Wtorek okazał się swego rodzaju świętem broni, którego kulminacją był karabin wycelowany bezpośrednio w serce Darwina Minora.
Dzień zaczął się posępnie. Panowało gorąco, a równocześnie na niebie wisiały ciężkie, deszczowe chmury. Zresztą w południowej Kalifornii zwykle panowała dziwna pogoda. W dodatku Darwin obudził się w paskudnym nastroju. Martwił go wczorajszy gniew i dręczyła myśl, że nie zobaczy już Sydney. A najbardziej denerwował go fakt, że ta myśl tak go niepokoi.
Naprawa acury będzie go kosztowała fortunę. Kiedy Harry Meadows, jego przyjaciel mechanik i jeden z nielicznych ludzi w tym stanie, którzy potrafili przyzwoicie wyklepać aluminium auta Minora, spotkał się z nim w poniedziałkowy wieczór w Centrum Sprawiedliwości, po prostu bez słowa pokręcił głową. A gdy na koniec przedstawił szacunkową wycenę naprawy, Dar z wrażenia aż cofnął się o krok.
– Jezu – mruknął. – Mógłbym sobie za to kupić nowe subaru.
Harry powoli i ze smutkiem pokiwał głową.
– To prawda, to prawda – przyznał. – Potem jednak miałbyś pieprzone subaru zamiast acury NSX.
Minor nie potrafił polemizować z logiką tego stwierdzenia. Harry załadował na lawetę pokiereszowany kulami samochód. Przysięgał, że zatroszczy się o niego tak dobrze, jak zadbałby o własną matkę. Dar przypadkiem wiedział, że stara matka mechanika żyła w ubóstwie w pozbawionej klimatyzacji przyczepie, w samym środku pustyni, gdzie Harry odwiedzał ją dokładnie dwa razy w roku.
W wtorek rano zadzwonił Lawrence. Pojawiło się kilka nowych spraw, które wymagały dokumentacji fotograficznej. Stewart nie wiedział, który z wypadków będzie potrzebował rekonstrukcji, nie było wiadomo bowiem, w związku z którym ktoś wystąpi o odszkodowanie, pomyślał jednak, że obaj z Darwinem powinni odwiedzić po kolei każde miejsce kraksy.
– Jasne – zgodził się zgryźliwie Minor. – Dlaczego, do diabła, nie? W końcu od miesięcy tonę wyłącznie w papierkowej robocie.
Lawrence natychmiast po przyjeździe wyczuł chyba, że coś jest nie tak. Mężczyzn często łączy pewna więź, dzięki której rozumieją się nawet bez komunikacji werbalnej. Ci, którzy znają się od wielu lat i razem pracują – od czasu do czasu przy niebezpiecznych przedsięwzięciach – zaczynają rozwijać w sobie szósty zmysł, dzięki któremu odgadują myśli i emocje przyjaciela. W ten sposób porozumiewają się na płaszczyźnie niezrozumiałej dla kobiet. Lawrence i Darwin właśnie kupili kawę i pączki w Dunkin’ Donuts na północ od San Diego, gdy Stewart spytał:
– Coś się dzieje, Dar?
– Nie – odparł.
Żaden nie poruszył już więcej tego tematu. Miejsce pierwszego wypadku znajdowało się w połowie drogi do San Jose. Lawrence zaparkował troopera na zatłoczonym parkingu, przy kompleksie tanich mieszkań na wynajem, i we dwóch poszli do prostokąta oklejonego wszechobecną w takich sytuacjach żółtą taśmą. W środku znajdowała się czerwona honda prelude, rocznik 1994. Do kraksy doszło w środku nocy, nadal jednak na miejscu znajdowali się dwaj umundurowani funkcjonariusze oraz kilku gapiów, głównie dzieciaków w zbyt długich koszulkach i butach sportowych za trzysta dolarów. Stewart przedstawił najbliższemu policjantowi zarówno siebie, jak i Dara, uprzejmie poprosił o pozwolenie na wykonanie przez Darwina zdjęć, a potem wypytał mundurowego o szczegóły wypadku.
Minor zaczął pstrykać fotki, natomiast młody patrolowy usiłował opowiedzieć o kolizji, wskazując z przejęciem na różne dowody – stłuczone szyby boczne hondy, rozbitą przednią szybę, wklęśnięcia w masce, śluzowatą szarą substancję na przodzie auta i wokół niego, a także krew, która znajdowała się na roztrzaskanej szybie przedniej, masce, błotnikach i przednim zderzaku, a na asfalcie tworzyła dużą ciemną kałużę. Najwyraźniej tutaj nie padało zbyt intensywnie ani w nocy, ani rano.
– No cóż, ten facet, Barry, ma fioła na punkcie swojej dziewczyny… Sheili jakiejś tam… Dziewczyna mieszka na górze, pod 2306, a teraz jest przesłuchiwana na posterunku – opowiadał funkcjonariusz. – W każdym razie Barry jeździ na motorze i jest wielkim skurczybykiem z brodą no a Sheila w końcu się nim zmęczyła i zaczęła się widywać z innymi facetami. To znaczy przynajmniej z jednym, co Barry’emu się oczywiście nie spodobało. Wpadł tutaj, jak podejrzewamy, około drugiej trzydzieści rano, a o awanturze powiadomiono nas o drugiej czterdzieści osiem. Dwie po trzeciej ktoś zadzwonił na policję i doniósł o pierwszych strzałach. Początkowo Barry tylko, no wie pan, stał pod oknem Sheili i wrzeszczał. Wykrzykiwał jakieś sprośności, a ona odpowiadała mu pięknym za nadobne. Główne wejście zamyka się automatycznie, toteż żeby się dostać do środka, trzeba wcisnąć guzik domofonu. Sheila nie wpuściła Barry’ego, co faceta naprawdę wkurzyło. Wrócił zatem do swojej furgonetki… tego tam zaparkowanego forda. Wziął z pojazdu naładowaną dubeltówkę dwururkę. Najpierw kolbą rozbijał boczne okna hondy prelude dziewczyny. Sheila zaczęła się pienić i krzyczała jeszcze głośniej. Sąsiedzi wezwali policję, zanim jednak zjawił się patrol, Barry wpadł na pomysł wskoczenia na maskę hondy… a ważył grubas ze sto dwadzieścia kilo. Widzi pan, jak tu wgiął, a tylko na niej stanął. No więc wdrapał się na maskę i począł walić w przednią szybę kolbą strzelby. Sądzimy, że chciał poprawić uchwyt albo coś w tym rodzaju, no i trafił na cyngiel…
– I strzelił sobie w brzuch – zakończył Lawrence.
