Steve’a… Wiesz, że mój ma tylko jedno siedzenie i…
– Spytam jeszcze raz: zabierzesz mnie jutro w powietrze, Dar?
– Tak – odrzekł.