– Z obu luf. Kawałki jego jelit rozprysły się po całej masce, przednich światłach, przednim zderzaku…
– Gdy dostałem zgłoszenie z intensywnej terapii, nadal żył – przerwał Stewart. – Zna pan jego aktualny stan?
Policjant wzruszył ramionami.
– Kiedy detektywi zabierali dziewczynę do centrum na przesłuchanie, słyszałem, że zmarł. Komentarz Sheili brzmiał: „Chwała Bogu, że już po wszystkim”.
– Słodka panienka – powiedział Lawrence.
– Miłość ma swoje prawa – przyznał mundurowy.
Zatrzymali się przy trzech oczywistych sfingowanych wypadkach – dwa miały miejsce przy supermarketach, jeden przy Holiday Inn, gdzie poszkodowany twierdził, że poślizgnął się na lodzie z przeciekających automatów z lodami – następnie odwiedzili parking, na którym ktoś uderzył w auto pięcioosobowej rodziny, której wszyscy członkowie zamierzali wnieść o odszkodowanie z powodu uszkodzenia kręgów szyjnych. Kolizja zdarzyła się w San Jose. Po drodze Lawrence i Dar zatrzymali się na lunch, a właściwie podjechali do samochodowego Burger Biggy i ruszyli dalej, jedząc po drodze hamburgery i popijając je koktajlami mlecznymi.
– Czyli że seppuku Barry’ego kojarzy ci się z jakąś sprawą ubezpieczeniową? – zagaił Darwin między kolejnymi łykami.
– Wiesz, co Sheila zrobiła dziś rano w pierwszej kolejności? Złożyła wniosek o odszkodowanie za uszkodzoną hondę prelude – odparł Stewart. – Twierdziła, że State Farm powinno jej zapłacić za nowiutki samochód.
– Nie widziałem szczególnych szkód – zauważył Minor. – Trochę rozbitego szkła, małe wklęśnięcie w masce. Resztę można wyczyścić w myjni.
Lawrence potrząsnął głową.
– Dziewczyna twierdzi, że przeżyła szok i nigdy już nie wsiądzie do tego auta. Żąda pełnego odszkodowania, dzięki czemu będzie mogła kupić nowego dżipa. Nowego! Spodobał jej się lincoln navigator.
– Powiedziała to wszystko ludziom z firmy ubezpieczeniowej dziś rano? Jeszcze zanim detektywi zabrali ją na przesłuchanie?
– Tak. Mniej więcej – odparł Stewart. – Zadzwoniła o czwartej rano do swojego agenta ubezpieczeniowego.
Ostatnie miejsce wypadku znajdowało się również w tanim kompleksie mieszkaniowym, w San Jose. Na schodach stało kilku mundurowych, po trzeciej kondygnacji zaś kręcił się jeden wyraźnie znudzony detektyw w cywilu. Na piętrze unosił się zapach śmierci.
– Jezu – mruknął Lawrence, po czym z kieszeni na biodrze wyjął czystą, czerwoną chustkę, którą przyłożył sobie do nosa i ust. – Od jak dawna ofiara nie żyje?
– Facet zmarł zaledwie ubiegłej nocy – odparł porucznik Rich z Departamentu Policji San Jose. – Około północy wszyscy mieszkańcy słyszeli strzał, chociaż nikt tego nie zgłosił na policję. Mieszkanie ofiary nie ma klimatyzacji, więc zwłoki zaczęły się rozkładać już około dziesiątej rano.
– Chce pan powiedzieć, że ciało nadal tam jest?! – spytał Stewart z niedowierzaniem w głosie.
Porucznik Rich wzruszył ramionami.
– Lekarz sądowy przyjechał tutaj dziś rano, kiedy odkryto ciało. Ustalił przyczynę śmierci i pojechał. Czekaliśmy na ambulans przez cały dzień, ale miejsce pozostaje w jurysdykcji lokalnego koronera, który aż do tej pory był bardzo zajęty. Zanotowano dziś sporo wypadków na autostradach.
– Cholera – zaklął Lawrence. Posłał Darowi znaczące spojrzenie, po czym znów odwrócił się do porucznika. – No cóż, musimy tam wejść i zrobić kilka zdjęć. I szkic miejsca.
– Dlaczego? – spytał Rich. – Co, do diabła, firma ubezpieczeniowa ma wspólnego z taką sprawą?
– Siostra nieboszczyka zdążyła już wysunąć żądanie – wyjaśnił Stewart.
– Przeciwko komu? – spytał porucznik. – Wiecie, jak ten gość zmarł?
– Popełnił samobójstwo, nieprawdaż? – odparował Lawrence. – Jego siostra zamierza wytoczyć sprawę psychiatrze nieboszczyka. Pan Hatton, czyli samobójca, zdaniem siostry cierpiał na depresję i paranoję, a jego psychiatra nie zrobiła dość, aby zapobiec tej tragedii.
Porucznik zachichotał.
– Nie sądzę, żeby coś takiego przeszło. Musiałbym wtedy zeznawać w sądzie przeciwko powódce. Powiedziałbym, że psychiatra zrobiła naprawdę wszystko w celu uszczęśliwienia tego biednego świra. Wejdźcie, pokażę wam. Możecie zrobić zdjęcia, ale moim zdaniem szkicu na pewno pan nie sporządzi. Nie wysiedzi pan tam dostatecznie długo.
Darwin wszedł za porucznikiem i Stewartem do małego, przegrzanego mieszkania. Ktoś uchylił jedyne okno, które na szczęście się otwierało, tylko że znajdowało się w kuchni, a ciało leżało na łóżku w pokoju.
– Jezu Chryste – mruknął Lawrence, stając obok zakrwawionego łóżka i patrząc na nasączone krwią poduszki, obryzgany podgłówek i ścianę. – Trzydziestkę ósemkę nieszczęśnik nadal trzyma w ręce. Czy lekarz sądowy sugerował morderstwo zamiast samobójstwa?
Porucznik Rich, który próbował trzymać się za nos, a równocześnie wyglądać dostojnie, skinął tylko głową.
– Mamy zeznanie psychiatry, z którego wynika, że pan Hatton rzeczywiście cierpiał na depresję, paranoję i schizofrenię. Lekarka powiedziała nam, że jej klient, to jest nieżyjący już pan Hatton, sypiał, trzymając broń marki Smith and Wesson kaliber.38 na nocnej szafce obok łóżka. Bał się, że Organizacja Narodów Zjednoczonych planuje inwazję na USA… Wiecie, widywał czarne helikoptery, strzałki na znakach drogowych, dzięki którym jakieś afrykańskie oddziały mają znaleźć drogę do posiadających broń Amerykanów… Zwykłe pierdoły chorego umysłu. W każdym razie psychiatra… tak przy okazji, całkiem ładna babeczka… powiedziała, że celem krótkoterminowej terapii miało być skłonienie pana Hattona do schowania broni w bezpieczne miejsce.
– Domyślam się, że celu nie osiągnęła – odparował Lawrence przez chusteczkę.
– Lekarka twierdzi, że Hatton cierpiał na potężną paranoję, lecz bynajmniej nie miał skłonności samobójczych – wyjaśnił porucznik. – Kobieta jest skłonna zeznać coś takiego pod przysięgą. Ale biedny kretyn brał pięć różnych rodzajów leków, łącznie z doksepiną i flurazepamem o silnym działaniu nasennym. Nieźle go wszystkie razem ogłupiały. Według psychiatry, Hatton zawsze starał się położyć spać przed dwudziestą drugą trzydzieści.
– No i co się zdarzyło? – spytał Stewart, podczas gdy Darwin robił zdjęcia lustrzanką na film trzydziestopięciomilimetrowy.
– Siostra Hattona zadzwoniła do niego trzy minuty przed północą – wyjaśnił porucznik Rich. – Twierdzi, że zwykle nie telefonowała do brata o tak późnej porze, ale miała straszny sen… Przeczuwała jego śmierć.
– Tak? – zadumał się Lawrence.
– Hatton nie odebrał telefonu. Siostra wiedziała, że brał pigułki na sen, więc poczekała do dziewiątej rano i znów zadzwoniła. W końcu powiadomiła policję.
– Nie rozumiem – mruknął Stewart.
Dar kucnął przy ciele. Przez chwilę studiował kąt ułożenia ramienia i skręt nadgarstka, który znieruchomiał w stężeniu pośmiertnym, przyjrzał się też ranie w skroni mężczyzny, a później obszedł łóżko i powąchał poduszkę po drugiej stronie.
– A ja tak – oświadczył.
Lawrence popatrzył na niego, na ciało, na porucznika Richa, a potem znów na ciało.
– Och nie, żartujecie sobie obaj – jęknął w końcu.
– To ekspertyza lekarza sądowego – przypomniał porucznik.
Stewart pokiwał głową.
– Chodzi wam o to, że facet był tak naćpany lekami, że gdy jego siostra zadzwoniła, ażeby mu powiedzieć, iż śniła jej się jego śmierć, Hatton chciał odebrać telefon, lecz przez pomyłkę zamiast słuchawki podniósł z nocnej szafki rewolwer kaliber.38 i strzelił sobie w łeb? Nikt nie zdoła czegoś takiego udowodnić.
– Był świadek – mruknął Rich.
Lawrence zerknął na puste miejsce obok ofiary. Pościel na nim była skotłowana.
– No tak, pojmuję… przynajmniej częściowo.
– Georgio z Beverly Hills – powiedział Dar. Stewart odwrócił się powoli i popatrzył na przyjaciela.
– Twierdzisz, że widząc odbicie po drugiej stronie łóżka i obwąchawszy poduszkę… mimo całego tego smrodu… odkryłeś imię faceta z Beverly Hills, z którym sypiał pan Hatton?
Porucznik roześmiał się wesoło, po czym znów przykrył sobie usta i nos. Darwin potrząsnął głową.
– To damskie perfumy. Georgio z Beverly Hills, tak się nazywają. – Odwrócił się do Richa. – Posunę się dalej w swoich przypuszczeniach. Osoba, która leżała w łóżku z panem Hattonem w chwili wypadku, nie ujawniła się ubiegłej nocy, ponieważ albo jest mężatką albo sytuacja była dla niej kłopotliwa w innym sensie, tym niemniej do tej pory kobieta zdążyła już złożyć zeznanie. Kimkolwiek była, znaleźliście ją dziś rano… i prawdopodobnie nie poprzez obwąchanie wszystkich kobiet w południowej Kalifornii w poszukiwaniu tych skraplających się Georgio.
Porucznik kiwnął głową.
– Dwie minuty po przyjeździe auta patrolowego kobieta się załamała, zaczęła szlochać i wszystko nam opowiedziała.
– O kim wy mówicie? – spytał zaskoczony Lawrence.
– O pani psychiatrze – wyjaśnił Minor. Lawrence spojrzał na ciało.
– Hatton posuwał swoją terapeutkę?
– Nie w chwili wypadku – odparł wesoło Rich. – Kochali się, potem Hatton wziął flurazepam i doksepinę, po czym oboje zasnęli. Psychiatra… pozwolicie, że pominę milczeniem jej nazwisko, chociaż podejrzewam, że usłyszycie je w wieczornych wiadomościach o dwudziestej trzeciej, a później jeszcze wielokrotnie… Tak czy owak, kobieta usłyszała dzwonek telefonu o północy, a następnie odgłos szperania, w końcu pytanie Hattona: „Halo?”. No a potem strzał.
– I oczywiście uznała, że dyskrecja to najwspanialsza cecha psychiatrów – dodał Dar.
– Coś w tym rodzaju – przyznał porucznik. – Zerwała stąd swój tyłek, jeszcze zanim krew się rozprysła. Niestety dla nieszczęsnej babki wścibski dozorca widział, jak odjeżdżała swoim porszakiem jakieś pięć minut po północy.
– Czy siostra Hattona już o wszystkim wie? – spytał Stewart.
– Nie, jeszcze nie – odrzekł Rich.
Minor wymienił spojrzenia z Lawrence’em.
– Dzięki temu proces zyska na atrakcyjności.
Stewart i Darwin wycofali się za porucznikiem do korytarza. Wszyscy wyszli naprawdę szybko i stanęli na moment na balkonie, wdychając pozbawione smrodu powietrze. Lekki wiatr zwiewał z ubrań zapach śmierci.
– Ten wypadek przypomina mi starą historię Helen Keller, która straszliwie sobie poparzyła ucho – zauważył porucznik Rich.
– Jak to zrobiła? – spytał Lawrence, robiąc w notesie z pamięci szybki szkic widzianej przed chwilą scenki i opisując całe zdarzenie.
– Pomyliła telefon z żelazkiem – odparł porucznik i zaczął się śmiać niemal histerycznie.
Stewart i Minor odjechali. Przez długi czas milczeli. Dopiero gdy już byli daleko od San Jose, Lawrence szepnął:
– Chronić i służyć. Ha!
Pod koniec jazdy powrotnej do San Diego Dar spytał nagle:
– Larry, pamiętasz, jak kilka lat temu zginęła księżna Diana?
– Lawrence – mruknął Lawrence. – Pewnie, że pamiętam.
– Co o tym mówiliśmy… tak mniej więcej?
Stewart westchnął.
– Hm… niech pomyślę. Pierwsze raporty twierdziły, że mercedes, którym jechała księżna Di i jej facet, pędził z prędkością stu dziewięćdziesięciu trzech kilometrów na godzinę. Od samego początku nam to nie pasowało. Nagraliśmy kilka razy wiadomości, pamiętasz? Potem oglądaliśmy na wideo sprawozdania z miejsca wypadku, zatrzymywaliśmy obraz i porównywaliśmy.
– Nie pasowały nam również szczegóły samego uderzenia – zauważył Dar.
– Zgadza się. Mercedes dość mocno trzasnął w betonową kolumnę tunelu, toteż na podstawie obserwacji jego zniszczeń wiedzieliśmy, że nie mógł jechać z tak wielką prędkością. Poza tym w wiadomościach podawano, że auto dachowało, czego wcale nie potwierdziły zdjęcia.
– Wraz z Trudy ustaliliście, że dach zdjęli strażacy, gdy wydobywali ze środka ofiary – stwierdził Dar.
– Zgadza się. Ty doszedłeś zresztą do identycznych wniosków. Potem obejrzeliśmy zdjęcia dachu i wiedzieliśmy, że wklęśnięcia widoczne w nim od wewnątrz nie mogłyby pochodzić z dachowania. Zdaje się, że przy pierwszym uderzeniu pasażerowie na tylnym siedzeniu podskoczyli i uderzyli głowami w dach.
– A na ile oceniliśmy prawdziwą prędkość podczas najazdu na kolumnę tunelu? Pamiętam, że wzięliśmy pod uwagę rany pasażerów i sprawozdania z miejsca wypadku.
– Niech no pomyślę. Ja chyba powiedziałem, że było to nieco ponad sto kilometrów na godzinę, Trudy uważała, że sto dziesięć, a ty wskazałeś, zdaje mi się, najmniej. Dziewięćdziesiąt osiem?
– A kiedy pojawiły się raporty, okazało się, że racja była po twojej stronie – zadumał się Minor.
– Żaden z reporterów – kontynuował Lawrence – wyraźnie nie miał ochoty o tym wspomnieć, wszyscy wszakże wiedzieliśmy, że księżna Diana przeżyłaby wypadek, gdyby zapięła pasy. No i zapewne wszyscy byliby do dziś żywi, gdyby wypadek zdarzył się w Stanach Zjednoczonych…
– Ponieważ? – spytał Dar.
– Ponieważ zgodnie z przepisami federalnymi i stanowymi wszystkie filary w tunelach osłaniają dodatkowe barierki – odparł Lawrence. – Na pewno pamiętasz, sam o tym wspomniałeś w noc zdarzenia. Nawet wyprowadziłeś na naszym komputerze równania kinetyczne przedstawiające zmniejszenie prędkości podczas uderzenia i pokazałeś w nich, że gdyby mercedes najechał na barierkę, a nie na betonową kolumnę, może zdołałby wykręcić bardziej na środek tunelu, odbić się kilka razy od ściany lub przeciwległej barierki, wytracając powoli szybkość. Gdyby wszyscy pasażerowie poza ochroniarzem mieli zapięte pasy…
– Ale nie mieli – wtrącił cicho Dar.
– No nie. Trudy nazywa to syndromem limuzynowo-taksówkowym – ciągnął Lawrence. – Ludzie, którzy nigdy nie ruszyliby bez zapiętych pasów własnym samochodem, w taksówce lub wynajętej limuzynie nawet na nie nie patrzą. Gdy za kierownicą siedzi wynajęty kierowca, uważasz, że nic ci się nie może stać.
– Trudy nawet zapamiętała film dokumentalny, na którym księżna Diana zapinała pas, kiedy prowadziła własne auto – zauważył Darwin. – O czym jeszcze dyskutowaliśmy?
Stewart podrapał się po podbródku.
– Zakładam, że powiesz mi kiedyś, po co właściwie zadajesz te wszystkie pytania. Hm… niech no pomyślę. Wszyscy się zgodziliśmy, że paparazzi nie mieli nic wspólnego z wypadkiem. Przecież mercedes z łatwością mógłby umknąć fotoreporterom na motocyklach albo ich staranować; kierowca i pasażerowie nawet by tego nie poczuli. Tyle że wszyscy podejrzewaliśmy obecność na miejscu drugiego pojazdu. Podobno kierowca limuzyny stracił panowanie w tunelu, usiłując uniknąć kolizji z innym samochodem.
– Więc doszło do zderzenia – odparł Minor.
– Tak. I byliśmy pewni, że odkryją iż kierowca był po prostu pijany.
Dar kiwnął głową.
– Dlaczego tak założyliśmy?
– Był Francuzem – odrzekł Lawrence. Stewart nie podróżował do tych krajów, w których głównym językiem nie był angielski. A Francuzów nie lubił po prostu z zasady.
– Jaki mieliśmy inny powód? – spytał Darwin.
– Och, zdaje mi się, że to Trudy zauważyła ślady skrętu w lewo po wjeździe do tunelu. Po tym skręcie wjechali prosto w betonowy filar, prawie na pewno musiało zatem chodzić o manewr wymijania, który każdy kompetentny kierowca… albo przynajmniej trzeźwy… potrafiłby bez trudu wykonać przy stu kilometrach na godzinę, nie tracąc kontroli nad mercedesem. Ostatecznie to naprawdę bezpieczny samochód.
– Więc wszyscy troje mieliśmy rację w kwestii szczegółów wypadku, łącznie z hipotetycznym dodatkowym samochodem – podsumował Dar. – Ale czy pamiętasz naszą reakcję?
– Och, pamiętam, że przez jakiś czas przeszukiwaliśmy Internet i dzienniki specjalistyczne – odparł Lawrence – i powoli zbieraliśmy fakty. Czytaliśmy także komentarze innych inspektorów ubezpieczeniowych. Większość danych mieliśmy więc dużo wcześniej, niż pojawiły się w sieci czy w wiadomościach.
– Pamiętasz, czy… płakaliśmy? – zamyślił się Darwin.
Stewart odwrócił wzrok od ruchu ulicznego i przyglądał się Darowi przez jakiś czas, który temu wydał się strasznie długi. Potem wrócił wzrokiem na drogę.
– Żartujesz sobie ze mnie?!
– Nie, próbuję sobie przypomnieć naszą ówczesną reakcję emocjonalną.
– Cały świat się wówczas strasznie smucił i wściekał – odrzekł w końcu Lawrence z wyraźną niechęcią. – Pamiętasz z telewizji długie rzędy szlochających osób… dorosłych osób… przed brytyjskim konsulatem w Los Angeles? Odprawiano msze w kościołach, dziennikarze robili wywiady z ludźmi płaczącymi na ulicach. Nie widziałem czegoś takiego od zastrzelenia Kennedyego. Ludzie zachowywali się, jakby umarł im ktoś bardzo bliski: ulubiona ciocia, żona, matka, siostra albo przyjaciółka. To było zupełne szaleństwo. Kompletne wariactwo!
– Wiem – stwierdził Minor. – Tyle że ja pytam, jak my troje reagowaliśmy.
Stewart znowu wzruszył ramionami.
– Sądzę, że mnie i Trudy były naprawdę przykro, że księżna nie żyje. Jest smutno, gdy umiera młoda osoba. Ale Chryste, Dar, to nie było nic osobistego. Chodzi mi o to, że nie znaliśmy tej kobiety. Poza tym, nieco nas rozdrażniła ich beztroska… jej i tego faceta, Dodiego. Dlaczego pozwolili usiąść za kierownicą pijanemu? Po co się wygłupiali, usiłując uciec kilku pieprzonym fotografom? A w dodatku zdawało im się, że nie dotyczą ich prawa fizyki, skoro nie zapięli pasów.
– Zgadza się – przyznał Dar. Przez chwilę milczał. – Pamiętasz, kiedy zaczęły się pojawiać teorie spiskowe dotyczące jej śmierci?
Lawrence wybuchnął śmiechem.
– Tak. Mniej więcej w dziesięć minut po pierwszych wiadomościach, w których podano informację o śmierci. Pamiętam, że gdy wyprowadziłeś już te równania kinetyczne, wpisaliśmy dane w wyszukiwarkę, ponieważ chcieliśmy sprawdzić w Internecie jeszcze więcej faktów i już wtedy ludzie wysuwali rozmaite hipotezy: że księżnę zabiło albo CIA, albo brytyjskie służby specjalne, albo Izraelczycy. Kretyni.
– Tak – powiedział Darwin. – A my zareagowaliśmy… jak?
Stewart znów popatrzył na niego z marsową miną.
– Sprawa interesowała nas raczej w sensie zawodowym – rzucił ostrożnie. – Czy o to ci chodzi? Pod kątem naszych zainteresowań i pracy wypadek był interesujący, a przedstawiciele mediów mieszali detale, jak zwykle zresztą. Zabawnie było odgadywać, co naprawdę się zdarzyło. W wielu kwestiach właśnie my mieliśmy rację. Był drugi samochód, a kierowca trochę wypił. Zgadzała się również prędkość mercedesa w momencie uderzenia. Nie zajmowaliśmy się lamentami żałobników, ponieważ wiedzieliśmy, że sprawę rozdmuchano, gdyż dotyczyła sławnej osobistości, którą ludzie otaczali niemal kultem. Jeśli będę chciał zapłakać po zmarłym, odwiedzę cmentarz w Illinois, gdzie leżą moi rodzice. Widzisz w związku z tym wypadkiem jakiś problem, Dar? Zareagowaliśmy niewłaściwie? To właśnie chcesz mi powiedzieć?
Minor potrząsnął głową.
– Nie – odparł, a chwilę później powtórzył: – Nie, na pewno nie zareagowaliśmy niewłaściwie.
W swoim mieszkaniu tego wieczoru Darwin nie mógł się skoncentrować. Żaden z wypadków, które wraz z Lawrence’em badali tego dnia, nie wymagał szczególnych działań związanych z rekonstrukcją. Przypadki postrzału nie zdarzały się w jego pracy zbyt często, nie należały też do incydentów wyjątkowo niezwykłych. Trzy tygodnie wcześniej Dar i Stewart badali zasadność żądania odszkodowawczego, jakie wysunęła rodzina nastolatka, który wepchnął sobie za pas naładowany rewolwer i zdmuchnął przypadkiem większą część własnych genitaliów. Rodzina pozwała szkołę, mimo iż dziewięcioklasista akurat tego dnia wagarował. Matka i jej przyjaciel zażądali dwóch milionów odszkodowania od szkoły, która ich zdaniem ponosiła odpowiedzialność za wypadek, powinna bowiem dopilnować, aby szesnastolatek znalazł się w tamtym czasie na lekcji.
Minor miał też ze dwadzieścia innych projektów, nad którymi mógłby popracować, a chodził po mieszkaniu od ściany do ściany, brał z półki jedną czy drugą książkę, po czym ją odkładał, sprawdzał pocztę elektroniczną i uaktualniał rozgrywki szachowe. Z dwudziestu trzech gier, które toczył, tylko dwie wymagały od niego rzeczywistego skupienia – prawdziwe wyzwanie stanowili dla niego bowiem tylko dwaj przeciwnicy: student matematyki z Chapel Hill w Karolinie Południowej i matematyk, a równocześnie planista finansowy z Moskwy (planista finansowy w Moskwie!). Tenże właśnie moskiewski przyjaciel, Dmitrij, pokonał go już dwukrotnie, a raz rozgrywka zakończyła się patem. Darwin popatrzył teraz na e-mail od Rosjanina, podszedł do stołu, na którym leżała szachownica z rozgrywką, przesunął białego konia Dmitrija i zmarszczył brwi, oceniając efekt. Przez głowę przemknęła mu jakaś myśl.
Telefon od Sydney naprawdę go zaskoczył.
– Witaj, miałam nadzieję, że złapię cię w domu. Masz coś przeciwko towarzystwu?
Wahał się zaledwie ułamek sekundy.
– Nie… To znaczy, pewnie, że nie mam. Gdzie jesteś?
– W korytarzu przed twoim mieszkaniem – odparła Syd. – Policjanci, którzy cię chronią, nawet nas nie zauważyli, gdy wchodziliśmy tylnym wejściem… w dodatku z podejrzaną paczką w rękach.
– Was, gdy wchodziliście – powiedział Darwin.
– Przyprowadziłam przyjaciela – wyjaśniła Sydney. – Mam zapukać?
– Nie, po prostu otwórz drzwi – odparł Dar.
Kobieta rzeczywiście trzymała w rękach podejrzaną paczkę. Minor domyślił się, że Syd przyniosła mu karabin lub strzelbę owiniętą w płótno. Przyjaciel okazał się uderzająco przystojnym Latynosem, kilka lat młodszym od nich obojga. Był jedynie średniego wzrostu, lecz jego muskulatura przywodziła na myśl bejsbolowego pałkarza. Faliste czarne włosy nosił gładko zaczesane w tył, wyglądał szczupło i dobrze w szarej koszulce polo oraz spodniach i wiatrówce khaki. Chociaż na nogach miał buty kowbojskie, wyglądał tak naturalnie, jakby się w nich urodził; w przeciwieństwie do Dallasa Trace’a, który w swoich prezentował się sztucznie. Mężczyzna przedstawił się jako Tom Santana i uścisnął Darwinowi dłoń także w sposób zupełnie inny niż prawnik: podczas gdy Trace usiłował zrobić wrażenie siłą uścisku, Santana był po prostu silny, a jednocześnie zachował umiar dżentelmena.
– Słyszałem o panu, doktorze Minor – oświadczył Tom. – Bardzo podziwiamy pańskie rekonstrukcje wypadków i innych zdarzeń losowych. Dziwi mnie, że nie spotkaliśmy się wcześniej.
– Proszę mi mówić Dar – odparł Minor – i mnie nie przeceniać. Nazwisko Tom Santana jest mi wszakże znane… Zaczynałeś w wydziale CHP, który zajmował się sfingowanymi kolizjami drogowymi, w 1992 roku przeszedłeś do Wydziału do Spraw Oszustw i pracowałeś jako tajniak. Właśnie ty rozpracowałeś i zlikwidowałeś kambodżańsko-wietnamski gang naganiaczy ubezpieczeniowych w 1995 i dzięki tobie trafili do więzienia prawnicy zamieszani w tę sprawę.
Mężczyzna uśmiechnął się. Miał uśmiech amanta filmowego i nie wydawał się ani przesadnie pewny siebie, ani przesadnie nieśmiały.
– A przedtem Węgrów, którzy jako pierwsi w Kalifornii zajmowali się tym samym procederem – powiedział ze śmiechem. – Póki Węgrzy, Wietnamczycy i Kambodżanie obracali się we własnym kręgu etnicznym, nie mogliśmy się do nich dobrać. Ale kiedy zaczęli korzystać z udziału Meksykanów, kiedy zaczęli ich rekrutować jako los toros y las vacas… [(hiszp.) – byki i krowy] jako kozły ofiarne, wtedy mogłem zacząć pracować jako tajniak.
– Ale już nie pracujesz – podsumował Darwin.
Tom pokiwał głową.
– Jestem zbyt dobrze znany. Ostatnie parę lat kierowałem specjalistycznym zespołem wywiadowczym, który badał przypadki oszustw ubezpieczeniowych, a od ubiegłego roku współpracuję z Syd.
Dar wiedział, że ten specjalistyczny zespół wywiadowczy wchodził w skład Wydziału do Spraw Oszustw Ubezpieczeniowych. Tyle że… Sposób, w jaki ten mężczyzna i Syd reagowali na siebie, jak swobodnie się z sobą czuli, jak spokojnie siedzieli na jego skórzanej kanapie, niezbyt blisko, ale i nie za daleko od siebie… Cóż, nie miał pojęcia, co ich dokładnie łączy, ale, do diabła, denerwował się na siebie za to, że na ich widok odczuwa niemal ból i żal. Ile minęło dni, odkąd poznał główną oficer śledczą Olson? Pięć? Sądził, że nie miała przedtem swojego życia? A poza tym… przed czym?!
– Drinka? – spytał, ruszając ku zabytkowej umywalce, której używał jako barku.
Oboje potrząsnęli głowami.
– Wciąż jesteśmy na służbie – wyjaśnił Tom.
Darwin kiwnął głową i nalał sobie nieco dobrej szkockiej, po czym usiadł naprzeciwko nich na krześle od Eamesów. Ostatnie wieczorne promienie słoneczne docierały przez wysokie okna, rozjaśniając pokój czworobokami złotego blasku. Dar wypił łyk whisky, spojrzał na zawiniętą w płótno paczkę i spytał:
– Czy to dla mnie?
– Tak – odparła Syd. – I nie odmawiaj, póki nas nie wysłuchasz.
– Odmawiam – odparował.
– Cholera jasna – mruknęła Sydney. – Jesteś naprawdę upartym facetem, Darwinie Minor. – Ten wypił kolejny łyk szkockiej i czekał. – Wysłuchasz nas przynajmniej? – spytała kobieta.
– Pewnie, czemu nie?
Śledcza westchnęła.
– Zresztą wypiję drinka, służba czy nie służba… Nie, nie wstawaj, Dar. Wiem, gdzie stoi szkocka. Mów, Tom.
– Syd powiedziała mi – mówiąc, Santana gestykulował dla podkreślenia swoich słów – że poczułeś się wykorzystany. Doktorze Minor…
– Dar – poprawił go.
– Dar – kontynuował Latynos. – I w jakimś sensie tak było. Przepraszamy cię za to oboje. Kiedy jednak Rosjanie wykonali przeciwko tobie ruch, dostaliśmy największą szansę, jaka nam się przytrafiła w sprawie Przymierza. – Sydney wróciła na tapczan ze szklanką z whisky i rozsiadła się na poduszkach. – Przypatrujemy się działalności tuzina najznakomitszych prawników w kraju. Chodzi naprawdę o najlepszych, o prawdziwe sławy. Mniej więcej połowa z nich pracuje tutaj, w Kalifornii, reszta w innych miastach, takich jak Phoenix, Miami, Boston czy Nowy Jork.
– Łącznie z Dallasem Trace’em – wtrącił Darwin.
– Tak, jego również podejrzewamy – przyznał Tom.
Minor, zanim się odezwał, wypił kolejny łyk szkockiej. W wieczornym świetle bursztynowy płyn w szklanicy pięknie się jarzył.
– Dlaczego tacy prawnicy, szczególnie jeżeli… przypuszczalnie… są równie lub niemal tak sławni jak Trace… Dlaczego tacy ludzie mieliby ryzykować karierę, skoro mogą zarobić legalnie miliony dolarów?
Santana zamachał rękoma. Tym razem skojarzył się Darwinowi z bejsbolowym miotaczem, który przymierza się do silnego rzutu.
– Na początku sami nie mogliśmy w coś takiego uwierzyć. W niektórych wypadkach mogło chodzić o kwestie osobiste: na przykład z powodów osobistych Esposito miał swój udział w zabójstwie syna Dallasa Trace’a, Richarda. Zazwyczaj jednak ci ludzie rzeczywiście pragną pieniędzy. Wiesz, jakimi kwotami obracają każdego roku nielegalne kliniki, ile miliardów idzie na wypłaty odszkodowań za sfingowane wypadki? Przymierze największych prawników kraju ma licznych pośredników, których usuwa…
– Dosłownie ich usuwa? – wtrącił Dar. – To znaczy morduje ich?
– Czasami – przyznała Syd. Wyglądała na zmęczoną. Ostatnie promienie wieczornego światła padające na jej twarz podkreślały zmarszczki, których Minor wcześniej u niej nie dostrzegł.
– Gennie Smiley i Donald Borden, na przykład… Nie znaleźliśmy ich ani w San Francisco, ani w Oakland. Nigdzie ich nie znaleźliśmy.
Darwin pokiwał głową.
– Można by sprawdzić w wodach zatoki – powiedział. Bezwiednie posłał Sydney piorunujące spojrzenie.
– A ponieważ Rosjanie do mnie strzelali, uznałaś, że ci się przydam i może sprowokuję Dallasa Trace’a do jakiegoś ruchu. Dlaczego? Ponieważ wiedziałaś, że mam na kasetach rekonstrukcje sfingowanych wypadków?
Kobieta pochyliła się szybko do przodu. Jej twarz wyrażała troskę, a może nawet ból.
– Dar, przysięgam ci, że wiedziałam, iż Dallas Trace widział wcześniej dowody na zabójstwo swojego syna. Przesłuchiwaliśmy kapitana Fairchilda i porucznika Venturę, ponieważ dziwiło nas, że Wydział Zabójstw zajął się sprawą zwyczajnego wypadku samochodowego… Ale przysięgam ci też i obiecuję, że nie miałam pojęcia, kto nakręcił tę kasetę z rekonstrukcją. Odkryłam, że to ty, dopiero kiedy pokazałeś mi ją w swoim domku. – Tom zachował milczenie, patrząc to na jedno z nich, to na drugie. Być może próbował zrozumieć przyczyny napięcia, które nagle między nimi zapanowało.
– Więc dlaczego zabrałaś mnie do Dallasa Trace’a? – spytał po chwili Darwin.
Sydney odstawiła szklaneczkę ze szkocką na drewnianą ławę.
– Ponieważ ta kaseta była taka dobra – odparła. – Ponieważ żaden rozsądny człowiek nie mógłby po jej obejrzeniu mieć wątpliwości, że ofiara została zamordowana. Aż do wczoraj miałam do co Dallasa Trace’a wątpliwości, ale tylko do wczoraj. Skoro obejrzał rekonstrukcję wypadku na wideo, a następnie wyrzucił nas ze swojego gabinetu, jestem przekonana, że tkwi po szyję w całym tym gównie.
Minor westchnął.
– No dobrze. I co, do cholery, mam z tym zrobić?
– Pomóż nam – powiedział Santana. – Pracuj dalej z Syd. Użyj swoich umiejętności związanych z rekonstrukcją wypadków i dotrzyj do sedna spisku zwanego Przymierzem.
Darwin nie odpowiedział. Sydney odwróciła się do Toma Santany.
– Dar nie wierzy w spiski.
– Nie powiedziałem, że nie wierzę w istnienie spisków – obruszył się. – Mówiłem tylko, że nie wierzę w spiski uwieńczone powodzeniem. Po pewnym czasie każdy spisek musi się załamać pod ciężarem ignorancji albo dlatego, że wplątani weń ludzie nie mają dość rozumu, aby trzymać język za zębami. Ci Pomocnicy Bezbronnych…
– To nie jest bzdura, wierz mi – przerwał mu Tom.
– Sytuacja stale się zmienia. Pogarsza się. Już nie chodzi tylko o niewinne stłuczki na drogach, teraz ofiary tych z pozoru niewinnych, sfingowanych wypadków giną!
– I na placach budów – dodała Syd.
– Prawnicy rekrutują ludzi do zwykłych kraks lub stłuczek, po których mieliby oni rzekomo wystąpić o odszkodowanie z powodu uszkodzonych kręgów szyjnych – ciągnął Santana. – A ofiary umierają natomiast faceci tacy jak Esposito czy Dallas Trace zarabiają na nich więcej pieniędzy niż kiedykolwiek przedtem.
– Esposito już nic na nikim nie zarobi – mruknął Darwin.
Sydney znów pochyliła się do przodu, splatając palce.
– Dołączysz do nas, Dar? Pomożesz nam rozwikłać tę sprawę?
Minor popatrzył na siedzących przed nim na kanapie mężczyznę i kobietę, którzy tak dobrze się czuli we własnym towarzystwie.
– Nie – odrzekł.
– Ale… – zaczął Tom.
– Jeśli mówi „nie”, to znaczy „nie” – przerwała mu Syd. Zza paska pod luźną kamizelką wyjęła półautomatyczny pistolet. Przedtem miała chyba dziewięciomilimetrowy, ten jednak wyglądał na większego kalibru. – Znasz tę broń, Dar?
– Pytasz o pistolet? – spytał. – Widziałem podobny w ręce pewnego martwego faceta dziś po południu.
Sydney zignorowała jego sarkazm.
– To SIG Pro. – Minor popatrzył na mały półautomat z wyraźnym wstrętem. – Wiem, że widywałeś SIG Sauery – kontynuowała. – To jest nowa konstrukcja SIG-a, broń polimerowa. Bardzo mała, bardzo lekka. – Odłożyła pistolet na ławę. – Zobacz sam… podnieś, zważ w dłoni.
– Wierzę ci na słowo – odparował Darwin.
– Słuchaj, Dar… – zaczęła Syd, lecz przerwała. Przez chwilę chyba starała się opanować. – Nie wciągaliśmy cię w tę sprawę – powiedziała w końcu spokojnym głosem. – Kiedy ci dwaj faceci z Wydziału Zabójstw Departamentu Policji Los Angeles… podejrzewamy zresztą, że obaj przyjmują łapówki. Kiedy pokazali Trace’owi kasetę z rekonstrukcją wypadku, którą przekazałeś Wydziałowi Ruchu Drogowego, no cóż… wtedy właśnie ruszyli za tobą Rosjanie.
– Jesteśmy przekonani, że Przymierze już wcześniej korzystało z usług przedstawicieli rosyjskiej mafii. Przy ich pomocy wymuszali większe oszustwa – odparł spokojnie i powoli Tom Santana. – Mamy dowód, że sam Dallas Trace wynajmował byłego agenta KGB, który w odpowiednim momencie zastraszał niektóre osoby. Mężczyzna ten jest członkiem Organizaciji, rosyjskiego syndykatu przestępczości zorganizowanej. Zabójca ów może w razie potrzeby ściągnąć dodatkowych przedstawicieli mafii rosyjskiej.
– I sądzicie, że ten mały polimer, ten SIG Pro radykalnie odmieni moją sytuację?
– Może wiele zmienić – przyznała Syd gniewnym tonem. – Pomyśl, jak łatwo weszliśmy wraz z Tomem do twojego domu. Po drugiej stronie ulicy parkował tylko jeden nieoznakowany wóz Departamentu Policji San Diego, zresztą siedzący w nim funkcjonariusze o tej porze na wpół przysypiają, bo pracują po godzinach. – Wyjęła magazynek z pistoletu i położyła go na ławie, po czym pokazała Darwinowi, że w komorze nie została żadna kula. – To jest moja osobista broń, Dar. Do tego typu SIG-a Pro pasuje amunicja kaliber.40 od pistoletów Smith and Wesson. Jest to najdokładniejszy półautomat na rynku. Służby specjalne Stanów Zjednoczonych lubią te pistolety. Z nowego SIG-a Pro dobrze się celuje i można wielokrotnie trafić dokładnie tam, gdzie się chce.
– W innego człowieka – mruknął Minor. Sydney zignorowała jego słowa. Zdjęła płótno z przyniesionej długiej paczki.
– Gdy będziesz sam, pistolet przyda ci się do obrony – podjęła. – Jestem w trakcie załatwiania ci pozwolenia, ale na pewno cię nie aresztują za noszenie go. Obojętnie co się zdarzy. A mieszkanie i dom na wzgórzach…
– Mam dubeltówkę – przypomniał jej Darwin.
– Wiem, że byłeś w marines – przerwała mu Syd.
– Wiem, że ćwiczyłeś się w strzelaniu…
– To było ponad ćwierć wieku temu – zauważył Dar.
– Strzelanie jest jak jazda na rowerze – oświadczył Tom Santana bez cienia sarkazmu w głosie.
– Miałeś w pewnym momencie myśliwskiego savage’a kaliber.410 – powiedziała Syd. – Prawdopodobnie rozpoznasz tę strzelbę. To prawdziwy klasyk.
– Remington model 870, samopowtarzalna dwunastka – oznajmił Darwin pozbawionym emocji tonem. – Tak, widywałem takie.
Sydney sięgnęła do swojej dużej torby, wyciągnęła z niej dwa pudełka z nabojami i postawiła je na stole. Minor widział, że jedno pudełko zawiera kule kaliber.40 do pistoletu Smith and Wesson, drugie natomiast – w kolorze żółtym – loftki, czyli gruby śrut.
Syd skinęła głową ku frontowym drzwiom.
– Ktoś, kto ci się nie spodoba, bez trudno może pokonać te drzwi, Dar, a wtedy naciskasz spust i twój ołowiany nabój kaliber.33 wyskakuje z lufy z prędkością pomiędzy trzysta trzydzieści pięć a trzysta dziewięćdziesiąt metrów na sekundę. Jeden taki nabój czyni więcej szkód niż osiem dziewięciomilimetrowych kul wystrzelonych z półautomatu.
– To dobra, celna broń – dodał Tom Santana – wyposażona w szybkie pociski, lecz w jej wypadku niemal nie istnieje ryzyko nadmiernego przenikania. Dlatego właśnie policja chętnie ich używa, na przykład podczas obławy. I z… powiedzmy… dwudziestu pięciu metrów… niemal nie sposób chybić.
Darwin milczał. Cała trójka dobre kilka minut przesiedziała w ciszy. Na dworze pociemniało, gdyż zaszło słońce.
– Dar – odezwała się wreszcie Syd, pochylając się nad ławą i dotykając jego kolana – niezależnie od tego, czy będziesz z nami współpracował, kontakt ze mną łączy się dla ciebie z potrzebą dodatkowej ochrony.
Minor potrząsnął głową.
– Nie zgadzam się na pistolet. I mówię to po raz ostatni. Ale przyjmę remingtona. Będę go trzymał pod łóżkiem.
Oficer śledcza Olson i inspektor Santana popatrzeli po sobie. W końcu Sydney podniosła siga i wraz z magazynkiem schowała do torby.
– Dzięki, że chociaż strzelbę zamierzasz zatrzymać, Dar. Magazynek mieści pięć naboi, a samopowtarzanie…
– Strzelałem wcześniej z remingtona 870 – przerwał jej Minor. – Tego się nie zapomina, bo to jest jak jazda na rowerze. – Wstał. – Coś jeszcze?
Syd i Tom uścisnęli mu dłoń przy drzwiach, ale żadne się nie odezwało. W ostatniej chwili Santana wręczył Minorowi wizytówkę.
– Pod tym ostatnim numerem jestem osiągalny w każdej chwili, zarówno w dzień, jak i w nocy – dodał.
Darwin wsunął wizytówkę do kieszeni dżinsów, ale nie mógł się powstrzymać, więc dorzucił:
– Mam już gdzieś wizytówkę Sydney.
Przez godzinę po ich wyjściu Dar nerwowo kręcił się po mieszkaniu. Nawet nie włączył świateł. Wsunął strzelbę i naboje pod łóżko, po czym wrócił do salonu. Był naprawdę niespokojny. Nalał sobie kolejną szklaneczkę szkockiej i zapatrzył się na zewnątrz, na światła leżącego pod nim miasta i na płynące powoli po zatoce łodzie. Na Lindbergh Field jeden samolot wylądował, inny wystartował. Wielkie maszyny symbolizowały celowość i energię, której Minor nie czuł w sobie.
Dopił whisky i znów ruszył do części sypialnianej. W łazience wszedł pod prysznic i stał przez kilka minut pod gorącą wodą, która obmywała go z alkoholowego otępienia. Wyszedł do ciemnej sypialni, wycierając ręcznikiem krótkie włosy. Włączył światło. Sypialnia była właściwie kącikiem ogrodzonym wbudowanymi biblioteczkami i szafą, której drzwi wyposażono w lustro wysokości dorosłego człowieka. Co jakiś czas zamierzał je zdjąć. Teraz aż zamrugał na widok własnego odbicia. „Czy jest coś smutniejszego niż nagi mężczyzna w średnim wieku?” – zadumał się. Podszedł do drzwi szafy, zamierzając otworzyć drzwi, aby wyjąć pidżamę, a równocześnie usunąć lustro z pola widzenia, gdy padł pierwszy strzał. Rozbite szkło lustra osypało się na twarz i pierś Dara, przecinając mu w wielu miejscach skórę. Zatoczył się w tył, ściągając równocześnie na ziemię lampkę z niskiej szafki. Drugi strzał padł już w ciemnościach.